Recenzja: ZMF Caldera

        Słuchawki wracają jak bumerangi. Tym razem powrót ZMF, jednej z wiodących amerykańskich marek. Ich flagowe Caldera dostępne są w wariantach zamkniętym i otwartym – co nie jest aż regułą, ale też nie wyjątkiem. To samo tyczy Sennheisera albo na przykład Fosteksa, jednak w obu przypadkach dostajemy flagowce taniej, bo obie wersje Caldery liczą za siebie po osiemnaście pięćset. Poprzednio recenzowane ZMF aż tyle nie kosztowały, model Atrium był wyceniony o pięć tysięcy niżej. Ale flagowce przodujących marek walczą nie tylko o jakość, walczą także o prestiż; zbyt niskie wyceny u nich nie tyle brakiem okazji, co prędzej czymś podejrzanym.

     – Nie stać was na naprawdę drogie? – milcząco rynek pyta. – Nas nie stać? – a proszę bardzo, życzycie sobie drogich? – to macie i płaćcie!  

      W sumie i tak źle nie jest w porównaniu do Spirit Torino Valkyria czy takich RAAL Immanis, że o jeszcze droższych nie wspomnę, tym niemniej lądujemy na pułapie, na którym nie ma żartów, przy takiej cenie trzeba się wykazać czymś naprawdę niezwykłym. O to będziemy się martwić w następnych rozdziałach, na razie parę słów przypomnienia o marce producenta.

      Ukończywszy w 2011 studia na wydziale reżyserskim chicagowskiej Columbia School, jako świeżo upieczony absolwent i jednocześnie świeżo zatrudniony na tejże adiunkt, Zach Mehrbach stanął przed wyborem drogi dalszej kariery, już wcześniej zdążył bowiem założyć firmę ZMF, akronim której rozwijał się do Zach Mehrbach Films, ale równocześnie pasjonowała go muzyka, zbratanie z którą zaczynał już we wczesnej młodości od gitar akustycznych. Nauka gry na których, a później także sztuka budowania, to również były jego pasje, a umiejętności związane z budową i strojeniem instrumentów muzycznych zaowocowały w późniejszym czasie umiejętnością modyfikowania słuchawek, sprowadzającą się w praktyce do uszlachetniania popularnych Fostex TR-50. Zrazu były to modyfikacje na własny użytek, później też na prezenty, a potem zaczęło to zataczać coraz szersze kręgi – tak zaistniało ZMF Headphones – nietypowa działalność do czego innego powołanej firmy. Zaistniało jako mała manufaktura z Berwyn na obrzeżach Chicago, działająca najpierw skromniutko, zaledwie w jednym pomieszczeniu. Mała, wręcz chałupnicza, ale wiedziona ambitnym zamiarem zostania wielką i sławną – chociaż cokolwiek dodaję od siebie z tą sugerowaną wielkością, o której nigdzie napomknienia. Ale każdy pragnie się wybić, o ile tylko coś go ciągnie do udziału w wyścigu życia, a Zacha najwyraźniej ciągnęło, nawet więcej rzeczy niż jedna. Po pierwsze reżyseria, po drugie gra na gitarze, sztuka ich budowania trzecie, a słuchawek już czwarte. Wiedza odnośnie gitar bardzo się do nich przydała – tu i tu bowiem strojenie dźwięku, i tu i tu też obróbka drewna. Albowiem ZMF Headphone to miały być słuchawki z drewnianymi muszlami, jako własna droga na szlaku wytyczonym przez TR-60, oprawioną w drzewo poprawką plastikowych TR-50. Jeszcze jedno należy odnotować odnośnie Fostex z linii TR: tkwić musiała w nich jakaś magia, bo do budowania słuchawek przywiodły dwóch znanych dziś konstruktorów – nie tylko Zacha Mehrbacha, ale też Dana Clarka.

     Sama linia sięga początkiem 1975 roku, w którym pierwsze TR zaczęły konkurować z elektrostatami Staksa; konkurować zarówno ceną jak i energią dźwięku, w tej ramach potężniejszym basem. Dla przypomnienia dodam, iż były to i w nowych wcieleniach także teraz powstają słuchawki planarne, tą drogą konstrukcje Fosteksa zaprowadziły Zacha Mehrbacha do jego własnych planarnych.

       W 2014 ujrzały światło dzienne pierwsze wysokojakościowe słuchawki marki ZMF, planarny model Eikon – z miejsca powstało zbiegowisko, nowa manufaktura oferująca najwyższej klasy nauszniki to przecież zawsze wydarzenie. Tym jeszcze łatwiej miało ZMF, że było z USA, gdzie rozpowszechnił się obyczaj zlotów i wystaw audio, w tym także tylko słuchawkowych. Zaraz więc masa pokazów i odsłuchów, wywiadów z twórcą i recenzji, zaraz wrzawa na forach, a w Internecie dużo zdjęć. Słuchawki dobrze się przyjęły, marka prędko zajęła wysoką pozycję rynkową, niemal natychmiast przestając być obsadzaną w roli nuworysza – bez żadnych potknięć ZMF weszło do ścisłej elity i tam wygodnie się rozsiadło. Firma wyrobiła sobie najwyższą renomę bazując na muszlach z naturalnego drzewa[1] frezowanego CNC i najstaranniej wykańczanego, też na membranach berylowych lub biocelulozowych pracujących w przetwornikach dynamicznych albo planarnych. Do kompletu eleganckie opakowania i duży wybór kabli, także firmowe stojaki i przede wszystkim chęć nawiązania osobistego kontaktu z nabywcą, poprzez oddanie mu słuchawek budujących prawdziwą więź. Jako że wyznacznikiem muzyka niczym w żywym kontakcie – nie sama technologia, także przeżycia artystyczne. Słuchawki ZMF strojono w taki sposób, aby intymny związek między słuchaczem a muzyką możliwie mocny się nawiązał, co najwyraźniej działało – firma odniosła sukces.

       Debiutanckimi dla ZMF były słuchawki zamknięte z dyfuzorami bocznymi, czyli de facto półzamknięte, z czasem pojawiły się też otwarte i wybór pomiędzy przetwornikami planarnymi (jako odziedziczoną po modyfikowanych Fosteksach pierwotną linią rozwojową), a całkowicie własnej konstrukcji drajwerami dynamicznymi.

      Trzeba nawiązać do dwóch jeszcze rzeczy. Primo, spotyka się określenie „dźwięk ZMF”, jako będący synonimem ciepłego i melodyjnego lecz jednocześnie transparentnego i otwartego brzmienia. Secundo, fama głosi, że nabywcy słuchawek ZMF najczęściej pozostają wierni marce, czego już nie sprawdzimy, ale to pierwsze da się.

 

[1] A jest także drzewo ciekłe, robione z celulozowej pulpy, którego w sposób bardzo udany użyła firma AudioQuest w swoich słuchawkach NightHawk i NightOwl.

Inżynieria i forma

      Po recenzję przyjechał model otwarty z muszlami z białego dębu, alternatywna wersja to zebrano – ceny obydwu jednakowe. Różnicy cenowej nie ma też w odniesieniu do wersji zamkniętej, zasklepione Caldera kosztują, jak wspominałem, identyczne osiemnaście tysięcy pięćset.

     Słuchawki nie są pakowane po japońsku, nie ma wykwintnej skrzyneczki, chyba że ktoś sobie życzy. Zamiast niej praktyczny „pancernik” z utwardzonego tworzywa – wyposażony w składaną rączkę, zamykany na dwa zatrzaski. W nim, na wyściółce z grubej pianki, oprócz słuchawek kabel produkcji samego ZMF[2], materiałowa saszetka, ściereczka do polerowania i dożywotnia gwarancja. Ściereczki nie znalazłem, nie było też gwarancji, a oprócz firmowego kabla dystrybutor spakował srebrny własny, konkretnie tańszy z dwóch przez siebie oferowanych, kosztujący niewiele ponad tysiąc. Sam miałem do dyspozycji Tonalium, Sulka i Luna Cables, o kable nie było zmartwienia.

     Na oko flagowe Caldera od oczko tańszych Atrium za bardzo się nie różnią, główna różnica to przetworniki – u tamtych dynamiczne, u tych flagowo-planarne. Półłukowo modelowane okrągłe otoki muszli są identycznie co do kształtu, tyle że w innym drzewie, inaczej bejcowanym i obramowującym okrągłe grille z innymi rozetami, tu nie fantazyjnie giętymi, a gęsto utkanymi z drobniutkiej jodełkowej iteracji.

    Kable wybiegają pionowo do dołu, a wzornictwo pałąka zaczerpnięto od Grado, a tak naprawdę od jeszcze starszych, choć nie aż tych pamiętających radiotelegrafistów Titanica. Zwieńczenie nagłowne oferuje dwa wykończenia do wyboru – oprawa aluminiowego pałąka może być z naturalnej skóry jagnięcej bądź wegańskiej. Mnie dostała się welurowa z wegańskiego weluru – podwojona, mięsista, bardzo wygodna w noszeniu. Na obu końcach trzymaki z czarnego, półlśniącego tworzywa, przez które przechodzące złociste prowadnice mają gęste żłobienia. Trzymanie jest bardzo pewne, ilość ustawień duża.

      Drewniane otoki przechodzą w pady, tak samo wegańskie lub skórkowe, w obu wypadkach pokryte drobniutką perforacją. Pady są trochę wyższe za uszami, klasycznym stylem zapewniając równoległość do małżowiny usznej; ogólna wygoda bez zarzutu, pomimo wagi 550 g.  

     Clou oczywiście między grillami a wewnętrzną tkaniną osłony, tam czekają na sygnał planarne przetworniki z berylowymi (?) membranami ø80 mm, wyposażone w unikalną, wynalezioną przez Zaha technologię CAMS (Caldera Asymmetrical Magnet Structure). Za akronimem skrywa się struktura z magnesami o trapezoidalnym kształcie, których forma i układ wzajemny doskonalej niż ma to miejsce gdzie indziej pozwalają na niezaburzony przepływ dźwięku od membrany do ucha, z jednoczesnym gaszeniem pasożytniczych, odbiciowych fal. Dodać można do tego, że cewka jest poczwórna – ma postać czterech równoległych serpentyn w miejsce typowo jednej, a magnesy są z neodymu N52, a zatem bardzo mocne. Dane techniczne uzupełniają wiedzę o impedancję 60 Ω i skuteczność 95 dB, nie informując ani o paśmie przenoszenia, ani dopuszczalnej mocy sygnału.

      Dla lubiących epickie akcenty coś jeszcze o nazwie Caldera, jako odniesionej do płaskiego wierzchołka i zapadniętego wnętrza wulkanu. Caldera ZMF to ma być wulkan energii, dźwięk ma się wydobywać z iście wulkaniczną potęgą. Mniej patetyczne wyjaśnienie informuje natomiast, że grill jest lekko wklęsły, stąd podobieństwo do kaldery.

 

[2] W razie dokupowania $60 za podstawową wersję.

Brzmienie

    Skoro aż tyle kabli, to może na początek o nich. Darujmy sobie oryginalny i najtańszy, nie stanowiły konkurencji; po zastąpieniu ich Tonalium odnotowałem poprawę wypełnienia, melodyjności, przestrzenności, aranżacji i natlenienia dźwięku. Od razu trzeba zaznaczyć, że jak ktoś lubi natlenienie – takie brzmienia o większych płucach – to ZMF Caldera dadzą mu tego sporo, ale najwięcej tego było właśnie przy kablu Tonalium. Dadzą też te Caldera działającą na wyobraźnię przestrzeń, ale o tym za chwilę. Tonalium okazał się dbać o wielkość sceny poprzez jej pogłębianie, pogłębiał też same brzmienia i wprawnie posługiwał się oświetleniem oraz pogłosami na rzecz modelowania dźwięków. Nie gorzej wypadł Luna Cables, bardziej dbający o bliski kontakt i w tej bliskości przekonujący; mniej trochę o pogłębianie sceny, ale same dźwięki pogłębiał podobnie. Uprzestrzennianie więc skromniejsze (aczkolwiek minimalnie), za to bliskość i siła nawiązywania kontaktu mocniejsze, przez co oba były na jednym poziomie, a poziom naprawdę wysoki. Kabel Sulka, podobnie jak oba tamte, od tak dawna leżał bezczynnie, że aż wstyd o tym mówić, ale jakoś słuchawki z 3-pinowo podpinanymi kablami nie były uprzejme się zjawiać. Do rzeczy jednak: sulkowy kabel, spośród trzech gatunkowych zdecydowanie najdroższy (8000 PLN), okazał się też najlepszy – scenę budował podobnie głęboką i równie interesująco aranżowaną jak Tonalium, a na niej wykonawców najbardziej autentycznych i jednocześnie kontaktowych. Najmocniej wysyconych siłą życiową i siłą duchowej przemowy, bez śladu jakichkolwiek barier w stylu zszarzenia czy niepoprawności tonalnej. Efektem najmocniejsza esencja piękna, tym bardziej, że też największy talent melodycznej płynności. Odrobinę dłużej ciągnione wybrzmienia i odrobinę głębsze czernie, trochę bardziej plastyczne modelowanie i bardziej bezpośrednie widzenie – wszystko to składało się na chęć właśnie tego, pomimo różnic niezbyt wielkich.

    Swoim zwyczajem pozostałem przy kablu najlepszym, nie było ani na zewnątrz, ani we mnie siły zdolnej od tego odwodzić. Dokonawszy wyboru postanowiłem sprawdzić, jakie wrażenie wywierają Caldery w swobodnym graniu bez porównań, tak jakbym innych słuchawek nie miał, a te dostał w prezencie. Co oczywiście kuglarstwem, trudno ażebym nie pamiętał brzmienia innych w tych samych nagraniach, ale starałem się to, fenomenologicznym zwyczajem[3], brać w jakiś możliwie twardy nawias poznawczy, wspomnienia na chwilę odkładać.

 

 

 

 

   Pierwsza rzecz, która uderzyła, to wejście w atmosferę. Caldery z Sulkiem wrzucały słuchającego do nagrania w całości i bez reszty – żadnych oporów ani barier odnośnie wchodzenia w kontakt, nad czymś się zastanawiania, wypatrywania niedociągnięć. Gorąca atmosfera, bliskość pierwszego planu pośród rozległej i doskonale obrazującej dystanse sceny, znakomicie żywe i trójwymiarowe oddawanie oklasków, znakomicie obecni też sami wykonawcy. Faktycznie – nie bez racji to określenie „Dźwięk ZMF”; jota w jotę spełnienie: ciepło i melodyjność, transparentność oraz otwartość. To ciepło zamieniane w gorące atmosfery koncertowe, melodyjność przy Sulku wzorcowa (bo też i on z tego słynie), a podobnie same Caldery. Sycone światłem medium z gęstymi czerniami w tłach i cieniach, przetaczające się ataki mocy. Zarówno mocy jak wypełnienia, bo dźwięki sycone gęstą barwą i odpowiednią masą – akurat, i na całe szczęście, w taki sposób dobieranymi, by ciężar nie spowalniał; wszystko dziejące się szybko i zarazem uderzająco. Bardzo duże zbliżenie do prawdziwego koncertowania, od razu, jak już mówiłem, wrzucony będziesz do nagrania z butami i walizką. Walizką, w której przechowujesz swe krytyczne uwagi, która więc pozostanie pusta. Nie ma się do czego czepić, jak babcię-drypcię nie ma. No chyba żebyś wolał chłodniejsze atmosfery i wyobcowujące scenerie – tu takiej science fiction muzyki nie ma i mała szansa, że będzie. Bo owszem, znajdą się i bezkresy i połacie jak ze snu, lecz też owiewane ciepłymi podmuchami, a nie przenikane igłami chłodu. Biały niedźwiedź się nie uchowa, jemu będzie za ciepło, nawet śnieżne biele arktycznego pejzażu ocieplą się w słonecznym blasku. Przenikliwość, owszem – przenika, wibracja dzwonków jest przepiękna, ale to dzwonki złote, a nie, jak często bywa, srebrne. Ogromy pochłaniające widza okazują się być przyjaźnie ogarniające, a wszelkie wybrzmienia – ważna rzecz – odznaczają się elegancją, tknięte przez Muzę pięknych wybrzmień. Muzyka autentycznie płynie, a nie tylko w przenośni odnośnie czegoś bez piękna. Czuć eter, boski składnik falowania, w upojeniu się słucha, o ile lubisz ciepłą, gęstą, cienistą, głęboko brzmiącą melodyjność.

    Esencja bowiem wyjątkowo mocna, a jednocześnie nie brak tlenu ani światła – w sumie rzadkiej urody brzmienie z gatunku ciepłej i przejrzystej lampowości. Żadne tam obiektywizowanie, szukanie dziury w całym, czy udawanie, że muzyka to przede wszystkim kwestie techniczne. Techniczności zupełnie nie znać, znać same głosy i instrumenty. Znać sale i publiki, a technikę jedynie w odniesieniu do gry samych wirtuozów. Zero srebrzystych sopranowych igieł, pików i innych takich rzeczy; gitary stroją do głębokiego brzmienia, a nie jakiegoś wizgu – i pod tym względem podobieństwo do Fostex HP1000 RP, choć bez aż tak jak u nich rozbudowanej, wszystko obejmującej sferyczności. Niemniej trójwymiarowość wszystkiego znaczna, żadnej nigdzie płaskości.

      Czy to już upiększanie, czy sama klasa odtwórcza? – guzik mnie to obchodziło, grunt że się słuchało i słuchało. Ale bardziej bym stawiał na odtwórczość, bowiem jest taki składnik muzyczny bardzo rzadko przez sprzęt odtwarzany, a mianowicie ssanie głębi. W operze albo filharmonii to zasysanie czuć, przestrzeń wciąga w przepastną głębię spektaklu słuchających, ogarniając niesamowitością. Sprzęt natomiast scenerię roztacza, ale rzadko kiedy zasysa, podczas gdy te Caldery potrafią takie ssanie w niemałym stopniu przywołać. To ważny atut, bez wątpienia – coś więcej niż samo piękne płynięcie i trójwymiarowość wszystkiego.

    Siedziałem, wsłuchiwałem się i dywagowałem, że taki zalew świetnych słuchawek stawia przed wyborami naprawdę niełatwymi. Myślałem także o tym, że jeszcze całkiem niedawno nie miałem nadziei na usłyszenie takiej magii od Western Electric 300B, a tu tymczasem, proszę. A gdyby się ewentualnie czepiać z nudów albo złej woli, to można w ostateczności wytykać, że trudno się doszukać u tych Calder muzycznego brudu i dźwiękowej szorstkości. Nawet brudne i szorstkie utwory zostają oszlifowane, pogłębione, pootulane mrokiem i wtrącone w melodię. Żeby nabrały ostrzejszych krawędzi i bardziej chropawej faktury trzeba słuchawki mocą pogonić, realistyczniej będą grały przy pięciu watach pchanych w przetworniki. Podobnie jak brud i szorstkość, także rozdzierający smutek zostanie ukojony – wygładzi się, wypełni nutą, osłodzi i ociepli, nie będzie już darł pazurami bolejącego skraja duszy. „Paint It, Black”, pomimo że czarniejsze, nie będzie takie chmurne, „Boulavogue” tak doszczętnie przegrane, „Jeux interdits” takie smutne.

      Opisawszy już centrum, przenieśmy się na skraje. Soprany, oczywista, rozpłyną się w przestrzeni; rozpłyną tak jak „oni” z zapomnianego przeboju Waweli. Ale zanim się stanie, zdążą poszybować wysoko, żaden sopranowy niedosyt nie ma prawa rozdrażnić szukającego sopranów ucha.

    Na finał bas – kwestia oczekiwana i dla wielu kluczowa. Zacząć trzeba od tego, że słuchawki tworzą ciśnienie, potrafią dmuchać przepotężnie w zgodzie z imieniem Caldera. To znakomity punkt wyjściowy, a dojściowy jest taki, że w odróżnieniu od większości planarów można jechać z najniższym basem do maksów głośnościowych i śladu tam nie doświadczymy tarcia membraną o magnesy, sama czysta, niezakłócona, zmasowana potęga. Oczywiście trójwymiarowa, głęboka i uderzająca, łącząca czystość trójwymiarowej postaci ze zgniatającą siłą.

 

[3] Fenomenologiczna szkoła filozoficzna Edmunda Husserla, nawołująca do prób podnoszenia siebie za włosy poprzez rzekomo wykonalne chwilowe wyłączanie pamięci i biologicznie oraz indywidualne wyrobionych nawyków poznawczych, z równoczesnym powstrzymywaniem się od wydawania osądów i lokowaniem wrażeń w ogólny światoobraz. Co miało dawać „czyste dane” (tzw. noematy) – nie zniekształcony formą poznawczą ani psychiką poznającego nagi surowiec poznawczy, z czego by wynikało, że wbrew Kantowi usiłował Husserl docierać przynajmniej na przedproże „rzeczy samych w sobie” (noumenów), chociaż w tym celu lepiej by chyba postąpił pytając o wrażenia przedstrunowce, zamiast wysilać się samemu i nakłaniać do tego uczniów. (Ogólnie biorąc absurd, próbujący pomijać istnienie języka, pamięci i wrodzonych mechanizmów poznawczych, z ich uproszczeniami i przekłamaniami oraz praktyczną interpretacją; dziecinna wiara w realność, bezpośredniość i dosłowność świata zmysłów, mimo to jeden z popularniejszych nurtów filozoficznych, posługujący się własnym niestrawnym żargonem.)

Odsłuch: Przy odtwarzaczu

      Tu już nie było swobodnego hasania, pojawiły się porównania. Porównania do też planarnych Final D8000 PRO Da Capo i HiFiMAN Susvara Unveiled; jednych zatem nieznacznie droższych, ale drugich dwa razy, z tym że Caldera miały kabel Sulka, wyceniony na 8 tys., od Final zatem były de facto droższe, a od Unveiled tańsze dwa razy, te miały bowiem Tonalium za dodatkowe cztery.

     Na tle dwóch tamtych testowane utrzymały styl ustalony graniem przy komputerze, dając najciemniejszą z trzech aranżację, najniżej ustawioną tonalność, najwięcej ciepła i swojskości. Ale względem porównywanych największa różnica była taka, że tamte bardziej „prześwietlały” nagrania, a ZMF ukonkretniały muzyczne formy, operując bardziej nieprzenikliwymi bryłami dźwięków – brzmieniowe powierzchnie w ich przekazie były zupełnie nieprzezierne. Final i HiFiMAN obrysy miały bardziej strzępione i otaczane aurą, a same dźwięki nie tak gęste, gdy ZMF konkretne jak kamień. Brzmienie ich było w tej sytuacji bardziej odbierane jako typowe, podczas kiedy u obu tamtych mieszała się w przekaz ezoteria. Brzmienia cośkolwiek niczym duchy – lżejsze i z lekka transparentne, poprzez co łatwiej było postrzegać widoczne za nimi dalekie plany; odczyt scenerii u nich oferował dokładniejsze i obfitsze w szczegóły widzenie dalekich obiektów, a holografie były głębsze. Lecz jednocześnie zderzenia z wykonawcami pierwszego planu nie tak udarowo sprężyste – konkretność ludzi i przedmiotów w prezentacji Calder najkonkretniejsza. A jednocześnie ocieplenie i piękna melodyjność dawały tym konkretom mocny smak i aromat, wokale zjawiały się jako twardsze bytowo, a mniej uduchowione.  

     Wobec tej głównej różnicy pozostałe były już mniej istotne – generalizując przekazy Unveiled i Final były bardzo zbliżone, ZMF Caldera odmienny. Ciepłe, konkretne granie i dużo brzmieniowego smaku, wraz z czym żadnej ciągoty do pozostania neutralnym, w sensie obojętnej temperatury czy braku akcentów własnych. Caldera to słuchawki grające jak lampowy wzmacniacz, szczególnie taki, za jakie się przyjęło uważać lampowe wzmacniacze. Z prawdziwymi bywa to różnie, zdarzają się i takie bardziej tranzystorowe od tranzystorów, ale w powszechnym widzeniu przyjęło się mieć je za ciepłe, gęste, z ciemnym brzmieniem, słodyczą i aromatem. Właśnie te Caldery są takie, ale zarazem transparentne w sensie czystości medium, pięknie trójwymiarowe, dobrze napowietrzone (zwłaszcza przy kablu Tonalium), z rozpływaniem sopranów w przestrzeni, mocnym i świetnie obrazowanym basem, wyjątkowo też mocną esencją indywidualizacji brzmieniowej, za sprawą której wokaliści stają się bardziej dojrzali i bardziej specyficzni. Odnośnie jeszcze basu powtórzę, że w przeciwieństwie do Final bezproblemowo radziły sobie Caldera z najniższym i najpotężniejszym, nawet przy takim na maksymalnych obrotach nie było śladu bicia membraną o magnesy.

 

 

 

 

     Na sam koniec spóźniony dopisek. Już po ukończeniu recenzji dotarł od dystrybutora niemożliwy wcześniej do pozyskania amerykański kabel PLUSSOUND X8 Palladium Plated Hybrid, kosztujący nieprzyzwoite kilkanaście tysięcy. Dokładnie ile, tego nie wiem, bo to kabel fatamorgana – raz się na stronie producenta zjawia, by zaraz potem zniknąć; akurat gdy to piszę, go nie było. Ale na pewno to drożyzna, wyższa odmiana X16 kosztuje dwadzieścia tysięcy. Cena szokowa, bez mała podwajająca koszt słuchawek, lecz trzeba przyznać, że wypełnienie, doskonałość tonalna i siła nawiązywania kontaktu z wykonawcami poprzez tę drogość była największa, wysoce upodobniająca przekaz Calder do bezechowego Final DX6000 przy trochę większym natlenieniu i większej wilgotności, jak również wyczuwalnej mimo wszystko pewnej dawce pogłosu, dodającego tajemniczości, też i lekkiego odrealnienia.

Podsumowanie

      Słuchawki są do pokochania i na pewno niemało racji odnajdujemy w twierdzeniu „firma ma wierną klientelę”. Kto lubi opisany styl, będzie miał w ZMF spełnienie, i to nie „takie trochę”; albo „dużo, lecz nie do końca”; bądź też z nieprzyjemnym haczykiem „czymś to jest zaburzone”. Spełnienie całkowite, trudno zagłębić się w ten styl jeszcze głębiej, zwłaszcza kiedy okablowaniem Sulek bądź Plussound. I najważniejszy dodatek – ten styl nie zabija innych smaków. Detaliczność, żywość czy transparentność nie doznają najmniejszej szkody, nawet strzelistość sopranów okazuje się popisowa, nie traktowana tak zasadniczo inaczej, jak u Final DX6000. Nie ma jedynie (i na szczęście) aspirującej do obiektywizmu neutralności, słuchacz nie stoi z boku, nie wystarcza mu przyglądanie. Rzucony zostaje w wir zdarzeń, przede wszystkim muzykę przeżywa, a nie przegląda jej zawartość. Kto lubi tańczyć ze swoją, kto lubi się nią ogrzać i mocno czuć jej dotyk, na pewno się na tych Caldera nie zawiedzie. Dołącza do tego dobra wygoda i elegancka powierzchowność, swą wagę dokłada innowacyjny wsad technologii. – Oto jedne z kilkunastu najlepszych dzisiaj produkowanych. Może źle policzyłem, może dwudziestu paru, ale to bez różnicy, bo kiedy tych Caldera słuchamy, lądujemy wewnątrz muzyki i głębokiego przeżycia. Z ręką na sercu przyznam, że nie spodziewałem się po tych ZMF tak wiele, może dlatego, że ta marka mniej jest u nas popularna od europejskich i japońskich. To następna rzecz bez znaczenia, bez wpływu na słuchane dźwięki. Kogo może obchodzić kraj pochodzenia słuchawek, ważne przecież jak grają. A grają znakomicie we własnym melodycznym stylu ukonkretnienia i gęstości, niewątpliwie spektakularnie. Szkoda tylko, że tańsze nie są, bo jest pomiędzy wyraźnie tańszymi niemało takich, które bez obawy mogą podnosić rzuconą przez te rękawicę. Z drugiej strony nie brak też takich, które za więcej nie są lepsze. W tym stanie rzeczy właśnie styl staje się najważniejszy, rola jakości ogólnej schodzi na drugi plan. Słuchawek najwyższych jakościowo przed i za progiem ceny dziesięć tysięcy mamy niespotykany wybór, ale każde grają inaczej, trzeba najulubieńszy sposób wybrać, co nie będzie łatwym zadaniem. Ale to już nie moja rola, ja tylko opisałem.

 

W punktach

Zalety

  • Podatne na okablowanie, poprzez zmiany którego można zmieniać akcenty.
  • Ale niezależnie od kabla (byleby tylko był gatunkowy) to są słuchawki high-endowe z samego serca high-endu.
  • Przede wszystkim konkretne, muzyka się w nich uobecnia, a nie jak duchy snuje.
  • Brzmienia mają właściwą masę i nieprzenikliwą substancję, skądinąd świetna transparentność tyczy włącznie medium.
  • Brzmienie jest ciepłe.
  • Melodyjne.
  • Gęste.
  • Ściemnione.
  • Barwne.
  • Z aromatem.
  • Z mocnymi zarysami  materią dźwięków.
  • I bliskim pierwszym planem.
  • Znakomicie jest też zindywidualizowane i znakomicie trójwymiarowe.
  • Co służy wszystkim zakresom, ale zwłaszcza soprany nabierają kultury, a bas staje się wyjątkowo  dobrze opisany, wolny od zbitek czy uproszczeń.
  • I jest to bas potężny.
  • I jest też bez zniekształceń.
  • Problemy z biciem membran o magnesy słuchawek Caldera nie dotyczą.
  • Ciepło, słodycz, kultura, melodyjność i autentyzm brzmieniowy to bardzo silne magnesy ciągnące w stronę tego brzmienia.
  • Po stronie technologii membrany berylowe i autorski układ magnesów Caldera Asymmetrical Magnet Structure.
  • Bardzo łatwe do napędzenia.
  • Tolerują słabsze jakościowo wzmacniacze.
  • Pełna wygoda.
  • Piękna obróbka drewnianych muszli.
  • Do wyboru wersje wykończeniowe tradycyjna albo wegańska.
  • Technologia planarna przetworników słuchawek święci teraz sukcesy.
  • Niezłej jakości kabel w komplecie.
  • Dzięki lepszym znaczna poprawa.
  • Znany i ceniony producent.
  • Sprawdzona polska dystrybucja.
  • Made in USA.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Na rynku wiele tańszych o zbliżonej jakości.
  • Najlepiej pasujące okablowanie niestety było też tym najdroższym. (Ale to żadne zaskoczenie.)
  • Głęboką holografię i metafizyczne, odrealnione scenerie prędzej odnajdziemy u innych.

 

Dane techniczne:

  • Słuchawki wokółuszne, otwarte, planarne.
  • Przetwornik z membraną ø80 mm i magnesami neodymowymi w układzie CAMS.
  • Impedancja: 60 Ω
  • Skuteczność: 95 dB
  • Pady: skórka jagnięca lub wegańska
  • Złącza przy muszlach: mini XLR
  • Kable: ZMF (6,35 mm), ZMF OFC (XLR)
  • Rodzaje drewna: amerykański biały dąb lub zebrano
  • Pałąk: stop aluminium
  • Ciężar: ok. 550 g

Cena 18 500 PLN

 

System

  • Źródła: PC z przetwornikiem Phasemation HD-7A, Cairn Soft Fog V2
  • Wzmacniacze słuchawkowe: ASL Twin-Head Mark III, Divaldi AMP 05, Feliks Audio Envy Performance, Phasemation EPA-007
  • Słuchawki: AudioQuest NightHawk (kabel FAW Hybrid), Dan Clark Audio STEALTH (kabel Tonalium-Metrum Lab), Fostex TH1000 RP, HEDDphone 2 GT (kabel Tonalium-Metrum Lab), Final D8000 PRO Da Capo, HiFiMAN Susvara & Susvara Unveiled (kabel Tonalium-Metrum Lab), Sennheiser HD 600, ZMF Caldera (kabel roboczy Sulek)
  • Interkonekty: Kondo Theme Ls-41 RR, Next Level-tech Flame, Sulek RED, Tellurium Q Black Diamond
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One, Sulek 9×9 Power
  • Listwa: Sulek Edia
  • Filtr prądowy: Echo Sound Power Guardian
  • Kondycjoner masy: QAR-S15
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Harmonix SF-200, Solid Tech „Disc of Silence”
Pokaż artykuł z podziałem na strony

9 komentarzy w “Recenzja: ZMF Caldera

  1. Adam K. pisze:

    Panie Piotrze, a gdyby porównać recenzowane tutaj Caldery do Audeze LCD-3, to które z nich grają gęściej, masywniejszymi bryłami i w sposób bardziej dociążony?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Gęstość i dociążenie podobne, pewnie uzależnione od użytego kabla. Przy tym samym Audeze chyba trochę niższe tonalnie, ale główna różnica to to, że Audeze z bliższym pierwszym planem, cieplejsze i brzmieniowo słodsze. Jest z nimi jednak taki kłopot, że są egzemplarzowo nierówne, nie ma całkowitej powtarzalności – jedne sztuki grają zachwycająco, inne już nie tak bardzo. Ale kiedy się trafi, o co nie jest specjalnie trudno, to lodzio-miodzio, a przy mocnym wzmacniaczu mega potęga.

      1. Adam K. pisze:

        Dziękuję za odpowiedź. Ja właśnie posiadam LCD-3 i jestem z nich zadowolony, ale byłem ciekaw porównania z Calderą. Pozdrawiam.

        1. Piotr+Ryka pisze:

          Jak zadowolony to nie ruszać, pierwszorzędne słuchawki. Rok temu miałem do czynienia z takimi wyposażonymi w kabel FAW i pierwszorzędnie grały.

  2. Marcin pisze:

    Jestem najbardziej ciekaw Pana opinii dotyczącej synergii tych słuchawek z Feliksem Envy, jakie były Pana wrażenia? Z jakimi lampami grał Feliks i które lampy najlepiej zagrały z Calderą?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Synergia z Envy Performance bez zarzutu. Grałem wyłącznie na 300B Western Electric, bo nie chcę często zmieniać lamp, gniazda są bardzo ciasne, zachodzi obawa uszkodzenia. Smutna uwaga odnośnie sterujących Psvane z kompletu, jedna zaczęła nieakceptowalnie szumieć. Zastępowały je różne NOS, każde dawały inne brzmienie, ale zawsze ciekawe. Ogólnie można stwierdzić, że Envy dobrze pasuje do każdych słuchawek poza takimi wyjątkowo czułymi.

  3. Michał pisze:

    Czy mógłby Pan porównać ZMF Caldera z Fostex th 1000rp open? Który zrobił lepsze wrażenie? Ewentualnie czy testował Pan ZMF Verite open ? Posiadam aktualnie DCA ether 2, które uwielbiam ale myślę żeby dokupić coś grającego inaczej, bardziej szczegółowo. Po części to też wina wzmacniacza EF 400, ale tu niedługo wjedzie Fiio K19 albo Oor ewentualnie prelude hi-fi man

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Całokształt zagadnienia zawarty w tym pytaniu jest bardzo trudny i złożony, zarówno poprzez nieodgadnioność cudzego gustu, jak i ogromną ilość wchodzących w grę słuchawek. Domyślam się, że chodzi o takie równocześnie szczegółowe i melodyjne, ale czy takie cieplejsze (jak Caldery), czy bardziej temperaturowo wstrzemięźliwe (jak Fosteksy) – ? Ważne też to, że u Calder jakość nasila się wraz z coraz droższymi kablami, a u Fosteksów wystarczają te z nimi dostarczane, co oczywiście nie oznacza, że i one opatrzone innymi nie mogą jeszcze lepiej.
      Powiem tak: z ostatnio recenzowanych takich za około dziesięć tysięcy najbardziej podobały mi się Final DX6000, ale one są właśnie mało szczegółowe, skupione na muzycznej całości, żywiołowości i energii. Te potrafiące jednoczyć perfekcję dokładności i melodyki to nowe Susvara Unveiled, ale one są strasznie drogie. W limicie do dwudziestu tysięcy sobie bym sprawił Meze ELITE i z czasem dokupił im lepszy kabel, przynajmniej ten od FAW. Natomiast Caldery z optymalnym kablem, to się robi za drogo, już chyba lepiej Fosteksy. Z tym, że Caldery są podobniejsze do DCA Ether 2, więc znowuż piruet w drugą stronę. I czy są od tych Ether lepsze, lepsze aż do stopnia zamiany? Może tak, a może nie, nie mam wyrobionego zdania. ZMF Verite nie testowałem.

  4. Michał pisze:

    Dziękuje za odpowiedź, nie miałem jeszcze okazji słuchać Caldery, więc pozostaje mi w takim razie posłuchać Meze i Susvara OG bo niestety UV to już nie mój pułap finansowy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

© HiFi Philosophy