Recenzja: Unicorn Audio Grandioso

  Unicorn Audio  i TUBES-store.eu to firmy powiązane. Każda zajmuje się czym innym, ale mają wspólny podmiot właścicielski (Unicorn Group) i bezpośrednie przełożenie na rynek dóbr audiofilskich. Pierwsza zajmuje się produkcją kondycjonerów, druga handlem lampami. Nie tymi dzisiejszymi, których jakość niejednokrotnie pozostawia wiele do życzenia (albo przynajmniej trochę), tylko takimi z dawnych czasów, kiedy technologia lampowa była jedynym na obszarze elektroniki królestwem. Swoistym jest przy tym paradoksem – inkongruencją wiary w postęp – że im te z dawnych czasów starsze, tym przeważnie wyższej jakości. Że wycofanie do lat 40-tych i 50-tych to jest ten złoty okres, tam na jabłoniach złote jabłka. I druga rzecz dla dzisiejszego znawcy branży ciekawa – nikt w tamtych czasach się specjalnie nie chwalił własną najwyższą jakością, mówieniem, że na przykład moje ECC83 są lepsze od konkurencyjnych i w ogóle naj, naj. Była natomiast jakościowa gradacja – lampy klasyfikowano pod względem długowieczności i niezawodności oraz braku wewnętrznych zakłóceń, przy czym te sprzedawane jako najlepsze nie były wcale drogie, jedynie droższe od przeciętnych. Inną ciekawą rzeczą to, że nie zaistniał wyścig zbrojeń w konkurencji na najwyższą jakość muzyczną, pomijając jedynie fakt, że starano się skonstruować najlepiej pasujące do radioodbiorników duże triody (tymi okazały się mające stosunkowo najsłabsze spośród dużych wzmocnienie triody 45᾽), pojawił się natomiast wyścig w wymiarze potanienia i uproszczenia konstrukcji, na czym audiofile rzecz jasna dobrze nie wyszli – z tego właśnie się wzięło, że im te lampy starsze, tym lepsze, a te dzisiejsze nie ten tego…

Zostawmy lampowy odłam działalności, bo nie on nas tu przyprowadził. W tym miejscu po raz wtóry zajmiemy się produktem Unicorn Audio, tym razem najwyższym w ofercie i stosunkowo nowym modelem Grandioso. Nie takim jeszcze bez historii, bo na ostatnim AVS zjawił się w dwóch systemach (u Nautilusa z Octave i w Premium Sound z Shanling A600), ale jak chodzi o bliższy opis, to ten jest chyba pierwszy. Z tym że – co warto odnotować – model teraz opisywany to tak naprawdę wersja Mk II, a pierwsza to rok 2017 i wtedy na AVS prezentacje w pokojach Nautilusa, PhaSta i samego Unicorn Audio.  I może jeszcze dopowiem, bo to dosyć ciekawe, że oprócz dwóch wspomnianych i roli bycia dystrybutorem, w obrębie działań Unicorn Group znajduje się też e-smog protection, czyli ochrona przed szkodliwym oddziaływaniem silnych pól magnetycznych.

Odnieśmy na początek sprawę do testu poprzedniego, tak żeby jeszcze coś o producencie. Unicorn Audio, jako firma wchodząca w skład Unicorn Group, zajmuje się sprawami prądowymi od wielu już lat i skupia głównie na branży profesjonalnej a nie audiofilskiej, czyli na obsłudze tych miejsc, gdzie odpowiednia jakość prądu ma znaczenie dla jakości nagrań oraz precyzji produkcyjnej, a nie gdzie oczekujący rozrywek audiofil chce mieć jak najładniejsze la-la-la. Ale właśnie do audiofili są skierowane niektóre z kondycjonerów, których w ofercie jest łącznie siedem, a opisywany teraz Grandioso kosztuje z nich najwięcej (dokładnie 87 tys. PLN) i jest właśnie audiofilski. Poprzednio zapoznawaliśmy się ze znacznie tańszym, wciąż oferowanym i też audiofilskim Unicorn Audio Vertico (za 26,8 tys.) – i wówczas była mowa, że jego sercem i zarazem jedynym aktywnym systemem funkcyjnym jest wielki transformator o specjalnej konstrukcji i pływającym zawieszeniu. Którego to transformatora wraz z towarzyszącymi mu filtrującymi przybudówkami wpływ na jakoś brzmieniową okazał się nie tylko jednoznacznie pozytywny, ale też na dodatek duży. Po stronie zaś zewnętrznej mieliśmy tam do czynienia ze zintegrowanym kablem zasilającym oraz baterią gniazd Furutecha, od środka wspomaganych różnej intensywności pasywną filtracją magnetyczną, stosowną do ich ról. Tych gniazd było łącznie sześć w trzech dwugniazdowych sekcjach, a teraz będzie osiem i więcej zawiłości.

Budowa

Złote smoczysko.

Kondycjoner Grandioso – stosownie do swej nazwy – okazuje się duży i ciężki. Ma wymiary 535 x 235 x 155 mm i waży 26 kilogramów. W trybie jałowym pobiera 45 W, a obciążony może zostać po stronie gniazd separowanych transformatorowo do mocy łącznej 800 W. To tyle samo co u Vertico, tyle że tu tych gniazd jest więcej i pracuje na rzecz ich prądowej doskonałości bardziej zaawansowana filtracja. Identycznie jak u Vertico mamy też dwa gniazda z przeznaczeniem „końcówka mocy”, z których każde jest filtrowane tylko pasywnie i każde może oddać aż 2,0 kW mocy.

Zanim coś o tej lepszej filtracji – zarówno pasywnej jak aktywnej – dokończmy sprawy wyglądu. Tak samo jak u Vertico obudowa jest cała z grubej blachy miedzianej, co podyktowane zostało chęcią jak najdoskonalszego odseparowania od zewnętrznych pól magnetycznych. Takie pola w siedlisku aparatury audio są zawsze mocno obecne i przykładowo właściciel Siltecha – Edwin van der Kleij – podczas prelekcji poświęconej sprawom prądowym informował publiczność o pożytku płynącym z możliwie jak najdalszego stawiania odtwarzaczy CD od wzmacniaczy, właśnie celem minimalizowania wzajemnych wpływów magnetycznych. Skądinąd zaś wiadomo, że wzmacniacze ani odtwarzacze nie mają obudów miedzianych, zapewniających najlepszą ochronę. Nie wiem dlaczego, ale tak już jest, że nawet te najdroższe opakowuje się w cienkie blachy aluminiowe lub stalowe, najpewniej z uwagi na niższe koszty. Spotyka się wprawdzie tłumaczenie, że taka pancerna obudowa powoduje z kolei zamknięcie pól magnetycznych we wnętrzu i ich niekorzystne działanie na własne obwody urządzenia, ale gdyby to miało być istotne, wówczas najlepsze byłyby lekkie i sztywne obudowy z tworzyw, najlepiej kompozytów, a nie takiej czy innej blachy.  Może tak, może nie – w każdym razie brawa dla Unicorn Audio, które grubo walcowanej miedzi swym kondycjonerom nie skąpi i nawet blach tworzących główną skorupę nie skręca, tylko dla maksymalnej szczelności spawa z użyciem też samej miedzi, spawy oszlifowując tak dokładnie, że nie ma po nich śladu. Efektem pancerne pudło mieniącej się ciepłymi odcieniami miedzi wyszczotkowanej na lustrzany połysk.

Odnośnie teraz filtracji. Inny jest już sam transformator – identycznie wprawdzie potężny, ale zalany w miedzianej misie z dodatkowym ekranowaniem  i wyposażony w elementy minimalizujące rezonanse własne uzwojeń oraz dodatkowo ekranujące. Z tym dużo jest zachodu, to istotnie podnosi koszty. Poza tym system płynnego zawieszenie też został udoskonalony, tak żeby jeszcze doskonalej pływał nad spodnią płytą obudowy; przy czym to pływające zawieszenie nie ma negatywnych następstw na kwestie transportowe – urządzenie można nawet obrócić do góry nogami, nic złego się nie stanie.

Najdroższy wtyk Furutecha na końcu własnego kabla.

Tyle jak chodzi o filtrację aktywną, ale jeszcze kosztowniejsze różnice notujemy po stronie pasywnej. Ta składa się z sześciu miedzianych tubusów wypełnionych specjalnymi minerałami, których zadaniem jest interferencyjne pochłanianie pól wokół przewodników. W Vertico też tak się działo, ale tam wypełnienie stanowiły minerały krajowe – wielokroć tańsze, ale też wielokrotnie słabiej działające. Do Grandioso minerały ściągnięto z zamorskich krain – ich ceny są bardzo słone, a opracowanie odpowiedniej mieszanki to zajęcie dla wyjątkowo cierpliwych. Ale te rezultaty… Jako finalny efekt producent składa zapewnienie, że nie wszedł tym razem w rachubę najmniejszy nawet kompromis – sięgnięto po wszystko co najlepsze i nic już się nie da poprawić. Podobno kilka takich na wskroś zoptymalizowanych urządzeń znalazło już właściciela i jeden z nich wyraził niezadowolenie, że robi się rzeczy tak skuteczne i potem z użytkowego musu nie da się ich nie kupować.

– Po kiego pan to zrobił? – padło nawet pytanie.

– Bo mogłem – padła odpowiedź.

Poza lepszą wewnątrz filtracją aktywną i pasywną jest też ważka różnica zewnętrzna względem modelu Vertico – gniazda znajdują się na pokrywie wierzchniej a nie bocznej. To rozwiązanie znacznie ułatwi obsługę, gdyż postawionego na posadzce Grandioso o wiele łatwiej będzie połączyć z ustawionymi na audiofilskim stelażu obsługiwanymi urządzeniami. Niemal każdorazowo grube, poza sporadycznymi wyjątkami co najmniej średnio grube markowe kable zasilające są w dużym procencie także sztywne, oporne na zginanie. Niewiele między nimi takich jak Sulek 9×9, które dosłownie się leją i pełny zakręt mogą wziąć na parunastu centymetrach. (Czego producent skądinąd nie zaleca, zastrzegając tym lepsze działanie, im kabel mniej skręcony.)  Topowe Siltech, Acrolink czy Oyaide są sztywniejsze od tygrysich ogonów i dla nich wychodzenie prosto w górę będzie pokaźnym ułatwieniem, by nie rzec – zasadniczym. Tym bardziej, że w odniesieniu do kondycjonerów Unicorn Audio nie wchodzi w rachubę mogące niekiedy się przydać stawianie w innej  pozycji niż zalecana; we wnętrzu toroidalne trafo w stanie roboczym musi „pływać”, pozostać w pozycji horyzontalnej. Oczywiście zawsze jakoś można sobie poradzić, w taki czy inny sposób, ale to dobrze, że w przypadku Grandioso ekwilibrystyka będzie zbędna. Potrzebne będzie jedynie postawienie na dołączonych do kompletu specjalnych podstawkach tłumiących drgania, złożonych z mosiężnego postumentu, kulki separującej z węglika wolframu i aluminiowego kołpaka. Producent określa nawet dokładne miejsca ulokowania trzech takich elementów nośnych, co użytkownik znajdzie w instrukcji.

Osiem gniazd, w tym dwa wysokoprądowe.

Dokończmy spraw zewnętrznych. Na zewnątrz wystaje gruby, upleciony z mnogich żył w warkocz kabel zasilający, na stałe zintegrowany z kondycjonerem. To produkt własny Unicorn Audio, zakończony najwyższym w ofercie Furutecha wtykiem diamagnetycznym NFC, poddanym obróbce kriogenicznej. Z tego przewodu użyciem też nie będzie problemów, ponieważ konstrukcję ma zbliżoną do topowego Sulka, wygina się więc stosunkowo łatwo i ma wygodną długość 1,5 m. (Można zamówić z jeszcze dłuższym albo innym, ale nie wolno wymieniać samemu, ponieważ przewód zasilania stanowi integralny składnik wewnętrznej obróbki filtracyjnej i samodzielna podmiana skutkuje stratą gwarancji.)

Na koniec jeszcze o wierzchnich gniazdach, które są przecież najważniejsze. Jest ich jak już wspomniałem osiem i wszystkie wyglądają jednakowo, ale są z przeznaczeniem różnym. Wszystkie także pochodzą od Furutecha i też ze szczytu oferty, są zatem wykonane z materiałów niemagnetycznych i w części przewodzącej z miedzi PCOCC (Pure Crystal by Ohno Continous Casting) oraz też traktowane kąpielą kriogeniczną.  Od środka zostały osłonięte specjalną misą ekranującą od wpływu wewnętrznego transformatora i tak samo jak u Vertico dzielą się funkcyjnie na pary. Jest para do obsługi gramofonu i gramofonowego przedwzmacniacza; para dla dzielonego albo zwykłego odtwarzacza i/kub źródła plikowego bądź tylko przetwornika; para dla przedwzmacniaczy oraz końcówek małej mocy; i oznaczona czerwonymi kwadracikami para dedykowana wzmacniaczom zintegrowanym albo końcówkom wysokiej mocy.

Dorzućmy ostatnią kwestię użytkową: kondycjoner należy włączać do gniazda gdy jest nieobciążony, czyli urządzenia do niego podłączone muszą być wyłączone. Najlepiej będzie zatem, gdy najpierw podłączymy go do sieci w stanie ogołoconym (samo wetknięcie równa się uruchomieniu), dopiero potem urządzenia.

W działaniu

Nie musi być tak eksponowany, może stać na podłodze. Ale gdziekolwiek stanie, wyglądał będzie imponująco.

  Umyślnie nie użyłem tytułu „Odsłuchy”, bowiem zaczniemy od obrazu. Podobnie jak w przypadku kondycjonera Shunyata Denali to nam pozwoli uzmysłowić sobie skalę działania i bardziej namacalnie uwidoczni zachodzące różnice. Jako że dźwięk bardziej pozostaje ulotnym, nie można go pokazać palcem, natomiast przeobrażenia obrazowe są bardziej bezdyskusyjne; tu się nie można wymigiwać klasycznym: „A ja różnic nie słyszę”. Tak mi się w każdym razie zdaje, bo zobaczyłem aż za wiele i trudno mi sobie wyobrazić, by ktoś to zanegował.

Wizja

Sięgnijmy po konkrety. Pierwsza rzecz – obraz stał się jaśniejszy. Ale nie w zwykły sposób, że równie dobrze można by użyć regulatora jasności i podbijając o parę punktów (u mnie to skala stupunktowa) uzyskać ten sam efekt. Stała się bowiem rzecz złożona w sensie wybiórczego działania. Jaśniejsze stało samo światło – ogólna siła oświetlania – natomiast kolory nie wyblakły ani nie stały za jaskrawe. Barwy nieba, pisaku na plaży i morza w chętnie używanej przeze mnie testowej sekwencji scen z filmu Julietta i duchy nie zmieniły się co do nasycenia, natomiast uzyskały autentyczniejszą intensywność pejzażu zalanego słońcem – i to zarówno w sensie czystości koloru jak i poziomu saturacji. Bardzo wyraźnie też (zwłaszcza w odniesieniu do nieba w jednej ze scen zastępowanego kurtyną) zwiększyły gradacja faktury barwnej i przede wszystkim ciemne powierzchnie i ciemne tła zyskały dużo bogatszą morfologię. Kondycjoner Shunyaty nie szedł w tym względzie tak daleko i przede wszystkim działał raczej uspokajająco, mniej obraz intensyfikował. Aczkolwiek jak chodzi o to uspokajanie, to trzeba odnotować, że Grandioso równie perfekcyjnie zdjął z nieba szum moskitowy, co jeszcze lepiej dało się zauważyć w ostatnim ujęciu filmu Masz wiadomość (Blu-ray). Powtórzyły się także inne efekty z repertuaru Shunyaty: większa spójność obrazu, lepsze krawędzowanie i głębsze tłoczenie faktur. Nie zjawiło natomiast to, co często psuje efekty kondycjonowania – nie pojawił dodatkowy szum tła ani dodatkowa ziarnistość. Szukając wyrafinowanych barw sięgnąłem nie tylko po Felliniego, ale też po kreskówkę Kung Fu Panda, gdzie nieba w seledynach i złoceniach chińskiego malarstwa na jedwabiu stawiają twarde warunki. Z satysfakcją odnotowałem, że proponowane poprzez Grandioso odcienie bardziej mi odpowiadają intensywnością, saturacją oraz trafnością tonu. Nie mniejszej frajdy dostarczało dodawanie szczegółów. Źdźbła trawy podczas  transmisji meczu Premier League w formacie 4K stały się jeszcze lepiej widoczne, przy czym jasność trzeba było cofnąć o jeden punkt procentowy, bo saturacja murawy była zbyt intensywna. (Obraz generowany z udziałem kondycjonera, czy nawet samej audiofilskiej listwy, zawsze trzeba przeregulować.) Najwięcej jednak nowych informacji przyszło nie od oświetlonego trawnika, tylko od strony ciemnych faktur i scen dziejących się w mroku lub słabym oświetleniu. Tu skok był dramatyczny, chociaż podkreślić należy, że niezależnie od intensywności światła każda jedna faktura zyskała bardzo na czytelności szczegółów, dokładności rysunku i głębi odciskania tłoczeń. Do tego stopnia, że odniosłem wrażenie w przypadku filmów o formacie 1080p, jakby przeskoczyły do 4K, tak bardzo się zmieniły. I weź tu teraz oddaj Grandioso… bolało będzie jak cholera. Zupełnie przestałem się dziwić temu  gościowi, który do producenta miał pretensje. Od razu nasunęła się też analogia. Audiofile często nawiązują do tego, że jakaś zmiana w torze – lepszy odtwarzacz czy głośniki – dały im nowy wgląd w zbiór nagrań, w przypadku zaś Grandioso stanie się tak również z kolekcją nagrań video. Zmiany te idą tak daleko, że dałbym głowę, iż od samego uzdatniania prądu takie coś wykluczone. Konsultowałem nawet sprawę z producentem i dowiedziałem się o pewnym dodatkowym działaniu tych filtrów mineralnych, lecz to już tajemnica. (Formatu obrazu rzecz jasna zmienić nie mogą, ale w prąd mocno ingerują.)

Czerwienią oznaczone gniazda wysokoprądowe.

To jeszcze z obrazem nie koniec. Powyższe rzeczy działy się po wpięciu zebranego na jednej listwie systemu telewizyjnego do gniazda dla źródeł cyfrowych. (Telewizor, tuner satelitarny i odtwarzacz Blu-ray.), dnia kolejnego postanowiłem zaś sprawdzić działanie Grandioso w przypadku wpięcia do gniazda dla przedwzmacniaczy i słabszych wzmacniaczy. (Wszak telewizor plazmowy to pobór ponad 300 W.) A wówczas wszystko co dobre zostało podtrzymane i dodatkowo barwy się jeszcze bardziej zróżnicowały, obiekty w głębi sceny i głębsze plany stały jeszcze lepiej widoczne oraz bardziej plastyczne, gdy trzeba też tajemnicze. Ale przede wszystkim zjawiło się coś innego – nieoglądany wcześniej naturalizm faktur. Naturalizm tyczący wszystkich powierzchni: ludzkiej skóry, obić, podłóg, nieba, wody, burt statków, ścian, widoków za oknem, roślinnej szaty. I to nie było coś małego, że w sumie prawie wszystko jedno. Albowiem po raz pierwszy patrząc na Jacka Lemmona i Juliet Mills leżących nago na skale w starej komedii Billy Wildera Avanti!, poczułem na samej intuicji opartą i całkowicie mimowolną obecność żywych ludzi. Aż dreszcz metafizyczny mnie przeniknął i zmysł refleksyjny w siebie cofnął, sobie się zaczął przyglądać zmotywowaną zewnętrznie autorefleksją, takie to było mocne. Bowiem dopiero wraz z tym przeżyciem uświadomiłem sobie – w ogóle dowiedziałem się – że dla tej autentyczności najważniejsze są właśnie faktury i trójwymiarowość postaci, a nie wyraźność rysunku oraz kwantum szczegółów, które już wcześniej były zrealizowane, a tej intuicji nie było. Obie te krytyczne wartości system telewizyjny otrzymujący prąd od Grandioso i wspierany procesorem Darbee Vision (wbudowanym w odtwarzacz OPPO, przez który zawsze szedł sygnał) realizował w sposób nigdy wcześniej nie oglądany – w żadnym kinie, z żadnego projektora, na żadnym monitorze czy telewizorze. Śmiało mogę powiedzieć, że obrazy z najlepszych telewizorów OLED na AVS czy w jakichś Media Marktach to w porównaniu papuzie kicze, do realizmu nawet się nie zbliżające. Dające intuicyjne poczucie odwrotne – sztuczności a nie autentyzmu – w odniesieniu do wszystkich praktycznie składników poza szczegółowością: trafności barwnej, palety odcieni, doboru saturacji, oddania faktur, biologiczności żywych istot, trójwymiarowości obiektów, całościowej perspektywy i całościowego czucia miejsca.

Już kończę o tym obrazie, ale jeszcze jedno uszczegółowienie. Wraz z przejściem na mocniejsze prądowo gniazdko poprawił się trzeci wymiar. Poprawił nieznacznie w odniesieniu do pierwszoplanowych obiektów (gdzie już był bardzo wyraźny), ale ta niewielka poprawka dołożyła się do istotnej poprawy jakości fakturowania i wraz z nią złożyła na to coś, co do tej pory czułem tylko za pośrednictwem audiofilskiej jakości dźwięku – intuicyjnej obecności żywych ludzi; nie ikon, nie obrazków. Wyraźniej natomiast trzeci wymiar zyskał w odniesieniu do obiektów dalekich, zarówno w sensie własnej ich trójwymiarowości, jak i holografii scenicznej. Ta wzmogła się bardzo wyraźnie, też wywołując w niektórych scenach dreszcze. Bez okularów i 3D takiego efektu nie spotkałem.

Dźwięk

Ale żeby tak kablować? W dzisiejszych czasach? A tu masz – kablowanie wciąż w modzie.

Przejdźmy do strony odsłuchowej – brzmienia z Grandioso i bez. To „bez” oznacza w tym wypadku listwę za dwadzieścia tysięcy, czyli niebagatelny budżet, ale prawie pięć razy mniejszy. Oznacza też odsłuch z kolumnami i słuchawkami, ale o wnioskach zbiorczo.

Zacznę od tego, że już bez Grandioso zabrzmiało zjawiskowo. Czy to słuchawki z Twin-Head, czy kolumny z Twin-Head i Crofta – wszystko generalnie powyżej tego, co można spotkać na AVS poza sporadycznymi wyjątkami. Oczywiście nieładnie jest się chwalić, ale przemilczać fakty w recenzji byłoby jeszcze gorzej. Z uwagi na ten poziom trudno mi było wyobrazić sobie poprawę, a już zwłaszcza istotną, chociaż wraz z audiofilskim doświadczeniem nabrałem przekonania, że „wszystko” jest możliwe, a w każdym razie dużo. (W sumie to jednak kłamię. Dość łatwo mogę wskazać braki, takie czy inne niedociągnięcia każdego jednego systemu. Niemniej poziom był naprawdę wysoki i nie należało też tego nie dostrzegać.) A w takim razie znów bariera, tym razem nie wynikająca z ograniczeń, jakie daje telewizyjny obraz, a wręcz przeciwnie – doskonałości, jaką oferował muzyczny system. I ponownie Grandioso dał radę, co w sumie mnie zezłościło. Bo nie dość, że telewizyjny obraz wraz z jego wybyciem się rozleci, to jeszcze muzyczny oklapnie. Oklapnie do poziomu liderów z AVS, ale jednak oklapnie. To w sumie jest najgorsze w robocie recenzenta, kiedy musi zdać sprzęt za drogi do kupienia a cenny użytkowo. Na szczęście rzadko mnie to dotyka, a w każdym razie rzadko w wymiarze odczuwalnym aż do rozmiaru bólu. Że mocno bolało będzie teraz, o tym się przekonałem natychmiast po odsłuchach. Wróciłem do komputerowego systemu za grubo ponad pięćdziesiąt tysięcy (dokładnie policzyłem i wyszło razem ze słuchawkami a bez samego komputera 67 500 jak w pysk strzelił). Wróciłem – i nie dało się słuchać. Dopiero następnego dnia wieczorem zjawiła się jaka taka nieśmiała satysfakcja. A przecież na rzecz tego systemu pracuje listwa za sześć tysięcy, a najlepsze kable zasilające na powrót przeniosłem do niego. Dobrze, dosyć dywagacji ogólnych, zagłębmy się w istotę. Co takiego potrafił przydać Grandioso brzmieniu, że jeszcze wyżej się dźwignęło i komputerowe granie grążył?

– Pierwsza sprawa, dosyć banalna – przybyło nieco sopranów. Nie w sensie procentowym, ale samych osiągów – stały się wyżej dochodzące i bardziej trójwymiarowe. To nie była znacząca różnica w przypadku szaty muzycznej, ale już brzmienia dzwonków i sopranowych koloratur pokazywały zmianę.

– Skoro sięgnąłem po te dwa testy, odnotujmy przy ich okazji także kolejną różnicę, poprawę głębi brzmienia. Ta też łączyła się z trójwymiarowością, a w przypadku kobiecych głosów łączyła z ich powabem i siłą oddziaływania w wymiarze personalnym. Znowu nie było to nic dojmująco odczuwanego, tym niemniej dającego się zauważyć.

– Poprawiło się też ogniskowanie, obraz całości stał się bardziej wyraźny i jednocześnie bardziej złożony.

– W następstwie różnica kolejna – moc hipnotyzowania oraz siła rzucania czaru. Ta już była wyraźnie większa, lecz głównie za sprawą dwóch cech innych.

– Pierwsza, to stereofonia wzdłużna. Tak to sobie nazwałem, jako coś o tej samej naturze względem normalnej, czyli poprzecznej. Rozstawienie dźwięków na osi prawo-lewo to wielka zdobycz techniki audio, datowana jak chodzi o praktyczne zastosowanie na późne lata 50-te. Na przełomie 50-tych i 60-tych lider techniki nagraniowej – Decca – rozciągnął ją także na sceniczną głębię, co zostało nazwane układem mikrofonów na podobieństwo drzewa (w rozumieniu rzutowym), tzw. Decca tree. Nie rozwijając tematu powiem, że dzięki kondycjonerowi Grandioso uzyskujemy stereofonię wzdłużną, czyli rozwijaną na głębię, w ramach normalnych nagrań. To było już bardzo dobrze słychać, pod tym względem różnica zasadnicza. Można to standardowo nazywać także holografią, ale nie bardzo się ku temu skłaniam, ponieważ efekty budowane przez Grandioso były o wiele subtelniejsze i zarazem nieustająco obecne, a zatem były czymś różnym od makroskopowego, liczonego najczęściej w metrach rozsunięcia muzycznych planów. Trójwymiarowość samych dźwięków i ich wzajemne relacje przestrzenne dzięki wielkiemu kondycjonerowi bardzo zyskały i nieustająco podczas słuchania się temu przyglądałem, tak samo jak zmienionym w dużo prawdziwsze fakturom podczas oglądania obrazu.

– I druga rzecz istotna, powodująca wyraźną różnicę, to sama złożoność dźwięków. Także dziejąca się w powiązaniu z przestrzenią, bo chodzi głównie o widzenie jak propagują przestrzennie. Ale nie tylko, bo sama ich konstrukcyjna złożoność także wchodziła w rachubę – budowały się w doskonalszy sposób, łącząc w swej formie bardziej złożony konstrukt, czytelniejsze faktury oraz lepiej uwidocznione powiązania z przestrzenią. W każdym dosłownie brzmieniu czuć było jak się wzbogaca, jak uzyskuje nowe warstwy, poprzednio niewidoczne. A wraz z tym jak muzyka ożywa i bardziej fascynuje, bo więcej sobą przedstawia.

– Tu muszę wtrącić dygresję, bo jedno „więcej” drugiemu nierówne. Najczęściej podczas wędrówki w jakościową górę mamy do czynienia z prostym przyrostem szczegółów. Ten generalnie jest korzystny, ale czasami (i nie tak rzadko wcale) zdarza się, że te szczegóły zaczynają żyć własnym życiem, muzyczny wydźwięk w nich się traci. Efektem sytuacja częstego paradoksu, kiedy to mawia się uczenie, że „mniej oznacza więcej”. Faktycznie, mniej szczegółów a więcej formy muzycznej to lepsza sytuacja, dająca więcej satysfakcji. I teraz w tym kontekście – Grandioso też dorzuca szczegółów, ale czyni to na wielu poziomach. Nie tylko na poziomie wewnętrznego szkieletu i wierzchniej złożoności faktur, ale tak samo na obszarze wyliczanych przeze mnie w cudzysłowie tłustym drukiem relacji przestrzennych – i to na równi statycznych miar odległości, jak i dynamicznego rozchodzenia się dźwięku. To tworzy wielowymiarową całość, dzięki której muzyka nie tylko nie topi się nie w szczegółach, ale jakby rodzi na nowo, pojawia w doskonalszej formie. I jako właśnie muzyka – można śmiało powiedzieć, że teraz dopiero muzyka!  Dlatego powrót do systemu przy komputerze z użyciem tych samych słuchawek (Ultrasone Tribute 7) okazał się bolesny. Czar prysł – forma uległa degradacji i satysfakcja się zwinęła.

– Z wyżyn całości formy zstąpmy na powrót do rzeczy mniejszych. Bas też wyraźnie zyskiwał – mocniej oddziaływał przestrzennie; aż po w muzyce elektronicznej całej przestrzeni zalanie w poziomie oraz w pionie (czyli na cały obszar i pod niebo). Zyskiwał też, co było równie korzystne, wewnętrzną formę przestrzenną – w widoczny sposób bardziej złożone i czytelne okazywały się dźwięki perkusji, organów czy wiolonczel. Kontrabas packał większą basową poduchą, membrany i struny bardziej wariowały. Ogólnie żywsze stawało się całe szarpane akustyką powietrze, a wraz z nim cała przestrzeń.

– Zyskała też nieco dynamika, ale to już nie był walor kluczowy, bo wcześniej była wierzchołkowa.

– Wraz z lepszą propagacją zyskała też otwartość, lecz nie odnośnie charakteru, a tylko obszaru działania. (Dźwięk przy listwie był całkowicie otwarty, ale nie w tak widoczny i zjawiskowy sposób propagujący.)

– Tak samo jak w przypadku obrazu poprawiła się mocno przezierność. Głębokie (ale też i bliższe) partie sceny stały się lepiej widoczne. Nic nie straciło na tym nasycenie, a żywość medium wyraźnie wzrosła.

– Mógłbym to nazwać wzrostem naturalności, ale że już przy listwie muzyka była naturalna i nieprzeciętnie żywa, wolę nazwać wzrostem spontaniczności. To też mocno się narzucało: Grandioso tchnął w muzykę więcej życia, zaangażowania i właśnie spontaniczności.

– I tej wzbogaconej o spontaniczność, żywszej i bardziej złożonej muzyki, zawieszonej w bardziej obecnej przestrzeni, dużo bardziej chciało się słuchać. Trójwymiarowa głębia i trójwymiarowość samych obiektów dorzucały niebagatelne swoje.

Podsumowanie

Porównując działanie Unicorn Audio Grandioso z Shunyata Denali dostajemy spójny obraz zmian, jakich od wysokiej klasy kondycjonera powinniśmy oczekiwać. Ceny wyznaczają siłę działania – trzy i pół krotnie droższy Grandioso umie to samo i coś więcej. W szczegółach to wyliczyłem, więc tylko na koniec zaakcentuję indywidualne jego przewagi. W zakresie telewizyjnego obrazu potrafił jeszcze lepiej różnicować faktury i przede wszystkim nadawać im w intuicyjnym odbiorze prawdziwszą substancjalność. Tak w odniesieniu do przedmiotów, jak żywych ludzi, było to dreszcz budzące poczucie autentyzmu, a nie tylko lepszego obrazu. Na muzycznym obszarze największe zaś wrażenie robiła stereofonia wzdłuż a nie poprzek linii wzroku. Nie mniejsze jednak trójwymiarowość samych dźwięków i postęp w oddawaniu ich złożoności. Też całościowa żywość, spontaniczność i obraz propagacji. Wszystko to budowało sytuację, w konfrontacji z którą normalny high-endowy dźwięk stawał się niezadowalający i w sensie przynoszenia satysfakcji umierał.

 

Dane techniczne:

  • Obudowa: grubościenna lacha miedziana spawana miedzią i szczotkowana.
  • Zawieszenie: trzy podstawki antywibracyjne o postumentach mosiężnych i kołpakach aluminiowych, pomiędzy którymi kulki z węglika wolframu.
  • Wymiary: 535 x 235 x 155 mm.
  • Waga: 26 kg.
  • Gniazda: 8 x Furutech NFC/16A – odseparowane wewnętrznie wspólną osłoną miedzianą.
  • Obciążalność: łączna sześciu gniazd separowanych transformatorowo – 800 W; indywidualna dwóch nieseparowanych – po 2,0 kW każde.
  • Transformator: Unicorn Audio, zalany w misie miedzianej.
  • Filtry: 6 x tubus miedziany z wypełnieniem mineralnym.
  • Kabel przyłączeniowy: Unicorn Audio Grandioso.

 

Cena: 87 tys. PLN

Pokaż artykuł z podziałem na strony

4 komentarzy w “Recenzja: Unicorn Audio Grandioso

  1. Piotr Ryka pisze:

    Wczoraj oddałem Unicorna i stało się to wszystko co napisałem, w drugą stronę. Do opisu chciałbym dorzucić jedną rzecz wartą podkreślenia, mianowicie wyjątkowo dobrze widoczną zmianę morfologii skóry. Twarze dziobate, jak Jacka Sasina czy wielu postaci z „Piątego elementu” Bessona (który najwyraźniej takich dziobatych sobie wyszukał) przy szczytowej filtracji prądu nie tylko całościowo były realistycznie modelowane, ale też morfologia ich skóry była w swej jednolitości prawidłowo oddana – dzioby miały naturalną, jednolitą, choć oczywiście wgłębiającą się powierzchnię, a nie były jakimiś ciemnymi ubytkami, jak po odłamkach.

    1. Marcin pisze:

      Wszystko byłoby super gdyby nie ta… cena 🙁

      1. Piotr Ryka pisze:

        Tak, cena studzi zapał.

  2. Piotr Ryka pisze:

    Ponieważ Unicorn nie może się chwilowo zalogować (informatycy się ty zajmą, ale nie dzisiaj), w jego imieniu piszę:

    Ceny kondycjonerów naszej firmy zaczynają się od 12 tyś zł. Już młodszy brat Grandioso, Imperatore również ośmio gniazdowy kosztuje połowę ceny Grandioso. Każdy zainteresowany znajdzie coś dla siebie o ile ma świadomość, że dobre zasilanie jest równie ważne jak pozostałe elementy toru audio.

    Grandioso jest urządzeniem całkowicie bezkompromisowym, przeznaczonym do zasilania systemów klasy top hi end tam również jego możliwości są ukazane w pełni.

    Zapraszam do kontaktu
    biuro@unicornaudio.eu

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy