Brzmienie
Przyjechał, zajął pozycję, odpaliłem, tak jak żąda ustawa wstępnie rozgrzałem lampy i trzy godziny pozwoliłem wielkiemu „Wiwat Egoizm!” pograć sobie a Muzom, nim sam dołączyłem do słuchania. A wtedy, za pośrednictwem Dan Clark Audio STEALTH, dotarło do mnie brzmienie trójwymiarowe, w ciemniej oprawie, świetliste, żywe, analogowe. Takie ogólnie bardzo dobre, lecz jeszcze nie szczytowej klasy – choć może, to zależy w czym szczytów upatrywać. Pamiętam z tamtej chwili dwa odczucia dominujące: po pierwsze ulgi, że wszystko dobrze, nie będzie za co krytykować; a drugie nie tak już pozytywne, że magii nie jest dosyć. – Że owszem, dobrze, nawet świetnie, no ale da się lepiej. Lepsze lampy na próbę już były zamówione, tzn. poproszone w https://tubes-store.eu/pl/ o długoterminowe wypożyczenie, póki co z oryginalnym zestawem wziąłem się za sprawdzanie brzmienia jednych po drugich słuchawek. I tu dobra wiadomość, wzmacniacz wszystkie dobrze obsłużył, jeśli nie liczyć słyszalnego brumu u tych co bardziej czułych, ale nie ma się co oszukiwać – z jego nadstandardowej mocy i braku regulatorów wstępnego jej dawkowania oraz dopasowywania do impedancji słuchawek należy wnosić, że skierowany został do niespecjalnie czułych, a konkretnie w czasach jego debiutu wiodących Sennheiser HD 800, Beyerdynamic T1, McIntosh MHP1000, Hi-FiMAN HE-6 i zdaje się przede wszystkim do Audeze LCD-3, z którymi najczęściej był wystawiany.
Żadnych spośród tego grona na miejscu nie było, wsłuchałem się zamiast tego uważnie we flagowe dziś dla planarnych Dany Clarki, znajdując wszystko to, co je charakteryzuje, to jest przewagę wyraźności i nośności dźwięku nad gęstością i masywnością, rozległe sceny, zalew szczegółów, przekierowaną z lekka ku sopranom tonację i wyjątkowo głębokie przenikanie w substancję brzmienia, a już szczególnie w ludzkie głosy.
Ogólnie zatem pierwsza klasa, tym niemniej lepiej by było, gdyby tonalność była niższa a masywność bardziej pokaźna, lecz nie jest przecież rolą wzmacniacza robić to naumyślnie z uwagi na któreś słuchawki. Te same winny trafnie dobierać tonację i zapewniać basowi nie tylko wyraźny kontur ale też odpowiednią masę, co wcześniej pokazały śmiesznie tanie, ale nieśmiesznie znakomite AudioQuest NightHawk, a następnie Susvary. Te zagrały poprawniej tonalnie i przede wszystkim analogowo, ale jak na mój gust za spokojnie, z głównym naciskiem na barwę, melodyjność i elegancję frazy, mniejszym – wyraźnie mniejszym – na żywość i dynamikę. Nazwać to „genialnym relaksem” byłoby już przesadą, aż tak spokojnie nie grały, niemniej był w tym leciutki posmak tego, co niektórzy złośliwie zwykli określać mianem „grania dla emerytów”. – Nie była to muzyka na wskroś ekspresyjna, niemniej była wytworna i technicznie poprawna, niczego jej technicznej stronie nie można było zarzucić. Gdyby tak mieć Susvary Unveiled… – chodziło mi po głowie w odpowiedzi na tę spokojność.
No ale też ich nie było, tak samo jak tych dawnych startowo-pokazowych Audeze. Nie było również nowych Final D8000 PRO Da Capo, które do nowych Susvar są stylistycznie bardzo zbliżone, tak samo główny nacisk kładąc na bezpośredniość wywołującą dreszcze. Były za to Spirit Torino Valkyria, które wyparły początkowe Audeze z roli towarzysza pokazów – teraz to one (albo inne Torino) są tymi referencyjnymi dla VivA Egoista. Zupełnie słusznie, moim zdaniem, bezspornie okazały się najlepsze, oferując z nawiązką to wszystko, czego innym zabrakło. Ale po przyjściu lampowych zamienników posłuchałem ich jeszcze raz, a nawet jeszcze dwa razy, więc by nie mnożyć opisów odwołam się do późniejszych sesji, wpierw na ich okoliczność wracając do poprzednich słuchawek.
Bez zabaw w porównanie włożyłem 6N1P z początku lat 70-tych, zasugerowaną jako najlepsza z trzech dostarczonych, różniących się nieznacznie rocznikami, głównie zakładem produkcji. Na miejscu drugiej sterującej, teraźniejszej Tungsol 6SN7GBT (za 160 złotych), znalazł się zaś Raytheon UNILINE 6SN7 GBT z końca lat 50-tych (circa $150 za sztukę), zasugerowany jako jedna z dwóch najznakomitszych spośród trzech pożyczonych. Zjawiło się brzmienie radykalnie gładsze od poprzedniego, tak gładkie, że aż maksymalnie, że aż trochę zanadto.
Przy STEALTH zaskakująco najcieplejsze, napowietrzone, jak zawsze u nich wielkoobszarowe i świetnie wyrzeźbione, a przy tym ładnie uzupełniane naskórkową chropawością w cienistej aurze z mocnym oświetleniem, zatem światłocień w pełnej krasie. Jednak nie do końca prawdziwe okazały się perkusyjne talerze, a wiek wokalistów o ładnych parę lat okazał się odmłodzony w następstwie wciąż podwyższonej tonacji, co nie przeszkadzało imponującej bezpośredniości i intymności kontaktu, co było też całkiem miłe, no ale nie realistyczne.
Susvary wiek unormowały, odjęły nieco światła i przejrzystości w zamian za gęstsze medium, a cyzelacji rzeźby tak mocno już nie eksponowały, bardziej stawiając na ujednoliconą gładkość tekstur i wszystko łączącą melodykę. Wciąż były więc jak dla mnie za spokojne, tyle że jeszcze bardziej niż poprzednio eleganckie i jeszcze trochę masywniejsze.
Valkyrie względem tamtych brzmienie uczyniły najbardziej dostojnym, jak STEALTH duży nacisk także kładły na modelowanie dźwięków, a przy tym lepiej wydobywały akompaniament, czyniąc go bardziej obecnym. Tonalnie okazały się jeszcze niższe od Susvar i zdobne basowym tłem, jednocześnie prezentując najbardziej prawdziwy wokal, najsilniej uobecniający wokalistów, nie gorzej instrumenty. Ze śladowym jedynie w tym ciepłem, tak żeby było biologicznie, a nie jak z marmuru czy ze spiżu, z brzmieniową aurą w stronę nostalgii, najmocniej skłaniającą do zadumy. Do tego analogowość nie gorsza niż u Susvar, a zatem konglomerat atutów poprzednich słuchawek plus ozdobnik basowy.
Sumarycznie jednak te próby nie do końca sprostały moim wygórowanym oczekiwaniom, jako całościowo dające brzmienia cośkolwiek przesadnie gładkie i niedostatecznie głębokie, też nie dosyć wielomateriałowo i wyszukanie obrazujące tekstury. Wiolonczela w ekstremalnej próbie niskiego zejścia pokazała za mało esencji – nie na tyle żeby aż serce pękło, a mózg nie dał temu wiary. Za gładko to grało i niewystarczająco drapieżnie; zwłaszcza ze STEALTH tak się działo, ale więcej substancji dające Susvary także nie przywołały aż skrajnych emocji; ta gładź była za spokojna, aczkolwiek niewątpliwie zjawiskowa na miarę super gramofonu albo powierzchni rtęci. Nawet Valkyrie, u których głębia brzmienia i rezonanse pudeł najbardziej mi imponowały, wciąż grały raczej głaszcząc melodykę niż szarpiąc nerwy słuchacza.
Za dużo chyba napisałem o tym, z czego nie byłem zadowolony, za mało o tym, że brzmienie z podstawowym garniturem lamp wcale nie było za gładkie, a jednocześnie pięknie trójwymiarowe. Ale przykryte to zostało jakością lampy Sylvania JAN-CHS 6SN7 VT-231 z 1944 roku (około $300 za sztukę), sugerowanej jako druga z pary najznamienitszych vintage. W mojej ocenie jednak to ona okazała się zdecydowanie najlepsza, nie tylko jako przywracająca równowagę między gładkością a rzeźbieniem w obrazowaniu faktur, także między wibracją a gładzią melodycznego analogu, ale przede wszystkim jako przywołująca autentyczną magiczność. Dopiero z nią słuchając mogłem myśleć o VivA 845 jako wzmacniaczu zjawiskowym, godnym miana wiodących. Samo się tak myślało i nie mogło inaczej, wraz z magią uobecnianą i w przestrzeni, i w dźwiękach. Dotykowa obecności przestrzeni, zarówno poprzez zmienność ciśnień, jak i niepokojące ssanie głębi, to jeden z dwóch warunków przywołania magii. Drugim obecność dźwięków zdolnych jednoczyć analogową gładkość z wielorodnością faktur i super dokładną rzeźbę z porządkiem melodycznym i scenicznym. Do czego dochodzą jakość operowania światłem, oprawa pogłosowa, gęstość materii, rozwartość skali, trójwymiarowość, szybkość i elegancja podtrzymania. A pośród tego jeszcze coś, czego nazwanie nie jest łatwe; coś z jednej strony czerpiącego ze scenicznego autentyzmu, z drugiej z duchowości kreacji. To tylko się wyczuwa, to nie coś uchwytnego, nie ma na to słów lepszych niż magia i niesamowitość. W tym wypadku jako uczucia towarzyszące realności przeistaczanej w nadrealność.
Kiedy Demarczyk śpiewała swój popisowy „Taki pejzaż”, to śpiew jej był realny, lecz całość nadrealna. Tak daleka od przeciętności, od przyzwyczajeniowych stanów bycia i słów powszednio wypowiadanych, że anihilująca otoczenie. Samorzutne poczucie wyrwania z normalnego życia, poprzez doznania i emocje, którym nie towarzyszy nic prócz wżycia i upajania niesamowitością, to właśnie jest muzyczna magia, którą niełatwo osiągać całą, potrzebna jest do tego bardzo specjalna aparatura. Ja wiem, że młodzi ludzie potrafią się odurzać samą głośnością i rytmem, które zupełnie wystarczają ich pobudzonym hormonom; że można się też odurzać czym innym niż muzyką, i czasem jest to świetne, a czasem rujnujące. Tu zaś szukamy magii w stanie zwykłego zjadacza chleba, który się niczym nie wspomaga i nie jest w danej chwili pobudzany czym innym niż emocje wchodzące mu przez uszy. VivA Egoista 845 ulokowana w odpowiednim torze, zaopatrzona w odpowiednie słuchawki i trochę podrasowana lampami (których jest duży wybór), będzie narzędziem takiej magii; sprawdziłem to na sobie, widziałem kilka osób, które przy mnie tego doznały.
Chciałbym się trochę wytłumaczyć, dlaczego piszę o tych lampach. Piszę nie po to by napsuć krwi twórcom wzmacniacza, a zmuszony do takich zabiegów użytkowaniem własnego, który też jest na dużych triodach i może być do wyboru na jeden pstryk OTL bądź non-OTL, a tak czy tak magiczny. Musiałem poszukać takiej samej magii w aparaturze recenzowanej, a w urządzeniach lampowych nie ma na to lepszego sposobu niż majstrowanie przy lampach. W swoim mam same najlepsze, a VivA Egoista potrzebowała magicznej 6SN7, aby własną przywoływać. Nie będę próbował zgadnąć, do czego może być zdolna z innymi lamami mocy i prostownikami vintage, ale te dwie przymiarki, zwłaszcza z Sylvania JAN-CHS 6SN7, wiele uświadamiają. Zarazem muszę raz jeszcze zaznaczyć, że sprzedażowa Tungsol 6SN7GBT jest jak najbardziej w porządku – zapewnia świetny poziom, no ale da się lepiej, na pewno.
Magia powyżej przywołana stała się mym udziałem za pośrednictwem wszystkich wziętych do porównań słuchawek, lecz niewątpliwie najsilniej uobecniały ją Spirit Torino, zarówno najlepiej pasujące, jak i najlepsze same. W odwodzie pozostaje masa innych wybitnych, których zrobiło się bardzo dużo, aż tylu nigdy nie było. Przez chwilę używałem także najnowszych RAAL Immanis, a mimo że egzemplarz okazał się nie w pełni sprawny skutkiem nadpsutej przejściówki (redukcja akustyki), brzmienie zjawiło się oszałamiające bogactwem i tętnem élan vital.
Widzę, że uwielbia Pan lampy, gdyby była kiedykolwiek potrzeba (lub chęć) przetestowania przeróżnych 300B (w tym nowych Western Electric 300b czy Elrogów) lub starszych 6SN7 (Tungsol VT99, RCA 5692 oraz parę innych) to zapraszam do kontaktu 🙂
Taka chęć i potrzeba zjawi się być może po Nowym Roku (luty?) na okoliczność testu wzmacniacza dla słuchawek elektrostatycznych VivA STX. Pytanie tylko, jak ten kontakt nawiązać?
Wróciły po recenzję RAAL Immanis, wróciły z różnym okablowaniem i dedykowanym wzmacniaczem tranzystorowym oprócz adaptera. Niczym już się nie zasłonią, a co pokażą? Zobaczymy i posłuchamy.
Czekamy w takim razie na recenzję. A który to wzmacniacz HSA-1b?
Tak, HSA-1b.
Kolega podrzucił mi rozmowę z realizatorem dźwięku o słuchawkach. Posłuchałem, z niektórymi poglądami się zgadzam, z innymi nie, ale warto je poznać.
https://www.youtube.com/watch?v=PrAGH05hn6A
Pan Tomasz niedawno zrobił recenzję Zenków HE1 na swoim vlogu 0dB.pl
Szczęśliwego 2025!
Nie ma się co krępować, recenzja jest tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=IbYwCm-ShIU