Recenzja: Synergistic Research BLUE SR

   Jak zwykle będzie na temat, czyli po audiofilsku, ale tym razem z dodatkowym ładunkiem wybuchowym do detonacji w głowach antyaudiofili, taka bowiem materia przedmiotu nas tu przywiodła. Jako że audiofilskie bezpieczniki to wbrew nazwie temat niebezpieczny, powodujący zwarcia w niejednych obwodach neuronowych. Pytaniem bowiem brzemienne, czy cokolwiek do brzmienia wnoszą, albo może antyskutecznie wynoszą? Odpowiedź na które tego wybuchowego charakteru przyczyną, ponieważ każdy szanujący się antyaudiofili wie ponad wszelką wątpliwość, iż niczego wnieść ani wynieść nie mogą; dla brzmienia pozostając czymś całkowicie obojętnym. Toteż nic nie będzie wnoszone, a jeśli cokolwiek wynoszone (O to to!) – będą tym czymś jedynie pieniądze wędrujące z audiofilskich portfeli do sakiewek żerujących na nich cwaniaków, jako że każdy audiofil – taka już jego naiwna natura – jest niczym mała dziewczynka i zwodzić go gładką gadką, to rzecz banalnie prosta. A Synergistic Research są specjalistami od takich gadek – sam fakt produkowania przez nich tych audiofilskich bezpieczników tego najlepszym dowodem. A już do szału doprowadzać musi naszych kochanych strażników racjonalności, skupionych w antyaudiofilskich gremiach, użyte przez to SR określenie „kwantowy”; bo co jak co, ale każdy oprzydomkowany nim audiofilski artefakt sieje smrodem oszustwa na całą okolicę.

W osobnym tekście o tym pisałem, gdyż rzecz jest nader ciekawa. Słowo „kwantowy” wywołuje u antyaudiofila z grubsza takie same emocje, jak słowo „jajko” u pana Łabędzia. (Melchior Wańkowicz w swoim Tędy i owędy wspomina, jak jeszcze przed pierwszą wojną dzwonił co dnia do nieznanego sobie, znalezionego w książce telefonicznej pana Łabędzia, ażeby się dowiedzieć, czy pani Łabędź zniosła już dzisiaj jajko…) Historia z telefonem miała emocjonujący ciąg dalszy i nasza też będzie miała. Ale zanim o ciągu dalszym, wpierw słowo o tych kwantach. Wykoncypował je Max Planck, którego z powodu młodego wieku nie chciano kiedyś wpuścić na jego własny wykład. Wykoncypował, by zaradzić tak zwanej „katastrofie w nadfiolecie”, ponieważ z fizyki klasycznej wynikało, iż ciało doskonale czarne wypromieniowywać będzie nieskończoną energię, co było oczywiście nie do przyjęcia dla bytów pozaboskich. Kwanty (czyli energia w porcjach – bitowa, a nie analogowa) ten problem z miejsca załatały i zaraz się przyjęły, lecz posiadają podły zwyczaj – nie pozwalają się zrozumieć. Oceany papieru zalano drobnym maczkiem wynurzeń na ich temat i jest co najmniej sześć podstawowych prób wyjaśnień, dlaczego to niezrozumienie ma miejsce. Z drugiej strony współczesny Planckowi Ernst Rutherford (jak on laureat Nobla – i to tego dawnego, który jeszcze coś znaczył) ostrzegał swych współpracowników i studentów, że wywali natychmiast każdego, kto będzie kombinował przy sensie świata i zrozumieniu kwantów. Ogólnie zatem – kwanty draka. W dodatku draka naukowa. Co kłóci się fundamentalnie ze zdroworozsądkową wizją naszych antyaudiofili, wyznających gorliwie naiwny realizm – religię coraz popularniejszą, według dogmatu której wszystko wyjaśnia nauka.

Tymczasem jest dokładnie na odwrót – nauka niczego nie wyjaśnia, nauka tyko opisuje. Weźmy przykład. Według zdrowego rozsądku usiłującego się podpierać naukowym zapleczem, świat jest trójwymiarowy (z dodatkowym czynnikiem czasu) – aczkolwiek można nie być tego świadomym, tak samo jak nieśmiertelny molierowski pan Jourdain nie wiedział, że mówi prozą. Natomiast według naukowej (przynajmniej potencjalnie) teorii strun, wymiarów tych jest kilkanaście, a może nawet dwadzieścia parę. I dajmy na to (co się dotąd nie stało), że ta teoria zyskuje status obowiązującej, jako najbardziej prawdopodobnej – co w tym wypadku oznacza bycie najprostszą spośród konkurujących (brzytwa Ockhama), najlepiej wyrywkowo potwierdzoną (potwierdzić całkowicie nie da się żadnej teorii empirycznej) i wolną od katastrofalnych sprzeczności (jak ta z nieskończonym promieniowaniem). A w takim razie świetnie, naukę pchnięto naprzód. Tyle tylko, że mamy teraz świat o kilkunastu wymiarach, których istnienie jest tak samo niezrozumiałe, jak wcześniejsze istnienie trzech… Bo owszem, i tamte trzy miały swoje powody; na przykład taki, że w tylko dwóch żywy organizm jest niemożliwy, lecz wyjaśnienia antropiczne są stawianiem wozu przed koniem , a w każdym razie najwyżej czymś połowicznym, nie tykającym sedna.  No i – niestety – to samo tyczyć będzie wymiarów kilkunastu, choć one mają lepszy arsenał i ten na przykład argument, że w kilkunastu czasoprzestrzeń nie może się rozrywać, podczas kiedy w trzech mogła. Lecz tu finałem też pozostaje argument antropiczny (że inne światy bez nas), bo niby czemu Wszechświat nie miałby się rozerwać? Fakt, nas w rozerwanym by nie było, ale świat potargany być by był. (Dopóki całkiem by się nie rozleciał.)

Dotarliśmy tym samym na łono filozofii, do jej fundamentalnego konfliktu idealizmu z realizmem. Ciąg dalszy sporu o istnienie świata odpuścimy, to nie podręcznik filozofii. Spór ciągnie się co najmniej od Platona, a w każdym razie on był pierwszym, który go jasno sformułował. My natomiast tylko odnotujemy, że wiara antyaudiofili w naukę i zdrowy rozsądek na głębszym poziomie wiedzy okazuje się równie, a może nawet bardziej naiwna, od wiary audiofili w bezpieczniki kwantowe. I odnotujmy też przyczynę tej antyaudiofilskiej wrogości do przymiotnika „kwantowy”. Wydaje się teraz oczywista – kwantowość występuje wszak przeciw dogmatowi religii zdrowego rozsądku z rzekomego nadania nauki, powtórnie wsuwając pierścień niezrozumienia na boży palec Stwórcy.

Patrzcie, kurczę – takie te bezpieczniki malutkie, a jak daleko nas zawiodły! Ale powiem wam w tajemnicy, że kwanty są jeszcze mniejsze: sto bilionów bilionów (!) razy mniejsze od średnicy atomu wodoru, która jest sto milionów razy mniejsza, niż średnica waszego palca… I tam, w tym otchłannym świecie, którego nie dosięgniecie wyobraźnią powstałą na potrzeby zbierania jagód i uciekania przed wilkami, obiekty nie mają określonych pozycji, tylko znajdują się w wielu miejscach naraz… Inaczej mówiąc są rozmyte i pozostają wielorakie, dopóki nie wejdą w interakcje na wyższym poziomie złożoności, na przykład poziomie waszego palca. Tych palców macie u rąk dziesięć, a nie miliony czy miliardy poprzesuwane o kwantowy kroczek – a czemu tak się dzieje, tego nikt jak na razie, pomimo wytężonych prób, dociec nie zdołał.

Z bezmiernych ogromów kosmosu i otchłani małości kwantowej powróćmy do naszego „normalnego” świata, który tak samo jest niepojęty, ale z którym żeśmy się zżyli. Egzystuje w tym świecie amerykańska Synergistic Research i jej bezpieczniki kwantowe – jedno i drugie na tyle duże, by pojawiać się bez kwantowego rozmycia. Firmę już przedstawiałem w recenzji jej kabli zasilających, które przy relatywnie niskich cenach okazały się rewelacyjne. Więc teraz tylko przypomnę, że działa to Synergistic Research od lat blisko trzydziestu i lokuje się w Irvine na przedmieściach Los Angeles, a sławę zdobyło między innymi właśnie dzięki swym audiofilskim bezpiecznikom, ale też różnym innym akcesoriom, jak wszelkiego rodzaju audiofilskie okablowanie, specjalne antymagnetyczne platformy, zaawansowane technicznie kondycjonery.

Bezpieczniki kwantowe z serii BLUE SR

   W przypadku bezpieczników od Synergistic Research kolor niebieski mówi do patrzącego: za mnie zapłacisz najwięcej. Jako że są jeszcze czarne – tańsze; oraz czerwone – najtańsze. Lecz wszystkie nie są tanie; za czerwony zapłacisz 476 PLN, za czarny 560 PLN, za niebieski 701 PLN. (Albo coś koło tego.) Co oczywiście ma przełożenie na jakość i też na chronologię.  Ta zmierzała, nieodmiennym zwyczajem, ku coraz wyższym cenom, tłumaczonym, jak zawsze, coraz wyższą jakością. Jasne więc, że niebieskie są i najnowsze, i jednocześnie najlepsze; a teraz posłuchajmy – z jakiego mianowicie powodu.

Na wstępie musimy się nieco cofnąć w czasie – gdyż bezpiecznikom od Synergistic Research poświęcony był już passus w niedawnym artykule o audiofilskim voodoo; a ściślej była o nich mowa jako najlepszym przykładzie takich, obok produktów polskiego Verictum i japońskiego Furutecha. Przytoczyłem wówczas wynurzenia twórców na temat własnego produktu, a teraz je powtórzę, bo nie pozostaje mi nic innego. Rzecz zaczyna się od teorii i ogólnego ujęcia. Na stronie Synergistic Research czytamy:

  Przez prawie sto lat wierzono, że prąd płynie elektronami w przewodniku jak krople wody w rurze. Dzisiaj fizycy rozumieją, że elektrony nie przepływają wcale, tylko przechodzi przez nie fala energii, poruszająca się wzdłuż przewodnika. Aby zrozumieć, w jaki sposób elektryczność przemieszcza się bez elektronów opuszczających atomy, pomocne jest porównanie do „fali” widzów na meczu piłki nożnej. Chociaż wyraźnie widać falowy przepływ, kiedy kolejni się podnoszą, nikt miejsca nie opuszcza, tylko wstaje i siada. Tak samo elektryczność „porusza się” bez elektronów opuszczających swe atomy.

I teraz bardziej szczegółowo, odnośnie serii Blue:

Nowy SR BLUE Quantum Fuse był opracowywany przez dwa lata, by móc zaprezentować naszą najbardziej zaawansowaną technologię UEF (Technologię Jednorodnego Pola) w jej najnowszej, udoskonalonej wersji drugiej (UEF2). Charakteryzującej się dwukrotnym zwiększeniem prądu tunelowania – z jednego do dwóch milionów woltów – co pozwoliło zarówno skrócić o połowę dotychczasowy czas docierania bezpieczników u użytkownika końcowego (wynoszący dla serii SR Black 200-300 godzin), jak i przede wszystkim zasadniczo poprawić przewodnictwo włókien topikowych, czego następstwem dramatyczny wzrost rozdzielczości i holograficznego realizmu w stosunku do poprzednich serii, nie mówiąc o bezpiecznikach standardowych. Dodatkowego wsparcia, nie mniej istotnego, udziela tu zastosowanie izolacji z powłoki grafenowej, zapewniającej tej izolacji niespotykany poprzednio poziom.     

Mamy więc do czynienia równolegle z dwoma czynnikami poprawy: primo – przedmuchem bardzo silnym prądem (dwukrotnie teraz mocniejszym), o którym to przedmuchu powiada się, że tworzy swego rodzaju kwantowe sprzęgła przewodzące (bo już nie kanały), poprawiające przepływ fali – owo wstawanie i siadanie elektronów. A także: secundo – o wiele lepszą grafenową izolację, separującą to udoskonalone włókno od zaburzających pól magnetycznych, których we wnętrzu urządzeń audio nie brak. Do poprawienia izolacji przyczynia się przy tym nie tylko nowo użyty w serii Blue grafen, ale też stosowana w poprzednich seriach ceramiczna struktura korpusu w miejsce zwyczajnej szklanej oraz ceramiczna zasypka wewnątrz, w miejsce izolującego powietrza. (Której to zasypki największym atutem jest zdolność pochłaniania drgań, zawsze towarzyszących przepływowi prądu.) I jeszcze do tego ulepszonego włókna  dołączają  po obu stronach stosowane już poprzednio polerowane srebrne styki, dalece lepiej przewodzące od normalnych – niepolerowanych, niklowych.

Wypada więc podsumować, że bezpieczniki z serii Blue naprawdę różnią się od groszowych, a nawet od niegroszowych Red i Black. Różnią pod wieloma względami. Do tego są jeszcze kierunkowe: prąd płynąć powinien przez nie zgodnie z kierunkiem czytania liter SR na ceramiczno-grafenowych oprawkach. W odniesieniu do serii Blue obowiązuje przy tym zasada natychmiast po włożeniu brzmienia bardzo wyraźnie lepszego, niemniej i one doszlifowują się ostatecznie na dystansie jakichś stu do dwustu godzin, tyle że już bardziej subtelnie – głównie w odniesieniu do elegancji wysokich i średnich tonów, a nie detaliczności, wyraźności i holografii, które dostajemy od razu.

Allez les Bleus !

Uzupełniająco dodajmy, że przywoływana przez Synergistic Research technologia UEF Tech. jest ściśle biorąc objęta tajemnicą, toteż nie należy przypuszczać, iż ogranicza się do samego traktowania mocnym prądem.

Dwie na koniec spraw technicznych uwagi, obie także od producenta. Pierwsza to informacja, że każdy kupujący może zwrócić bezpiecznik w ciągu trzydziestu dni od nabycia bez jakichkolwiek tłumaczeń.  – Nie spodobały się? – możesz oddać, zwrócimy ci pieniądze. Co, jak mi się wydaje, jest uczciwym podejściem do sprawy, choć oczywiście można podnosić argument, iż jest to też swego rodzaju presja psychologiczna (Co tam, głucholu? Nie usłyszałeś różnicy?), bo na krytykę zawsze znajdzie się sposób, nic dla chcącego trudnego… I druga rzecz, to zwracanie uwagi na fakt, iż cały materiał muzyczny zakodowany w sygnale prądowym przejść musi przez bezpiecznik, toteż jego zdolność do przenoszenia go w możliwie niezaburzonej postaci musi pozostawać wyzwaniem i nie powinna być pomijana. Bo niby to oczywiste, ale te bezpieczniki takie malutkie… kto by się nimi przejmował?

Dorzućmy do tego sprawy najbardziej banalne – wygląd i opakowanie. Rozmiary są oczywiście identyczne jak w przypadku zwyczajnych, co może nie do końca być oczywiste, jako że te z droższej serii od Verictum są trochę od zwykłych grubsze na odcinku pomiędzy stykami. Zgodnie z nazwą SR Blue są faktycznie błękitne i mają faktycznie naniesione literki wyznaczające kierunkowość, a także logo firmy i białym lakierem nominał. Błyszczą srebrzystymi stykami i sprzedawane są w czarnych pudełeczkach z efektownymi nadrukami i wypełnieniem z ochronnej pianki. Ceny wszystkich wartości są identyczne i wynoszą wspomniane 701 złotych (w kraju pochodzenia to $149.95), a jest tych wartości pełny wybór – od 100 mA po 20 A włącznie. I są też obie zasadnicze odmiany – wolniejsza i bezzwłoczna (Slo-blow i Fast-blow).

Na finał jeszcze przypomnę, że z uwagi na dużo lepsze przewodnictwo, bezpiecznik audiofilski powinien mieć dwu, a nawet trzykrotnie wyższy nominał od oryginalnego w sprzęcie – i nie ma się co obawiać powodowania tym złych następstw. Za to w przypadku zastosowanie nominału zgodnego z oryginalnym, możemy prędzej czy później spodziewać się przepalenia bez faktycznego powodu, co równało się będzie niepotrzebnym wydatkom, a często też towarzyszącym zmaganiom, jako że przykładowo w odtwarzaczach Accuphase wymiana bezpiecznika to zdjęcie całej płyty spodniej z jej dwunastoma śrubami.

W praktyce

Małe i drogie niebieskie dranie. Odpowiedzialne za granie (chociaż nie tylko i nie przede wszystkim).

  Ileż fenomenalnych teorii poległo na styku z praktyką. Tym razem jednak obawy o to były niewielkie, bo cóż – bezpieczniki od Synergistic Research funkcjonują na rynku od dawna, a poza teoretycznymi właśnie, ale od drugiej, od anty-strony, wynurzeniami w stylu zaprezentowanym przez portal Reduktor Szumu, brak widomych oznak nimi rozczarowania; a w każdym razie nic takiego samo się nie narzuca, przynajmniej do mnie nie dotarło. Synergistic Research spokojnie egzystuje i systematycznie się rozwija; nikt nie podaje go do sądu za oszustwa, co przecież w USA jest normą i czynnością nagminną. Tym niemniej o przykłady oszustw dobrze i trwale egzystujących każdy z nas się ociera; ot, choćby napoje gazowane znanych marek miały niegdyś smak lepszy. Pozostawało więc pytaniem domagającym się rozstrzygnięcia: czy są te bezpieczniki coś warte, czy może tylko niebieskie? Zwłaszcza w kontekście ceny nieustająco windowanej – że już można się zakładać, ile kosztować i jakiego koloru będą bezpieczniki SR z technologią UEF3…

Tak się przyzwyczaiłem do dwóch tur rozstrzygania, że i tym razem postanowiłem przy komputerze i z dala. A przy tym komputerze sięgnąłem po wzmacniacz słuchawkowy Phasemation, który na tyle jest wybitny, że wraz z dobrymi słuchawkami nie ma zmiłuj, żeby rozstrzygnięcia nie pokazał. Więc oczywiście kilka tur – na przemian raz niebieski na srebrze i grafenie, raz standardowy szklany który tkwił w Phasemation. I tu się zjawia pytanie nieco inne, aczkolwiek zasadniczo pokrewne: czy mianowicie maestro Noboyuki Suzuki, właściciel i główny projektant Phase Tech, był łaskaw włożyć zwykły bezpiecznik, ponieważ: 1) Jest oszczędny? 2) Nie wierzy w takie lepsze? 3) Chciał pozostawić audiofilom przyjemność ulepszenia?

Warianty te – zauważmy – nie stoją w konflikcie wzajemnym, to znaczy przy wszystkich trzech jednocześnie można postawić krzyżyk na „tak”. Niemniej odpowiedź znamy jedynie na pytanie wcześniejsze, i brzmi ona: w Phasemation EPA-007 fabrycznie jest bezpiecznik zwykły.

Wraz ze wzmacniaczem i oczywiście samymi bezpiecznikami do rozstrzygania włączyły się słuchawki Final D8000, ponieważ akurat na nie miałem ochotę. A było wszystko jedno, których ze znakomitych użyć, jako że wszystkie super szczegółowe i wszystkie zdolne drobiazgowo oddać charakter podawanego sygnału. I teraz o tym charakterze.

W żadnym razie nie można mówić, że wzmacniacz Phasemation ze zwykłym bezpiecznikiem grał źle albo nie najlepiej. Przeciwnie, grał znakomicie, ale grał zarazem inaczej. A było to granie w stylu, który już nieraz opisywałem i który generalnie mi się podoba; to znaczy miało mało kontrastową, spokojną paletę barw, tak jakby każda potraktowana była z lekka pigmentem szarym i każda z lekka pastelowa. Tak tylko w śladzie i w ogólnym odbiorze na tle porównawczym – bo samo brzmienie, tak po prostu, narzucało się jako przejrzyste i naturalne, a także jako wyraziste. Ale właśnie dosyć spokojne, cokolwiek stonowane, przyjemnie jednolite, przyjemnie też na obrysach pozbawione ostrości. Bardziej miękkie niż twarde, o dość łagodnych przejściach i przeważnie łagodnych konturach. Nie jawnie złagodzone – na taką opinię bym nie przystał – ale bardziej spokojne niż wyrywne i bardziej stonowane niż kontrastowe. Przy jednocześnie pełnej wyraźności, przejrzystości, etc. Zarazem bardzo ładne – słuchane z przyjemnością i siedzące okrakiem na płocie pomiędzy mocną ekscytacją a słuchaniem mniej zaangażowanym niż u psa ujadającego.

Mnóstwo bebechów, ale wszystko przejść musi przez malutki bezpiecznik.

Więc w sumie duży plus i wcale nie tak łatwo będzie tę gamę przebić. Co na to nasz niebieski? Niebieski po swojemu, czyli w innym kierunku. Właśnie ku zaangażowaniu, właśnie ku całościowemu wzmożeniu. Poczynając od tego, że grać zaczęło głośniej. Trochę już od pierwszej sekundy, a po minucie wyraźnie. Przy czym słowo „wyraźnie” będzie nam także potrzebne by oddać drugą cechę  – że mianowicie też wyraźniej w odniesieniu do samego brzmienia. Nie tylko wyraźnie głośniej, ale też całościowo wyraźniej – kontury się wyostrzyły, barwy nabrały głębi, podniósł się całościowy kontrast, przymieszka szarości prysła. Zjawiły się mocniej zaznaczające się przejścia pomiędzy dźwiękami, skok w górę dynamiki, wyostrzenie konturów. Żadnego teraz w brzmieniu czynnika łagodności, impresjonistycznego finiszu, podprogowego łagodzenia kontrastów. Tylko właśnie dosadnie, kontrastowo i dynamicznie, na bazie głębszych czerni i mocniejszego światła błysku… Tekstury mocniej odciśnięte i głosy wokalistów bardziej w emocjach, bez najmniejszego śladu czynnika obojętności. Nie „tak sobie śpiewam”, tylko jakbym dostał po twarzy i na to reagował.

Przesadzam oczywiście, bo wcale tak nie było, żeby ze zwykłym bezpiecznikiem Leonard Cohen  miał w sobie coś z obojętności śpiewając: Did I Ever Love You… Tym niemniej miał mniej wyraźną chrypkę, nie takie czarne za sobą tło i nie tak ostre kontury miały te jego słowa. Mniej też miał głos głęboki i nie tak precyzyjnie wypowiadał końcówki. A przede wszystkim sam ten głos bardziej miękki, łagodniejszy – z przewagą czynnika troski nad czynnikiem rozpaczy. Nie tej całkowicie jawnej, bo takiej tam nie ma, ale przezierającej poprzez mówienie czegoś innego.

Ogólnie zatem za bezpiecznikiem niebieskim pojawia się brzmienie wyraźniej cyzelowane, bardziej emocjonalnie rozedrgane, barwniejsze, bardziej kontrastowe, głośniejsze i dosadniejsze dynamicznie. Natomiast na pytanie, czy też bardziej plastyczne? – odpowiedź musi być bardziej złożona. Na pewno plastyczniejsze w sensie dobitnej formy, a mniej plastyczne w sensie efektów jej rozmycia. To troszkę (chociaż na pograniczu absurdu i tak wysoce umownie) jak z tymi kwantami, które wyraźny obraz dają obiektom większym, a same go nie mają. Obraz za zwykłym bezpiecznikiem był jakby jeszcze ze śladami kwantowej mgły – i było mu z tym ładnie – a ten za bezpiecznikiem niebieskim zupełnie już wyłoniony i nawet z lekka podbity efektem mocnego światłocienia, twardością tworzącej materii i oprawą pogłosów. Jeszcze nie przejaskrawiony, jeszcze nie przerysowany, ale już prawie nadrealny i bardzo emocjonalnie wzmożony. Plastyczny plastycznością konkretu, wyszły poza czynnik domysłu, wyzbyty wszelkiej obojętności. Audiofile mawiają o takim „dożylny”. I słusznie tak go nazywają, z tym, że ten tutaj z dożylnością nie przesadzał; nie przekraczał bariery dosadności i ostrej formy. Akurat był jak trzeba, akurat byś zawołał: „O cholera!” – i na słuchaniu się skupił.

Kolejna próba była bardziej wymagająca, chociaż ta pierwsza też była. Wziąłem bowiem pod lupę bezpiecznik wyjęty z Phasemation i okazał się nie taki całkiem groszowy, mimo iż szklany i bez loga. Ale też nie taki badziewny; porządniejszy, wykonany bardzo starannie. W drugim podejściu konkurencją nie były już jednak bezpieczniki, nazwijmy je – seryjne, tylko od polskiego Verictum, po kilkaset złotych za sztukę. Trzy wyciągnąłem z końcówki mocy i jeden z przedwzmacniacza, wszystkie zastępując takimi samymi SR Blue (o identycznych nominałach 3,15 i 4,0 A). Potem te SR się wygrzewały przez zalecane sto godzin (ten w Phasemation dużo dłużej), a potem były odsłuchy na przemian z tymi i tymi. Przy okazji dziękowałem też w duchu producentom użytej elektroniki za praktyczne podejście – wymianę na cyk-cyk, bez rozkręcania obudowy. (Lecz w Phasemation trzeba było.) Tor użyty był ekstremalny, to znaczy z kolumnami Zingali i gramofonem Transrotor Alto na wkładce ZYX Ultimate OMEGA. Grać musiało więc nie na żarty, no i faktycznie grało. Ale za każdym razie inaczej.

Zacznijmy od Verictum. Przy ich użyciu to granie było zintensyfikowane na środku i dole pasma – to znaczy bas był mocny, a środek jeszcze mocniejszy. Gęsty, lubieżnie pociągający, stuprocentowo przepojony życiem. Bez cienia podostrzania, natomiast z dużym ciałem i przede wszystkim pięknem głosów. Niezwykle intensywne barwy (żadnego parcia ku szarości), ale bez śladu jaskrawizny, tylko spokojne raczej w swej gęstości, baz tendencji do akcentowania połysków i z dojmująco aksamitną, wyjątkowo przyjemną fakturą. Analogowość wzorcowa, że tylko gramofon tak potrafi i magnetofon szpulowy – i Verictum to podkreślały. Zwłaszcza że płyty gromadzę niemal wyłącznie właśnie stuprocentowo analogowe i chętnie na 45 obrotów. Niezwykle realistycznie i plastycznie zagrało, przy górnych tonach trójwymiarowych, ale spokojnych, bez nacisku. Żadnego podkręcania konturów i partii wokalnych sopranami, żadnej ostrości u trąbek. Zarazem duża, holograficzna i przejrzysta scena – i całe słuchanie, że ech…

Taki malutki.

Poprzeczka zawisła więc bardzo wysoko, ale jak chce się sprzedawać bezpieczniki po siedemset złotych, to niskie rzeczy nas nie obchodzą.

– Co przeciw analogowej gęstości i naturalnej postaci głosów rzuciło w niebieskich tubkach Synergistic Research? Rzuciło wyrazistość i naturalizm w innej formie – niezłagodzonej. Kto słuchał z bliska prawdziwej trąbki, saksofonu, puzonu, ten wie, że nie brzmią łagodnie, tylko mieszają przestrzenność z… – no, niestety, trzeba przyznać, że ją mieszają z ostrością. Trąbki nie brzmią łagodnie, bo nie po to powstały. Miały zrywać na nogi i rzucać do ataku; przebijać się przez tumult bitewny. Koncertowe popisy są dla nich drugim dopiero życiem, a że teraz ważniejszym, to inna sprawa.  Można tak to ujmować, że dzięki niebieskim bezpiecznikom to pierwsze życie do nich wraca. Przestają być po audiofilsku złagodniałe, oddające swój mocny sopranowy akcent niższym tonom. Czyli co? Czyli znowu realizm, ale teraz nie taki narzucany przede wszystkim realnością mowy i śpiewu, tylko realizm całego spektrum, z nieuchronnymi tego następstwami w postaci powrotu instrumentów dętych do agresji dźwiękowej. Nie tej złej, złą maszynerią odtwórczą sprowadzonej do cienkiej wrzaskliwości, a tej prawdziwej – niosącej się szeroko, lecz z naturalnym efektem pobudki.

Podsumowanie

   Wszystko ma swoją cenę i naturalność też ma. Obniżające z lekka tonację i łagodzące efekty sopranowe bezpieczniki Verictum produkowały (jeśli tak można to nazwać, lecz chyba można, bo w końcu działały jak filtry) dźwięki bardziej objętościowe, mięsiste i pełniejsze. Z kolei nie łagodzące góry, wpuszczające w przekaz więcej świetnie zrobionych, ale jednak sopranów, bezpieczniki Synergistic Research z serii Blue dawały obraz pierwszego planu bardziej wyraźny, a mniej masywny. Prawdziwszy, lecz niekoniecznie lepiej smakujący, bo zależy, czego od smaku oczekujemy. Jeżeli prawdy, a już szczególnie o trąbkach, skrzypcach itp., to tak – to smaczniejszy. Ale jeżeli na muzycznej skali optimum ustawimy nie w punkcie „Najprawdziwszy”, tylko „Łagodnie relaksujący”, to styl brzmieniowy Verictum będzie smakował lepiej. Ale najważniejsze w tym wszystkim są dwie rzeczy, o których nie da się twierdzić: ta lepsza, a ta gorsza. Bo obie tak samo ważne, tak samo pierwszorzędne. Raz, że oba typy bezpieczników znacząco poprawiały obraz brzmienia względem standardowych, więc nie jest prawdą, że audiofilski bezpiecznik to jakiś pic na wodę. Dwa, że robiły to pierwszorzędnie, a każde po swojemu. Można więc nimi nie tylko generalnie poprawiać, ale też i kształtować styl. I na tej kanwie uwaga, że audiofil to też aptekarz. Po aptekarsku bowiem trzeba wyważać proporcje, tak by z Verictum nie stało się zbyt łagodnie, a z Synergistic Research Blue za ostro. Część z tego za nas zrobi mózg, który sam się akomoduje i bez szybkich porównań wcale nie tak chętnie ujawni niewielkie zmiany proporcji. To jednak, co nie należy do tak wąskiego pasma zmian, że mózg je przyzwyczajeniami niweczy, trzeba już będzie ustalić co do proporcji samemu i bezpieczniki nam pomogą. Co wcale nie oznacza, że musisz, ale to musisz, te audiofilskie mieć. One jedynie sprawią, że o kolejny kroczek przybliżysz się do optimum. A czym jest dla ciebie to optimum, to już sam musisz wiedzieć. I tu kolejne „niestety”, ponieważ nie jest to wiedza wrodzona, trzeba rzecz będzie ustalić. Dopiero bowiem wytrawny audiofil wie, czego naprawdę chce; ale i on nie jest wolny od czynnika zaskoczeń – czasami sam siebie zaskakuje, zaczyna pragnąć czegoś innego, albo podoba mu się brzmienie, które teoretycznie nie powinno. Ba! – jest nawet jeszcze trudniej. Podobać mogą mu się różne i sam zaczyna się w tym gubić.

Co do mnie, to na szczęście dysponuję wrodzoną linią graniczną. Już kiedyż o tym pisałem, choć chyba nie posługując się określeniem „linia”. Ale jak zwał, tak zwał – to nieważne. Ważne, że w pewnym momencie zjawia się brzmienie zadowalające w stu procentach, co bardzo dobrze czuję, nie mam z tym najmniejszych kłopotów. To nie musi być zaraz brzmienie najlepsze na świecie, ale musi być właśnie wyważone w sposób mnie zadowalający – w tym musi być bardzo dynamiczne, musi wysoce przestrzenne i musi nie za ostre (co się z tą przestrzennością wiąże). Przyjmuję zarazem do wiadomości, że duży procent populacji lubi słuchać muzyki bez względu na jakość odtwórczą. Sam też czasem lubię z telewizora, czy innego słabego grajka, tylko traktuję wtedy rzecz inaczej, to jest inne słuchanie. Słuchanie audiofilskie jest swego rodzaju świętem, choć może być świętowane co dnia z celebrą przez wiele godzin. I temu świętowaniu bezpieczniki SR Blue na pewno będą sprzyjały.

 

System

  • Źródła: PC z Ayon Stratos, Transrotor Alto.
  • Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1.
  • Wzmacniacz słuchawkowy: Phasemation EPA-007.
  • Słuchawki: Final D8000.
  • Kolumny: Zingali Client 3.15 EVO
  • Interkonekty: Siltech Empress Crown, Sulek Audio & Sulek 6×9.
  • Kabel głośnikowy: Sulek 6×9.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Acrolink MEXCEL 7N-PC9700, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One, Synergistic Research Level 3 High Current, Sulek 9×9 Power.
  • Listwy: Power Base High End, Sulek.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Acoustic Revive RIQ-5010, Divine Acoustics KEPLER, Solid Texh „Disc of Silence”.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

19 komentarzy w “Recenzja: Synergistic Research BLUE SR

  1. Wokół bezpieczników pisze:

    Szanowny Panie Redaktorze!

    Od kilku miesięcy użytkuję recenzowane przez Pana bezpieczniki firmy Synergistic Research z topowej serii Blue. Są znakomite. To absolutny top. SR Blue w odróżnieniu od też znakomitych bezpieczników Verictum jest neutralny. Nie zmienia barwy dźwięku, natomiast sprawia, że jest on niezwykle czysty, z głębszym basem i bardziej przejrzystą górą. Stabilność instrumentów na scenie wyraźnie lepsza. Głębia również. To się słyszy, o ile oczywiście sprzęt na to pozwala. Po wymianie zwykłego bezpiecznika na SR Blue od razu słychać, że jest lepiej. Po ok 150-200 godzinach wypełnia się dolna średnica nadając dźwiękowi pożądaną mięsistość i wypełnienie. Niecierpliwym doradzam trzymanie urządzenia pod prądem przez ok. 2 tygodnie. To powinno wystarczyć.
    Żeby usłyszeć co daje SR Blue i inne topowe bezpieczniki trzeba jednak spełnić kilka warunków:
    1. przede wszystkim odrzucić podejrzenia – nie ma tu voodoo (uprzedzam, że pewnie sceptycy znów Pana zaatakują jak przy kablach i kondycjonerach sieciowych) tylko prosta fizyka na poziomie gimnazjum i zasady przewodnictwa metali. W zwykłym bezpieczniku drucik jest nędzny a i cała reszta też. Tu walczy się o taki dobór materiałów, by prąd biegł bez zakłóceń i jak widać jest pole do usprawnień. Jakości dźwięku niestety jak dotąd nie sposób wyrazić wzorem. Dlatego np. dwa wzmacniacze o identycznych parametrach mogą i zazwyczaj JEDNAK grają inaczej. Wyznawcy wiadomego cyklu na Youtube bazują wyłącznie na pomiarach a odsłuch ich nie interesuje.
    2. Skoro jest lepiej to dlaczego producenci drogich cacek dają niemal wszędzie zwykłe bezpieczniki? Czyżby nie chcieli poprawić dźwięku swych urządzeń albo nie wierzą w poprawę a nam wciskają kit? Odpowiedź jest prosta: oni doskonale wiedzą co robią (warto obejrzeć wypowiedź człowieka, który jest autorytetem w świecie audio: https://www.youtube.com/watch?v=kFlnQ1chBno). Zdarza się, że producent świadomie w strojeniu układu uwzględnia bezpiecznik. To np. casus przetwornika C/A Reimyo DAP-999 EX Toku i transportu Reimyo CDT-777 Toku, w których konstruktor p. Kazuo Kiuchi umieścił bezpiecznik Hifi-Tuning Supreme. Reszta tego nie robi wychodząc z założenia, że każdy ma inny gust i nie ma sensu nikogo uszczęśliwiać na siłę.
    3. Żeby usłyszeć co daje SR Blue trzeba mieć dobry sprzęt (niestety to się wiąże z kosztami) i tu zgoda ze sceptykami oglądającymi wiadomy cykl na Youtube: w niskobudżetowych zestawach szansa na usłyszenie zmian jest niewielka albo wręcz żadna, bo jakość innych elementów to uniemożliwia. Dlatego wymiana bezpiecznika na kosztujący dajmy na to 1/2 czy 1/3 ceny całego urządzenia to strata pieniędzy.
    4. Sens wymiany bezpiecznika jest wtedy, gdy wymienimy WSZYSTKIE bezpieczniki w systemie. Pół biedy, gdy jest jeden, np. w oprawie gniazdka danego urządzenia. Gorzej gdy producent zastosował wiele bezpieczników, jak np. we wzmacniaczach znakomitej włoskiej firmy Norma, w których bywa nawet… kilkanaście bezpieczników. Chcąc wymienić wszystkie narażamy się na dramatycznie wysokie koszty. Jednak bez tego wysiłku efekt może być połowiczny.
    5. Warto być krytycznym. Słuchać we własnym systemie i oceniać. Jeśli jakość naszego systemu nie pozwala na ocenę, nie obrażajmy tych, których systemy na to pozwalają.

    Z poważaniem

    Tomasz

    1. Marek Ł pisze:

      Napisał Pan, zacytuję: „…gdy producent zastosował wiele bezpieczników, jak np. we wzmacniaczach znakomitej włoskiej firmy Norma…”

      Bardzo dobre wzmacniacze, a teraz idąc tym tropem proszę sobie wyobrazić jakby grały bez tej kupy bezpieczników w środku, jaki ten Producent musi być „głupi” że je zastosował 😉

  2. adamm pisze:

    Ja jakiś czas temu usunąłem wszystkie bezpieczniki na rzecz dobrej listwy, na razie gra super 😊

    1. Sławomir S. pisze:

      To działanie zgodne co do zasady z przytoczona maksymą niejakiego Ockhama – nie należy mnożyć bytów ponad potrzebę. O ile w listwie jest bezpiecznik.

      1. adamm@wp.pl pisze:

        Oczywiście, są też dobre zabezpieczenia, również przed wahaniami napięcia.
        Aż tak silnych nerwów nie mam żeby niczym nie zabezpieczyc…

        1. adamm pisze:

          Błędny adres mailowy się wkradł w mojej nazwie, proszę usunąć w wolnej chwili, dziękuję

  3. Fon pisze:

    Od może dwóch miesięcy mam bezpiecznik verictum x fuze, miałem go w zasadzie na testach ale postanowiłem go zostawić bo naprawdę dość dobrze wpasował się w moje gusta, to prawda, że jest minimalnie łagodzący, można by się pokusić o stwierdzenie, że nawet lekko ciemny w barwie ale precyzyjny zarazem.
    W porównaniu do innych jest naprawdę wysokiej klasy wyrobem śmiało konkurującym z najlepszymi i to ewidentnie słychać.
    Tego testowanego tutaj niestety nie miałem przyjemności testować ale z twojego opisu Piotrze wynika, że może być tym czego szukam.
    Praktycznie każdy bezpiecznik ma wpływ na brzmienie a można to łatwo wychwycić na dobrym sprzęcie i myślę, że to jest element podobnie wpływający jak wtyk i kabel sieciowy i niestety nic na to poradzić się nie da 🙂

    1. Piotr Ryka pisze:

      „Kuba wyspa jak wulkan gorąca?”

  4. Alucard pisze:

    Halo halo Kraków, odbiór… bezpieczniki bezpiecznikami a kiedy recenzja LCD4z? Jakieś fajne słuchawki sie szykują jeszcze?

    1. Przemysław pisze:

      Podpinam się pod zapytania Alucarda 🙂

      1. Piotr Ryka pisze:

        Połowę już napisałem.

  5. Marek Ł pisze:

    Jeżeli prąd płynie prawie z prędkością światła, a przyspiesza jeszcze w tych bezpiecznikach to naprawdę gratulacje dla producenta, wehikuł czasu jest na wyciągnięcie ręki 😉

    Wszelkie „pseudo-regulatory” brzmienia to woda na młyn tej branży, dlatego recenzuje się wszystko co nie ma własnej regulacji tonalnej, żeby móc później recenzować to co tę regulację niby wnosi.
    Do tego pierze się prawie wszędzie audiofilskie mózgi, że stosowanie wszelkiej equalizacji to grzech pierworodny (mówię tu niekoniecznie o tej stronie akurat, bo ta strona ma dla mnie inne atuty) .

    1. Piotr Ryka pisze:

      Zależy co się rozumie przez prąd.

      1. Jan31 pisze:

        Ruch elektronow w metalu!

        1. Piotr Ryka pisze:

          No więc właśnie te elektrony w metalu jedynie powoluteńku sobie pełzają. Parę centymetrów na minutę bodaj.

  6. Marcin pisze:

    Po wymianie dwóch, bardzo solidnie wygrzanych, 10-miesięcznych bezpieczników Verictum X Fuse (w odtwarzaczu CD i we wzmacniaczu zintegrowanym) na dwa bezpieczniki Synergistic Research BLUE (wygrzanych przez około 200 godzin) o tych samych wartościach, oto co zaobserwowałem:
    1) W przypadku Synergistic Research BLUE poprawia się czytelność dźwięku (ale nie przez rozjaśnienie wysokich tonów, tylko na zasadzie jakby oczyszczenia całego pasma z brudów), finezja i wyrafinowanie.
    2) Obraz pierwszego planu w przypadku Synergistic Research BLUE jest bardziej wyraźny, a przy Verictum X Fuse cofnięty, ale bardziej masywny (tak, jak pisał Piotr).
    3) W przypadku Synergistic Research BLUE zwiększa się realizm instrumentów na zasadzie zwiększenia intensywności dynamicznej, cieniowania, balansowania wręcz na granicy ostrości. Obraz jest rysowany wyraźną kreską, ale też dobrze nasycony, dźwięki są konkretne, dobitne; czasami są twarde, lecz przynosi to tylko większą dawkę naturalności. Przy tym całość jest ogólnie gładka, spokojna (paradoks, ale tak to odbieram) i dzięki temu można poszaleć z głośnością, bo aż miło jest „dać czadu” na Synergistic Research BLUE 😉
    4) Poprawa następuje w kontroli basu, jego jakości. Natomiast nie ma już tej potęgi brzmienia i rozciągnięcia pasma w dół, jak w przypadku Verictum X Fuse.
    5) Synergistic Research BLUE wydają się bardziej realistyczne, jeśli chodzi o wielkość obrazowania. W przypadku Verictum X Fuse dźwięki są jakby powiększane (poprzez bardziej obecną, „cielesną” średnicę pasma). Jest to wprawdzie bardzo przyjemny efekt, ale z naturalności nie ma zbyt wiele wspólnego.
    6) W przypadku Verictum X Fuse lepiej (bardziej naturalnie) w stosunku do Synergistic Research BLUE wypadają wszelkie blachy. BLUE nieraz jednak trochę niepotrzebnie eksponują pewien zakres wysokich tonów, nadając mu trochę jednolity charakter (to w zasadzie chyba jedyny aspekt, który mi w BLUE przeszkadza), ale z drugiej strony, Synergistic Research BLUE lepiej różnicują płyty, niż Verictum X Fuse, bo więcej jest detali (planktonu dźwiękowego) i lepsze jest „czytanie” wszelkich dźwięków (łącznie z ich pogłosami).

    Moja konkluzja – obydwa bezpieczniki są świetne i tylko od aplikacji (konkretnego systemu) zależy, który wybór będzie ten „jedynie słuszny”.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Dzięki za wyczerpujący opis.

  7. PlanarFun pisze:

    Czytając porównanie Verictum X Fuse i Synergistic Research BLUE wygląda na to, że się bardzo dobrze uzupełniają. Czy dobrym rozwiązaniem będzie użycie SR Blue np do wzmacniacza a X Fuse do DAC, lub odwrotnie?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy