Recenzja: Ultrasone Edition 8

  Brzmienie cd.

Ultrasone Edition 84Wszystko to razem okazuje się zmierzać w pewnym kierunku, bez wątpienia obranym przez konstruktora. Otóż okazuje się, że przy całej swej przejrzystości, dosadności i szczegółowości – o paradoksie – Ultrasony E8 wspaniale współpracują z systemami pośledniejszymi jakościowo i wszelkiej maści sprzętem przenośnym. Wszystkie te mp3, laptopy, walkmany i inny drobiazg tudzież mobil znajduje w nich fantastycznego sprzymierzeńca.
Na czym się to zasadza? Niewątpliwie ciemniejszy dźwięk lepiej maskuje ułomności, a jednocześnie całe to technologiczne zaplecze stojące za szczegółowością i rozciągnięciem pasma pozwala wydobywać nawet ze słabego sygnału wielkie bogactwo muzyczne. Zwłaszcza bas, mimo iż słabszy niż w E9, zawsze okazuje się imponujący, bardzo umilając słuchanie. W efekcie syn niesamowicie był zadowolony z ich użytkowania z laptopem, a podobnie znakomicie zagrały z integrą Sony i wzmacniaczem Socha2, którego już jednak do słabeuszy zaliczać niepodobna. Przeciwnie, to bardzo dobry i szlachetnie brzmiący niewielki lampowiec, w którego mikrym ciałku skrywa się wielka energia i dusza brzmieniowego eleganta. Z nim właśnie E8 naprawdę pięknie zagrały, wyraźnie lepiej niż Sennheisery HD 800, które chwilami, zwłaszcza w porównaniu, wydawały się nieco zbyt oschłe.

Użytkując nowe Ultrasony odkryłem także rzecz osobliwą, i to osobliwą niemało. Otóż zupełnie jak poprzednik grają dużo lepiej kiedy małżowinę uszną upchniemy głęboko we wnętrzu muszli, zbliżając otwór ucha do przetwornika. Tylko że wewnątrz większych muszel E9 było o to znacznie łatwiej. W każdym razie w moim przypadku dźwięk wyraźnie zyskiwał na głębi i elegancji kiedy przetwornik był jak najbliżej i jednocześnie był lekko przesunięty ku przodowi, czyli w stronę twarzy, względem pozycji pojawiającej się naturalnie. Nie wiem, czy to moje uszy są nietypowe, czy może coś z dopracowaniem tych słuchawek jest nie tak, ale tak właśnie było. Nieodmiennie po takim zabiegu brzmienie nabierało głębokości i bardzo zyskiwało pod każdym względem, powodując znamienny wzrost satysfakcji.
W tym kontekście mogę chyba, zmierzając już pomału ku podsumowaniu recenzji, bez przesady powiedzieć, że Ultrasony E8 to coś w rodzaju AKG K1000 o konstrukcji zamkniętej. Nie w aspekcie scenicznym, bo tu różnica na korzyść AKG jest wyraźna i bierze się z oczywistych powodów, w mniejszym też może stopniu z uwagi na muzykalność, którą AKG mają lepszą, ale pod względem utrafienia w tonację, czystości dźwięku i jego perfekcyjnej szczegółowości niewątpliwie pojawia się analogia. Umacnia ją wyjątkowa szybkość nowych Ultrasonów, ich wspaniała dynamika, zachwycająca przejrzystość i precyzja w kształtowaniu dźwięku. Szczególne pod tym względem wrażenie robi rozdzielczość basu – po prostu zjawiskowa. A dodać trzeba, że, jak już wspominałem, mimo odmiennej niż u poprzednika charakterystyki dolnych rejestrów, basu w E8 niepodobna nazwać skromnym czy choćby tylko przeciętnym. Jego impakt jest imponujący, zwłaszcza kiedy współpracują ze wzmacniaczem tranzystorowym. W ogóle odniosłem wrażenie, że słuchawki te jakby nieco lepiej współpracowały z urządzeniami tranzystorowymi, w każdym razie w tym sensie, że dźwięk tranzystorowców bardziej z nimi zyskiwał. No cóż, sprzęt przenośny to zazwyczaj nie są lampy.
Na koniec wypada dodać, że nowe Ultrasony bardzo lubią muzykę rockową i kochają głośne granie. Im jest głośniej, tym lepiej (oczywiście do pewnych granic). W miarę podkręcania potencjometru dźwięk uszlachetnia się i umacnia jakościowo, a o żadnych zniekształceniach na obszarze normalnego – nawet niezwykle głośnego – użytkowania, nie ma mowy. Taki szlachetny dzikus, można by żartem powiedzieć.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy