Brzmienie
Skoro aż tyle kabli, to może na początek o nich. Darujmy sobie oryginalny i najtańszy, nie stanowiły konkurencji; po zastąpieniu ich Tonalium odnotowałem poprawę wypełnienia, melodyjności, przestrzenności, aranżacji i natlenienia dźwięku. Od razu trzeba zaznaczyć, że jak ktoś lubi natlenienie – takie brzmienia o większych płucach – to ZMF Caldera dadzą mu tego sporo, ale najwięcej tego było właśnie przy kablu Tonalium. Dadzą też te Caldera działającą na wyobraźnię przestrzeń, ale o tym za chwilę. Tonalium okazał się dbać o wielkość sceny poprzez jej pogłębianie, pogłębiał też same brzmienia i wprawnie posługiwał się oświetleniem oraz pogłosami na rzecz modelowania dźwięków. Nie gorzej wypadł Luna Cables, bardziej dbający o bliski kontakt i w tej bliskości przekonujący; mniej trochę o pogłębianie sceny, ale same dźwięki pogłębiał podobnie. Uprzestrzennianie więc skromniejsze (aczkolwiek minimalnie), za to bliskość i siła nawiązywania kontaktu mocniejsze, przez co oba były na jednym poziomie, a poziom naprawdę wysoki. Kabel Sulka, podobnie jak oba tamte, od tak dawna leżał bezczynnie, że aż wstyd o tym mówić, ale jakoś słuchawki z 3-pinowo podpinanymi kablami nie były uprzejme się zjawiać. Do rzeczy jednak: sulkowy kabel, spośród trzech gatunkowych zdecydowanie najdroższy (8000 PLN), okazał się też najlepszy – scenę budował podobnie głęboką i równie interesująco aranżowaną jak Tonalium, a na niej wykonawców najbardziej autentycznych i jednocześnie kontaktowych. Najmocniej wysyconych siłą życiową i siłą duchowej przemowy, bez śladu jakichkolwiek barier w stylu zszarzenia czy niepoprawności tonalnej. Efektem najmocniejsza esencja piękna, tym bardziej, że też największy talent melodycznej płynności. Odrobinę dłużej ciągnione wybrzmienia i odrobinę głębsze czernie, trochę bardziej plastyczne modelowanie i bardziej bezpośrednie widzenie – wszystko to składało się na chęć właśnie tego, pomimo różnic niezbyt wielkich.
Swoim zwyczajem pozostałem przy kablu najlepszym, nie było ani na zewnątrz, ani we mnie siły zdolnej od tego odwodzić. Dokonawszy wyboru postanowiłem sprawdzić, jakie wrażenie wywierają Caldery w swobodnym graniu bez porównań, tak jakbym innych słuchawek nie miał, a te dostał w prezencie. Co oczywiście kuglarstwem, trudno ażebym nie pamiętał brzmienia innych w tych samych nagraniach, ale starałem się to, fenomenologicznym zwyczajem[3], brać w jakiś możliwie twardy nawias poznawczy, wspomnienia na chwilę odkładać.
Pierwsza rzecz, która uderzyła, to wejście w atmosferę. Caldery z Sulkiem wrzucały słuchającego do nagrania w całości i bez reszty – żadnych oporów ani barier odnośnie wchodzenia w kontakt, nad czymś się zastanawiania, wypatrywania niedociągnięć. Gorąca atmosfera, bliskość pierwszego planu pośród rozległej i doskonale obrazującej dystanse sceny, znakomicie żywe i trójwymiarowe oddawanie oklasków, znakomicie obecni też sami wykonawcy. Faktycznie – nie bez racji to określenie „Dźwięk ZMF”; jota w jotę spełnienie: ciepło i melodyjność, transparentność oraz otwartość. To ciepło zamieniane w gorące atmosfery koncertowe, melodyjność przy Sulku wzorcowa (bo też i on z tego słynie), a podobnie same Caldery. Sycone światłem medium z gęstymi czerniami w tłach i cieniach, przetaczające się ataki mocy. Zarówno mocy jak wypełnienia, bo dźwięki sycone gęstą barwą i odpowiednią masą – akurat, i na całe szczęście, w taki sposób dobieranymi, by ciężar nie spowalniał; wszystko dziejące się szybko i zarazem uderzająco. Bardzo duże zbliżenie do prawdziwego koncertowania, od razu, jak już mówiłem, wrzucony będziesz do nagrania z butami i walizką. Walizką, w której przechowujesz swe krytyczne uwagi, która więc pozostanie pusta. Nie ma się do czego czepić, jak babcię-drypcię nie ma. No chyba żebyś wolał chłodniejsze atmosfery i wyobcowujące scenerie – tu takiej science fiction muzyki nie ma i mała szansa, że będzie. Bo owszem, znajdą się i bezkresy i połacie jak ze snu, lecz też owiewane ciepłymi podmuchami, a nie przenikane igłami chłodu. Biały niedźwiedź się nie uchowa, jemu będzie za ciepło, nawet śnieżne biele arktycznego pejzażu ocieplą się w słonecznym blasku. Przenikliwość, owszem – przenika, wibracja dzwonków jest przepiękna, ale to dzwonki złote, a nie, jak często bywa, srebrne. Ogromy pochłaniające widza okazują się być przyjaźnie ogarniające, a wszelkie wybrzmienia – ważna rzecz – odznaczają się elegancją, tknięte przez Muzę pięknych wybrzmień. Muzyka autentycznie płynie, a nie tylko w przenośni odnośnie czegoś bez piękna. Czuć eter, boski składnik falowania, w upojeniu się słucha, o ile lubisz ciepłą, gęstą, cienistą, głęboko brzmiącą melodyjność.
Esencja bowiem wyjątkowo mocna, a jednocześnie nie brak tlenu ani światła – w sumie rzadkiej urody brzmienie z gatunku ciepłej i przejrzystej lampowości. Żadne tam obiektywizowanie, szukanie dziury w całym, czy udawanie, że muzyka to przede wszystkim kwestie techniczne. Techniczności zupełnie nie znać, znać same głosy i instrumenty. Znać sale i publiki, a technikę jedynie w odniesieniu do gry samych wirtuozów. Zero srebrzystych sopranowych igieł, pików i innych takich rzeczy; gitary stroją do głębokiego brzmienia, a nie jakiegoś wizgu – i pod tym względem podobieństwo do Fostex HP1000 RP, choć bez aż tak jak u nich rozbudowanej, wszystko obejmującej sferyczności. Niemniej trójwymiarowość wszystkiego znaczna, żadnej nigdzie płaskości.
Czy to już upiększanie, czy sama klasa odtwórcza? – guzik mnie to obchodziło, grunt że się słuchało i słuchało. Ale bardziej bym stawiał na odtwórczość, bowiem jest taki składnik muzyczny bardzo rzadko przez sprzęt odtwarzany, a mianowicie ssanie głębi. W operze albo filharmonii to zasysanie czuć, przestrzeń wciąga w przepastną głębię spektaklu słuchających, ogarniając niesamowitością. Sprzęt natomiast scenerię roztacza, ale rzadko kiedy zasysa, podczas gdy te Caldery potrafią takie ssanie w niemałym stopniu przywołać. To ważny atut, bez wątpienia – coś więcej niż samo piękne płynięcie i trójwymiarowość wszystkiego.
Siedziałem, wsłuchiwałem się i dywagowałem, że taki zalew świetnych słuchawek stawia przed wyborami naprawdę niełatwymi. Myślałem także o tym, że jeszcze całkiem niedawno nie miałem nadziei na usłyszenie takiej magii od Western Electric 300B, a tu tymczasem, proszę. A gdyby się ewentualnie czepiać z nudów albo złej woli, to można w ostateczności wytykać, że trudno się doszukać u tych Calder muzycznego brudu i dźwiękowej szorstkości. Nawet brudne i szorstkie utwory zostają oszlifowane, pogłębione, pootulane mrokiem i wtrącone w melodię. Żeby nabrały ostrzejszych krawędzi i bardziej chropawej faktury trzeba słuchawki mocą pogonić, realistyczniej będą grały przy pięciu watach pchanych w przetworniki. Podobnie jak brud i szorstkość, także rozdzierający smutek zostanie ukojony – wygładzi się, wypełni nutą, osłodzi i ociepli, nie będzie już darł pazurami bolejącego skraja duszy. „Paint It, Black”, pomimo że czarniejsze, nie będzie takie chmurne, „Boulavogue” tak doszczętnie przegrane, „Jeux interdits” takie smutne.
Opisawszy już centrum, przenieśmy się na skraje. Soprany, oczywista, rozpłyną się w przestrzeni; rozpłyną tak jak „oni” z zapomnianego przeboju Waweli. Ale zanim się stanie, zdążą poszybować wysoko, żaden sopranowy niedosyt nie ma prawa rozdrażnić szukającego sopranów ucha.
Na finał bas – kwestia oczekiwana i dla wielu kluczowa. Zacząć trzeba od tego, że słuchawki tworzą ciśnienie, potrafią dmuchać przepotężnie w zgodzie z imieniem Caldera. To znakomity punkt wyjściowy, a dojściowy jest taki, że w odróżnieniu od większości planarów można jechać z najniższym basem do maksów głośnościowych i śladu tam nie doświadczymy tarcia membraną o magnesy, sama czysta, niezakłócona, zmasowana potęga. Oczywiście trójwymiarowa, głęboka i uderzająca, łącząca czystość trójwymiarowej postaci ze zgniatającą siłą.
[3] Fenomenologiczna szkoła filozoficzna Edmunda Husserla, nawołująca do prób podnoszenia siebie za włosy poprzez rzekomo wykonalne chwilowe wyłączanie pamięci i biologicznie oraz indywidualne wyrobionych nawyków poznawczych, z równoczesnym powstrzymywaniem się od wydawania osądów i lokowaniem wrażeń w ogólny światoobraz. Co miało dawać „czyste dane” (tzw. noematy) – nie zniekształcony formą poznawczą ani psychiką poznającego nagi surowiec poznawczy, z czego by wynikało, że wbrew Kantowi usiłował Husserl docierać przynajmniej na przedproże „rzeczy samych w sobie” (noumenów), chociaż w tym celu lepiej by chyba postąpił pytając o wrażenia przedstrunowce, zamiast wysilać się samemu i nakłaniać do tego uczniów. (Ogólnie biorąc absurd, próbujący pomijać istnienie języka, pamięci i wrodzonych mechanizmów poznawczych, z ich uproszczeniami i przekłamaniami oraz praktyczną interpretacją; dziecinna wiara w realność, bezpośredniość i dosłowność świata zmysłów, mimo to jeden z popularniejszych nurtów filozoficznych, posługujący się własnym niestrawnym żargonem.)


















Panie Piotrze, a gdyby porównać recenzowane tutaj Caldery do Audeze LCD-3, to które z nich grają gęściej, masywniejszymi bryłami i w sposób bardziej dociążony?
Gęstość i dociążenie podobne, pewnie uzależnione od użytego kabla. Przy tym samym Audeze chyba trochę niższe tonalnie, ale główna różnica to to, że Audeze z bliższym pierwszym planem, cieplejsze i brzmieniowo słodsze. Jest z nimi jednak taki kłopot, że są egzemplarzowo nierówne, nie ma całkowitej powtarzalności – jedne sztuki grają zachwycająco, inne już nie tak bardzo. Ale kiedy się trafi, o co nie jest specjalnie trudno, to lodzio-miodzio, a przy mocnym wzmacniaczu mega potęga.
Dziękuję za odpowiedź. Ja właśnie posiadam LCD-3 i jestem z nich zadowolony, ale byłem ciekaw porównania z Calderą. Pozdrawiam.
Jak zadowolony to nie ruszać, pierwszorzędne słuchawki. Rok temu miałem do czynienia z takimi wyposażonymi w kabel FAW i pierwszorzędnie grały.
Jestem najbardziej ciekaw Pana opinii dotyczącej synergii tych słuchawek z Feliksem Envy, jakie były Pana wrażenia? Z jakimi lampami grał Feliks i które lampy najlepiej zagrały z Calderą?
Synergia z Envy Performance bez zarzutu. Grałem wyłącznie na 300B Western Electric, bo nie chcę często zmieniać lamp, gniazda są bardzo ciasne, zachodzi obawa uszkodzenia. Smutna uwaga odnośnie sterujących Psvane z kompletu, jedna zaczęła nieakceptowalnie szumieć. Zastępowały je różne NOS, każde dawały inne brzmienie, ale zawsze ciekawe. Ogólnie można stwierdzić, że Envy dobrze pasuje do każdych słuchawek poza takimi wyjątkowo czułymi.
Czy mógłby Pan porównać ZMF Caldera z Fostex th 1000rp open? Który zrobił lepsze wrażenie? Ewentualnie czy testował Pan ZMF Verite open ? Posiadam aktualnie DCA ether 2, które uwielbiam ale myślę żeby dokupić coś grającego inaczej, bardziej szczegółowo. Po części to też wina wzmacniacza EF 400, ale tu niedługo wjedzie Fiio K19 albo Oor ewentualnie prelude hi-fi man
Całokształt zagadnienia zawarty w tym pytaniu jest bardzo trudny i złożony, zarówno poprzez nieodgadnioność cudzego gustu, jak i ogromną ilość wchodzących w grę słuchawek. Domyślam się, że chodzi o takie równocześnie szczegółowe i melodyjne, ale czy takie cieplejsze (jak Caldery), czy bardziej temperaturowo wstrzemięźliwe (jak Fosteksy) – ? Ważne też to, że u Calder jakość nasila się wraz z coraz droższymi kablami, a u Fosteksów wystarczają te z nimi dostarczane, co oczywiście nie oznacza, że i one opatrzone innymi nie mogą jeszcze lepiej.
Powiem tak: z ostatnio recenzowanych takich za około dziesięć tysięcy najbardziej podobały mi się Final DX6000, ale one są właśnie mało szczegółowe, skupione na muzycznej całości, żywiołowości i energii. Te potrafiące jednoczyć perfekcję dokładności i melodyki to nowe Susvara Unveiled, ale one są strasznie drogie. W limicie do dwudziestu tysięcy sobie bym sprawił Meze ELITE i z czasem dokupił im lepszy kabel, przynajmniej ten od FAW. Natomiast Caldery z optymalnym kablem, to się robi za drogo, już chyba lepiej Fosteksy. Z tym, że Caldery są podobniejsze do DCA Ether 2, więc znowuż piruet w drugą stronę. I czy są od tych Ether lepsze, lepsze aż do stopnia zamiany? Może tak, a może nie, nie mam wyrobionego zdania. ZMF Verite nie testowałem.
Dziękuje za odpowiedź, nie miałem jeszcze okazji słuchać Caldery, więc pozostaje mi w takim razie posłuchać Meze i Susvara OG bo niestety UV to już nie mój pułap finansowy