Recenzje: Dynaudio Contour 60

Odsłuch cd.

xxx

Dwa dodatki basowe na zwężonym w imię akustyki tyle.

   Miałem teraz napisać o drugim nawiasie – o basowym – ale skoro już było o zwykłej mowie, to weźmy środek pasma. Jego artykulacja, tak samo jak w przypadku sopranów, okazuje się zawsze modelowana sferycznie, bez operowania samym konturem. Modelowana tak dobrze, że z pominięciem konturów. Głosy same brzmieniowo się określają i wrażenie konturowości znika, bo wszak to nie rysunki. Dźwięk nie wychodzi spod ołówka, w naturze ma własny styl istnienia. Wybrzmiewają te głosy bez obrysów, a modelowo zobrazowane. Ani podszyte zniekształcająco sopranem, ani wepchnięte w płaskorzeźbę. Realistyczne w sposób oczywisty, nie podlegającym dyskusji. Im dłużej się w nie wsłuchiwać, tym bardziej się okażą prawdziwe. Wymaga taka ich postać opisanych na wstępie warunków, ale gdy je zrealizować, odsłuch robi szczególne wrażenie. Głosy nie tylko będą naturalnie ciepłe i wbite dosłownie w realizm, ale też całkowicie otwarte na przyjęcie dowolnych emocji. Tym to jest godniejsze uznania, że nie ma w tym żadnych chwytów. Ani sopranowej rzewności, ani jowialności basowej. Jest sama należyta konstrukcja – z modelunkiem i wypełnieniem – i na tej bazie a nie na jakichś deformacjach rodzi się radość, smutek, obojętność, obawa. Po trudach z ustawieniem to okazało się nagrodą. Szczególny to był odbiór, takiego brzmienia nie słyszałem. Tak dalekiego od zniekształceń, tak konstruktywnie mocnego i tak wielonastrojowego. A trzeba dobitnie podkreślić, że całkiem czym innym jest smutek zrodzony z sopranowej rzewności, wypranej niczym duch z ciała, a czym innym goszczący w z krwi i kości człowieku. To są inne odczucia, to się inaczej odbiera. Bo jedno to tylko zabieg, a drugie samo życie. Można zatem powiedzieć o Dynaudio Contour 60, że grają prawdziwym życiem – i to jest ich główna wartość.

Została sprawa z basem. Kolumny duże omal na chłopa, dwa głośniki niskotonowe, 24 cm każdy, i dwa duże bass-refleksy, więc samo przychodzi na myśl, że bas powinien przytłaczać. Nawet się w Nautilusie martwili, czy nie będzie za wielki. Otóż zupełnie nie, nic absolutnie z tych rzeczy, ponieważ tak samo jak soprany bas zostaje uformowany i skontrolowany dokładnie. O niebo lepiej niż to się dzieje w przeciętnej klasy kolumnach – a w efekcie też niecodzienną otrzymujemy jego postać. Jak najdalszy jest od rozlania i podbarwiania wszystkiego sobą. Za jego sprawą znów byłem świadkiem osobliwych przeżyć, ponieważ mamy tu całkiem inne podejście do budowania emocji. Emocje basowe to z reguły kochany przez audiofili „basik”; tak żeby cały czas dudniło, masowało, stawiało basowe kurtyny i organizowało tektonicznie w co lepszych miejscach wstrząsy. A Dynaudio Contour 60 rzecz organizują inaczej, zdecydowanie bardziej prawdziwie. Przede wszystkim rozdzielczo. Rozdzielczość basu to jest u nich tak podstawowy warunek, jakby od niego zależało być albo nie być twórców. Nawet w najtrudniejszych mementach, gdy bicie pałkami po wielu bębnach zlewa się przy innych kolumnach w tracący postać warkot, Contoury zachowują obrazowanie każdego uderzenia, a zatem w odróżnieniu od zwyklejszych z obrazowaniem nadążają.

Dynaudio Contour 60 HiFi Philosophy 007Dynaudio Contour 60 HiFi Philosophy 012Dynaudio Contour 60 HiFi Philosophy 008Dynaudio Contour 60 HiFi Philosophy 010

 

 

 

 

Ale nadążyć to jeszcze mało. Twórcy postarali się o to, by obraz posiadał też zawsze jak najwłaściwszą postać. Uderzenia są zwięzłe, punktowe i następuje wyraźne rozgraniczenie pomiędzy akcją a reakcją. Cios pałki oddzielnie jest zaznaczony i odpowiednio zwięzły, a reakcja membrany rozchodzi się stopniowo i jest odpowiednio bogata. Nie ma też, tak samo jak u sopranów, śladu żadnego podbarwiania. Soprany to soprany, ludzkie głosy są tylko sobą, a bas jest tylko basem. Taki na przykład Love Itself z płyty Ten New Songs Leonarda Cohena, to na prawie każdych głośnikach i w prawie każdych słuchawkach podręcznikowy przykład tego, jak wszystko można „zabasić”. Pozostałe składniki brzmienia w tym basie aż się topią i może się to podobać, ale to nie jest real. Recenzowane Dynaudio, zawsze dbające o realność, pokazały to więc w inny, dalece lepszy sposób. Zalewający wszystko „czarny bas”  rozbiły na składowe i powściągnęły rozlanie. Wokale wyszły zaraz z z basowego ukrycia i utwór stał się czytelniejszy, zdecydowanie bogatszy. Mało tego, głos Cohena został dokładniej odróżniony do głosów akompaniatorek i teraz każdy indywidualizm się dużo mocniej zaznaczał. A wszystko w przestrzennej formie i z właściwą dozą emocji. Poukładane, zobrazowane, pełne, konkretne, rozdzielcze. Tak jakbyś z przysłowiowych buldogów walczących pod dywanem, ściągnął basowy dywan i wszystko stało się jasne.

Ktoś zaraz poweźmie jednak klasyczne przypuszczenie, że basu jest za mało, pomimo dużych wooferów i dużych bass refleksów. Na to mogę powiedzieć, że na początku piętnastego utworu z popularnego samplera Ushera, całkiem niespodziewanie, bo z innych kolumn niczego tam nie ma, pokój wpadł w taką wibrację, że szyby mało nie poszły i gdybym dodał gazu, to by poszły na pewno. Tak więc te wszystkie basowe zabawki mogą potężnie dmuchnąć, ale dmuchają tylko tam, gdzie należy, a poza tym przede wszystkim rozpracowują basowe pasmo. W efekcie rock okazuje się nie tylko popisowo oddany w emocjach (prawdziwa rewelacja), ale także pod pełną kontrolą, do ostatniej pałki perkusji i ostatniej struny gitary. Żadnego zlania, skotłowania, niczego bezkształtny bas nie zasłoni. Basu nawał, ale tak rozdzielczego, że naprawdę trzeba podziwiać.

xxx

I raz jeszcze całość z nowym flagowcem Dynaudio w przedziale wyższej klasy średniej.

O samych cechach dźwięku jeszcze na koniec dopowiem, że źródła są duże, bez perspektywicznego, zmniejszającego soczewkowania. Wyjątkowo dokładnie umiejscowione i pracujące przede wszystkim na własny rachunek a nie kooperację. Każdy dźwięk zostaje wyodrębniony i trójwymiarowo, ze szczególną dbałością o brak zniekształceń podany, a dopiero potem może ewentualnie się mieszać, składając się na całość. Przy wszystkich tych super kontrolach i dbałościach nie odczuwamy jednak najmniejszego ograniczenia. Sopranistka może wzlecieć na dowolną orbitę, a bas zejść do poziomu burzenia. Dlatego w miarę słuchania towarzyszy nam narastająca satysfakcja, a kolejne znane utwory pokazują się w nowych odsłonach. Nie widywany poziom kontroli i dokładności splecione z naturalizmem, to danie główne Contourów, budzące szacunek i respekt. Niczego nie zostawiono samemu sobie, nie ma stanów nieokreślonych. Nie zdano się na „jakoś to będzie”, byle tylko dźwięk był bogaty. Czuć cały czas to tygodniami przeprowadzane strojenie, nikt się na samą sławę marki nie zdał. Ktoś mocno do efektu końcowego się przyłożył, a słuch miał nie od parady. Efektem brzmieniowy obraz o niepowszednich cechach, skontrolowany w każdym calu, a jednocześnie realistyczny i wyjątkowo trafny emocjonalnie. Efekt robi inne wrażenie niż przy zwykłym, nawet bardzo dobrym jakościowo słuchaniu. Ja wiem, że tor tu użyty był fantastyczny i zwykle taki nie bywa, ale przynajmniej dzięki temu możemy wiedzieć, jaki diabeł tkwi w tych Contourach i co naprawdę potrafią.

Gdyby to zbieramy w całość, otrzymujemy niezwykłą mieszankę. Z jednej strony szczególną dbałość o naturalność i brak zniekształceń, czyli perfekcję techniczną. Z drugiej na takim to się odbywa poziomie, że skupienie na dokładności nie przysłania, a wręcz odsłania ładunek emocji. Zatem wszystko dzieje się jak najdalej od grania na jedno kopyto, toteż z prawdziwą przyjemnością przysłuchiwałem się, jak różne emocje niosą płyty i muszę przyznać, że toru o aż takim pod tym względem rozrzucie jeszcze u mnie nie było. Raidho są bardziej otaczające słuchacza i oszałamiające muzyką, a Avantgarde Duo Grosso śpiewają jeszcze piękniej, ale Contour 60, mimo iż powściągliwsze w szaleństwie i pięknie, także wybrzmienia i pogłosy mają na high-endowym poziomie, a choć ogólnie spokojniejsze i bez tendencji do ataku, to przy swej perfekcji technicznej tak dalece różnicują nagrania i tak znakomicie oddają emocje, że są pod tymi względami najlepsze. Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że są brzmieniowo uczciwe. Nie stoją po stronie posępności sopranami i chłodem, ani po stronie optymizmu basem i ciepłem.

xxx

Wybitny dźwięk na bazie szczególnie dobrze skontrolowanego pasma i unikania zniekształceń.

Temperaturę dobierają starannie i przede wszystkim starannie modelują brzmienia. Nie podbarwiają rzewnie sopranem, ani nie umilają basem. W dodatku zawsze dbają o dokładność obróbki i poziom wypełnienia. Nie ma postrzępionych krawędzi, nie ma chudości, bałaganu. Doskonale uformowane, duże i ważkie dźwięki pojawiają się znikąd, budując na fundamencie branego z życia konkretu znakomitą wierność odtwórczą pod względem czytania nastroju. Zdumiałem się, jak bardzo, bo takiej nie słyszałem.

 

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

5 komentarzy w “Recenzje: Dynaudio Contour 60

  1. Łukasz pisze:

    Panowie, poprawcie ten fragment, bo jeszcze wyjdzie, że się wcale nie podobały:-)
    O tutaj: „Można zatem powiedzieć o Dynaudio Contour 60, że grają prawdziwym życiem – i to jest ich gówna wartość.”

    1. PIotr Ryka pisze:

      Może freudowskie przejęzyczenie? Byłoby śmiesznie – i tak jest – ale to tylko transkrypt łykną literkę, albo klawisz za słabo nacisnąłem. W każdym razie poprawię. I dzięki za zwrócenie uwagi.

  2. Marek pisze:

    Super są te myszy!! gdzie można je kupić??

    1. PIotr Ryka pisze:

      O ile wiem, to tutaj

      https://www.gfmod.pl/

  3. Andrzej pisze:

    Myszy są fajne, sama zasada działania przekonuje do ich zakupu. W końcu to myszy domowe, pożyteczne w swej zachłanności na pewne pasma akustyczne. Kolumny z początku zdawały mi się „standardowe”, ale po wgłębieniu się w szczegóły konstrukcji i technologii, zrozumiałem, co autor miał na myśli… 3-drożny system do dużego pomieszczenia o odpowiedniej akustyce. Te kolumny braku poprawnej akustyki nie wybaczą. Na czele z ich ustawieniem, bo dwa tylne otwory bliskości ścian „nie trawią”. Co zreszta zostało tu podkreślone. A jak daleko z tyłu, to i słuchacz blisko być nie powinien. Kable to biżuteria na koniec, choć bardzo ważna biżuteria. Wydaje mi się, że wzmacniacz jednak powinien być mocniejszy. Tak 2x500W w monobloku. Może coś z elinsAudio, słuchałem ich wzmacniaczy z podobnymi konstrukcjami i potrafią „upilnować” nawet bardzo wymagające kolumny. A te są wymagające, ale dobrze zasilone odwdzięcza się wspaniałą dynamiką i szeroką, wyrazistą sceną ze świetną lokalizacją. Pole do kolejnych odsłuchów i porównań. Kolumny godne polecenia dla świadomych słuchaczy, którzy dysponują dużym pomieszczeniem, nie boją się słowa akustyka wnętrz oraz wiedzą, czym te gabaryty „nakarmić”. Dziękuję za test.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy