Recenzja: Zingali Twenty 1.2 Evo

 Odsłuch cd.

Zingali_Twenty_ 1.2_Evo_04 HiFiPhilosophy

I nie są to jakieś czcze przechwałki – kolumny wyposażone w tą technologię pochłaniają słuchacza bez reszty.

   Od czego tu zacząć. Może od razu napiszę, że zostałem tym brzmieniem urzeczony. Nie mogę jednocześnie w tym miejscu napisać, że dawno czegoś takiego nie słyszałem, bo co chwilę znakomitych spektakli słucham, ale z pewnością było to coś głęboko zapadającego w pamięć i równie wartościowego jak w przypadku głośników Zeta Zero czy Wilson Sophia. A przecież są te Zingali stosunkowo niedrogie. No tak, jasne, pięćdziesiąt tysięcy piechotą nie chodzi, ale ileż to ja słuchałem głośników kosztujących dwa i więcej razy tyle, które żadnej podobnej magii nie kreowały.

A dlaczego magia?

Pierwsza rzecz, to koherencja. Często spotyka się głosy, że kluczową sprawą dla poprawnie działających głośników jest spójność pasma. Powtarzają to wszyscy, na równi producenci co recenzenci. Spójność, spójność, spójność. Jeden zrobił genialną zwrotnicę, inny fantastyczne kanały w obudowie, głośniki szerokopasmowe jak najbardziej i do wszystkiego pożądane, korekty częstotliwości, super ustawienia, wloty, wyloty, cuda na kiju. No to proszę – Zingali zrobiło tubę Omniray, i przyznam, że takiego zszycia całego pasma jeszcze nie słyszałem. Nie tylko bowiem sama ta tuba posiada bardzo rozległe pasma przykrycie, ale jeszcze idealnie jest zestrojona z głośnikiem basowym. Perfekcja. Związanie basu z resztą pasma nie pozwalało na najmniejszą nawet krytykę. Czuć było moc i całościową potęgę, w kluczowych momentach zejście było bardzo niskie, a jednocześnie niczego ten bas nie zasłaniał i jeszcze wcale nie przenosił się na podłogę, czego wyjątkowo nie znoszę. Pasjami nie lubię kiedy podłoga zaczyna dostawać wibracji i mam wtedy ochotę na tylko dwie rzeczy – zakląć i wyjść. Dla mnie takie coś jest nie do przyjęcia i nie nadaje się do słuchania. Z dyskotekami to do kogo innego. Jednakże u Zingali gitara basowa ani perkusja nie plączą się po podłodze, podobnie jak podczas prawdziwego koncertu najniższy bas organowy nie oddziałuje poprzez posadzkę kościoła. Owszem, stwarza całościową wibrację, ale nie w stylu przejeżdżającego tramwaju. Tymczasem takie podłogo-aktywne systemy głośnikowe napotyka się często i moim zdaniem jest to w każdym wypadku katastrofa. A u 1.2 EVO nic z tych rzeczy – kontemplacyjna błogość. I jeszcze ta całościowa koherencja – synergia jak u żywego organizmu, jak prosto z życia. Raj.

Zingali_Twenty_ 1.2_Evo_02 HiFiPhilosophy

Niezapomniany spektakl audiowizualny!

Skoro przy paśmie jesteśmy. Napisałem w relacji z Audio Show, że jedynym zastrzeżeniem do tamtejszej prezentacji Zingali był sposób podawania wysokich tonów; trochę nazbyt powściągliwy, nieco przesadnie zaokrąglony i nazbyt gładki. Tym razem zupełnie tego nie było. Tor złożony z topowych klocków Audio Research pokazał wraz z głośnikami Zingali 1.2 EVO coś, co mogę nazwać tylko sopranową perfekcją. Podobnie jak zszycie całego pasma były to soprany zachwycające, przestrzenne, dźwięczne, wspinające się na same szczyty, a jednocześnie pozbawione do ostatniego ostatka czegokolwiek co można by odebrać jako pejoratyw. Wręcz przeciwnie, zamiast kłaść po sobie uszy w sopranowych momentach, jak to bywa kiedy jakiś sopranowy niedostatek w danej prezentacji się tuła, tu sam od siebie człowiek uszu nadstawiał by się tymi sopranami napawać. Żadne Arie Królowej Nocy czy popisy Montserrat Cabale mogące tłuc szklanki nie były w stanie odebrać tym sopranom wspaniałości brzmieniowej i byłem tym, podobnie jak koherencją i sposobem włożenia w przekaz basu, niezwykle zbudowany. Znakomicie to się układało i słuchało się tego z rozkoszą.

Do odbębnienia całości pasma pozostał nam w takim razie jeszcze jego środek. Już wiemy, że był koherentnie wpisany, skoro koherencja była powszechna, ale trzeba także wspomnieć o tym przejściu w sposobie interpretacji związanym z kaprysami Entreqa. Jak mówiłem, początkowo wszystko brzmiało ciepło i spójnie, ale bez akcentu na rozdzielczość i szczegół. Obraz był pełny, płynny i niezwykle muzykalny, ale z lekkim dystansem do całkowitego realizmu, bo ten wymaga mikrodetali i drobiazgowo wydrukowanych faktur. Już po pół godzinie, czy może raczej czterdziestu minutach, taki właśnie realistyczny obraz się pojawił, a po godzinie z kawałkiem wykształcił w stopniu podobnie zachwycającym co te zachwyty, o których pisałem wcześniej. Bogactwo brzmień poszczególnych, ilość najdrobniejszych niuansów, wszystkie te posapujące, poskrzypujące i postukujące didaskalia, mruczenie grającego na fortepianie Glenna Goulda czy szelest mankietów Artura Benedetti Michelangelego objawiły się wyjątkowo mocno i aż ten nucący zawzięcie Gould mnie zirytował a jednocześnie rozbawił, tak bardzo było go słychać. W tym momencie realizm zdecydowanie wziął górę, a zarazem trzeba podkreślić, że był to właśnie realizm a nie żadna przesada. Nie było w nim bowiem żadnego przejaskrawienia, a cała wcześniejsza muzykalność i koherencja zostały podtrzymane. Realistyczna warstwa, mimo iż niezwykle wyeksponowana i ekspresyjna, nie zdradzała zakusów analitycznych. W żadnym wypadku nie był to dźwięk o którym ktoś mógłby powiedzieć, że kładzie nacisk na analizę. Połączenie drobiazgowości i muzykalności znów było perfekcyjne i już mi się od tej doskonałości zaczynało kiedy tego słuchałem kręcić w głowie. Ale naprawdę była taka i z czasem samo nasunęło mi się porównanie do słuchawek Sony MDR-R10. To był analogiczny styl, także perfekcyjnie łączący szczegółowość z muzykalnością, aczkolwiek trzeba przyznać, że realizm głośników Zingali był sporo większy. Nie tylko sam dźwięk był tu większy, ale także odejście od bajkowości w stronę realizmu.

Zingali_Twenty_ 1.2_Evo_18 HiFiPhilosophy

Wymagana jest jednak odpowiednia aparatura towarzysząca.

To cóż, z głównych aspektów została nam jeszcze scena, od której zaczynaliśmy, ale która nie została dokończona. System z Zingali 1.2 EVO w roli głównej okazał się kreować sceny bardzo dokładnie odwzorowujące te zapisane na płytach. Różnicowanie i obrazowanie było majestatycznie dokładne. Tak zmieniających się wraz z płytami scen chyba jeszcze nie doświadczyłem. Pierwszy plan to przysuwał się, to odsuwał, a głębia dali okazywała się czasami sięgać jakieś pięć metrów za głośniki, wychodząc daleko przez ścianę na ulicę. Jednocześnie system z wielką dokładnością ukazywał wszelkie realizacyjne niedociągnięcia. Płyty ze sceną zwichniętą na lewo, płyty ze zwichniętą na prawo, zbyt ciasną, sztucznie posklejaną, niedopasowaną wielkościami poszczególnych partii wokalnych i instrumentalnych, nagrywanych osobno a potem nieudolnie łączonych. Obrazowanie stanu technicznego nagrań wyjątkowo było zaawansowane, a ilość informacji o samym nagraniu szczególnie duża. Choćby to, o ile więcej z treści nagraniowej wyciągają płyty XRCD i jak przy tym paskudnie bywają dynamicznie skompensowane. Niezależnie jednak od tego wszystkiego muzyka i realizm stały zawsze na pierwszym miejscu i każdej, nawet najgorzej nagranej płyty fantastycznie się słuchało. Grało to aż tak dobrze, tak realistycznie i z tak rozbudzonymi emocjami, że po trzech godzinach byłem kompletnie wykończony i czułem się prawie jak po meczu Polska-Anglia na Wembley, który widziałem na żywo (choć tylko w telewizji). Nie była to prezentacja w rodzaju łagodnych, słodko się do ucha sączących. Każdy utwór był jak emocjonalny cios wagi ciężkiej.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

16 komentarzy w “Recenzja: Zingali Twenty 1.2 Evo

  1. Przemek pisze:

    Jak widze te worki na kolumnach to nie wiem czemu ale mi sie źle robi.

    1. Icek pisze:

      Jakbyś miał tą wiedzę, że najbardziej drgającą ścianką w większości kolumn jest ta górna właśnie to już by Ci się tak źle nie robiło.

  2. sebna pisze:

    Witam Piotrze,

    „Grało to aż tak dobrze, tak realistycznie i z tak rozbudzonymi emocjami, że po trzech godzinach byłem kompletnie wykończony… ”

    Mam bardzo podobne doświadczenia z głośnikami Zingali choć wcześniej o tym nie myślałem w tych kategoriach w ferworze walki i testowania jaki u mnie się odbywał przez ostatnie 3 miesiące.

    Dobrą wiadomością dla potencjalnie zainteresowanych jest to, że takie zaangażowanie emocjonalne potrafią już powodować nawet najniższe serie Zingali bo przez dwa miesiące grały u mnie właśnie Zingali Zero Dieci, czyli największy gabarytowo głośnik z najniższej serii i nie raz się zdarzało, że po dosłuchać byłem tak pobudzony i podekscytowany, że długo jeszcze nie mogłem spać choć sesje nieraz kończyły się o 2-3 w nocy (miałem tydzień urlopu, żeby porządnie ocenić 3 pary głośników, które miałem wówczas na miesięczny test w domu).

    Ostatecznie oddałem Zero Dieci ale tylko dlatego, że ich granie tak mi się spodobało, że zdecydowałem się na zakup, już bez testów, wyższego o jedno oczko, modelu z kolejne w kolejce serii, czyli głośników Home Monitor 2.10+, które dotarły do mnie zaledwie kilka dni temu.

    Pozostałe głośniki, które miałem na testy, były również bardzo dobre na różne sposoby (w niektórych aspektach być może lepsze, w zależności od upodobań) ale żadne nie były tak kompletne jak Zingali i żadne nie powodowały nawet w minimalnie zbliżonym stopniu przeżywania muzyki tak jak to robiły Zero Dieci.

    „Każdy utwór był jak emocjonalny cios wagi ciężkiej.” To bardzo dobry opis tego jak te głośniki potrafią oddziaływać na niczego się nie spodziewającego słuchacza w swoim wygodnym fotelu 😉

    W moim przypadku pomimo kilku wzmacniaczy lampowych, które miałem do dyspozycji w pokoju najlepiej Zingali grały z w pełni tranzystorowym torem (a konkretnie z Eximusesm DP-1 i Priamre I30 z kablami Nordosta Valhala i Blue Heaven).

    Pozostałe głośniki, które brały udział w testach i bezpośrednich porównaniach to Quady ESL 63 oraz Eist Dubh (jedno driverowe horny).

    Pozdrawiam i polecam

    1. Piotr Ryka pisze:

      Miło przeczytać, że ktoś ma podobne odczucia i recenzja nie trafia kulą w płot. A głośniki Zingali są wyjątkowe. Jest sporo innych wybitnych, ale te należą na pewno do tych najwybitniejszych. Prototyp, niestety bardzo drogi, którego słuchałem u nich w fabryce, to były najlepsze głośniki jakich dane mi było słuchać.

      1. sebna pisze:

        A napędzane tak skromny jak na panujące audiofilskie realia odtwarzaczem o ile dobrze pamiętam z relacji z wyprawy. Dobrze dobrane głośniki to najważniejszy element układanki.

        Pozdrawiam

  3. Dokładnie tak to też słyszę i zachwycam się tymi kolumnami. Poza tym pięknie napisane. Brawo.
    Ostatnio puściłem wieczorem jednej osobie raptem 2 utwory na Zingali i miała łzy w oczach, a mnie też słowa grzęzły w gardle…

    Co do spraw technicznych to jest to dokładnie wersja: Twenty Evo 1.2 Plus, czyli w bardziej ekskluzywnym wariancie wykończenia. Ta kosztuje 55 tysięcy PLN.
    Wersja czarny pół mat lub biały pół mat kosztuje 48 tysięcy PLN.

  4. Tomek pisze:

    Podsumowanie – dokładnie bilans kosztów mnie przeraził. A jednocześnie ucieszył. Bo oto od opisywanych tu magicznych spektakli jestem kolumnowo daleki, ale jakby nie było systemy kolumnowe mam – w kategoriach opisywanych tutaj – grające z pewnością niezwykle słabo, mnie jednak potrafią dać satysfakcję, systemy słuchawkowe także mam – w tym kilka par słuchawek obiektywnie już niezłych z pierwszej i drugiej słuchawkowej ligi – które już magicznego realizmu są zdecydowanie bliżej. I nie wydałem na to łącznie kwoty na najtańszą parę recenzowanych tutaj – z top ligi – kolumn, choć nowy samochód – dobrze wyposażoną Dacię Logan bym kupił. I to spędzało mi sen z powiek, nie ukrywam. Samochód mam, stary bo stary, ale wyposażony lepiej i lepszy ogólnie niż nowa Dacia, za grosze, a za resztę systemy audio kolumnowe i słuchawkowe, które mnie i mym bliskim sprawiają mnóstwo frajdy i radości. Czuję się zatem, Panie Piotrze, rozgrzeszony i dziękuję niniejszym za tekst Pański, który poczucia winy mnie pozbawił.

  5. Piotr Ryka pisze:

    Ze sprzętem jest jak z samochodami. Kogo stać, kupuje dobry nowy. Kogo nie, ma dylemat – nowy słaby, czy używany z wysokiej półki. Osobiście jestem zwolennikiem tego drugiego rozwiązania. Nie można jednak recenzować używanych kolumn czy słuchawek na zasadzie: niech się wypchają dystrybutorzy, a my tu sobie na boczku będziemy recenzowali sprzęt używany. Niewątpliwie przyjemniej jest sobie kupić rzecz nową, przez nikogo nie macaną, co do której mamy pewność, że nikt przy niej nie kombinował. Podobnie przyjemniej jest zarabiać dużo niż mało. Moim zadaniem nie jest pouczać innych, co mają sobie kupić i za ile. Sprawozdaję jedynie jak co gra, a jaki czytelnik zrobi z tego użytek, to już jego sprawa.

    1. Tomek pisze:

      Pełna zgoda. Ja zrobiłem z tego artykułu użytek konfesyjny, z czego się cieszę. Pieniądze równe wartości opisywanego systemu włożyliśmy z żoną w remont domu. W terminach Pańskich zaliczyłbym się do niższej klasy średniej, dlatego pozwoliłem sobie także na zakup jednego z recenzowanych przez Pana „flagowców” i jestem z tego faktu bardzo zadowolony, jak i z samych słuchawek, które relaksują mnie znakomicie po ciężkim dniu pracy. Także – pełna zgoda. Z przyjemnością także czytam opisy – luksusów – jak w przedmiotowej recenzji, na które nigdy stać mnie nie będzie. I przyznać muszę, że gdyby nie Pańskie recenzje, to i w żaden sposób bym ich nie poznał, a tak – dzięki Pańskiemu precyzyjnymu, barwnemu i pełnemu metafor językowi, który to bardzo wysoko sobie cenię – mam choć namiastkę, wyobrażenie, iluzję. Także ja jestem wdzięczny i pełen uznania i chylę czoło.

      1. Piotr Ryka pisze:

        Nie jest tak źle. Lepsze będziecie mieli, drodzy Czytelnicy, za dziesięć lat sprzęty niż te najlepsze dzisiejsze. Pamiętam jak kiedyś pożerałem wzrokiem na wystawie Sony CDP-777ES. A teraz mógłbym go kupić na Allegro, a nawet mi się nie chce.

  6. Przemek pisze:

    Icek nie od braku wiedzy mi się źle robi.
    Czy w każdej kolumnie najbardziej drga górna ścianka tego bym nie był taki pewien.

  7. sebna pisze:

    Swoją drogą Zingali nie są proste do ustawienia w przestrzeni. Wymagają poświęcenia czasu i uwagi przy pozycjonowaniu aby zaprezentowały na co je naprawdę stać. Niestety ale potwierdza to też efekt końcowy. Sweet spot to punkt dla jednej i tylko jednej osoby. Bardzo wąski. Może dwie w rzędzie przed sobą by się załapały ale tak się nie słucha więc są to głośniki 1 osoby. Jest to dość ciekawe biorąc pod bardzo duże kąty rozpraszania dźwięku, które jednak ni jak się przekładają na szeroki sweet spot.

    Cóż warto się trochę pomęczyć 😉 bo efekty są przednie.

    Tak jak pisał Piotr głośniki uwielbiają sporo przestrzeni za sobą pomimo bas reflexu strzelającego w dół.

    Dla kontrastu dwie dodatkowe pary głośników, które miałem wrzuciłem do pokoju i po prostu grały :). Prawdą jest, że wtedy miałem już niemalże mapę akustyczną pokoju po tym jak zbadałem „centymetr po centymetrze” większość pokoju z Zingali ale mimo wszystko ustawienie Quadów i małych hornów zajęło jakieś 15 minut gdy Zingali to w zasadzie 2-3 dni ciągłych mniejszych poprawek i co pewien czas większych radykalnych zmian.

    Pozdrawiam

  8. Piotr pisze:

    Dzień dobry 🙂

    Czy jest szansa,by ten model Zingali dobrze zagrał z lampą na 300B?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Szansa jest. Sam słuchałem ich wprawdzie jedynie z 25-watowym Croftem i 80-watowym Timekeeperem, ale według dystrybutora grały nawet z 8-watowym Kondo, aczkolwiek z 15-watowym grały wyraźnie lepiej. Dużo w takim razie będzie zależało od typu lampy 300B. Z tymi XLS powinno być bardzo dobrze, a z pozostałymi trzeba popróbować.

  9. Piotr pisze:

    Dzięki 🙂

  10. Maciej pisze:

    Właśnie przeglądałem net i przypomniałem sobie o tym modelu. Aż dziw że nie napisałem nic pod Twoją recenzją. Uważam że to były jedne z najlepszych kolumn na AS 2013 jak dobrze pamiętam. I sam bardzo lubię takie brzmienie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy