Recenzja: Zingali Client Nano

Zingali_Client_Nano_016 HiFi Philosophy   Mały głośnik jest mały, duży głośnik jest duży. Prawda, jakie to proste? A co więcej, w dużej mierze wyczerpuje to znamiona opisowe, bo faktyczne małe są małe a duże duże, i to nie tylko pod względem gabarytów ale i dźwięku. Akurat w odniesieniu do Zingali mam dobrze ukształtowany do tego punkt odniesienia, bo kiedy byłem u nich, słuchałem największych Client 3.18, a teraz stoją przede mną te najmniejsze, nasze tytułowe Client Nano. Jedne i drugie to „bałwanki”, z tym, że pierwsze to wielkie bałwaniska, wysokie na chłopa i  klasycznie z trzech dużych kul ulepione, a te tutaj to maleńtasy (jak mawiał Wańkowicz), zrobione z dwóch małych kulek. Nie dworujmy sobie jednak, bo głośniki od maestro Giuseppe Zingalego dają popisy elegancji wzorniczej, jak zresztą zdecydowana większość tego co z Włoch pochodzi, o ile z założenia nie ma być chłamem; a tym głośniki Zingali na pewno być nie chcą i na pewno nie są, jako że wielką tam przykładają staranność do wykończenia i wagę do doskonałości brzmieniowej. Nie inaczej jest w przypadku tych malutkich, przeznaczonych do stawiania na biurku, po bokach monitora, albo ewentualnie przy telewizorze. Jeszcze we Włoszech, jako prototypy, maestro nam je pokazywał, wzbudzając wielkie zainteresowanie. Nam, czyli polskiej delegacji recenzentów, co tam na jego zaproszenie zjechała i podczas zwiedzania widokiem tych maluchów została uraczona i urzeczona. Bo też i są te maluszki zarazem milusie i bardzo eleganckie. Jak wszystkie głośniki Zingali, a ściślej zdecydowana ich większość, wykończenie mają w drewnie, z widocznym rysunkiem słojów, choć kiedy ktoś sobie życzy, wielka lakiernia Zingali może mu pomalować dowolny model na dowolny kolor – i to nie na znanych z anegdoty warunkach Henrego Forda, że kolor może być dowolny, pod warunkiem, że będzie czarny – tylko naprawdę na dowolny.

Budowa

Zingali_Client_Nano_008 HiFi Philosophy

Zingali Client Nano

   Testowane tutaj małe Zingali mają kolor dla swego twórcy chyba najbardziej charakterystyczny, zwący się Cherry Gloss, czyli prezentujący mocne złamanie, nie kojarzące się raczej z wiśnią, tylko jako melanż różu i beżu.  Z bliska widać, że to lakierowane drewno, ale z daleka wydają się jakby były wykonane z jakiegoś innego, bardziej niepowszedniego tworzywa, a jednocześnie większą uwagę niż sama faktura surowca przykuwa kolor i kształt. Małe Zingali, tak samo jak te duże, posługują się bowiem niepowszednią kolorystyką i technologią głośnikową Omniray, czyli opatentowanymi i stosowanymi tylko przez tę firmę głośnikami tubowymi, nie sterczącymi na zewnątrz niczym jakieś samotne trąby, tylko schowanymi w głębi obudowy i spoglądającymi na nas wielkimi kielichami wylotów. Identycznie wygląda to w tym wypadku, tylko na małą skalę. Ale i tak, mimo małości, wyglądają te Client Nano bardzo niepospolicie i nieco tajemniczo, powierzchownością i kolorytem odstając od wszystkiego normalniejszego, wszystkiego co wokół. A przy tym zdobią. Żona, która nie jest entuzjastką wszystkich tych audiofilskich mniejszych czy większych precjozów walających się po mieszkaniu, ku memu zaskoczeniu oświadczyła, że mogłaby gdzieś postawić jedną taką małą kolumienkę dla samej ozdoby, niczym jakiś flakon albo modernistyczną rzeźbę. Bo faktycznie, gdzie ich nie umieścić, wyglądają efektownie, wzrok do siebie nieustannie przywodząc. Pełnią więc rolę nie tylko użytkową, ale i zdobniczą, co niewątpliwie podwaja wartość. Nie wiem czy taki był zamiar twórców, ale tak to wyszło, do pozytywnej oceny się przyczyniając. Udało się zatem świetnie i początek mamy niezgorszy, zwłaszcza że gabaryty są naprawdę niewielkie i z zamierzoną lokacją nawet na małym stoliku czy biurku nie będzie problemu. Pozostaje mieć nadzieję, że właściwości brzmieniowe nie odstają od powierzchowności i także wiele radości przysporzą.

Zingali_Client_Nano_015 HiFi Philosophy

Na pierwszy rzut oka sprawiają wrażenie miniaturowej repliki pełnowymiarowych kolumn włoskiej marki

Takie oczekiwania i nadzieje są w tym wypadku jak najbardziej zasadne, bowiem małe Zingali małymi wprawdzie są, ale bynajmniej nie tanimi. Kosztują aż osiem tysięcy, co przy wzroście dwudziestu dwóch centymetrów i wadze niecałych dwóch kilogramów nawet w podwojeniu za parę daje niemałą kwotę na centymetr sześcienny i kilogram masy. A zatem powinniśmy oczekiwać naprawdę wybitnej jakości, mimo iż kumulacja wartości w jednostkach wagi i objętości ulega sporej redukcji kiedy uwzględnić obecność subwoofera, który stanowić może (chociaż nie musi) część kompletu – gabarytami i wagą bardzo nad głośniczkami górując, a ceną już tak nie strasząc, bo kosztuje taki sub raptem dwa tysiące. Tak więc na komplet z subem trzeba wyłożyć dychę, a na same Nano osiem.

Ponieważ na stronie producenta nie ma w momencie kiedy to piszę żadnych odnośnie tych najmniejszych Zingali informacji, od razu wyjaśnię, że podłączenie kompletu z subem nie różni się od podłączenia samych głośników, poza ewentualnie trochę większą potrzebną mocą systemu wzmacniającego (głośniki oddają 30 Watów, a sub 150) oraz koniecznością posiadania drugiego kompletu kabli głośnikowych. Prostota jest całkowita, bo nie potrzeba żadnego wzmacniacza ze specjalnymi odczepami, ani tym bardziej osobnego drugiego, tylko wszystko podłączyć można szeregowo, w te same terminale wyjściowe wzmacniacza, bez żadnych obaw o awarię. Sub ma bowiem osobne terminale głośnikowe „in” oraz „out”, co czyni sprawę banalną i oczywistą.

Zingali_Client_Nano_019 HiFi Philosophy

A nic z tych rzeczy – to kolejna pełnoprawna kreacja maestro Zingali.

Od strony technicznej wygląda to tak, że głośniki mają budowę dwudrożną z bass-refleksem, który w przypadku stania blisko ściany dobrze jest przytkać. Jedna droga tej dwudrożności to woofer o średnicy dwa i pół cala z 14-milimetrową cewką, a druga to tuba Omniray, także dwu i pół calowa, oraz osobny tweeter. Może to wspólnymi siłami oddać, jak wspominałem, 30 Watów, a impedancja wynosi 8 Ω przy skuteczności 89 decybeli. Dźwięk niesie się z tego dzięki tubowej konstrukcji szeroko, bo w kącie aż stu dziesięciu stopni, co bardzo dla takiej bliskiej lokalizacji jest przydatne, a pasmo obejmuje 150 Hz do 20 kHz, czyli dla miłośników niskiego zejścia sub jak najbardziej będzie wskazany. Ten sub z kolei, to już kawał łobuza, o wymiarach 45 na 50 centymetrów przy wadze dziesięciu kilogramów i oprawie z czarnego tworzywa. Skuteczność ma 92-decybelową, a pasmo zaczyna mu się na trzydziestu pięciu i kończy na stu pięćdziesięciu Hertzach. Można trochę żałować, że nie jest aktywny, ale przy takiej prostocie podpinania i tak wysokiej skuteczności nie powinien nastręczać problemów. Podział w głośniczkach Nano ustalono na poziomie 2,5 kHz z 12 decybelami na oktawę. Krótko mówiąc – jak to w tubach.

Odsłuch

Zingali_Client_Nano_017 HiFi Philosophy

Włoski design, kunszt wykonania…

   Zacząłem od posłuchania samych głośników, czyli bez suba. Już na dzień dobry użyłem przy tym warunków bardzo dla tych Zingali pomyślnych, bo sięgnąłem po wzmacniacz Leben CS300F, który nie dość że sam z siebie jest znakomity i odpowiedniej tutaj 15-watowej mocy, to jeszcze posiada dwustopniowy bass-buster, który był pod nieobecność subwoofera jak znalazł. Użycie go przy braku suba okazało się nawet rewelacyjną sprawą, a całość sprawiała wrażenia jakby stanowiła komplet i gdyby nie to, że boczki Lebena były z innego gatunku drewna, ktoś mógłby nawet zyskać taką pewność. A zyskałby ją jeszcze bardziej po rozpoczęciu słuchania.

Ja wiem, stale coś chwalę i chwalę, ale to nie dlatego, że świat zapełnia prawie sama doskonała aparatura, więc nic innego nie pozostaje. Niestety, tak dobrze nie jest, a co więcej, w miarę jak przybywa doświadczeń z taką najlepszą, ilość tej postrzeganej jako gorsza dość gwałtownie narasta. Staram się przeto – niezależnie od cenowego podziału, ale oczywiście z jego dla ostatecznej oceny uwzględnieniem – poszukiwać przedmiotów recenzji potencjalnie najlepszych, bo naprawdę szkoda pióra na opisywanie chłamu, no chyba, że jakiś chłam wybije się na popularność, bądź jest produktem uznanej firmy, o którym należało przypuszczać, że będzie świetny. Wówczas recenzja ma charakter ostrzegawczy, a recenzent podczas pisania krzywi się i pluje jadowitą śliną. Wspominam o tym po raz kolejny, ponieważ niektórzy zwykli się zżymać, że co recenzja, to hymn pochwał, a przecież powinno być przynajmniej po równo – raz chwalenie, raz przygana. Ale użyjcie, proszę, sztuki imaginacji i wyobraźcie sobie, że jakiś recenzent pojechał na Audio Show albo na monachijski High End, a potem pospraszał do siebie urządzenia, które go tam rozczarowały. Na rzut oka widać, że nie ma to sensu. Szkoda czasu i nerwów. Czasami, a nawet dość często, zdarza się jednak, że przyjeżdża coś nieznanego, po czym nie wiadomo czego oczekiwać; i wówczas jest najciekawiej, choć i łatwo o katastrofę. Czasami zdarza się też, że przyjeżdża coś niespecjalnie się podobającego, ale mniej czy bardziej już uznanego, mającego inne opisy, z reguły oczywiście pochwalne, irytację powodujące, a potem przy dokładnym badaniu okazuje się, że to my nie mieliśmy racji i żeśmy tego czegoś nie docenili, bo to w rzeczywistości fantastyczne urządzenie. Ale czasami bywa odwrotnie – coś się w warunkach wystawowych albo na jakimś pokazie spodoba, a potem w domowym laboratorium nijak się tego nie udaje powtórzyć i tamto okazuje się zmyłką, albo jednorazowym wyjątkiem.

Zingali_Client_Nano_018 HiFi Philosophy

…i najlepsza dostępna technologia. Nie ma wątpliwości, za co przyszło tyle płacić.

Mówiąc szczerze, tych małych Zingali przed przybyciem nie słuchałem. Widziałem je tylko i coś tam zdaje się było z nich w tych Włoszech puszczane, ale tak po partyzancku, z doskoku, a może nawet wcale. Nie pamiętam, bo bardziej mnie tam co innego interesowało niż malutkie monitorki na biurko, choćby i śliczne, a niechby i nawet tubowe. A kiedy z kolei już przyjechały, stawiałem je na biurku z trochę ciężkim sercem, bo osiem tysięcy za monitor pasywny, kiedy za pięć można mieć od Ancient Audio aktywne Oslo Master? Albo za cztery o wiele większe Amphiony, które tak świetnie wypadły i w każdych warunkach się sprawdzają? To zakrawało na bezsens i z daleka pachniało sytuacją charakterystyczną bardziej dla rynku damskich torebek, gdzie nie kupuje się żadnych lepszych walorów użytkowych, tylko sam wygląd i propagandę. Torebka z sieci CCC za niecałą stówę nie jest wszak mniej pakowna ani praktyczna od takiej z Kazara za osiem, ani nawet od tej od Louisa Vuittona za kila, czy Yvesa Saint Laurenta za sto kilkadziesiąt tysięcy. Nie jest wprawdzie z prawdziwej ani tym bardziej krokodylej skóry, ale na oko tą jej ekologiczną sztuczność trudno nawet poznać. Natomiast napisu Dior czy Prada być na niej nie może, i to za takie właśnie napisy płaci się krocie. Kiedyś jedynie władcom wolno było nosić purpurę, a teraz każdy może się ubrać u Diora, pod warunkiem bycia zasobnym w odpowiednio wypchany portfel. I tego właśnie rodzaju popisem zapachniały mi te małe Zingali o znakomitej prezencji i markowym – meciatym, jak to mawiają Amerykanie – pochodzeniu. Nie dajmy się wszakże wodzić za nos snobizmom, tak więc nie napiszę w ich obronie, że jakieś tam Oslo, nawet te lepsze, te Master, ani tym bardziej jakieś Aphiony, nie mają przy tych Zingali czego szukać, bo dźwięk ich nie jest z krokodylej skóry i nie wysyła w eter propagandowego krzyku:

– Zingali! Zingali! – Zingali słucham – patrzcie na mnie, ale sobie kupiłem!

By móc coś konkretnego na ich obronę napisać, trzeba było najpierw posłuchać i usłyszeć coś rzeczywiście interesującego, coś wokół czego dałoby się zorganizować jakąś linię obrony, a nawet przeprowadzić kontratak. Siadałem jednak za biurkiem całkiem oklapły i nastawiony na katastrofę, bo jakoś mi się ta linia obrony nie rysowała. Wiedziony obowiązkiem odpaliłem z niechęcią co trzeba i z rezygnacją się wsłuchałem. Najpierw jeszcze tylko podstawiłem pod te małe głośniczki prowizoryczne podstawki i raz jeszcze doszedłem do wniosku, że szkoda wielka, iż nikt nie oferuje w Polsce kapitalnych podstawek produkowanych przez irlandzkie Ardán Audio. Naprawdę szkoda. Dodam dla porządku, że sygnał Lebenowi podsyłał oczywiście komputer, a czynił to za pośrednictwem DAC-ka Mytek 192, którego powrót niedawno świętowałem i za którego użyczenie firmie Mytek ogromnie jestem wdzięczny.

Zingali_Client_Nano_006 HiFi Philosophy

Ale czy mały rozmiar nie przeszkodzi w zaistnieniu wśród większych odpowiedników?

Jednak mimo tego Lebena i mimo Myteka, a także mimo spinających je świetnych kabli Harmonixa, a nawet mimo wyjątkowo wybitnych kabli głośnikowych Entreq Discover z uziemieniem Minimus spinających Lebena z Zingali, na myśl o tych ośmiu tysiącach i konieczności ich tłumaczenia cierpła mi skóra. Bo jest też coś takiego, a przynajmniej we mnie takie coś siedzi, że albo jest się po jednej stronie, albo po drugiej. Do pewnego momentu produktu chce się bronić, ale od pewnego zaczyna tylko złościć i budzić krytykę. No i te osiem tysięcy dosyć mnie, przyznam, złościły, choć nie wiem czemu nie pomyślałem, że na przykład Ultrasony Edition 10, albo Audeze LCD-3, też prawie tyle kosztują, a są przecież tylko słuchawkami, z jednym małym głośniczkiem na kanał. No ale z drugiej strony są przynajmniej słuchawkami z samego topu, a tym małym kolumienkom Zingali kudy było do głośnikowych szczytów, no i jeszcze takie na przykład monitory Reference 3A niewiele drożej kosztują, a grać nimi można na cały pokój – i to jak! Ale znów, ze strony drugiej, tak na biurko, tuż przy słuchaczu, to się te 3A nie nadadzą, no więc strasznie to wszystko się robiło zawiłe i tylko cena za te Zingali jednoznacznie wydawała się za wysoka, taka dla lepszych gości, kawiorowa. No nic, będzie może tego wstępnego ględzenia i cenowego larum. Głośniki ładne, producent zacny, robota cacy, a sprzęt jak ta lala – nic tylko słuchać. Jednak wcale tak zaczynając słuchanie nie pomyślałem, tylko tak: – No, trudno, trzeba się za to brać. Zawsze jakoś było, to i teraz będzie. No i się wziąłem.

Odsłuch cd.

Zingali_Client_Nano_003 HiFi Philosophy

Powołaliśmy komisję mającą zbadać tą kwestię. W jej skład wchodzili: Mytek Stereo192-DSD…

   Puściłem pierwszy utwór. Zrazu kawałek bez bass-bustera, potem kawałek z bass-busterem, a jeszcze potem kawałek na pełnym podbiciu. W każdym przypadku bardzo dobrze to grało, ale najbardziej spodobało mi się z najmocniej podbitym basem, bo było tak najbardziej emocjonalnie i esencjalnie. Ogólnie biorąc – najlepsza zabawa. Zaraz potem przypomniałem sobie, że bass-reflex, kiedy tak stoją blisko ściany, trzeba zatykać; i to naprawdę dużo pomogło, bo dźwięk się ujednolicił i lepiej uformował, zdecydowanie pod każdym względem zyskując. Pokręciłem jeszcze trochę głośnikami szukając optimum – i na koniec nieznacznie krzyżując ich dźwięk przed sobą, tak tuż przed nosem, zabrałem się za porządne słuchanie, takie na głębszym poziomie badawczym.

Nie umiem powiedzieć, czy lepiej zaczynać słuchanie bez wygórowanych oczekiwań i zostać pozytywnie zaskoczonym, czy mieć wysokie oczekiwania, które się potwierdzają. Na pewno najgorzej mieć wysokie oczekiwania i zostać niemile zaskoczonym, a z tamtych to chyba jednak to pierwsze, bo doznania emocjonalne są wówczas silniejsze. I takich właśnie doznań byłem biorcą tym razem, a wiara w firmę Zingali szybko mi powróciła. Zarazem nie jest tak, że to co usłyszałem zepchnęło z drogi brzmienia Ancient Audio i Amphiona, głównych konkurentów małych Zingali, jakich dotąd słuchałem. Tamte brzmienia pozostały znakomitymi i wciąż jak najbardziej godne są polecenia, natomiast same Zigali ukazały inny sposób obrazowania i walory tylko sobie właściwe. Można to wszystko opisać jednym słowem – Omniray. Nie darmo JBL, u którego Zingali początkowo pracował, chciał przejąć tę technologię i nie po próżnicy tak się nią wiele razy zachwycałem. Nie od parady też pokazała się tu po raz kolejny jej własność, że mianowicie lubią te głośniki kiedy siadamy nich blisko. Ale najważniejsze jest, że tuby Omniray budują inną przestrzeń i inny w tej przestrzeni świat dźwięków. Lepszy? Pod pewnymi względami niewątpliwie. Tuby to bowiem do siebie mają, że jak już wiele razy pisałem, produkują głębszą scenę, a także dźwięki rozbudowane sferycznie, a w efekcie bardziej trójwymiarowe. Te dźwięki posiadają nie tylko, jak każde inne, wysokość tonu i szerokość frontu ataku, ale też mają wyjątkową głębokość. I nie chodzi w tym momencie o głębokość w sensie głębokości samego brzmienia, tylko głębokość geometryczną, taką jak kiedy mówimy o głębokości odwiertu. Odwierty wprawdzie najczęściej prowadzone są w dół i najczęściej są wąskie, ale to nieistotne. Ważne, że  głębokość istnieje także w odsłuchu głośników tubowych, że dotyczy ona geometrii samego dźwięku i rozpościera się wzdłuż wektorów pomiędzy głośnikami a słuchaczem. Dla percepcji najważniejsze jest jednak to, z jaką siłą ta głębia oddziałuje, a oddziałuje z naprawdę dużą. Cokolwiek puściłem, jaki to nie był utwór, natychmiast czuć było to oddziaływanie i czuć je było zarówno w sensie jego wyjątkowości jak i samej postaci. Tak nie grają żadne inne głośniki poza tubowymi, a drugich głośników tubowych do stawiania na biurku zdaje się nie ma.

Zingali_Client_Nano_002 HiFi Philosophy

…oraz Leben 300F. A komunikowali się oni z pomocą doborowych połączeń marki Harmonix.

Poświęcę jeszcze chwilę opisowi tej głębi, bo jest naprawdę fascynująca. Tradycyjnie posłuchałem oklasków i tradycyjnie puściłem też utwór tytułowy z Antarctica Vangelisa, gdzie przysłuchując się serii pogłosów można doskonale rozpoznać charakter i bogactwo słuchanego dźwięku. W recenzji nieszczęsnych Sony Qualia zawarłem spostrzeżenie, że szczęsne dla odmiany nadzwyczaj Sony MDR-R10 pogrążyły całą czołówkę współczesnych słuchawek flagowych, między innymi klasą obrazowania tych oklasków i tego pogłosu. Nie bez pewnej przykrości zmuszony jestem napisać, że jedno i drugie tuby Omniray okazały się reprodukować jeszcze lepiej. Oklaski to może tylko o włos, a może nawet wcale, przy czym w tradycyjnym dla głośników idiotycznym lustrzanym odbiciu, z tyłu za wykonawcami. Ale ten pogłos, to niewątpliwie u nich był głębszy, bardziej się ciągnął i bardziej był rozbudowany. I tu to już łupnia brały nie tylko wszelkie słuchawki, ale w ogóle każde generatory dźwięku w postaci ogółu głośników nie dysponujących technologią Omniray. Te tuby są wyjątkowe i potrafią rzeczy dla innych nieosiągalne, a rodzi się z tego specjalna, im tylko właściwa magia, którą pierwszy raz na Audio Show w zeszłym roku słyszałem.

Co do pozostałych cech, to brzmienie było minimalnie przyciemnione i z bardzo rozbudowanym światłocieniem, któremu towarzyszyła na szczęście znakomita przejrzystość oraz popisowa szczegółowość, a także bardzo wysokiej klasy spójności pasma, którą dopiero co też włoskie głośniki Albedo się popisywały. Nie była ona aż tak popisowa, ale niewątpliwie daleko lepsza niż zazwyczaj. Z kolei piętą achillesową powinien być bas, jednak na w pełni użytym bass-busterze, o dziwo, całkiem był zadowalający, nie powodując uczucia nienasycenia, choć niewątpliwie jakiś basowy popis to nie był. Mimo to posłuchani z pliku DSD skonwertowanego do FLAC Rolling Stonesi pozwolili się poczuć prawie jakby się było na koncercie, a podobne odczucie dawała też wielka symfonika, w przypadku której szczególnie popisywały się instrumenty dęte i rozwinięty przestrzennie obraz całej orkiestry. Siedziałem jak urzeczony i nieco zbaraniały, prawie nie wierząc własnym uszom, że przy biurku, z odległości metra, można otrzymać takie efekty przestrzenne i granie na takim poziomie. Zupełnie jakbym siedział w pokoju obok i słuchał dużego systemu opartego o  jakieś duże high-endowe głośniki. Bo też i był to high-end bez dwóch zdań – nie taki ledwo, ledwo, ani nawet którykolwiek z pośledniejszych, tylko taki w pełnym rozwinięciu. Jedna zaledwie rzecz okazała się inna niż w przypadku dużych kolumn, a nie był nią wbrew pozorom bas, nie on zatem stanowił tu problem. Jedyne odstępstwo polegało na stosunkowo małych źródłach dźwięku. Dźwięki miały zjawiskową głębię i ogólną rozciągłość sferyczną, a także wszystkie niezbędne przymioty high-endowego brzmienia, czuć jednak było, że nie są naturalnej wielkości, tylko skala została nieco pomniejszona. To jednak jedyny zarzut, a właściwie nie zarzut tylko zwrócenie uwagi.

Zingali_Client_Nano_001 HiFi Philosophy

I doszli oni do następujących wniosków: „Małe Zingali są tak naprawdę wielkie!”.

Często zarzuca się dużym głośnikom, że produkują trzymetrowe saksofony i wykonawców jak koszykarze. A tutaj na odwrót – wszystko było przeskalowane w dół, w skali mniejszej niż naturalna. Odstępstwo od skali naturalnej to jednak bardziej reguła niż norma. Każde głośniki mają własną skalę, a podobnie słuchawki, z których na przykład Audio-Technica ATH-W5000 produkuje źródła stosunkowo małe, a Sennheisery HD 800 wyjątkowo duże. W tym sensie małe Zingali grały podobnie do Audio-Techniki, a w sensie ogólnym tak, że siadłbym z wrażenia, gdybym nie siedział. Oczywiście tor swoje robił, ale i tak wybitność tego muzykowania bardzo mnie zaskoczyła, bo nie tego się spodziewałem. Przypuszczałem, że zagra to po prostu dobrze, może ewentualnie bardzo dobrze, ale na tym koniec. Tymczasem zagrało całkiem niesamowicie i na pewno jak na okolice biurka niepowtarzalnie.

 Odsłuch cd.

Zingali_Client_Nano_007 HiFi Philosophy

Zingali zażądały jednak trudniejszej próby. Choć z pomocą sekundanta w postaci subwoofera.

   Pozostało jeszcze przebadać jak grać to będzie z subwooferem, do czego użyłem własnego systemu wzmacniającego, postawiwszy głośniczki na standach Solid Techa i podpiąwszy je do suba kablami Harmonixa, a same z kolei Nano do Crofta kablami Entreqa, jako że dwóch kompletów kabli głośnikowych tej samej firmy nie miałem. Przy 30 W samych głośników i 25 W Crofta dopasowanie było niezłe, zapowiadające niezgorszą zabawę. Dałem lampom pół godzinki na rozpałkę, włożyłem płytę do Accuphase, siadłem dwa metry od głośniczków i w jednej chwili zostałem zrobiony w audiofilskiego konia. Idę o każdy zakład, że nie ma na świecie nikogo, kto w ślepym teście zgadłby jakiej wielkości głośniki tu grały. Dwie przy tym ważne uwagi. Pierwsza, że źródła dźwięku dość wyraźnie rozrastały się wraz z podnoszeniem głośności. Druga, że na dużym tej głośności poziomie grało to już jak całkiem normalne głośniki, ze źródłami normalnej, w żadnym stopniu nie pomniejszonej wielkości. Tak więc przeskalowanie w dół następuje u małych Zingali tylko gdy siedzimy metr od głośników, a w warunkach normalnego odsłuchu – z daleko odsuniętą ścianę tylną i przy właściwej akustyce ogólnej, a przy tym oczywiście we współpracy z subwooferem – było to, ku memu osłupieniu, najnormalniejsze w świecie granie głośnikowe. Ale jedynie w sensie wielkości źródeł i skali głośności, bo w sensie jakościowym zagrało to nie na poziomie normalnym, tylko naprawdę popisowo. Znów zaznaczyło się piękne rozpostarcie samych dźwięków, a całość brzmiała dzięki uzupełnianiu niskich częstotliwości przez sub spójnie i z szeroko zakreślonym pasmem. Specjalnie skupiłem się początkowo na muzyce rockowej, zakładając, że z nią małe głośniczki będą miały największe problemy. Ale gdzie tam! Jak nie walnęło, jak nie pojechała solówka gitary, jak nie wyskoczyła z drugiego planu najprawdziwsza perkusja! Nie wierzyłem własnym uszom i czułem się wręcz oszukany. Kontrast pomiędzy małością głośników a wielkością brzmienia był szokujący i zakrawający na jakieś oszustwo. Zupełnie jakby inny system było widać, a inny słychać. Nigdy bym nie pomyślał, że to może tak zagrać, nigdy nie odgadł w ślepym teście. Cały dwudziestosześciometrowy pokój wypełniał potężny grzmot i aż było to nie do wiary. Scena skupiała się jednak przede wszystkim na dystansie do dwóch metrów z tyłu za głośnikami, chwilami idąc nawet znacznie głębiej. Nie było wprawdzie takiej stereofonii jak u Albedo, ani nawet śladu tamtej stereofonicznej ekwilibrystyki, ale całkiem normalna, dobrze uporządkowana scena o dobrej wysokości zawieszenia i prawidłowym rozmiarze źródeł pojawiała się każdorazowo wraz z kolejnymi utworami i nie było z tym żadnego problemu. Największe wrażenie robiły jednak same dźwięki i ich rozmach.

Zingali_Client_Nano_009 HiFi PhilosophyZingali_Client_Nano_011 HiFi PhilosophyZingali_Client_Nano_013 HiFi Philosophy

 

 

 

 

Rock wypadł tak dobrze, że aż trudno mi się z nim było rozstawać, a puszczony zaraz potem koncert fortepianowy Schumanna w wykonaniu van Cliburna i pod Reinerem ukazał dźwięczny, błyszczący i przede wszystkim bardzo przestrzennie grający fortepian na tle właściwego rozmachu orkiestry. Słuchane potem wokale, zarówno te operowe jak rozrywkowe, okazały się bardzo naturalne, z rysem spokojnego piękna, brzmieniową pełnią, należytą głębią i kolorytem. W najtrudniejszych nawet partiach operowych nie czuć było śladu kompresji, zniekształceń, ani sopranowego przycięcia, a jednocześnie nie były te soprany ani trochę męczące – a przeciwnie – przestrzenne, wyśrubowane i subtelnie piękne. Całościowa tonacja znów, tak samo jak przy komputerze, była na granicy pomiędzy jasnym a ciemnym graniem, z nieznacznym ukłonem w stronę tego drugiego. Sub (bo pamiętajmy i o nim) przy każdej okazji odstawiał piękną robotę, a przy tym ani trochę nie przekrzykiwał głośników, tylko zawsze gdy trzeba je uzupełniał. Związanie dołu z górą nie było wprawdzie perfekcyjne, ale siodełko pomiędzy basem a średnicą pozostawało niewielkie i nie przeszkadzało, a za to samego basu był kawał, a nie żadne tam udawanie.

Muszę przyznać, że wszystko to razem mocno mną wstrząsnęło, niemało rozbawiło, kompletnie zaskoczyło i zrodziło lekki niepokój. Bo chyba nie powinno tak grać, prawda? Dysonans pomiędzy wielkością głośników a wielkością dźwięku sprawiał absurdalne wrażenie, zatrącające o jakiś idiotyzm. Nie do tego my, audiofile, przywykliśmy, nie tak to powinno naszym zdaniem wyglądać i nie tym żywi się nasza wyrosła z doświadczenia przypisywana sobie fachowość. A kiedy coś wygląda inaczej od wyobrażeń, a zwłaszcza kiedy wygląda bardzo inaczej, czujemy dyskomfort i węszymy oszustwo. Ale oszustwa tu nie było. Można było przykładać ucho do głośników i kłaść rękę na subie, by przekonywać się i stwierdzać ponad wszelką wątpliwość, że jednak to one grają. A że nie grało tam równocześnie nic innego, trzeba też, zgodnie z regułą Sherlocka Holmesa o wykluczaniu, było przyjąć, że kiedy zanegować wszystko inne, to co pozostanie musi być prawdą – a więc że to naprawdę grały maleńkie Nano i to one wypełniały grzmotem cały pokój.

Zingali_Client_Nano_012 HiFi Philosophy

I po raz drugi Nano pokazały, że rozmiar się nie liczy. Wielkie brawa dla Giuseppe Zingaliego!

Czy zatem fałszywa jest początkowa teza o powiązaniu dźwięku z wielkością? No nie, całkiem fałszywa to ona nie jest, bo wielkie Zingali 3.18 bez suba waliły basem sklejającym mostek słuchającego z kręgosłupem, a źródła dźwięku miały o wiele większe przy jednoczesnym pełnym repertuarze szczegółów nawet na wielkim obszarze. Ale że malutkie Nano zagrały nadspodziewanie dużym dźwiękiem, szokująco wręcz dużym, to nie ma wątpliwości.

Podsumowanie

Zingali_Client_Nano_010 HiFi Philosophy   Kiedy to piszę, cały czas jeszcze dziwnie się czuję, bo dopiero co skończyłem odsłuch, a była to najdziwniejsza sesja odsłuchowa w jakiej uczestniczyłem. Czuję się tym bardziej nieswojo, że zmuszony jestem rekomendować te maleńkie Nano jako autentyczną alternatywę dla normalnych systemów głośnikowych, bo ktoś zaraz pewnie pomyśli, że zwariowałem, a i sam też po trosze tak myślę. Ale przecież już Oslo Master i Amphiony całkiem dobrze w tej roli wypadły, choć jednak większe objętościowo jedne i drugie są nieco, a zwłaszcza Amphiony. Z drugiej strony, Zingali miały wsparcie ze strony całkiem okazałego suba, więc to się równoważy. Ale co się będziemy bawić w grzeczności i konwenanse, co mi tam jakieś przesądy i zabobony – grały te małe Zingali jak jasny cholera i poza nietypowym wyglądem było to najnormalniesze granie wysokiej klasy, bez żadnej taryfy ulgowej i żadnych ustępstw. We właściwym rozmiarze, na właściwej scenie i z porządnym przytupem. Piękne, soczyste, bogate, we wszystko zasobne. Szczegółowość wprawdzie lepiej okazała się rozpoznawalna kiedy siadać blisko, bo na dużym obszarze część informacji słana z małych głośników ulega jednak rozmyciu, ale za to kiedy siadamy dalej, źródła stają się większe i nie ma już mowy o skalowaniu do dołu. Tak więc są te maluszki całkiem uniwersalne. Znakomicie się spiszą w pobliżu komputera, nie gorzej przy telewizorze i, co już bardzo jest dziwne, z powodzeniem zastąpią dobrej jakości zwykły system głośnikowy. Jedyne tutaj uwagi, to konieczność zaopatrzenia się w standy, dwa komplety kabli głośnikowych i wymagane przyzwyczajenie do nietypowego wyglądu. Ale gdy na ten przykład ktoś ma szczególnie niesprzyjające warunki, bo malutki i niski pokoik, a chciałby mimo to móc słuchać właśnie nie przy biurku, tylko tak bardziej normalnie, to lepszej kompanii do tego niż te malutkie Zingali sobie nie wyobrażam. Dochodzi jeszcze do kompletu wyjątkowy wygląd i wykorzystanie suba, z którym basu nikomu nie braknie. Gęsto zaczyna się robić na rynku małych głośników o wielu zastosowaniach. Naprawdę gęsto. Jedyne co trochę mnie martwi, to kwestia jak te małe Nano będą grały z innymi wzmacniaczami, takimi niższej klasy niż Leben czy Twin-Head z Croftem. Ale cóż, wzmacniacz trzeba mieć dobry, od tego szukając dobrego brzmienia się nie ucieknie.

 

W punktach:

Zalety

  • Wyjątkowa wszechstronność.
  • Wielki dźwięk z maleńkich głośników.
  • Z odległości metra grają lepiej niż jakiekolwiek słuchawki.
  • Z odległości dwóch i z subem, jak normalne duże głośniki.
  • Charakterystyczna dla tub piękna przestrzenność dźwięków.
  • A także cechujące wszystkie znakomite głośniki piękne bogactwo brzmienia.
  • Pojawiający się spokój absolutnego piękna.
  • Znakomite pod każdym względem oddanie wokalizy.
  • Nie nastręczająca najmniejszych trudności sfera sopranowa.
  • Niezgorszy bas już w przypadku samych głośników podbijanych bass-busterem.
  • Kawał basu z subem.
  • Wyjątkowo efektowna powierzchowność.
  • Piękna faktura drewna i wykończenie.
  • Tuby Omniray.
  • Bardzo łatwe do ustawienia.
  • Subwoofer nie potrzebuje osobnego wzmacniacza, ani nawet takiego z osobnymi odczepami.
  • Szeroka paleta możliwych wykończeń.
  • Italiano autentico.
  • Polski dystrybutor.

Wady i zastrzeżenia.

  • Duży dźwięk tylko na dużych poziomach głośności.
  • Do subwoofera potrzeba osobnych kabli głośnikowych.
  • Przy bliskim usadowieniu słuchacza nieco pomniejszone źródła dźwięku.
  • Brak oznakowania prawego-lewego kanału na zaciskach w subwooferze.
  • Jak na małe głośniki biurkowe cena jest wysoka.
  • Brak dopasowanych wzorniczo standów.

 Sprzęt do testu dostarczyła firma:

Sklep_GFmod

 

 

 

 

Strona producenta:

Zingali Logo

 

 

 

Dane techniczne:

  •  Model: Zingali Client Nano.
  • Budowa: kolumny dwudrożne z bass-refleksem.
  • Głośniki: tweeter0 7,5 cala, woofer 2,5 calaz 14-milimetrową cewką, tuba Omniray 2,5 cała.
  • Podział pasma na wysokości 2,5 kHz; 12 decybeli na oktawę.
  • Moc RMS: 30 W.
  • Impedancja 8 Ω.
  • Skuteczność: 89 dB.
  • Pasmo przenoszenia: 150 Hz – 20 kHz.
  • Kąt propagacji dźwięku (dyspersji): 110 stopni.
  • Wymiary: 220 x 110 x 135 mm.
  • Waga: 1,8 kg.
  • Subwoofer: 2 x 6,5 cala z cewką 36 mm.
  • Moc RMS: 150 W.
  • Impedancja 6 Ω.
  • Skuteczność: 92 dB.
  • Pasmo przenoszenia: 35 – 150 Hz.
  • Wymiary: 450 x 220 x 500 mm.
  • Waga: 10 kg.
  • Cena kompletu: 10 000 PLN.
  • Cena samych głośników: 8000 PLN.

 

System:

  • Źródła: Accuphase DP-720, PC z DAC Mytek 192.
  • Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head Mark III.
  • Wzmacniacz zintegrowany: Leben CS300F.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1.
  • Głośniki: Zingali Client Nano.
  • Standy głośnikowe: Solid Tech.
  • Interkonekty: Harmonix HS-101 Improved-S, Tara Labs Air1.
  • Kable głośnikowe: Entreq Discover, Harmonix HS-101.
  • Kondycjoner: Entreq Powerus Gemini.
  • Uziemienie kabla głośnikowego: Entreq Minimus.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

9 komentarzy w “Recenzja: Zingali Client Nano

  1. sebna pisze:

    Witam Piotrze,

    Tak jak Ty dziwiłeś się pisząc i słuchając tak ja dziwię się czytając.

    Nie chodzi o brzmienie bo tego można się spodziewać, że jest przyzwoite ale cena jest zaskakująca za coś co zdaje się celować w segment głośników komputerowych.

    Nie chodzi o to, że cena wysoka czy niska bo to pojęcia względne tylko o to że już od 6 – 7k pln, jak zapolować, można dostać pełno prawne używane kolumny podłogowe Zingali. Co prawda 2 generacje wstecz ale wcale też nie najniższe modele. Dysproporcja jest spora bo tamte ważą w dziesiątki kilogramów oraz napędzą większość pomieszczeń poza małymi halami produkcyjnymi 😉 choć pewno przytłoczą pokój z komputerem…

    Oczywiście rozumiem, że te głośniki są kierowane do? No właśnie do kogo, bo próba zrobienia z nich pełnoprawnych głośników do napędzania salony chyba jednak mija się z celem ze względu na dostępne alternatywy w tym samym przedziale cenowy a jako komputerowe to hmmm żeby to grało na poważnie trzeba by drugie tyle co w głośniki zainwestować w komputer.

    Teraz oczywiście dochodzimy do etapu, w którym powinienem sobie uświadomić, że prawie wszystkie takie lub podobne pytania padły w samej recenzji i pomimo własnych rozterek uważasz, że dźwięk się broni a same głośniki mają rację bytu jak się już człowiek przełamie nad ich niepozornością? Chciałbym ale nie mogę 😉 Wydaj mi się, że to jeden z tych produktów, których jak nie posłucham to nawet nie pomyślę o nich w takich kategoriach jak wynikało by z recenzji, z których treścią przecież tak często się zgadzałem w przeszłości w przypadku produktów mi znanych.

    Pomijając moje pytania i wątpliwości jak zawsze recenzję czytało się bardzo przyjemnie.

    Pozdrawiam

    1. Piotr Ryka pisze:

      Dziękuję za ciekawy komentarz. Myślę, że głośniki mogą się obronić w dwóch przypadkach. Pierwszy, to ludzie zamożni, poszukujący takich biurkowych. Znakomity, budzący własną satysfakcję i ciekawość odwiedzających wygląd, pod dodatkową obecność wyjątkowego brzmienia, to powinien być wystarczający powód do zakupu przez tych, dla których osiem tysięcy za rzecz poszukiwaną nie stanowi problemu. Przypadek drugi, to ludzie mający bardzo małe pokoje odsłuchowe. Dla nich żaden pożytek z dużych Zingali z drugiej ręki, czy innych dużych głośników, a suba zawsze się gdzieś upchnie, no i przede wszystkim te malutkie Nano staną nawet w najtrudniejszych warunkach. Poza tym one też będą kiedyś z drugiej ręki, a wówczas krąg zainteresowanych na pewno się poszerzy. Na razie są tylko dla bogatych, a także tych, którzy koniecznie chcą mieć na biurku takie cacka. A te cacka są z dziurką. Nawet z kilkoma.

  2. miroslaw frackowiak pisze:

    Pierwszy raz jak je zobaczylem to myslalem ze daja w prezencie w ramach reklamy ,jako gadzet do postawienia na polke.Kiedys bardzo bylem zainteresowany kupnem kolumn tej firmy i nawet udalo mi sie znalesc u dilera te powiedzmy najmniejsze z duzych w kolorze czarnym, ale cena mimo -50% upustu to dalej 10000eur i wielkosc i ciezar dosc duza,przy moich 15m2 pokoju byly za duze, bo i od tylnej sciany tez musza stac odsuniete z tego co kiedys Piotrze pisales,szkoda bo to piekne kolumny.Szoda ze firma ta nie zrobila tego modelu o polowe mniejszego to wtedy mysle chetnych byloby wielu do kupna, bo pomieszczen od 15-18m2 jest najwiecej,szkoda ze nie wpadli na ten pomysl.Inne ich modele juz mi sie tak nie podobaly jak np. ten na AS wystawiany w tamtym roku, to juz nie ta piekna forma!to jest model ktory mnie interesowal i ktory moglem kupic:
    http://zingali.su/uploads/images/Gallery/MR_Client_Name_1-5_evo_A.jpg
    http://zingali.su/uploads/images/Gallery/MR_Client_Name_1-5_evo_A.jpg
    http://2.bp.blogspot.com/-YmqYOB0TKfk/T86BkuT44fI/AAAAAAAAFpo/VHFCjS0qhos/s1600/MR_Client_Name_1-5_evo_D.jpg
    http://www.zingali.pl/pdf/dane_techniczne_zingali.pdf

    1. sebna pisze:

      Cześć Mirku,

      A jak Ci się podobało brzmienie systemu z AS? Czy na podstawie tego co słyszałeś na AS spodziewałeś się więcej po Client Name 1.2 i tym się kierowałeś szukając jedynie bardziej pasującej Ci formy?

      Pozdrawiam

  3. miroslaw frackowiak pisze:

    Dodam tylko ze to byl Client Name 1.2, ale tak samo wyglada,tu na zdjeciach jest ten wiekszy!

  4. miroslaw frackowiak pisze:

    Ktos wykasowal moja poprzedzajaca wypowiedz?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nikt nie wykasowywał. Coś silnik strony nawala i sam przytrzymał. Proszę o wyrozumiałość. Kilka tysięcy spanów trzeba dziennie usunąć. Sporo jest z tym roboty i trudno wszystko na bieżąco ogarniać.

  5. Miltoniusz pisze:

    Przy biurku spędzamy znacznie więcej czasu niż na kanapie tak więc świetnie, że ktoś w końcu nie potraktował tematu po macoszemu. Nie widzę nic dziwnego w tym, że głośniki biurkowe kosztują 8 tys. zł, nienaturalne jest to, że oferta jest tak mała. Jedyne pytanie jest takie, czy wydając te 8 tys. dostajemy coś, co jest tyle warte i zarazem znacząco lepsze niż Amphiony, B&W CM1, Studio Oslo, małe Calisto RS III i tym podobne historie. Mam na myśli odsłuch przy biurku. Pozdrawiam, jak zwykle bardzo ciekawy i wartościowy test.

  6. dreamiteam pisze:

    Dobry i dokładny opis, na pewno wielu osobom się przyda 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy