Recenzja: VivA Audio Egoista 2A3

     Italska Viva Audio ma oprócz zrecenzowanego już Egoista 845 też inny wzmacniacz słuchawkowy – podobnie wielki, również kosztowny i tak samo lampowy. Sama jego nazwa wszystko tłumaczy, przynajmniej odnośnie lamp; no, może nie aż wszystko, ale większą połowę. Z czterech użytych, dwie radykalnie większe i odpowiedzialne za moc; dnia 10 stycznia 1933 roku koncern RCA rozpoczął produkcję triod 2A3, będących podwojonymi w jednej bańce starszymi 45’ – mającymi datę startową marzec 1929 i początkową nazwę UX245. To podwojenie odpowiedzią na rosnące potrzeby mocy na domowy użytek radiowy (radioodbiorniki wielkości kredensu i złote czasy radia), a te mocniejsze 2A3 stały się z czasem środkiem klasycznej triady dużych triod; dużych, ale nie tak potężnych, jak stosowane początkowo wyłącznie w nadajnikach radiowych 211’ (1929) i 845’ (1931). Trzecimi ogniwem klasycznej triady rzecz jasna triody 300’ (Western Electric 1933), o początkowym przeznaczeniu dla łączności telefonicznej i wojskowej, z rozbudowaną potem sygnaturą do 300A i 300B, odkąd w 1937 zaczęto stosować różne cokoły.

    Cała ta historyczno-klasyczna triada, a szerzej ujmując klasyczna kwinta, to audiofilskie pole dyskusyjne, bandażowane od dziesięcioleci sporami wokół tego, dźwięk z których jest najlepszy. Wartościowanie sobie darujemy, natomiast zważmy na to, że za najgorętsze, najsłodsze oraz najbardziej organiczne uchodzi brzmienie najsędziwszych „czterdziestekpiątek”, a drugie po nim w tej hierarchii brane od je dublujących 2A3. Przy czym sprawa wysoce umowna i na zasadzie „średnio biorąc”, bowiem zdarzają się w rodzince czterdziestekpiątek konstrukcje od niektórych 2A3 i 300B grające chłodniej i mniej słodko – sam rodzaj jeszcze nie przesądza. Ale generalnie należy mniemać, że wzmacniacz na triodach 2A3 to będzie brzmienie pełne, ciepłe i może, choć niekoniecznie, mniej czy bardziej słodkawe. A gdyby zakupowo taki nie był, wystarczy zmienić lampy, żeby się taki stał.  

     Wziąwszy mały rozpęd lampowy nawiążmy teraz do producenta i przypomnijmy sobie, kto zacz ten VivA Audio. Firma powstała w 1996 w ośmiotysięcznym Camisano Vicentino pomiędzy Wenecją a Padwą, tam nadal mieszczą się jej biura projektowe. Lecz to w łotewskiej Rydze, a nie na italskiej prowincji ze stolicą nad kanałami pod złotym lwem herbowym, mieści się dzisiaj główna siedziba, co jest następstwem tego, że prężny łotewski biznes, chętnie inwestujący w branżę audio, kapitałowo ją wspiera.

     Oferta VivA Audio obejmuje szeroki asortyment audiofilskich różności: głośniki od kameralnych podstawkowych po potężne tubowe, szczytowej klasy przetwornik, aż cztery przedwzmacniacze, cztery także wzmacniacze i od niedawna już cztery wzmacniacze słuchawkowe. (Najnowszy jest potwornie drogi.) Specjalizacją urządzenia lampowe na bazie dużych triod; trzy jeszcze do niedawna słuchawkowe wzmacniacze to nasz Egoista 2A3 i zrecenzowany 845, a oprócz nich najdroższy, dedykowany elektrostatom VivA Egoista STX, w oparciu o parę 300B.

      Zespół skupiony w VivA Audio przywołuje nazwiska Amatiego, Montagnany, Guarneriego i Stradivariego – najwybitniejszych włoskich lutników, pragnąc być ich kontynuacyjnym przedłużeniem, tworzyć w ramach podobnie mistrzowskiego rzemiosła głośniki i wzmacniacze zdolne powielać najwyższą jakość artykulacji muzycznej i powiązanych z nią emocji. Na tę okoliczność należy przywołać postacie braci Amedeo i Giampietro Schembrich – twórców marki, Alessandro Costanzia di Costigliole – konsultanta projektowego oraz Marco Peveratiego – muzyka i konstruktora.

     Czy więc faktycznie VivA 2A3 od 845’ jest cieplejsza i słodsza, też jakie konsekwencje odnośnie architektury zewnętrznej i wewnętrznej niesie ta zmiana lamp? – tymi sprawami pora się zająć, rozpoczynając tradycyjnie od opisu powierzchowności z przejściem w tajniki wnętrza.

Widok i to, co skryte

     Wzmacniacz, jak już mówiłem, jest duży, nawet potężny. Rzecz jasna w dziale potęg słuchawkowych wzmacniaczy, których zbiorowisko to w przeważającej mierze konstrukcje małe i średnie. Pancerny żółw obleczony metalem pyszni się rozmiarami 41 × 18,5 × 41 cm i wagą 19 kg. Obrys ma więc kwadratowy, ukształtowanie zaś obłe, z podziałem na przedni i tylny panel, a między nimi łuk korpusu. Łuk w tym wypadku to nie do końca trafne słowo, słuszne odnośnie łukowato wyprowadzonych krawędzi bocznych, ale już nie w obliczu faktu, że większa część sekcji środkowej to płaski blat znaczony sześcioma otworami. Otwory są okrągłe i spore, uszeregowane w trzy pary, z których pierwsza to same wentylacyjne kratki, z czeluści drugiej wystaje para 2A3, a z trzeciej dwie małe triody rzadkiego typu 6C45Pi.  

      O 2A3 już było, uszczegółowmy więc jedynie, że te tutaj obecne przy stanie zakupowym to podstawowe Psvane PS-2A3B-HIFI (620 PLN za parę). Zdecydowanie bardziej osobliwe są drugie, mniejsze triody, będące współczesnymi rosyjskimi (Sovtek, Svietlana, Electro Harmonix) odpowiednikami amerykańskich Western Electric WE 437A; maluszków wzmacniających napięcie z 1955-tego, których oryginały są teraz bardzo drogie (koło $1500 za parę) i wymagałyby adapterów podstawkowych, wobec innego rozkładu pinów. 

     W tym stanie rzeczy zastosowanie małych Sovteków wydaje się czymś oczywistym, można natomiast mieć zastrzeżenia do wyboru lamp mocy. VivA jest jednak konsekwentna, zawsze stawia na tanie lampy, co w odniesieniu do mych poglądów jest złą i dobrą polityką. Dobrą, ponieważ zastąpienie ich innymi nie będzie powodować żalu o zmarnowany pieniądz, ale lepiej chyba by było, gdyby powołujące się na Amatiego towarzystwo z biura projektowego samo przynajmniej wypróbowało wszystkie dostępne 2A3 z produkcji teraźniejszej i wskazało najlepsze, takie „najbardziej Amati”. (I cóż by to szkodziło, gdyby były oferowane jako droższa alternatywa?) To jednak zostawiono nabywcom, niech sami się siłują, czego osobiście nie musiałem robić i czego trochę żałowałem: nie mając żadnych Emission Labs, Stradi, KR-Audio czy Sophia Electric, mogłem jedynie sięgnąć po własne Psvane, pochodzące z drugiego bieguna ofertowego marki – najdroższe i najlepsze. Psvane Art PS-WR-2A3 Western Electric Classic Replica nie są już produkowane, lecz tu i ówdzie wciąż do kupienia. (Duże rozrzuty cenowe.) Porównywałem je do swego czasu bardzo chwalonych Psvane Acma i okazały się lepsze, w moim wzmacniaczu trochę zaś gorsze od Emission Labs 45’ „mesh”, co można było sprawdzić, on przyjmuje jedne i drugie.[1]

     Przyglądnijmy się teraz panelom. Frontowy, łukowato wygięty ku przodowi i podobnie jak tylny drewniany ale lakierniczo tożsamy z pokrywą (lakierowanie samochodowe, można wybierać kolory), w centrum ma srebrną plakietkę „VivA” i nad nią potencjometr obsługiwany poprzecznym uchwytem z dozowaniem głośności przez klasycznego Alpsa. Uchwyt posadowiono we wgłębieniu i w takich samych są po prawej wybór wejść, po lewej dwustopniowy włącznik. – Ten, identyczny jak u Egoista 845 solidny, twardo chodzący skobel może zajmować trzy pozycje, z których centralna oznacza wyłączenie, dolna tryb rozgrzewania lamp (starcza jedna minuta w przypadku już ogranych), a górna tryb włączenia. (Rozgrzawszy dolną lampy, przechodzimy do trybu pracy poprzez stan wyłączenia, co jest troszeczkę dziwne, ale można przywyknąć.)[2] Że wzmacniacz został uaktywniony oznajmiają nie tylko świecące lampy, informuje też o tym niebieska dioda, a jego pracę oddają dwa wyjścia słuchawkowe – po lewej duży jack, a po prawej 4-pin.

      Z tyłu trzy wejścia RCA i pojedyncze XLR oraz wyjście liniowe, wszystkie zgrupowane po prawej, gdy patrzymy od przodu. Z lewej samotne gniazdo prądowe z komorą bezpiecznika i pomiędzy duża plakietka certyfikatu z adnotacją numerów seryjnych.

     Wewnątrz, w montażu pająkowego łączenia point-to-point, dwa potężne transformatory wejściowe (rdzeniowe i bez osłon), cztery duże wyjściowe (a zatem Dual-mono, Class A, OTL) oraz gama kondensatorów obsługujących lampy i półprzewodnikowy zasilacz. (Nie wszystko zatem na lampach.) Kable (prawdopodobnie starzone srebro) są prowadzone wiązkami i nie ma żadnych przegród; centrum przeszywa długi drążek obsługi potencjometru osadzonego z tyłu. Całość to wzmacniacz głośnikowy, nie żaden słuchawkowy; parametry zastosowanych podzespołów są ze świata kolumnowego. Oznacza to duży zapas mocy i duży zapas wszystkiego, prawdopodobnie więc i jakości. Zwłaszcza, iż nie brakuje opinii, że VivA 2A3 jest lepsza od krewniaczki na triodach 845’.

     Został do rozpatrzenia niepomijalny smak cenowy. Podobnie jak podzespoły jest dużym, robiącym wrażenie smakiem. Chęć posiadania VivA Audio Egoista 2A3 oznacza dla chcącego wydatek 52 999 PLN, od razu nasuwając skojarzenie z Wells Audio Headtrip oraz dużymi konstrukcjami lampowymi od Woo Audio i innych. – To ten dział, te jakości, ten sam zakres kosztowy.

    Pora zająć się najważniejszym – stosunkiem tej ceny do jakości. Ale najpierw, bo to też ważne, wyliczmy techniczne dane. O gabarytach i wadze już było, przytoczmy pozostałe. Prócz rzeczy już wspomnianych pozostaje jedynie dodać, że nie ma ujemnego sprzężenia zwrotnego, podkreślić czystość klasy A i ugruntować w czytelniku fakt nieobecności alternatywnego trybu wyjściowego – jest tylko OTL, nie ma non-OTL; sygnał wypływa zawsze poprzez transformatory wyjściowe. Rzuca się w oczy brak określenia mocy oraz zniekształceń OTL. To drugie dosyć zrozumiałe, bo u urządzeń lampowych właściwa interpretacja THD wymaga dużej wiedzy, naga cyfra wprowadza w błąd. Ale moc? Ta powinna być oznaczona w odniesieniu do rezystancji, to podstawowa sprawa. Nominalna moc lamp 2A2 to góra 3,5 W w układzie Single Ended (SE), a więc takim jak tutaj[3], w praktyce zwykle trochę mniej. Nie podali, to trudno, trzeba będzie szacować poprzez zachowania słuchawek. Odnośnie nich specyfikacja mówi o obsłudze wszystkich (oczywiście poza elektrostatami) z przedziału oporności 32 – 600 Ω.

     Tak cóż, do roboty!

 

[1] Prądy dla lamp 45’ są uważane za nawet lepsze od nominalnych dla 2A3, tyle że zniżające moc, ale w drugą stronę sprawa nie idzie, prądy dla 2A3 zniszczyłyby 45’.

[2] Słyszałem o kimś, kto się awanturował odnośnie jakości brzmienia, a potem okazało się, że słuchał w trybie rozgrzewania. (W końcu lampy świeciły, nie?)

[3] W push-pull do 10 W.

Odsłuch

     Nie, nie namówicie mnie na postawienie pancernej Vivy przy komputerze. To wzmacniacz stacjonarny w sensie wyższej stacjonarności; rzecz jasna może grać z plikami przy odtwarzaczu plikowym, nawet z plikami w streamingu z Sieci, ale plikowca nie posiadam, a przy komputerze miejsca za mało, pozostał CD-ek i gramofon. Gramofonu też nie użyłem, bo się dopiero ustawia przybyły po recenzję MMF-9.3 i idzie to opornie, ale test kolumn Avatar Audio był kolejnym dowodem, że podrasowany Cairn to gatunkowa maszyna. Czerwony Sulek pomiędzy i plejada słuchawek, lampy mocy szacowniejsze od sprzedażowych, do konfrontacji stanął też lampowy (triody 45’) ASL Twin-Head.

Sennheiser HD600

     Zrestaurowane Sennheisery (przy pomocy padów od ZMF) wniosły do tych przymiarek dziedzictwo lat 90-tych. Bagaż siebie jako klasyka i wyszłą czas temu z mody wysoką impedancję, co niegdyś królowała. Badana VivA 2A3 okazała się nie kręcić nosem na już niemodną mimo braku regulatora, żadnych grymasów względem tego. Z rasowego kwartetu odtwarzacz-interkonekt-wzmacniacz-słuchawki popłynął elegancki dźwięk, czemu pomagał kabel zasilający Vivę, wyróżniający się jak mało który Acoustic Zen Gargantua świetnie się jej przysłużył. 

     Cała niemal echowa oprawa, cechująca te Senheisery, dająca im specjalny ambience i specyfikę ogólną, wykorzystana została na rzecz powiększania scenerii i grania poza głową. Poczucie prawdziwości z małym dodatkiem ciepła na miejsce echowego chłodu, zarazem charakterystyczny dla tych słuchawek aspekt refleksji i zadumy; nie sama radość muzyczna – ta ciepłość tego nie zmieniła. Żywość, dbałość o wyważenie pasma (ażeby bas nie dominował, a soprany się nie wściekały, ale zarazem nie zostały zdominowane przez średnicę), dużo poszumu jako tła – co znamionuje kładące nacisk na na wydobycie szczegółów – ale brak takiego nacisku, wszystko wplatane w muzyczną tkankę. Ciemna oprawa całościowa i świetna atmosfera znaczona tajemnicą, a jednocześnie ową żywością produkującą się na czarnych tłach – cienki, niespecjalnej jakości kabel Sennheiserów nie przeszkodził w sięganiu po high-endowe jakości. Finalnie ważna konkluzja – te Sennheisery są wybitne wyłącznie z wybitnymi wzmacniaczami, a jakość samego wzmacniacza odczytują z niecodzienną precyzją, tym samym wystawiły Vivie bardzo dobre świadectwo.

Final DX6000

     Tak, wiem – nie kupuje się tak drogich wzmacniaczy, ażeby grały ze słuchawkami wielokrotnie tańszymi, tymczasem znowu takie, chociaż wyraźnie droższe. Ale te Final są specjalne, a drogie jeszcze przyjdą.

     O ile Sennheisery raczyły wplatać szczegóły, co nie zawsze chcą robić, o tyle dla tych Final to normalna zagrywka. Więcej nawet, to ich spécialité de la maison; na umiejętności takiego wplatania i budowaniu całościowej wizji polega ich niezwykłość. Drugim aspektem niezwykłości stwarzanie takiej atmosfery, żeby brak narzucania szczegółów nie powodował wrażenia słuchawek niższej jakości. Nie ma izolowanych szczegółów i nie ma wrażenia gorszości – przeciwnie, jest wrażenie niezwykłego talentu. Obydwa te aspekty testowany wzmacniacz ukazał w całej rozciągłości, wzbogacając obrazowanie o ciepłą atmosferę, małą nutkę słodyczy i duży udział wszystkiego, co dzieje się za pierwszym planem. Brzmieniowy luz, zupełny brak spinania, aby coś szczególnego wyłonić poza samą muzyką, a ona okazalsza i bardziej skoncentrowana na sobie niż w przypadku innych słuchawek – oto atuty Final DX6000, za które tak je cenię. Wszystko to znów ożyło, zostało przywołane, ale w doposażeniu wyjątkowymi basem i dynamiką. Tak, Final DX6000 są dla wzmacniaczy wymagające – mimo iż dynamiczne i z niską impedancją (47 Ω), bardzo chłonne energetycznie.

    Moc VivA Egoista 2A3, niewątpliwie kilkuwatowa, bardzo się więc przydała – przełożyła na dynamikę i brak basowych ograniczeń. Słuchawki grzmiały i szalały, a nie tylko muzykę grały, wzbogacając ją o aspekt życiowy nie samej prawdy tonalnej, ale też prawdy dynamicznej i potęgi basowej. I jeszcze jeden aspekt był silnie zaznaczony – aspekt analogowy. Pierwszy plan bliski, dotykowy, z poczuciem autentyzmu, a jednocześnie styl odtwórczy niemal gramofonowy, pomimo cyfrowego źródła. „Czarne tło i na nim złociste dźwięki” to już za mocno byłoby powiedziane – przesadny poetycki zapał – ale coś z tego w tym na pewno i jednocześnie było prawdziwie. Dźwięcznie, potężnie, basowo i w wyważonym stylu magii czerpanej jakby z niczego; bo niby nic, a wszystko. Jeżeli coś wytykać, to nakładanie się stylistyk – obydwie jednakowe. I wzmacniacz, i słuchawki to w tym wypadku te same style: nacisk kładziony na muzykę, analogowość i elegancję, a pomimo chwalonej żywości zadziorność raczej poskromiona, brudu muzycznego ni w ząb, żadnych szarości, posępności, charczenia, nastroszonej mierzwą sierści. Królestwo analogu bez żadnych niepokojących wtrętów, wichrzycielskich nastrojów i smutków przejmujących. Emocjonalny umiar z samą żywością za ozdobę i ujmująco płynnym brzmieniem.

AudioQuest NightHawk

     Dawno już powinienem zarzucić te słuchawki, od lat nie są produkowane. Ale sprawdzająco użyłem ich papierowych membran i dostałem lekcję słuchania wykluczającą zapomnienie. Taka jakość za tyle? Za mniej niż dwa tysiące? (Na tyle zaszły z ceną pod koniec obecności rynkowej.) Wiecie co, są sytuacje, kiedy te nauszniki nie ustępują teraźniejszym za dziesiątki tysięcy… I taka sytuacja zaszła, choć w całościowym wymiarze tylko z interkonektem Sulek RED, bo na etapie porównań do Twin-Head, gdzie Viva była podłączona symetrycznym Tellurium Q Black Diamond, nie było już tak dobrze. Ale teraz to pierwsze, to całościowo idealne – nie waham się użyć tego słowa. – Zaraz pojawią się kolejne i takie już naprawdę drogie, wyciągające ze swych arsenałów nieobecne wcześniej aspekty, ale z żadnymi nie będzie się słuchało tak bez reszty przyjemnie. „Rewelacja pod każdym względem, niewiarygodnie dobre brzmienie” – zapisałem w notesie, zupełnie zresztą niepotrzebnie, przecież nie mógłbym tego zapomnieć. Całkowicie i pod każdym względem; jedne tylko Unveiled pokazały coś więcej, finezyjniej skanując faktury, głębiej prześwietlając muzyczne warstwy oraz dokładniej raportując o jakości nagrania. Co było badawczo wartościowe i budzące uznanie dla ich technicznych możliwości, ale już niekoniecznie miłe dla odbiorcy nastawionego na przyjemność słuchania, a nie szeregowanie jakości i prowadzenie analiz. Tymczasem u NightHawk analityczna siła dobrana w taki sposób, aby nawet kiepskie nagrania jawiły się jako przyjemne, też by najwyższe jakościowo ukazywały swe bogactwo i perfekcję ustawień odnośnie wszystkich parametrów, a średnie stawały się świetnymi bez dodatkowego proszenia, kombinowania ze sprzętem. (Owszem, tutaj sprzęt był bez zarzutu, wysoce ponadnormatywny. Ale same słuchawki? Ileż uważa się za lepsze…) Do tego ten niepowtarzalny smak papierowych głośników: na celulozie bez wątpienia dźwięk się inaczej konstruuje – zyskuje naturalność specjalną, inną postać brzmieniowego dotyku. Inaczej się wyważa relacja suche-wilgotne – w sposób, którego naturalność przerasta inne wyważenia. Sam w każdym razie tak odbieram, do czego jeszcze dochodzi duże znaczenie temperatury i siły oświetlenia, doboru na linii słodycz-gorycz i wyważenia między delikatnością, normalną siłą, a potęgą. Wszystko to składa się na swoistą odtwórczą perfekcję, która w wydaniu NightHawk nie potrzebuje cech analitycznych aż miary Susvara Unveiled, by dać poczucie prawdziwości, a przede wszystkim przyjemności. Przy czym, rzućmy na marginesie, celulozowe membrany tej miary  finezyjną analityczność i super czułość, a nawet jeszcze wyższe, także stwarzać potrafią, ale to już w wydaniu bardzo specjalnej celulozy u Sony MDR-R10; takiej celulozy dziś nikt nie wytwarza i to z pewnością jest regres.

   Susvary potrafiły jeszcze coś, czego AudioQuest NightHawk tak dobrze nie umiały – dawały szersze spektrum rozrzutów emocjonalnych. Potrafiły być bardziej przygnębiające, choć już nie bardziej radosne, ale pod tą radością ich gama nastrojowa jawiła się jako szersza. Można by to brutalnie ująć stwierdzeniem, że NightHawk grały trochę bardziej tak na jedno kopyto, ale to byłaby krytyka o wiele za daleko posunięta, zupełnie nie oddająca emocji samego słuchającego odnośnie tych słuchawek.

Odsłuch cd.

Ultrasone Tribute7  

     Wraz z tymi Ultrasonami trafiamy na obszar słuchawek o szczególnie wysokiej czułości, a te ze wzmacniaczami dużej mocy nie zanadto się lubią, protestacyjnie bucząc po podłączeniu. Tutaj jednak buczenia nie było, jedynie śladowy cień pogłosu, i to wyłącznie z kablem RCA, przy XLR nawet tego. Tak czy tak to słuchaniu zupełnie nie przeszkadzało, co dobrze się składało, bowiem brzmienie warte uwagi. Te Ultrasone mają za cechy wyróżniające obudowywanie dźwięków pogłosem i gigantyczny bas oraz dynamikę, co razem czyni ich brzmienie unikalnie potężnym i zapobiega nudzie. Nudzi was symfonika, stare kawałki bez perkusyjnych grzmotów? To posłuchajcie z tymi Ultrasone, odechce się wam nudy. Zobaczycie jak przestrzeń potężnieje nawałą i się zgęszcza, jak dźwięk przybiera postać gromu, jak podłoże aż dudni. Jak się ciśnienia instrumentów ścierają i jak narasta groza, której przy innych słuchawkach nie było, bo tam nie było takich ciśnień. Lada wzmacniacz potrafi tak napędzać te Ultrasone, lecz mało który sprawić, by oprócz niezwykłości to przedstawienie nosiło cechy przekonującej naturalności. Żeby postać analogowa i naturalizm głosów, żeby się nie miało wrażenia, że to dźwięk przetworzony, tylko że naturalnie potężny. I Viva Egoista 2A3 sprostała temu zadaniu – na czarnych tłach potęga i przekonujący naturalizm. Oprawy pogłosowe bez cechy dominacji, sprowadzające się do wyczuwania odbić o ściany pomieszczenia, ale takiego normalnego, a nie jak spod gotyckich sklepień. Stuprocentowa bezpośredniość i stuprocentowa szczegółowość na tej potęgi okrasę; potęgi, której jedynie tylko Spirit Torino Valkyria w pełni dorównać mogą. Do tego odrobina ciepła, dodatkowo tonująca pogłosy – trzeba pamiętać również o tym, że te Ultrasone wymagają ładnych kilku minut przyzwyczajenia do swego specjalnego stylu (producent mówi o kwadransie, głównie w kontekście przywyknięcia do ich przetwarzania S-Logic®); ale jak już się przyzwyczajać, to z pasującym wzmacniaczem – a ten na pewno pasował. Po takim przywyknięciu zostaje sama fascynacja, i tutaj ona była.

Dan Clark Audio STEALTH

     To też słuchawki specjalne, wyjątkowo aktywnie podchodzące do nagrań. Czego dowodem szum tła u nich najdobitniej obecny, najbardziej też obecne dźwięki drugiego i dalszych planów, a skala dynamiczna nie gorsza niż u Ultrasone. Cóż z tego jednak, kiedy zarazem niedosyt wypełnienia – masywność, czy jak kto woli – cielesność, pozostawiała sporo do życzenia. (Zwłaszcza na tle NightHawk i DX6000.) Ponownie zatem kwestia dopasowania, tym razem bez spełnienia; tylko niektóre wzmacniacze, takie jeszcze mocniejsze (w tym VivA 845) oferują tym STEALTH masywność, a tu tak się nie działo. – Deficyt mocy postaciowej na skutek niedostatku masy, jako energii pozostającej w potencji, ale przecież obecnej, na słuchającego działającej. Niedosyt też analogowej płynności na łukach melodycznych. W efekcie brzmienie szczupłe i zatrącające sztucznością, dalece nie tej klasy, co z potężniejszą Vivą. Pewnie szło by i do niego przywyknąć, jakoś się z nim ułożyć, ale po kiego, kiedy inne tak dobre bez żadnych adaptacyjnych sztuczek, a dla tych ten drugi wzmacniacz.

HiFiMAN Susvara Unveiled

    Referencyjne słuchawki redakcji[4] raz jeszcze przedłożyły dowody referencyjności. Ale już tyle o nich naopowiadałem konfrontując je z NightHawk, że teraz mogę tylko powtórzyć rzeczy już powiedziane. Najgłębsze w ich wydaniu przenikanie do wnętrza muzyki – ukazywanie warstwowości i samych dźwięków, i cech jakościowych stratyfikujących nagrania. Co przede wszystkim na bazie szerszych skalowo i subtelniejszych sopranów, też wrażliwości na najmniejsze poruszenia powietrza. Sumarycznym efektem obraz o wyższej rozdzielczości i szerszym gamucie barwowym, z o wiele także szerszą skalą nastrojowo-emocjonalną. (Wraz z nimi po raz pierwszy pojawiły się posrebrzane szarości i dźwięków, i emocji.) Odnotujmy więc, że pomimo też i u nich wyczuwalnego ciepła, dopiero wraz z nimi mógł się pojawiać głęboki smutek, tymi nadzwyczajnymi sopranami pieszczony; głębie refleksji i zadumy również mogły być głębsze. A jednocześnie – co najlepsze – przy wyższej jakości nagraniach zjawiała się bezpośredniość wywołująca dreszcze – a wzmacniacz od VivA Audio na lampach 2A3 nie miał najmniejszych problemów z ukazaniem tego wszystkiego; z dotykaniem muzyką całkiem bez zapośredniczeń i uproszczeń. Życiowy naturalizm i życiowe bogactwo, z wplataniem elementów szorstkości, chropawości i szarawego komponentu barwy. A zatem nie umilająco, tylko nade wszystko prawdziwie, ale też z naturalnym ciepłem, a nie nienaturalnym chłodem ani udziwniającą obcością. Dlatego referencja.

Na tle ASL Twin-Head (kompletnie przerobionego, z lampami 45’)

    Nie chcę się o tym porównaniu zanadto rozpisywać, gdyż nie do końca było uczciwe, choć w zamian bezpośrednie. – Z tego samego źródła Viva czerpała sygnał symetrycznym interkonektem Tellurium Q Black Diamond, a Twin-Head Sulkiem RED RCA. (On nie ma wejść XLR, nie można było na odwrót.) A choć niektórzy chcą widzieć w interkonektach symetrycznych czynnik jakościowej przewagi, to nie ma w tym słuszności – dobry interkonekt RCA wykaże wyższość nad minimalnie nawet słabszym XLR. (Bywają od tego wyjątki, wzmacniacze rzeczywiście lepiej grające po kablach XLR, ale są sporadyczne, jak to z reguły wyjątki.) Tellurium Q Black Diamond, przy całej jego świetności, to nie aż Sulek RED – nie prezentuje takiej doskonałości melodycznej, spójnościowej i jednocześnie analitycznej. Nie jest tak elegancki i subtelny, choć niewątpliwie elegancki i subtelny nadnormatywnie jest.

    Dobrze, dajmy już spokój z tymi subtelnościami; porównanie ukazało wzmacniacz od VivA Audio jako grający postawniejszym, większą bryłą operującym dźwiękiem, ustępujący natomiast pod względem umiejętności obrazowania przejść tonalnych. Jeden mniej zwinny melodycznie, za to masywniej grający, a ten drugi na odwrót – to była tak właściwie jedyna między porównywanymi czytelna, z miejsca widoczna różnica. Ciepłota, separacja i sposób ukazywania sceny były zaś niemal tożsame, z czego należy wyciągać wniosek, że nawet lampy Psvane Art PS-WR-2A3 Western Electric Classic Replica nie są na tyle dobre, żeby dorównać Emission Labs 45’ „mesh” – ale to żaden problem, bo 2A3 Emission Labs „mesh” też istnieją, a choć nie są aż tak łaszące się i słodkie jak analogiczne czterdziestkipiątki, i tak są brzmieniowo bardzo bliskie i na pewno zwinniejsze od Psvane, a przecież tyle jeszcze innych dwa-a-trójek czeka na sprawdzenie, kto tam je wie, jak na przykład takie od KR-Audio grają. (Ktoś wie, ale ja nie.)

 

[4] Najbardziej wzorcowe brzmieniowo AKG K1000 są zbyt technicznie odmienne, by mogły być uważane za referencję porównawczą.

Podsumowanie 

       Kolejny rasowy wzmacniacz słuchawkowy z grupy ogółem kilkudziesięciu. Potężny i lampowy, ale z tranzystorowym prostowaniem. (Które uważa się za bardzo dobre.) Czarny kloc (ale kolor można wybrać dowolny) ujął mnie swym wyglądem, pomimo lamp schowanych, nie hipnotyzujących światłem. (O ile ktoś to lubi.) Prostota obsługowa (żadnych regulatorów biasu ani brumu, żadnego przełączania trybów); pomimo dużej mocy spełniony wymóg cichości obwodu; wyjścia i wejścia symetryczne oraz niesymetryczne; a grzanie samych lamp umiarkowane: to już nie VivA Egoista 845, grzejąca niczym piec. Przyjazne też i same lampy. Sterujące banalnie tanie, a pokusa ich zmiany na vintage Western Electric, wobec dzikości ceny mała. Jednocześnie szeroki wybór triod mocy 2A3 gwarancją świetnej zabawy i obfitości brzmień.

     Narzuca się pytanie, czy rzeczywiście mieli rację twierdzący, że tańszy model na 2A3 to lepszy wybór od droższego – cięższego i większego 845, kiedy brać za kryterium oceny samą jakość brzmieniową bez oglądania się na moc. Moim zdaniem to nie jest prawda, ale rozumiem to piszących. Może i sam też bym tak sądził (aczkolwiek raczej wątpię), gdybym nie miał okazji dać temu 845 w miejsce z kompletu 6SN7GTB bardzo specjalnej vintage Sylvania JAN-CHS 6SN7 VT-231 (około $300 za sztukę). Ta lampa uczyniła z większej Vivy maszynę magii muzycznej, której ta mniejsza, siostrzana (ale wciąż wielka) dorównać nie zdołała. Nie daje takiej witalności ani takiego wigoru, nie daje też tak mocnego światła, że słuchawkowy efekt HDR, ale przy lampach „jak sprzedają” podaje więcej ciepła, poezji i tajemniczości. Bardziej czaruje kolorytem i biologią postaci, a werwę też ma dużą i potrafi z przytupem. Bardziej „ujutna” i „duszoszczypatielna”, jak to mawiają Rosjanie[5], buduje szybki, pozbawiony zastrzeżeń kontakt emocjonalny. Lepsze w potencji (znaczy nabywczej) lampy mocy dołączają do tego nadzieję na dalszy wzrost wyrafinowania, a potęga brzmieniowa już jest, choć nie aż taka jak w większym – ale po to są dwa.  

 

W punktach

Zalety

  • Klasyk na triodach 2A3.
  • A zatem melodyjność.
  • Naturalne ciepło.
  • Scalanie dźwięków w piękne formy.
  • Elegancja frazowania.
  • Głębokie barwy.
  • Modelujący światłocień.
  • Dobre wyważenie użycia pogłosu.
  • Zarazem żywość.
  • Naturalność głosowa.
  • Dynamika.
  • Pełny wymiar szczegółowości.
  • Pełna gama stanów emocjonalnych.
  • Napędzanie nawet trudnych słuchawek.
  • Brak wykluczającego współpracę z wysokoczułymi brumu.
  • Wyjątkowa synergia z papierowymi membranami.
  • Pełne wykorzystanie potencjału większości nauszników z grupy jakościowo wiodących.
  • Zastosowany garnitur lampowy nie naraża na wysokie koszty wymiany.
  • Zgrabna figura obudowy.
  • Jej kolor można wybrać z gamy lakierów samochodowych.
  • Budzący zaufanie rozmiar.
  • W przeciwieństwie do wyższego modelu nie grzeje jak piekarnik.
  • Cztery wejścia.
  • Prostota obsługowa.
  • Montaż point-to-point.
  • Potężne transformatory w użyciu.
  • Class A.
  • Dual-mono.
  • Sławny producent.
  • Made in Italy.
  • Sprawdzona polska dystrybucja.

Wady i zastrzeżenia

  • Cena nie jest okazyjna – jest typowa dla takiego wyrobu.
  • Najwyższe wyrafinowanie wymagać będzie którychś z najlepszych na rynku 2A3.
  • Brak wyboru trybów pracy – wyjście wyłącznie poprzez transformatory.[6] (OTL).
  • Okablowanie i kondensatory w dobrym gatunku, ale potencjometr mógłby być lepszy.
  • Nie dla lubiących czary światła lamp; trzeba zadowolić się samym ich brzmieniem.

 

Dane techniczne:

  • Wymiary: 410 x 185 x 410 mm
  • Ciężar: 19 kg
  • Wejścia: 4 x RCA
  • Wyjścia: 1 x 4-pinowy XLR, 1 x jack 6,35 mm
  • Tryb pracy: czysta klasa A z zerowym negatywnym sprzężeniem zwrotnym
  • Zestaw lamp: 2 x 6C45Pi; 2 x 2A3

 

Cena: 52 999 PLN

 

System:

  • Źródło: Cairn Soft Fog V2
  • Wzmacniacze słuchawkowe: ASL Twin-Head Mark III, Divaldi AMP 05, Phasemation EPA-007, VivA Audio Egoista 2A3
  • Lampy 2A3: Psvane Art PS-WR-2A3 Western Electric Classic Replica
  • Słuchawki: AudioQuest NightHawk (kabel FAW Hybrid), Dan Clark Audio STEALTH (kabel Tonalium-Metrum Lab), Final DX6000, HiFiMAN Susvara Unveiled (kabel Tonalium-Metrum Lab), Sennheiser HD 600, Ultrasone Tribute7 (kabel Tonalium-Metrum Lab)
  • Interkonekty: Sulek RED RCA, Tellurium Q Black Diamond XLR
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Sulek 9×9 Power
  • Listwa: Sulek Edia
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Solid Tech „Disc of Silence”

 

[5] Rosjanie są prędcy w piciu wódki i zabijaniu – nie mają z nimi problemu, ale zarazem i o dziwo opisywanie stanów emocjonalnych i bogactwa życiowych przejawów jest u niektórych darem, z przełożeniem na wyjątkowy wkład w kulturę.  

[6] Przez transformatory jest dynamiczniej, ale nie tak subtelnie jak przy non-OTL.

Pokaż artykuł z podziałem na strony

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

© HiFi Philosophy