
Bardzo różne odnośne zyskałem impresje; zarówno takie popadające w entuzjazm, jak i mocno krytyczne. A trzeba zauważyć, że słuchawki najbardziej obecne były w postaci budżetowej masówki, którą pozwoliłem sobie pomijać poza jednym wyjątkiem. Nie z pogardy – o wcale – tylko tego po prostu się nie da ogarnąć. Takich słuchawek są już tysiące i tylko kiedy któreś czymś się zdołają wyróżnić, można im poświęcić trochę czasu.
Tym jedynym wyjątkiem były nowe Creative Aurvana Live Gold coś tam, napędzane w dwóch miejscach tym samym wzmacniaczem Sound Blaster X7. Napisałem ładnych parę lat temu entuzjastyczną recenzję słuchawek tych protoplasty, a te nowsze – tym samym więc z założenia lepsze, bo przecież mamy ten postęp – mnie rozczarowały. Grały mocno tak sobie, do wtóru mocnego basu, toteż polecać ich nie mam zamiaru, chociaż może z innymi wzmacniaczami co innego pokazują, ale któż może to wiedzieć a priori. W warunkach wystawowych się nie spisały i tyle o nich.
Na ustawionych w wielkim holu Stadionu Narodowego stołach pyszniły się słuchawek całe roje, a pośród nich takie asy jak AudioQuest NightHawk czy Audio-Technica ATH-1000Z. Te pierwsze jednak już opisałem, a drugie po recenzję właśnie przybyły, tak więc nie traciłem na nie czasu. Przyłożyłem natomiast ucho do flagowych słuchawek Sonus Fabera – i to nie jest niestety nic godnego uwagi, tak więc nimi też się nie zajmowałem.
Tak ogólnie ze słuchawkami był również ten kłopot, że wszystkie były przeważnie pozajmowane, jako że przecież tylko jedna osoba może naraz słuchać, tak więc ciężko było się dopchać, toteż na przykład do nowych Denonów się nie dopchałem. Nie dało się też posłuchać super przenośnych, bezprzewodowych AKG za sześć tysięcy, ponieważ była ich tylko nie grająca atrapa, a same słuchawki mają się pojawić dopiero za dwa miesiące… ten tego, ehem…
Zdecydowanie bardziej poszczęściło mi się w wydzielonym pokoju słuchawkowym, chociaż też nie do końca. Spotkało mnie tam bowiem wielkie, wielgachne nawet rozczarowanie, w postaci niemożności usłyszenia nowych flagowych Audeze LCD-4. Te przyszły bowiem do dystrybutora na dzień przed wystawą, a dnia trzeciego padł im przetwornik. Karol zdążył jeszcze posłuchać, a w niedzielę już ich nie było… Klops, smutek, konsternacja. Ale podobno przyjadą po recenzję. – Ech, to wieczne czekanie. Naprzeciw stoiska Audeze rozlokowała się firma Final Audio, ale tą zdążyłem już dokładnie rozpracować, tak więc tylko witałem się z przemiłymi gospodarzami, a kroki badawcze skierowałem w stronę tak samo jak Sonorous X i Audeze LCD-4 flagowych oraz kosztownych HiFiMAN HE-1000. Te z kolei okazały się sprawne, a nie jest to podobno regułą, bo jeden z właścicieli dwa egzemplarze oddawał i trzeciego już nie chciał. Niemniej model wystawowy spisywał się bez zarzutu i teraz jego migawkowa recenzja.
HiFiMAN HE-1000 – mini recenzja
Piszę tu mini recenzję, ponieważ dystrybutor stanowczo odmawia dostarczenia produktu, tłumacząc się polityką jednej recenzji na pół roku, co jest zwyczajnie głupie, ale w końcu nie moja sprawa. W każdym razie jakaś recenzja po polsku została już napisana i można ją zapoznać; a nawet jest jeszcze jedna, jako że Dawid Grzyb z serwisu PCLab.pl kupił je sobie i też zrecenzował, pomijając wydziwiającą polską dystrybucję. (Kupił prosto od producenta.) Namawiałem też Nautilusa, który słuchawkami HiFiMAN-a handluje, żeby wzięli jedne i dali przetestować, ale dostałem odpowiedź, że niech się pukną w czoło z chińskimi sławkami za trzynaście tysięcy…
Tak więc korzystając z okazji że w ogóle można posłuchać, za słuchanie się wziąłem, choć oczywiście wyrywkowo, bo inne sprawy nagliły.
Wzmacniacz też był od HiFiMAN-a, zrecenzowany przeze mnie dawno, dawno temu, kiedy jeszcze relacje z firmą RMS miałem poprawniejsze, a jest to wzmacniacz dobry – i to bez żadnej umowności – niemniej nie jakiś szczytowy, że już trudno o lepszy. Należy przy tym nadmienić, że wraz z tymi HE-1000 pojawił się wzmacniacz całkiem nowy, teoretycznie zdecydowanie wyższej jakości i im właśnie dedykowany, który na forum Head-Fi zebrał takie cięgi, że ani teraz o nim widu, ani słychu. I tutaj też go nie było.
Wygląd i cena
Zacznijmy od wyglądu. Słuchawki są duże, ale dość lekkie i na oko optymistyczne. Wielkie maskownice z chromowanych prętów o dużym rozstawie wygląd mają nietypowy, wszakże całkiem sympatyczny, a jasna tego oprawa i brązowe pady budują pozytywny nastrój. Sercowaty kształt wielkich nauszników nie jest przy tym pozbawiony swoistego składnika estetycznego, a ich lekkie odgięcie ku przodowi ma oczywisty wydźwięk ergonomiczny, rodzący przekonanie, że producent o wszystko zadbał. Do tego kabel układa się miękko i też ciężki nie jest, a całość przypomina wzorniczo ilustracje z dawnych książek science-fiction, czyli taką przyszłościową nowoczesność z perspektywy lat 50-tych.
Pakują to wszystko w drewnianą kasetę o niebieskim wyścieleniu i od tej strony wszystko wydaje się być w najlepszym porządku, choć takiego misterium przedmiotu użytkowego, jak w przypadku Sennheisera Orpheusa czy Sony MDR-R10, nie ma. Gorzej trochę jest z ceną, ale to ogólna tendencja. Ceny słuchawek parę lat temu wyraźnie zaczęły wariować, zwłaszcza odkąd Stax wycenił swoje flagowe „dziewiątki” na pięć tysięcy dolarów i wszyscy poczuli się urażeni, że ich flagowe wyroby też tak nie kosztują. W efekcie każdy się stara dociągnąć, a HiFiMAN doszedł do wniosku, że jak dla niego to trzynaście tysięcy z kawałkiem będzie w sam raz, niemniej jak wspomniałem o Nautilusie, nie wszyscy sprzedawcy podzielają ten pogląd. Sam sprawy nie badałem, bo nie piszę teraz zasadniczej recenzji, natomiast samo z siebie nie obiło mi się o uszy jakieś techniczne uzasadnienie tak wysokiej wyceny, wszakże zapewne jakoweś istnieje. I pewnie jak zwykle jest naciągane, a sam rynek zweryfikuje sytuację i za rok, dwa się o tym przekonamy.
Warunki odsłuchu
W tym miejscu uwaga odnośnie okoliczności słuchania. Tuż obok, stołek w stołek, ktoś ryczał potężnie big beatem, co wobec otwartości tych HE-1000 stanowiło mocny impuls zakłócający. Sam wzmacniacz, jak mówiłem, prezentuje wysoki poziom, aczkolwiek nie jest aż taki do końca finezyjny i nie ma jakiejś zjawiskowej kultury dźwięku. Gorzej jeszcze było ze źródłem i prawdopodobnie okablowaniem. Średniej klasy przewód Chorda z pozycji integralnego składnika toru był oczywiście nie do oszacowania, ale panowanie nad górnymi rejestrami i muzykalność ma zapewne umiarkowane, a odtwarzacz CD Musical Fidelity, „fidelity” ową oferuje raczej budżetową (że sobie rymnę ą do ą), tak więc o żadnych szczytach na bazie toru mowy być tutaj nie mogło. Wszystko to razem można zatem określić jako system przyzwoity, ale nic poza tym. I w tych warunkach….
Brzmienie
Ha, w tych warunkach słuchawki zagrały wielce interesująco. Dwie miałem przy tym główne impresje. Pozytywną taką, że poczucie obecności w muzycznej przestrzeni, podobnie jak pojawiająca się w tej przestrzeni separacja dźwięków oraz sama tych dźwięków plastyka, jak również naturalna żywość przekazu – to wszystko było na pułapie tak wysokim, że nie ma cienia złudzeń, iż te HE-1000 lokują się jakościowo zdecydowanie wyżej niż skądinąd znakomite HE-6. Jeżeli czytaliście gdziekolwiek że tak nie jest, albo że te HE-1000 nie są naprawdę super, to nie wierzcie w te bzdury. Super, to one na pewno są. Towarzyszył jednak temu podziwianiu pewien niedosyt, składający się na impresję mniej pozytywną. Otóż chwilami w górnych rejestrach, w momentach najtrudniejszych, wymagających całkowitego rozproszenia wysokiej wibracji na przestrzeń, takie rozproszenie się nie udawało i powstawała z tego ostrość niejaka. Taka znośna, akceptowalna, nie jakaś dojmująco bolesna, niemniej odczuwalna, wymuszająca obniżenie noty całościowej.
Od wystawcy otrzymałem informację, że słuchawki grały wcześniej kilkadziesiąt godzin, prawdopodobnie około pięćdziesięciu. To oczywiście za mało, a tor też był zbyt słaby by definitywnie opiniować, niemniej one są na pewno wymagające i z byle dziurki nie zagrają. To nie Ultrasone Signature Pro, co zawsze mięsistą pełnię przyniosą, tylko szabla do muzycznego cięcia, z którą trzeba się umieć obchodzić. Być może z czasem łagodnieją, być może nawet bardzo, ale tak jak tu grały, to trzeba do nich sztuki budowania toru, a rezultatów końcowych przewidzieć nie sposób.
Niemniej słuchawki są ultra high-endowe i potencjał mają ogromny, tak więc słuchanie było ogromnie zajmujące i podziw budujące. Cała magia w autentyczne szaty strojonej muzyki wraz z tymi HE-1000 na mnie spłynęła, a bycie wewnątrz tak pięknej prezentacji otaczało dźwiękową urodą. Na pewno było to granie w bardzo wyraźnym stylu „Ach!” – przede wszystkim oczarowujące czystością, doskonałością wypowiedzi, idealnym separowaniem i kunsztem łączenia wszystkiego w imponującą całość na świetnie zdefiniowanym, dużym obszarze. To było wejście do wnętrza doskonałej muzycznej iluzji, podobne do pięknego snu. Falujący muzyką, holograficzny przestwór; muzyczna przestrzeń namacalna, bogata i żywa na miarę czaru, a względem słuchanego chwilę wcześniej Orfeusza taka bardziej bezpośrednia a mniej migotliwa i tajemnicza.
Tu od razu zaznaczę, że podczas całego tego Audio Show pojęcie tajemniczości jako kryterium ocen nieustannie mi towarzyszyło, uparcie podszeptując przy kolejnych okazjach: to bardziej tajemnicze, to bardziej bezpośrednie, a to całkiem zwyczajne, a tamto już nieciekawe. Tak jakoś się przyczepiło i nie chciało odpuścić, tak więc napiszę teraz, że grały te HE-1000 całkiem magicznie, niemniej w manierze muzycznego czaru jak najbardziej bezpośredniego, a nie takiego (jak na przykład u dawnych GS1000) kuszącego magią niedopowiedzeń i pięknem poetyckich metafor. Tu nie było baśniowego tła, nic nie czaiło się w mroku, niemniej sama przestrzeń niewątpliwie była magiczna – uwodząca autentyzmem i pięknem. Miała tą swoją skazę nie do końca poprawnych sopranów, ale jeżeli to da się wyrugować, to słuchawki są bajka i mieć je palącą potrzebą. Nie wiem tylko kiedy uda się je definitywnie przetestować, ale może kiedyś się uda. A o ich dźwięku na pewno byłoby mnóstwo do powiedzenia, bo jest to dźwięk niewątpliwie imponujący, ale to już kiedy indziej, a tutaj tylko jeszcze napomknę o ogólnej całej wystawy przypadłości, mianowicie o płytach oferowanych przez wystawców jako materiał muzyczny.
Z bardzo nielicznymi wyjątkami była to czysta granda. Granda bezczelna, zaplanowana. Raz po raz, jedna po drugiej, lądowały w odtwarzaczach płyty z gatunku czary-mary, hokus-pokus, na niczym mnie nie przyłapiesz.
Bierze się za podstawę dźwiękowy atrament, wrzuca do niego parę kilo wyoblonego basu (najlepiej elektronicznego), tu i ówdzie dodaje pojedyncze błyśnięcia (ale broń boże nie na naprawdę wysokich rejestrach), żadnego w tym nie ma być dźwięku o wyraźnym konturze (za żadne skarby i niech Pan Bóg broni), tylko samo plim, plam, plum, bum-bum – z małym ewentualnie tryń na ozdobę. I żeby to wszystko brzmiało rytmicznie ale zarazem w sosie pewnej powagi, tak aby słuchacz mógł nabrać wrażenia, że to jest jakaś muzyka jak najbardziej na serio, a nie disco polo czy inne italo disco. Mówiąc krótko: muzyka przerobiona w sprytny sposób na paszę treściową, złożoną niemal z samego wypełniacza – a więc pozornie sycąca i ani ciut nie drażniąca, którą się jada brzuchem a nie głową i która tak naprawdę przypomina walenie gumowym młotkiem w ścianę. Organizatorzy przemycili nawet taką „muzykę” na pierwszą prezentację Vox Olympianów, co pasowało do nich dokładnie jak wół do karety. Oczywiście za pośrednictwem takiej „muzyki” niczego się o sprzęcie nie dowiesz, no i dokładnie o to chodzi. Na szczęście zabrałem własną płytę, taką dokładnie do tego przeciwną, która wszelkie maskowania natychmiast zdzierała, odsłaniając rzeczywisty stan rzeczy. To dzięki niej mogę się teraz tak podniecać tymi HE-1000 i niecierpliwie wyglądać jakiegoś dłuższego z nimi kontaktu.
W pokoju słuchawkowym na tych HE-1000 jednak sensacje się nie kończyły, bo zaraz obok stały dwa wzmacniacze maestro Fikusa, czyli wielce popularne Lampizatory. Jeden Amber Amp, czyli zbalansowany DAC na lampach EL-84 z wyjściem słuchawkowym i dodanym wzmacniaczem kolumnowym za łącznie 15 tysięcy PLN; a drugi Big 7 Head na lampach 300B Emission Labs – czyli to samo ale lepiej i bez wzmacniacza głośnikowego za 24 tysiące w wersji bardziej podstawowej, która może być wszechstronnie rozwijana aż po 90 tysięcy.
Do pierwszego podpięte były słuchawki Beyerdynamic DT990 Pro, a do drugiego Beyerdynamic T90 – i oba urządzenia grały genialnie bez żadnej przesady. To droższe niestety lepiej, a nie chcę nawet zgadywać, jak gra wersja za 90 tysięcy. Tu im za napęd służył specjalny komputer dedykowany plikom, ślący po kablu srebrnym USB samego Lampizatora sygnał przetwornikom w postaci zwykłych plików 44.1 kHz, przy czym uzupełnieniem był niedrogi ale skuteczny (jak mi powiedziano) kondycjoner prądu też własnej roboty.
O dźwięku powiem tyle – niezwykle sugestywne i upajające połączenie głębi, muzykalności, rozdzielczości, dynamizmu i barwy. Coś niesamowitego i mile całe powyżej oczekiwań. Lampizator Big ma przyjechać za miesiąc po recenzję, ale znowu pewnie nic z tego, bo już różne Lampizatory wiele razy miały przyjechać. No ale może? Zawsze jest cień nadziei.
Na tym słuchawkowym Stadionie Narodowym ale w innym miejscu, prezentowały się nowe flagowce Technicsa za ponad pięć tysięcy – i one też mają niewątpliwie potencjał, a po recenzję mają podobno przyjechać. – Wielka scena, super przejrzystość, niesamowita czystość dźwięku – to się naprawdę zapowiada intrygująco. Grały z McIntoshem.
Jak zwykle w Golden Tulipie rozwijała skrzydła plejada Staxów, włącznie z flagowymi SR-009; i jak co roku dowiedziałem się, że dedykowany im specjalny super wzmacniacz ciągle jest w fazie konstrukcyjnej, a w międzyczasie zdążyłem już zapomnieć, ile to lat zeszło na tym konstruowaniu. Ale podobno powstaje, więc może kiedyś… Tak przy okazji i w całkowitej tajemnicy dorzucę, że ktoś inny za taki wzmacniacz się zabrał i pewnie on prędzej powstanie, a rzecz zapowiada się, że ho-ho…
Opodal w Golden Tulipie stało też tradycyjne stoisko ze wzmacniaczami ifi Audio, a także wzmacniaczem Trilogy 933 i doposażeniem w kable Forza Audio Works, ale to już rzeczy zbadane, swoje recenzje mające.
W tym samym hotelu imienia holenderskiej ikony można też było zobaczyć prototyp lampowego wzmacniacza słuchawkowego konstrukcji dzielonej, sposobionego przez Gerharda Hirta z Ayon Audio. Jedynie właśnie zobaczyć, jako że nie grał, a na rynek ma trafić w połowie przyszłego roku.
Z kolei w hotelu Sobieski doznałem prawdziwego objawienia. Dwa razy nawet, ale tylko raz bezpośrednio ze słuchawkami. Za to za każdym razem rzecz działa się w strefie taniości, co jest szczególnie ekscytujące. Raz chodziło o Citrone DAC, który grał z głośnikami – i grał popisowo – tak więc także dla słuchawek na pewno stwarza doskonałą okazję i tym chętniej go przetestuję, o ile go zechcą oczywiście dostarczyć; a drugi raz już w samej domenie słuchawek, mianowicie w pokoju ukraińskiego Phasta, który podobno tak naprawdę zwie się Phase Style.
Ludzie ze Lwowa, a więc krajanie mojego ojca, pokazali lampowy prototyp Phast Headphone Amp, którego ceny nie chcieli zdradzić, bo sami jej podobno jeszcze nie skalkulowali, ale po naciskach oszacowali ją na jakieś $700. To nie jest dużo, a za to lamp wzmacniacz ma wiele i tutaj słuchać było go można tak samo jak HE-1000 z odtwarzaczem Musical Fidelity oraz słuchawkami Sennheiser HD 600 i Denon D7000. Te drugie (kiedyś zrecenzowane) mają swoją legendę i nazywane są małymi Sony MDR-R10, a tu pokazały dwie rzeczy:
Po pierwsze, że ta legenda im się należy, a po drugie, że od HD 600 o klasę są lepsze, a przy okazji ukazały klasę samego wzmacniacza, który z kolei można nazwać takim skromniejszym Big Lampizatorem. Ten sam to był styl popisu rozdzielczości, dynamiki, głębi barw oraz głębi brzmienia – że aż mi szczęka ze szczęścia opadła. Sympatyczni i naprawdę zaangażowani w swoją pracę lwowianie zrobili małe cacko, że tylko brać, kupować – na nic się nie oglądać. W dodatku tor głośnikowy także grał u nich na medal, ale o nim w osobnej relacji.
Cóż jeszcze rzec o słuchawkach? Na pewno niejedno przeoczyłem, na pewno coś jeszcze tu i tam grało wielce interesująco, ale pośród takiego tłoku w pojedynkę wszystkiego się nie wypatrzy. Z satysfakcją należy przy tym odnotować rosnącą rolę słuchawek, znajdującą bardzo wyraźny oddźwięk w programie wystawowym. Zarazem trochę szkoda, że wielu słuchawek i wzmacniaczy w Polsce się nie uświadczy, że wspomnę takie marki jak JPS Labs, RudiStor, VIVA Audio, Ray Samuels, ALO Audio, Aurorasound, Woo Audio czy Kennerton. Lecz z czasem pewnie one także się zjawią, tak jak przybyły OPPO, Final Audio albo oBravo.
Osobny niewątpliwie rozdział należy się największej słuchawkowej atrakcji, zorganizowanej przez firmę Aplauz. Za zdobywanymi zawczasu biletami, można było przez dziesięć minut rozkoszować się dźwiękiem samego Sennheisera Orpheusa, który specjalnie z Niemiec przybył, jako głośna zapowiedź nadciągającej premiery rynkowej własnego następcy, Sennheisera Orpheusa II. Takie bilety miałem dwa, ale oba podarowałem znajomym, a sam tylko przyłożyłem ucho na parę sekund. No tak, stary dobry Orpheus, którego już opisałem i który tu znów grał swoje. Opisu nie będę powtarzał, jako że znajduje się pod tym linkiem, a wspomnę jedynie o tym, że napędzał tę legendę także już opisany flagowy odtwarzacz Accuphase DP-900/DC-900 i szkoda tylko, że kable zasilające nie były takie jak trzeba, bo na pewno byłoby jeszcze lepiej.
Legendarna legenda Orpheusa cały czas żyje w emocjach, ale od dwudziestu już lat nie żyje ten produkt rynkowo, tak więc tylko z drugiej ręki, za około sto tysięcy PLN, można sobie taką legendę legend sprawić. I cena ta – astronomiczna, przyznacie – stanowi tej legendy ważny składnik, który przyćmiony już został nadchodzącą legendą nową, tym Orpheusem II. On bowiem kosztować ma aż 50 000 €, a więc jeszcze dwa razy drożej. Od dystrybutora na luty dostałem zaproszenie na jego polski debiut, a co do wspomnianej ceny, to można już zamawiać – i jedno zamówienie nawet zostało złożone. Nie lubię miesiąca luty, ale najbliższy zapowiada się intrygująco.
Z rzeczy ciekawszych wspomnę jeszcze, że na stoisku OPPO można było porównywać poprawiony model PM-1 z tak chwalonym przeze mnie PM-2, ale to wymagałoby uważnego zbadania, na które w warunkach wystawowych nie było oczywiście czasu. Można się też było zapoznać z nowymi flagowymi Beyerdynamic T1 V2, ale one recenzję mają świeżutką, dopiero co z pieca wyjętą, zatem do niej odsyłam.
Ha, o jednej ważnej rzeczy na śmierć zapomniałem – Ancient Audio zrobiło wzmacniacz słuchawkowy (no, naprawdę) i ma go zaraz na test do filozofów przysłać. Będzie się działo.
Świetna fotorelacja i choć byłem tam, to warto wszystko sobie przypomnieć. Raduje ogrom asortymentu słuchawkowego na tegorocznym AVS.
Mam nadzieję że będzie okazja posłuchania HE1000 bo są bardzo fajne,
a tak na marginesie to ten fotograf na zdjęciu to chyba odwrotnie założył:)
Zgadza się, odwrotnie 🙂
polecam przetestowac Citrone Tube DACa… bardzo fajne urzadzenie w rozsadnych pieniadzach.
dla wielbicieli lampowego grania, troche stereotypowego, zamiast tranzystorowego „wyzylowania” must hear.
Jak tylko dostarczą, przetestuję.
Znalazłem katalog Phasta i wieczorem dorzucę zdjęcie wzmacniacza, które się przez roztargnienie nie zrobiło.
Jednak Karol zrobił i można też Phasta Headphone Amp oglądać. Polecam, kawał skurczybyka.
Ten mały Phast ma wyjście na kolumny? Chyba, że mnie wzrok myli. Jak za te pieniądze, to może być mała – duża rewelacja.
O ile pamiętam wypowiedź twórców, to głośniki o wysokiej skuteczności można do niego podpinać. Ale głowy nie dam, chociaż zdjęcie wydaje się to potwierdzać.
Witam,
udało mi się na stanowisku Forzy posłuchać jak gra ten cały sprzęt od ifi, bo choć okazji nigdy nie miałem to wiele o nim czytałem recenzji. Same tylko pochwały można było usłyszeć, a kable też dobrze znałem bo z jakości i śmiesznej, w porównaniu z innymi firmami, cenie słyną. Wiedziałem więc że będzie dobrze a mimo to oniemiałem i zakłopotałem się ze zdumienia. Albo to moje uszy mnie oszukują albo to jeszcze coś innego ale momentami wydawało mi się że gra to nawet lepiej niż Hord Hugo TT. Zaledwie po 2 minutach odsłuchu wiedziałem co jest kolejnym elementem w mojej kolekcji audio – wieża ifi.
O ile pojedyncze elementy od ifi nie są jakieś bardzo drogie to cała wieża to już wydatek nie mały, dlatego mam kilka pytań, ponieważ recenzował Pan ich sprzęt. A więc jak dobrze rozumiem to iDSD jest lepszy od osobno iDACa i iCANa? Ciekawi mnie też w jakie kwoty, a może nawet poszczególne produkty, bym się musiał zapuścić by uyskać całościowo tor znacznie lepszy niż wieża ifi. Przynajmniej z cen można wywnioskować że Schiit Gungir i Mjolnir 2 będą lepsze.
A przy okazji Schiit audio, słyszałem że mają lekceważące stosunki do europejskich klientów, dlatego ciekawi mnie czy pojawi się kiedyś jakaś recenzja na ramach hifiphilosophy.
Pozdrawiam i miłego dnia życzę.
Dla wieży ifi kluczowe obecnie znaczenie ma użycie iUSB3.0 z podwójnym kablem USB. Co do reszty, to nie umiem oszacować jak w niej funkcjonuje iDAC+iCAN względem iDSD. To jest dopiero do sprawdzenia. Nie ulega natomiast wątpliwości, że wieża jako całość jest bardzo atrakcyjna cenowo, ponieważ ruguje konieczność zakupu drogich interkonektów i kabli zasilających. Z tego względu jest ekonomicznie nie do pobicia przez osobny DAC i wzmacniacz porównywalnej jakości, a nawet znacznie niższej i tańszy, które dobrego okablowania kupowanego osobno wymagają, co praktycznie podwaja koszt całkowity zestawu.
Osobna sprawa to fakt, że wieży ifi słuchało mi się wyjątkowo dobrze, a produkowany przez nią dźwięk był zawsze interesujący. Nuda jest dla muzyki zabójcza, a z nią się nigdy nie nudziłem.
iCAN został wycofany z oferty i ma być zastąpiony chyba modelem PRO, za dużo większą kasę. Jest lepszym wzmacniaczem niż iDSD. Pytanie czego oczekujesz. iCAN wymaga osobnego zasilania, jeżeli ma być przenośny, dochodzi zakup zewnętrznej baterii, do tego osobny DAC… Jak już to iDAC2. Ale robi się z tego combo coś mało poręcznego. Jak ma stać na biurku, to ok.
Ale w tej cenie to ja bym się zastanowił nad Chord Mojo, albo OPPO HA-2.
Też myślę o dodatkowym, rezerwowym, systemie do słuchawek i czekam na nowy wzmacniacz ifi Audio z serii PRO. Cena pewnie będzie zbliżona do Chord Hugo, dlatego nie chcę się rozdrabniać na ifi micro.
Otóż chciałbym skompletować słynną wieżę ifi tylko że zamiast iCANa i iDACa zostosować iDSD. Ewentualnie w przyszłości kupić lepszy wzmacniacz a iDSD używać jako DAC, bo z tego co wiem to wzmacniacze zawsze były najsłabszym ogniwem w ifi.
To nie wiem, czy w takiej sytuacji Chord Hugo nie będzie lepszym wyborem. Tylko tutaj 8 tys. musisz wyłożyć od razu. No i jeszcze masz w Hugo przedwzmacniacz cyfrowy 🙂
Tez tam bylem.
Czy warto , będąc posiadaczem Oppo PM-3 (jako portable na zewnątrz plus do domu na kanapę), zbierać na PM-2 jako domowe otwarte ?
Warto.
Moim odkryciem AVS 2015 są słuchawki HiFiMan HE-400S. Nawet nie wiem dlaczego je założyłem – chyba dlatego aby sprawdzić jak gra podłączony do nich player HM-650. Zaskoczenie. Podłączyłem więc Iphone 6 – dalej świetnie.
Słuchałem na wystawie wielu drogich słuchawek napędzanych znamienitym stacjonarnym sprzętem, ale nic nie zrobiło na mnie takiego wrażenia. Może dlatego, że po słuchawkach w tej cenie nie oczekiwałem czegoś ciekawego. A tu świetny dźwięk i to z telefonu. Ale głupoty piszę. Kupiłem więc te słuchawki. Producent zaleca je wygrzewać – min. 120h. Słusznie, bo początkowo byłem załamany – zamulenie i przestrzeń były takie, że trudno było mi uwierzyć, że może być dobrze. Po 100h diametralnie, i to w miarę skokowo, wszystko się zmieniło. One grają niezwykle naturalnie a zarazem spektakularnie – z telefonem! Przestrzeń, nasycenie, wrażenie bezpośredniości i realizmu dźwięku w wielu utworach jest wręcz surrealistycznie prawdziwe.
Mam HD-800 i Q701 – bynajmniej nie twierdzę, że HE-400S są lepsze, ale z tamtymi wiele musiałem się namęczyć z różnymi wzmacniaczami a i tak często było źle. A tu – telefonik, i przyznam, że w kategorii przyjemności z odsłuchu, są lepsze niż np.
MacBook Air–> M2Tech HiFace 2 –> Audioquest Hawk Eye coax –> Audiolab M-DAC –> HD800
albo
Iphone 6 –> iDSD Micro –> HD800
nie mówiąc o plastikowym brzmieniu
Iphone 6 –> iDSD Micro –> Q701 (Q701 świetnie zgrywają się za to z NuForce Icon HDP).
Zresztą samo ifi twierdzi (Vincent), że HD800 do iDSD micro to zły pomysł.
Dla odmiany rozczarowanie AVS to Accu DP600 (chyba) –> Sennheiser HDVD800 –>HD800 (numer 3xxx). Nie wiem jak oni to zrobili, ale po tym co usłyszałem, zamiast kupić ten DAC/wzmacniacz od razu miałem ochotę sprzedać swoje HD800 (26xxx). Po powrocie do domu od razu je odpaliłem – są świetne.
Trochę się zastanawiałem, czy wypisywać aż tak kontrowersyjne opinie. Nie po raz pierwszy przekonałem się jednak, że drogi, ale źle dobrany sprzęt zagra znacznie gorzej niż tani, który załapie synergię.
Poza tym są to wrażenia, wstępne i niepogłębione, ale na tyle zaskakujące, że nie mogłem się nie podzielić. O oczywistościach przecież bym nie pisał.
Wygrzewania HE-400S ciąg dalszy – góry jest więcej, no i z telefonem przestało być fajnie – brzmi „cyfrowo” a przyjemność średnia. Szybkie porównanie z Q701 i przełomu jakościowego nie ma. Albo przyjdzie z czasem, albo na AVS był jakiś szczególny egzemplarz, albo po prawie dwóch dniach ciągłych odsłuchów AVS byłem na tyle zakręcony, że uległem złudzeniu. Zobaczymy. Trochę mi głupio, że tyle się rozpisałem, w sumie pewnie i na nic, ale przynajmniej jest morał – taki, że licho nie śpi, i trzeba uważać. A poza tym piłka grze – wygrzewanie trwa.
Nie ma się co przejmować, nowe brzmienia często wydają się lepsze, a są tylko inne. Ale nowość zawsze odświeża. Jak mawiała pewna dziedziczka o zdradach swojego męża: „Zmiana paszy bydło raduje.” Też jestem ciekaw czy te HE-1000 przy bliższym poznaniu okazałyby się takie dobre. Dzięki za relacje i pisz jak się te HE-400S zmieniają.