Recenzja: VivA Audio Egoista 2A3

Odsłuch

     Nie, nie namówicie mnie na postawienie pancernej Vivy przy komputerze. To wzmacniacz stacjonarny w sensie wyższej stacjonarności; rzecz jasna może grać z plikami przy odtwarzaczu plikowym, nawet z plikami w streamingu z Sieci, ale plikowca nie posiadam, a przy komputerze miejsca za mało, pozostał CD-ek i gramofon. Gramofonu też nie użyłem, bo się dopiero ustawia przybyły po recenzję MMF-9.3 i idzie to opornie, ale test kolumn Avatar Audio był kolejnym dowodem, że podrasowany Cairn to gatunkowa maszyna. Czerwony Sulek pomiędzy i plejada słuchawek, lampy mocy szacowniejsze od sprzedażowych, do konfrontacji stanął też lampowy (triody 45’) ASL Twin-Head.

Sennheiser HD600

     Zrestaurowane Sennheisery (przy pomocy padów od ZMF) wniosły do tych przymiarek dziedzictwo lat 90-tych. Bagaż siebie jako klasyka i wyszłą czas temu z mody wysoką impedancję, co niegdyś królowała. Badana VivA 2A3 okazała się nie kręcić nosem na już niemodną mimo braku regulatora, żadnych grymasów względem tego. Z rasowego kwartetu odtwarzacz-interkonekt-wzmacniacz-słuchawki popłynął elegancki dźwięk, czemu pomagał kabel zasilający Vivę, wyróżniający się jak mało który Acoustic Zen Gargantua świetnie się jej przysłużył. 

     Cała niemal echowa oprawa, cechująca te Senheisery, dająca im specjalny ambience i specyfikę ogólną, wykorzystana została na rzecz powiększania scenerii i grania poza głową. Poczucie prawdziwości z małym dodatkiem ciepła na miejsce echowego chłodu, zarazem charakterystyczny dla tych słuchawek aspekt refleksji i zadumy; nie sama radość muzyczna – ta ciepłość tego nie zmieniła. Żywość, dbałość o wyważenie pasma (ażeby bas nie dominował, a soprany się nie wściekały, ale zarazem nie zostały zdominowane przez średnicę), dużo poszumu jako tła – co znamionuje kładące nacisk na na wydobycie szczegółów – ale brak takiego nacisku, wszystko wplatane w muzyczną tkankę. Ciemna oprawa całościowa i świetna atmosfera znaczona tajemnicą, a jednocześnie ową żywością produkującą się na czarnych tłach – cienki, niespecjalnej jakości kabel Sennheiserów nie przeszkodził w sięganiu po high-endowe jakości. Finalnie ważna konkluzja – te Sennheisery są wybitne wyłącznie z wybitnymi wzmacniaczami, a jakość samego wzmacniacza odczytują z niecodzienną precyzją, tym samym wystawiły Vivie bardzo dobre świadectwo.

Final DX6000

     Tak, wiem – nie kupuje się tak drogich wzmacniaczy, ażeby grały ze słuchawkami wielokrotnie tańszymi, tymczasem znowu takie, chociaż wyraźnie droższe. Ale te Final są specjalne, a drogie jeszcze przyjdą.

     O ile Sennheisery raczyły wplatać szczegóły, co nie zawsze chcą robić, o tyle dla tych Final to normalna zagrywka. Więcej nawet, to ich spécialité de la maison; na umiejętności takiego wplatania i budowaniu całościowej wizji polega ich niezwykłość. Drugim aspektem niezwykłości stwarzanie takiej atmosfery, żeby brak narzucania szczegółów nie powodował wrażenia słuchawek niższej jakości. Nie ma izolowanych szczegółów i nie ma wrażenia gorszości – przeciwnie, jest wrażenie niezwykłego talentu. Obydwa te aspekty testowany wzmacniacz ukazał w całej rozciągłości, wzbogacając obrazowanie o ciepłą atmosferę, małą nutkę słodyczy i duży udział wszystkiego, co dzieje się za pierwszym planem. Brzmieniowy luz, zupełny brak spinania, aby coś szczególnego wyłonić poza samą muzyką, a ona okazalsza i bardziej skoncentrowana na sobie niż w przypadku innych słuchawek – oto atuty Final DX6000, za które tak je cenię. Wszystko to znów ożyło, zostało przywołane, ale w doposażeniu wyjątkowymi basem i dynamiką. Tak, Final DX6000 są dla wzmacniaczy wymagające – mimo iż dynamiczne i z niską impedancją (47 Ω), bardzo chłonne energetycznie.

    Moc VivA Egoista 2A3, niewątpliwie kilkuwatowa, bardzo się więc przydała – przełożyła na dynamikę i brak basowych ograniczeń. Słuchawki grzmiały i szalały, a nie tylko muzykę grały, wzbogacając ją o aspekt życiowy nie samej prawdy tonalnej, ale też prawdy dynamicznej i potęgi basowej. I jeszcze jeden aspekt był silnie zaznaczony – aspekt analogowy. Pierwszy plan bliski, dotykowy, z poczuciem autentyzmu, a jednocześnie styl odtwórczy niemal gramofonowy, pomimo cyfrowego źródła. „Czarne tło i na nim złociste dźwięki” to już za mocno byłoby powiedziane – przesadny poetycki zapał – ale coś z tego w tym na pewno i jednocześnie było prawdziwie. Dźwięcznie, potężnie, basowo i w wyważonym stylu magii czerpanej jakby z niczego; bo niby nic, a wszystko. Jeżeli coś wytykać, to nakładanie się stylistyk – obydwie jednakowe. I wzmacniacz, i słuchawki to w tym wypadku te same style: nacisk kładziony na muzykę, analogowość i elegancję, a pomimo chwalonej żywości zadziorność raczej poskromiona, brudu muzycznego ni w ząb, żadnych szarości, posępności, charczenia, nastroszonej mierzwą sierści. Królestwo analogu bez żadnych niepokojących wtrętów, wichrzycielskich nastrojów i smutków przejmujących. Emocjonalny umiar z samą żywością za ozdobę i ujmująco płynnym brzmieniem.

AudioQuest NightHawk

     Dawno już powinienem zarzucić te słuchawki, od lat nie są produkowane. Ale sprawdzająco użyłem ich papierowych membran i dostałem lekcję słuchania wykluczającą zapomnienie. Taka jakość za tyle? Za mniej niż dwa tysiące? (Na tyle zaszły z ceną pod koniec obecności rynkowej.) Wiecie co, są sytuacje, kiedy te nauszniki nie ustępują teraźniejszym za dziesiątki tysięcy… I taka sytuacja zaszła, choć w całościowym wymiarze tylko z interkonektem Sulek RED, bo na etapie porównań do Twin-Head, gdzie Viva była podłączona symetrycznym Tellurium Q Black Diamond, nie było już tak dobrze. Ale teraz to pierwsze, to całościowo idealne – nie waham się użyć tego słowa. – Zaraz pojawią się kolejne i takie już naprawdę drogie, wyciągające ze swych arsenałów nieobecne wcześniej aspekty, ale z żadnymi nie będzie się słuchało tak bez reszty przyjemnie. „Rewelacja pod każdym względem, niewiarygodnie dobre brzmienie” – zapisałem w notesie, zupełnie zresztą niepotrzebnie, przecież nie mógłbym tego zapomnieć. Całkowicie i pod każdym względem; jedne tylko Unveiled pokazały coś więcej, finezyjniej skanując faktury, głębiej prześwietlając muzyczne warstwy oraz dokładniej raportując o jakości nagrania. Co było badawczo wartościowe i budzące uznanie dla ich technicznych możliwości, ale już niekoniecznie miłe dla odbiorcy nastawionego na przyjemność słuchania, a nie szeregowanie jakości i prowadzenie analiz. Tymczasem u NightHawk analityczna siła dobrana w taki sposób, aby nawet kiepskie nagrania jawiły się jako przyjemne, też by najwyższe jakościowo ukazywały swe bogactwo i perfekcję ustawień odnośnie wszystkich parametrów, a średnie stawały się świetnymi bez dodatkowego proszenia, kombinowania ze sprzętem. (Owszem, tutaj sprzęt był bez zarzutu, wysoce ponadnormatywny. Ale same słuchawki? Ileż uważa się za lepsze…) Do tego ten niepowtarzalny smak papierowych głośników: na celulozie bez wątpienia dźwięk się inaczej konstruuje – zyskuje naturalność specjalną, inną postać brzmieniowego dotyku. Inaczej się wyważa relacja suche-wilgotne – w sposób, którego naturalność przerasta inne wyważenia. Sam w każdym razie tak odbieram, do czego jeszcze dochodzi duże znaczenie temperatury i siły oświetlenia, doboru na linii słodycz-gorycz i wyważenia między delikatnością, normalną siłą, a potęgą. Wszystko to składa się na swoistą odtwórczą perfekcję, która w wydaniu NightHawk nie potrzebuje cech analitycznych aż miary Susvara Unveiled, by dać poczucie prawdziwości, a przede wszystkim przyjemności. Przy czym, rzućmy na marginesie, celulozowe membrany tej miary  finezyjną analityczność i super czułość, a nawet jeszcze wyższe, także stwarzać potrafią, ale to już w wydaniu bardzo specjalnej celulozy u Sony MDR-R10; takiej celulozy dziś nikt nie wytwarza i to z pewnością jest regres.

   Susvary potrafiły jeszcze coś, czego AudioQuest NightHawk tak dobrze nie umiały – dawały szersze spektrum rozrzutów emocjonalnych. Potrafiły być bardziej przygnębiające, choć już nie bardziej radosne, ale pod tą radością ich gama nastrojowa jawiła się jako szersza. Można by to brutalnie ująć stwierdzeniem, że NightHawk grały trochę bardziej tak na jedno kopyto, ale to byłaby krytyka o wiele za daleko posunięta, zupełnie nie oddająca emocji samego słuchającego odnośnie tych słuchawek.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

© HiFi Philosophy