Recenzja: Grado PS1000

PS1000

Opublikowano styczeń 2010

Oto kolejny klejnot z długiego sznura słuchawkowych pereł, którymi najwybitniejsze manufaktury tak szczodrze ostatnio nas obdarowały. Będące niewątpliwie w głównej mierze odpowiedzią na atak ze strony Sennheisera i jego HD 800, zostały PS-1000 okrzyknięte przez swego producenta najwybitniejszym wyrobem w dość długich już dziejach firmy, co jest o tyle istotne, że Grado nieobce były bardzo krótkie serie słuchawek pod specjalne zamówienie albo na okoliczność obchodów jubileuszowych, postrzeganych następnie przez specjalistów za wyjątkowe osiągnięcia słuchawkowej sztuki. Jednocześnie pamiętać należy, że wypuszczony całkiem niedawno poprzedni model szczytowy – GS-1000 – zdobył spore uznanie i bez wątpienia mógł jeszcze skutecznie dawać odpór najlepszym nowym wyrobom konkurencji. Można zatem powiedzieć, że właściciel firmy, John Grado, najwyraźniej się szarpnął i postanowił udowodnić, kto tak naprawdę w świecie słuchawek dynamicznych rządzi.

O tym, że model PS-1000 jest wyjątkowy, zaświadcza jeszcze inny fakt. Został on bowiem zaliczony do nowej kategorii słuchawek swego producenta, noszącej chlubne miano „Proffesional”. Jeżeli zważyć, że poprzednia najwyższa kategoria zwała się „Statement”, komentarz wydaje się zbyteczny, może poza uszczypliwą uwagą, iż następne będą już chyba tylko „Cosmic” albo przynajmniej „Stratosphere”. Żarty żartami, a przyznać trzeba, że mister John popisał się niemałą odwagą i wiele postawił na kartę zapisaną nazwą PS-1000. W grę wchodził przecież cały jego autorytet, więcej nawet, prestiż firmy, budowany już od dwóch pokoleń. By tak ostro zwiastować trzeba być pewnym swego albo znajdować się pod wielką presją, a jak się zdaje model GS-1000 nie wywierał na swego producenta zbytniego ciśnienia i śmiało mógł pozostawać flagowcem jeszcze sporo czasu. Musimy jednak wziąć pod uwagę aspekt inny niż walory brzmieniowe. Sennheiser to firma dużo większa niż Grado, mająca w związku z tym znacznie pokaźniejsze możliwości marketingowe. John Grado mógł być zatem spokojny, że konkurenci nie omieszkają tego wykorzystać, a co za tym idzie, musiał być niespokojny o własną skórę. I rzeczywiście, Sennheiser do kwestii marketingu i reklamy na okoliczność swego nowego flagowca bardzo solidnie się przyłożył i można jedynie żałować, że pieniądze i energia przeznaczone na ten cel nie poszły na badania, bo wówczas słuchawki HD 800 byłyby niewątpliwie jeszcze lepsze. Ale takie mamy dziś czasy, że trzeba drzeć się na całe gardło, by ktoś w ogóle zwrócił uwagę, a niezależnie od czasów reklama i tak zawsze była dźwignią handlu.
Tak więc, najkrócej ujmując, Grado PS-1000 to powinno i musiało być coś, albo klapa murowana.

Wygląd, technologia i ergonomia

PS10001Aby coś było cosiem musi mieć wygląd. Chęć posiadania wynika przecież nie tylko z opisu technicznego i walorów użytkowych. Ładna rzecz bez dwóch zdań kusi bardziej. Pod tym względem model PS-1000 niewątpliwie staje na wysokości zadania, jednakże pod jednym warunkiem. Tym mianowicie, że trzymać będzie założony standard. A z tą sprawą niestety dobrze nie jest. Egzemplarz, który pół roku temu trafił w moje ręce zaprezentował się osobliwie. Jego srebrzyste metalowe muszle na mych oczach w ciągu kilku zaledwie minut od wyjęcia z pudełka pokryły się patyną, wyjątkowo nieestetyczną w dodatku, nierównomiernie rozłożoną, paskudnej konsystencji i żadną miarą nie przydającą urody. Powód tej błyskawicznej patynizacji pozostaje nieznany i w sumie nie jest istotny. Prawdopodobnie muszle zostały pokryte ochronną warstwą przeźroczystego lakieru, który okazał się wadliwy jakościowo i zmatowiał pod wpływem dotyku dłoni użytkownika. Patynę można tak nawiasem usunąć ścierając gołymi rękami, co zajmuje kilka godzin wytężonej pracy. (Żadne pasty polerskie, płyny do czyszczenia metalu ani tarcia ściereczką nie pomagają.) Efekt jest zadowalający, jeśli nie liczyć popuchniętych palców – słuchawki ponownie już się nie patynują i wyglądają nader elegancko. No ale nie o takie chyba metody dochodzenia do elegancji chodzi.
Jest też i kilka innych w tej materii zastrzeżeń. Oto nie zmieniło się opakowanie, mimo iż zmieniła się klasyfikacja jakościowa i cena. Słuchawki na macierzystym rynku amerykańskim kosztujące tysiąc siedemset dolarów, a więc bardzo wyraźnie drożej od poprzedniego modelu flagowego (który pozostał w ofercie ale flagowcem oczywiście już nie jest), mimo to, wzorem niższych modeli, dostarczane są w obskurnym tekturowym pudełku. Za przyzwoicie prezentującą się drewnianą skrzyneczkę trzeba zapłacić siedemdziesiąt dolarów ekstra. Bez przesady, tego rodzaju kunktatorstwo zbyt daleko jest posunięte, a konkurencja na ten widok pokłada się zapewne ze śmiechu. Kolejna rzecz, to ciężar metalowej konstrukcji. Stopy aluminiowe są wprawdzie bardzo lekkie, jednak muszle PS-1000 są dla odmiany bardzo masywne. W efekcie słuchawki sporo ważą, co pociąga za sobą kilka istotnych konsekwencji. Przede wszystkim utracone zostaje bardzo cenne wrażenie niebywałej lekkości jaką częstuje użytkownika poprzedni flagowiec, muszle którego wykonane zostały z mahoniu. PS-1000 zaznaczają swą obecność na głowie słuchającego dużo bardziej i niepodobna już odnieść wrażenia, jakoby ich wcale nie było, jakby muzyka dobywała się z samej przestrzeni. Może i nie jest to jakąś przeraźliwą ułomnością, niemniej coś bardzo wartościowego niewątpliwie uległo zatracie. Kolejna rzecz to nieodpowiednie w tej sytuacji rozwiązanie regulacji pionowej. Odziedziczone po lekkich modelach drewnianych i plastikowych swobodne przesuwanie zawieszenia pałąka nagłownego względem muszli wzdłuż gładkich prętów (bez żadnej możliwości zafiksowania ustawienia optymalnego) powoduje, że bardzo masywne obecnie muszle pod własnym ciężarem nieustannie wędrują w dół, w następstwie czego stale trzeba ich ustawienie poprawiać. Nie sposób uznać tego za zaletę, tym bardziej, że stanowiące element hamujący i zaciskowy plastikowe obejmy są właśnie plastikowe, muszą zatem ulegać z czasem dalszemu poluzowaniu, co nie wróży niczego dobrego. A przecież Grado robiło kiedyś takie obejmy z metalu i wyposażało je w śruby zaciskowe. Na okoliczność modelu „Professional” warto było chyba do tego wrócić, a tak pozostaje irytujące wrażenie niedopracowania i wątpliwości co do przyszłych walorów użytkowych. Nakłada się na to jeszcze problem z kablem. Faktem jest, że nowojorska firma postanowiła zafundować produkowanym przez siebie słuchawkom kable dużo lepszej od dotychczasowej jakości, w przypadku najwyższych modeli bardzo grube i aż ośmiożyłowe. Cześć i chwała jej za to, ale przy tej okazji nowe PS-1000 dostały ten kabel o kilkadziesiąt centymetrów krótszy od poprzedniego z modelu GS-1000. I znów nie jest to nic dobrego. Kabel jest teraz za krótki i niepodobna wygodnie rozsiąść się w fotelu bez baczenia na jego długość. Do takiej rozpusty brakuje co najmniej pół metra. Szkoda. Moje Ultrasony i AKG przyzwyczaiły mnie do takich wygód. Ostatnie zastrzeżenie to fakt, że przetworniki, wzorem modelu GS-1000, pozostały w oprawie drewnianej, która jak pestka w owocu skrywa się teraz w metalowej kołysce. Z uwagi na różne właściwości termokurczliwe metalu i drewna oraz odmienny proces starzenia się tych materiałów podnoszona bywa kwestia trwałości takiego drewniano-metalowego kompozytu. Trudno orzec jak będzie się to spisywało na długą metę, ale na razie nie ma żadnych widocznych powodów do obaw, pozostaje jednak mały znak zapytania.
Mimo tego wszystkiego i na przekór temu PS-1000 prezentują się efektownie, noszą wygodnie i budzą zaufanie masywnym wyglądem oraz grubością kabla, na którym spore psisko dałoby się bez problemu wyprowadzić na spacer. W sumie nie jest to zatem jakiś szczególny popis sztuki z zakresu inżynierii użytkowej, ale i nie jakaś mizeria. Taka sobie solidna czwórka w otoczeniu kilku małych znaczków zapytania. Warto przy tym odnotować, że mimo takiej samej budowy i tej samej impedancji PS-1000 dzięki lepszej skuteczności są sporo łatwiejsze do napędzania od GS-1000, co jest niewątpliwie atutem. Atutem jest też trwałość i niepodatność na uszkodzenia metalowych muszel. Z pewnością trudniej je uszkodzić od drewnianych, toteż z modelem „Professional” nie trzeba się już tak pieścić. – Coś za coś, jak to w życiu. O ile jednak profesjonalny rodowód może pociągać za sobą pewien dyskomfort, wynikający z konieczności zastosowania trwalszych materiałów, o tyle w aspekcie brzmieniowym tego rodzaju ograniczenia żadną miarą nie powinny już mieć miejsca. Tutaj noblesse oblige i niczego wybaczyć nie można. Dźwięk musi być lepszy od tego z modeli poprzednich i basta. Żadnego – przebacz.

Brzmienie

PS10002Jak chodzi o aspekt brzmieniowy, na początek dostajemy od Grado bardzo dobrą wiadomość – słuchawki przenoszą pasmo od 5 do 50 000 Hz, zatem sporo więcej od poprzednika i jednocześnie co najmniej tyle samo lub nawet więcej od całej depczącej im po piętach konkurencji. Jedynie elektrostatyczny dziadek Orfeusz osiągał kiedyś niewiarygodne 120 000 Hz, ale to było tak dawno temu, że nie jest już prawdą. Wiadomo jednak, że pasmem przenoszenia ekscytują się przede wszystkim początkujący audiofile, a doświadczeni mogą co najwyżej machnąć lekceważąco ręką. Oni dobrze wiedzą, że nie tu jest pies pogrzebany i o niczym to nie przesądza, choć oczywiście dobrze jeśli pasma mamy dużo, a im więcej, tym lepiej. Lecz czy naprawdę lepiej, to się dopiero w praktyce odsłuchowej okazać może.

No cóż, dość już może tego wstępnego ględzenia; ubierzmy te ciężkie PS-1000 i przekonajmy się, ile naprawdę są warte. Pamiętajmy przy tym, że zadanie przed nimi niełatwe; muszą wszak pokonać przynajmniej swego poprzednika i dorównać Sennheiserom HD 800. Powiedzmy też od razu, że jeśli faktycznie okażą się od GS-1000 lepsze, to tym samym prześcignąć muszą także HD 800, bo w mojej ocenie są to słuchawki wprawdzie dość odmiennie grające, jednakże tej samej klasy. Jedyną obiektywną przewagą HD 800 nad GS-1000 jest łatwość operowania na całym muzycznym materiale, podczas gdy GS-y ze słabszymi nagraniami bywają czasami męczące.

Jedną z pierwszych rzeczy podczas zapoznawania się z PS-1000 jest uświadomienie sobie, że pod względem łatwości przyswajania słabych jakościowo nagrań niczym nowy flagowiec Grado szczytowym Sennheiserom nie ustępuje. Jego górne rejestry – pięta achillesowa słabszych nagrań – zdobne są nieodmiennie w najwyższej klasy gładź, skutkiem czego żaden ostry szpic nie dźga ni żaden jazgot nie zmęczy. Muzyka płynie gładko, a soprany są doskonale kontrolowane i w najwyższym stopniu uszlachetnione, przynosząc słuchaczowi jednoznaczną satysfakcję. Zarazem nie można powiedzieć, by te górne rejestry zostały jakkolwiek przycięte czy sztucznie zaokrąglone. Ich reprodukcja jest po prostu wzorcowa, potrafiąc jednocześnie ukazać chropowatość nagrania, syk podkładu, wszelkie słabości albo przestery, a mimo to nie będąc męczącą i nigdy nie wywołując wrażenia obcowania z czymś bolesnym, czego się nie chce i czego się najchętniej unika. Krótko mówiąc – perfekcja, a względem poprzednika duży postęp.
Ta wiadomość jest niewątpliwie pierwszorzędnej wagi, ale wcale nie jest najważniejsza. Najważniejsze są inne. Oto ponad wszystkim okazuje się dominować wrażenie bezpośredniości i bogactwa przekazu. Medium zjawiskowo jest czyste, a w czystości tej kąpią się jakże różnorodne i jakże kunsztownie wyartykułowane dźwięki. Bogactwo wprost uderza. Nie ma żadnego efektu przejścia, żadnego okresu dostosowawczego, żadnej adaptacyjnej karencji i temu podobnych rekolekcji. Oczywiście, trochę trzeba je wygrzać, jakieś kilkadziesiąt godzin, ale kiedy mamy już do czynienia z jako tako wygrzanym egzemplarzem, słuchacz momentalnie zostaje pochłonięty – w całości i bez reszty.
Słuchałem PS-1000 z dwoma dobrymi wzmacniaczami – własnym Twin-Headem i Cary 80-SLI – i w obu przypadkach było to doznanie najwyższej audiofilskiej próby. Wielowarstwowość dźwięku, jego potęga, zachwycająca barwność, czerń tła, niebywale głębokie wniknięcie w muzyczny materiał bez jednoczesnego zatracania walorów emocjonalnych, ogólne wrażenie bezpośredniego uczestnictwa, skala dynamiki, potęga basu, swoboda w oddaniu różnorodności i specyfiki ludzkich głosów, wielka dawka energii. To wszystko składa się na wspaniały spektakl, o którym kilkakrotnie już czytałem, że jest najwspanialszym słuchawkowym przeżyciem na ziemi. Sam tak daleko się nie zapędzę, ale rozumiem tych, którzy artykułują tego rodzaju emocje. Ktoś nawet napisał, że jego Grado PS-1000 grają lepiej niż własne Wilson Audio Alexandrie II, a niewtajemniczonym trzeba wyjaśnić, że są to kolumny głośnikowe za osiemset tysięcy dolarów, jedne z trzech, może czterech, najlepszych na świecie. Cóż za rekomendacja!
Dlaczego w takim razie sam aż tak ich nie chwalisz? – słusznie ktoś zauważy.

Brzmienie cd.

PS10003Cóż, u mnie stanęły do porównania z AKG K1000, a w perspektywie także z Sennheiserem Orfeuszem. O porównaniu z tym drugim wiele nie powiem, bo Orfeusza słuchałem niestety bardzo krótko i z innym źródłem. Nie mam jednak wątpliwości, że dawny mistrz oferuje ciekawszą przestrzeń i nieco lepszą muzykalność. Z kolei konfrontacja z dawnym flagowcem AKG również ukazała pewną jego wyższość w mierze przestrzenności oraz odrobinę większy przydany mu naturalizm, za którym w pierwszym rzędzie stoi większa swoboda dźwięku płynącego z konstrukcji prawdziwie a nie tylko z nazwy otwartej oraz nieco większa dźwiękowa głębia, dynamika, szybkość i barwność. Wszystko to poza przestrzenią i może jeszcze szybkością jest jednak raczej marginalnej natury, a różnice na korzyść AKG okazują się nieznaczne i niemal do pominięcia. Gdyby nie przestrzeń i swoboda prawdziwej otwartości remis byłby niedaleki. Można jeszcze dodać, że bas w PS-1000 jest cokolwiek zbyt ofensywny, co dobrze służy jego możliwościom na własnym obszarze, lecz jednocześnie podbarwia nieco basowym tłem cały przekaz, a to nie wszystkim musi się podobać, bo nie jest naturalne, choć z drugiej strony niektórzy to właśnie mogą mieć za zaletę. Tak czy inaczej rzecz z pewnością jest do wyrugowania na poziomie wzmacniacza, w każdym razie wyrugowania przynajmniej częściowego, gdyby komuś szczególnie na tym zależało. Mnie samo z siebie to nie przeszkadza, choć po bezpośrednim przejściu z AKG subwooferowa nienaturalność chwilkę faktycznie nieco razi.
Istotniejszą słabością okazuje się jednak przestrzeń. Powiedzmy od razu – jak na słuchawki jest ona bardzo dobra i wyrastająca znacznie ponad przeciętność, ale na pewno nie aż zjawiskowa. Na tym polu dawny flagowiec – GS-1000 – góruje wyraźnie, podobnie jak główny konkurent – HD 800 – czy elektrostaty Staxa. Górują oczywiście także K1000 i Orfeusz, o czym już wspominałem.
Czy jest to cena za nadzwyczajną bezpośredniość? W jakiejś mierze zapewne. Być może maestro Grado w pogoni za konkurencją zabrakło już czasu na wygenerowanie fenomenalnych zjawisk przestrzennych, a może przetwornik, którym dysponował, nie dał mu tak wszechstronnych możliwości i na samej bezpośredniości poprzestać musiał. Niemniej efekt całościowy jaki udało mu się osiągnąć z pewnością budzi respekt i podziw. Mimo początkowych wahań nie mam obecnie wątpliwości, że PS-1000 są od GS-1000 dość zdecydowanie lepsze, a podobnie nie wahałbym się gdybym miał wybierać spośród trzech najbardziej uznanych słuchawkowych nowości – Grado PS-1000, Sennheisera HD 800 i Ultrasonów Edition 8. Wybór Grado byłby oczywisty i natychmiastowy. Trudno przy tym z całym przekonaniem twierdzić, że górują one pod każdym względem. Wszak Sennheiser ma lepszą przestrzeń i zjawiskowo uprzestrzennia sam dźwięk, a Ultrasony lepiej potrafią posługiwać się basem, który też mają potężny i jednocześnie bardziej na swoim miejscu posadowiony. Jednakże Grado, przynajmniej w moim przypadku, dużo celniej trafiają w emocje. Żadna to w sumie nowość. Słuchawki tej firmy znane są z emocjonalnego odbioru. Jedni je kochają, inni nienawidzą, niewielu pozostaje obojętnymi. Przyznać też trzeba, że obiektywny wgląd w nagranie wydają się mieć najlepszy, bo choć Ultrasony są równie dynamiczne i szczegółowe, nie mają aż takiej zdolności różnicowania dźwięku, a poza tym Grado są mimo wszystko potężniejsze brzmieniowo i jednak od Ultrasonów wygodniejsze. Z kolei jeszcze wygodniejsze Sennheisery, dysponujące jednocześnie równie potężnym i spektakularnym dźwiękiem, gubią się odrobinę w tym swoim uprzestrzennianiu, przez co dystans emocjonalny staje się większy, a sam muzyczny obraz, przy całej przydanej mu przestrzennej magii, nie posiada takiej naturalności i bogactwa.
Wszystko to są oczywiście różnice nieznaczne, ulokowane na samych szczytach jakościowej hierarchii, niemniej wyraźnie uchwytne i całkowicie konkretne. Dlatego w oparciu o nie zwycięstwo nowego flagowca Grado też za całkowicie konkretne uważam, choć jest to mój najzupełniej prywatny osąd i bez szemrania przyjmę do wiadomości, że inni są odmiennego zdania.

Podsumowanie

PS10004Ostatecznie okazało się więc, że mister Grado wyszedł z opresji obronną ręką. Prawdę powiedziawszy po trosze sam sobie ją sprokurował, bo wyskakiwać z nowym flagowcem wcale nie musiał, aczkolwiek sytuacja niewątpliwie do tego go popychała. Sądząc po wynikach wydaje się jednak niemal pewne, iż na taki obrót sprawy od dawna był przygotowany i wyjął tylko z rękawa dawno skrywanego tam asa, walnął nim w stół i zebrał pulę. Nie całą wprawdzie, ale dosyć, by się na powierzchni utrzymać i w grze pozostać. Nikt bowiem przy zdrowych zmysłach będący nie powie, że PS-1000 to słuchawki od nowych Sennheiserów i Ultrasonów gorsze, nie mające czego w ich towarzystwie szukać. Są co najmniej równorzędne, a w mojej opinii nawet nieco lepsze.
Całkiem inna sprawa to kwestie marketingowe i obsługi klientów. Szum medialny związany z pojawieniem się nowych Grado był ledwie zauważalny, grono ich wielbicieli nie idzie w tysiące fanatyków, a bezawaryjność i obsługa serwisowa, także ta gwarancyjna, pozostawiają bardzo dużo do życzenia, o czym miałem okazję dwakroć przekonać się osobiście. Nabyte w lipcu po tygodniu uległy awarii i na ponad dwa miesiące powędrowały za ocean via polski dystrybutor. Z naprawy powróciły zepsute (istny koniec świata!), by po kolejną udać się na następne dwa miesiące z okładem. Wróciły w grudniu. Łącznie daje to pięć miesięcy nieobecności, co jest bezwstydnym skandalem. Nawet nie chce mi się tego komentować. Dodam jedynie, że za taki obrót rzeczy ani oficjalny polski dystrybutor, firma Audio System, ani samo Grado, nie poczuły się w obowiązku nawet mnie przeprosić, a jakby tego było mało, z tej drugiej naprawy słuchawki powróciły bez kabla przedłużającego i przejściówki na mały jack, stanowiących komplet oprzyrządowania. To już kuriozum. A jeśli dołożyć do tego wady estetyczne, które we własnym zakresie musiałem usunąć, rodzaj opakowania i piekielnie wysoką cenę, ręce same opadają. Na jakim my żyjemy świecie? Gdzie prawa konsumenta, uczciwość kupiecka, kontrola jakościowa w firmach, czy choćby tylko najzwyklejsza przyzwoitość? Szkoda gadać.
Na koniec mała refleksja historyczna. Jak powszechnie wiadomo rolę flagowca przez wiele lat pełniły w firmie Grado słuchawki RS-1, znane z bezpośredniości, żywiołowości i znakomitej ostrości rysunku. Ich bolączkami były zaś stosunkowo kiepska przestrzeń i dość pikantna góra. Następca, model GS-1000, epatował z kolei fantastyczną przestrzenią, okupioną jednakże pewnym oddaleniem słuchacza od pierwszego planu, co niektórzy poczytywali mimo wszystko za wadę. Trudno wyzbyć się wrażenia, że nowy król – PS-1000 – usiłuje być syntezą obu poprzedników, godząc ogień z wodą. Scenę od RS-1 ma wyraźnie lepszą, chociaż nie taką jak GS-1000, a jednocześnie wrażeniem bezpośredniości i naturalności do RS-1 wprost nawiązuje, przy czym o ostrej górze można teraz zapomnieć, a wszystkie inne składniki brzmienia też okazują się zdecydowanie bardziej spektakularne, z całościową potęgą na czele. Czy kolejny flagowiec wszystkie te wspaniałe atrybuty zachowa a przestrzeń będzie miał jak z GS-1000? Pięknie doprawdy by było…

Dane techniczne:

Słuchawki dynamiczne typu otwartego.
Specjalna wentylowana diafragma.
Impedancja: 32 Ohm.
Skuteczność: 98 dB.
Pasmo przenoszenia: 5 – 50 000 Hz.
Waga bez kabla: 420 g.
Precyzja dopasowania przetworników: 0,5 dB.
Ośmiożyłowy kabel z miedzi beztlenowej o długości 1,5 m.
Przejściówka na mały jack i sześciometrowa przedłużka (jednakże z kabla o gorszej jakości) w komplecie.
Cena: około 6500 zł, zmienna w zależności od kursu dolara.

Wady i zalety w punktach.

Zalety brzmieniowe:
– Fantastyczna bezpośredniość przekazu.
– Całościowa potęga dźwięku.
– Muzykalność.
– Wybitna, perfekcyjna wręcz szczegółowość.
– Wspaniałe oddanie różnorodności i specyfiki ludzkich głosów.
– Wielkie bogactwo kolorystyczne.
– Czerń muzycznego tła.
– Genialnie rozwiązany problem wysokich tonów.
– Potężny bas.
– Zniewalająca średnica.
– Wspaniały wgląd w nagrania; różnicujący, a jednocześnie nie zakłócający odbioru.
– Spójna scena.
– Nadają się do każdej muzyki.

Zalety użytkowe:
– Ładny wygląd.
– Wysoka jakość surowców.
– Solidna metalowa konstrukcja.
– Porządny kabel.
– Zadowalająca wygoda noszenia.
– Dość łatwe do napędzania.
– Bezproblemowa wymiana padów.

Niedociągnięcia brzmieniowe:
– Scena wyraźnie słabsza niż u mistrzów tego zakresu, w tym własnego poprzednika.
– Całe pasmo lekko podbarwione basowym tłem.
– Trójwymiarowość samego dźwięku zna lepsze przykłady, w tym nowego flagowca Sennheisera.
– Czuć, że to tylko słuchawki; nie odnosi się wrażenia naturalnego sposobu reprodukcji.

Wady użytkowe:
– Ciężkie.
– Za krótki kabel.
– Nieodpowiednie rozwiązanie regulacji w osi pionowej.
– Przedłużka wykonana z przewodu o gorszej jakości.
– Niezadowalająca jakość wykończenia.
– Awaryjne.
– Bardzo kiepski serwis.
– Bez ponoszenia dodatkowej opłaty tandetnie opakowanie.
– Najdroższe spośród obecnie produkowanych słuchawek dynamicznych.
– Jak na razie nie zdobyły szczególnie eksponowanej pozycji w słuchawkowym świecie, co jednak szybko może się zmienić.

PS
We własnym zakresie wymieniłem oryginalnego dużego jacka na wykwintnego Furutecha. Wydaje się, że nie pozostało to bez wpływu na jakość dźwięku, która tak mnie urzekła. Po wymianie słuchawki zdają się grać naturalniej, ale głowy za to nie dam.

Istotne uzupełnienie.

Wszystko co napisano powyżej powstało na kanwie pierwszych kilku dni odsłuchu PS-1000 po ich powrocie z drugiej naprawy. Następnie słuchawki po raz trzeci uległy awarii. Najpierw zaobserwowałem jedynie pewne obniżenie lotów; dźwięk przestał zachwycać, ale niczego konkretnego w sensie pejoratywów nie można się w nim było doszukać. Czar jednak prysł. Dynamika już nie zachwycała, głębia wniknięcia przygasła, różnorodność brzmień smętnie się ujednoliciła. Myślałem początkowo, że wszystko to jest jedynie kwestią nastawienia i formy słuchającego. Faktycznie nie byłem w nastroju do słuchania. Jednakże kolejnego dnia pojawiły się przydźwięki w prawym głośniku. Początkowo bardzo sporadyczne, obecne jedynie w szybkich partiach perkusyjnych, a potem już niestety nagminne, co i rusz się pojawiające. Spakowałem i odesłałem. Z Grado PS-1000 jestem na razie wyleczony. Wielka szkoda, bo gdyby zostały przy początkowym dźwięku, który przecież wraz z wygrzewaniem powinien się jeszcze poprawiać, satysfakcja byłaby ogromna. A tak jest ogromne rozczarowanie. Największe w dość długich już dziejach mojego osobistego audiofilizmu.

Pokaż artykuł z podziałem na strony

6 komentarzy w “Recenzja: Grado PS1000

  1. Marta pisze:

    Chciałam zapytać czy miał Pan może okazje testować grado ps-500. Obecnie posiadam model 325is i jestem z niego dość zadowolona. Myślę obecnie o wymianie słuchawek na wyższy model grado: R2i, R1i lub właśnie ps-500. Które z nich by Pan najbardziej polecił głównie ze względu na różnicę jakościową w stosunku do 325is. Zdaję sobie sprawę, że opowiedź nie jest łatwa, bo: „wszystko zależy od…” Czytałam też na audiohooby wypowiedź jedego z użytkowników forum, który przwoływał Pana opinię, że R1i są lepsze o 10% od 325is. Nie mam jakiegoś wybitnego źródła czy wzmacniacza i po porstu zastanawiam się czy warto wydać w końcu nie małą sumę na wyższy model grado.
    pozdrawiam serdecznie,
    Marta (wierna czytelniczka)

  2. Piotr Ryka pisze:

    Marto

    Sprawa jest złożona. Słuchałem kiedyś przez chwilę Grado 325, ale tych pierwszych, sprzed modyfikacji. Bardzo mi się podobały, zwłaszcza w kontekście ceny. Słuchałem ich na Cary SLI-80. Natomiast tych modyfikowanych chyba nie słyszałem. Nie dam wprawdzie głowy, czy te 325 nie były czasem już modyfikowane, ale raczej nie. Szczerze mówiąc, po prostu nie pamiętam. Z kolei Grado RS-1 miałem własne i porównywałem je z Grado RS-2. Osobiście zdecydowanie wolę prezentację RS-1. Jest bardziej przejrzysta i wyrazista. Ale niektórzy wolą tą z RS-2 jako łagodniejszą. Słuchałem też ze wspomnianym Cary przez chwilę Grado RS-1i i też mi się bardzo podobały. Mają w stosunku do RS-1 złagodzone soprany, bo tak działa ten nowy 8-żyłowy kabel. I słuchałem wreszcie przez chwilę, dosłownie dwie minuty, Grado PS-500 na Audio Show z tym nowym tranzystorowym wzmacniaczem Cary. Grało to obiecująco, ale jak się ten dźwięk dokładnie ma do Grado RS-1i, trudno mi powiedzieć. Proszę zadzwonić do Studio Hi-Fi Reference do Warszawy i poprosić do telefonu Darka. Proszę powołać się na mnie, na pewno udzieli bliższych wyjaśnień. Sam będę dopiero mógł coś bliższego powiedzieć przy okazji pisania recenzji, a więc pewnie za jakieś dwa miesiące. Telefon do Darka: 22 624 06 48.
    Tak w ciemno, to sam bym kupił z wymienionych Grado RS-1i, ale to może być błędna podpowiedź i proszę się tym nie sugerować. Natomiast całkiem na pewno kupiłbym sobie Grado GS-1000i. Ale to sobie, według własnego gustu, a i wydatek bardzo znaczny.

    Pozdrowienia

  3. Marta pisze:

    Uprzejmie Panu dziękuję za wyczerpującą odpowiedź i kontakt do Pana Dariusza.
    Pozdrawiams serdecznie

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie ma sprawy. W razie czego, proszę o wszystko śmiało pytać. I nie tytułować mnie panem, bo w necie wszyscy jesteśmy kolegami.

      Pozdrowienia i udanych łowów

  4. Radek pisze:

    Szukam jakiegoś wybitnego wzmacniacza do Grado Ps1000e. Czy moze ktoś zaproponować ciekawy wzmacniacz by wyciągnąć z tych słuchawek ile się da.

    Pozdrawiam

    1. Piotr Ryka pisze:

      Jeżeli ile się da, to Cary 300SEI, z późniejszą wymianą lamp 300B na Emission Labs albo jakieś inne z wysokiej półki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy