Drugim prelegentem był pan Paul D. Thomas z The Funk Firm – czyli angielskiego producenta gramofonów, na które natknąłem się tydzień wcześniej w gdańskim Premium Sound. On z kolei ze swadą rozprawiał o założeniach i realizacjach swojej firmy, czyli o tym jak za stosunkowo niewielkie pieniądze wykonać gramofon nie gorszy od najlepszych. A rzecz, okazuje się, jest do zrobienia. Bo można zamiast trzech silników ustawionych w gwiazdę (by nie ściągały talerza na jedną stronę) użyć jednego położonego decentralnie, ale wspomaganego przez dwie dodatkowe rolki zastępujące całe silniki – i efekt będzie ten sam, a koszty wielokrotnie niższe. Z kolei wibracje poskramiać można za pomocą usztywnienia wewnętrznego w ramieniu i specjalnej maty na talerz, a nie poprzez wchodzenie w stan nieważkości czy jakieś równie wymyślne sposoby. A wszystko to razem sprowadza się tak naprawdę do jednego głównego celu – prostymi środkami uzyskiwać te same rezultaty, przy osiąganiu których inni mnożą komplikacje i koszty. Mata na talerz kosztuje kilkaset złotych, a jest dostępna w wersji trzy i pięcio milimetrowej, przy czym najlepsze efekty osiąga się gdy zastosować dwie naraz, a więc gdy jest najgrubsza. Stosownie do tego The Funk Firm będzie niedługo oferował podwyższone mocowanie ramienia, by kompensować wyższe położenie płyty, ale już teraz warto taką matę nabyć, bo na pewno na tym zyskamy. Ważną tutaj wieścią jest fakt, że taka kosztująca trzysta złotych z kawałkiem mata poprawi brzmienie każdego gramofonu, nawet takiego za milion jednostek w dowolnej walucie. Stosowna demonstracja się przy wszystkich odbyła i trzeba przyznać, że mata naprawdę dużo daje, nawet bardzo dużo. Duża była też liczba zgromadzonych wokół prelegenta miłośników winylu, którzy wysłuchawszy uważnie wykładu mieli możność zadawać pytania, a przy okazji padło też ciekawe stwierdzenie: Otóż zdaniem pana Paula – który już na wstępie zaznaczył, że słuchał wszystkich wybitnych gramofonów i wszystkich wybitnych wkładek jakie istnieją – najlepszą na świecie wkładką gramofonową jest van den Hul THE CRIMSON; wykonywana ręcznie z jubilerską precyzją i oprawiana w drewno wkładka za cztery tysiące euro.
Słuchania gramofonowych płyt było naprawdę wiele, jako że sala odsłuchowa na piętrze była tylko im poświęcona, a obok wspomnianego gramofonu The Funk Firm LCD z wkładką Ortofon MC Vivo produkowały się w niej naprzemiennie wzmacniacze Tellurium Q Irydium (końcówka w czystej klasie A dual mono) i Crayon CFA 1.2, pracujący także jako przedwzmacniacz dla tego Tellurium, wspierane przez pre gramofonowe Bakoon Phono MC i napędzające po kablach Tellurium Q Black Ultra (głośnikowy) i Blue (interkonekt) słuchane już w Gdańsku głośniki Trenner & Friendl Pharaoh. Można się było dzięki temu przekonać do jakiego stopnia potrafią się różnić tłoczenia tych samych płyt, przy czym przewijała się uwaga, że tłoczenia japońskie często kładą większy nacisk na górę pasma, a także jak bardzo płyty winylowe mogą trzeszczeć, albo jak bardzo mogą tego nie robić, a także jakie znaczenie ma dla wszystkiego akustyka.
I tutaj muszę się niestety oddać się na chwilę krytyce, albowiem przypisywana częstokroć kolumnom Pharaoh umiejętność świetnego grania pod samą ścianą wydaje mi się mocno przesadzona. Już w Gdańsku okazało się, że wymagają one dużego pietyzmu podczas ustawiania i dużego nacisku na aranżację akustyczną – i w Pabianicach było podobnie. Głośniki są wybitne, ale ustawione pod ścianą nie budują głębi sceny, a do tego zaczynają też skłębiać brzmienia, nie produkując ani scenicznego porządku, ani należytego rozwinięcia samej melodyki. Nie wiem czy uda się te Pharaoh pozyskać kiedyś do posłuchania, ale z pewnością byłaby to świetna okazja do przebadania kwestii: co może ustawienie i akustyka. Już teraz mogę jednak napisać, że na pewno nie są to duże, podłogowe odpowiedniki monitorów Amphiona, które grają w dowolnym ustawieniu i w dowolnym wnętrzu. Tu nie ma falowodów i niczego w mierze dopasowania akustycznego się nie oszuka ani nie uprości. Zwyczajnie trzeba się wziąć do roboty i postawić je jak należy, a jeśli ktoś nie ma warunków, to musi poszukać głośników mniej akustycznie wymagających, albo pogodzić się z ograniczeniami. Niezależnie jednak od tego granie gramofonowe ma te swoje jedyne we własnym sposobie walory oraz czary, i to się jak zawsze znów pokazało, kulturą i bogactwem brzmienia natychmiast do siebie zjednując. Z tego posterunku obserwacyjnego patrząc jest czymś zupełnie oczywistym, że ludzie wracają do winylu i z roku na rok staje się on coraz mocniejszy.
Na piętrze była też druga odsłuchowa sala, a w niej królowały słuchawki. Rzadka to była sposobność odsłuchiwania w jednym miejscu aż czterech słuchawkowych torów stojących bok w bok, przy czym wszystkie oparte były o słuchawki Audez’e, a konkretnie o wszystkie cztery oferowane przez tę firmę obecnie modele. Okazja była zatem podwójna, bo tych Audez’e poza Warszawą, gdzie mieści się siedziba dystrybutora i posiadacza salonu w jednym – firmy Audiomagic – raczej nie ma sposobu posłuchać wszystkich naraz. Okraszały ten pokaz cztery naprawdę wysokiej klasy wzmacniacze, a dokładnie biorąc tory wyglądały następująco:
Audeze LCD-2 / Primare CD-32 / Beyerdynamic A-1 / Cardas Crosslink / Enner
Ultrapower / Holograph.
Audeze LCD-3 /Primare CD-22 / Bakoon HPA-21 / Cardas Quadlink / Enner
Ultrapower / Holograph.
Audeze LCD-X / Roksan Kandy / Schitt Lyr / Albedo Flat One / Gigawatt
PF-2mkII / LC-1mkIII.
Audeze LCD-XC / Roksan Caspian / Bursson / Carads Quadlink / Gigawatt
PF-2mkII / LC-1mkIII.
Nie chcę wybiegać przed orkiestrę, bo poza LCD-2 żadne z tych słuchawek nie mają jeszcze recenzji (LCD-3 będzie za parę dni), ale wszystkiego skosztowałem i wszystko mi smakowało. Skupiłem się zwłaszcza na LCD-3, by porównać jak grają względem tego co mam u siebie, a także na swoistym rodzynku – jedynych w towarzystwie zamkniętych LCD-XC. No i mniam – świetnie to grało. Bogato, gęsto, mocno, na nieodmiennie potężnej podstawie basowej. Audez’e to słuchawkowa waga ciężka, a nie jakieś tam piórka. Walą jak Mike Tyson.