V Symfonia Beethovena część 1.

Leonard Bernstein Beethoven: Symphony No. 5; Leonore Overture No. 3Jak już mówiłem przed Gardinerem miałem wykonanie Bernsteina. Płytę nagraną w 1978 roku i wydaną na CD jeszcze w dziecięcych latach tej technologii. Pod batutą sławnego Leonarda uwijają się na niej filharmonicy wiedeńscy.
Bernstein, sam kompozytor, był cudownym dzieckiem, niektórzy porównywali nawet jego talent do talentu Mozarta. Gruba to niewątpliwie przesada, niemniej sporo wybitnej muzyki spod jego pióra wyszło. Jak zatem zadyrygował wybitny kompozytor kompozytorowi genialnemu?
Najbardziej trafnym wydaje mi się stwierdzenie, że uczynił to z namaszczeniem. Pierwsza i ostatnia część rozwijają się zbyt powoli, jakby z namysłem i pewnym wahaniem – jak też to zagrać, by wypadło lepiej niż kiedykolwiek. Ostatnia jest wprawdzie od pierwszej żywsza, ale inni potrafili wykrzesać z niej więcej życia. Wszystkie cztery są przy tym programowo uroczyste i monumentalne, ale duchowo pozostawiają uczucie niedosytu. Interpretacja sprawia wrażenie, jakby dyrygent chciał zawrzeć w jednym wykonaniu wszystkie możliwe formy. I patos, i romantyczne natchnienie; i moc, i zadumę. Wypada to jednak jakoś sztucznie, z wychodzącą na wierzch samokontrolą i zbytnią kalkulacją, wręcz wydumaniem. Nie podoba mi się to granie i nigdy nie podobało. Patos nazbyt tutaj jest patetyczny, a refleksyjna powolność nazbyt powolna. Chwilami wyłania się z tego jakiś muzyczny golem, kroczący z mechanicznym uporem i miażdżący potężnym młotem wszystko na swojej drodze. Tak jakby Bernstein nie chciał lub nie był w stanie dać się ponieść muzyce Beethovena. Jakby jej artyzm do niego nie trafiał.
Widziałem kiedyś jedną ze sławnych pogadanek muzycznych Bernsteina, w której kładł do głów słuchaczom – czyli publiczności w filharmonii – że nie należy interpretując muzykę zbytnio się rozpędzać, popadać w przesadę, kłaść za mocnych akcentów, kreślić zbyt mocnych kontrastów – i tak dalej. Ale ta jego „piąta”, mimo że bardzo tych rzeczy pilnująca, jest jakaś ułomna; nazbyt poturbowana intelektualnie, pozbawiona leonard bernstein_1naturalności, idąca w zbyt wielu kierunkach naraz. Po kim jak po kim, ale po Bernsteinie więcej bym oczekiwał. Żaden ze mnie znawca ani muzyczny krytyk, ale tego wykonania nie polecam. Nie wyszło, po prostu się nie udało. Do mnie w każdym razie nie przemawia. Bardzo możliwe, że Bernstein inaczej percypował muzykę i ja nie potrafię tego sposobu naśladować, pozostając na jego wizję ślepym i głuchym. Krytykując go z pozycji muzycznego dyletanta głupio się czuję, ale pisać muszę szczerze, bo na nieszczerą pisaninę szkoda czasu. Suma summarum Bernstein wypada dla mnie najsłabiej. Nic na to nie poradzę. Nie chcę przez to powiedzieć, że jest to wykonanie słabe, po prostu z opisywanych moim zdaniem najsłabsze.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy