Recenzja: ZMF Caldera

        Słuchawki wracają jak bumerangi. Tym razem powrót ZMF, jednej z wiodących amerykańskich marek. Ich flagowe Caldera dostępne są w wariantach zamkniętym i otwartym – co nie jest aż regułą, ale też nie wyjątkiem. To samo tyczy Sennheisera albo na przykład Fosteksa, jednak w obu przypadkach dostajemy flagowce taniej, bo obie wersje Caldery liczą za siebie po osiemnaście pięćset. Poprzednio recenzowane ZMF aż tyle nie kosztowały, model Atrium był wyceniony o pięć tysięcy niżej. Ale flagowce przodujących marek walczą nie tylko o jakość, walczą także o prestiż; zbyt niskie wyceny u nich nie tyle brakiem okazji, co prędzej czymś podejrzanym.

     – Nie stać was na naprawdę drogie? – milcząco rynek pyta. – Nas nie stać? – a proszę bardzo, życzycie sobie drogich? – to macie i płaćcie!  

      W sumie i tak źle nie jest w porównaniu do Spirit Torino Valkyria czy takich RAAL Immanis, że o jeszcze droższych nie wspomnę, tym niemniej lądujemy na pułapie, na którym nie ma żartów, przy takiej cenie trzeba się wykazać czymś naprawdę niezwykłym. O to będziemy się martwić w następnych rozdziałach, na razie parę słów przypomnienia o marce producenta.

      Ukończywszy w 2011 studia na wydziale reżyserskim chicagowskiej Columbia School, jako świeżo upieczony absolwent i jednocześnie świeżo zatrudniony na tejże adiunkt, Zach Mehrbach stanął przed wyborem drogi dalszej kariery, już wcześniej zdążył bowiem założyć firmę ZMF, akronim której rozwijał się do Zach Mehrbach Films, ale równocześnie pasjonowała go muzyka, zbratanie z którą zaczynał już we wczesnej młodości od gitar akustycznych. Nauka gry na których, a później także sztuka budowania, to również były jego pasje, a umiejętności związane z budową i strojeniem instrumentów muzycznych zaowocowały w późniejszym czasie umiejętnością modyfikowania słuchawek, sprowadzającą się w praktyce do uszlachetniania popularnych Fostex TR-50. Zrazu były to modyfikacje na własny użytek, później też na prezenty, a potem zaczęło to zataczać coraz szersze kręgi – tak zaistniało ZMF Headphones – nietypowa działalność do czego innego powołanej firmy. Zaistniało jako mała manufaktura z Berwyn na obrzeżach Chicago, działająca najpierw skromniutko, zaledwie w jednym pomieszczeniu. Mała, wręcz chałupnicza, ale wiedziona ambitnym zamiarem zostania wielką i sławną – chociaż cokolwiek dodaję od siebie z tą sugerowaną wielkością, o której nigdzie napomknienia. Ale każdy pragnie się wybić, o ile tylko coś go ciągnie do udziału w wyścigu życia, a Zacha najwyraźniej ciągnęło, nawet więcej rzeczy niż jedna. Po pierwsze reżyseria, po drugie gra na gitarze, sztuka ich budowania trzecie, a słuchawek już czwarte. Wiedza odnośnie gitar bardzo się do nich przydała – tu i tu bowiem strojenie dźwięku, i tu i tu też obróbka drewna. Albowiem ZMF Headphone to miały być słuchawki z drewnianymi muszlami, jako własna droga na szlaku wytyczonym przez TR-60, oprawioną w drzewo poprawką plastikowych TR-50. Jeszcze jedno należy odnotować odnośnie Fostex z linii TR: tkwić musiała w nich jakaś magia, bo do budowania słuchawek przywiodły dwóch znanych dziś konstruktorów – nie tylko Zacha Mehrbacha, ale też Dana Clarka.

     Sama linia sięga początkiem 1975 roku, w którym pierwsze TR zaczęły konkurować z elektrostatami Staksa; konkurować zarówno ceną jak i energią dźwięku, w tej ramach potężniejszym basem. Dla przypomnienia dodam, iż były to i w nowych wcieleniach także teraz powstają słuchawki planarne, tą drogą konstrukcje Fosteksa zaprowadziły Zacha Mehrbacha do jego własnych planarnych.

       W 2014 ujrzały światło dzienne pierwsze wysokojakościowe słuchawki marki ZMF, planarny model Eikon – z miejsca powstało zbiegowisko, nowa manufaktura oferująca najwyższej klasy nauszniki to przecież zawsze wydarzenie. Tym jeszcze łatwiej miało ZMF, że było z USA, gdzie rozpowszechnił się obyczaj zlotów i wystaw audio, w tym także tylko słuchawkowych. Zaraz więc masa pokazów i odsłuchów, wywiadów z twórcą i recenzji, zaraz wrzawa na forach, a w Internecie dużo zdjęć. Słuchawki dobrze się przyjęły, marka prędko zajęła wysoką pozycję rynkową, niemal natychmiast przestając być obsadzaną w roli nuworysza – bez żadnych potknięć ZMF weszło do ścisłej elity i tam wygodnie się rozsiadło. Firma wyrobiła sobie najwyższą renomę bazując na muszlach z naturalnego drzewa[1] frezowanego CNC i najstaranniej wykańczanego, też na membranach berylowych lub biocelulozowych pracujących w przetwornikach dynamicznych albo planarnych. Do kompletu eleganckie opakowania i duży wybór kabli, także firmowe stojaki i przede wszystkim chęć nawiązania osobistego kontaktu z nabywcą, poprzez oddanie mu słuchawek budujących prawdziwą więź. Jako że wyznacznikiem muzyka niczym w żywym kontakcie – nie sama technologia, także przeżycia artystyczne. Słuchawki ZMF strojono w taki sposób, aby intymny związek między słuchaczem a muzyką możliwie mocny się nawiązał, co najwyraźniej działało – firma odniosła sukces.

       Debiutanckimi dla ZMF były słuchawki zamknięte z dyfuzorami bocznymi, czyli de facto półzamknięte, z czasem pojawiły się też otwarte i wybór pomiędzy przetwornikami planarnymi (jako odziedziczoną po modyfikowanych Fosteksach pierwotną linią rozwojową), a całkowicie własnej konstrukcji drajwerami dynamicznymi.

      Trzeba nawiązać do dwóch jeszcze rzeczy. Primo, spotyka się określenie „dźwięk ZMF”, jako będący synonimem ciepłego i melodyjnego lecz jednocześnie transparentnego i otwartego brzmienia. Secundo, fama głosi, że nabywcy słuchawek ZMF najczęściej pozostają wierni marce, czego już nie sprawdzimy, ale to pierwsze da się.

 

[1] A jest także drzewo ciekłe, robione z celulozowej pulpy, którego w sposób bardzo udany użyła firma AudioQuest w swoich słuchawkach NightHawk i NightOwl.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

9 komentarzy w “Recenzja: ZMF Caldera

  1. Adam K. pisze:

    Panie Piotrze, a gdyby porównać recenzowane tutaj Caldery do Audeze LCD-3, to które z nich grają gęściej, masywniejszymi bryłami i w sposób bardziej dociążony?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Gęstość i dociążenie podobne, pewnie uzależnione od użytego kabla. Przy tym samym Audeze chyba trochę niższe tonalnie, ale główna różnica to to, że Audeze z bliższym pierwszym planem, cieplejsze i brzmieniowo słodsze. Jest z nimi jednak taki kłopot, że są egzemplarzowo nierówne, nie ma całkowitej powtarzalności – jedne sztuki grają zachwycająco, inne już nie tak bardzo. Ale kiedy się trafi, o co nie jest specjalnie trudno, to lodzio-miodzio, a przy mocnym wzmacniaczu mega potęga.

      1. Adam K. pisze:

        Dziękuję za odpowiedź. Ja właśnie posiadam LCD-3 i jestem z nich zadowolony, ale byłem ciekaw porównania z Calderą. Pozdrawiam.

        1. Piotr+Ryka pisze:

          Jak zadowolony to nie ruszać, pierwszorzędne słuchawki. Rok temu miałem do czynienia z takimi wyposażonymi w kabel FAW i pierwszorzędnie grały.

  2. Marcin pisze:

    Jestem najbardziej ciekaw Pana opinii dotyczącej synergii tych słuchawek z Feliksem Envy, jakie były Pana wrażenia? Z jakimi lampami grał Feliks i które lampy najlepiej zagrały z Calderą?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Synergia z Envy Performance bez zarzutu. Grałem wyłącznie na 300B Western Electric, bo nie chcę często zmieniać lamp, gniazda są bardzo ciasne, zachodzi obawa uszkodzenia. Smutna uwaga odnośnie sterujących Psvane z kompletu, jedna zaczęła nieakceptowalnie szumieć. Zastępowały je różne NOS, każde dawały inne brzmienie, ale zawsze ciekawe. Ogólnie można stwierdzić, że Envy dobrze pasuje do każdych słuchawek poza takimi wyjątkowo czułymi.

  3. Michał pisze:

    Czy mógłby Pan porównać ZMF Caldera z Fostex th 1000rp open? Który zrobił lepsze wrażenie? Ewentualnie czy testował Pan ZMF Verite open ? Posiadam aktualnie DCA ether 2, które uwielbiam ale myślę żeby dokupić coś grającego inaczej, bardziej szczegółowo. Po części to też wina wzmacniacza EF 400, ale tu niedługo wjedzie Fiio K19 albo Oor ewentualnie prelude hi-fi man

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Całokształt zagadnienia zawarty w tym pytaniu jest bardzo trudny i złożony, zarówno poprzez nieodgadnioność cudzego gustu, jak i ogromną ilość wchodzących w grę słuchawek. Domyślam się, że chodzi o takie równocześnie szczegółowe i melodyjne, ale czy takie cieplejsze (jak Caldery), czy bardziej temperaturowo wstrzemięźliwe (jak Fosteksy) – ? Ważne też to, że u Calder jakość nasila się wraz z coraz droższymi kablami, a u Fosteksów wystarczają te z nimi dostarczane, co oczywiście nie oznacza, że i one opatrzone innymi nie mogą jeszcze lepiej.
      Powiem tak: z ostatnio recenzowanych takich za około dziesięć tysięcy najbardziej podobały mi się Final DX6000, ale one są właśnie mało szczegółowe, skupione na muzycznej całości, żywiołowości i energii. Te potrafiące jednoczyć perfekcję dokładności i melodyki to nowe Susvara Unveiled, ale one są strasznie drogie. W limicie do dwudziestu tysięcy sobie bym sprawił Meze ELITE i z czasem dokupił im lepszy kabel, przynajmniej ten od FAW. Natomiast Caldery z optymalnym kablem, to się robi za drogo, już chyba lepiej Fosteksy. Z tym, że Caldery są podobniejsze do DCA Ether 2, więc znowuż piruet w drugą stronę. I czy są od tych Ether lepsze, lepsze aż do stopnia zamiany? Może tak, a może nie, nie mam wyrobionego zdania. ZMF Verite nie testowałem.

  4. Michał pisze:

    Dziękuje za odpowiedź, nie miałem jeszcze okazji słuchać Caldery, więc pozostaje mi w takim razie posłuchać Meze i Susvara OG bo niestety UV to już nie mój pułap finansowy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

© HiFi Philosophy