Recenzja: Sulek Audio – kable zasilające

Sulek_Power_005_HiFi Philosophy   Doprawdy, nie wiem od czego zacząć – od ogółu czy szczegółu? Od kabli zasilających jako takich, czy tych konkretnych od Sulek Audio. Oddajmy jednak pierwszeństwo platońskim ogólnikom nad arystotelesowskim konkretem ubranym w materię i formę, i zacznijmy od samej idei zasilającego kabla.

Idea zrodziła się w latach 80-tych, ale nie wiem kto osobiście odpowiada za jej powstanie. Pewne jest tylko, że jeszcze w latach 90-tych wysokiej klasy odtwarzacze CD sprzedawano z przytwierdzonymi na stałe kablami jak od golarki, ale już wówczas szczytowe modele Sony, Denona i Accuphase zaczęły pokazywać zamiast nich 3-pinowe gniazda dla kabli kupowanych oddzielnie. Moim głównym podejrzanym w tej kablowej intrydze jest George Cardas, który od 1987 roku śle na rynek najróżniejsze audiofilskie przewody, ale nie mam na poparcie tej tezy najmniejszego dowodu poza wczesną datą powstania jego firmy. Ale nie – przepraszam – zmieniam zdanie. Wszak podobnie amerykański MIT (Music Interface Technologies) właśnie prowadzi sprzedaż specjalnych wyrobów na swoje 30-lecie, a więc powstał w roku 1985, czyli kablami sieje jeszcze od dawniej. Poza tym przewody zasilające Harmonix ze stajni Combak Corporation mistrza Kazuo Kiuchi też są leciwe w sensie genezy, tak więc na nikogo konkretnie zwalać winy nie będziemy. Faktem jest, że w rozpasanych konsumpcyjnie latach 80-tych te drogie kable zasilające z różnych kierunków nadeszły i zagnieździły się w audiofilskich serduszkach, budząc zarazem najzaciętszy opór wrogów tego hobby, którym w gardle stanęły ością. Nazwy takie jak Velum czy Power Audio Laboratories to wręcz synonimy dzikich awantur i forumowych bijatyk, przy czym zwraca uwagę fakt, że najkrwawsze jatki toczono wokół kabli zasilających rodzimej produkcji. Historie o wężu ogrodowym wypełnionym żwirkiem, a w nim zwykłych drutów ze szpuli poprzykręcanych do wtyków z technicznego marketu, wraz z dokładnym wyliczeniem ile się na takim oszustwie zarabia – to wszystko przemieliło się w Internecie setki razy i każdy o tym słyszał. A jednak kabli zasilających to nie zabiło. I żeby tylko. One jeszcze się rozwinęły i rozpanoszyły, zupełnie nic sobie nie robiąc ze zmasowanego ostrzału. W efekcie dzisiaj, jakieś trzydzieści lat po narodzinach, które świętować mogą wraz z MIT-em, rynek jest wręcz opleciony gęstą siecią różnej grubości i ceny kabli zasilających – od takich za parę stówek, po takie za blisko pięćdziesiąt tysięcy; oraz takich cieniuchnych (zaraz taki pokażę), po grubaśne niczym dusiciele. (Też zaraz taki będzie).

A skoro o polskich kablach mowa, to na tej kanwie historyczna dygresja, Polacy, to poczynając od XVIII wieku, naród dokumentnie zakompleksiony. Zgodnie z regułą wiecznej huśtawki przeciwieństw wahadło zawsze huśta się pomiędzy ekstremami, a w tym wypadku sarmacka pogarda dla świata zewnętrznego (wystarczy rzucić okiem na Pamiętniki Paska) zastąpiona została kompleksem zacofanego biedaka, żebrzącego u stóp Unii Europejskiej i Ameryki. Zgodnie z tym wizerunkiem myślowym przeciętny antyaudiofil ma bez porównania więcej szacunku dla manufaktury niemieckiej czy z USA niż do dokonań współbraci, co nie jest niestety bezpodstawnym przesądem, ponieważ tamte kraje w technologii przodują, a my kulejemy. Na całe nasze parszywe szczęście, a pech antyaudiofilskich kumoszek, technologia produkcji kabli zasilających nie jest objęta tajemnicą wojskową, a zrobić taki kabel da się w warunkach niemal domowych. Fakt – sam przewód to technologia wysokiego poziomu; i dla przykładu park maszynowy do wytwarzania krystalicznego srebra znajduje się w tylko czterech krajach, a kraje te to USA, Włochy, Japonia oraz Polska. Łyso się zrobiło niektórym, co nie? Poza jednak samym drutem, którego pozyskanie wymaga specjalnych zabiegów, reszta jest już stosunkowo łatwa, jako że markowe wtyki i najróżniejsze izolacje oraz wypełniacze są szeroko dostępne. A w dodatku nawet te przewody najwyższej jakości nie stanowią tak naprawdę problemu innego niż finansowy. Kto zadzwoni do koncernu Mitsubishi i złoży odpowiednio duże zamówienie z płatnością od ręki, dostanie choćby i gotowe kable, które będzie mógł sygnować własną nazwą, tak jak to robi kilka szeroko znanych firm kablarskich, w tym również tych szczególnie cenionych i dyktujących najwyższe ceny. Super oczyszczona, długokrystaliczna miedź od Mitsubishi jest dostępna dla wszystkich.

Tym razem jednak nie będzie o kablach z krystalicznego srebra ani japońskiej miedzi, a przynajmniej nie przede wszystkim. Lecz że technologia obróbki rud miedzi ma i w Polsce niezgorszą siedzibę, to w tym wypadku nie musimy się względem świata niczego wstydzić. O samej technologii jednak za dużo nie będzie, gdyż Sulek Audio się z nią nie obnosi, poza jednym, jedynym szczegółem, iż w przeciwieństwie do innych firm wytyki wytwarza sam i robi to też z czystej miedzi, a nie jakichś rodowanych czy chromowanych stopów nie wiadomo czego z nie wiadomo czym. Wtyki Sulka są własne i czysto miedziane, co już niektórzy zdążyli okrzyknąć wielką wadą, bo przecież miedź śniedzieje! Istotnie, tyle że głównie w wilgotnym środowisku a nie domowym, a w zamian dostajemy przewód całościowo z jednego metalu, przy czym warto pamiętać, że łączenie różnych w jednym – a konkretnie w jednej żyle – zwykle daje niepożądane efekty, co trzeba brać pod uwagę. Poza tym transformatory również nawija się drutem miedzianym, nie zawsze zaopatrując je w osłonę, jak również skręca śrubami gołe końcówki miedzianych przewodów; i nikt na tej podstawie nie twierdzi, że takie urządzenia się nie sprawdzają. Także miedziane rondle są droższe od analogicznych z nierdzewnej stali, a szanujący się kucharz używa właśnie miedzianych, gdyś lepiej i równomierniej rozprowadzają ciepło. Nie jest zatem z tą miedzią tak całkiem najgorzej, ale jak ktoś woli rodowane lub chromowane wtyki, to oczywiście wolna droga. Trzeba tylko pamiętać, że tam w środku jest zwykle stalowa śrubka chwytająca miedzianą końcówkę przewodu, ale może lepiej właśnie o tym nie pamiętać?

Budowa

Ta charakterystyczna plecionka już raz tu zawitała - w wersji RAC. Teraz czas na model zasilający firmy...

Ta charakterystyczna plecionka już raz tu zawitała – w wersji RCA. Teraz czas na model zasilający firmy…

   Przewody zasilające Sulek Audio mają budowę analogiczną do ich interkonektów i kabli głośnikowych, to znaczy są plecionką trzech przewodów z czystej miedzi. Cała tajemnica to właśnie ta miedź, której pozyskiwanie stanowi tajemnicę. Z niej są żyły i wtyki, przy czym struktura kabla jest kierunkowa, a producent wprost błaga, by przy jego instalowaniu zanadto go nie naprężać, bo to dla przewodzenia katastrofa. Przewody są grube i ciężkie, zatopione w czarnej izolacji pozbawionej pretensji do biżuteryjnego wyglądu, a wtyki mogą być zarówno bardziej audiofilskie, to znaczy takie od Furutecha czy z innej manufaktury wtykowej, jak i zupełnie zwykłe, groszowe. Zdaniem producenta nie ma to na brzmienie najmniejszego wpływu. Próbowano różnych końcówek – od najdroższych po najtańsze – lecz z uwagi na własnej produkcji miedziane bolce łączone wprost z własnymi miedzianymi przewodami, żadnej poprawy wraz z tymi droższymi oprawami nie uzyskano. Także pudełka to zwykła tektura a nie inkrustowane skrzynie z wymyślnym otwieraniem, jakie się pośród drogich przewodów spotyka. Żadnego nie ma audiofilskiego misterium ani bicia pokłonów w stronę rozwydrzonej publisi. Tektura, napis SULEK – i tyle. Ale jak ktoś lubi żeby było po audiofilsku, to dostanie przynajmniej audiofilską cenę. Przewód zasilający kosztuje bite pięć tysięcy, bez żadnych wygłupów w rodzaju 4999,99 zł. Nie ma umizgów, nie ma chytrości, praktycznie zostajesz z samym kablem i bez swoich pięciu tysięcy. A w Internecie już się rozsiedli po forach mądrale i szydzą, że dałeś się nabrać jak dziecko.

Odnośnie kabli Sulka jest jeszcze jedna historia, tycząca jedynie tych zasilających. Są one mianowicie nie tylko kierunkowe (co  w przypadku łączy zasilających nie jest dla użytkownika ani trochę istotne, jako że ich kierunku pomylić nie sposób), ale poza tym mogą też mieć prawą lub lewą orientację.

Tu lądujemy w technicznym bagnie, bowiem sam parę już razy pisałem, że trzeba z tymi kablami zasilającymi bardzo uważać, ponieważ żyła gorąca (kiedy patrzysz na wtyk albo gniazdko), powinna się znajdować na prawo od położonej na górze żyły uziemienia. Prawda to, albowiem tak właśnie stanowi norma, tylko kto by się tymi normami przejmował? W efekcie połowa kabli zasilających po włożeniu do zgodnego z normą gniazdka podaje tę żyłę gorącą jak trzeba, a druga połowa przerzuca ją na lewo, krzyżując po drodze żyły. To jednak dopiero wstęp, a rozwinięcie akcji jest takie, że jedne urządzenia grają lepiej gdy je podpinać do zasilania zgodnie z normą, a inne właśnie wolą żyłę gorącą po lewej.

...Sulek Audio.

…Sulek Audio.

Firma Sulek Audio na podstawie rozległych ponoć testów utrzymuje nawet, że więcej urządzeń chce zasilania po lewej niż prawej, a różnice brzmieniowe bywają wręcz dramatyczne. Sam na takie nieraz trafiałem, tak więc wierzę bez długiego dowodzenia. Powstaje wszakże pytanie – dlaczego tak się dzieje? Z jakiego powodu prawo-lewo ma znaczenie i jedni lepiej grają po prawej a drudzy po lewej? Odpowiedzią jest podobno kierunek nawijania zwojów na transformatorach, a w każdym razie główny konstruktor, maestro Sulek, tak utrzymuje.

Dochodzimy w tym miejscu do finałowej wolty, a są nią przewody osobne dla obu orientacji, to znaczy takie lewo-lewo i prawo-prawo. Jako uzupełnienie ich także przedłużka, która zamienia lewo na prawo lub prawo na lewo, by można było sobie przeskakiwać ze strony na stronę jak w polityce. Można się zatem dzięki przewodom Sulka dopasowywać dowolnie bez używania gniazd Shuko, a mając dwa różne przewody sprawdzić, który typ podłączenia dane spośród naszych urządzeń woli. Sam się w tą tematykę zmotywowany okolicznościami zanurzyłem badawczo i okazało się, że odtwarzacz Accuphase woli orientację lewą, podobnie jak wzmacniacz Crofta, natomiast przedwzmacniacz Twin-Head jest po bożemu prawomyślny i prawo-gorący. Wszystko to razem nie jest jednak tak proste jak na papierze wygląda, zwłaszcza w odniesieniu do Accuphase, i tym się teraz zajmiemy.

Odsłuch

Tak jak i interkonekt, tak i kabel zasilający nie próbuje kupić przyszłego właściciela szykownym wyglądem.

Tak jak i interkonekt, tak i kabel zasilający nie próbuje kupić przyszłego właściciela szykownym wyglądem.

   Zacznijmy jednak od tego, że jakiś czas temu, recenzując pierwszy w swojej karierze kabel zasilający marki KBL Sound, poszedłem drogą podstaw rzetelności i porównałem go także z kablem standardowym za kilkanaście czy kilkadziesiąt złotych.  Nie muszę zatem tego testu powtarzać, jako że wyszło na jaw, iż kable audiofilskie potrafią zaoferować o wiele więcej. Historia w teście KBL Sound została dokładnie zrelacjonowana i można tam zerknąć, nie zwalnia nas to wszakże z obowiązku porównań, bo cóż bez nich test byłby warty? Tak więc stanowiące tym razem danie główne dwa przewody zasilające marki Sulek Audio (prawy i lewy) obłożyłem konkurencją zacną tudzież niebezpieczną, a w dodatku specyficzną. Kable zasilające dzielą się bowiem nie tylko na lewe i prawe czy tanie i drogie, ale także z uwagi na sprzęt przeznaczenia, a w ramach tego na skierowane do źródeł, przeznaczone dla wzmacniaczy oraz takie uniwersalne. Te od Sulka są właśnie uniwersalne i mają się sprawdzać w każdych warunkach, natomiast ich testowi konkurenci to Crystal Cable Reference, który dobrze pasuje tylko do źródeł, oraz Acoustic Zen Gargantua, który ustami samego swego twórcy bez ogródek oznajmia, iż nadaje się wyłącznie do wzmacniaczy. Dla  źródeł firma Acoustic Zen ma inny kabel, a Crystal Cable o swoim nic wprawdzie w sensie przeznaczenia nie wspomina, ale sam to przetestowałem i jest jak mówię; to znaczy nie jest tak, żeby on ze wzmacniaczem ani trochę, ale dla źródeł robi na pewno lepszą robotę.

Taki stan rzeczy oznaczał dwie grupy porównań. Jedną do Crystal Cable przy źródle, drugą  z Gargantuą przy wzmacniaczu. To do roboty.

Z Accuphase DP-700 vs Crystal Cable Reference

Zacząć muszę od orientacji prawo-lewo. Pod tym względem odtwarzacz Accuphase okazuje się  nietypowy. Reguła bowiem jest taka, że dane urządzenie gra w sposób ewidentny lepiej z żyłą gorącą po prawej bądź lewej stronie. Zwykle w jednej z tych orientacji brzmienie staje się żywsze, barwniejsze i bardziej dynamiczne, a w drugiej przygaszone i poszarzałe. Jednak u Accuphase tak prosto nie jest. A jak jest? Ano właśnie. Jest w ten sposób, że z kablem prawidłowo po prawej gorącym gra ten odtwarzacz bardzo dobrze, a nawet rewelacyjnie, tyle że w taki bardziej zwyczajny sposób. Barwniej i bardziej żywo, zupełnie jakby tej prawej gorącej potrzebował – a mówiąc dokładniej, to niezupełnie w ten sposób, tylko przede wszystkim z ciemniejszym tłem (czarnym nawet) i bardziej migotliwie. Zdecydowanie też cieplej, bardziej lśniąco, z mocnymi kontrastami i dźwiękiem zamkniętym.

Tu twórca postawił na innowacyjne i własnoręczne wykonanie.

Tu twórca postawił na innowacyjne i własnoręczne wykonanie.

Owo  właśnie zamknięcie jest tutaj najważniejsze i przyznać muszę, iż zaczyna w moich ocenach odgrywać coraz większą rolę, a jego własna historia datuje się od czasu recenzji głośników Raidho. Wówczas to po raz pierwszy do tego stopnia zdałem sobie sprawę, że dźwięki mogą być pozamykane niczym bańki powietrza, albo otwarte niczym wiatr. W sumie wiedziałem o tym już wcześniej, ale mniej dla mnie ten fakt znaczył, a teraz znaczy bardzo wiele i bez ogródek powiem, że dźwięk zamknięty niezbyt mi odpowiada, nawet kiedy jest przyrządzony wybornie. Nawiązywałem do tego całkiem niedawno przy okazji opisu lamp używanych w odtwarzaczu dzielonym od Aqua Acoustic, pisząc że lampy ECC81 Mullarda grały wprawdzie najwyższą klasą, ale względem 5965 od Telefunkena dźwiękiem właśnie zamkniętym i przestrzennie ograniczonym. A tego typu puszczanie dźwiękowych baniek dwie zasadnicze ma wady. Po pierwsze jest nienaturalne, bo prawdziwe dźwięki tak się nie niosą, a po drugie działa na niekorzyść wielkości sceny, która wraz z tym się zmniejsza i traci walor swobodnej otwartości. Taka bąbelkowa nienaturalność jest zarazem nieco podobna do produkcji dźwięku naprężonego, z którą często współwystępuje – i obie stanowią jawne odstępstwo od form naturalnych, przy czym naprężenie może być mimo swej nienaturalności sympatyczne w odbiorze, podczas gdy zamknięcie, w moim przynajmniej odczuciu, nie.

Odtwarzacz Accuphase grał podczas testu na dwa sposoby, z orientacją prawą prezentując dźwięk pysznie bogaty ale zamknięty, a z lewą o wiele bardziej naturalny i otwarty. Wraz z przejściem na lewą żyłę gorącą zanikał słodkawy posmak, temperatura przekazu przestawała być podniesiona, migotki barwne rzucane na ciemne tło zamieniały się w spokojne światło dnia, a nade wszystko dźwięk się otwierał. To przejście w naturalność i piękną poetykę autentycznie płynącej muzyki dawało się natychmiast odczuć zarówno w przypadku kolumn Living Voice jak i słuchawek AKG K1000, przy czym u kolumn narastała także dynamika, a u słuchawek pozostawała na tym samym poziomie, co można tłumaczyć mniejszym zapotrzebowaniem na moc i związanym z tym maskowaniem.

Kilka razy wykonałem przejścia prawo-lewo, używając dwóch kabli Sulka, i za każdym razem efekt się dokładnie powtarzał, a najlepszym dowodem wyższości brzmienia przy mocy skierowanej na lewą stronę była zdecydowanie większa chęć słuchania w tym ustawieniu. Z żyłą aktywną po prawej grało to ślicznie i misternie, ale poetyka i naturalizm wyraźnie topniały. Ta sama muzyka gdzieś mimo uszu zaczynała przechodzić i nie trafiała w struny duszy najbardziej na muzykę wrażliwe. Postaci wokalistów wyraźnie się alienowały, a całe granie mimowolnie traktowane było jako sztuczne i obce. Całkiem możliwe, że takie słodkawe i ciepławe śliczności ktoś mógłby woleć, ale mnie względem otwartego dźwięku o normalnym świetle i temperaturze odpowiadały zdecydowanie mniej. Grało to wprawdzie z tym zasilaniem po lewej w sposób bardziej stonowany kolorystycznie, bardziej nawet szary, jednak otwartość przepływu wraz z całościowym realizmem zgniatały tamte migotliwe kolorki na odsłuchowy placek. Ani trochę nie chciało się ich słuchać, mając do wyboru ten otwarty realizm.

A czym się może wyróżniać kabel zasilający poza jakością surowca, ktoś mógłby zapytać?

A czym się może wyróżniać kabel zasilający poza jakością surowca, ktoś mógłby zapytać?

Słowo teraz o obiecanym porównaniu do Crystal Cable. Ten tylko potwierdził cechy związane z orientacją żyły gorącej, oferując dźwięk lepszy gdy wetknięty w listwę Power Base z żyłą gorącą po lewej. Grał wówczas napędzany tak Accuphase lepiej niż z Sulek Audio z żyłą po prawej, natomiast względem „lewego” Sulka klasyfikacja lepiej-gorzej raczej nie do końca była adekwatna. Poziomy okazywały się zbliżone, lecz styl prezentacyjny odmienny. Ujmując rzecz w miarę zwięźle można powiedzieć, iż Crystal Cable dążył do zachowania niektórych cech charakterystycznych dla prawej żyły gorącej. Większy nacisk kładł na wyodrębnianie detali, dźwięki budował nieco drobniejsze a za to bardziej migotliwe, kontrast u niego był żywszy, a kolory z mocniejszą saturacją, na tło na pewno czarniejsze rzucane. Natomiast nie miał tej otwartości ani naturalnej swobody, jaką oferował lewy Sulek. Nie miał też całościowo takiej spójności ani tak mocno słuchacza nie wciągał. Bardziej też zaznaczał u dźwięków krawędzie a mniej je rozpościerał, pozostając tak w pół drogi między graniem otwartym i naturalnie stonowanym a kontrastowym i zamkniętym. Ciut był cieplejszy i ze śladem słodyczy w posmaku, a przede wszystkim z ciemniejszym tłem i mocniejszym na nim kontrastem. Nieznaczna zaznaczała się w tym sztuczność, wszakże nieznaczna na tyle, by nie przeszkadzać, a kiedy ktoś kontrast i ciemne tło preferuje, to jak najbardziej coś takiego byłoby do wzięcia. Sam jednak wybrałbym zdecydowanie naturalizm; zarówno ze względu chęć słuchania, jak i zawartą w dźwiękach muzyczną prawdę.

Na koniec tej części odsłuchów jedna uwaga. Otóż nie samą orientacją prawo-lewo kabel żyje. W kablu zasilającym dźwięk płynie w obie strony, toteż kiedy jest to kabel kierunkowy, powinien tak jak te Sulka mieć z góry określoną orientację. Samo jej obrócenie w gniazdku Shuko da wprawdzie  zgodność z życzeniem zwojów transformatora, ale puści prąd przeciwbieżnie do zakładanego kierunku w kablu, a to, jeżeli wierzyć w kierunkowość, musi skutkować degradacją. Sam w kierunkowość wierzę, bo solidnie ją testowałem, tak więc wynika z tego niezbicie, że mieć powinienem w systemie dwa lewe kable od Sulka (bądź kogoś innego, kto takie oferuje) oraz jeden prawy. Mam zresztą taki lewy od Harmonixa, lecz nie ten drogi w żółtym oplocie (który chwilowo wybył, ale ma wrócić), tylko ten średni w czarnym.

Odsłuch cd.

A no chociażby ustawieniem polaryzacji, które wcale nie musi być takie oczywiste w wielu przypadkach.

Ano chociażby ustawieniem polaryzacji, które wcale nie musi być takie oczywiste w wielu przypadkach.

Z ASL Twin-Head vs Acoustic Zen Gargantua

   Przejdźmy teraz na prawą stronę. Nie ulega bowiem wątpliwości, że przedwzmacniacz ASL Twin-Head Mark III, nawet po licznych przeróbkach i przewinięciu transformatora, woli zdecydowanie orientację prawą. A skoro tak, to nie będziemy go lewą nękać, tylko porównamy dwa kable zasilające do niego dopasowane, to znaczy prawego Sulka oraz Acoustic Zen Gargantuę.

Staje tym samym przed Sulkiem wyzwanie naprawdę nie lada, jako że w teście porównawczym licznych kabli zasilających z najwyższej ligi, prowadzonym też w oparciu o ASL Twin-Heada, wypadła ta Gargantua rewelacyjnie, na jotę nawet nie ustępując kablom wielokrotnie nieraz od siebie droższym; i mówiąc szczerze jest moim gorącym pragnieniem kabel ów kiedyś posiadać. Nie jestem w tym zresztą ani trochę odosobniony, ponieważ znam wiele osób Garganuy pożądających albo spełnionych jej posiadaniem – i jest to bez wątpienia dla wzmacniaczy kabel szczytowy, od którego lepszego nie znam. No ale właśnie – to kabel dla wzmacniaczy. Ma Gargantua to jasno zdefiniowane ograniczenie, które sam twórca jej przypisał, tak więc w razie jakiejś konieczności podpięta do źródła dźwięku stanowić będzie ograniczenie a nie przewagę. Pod tym względem kable zasilające Sulek Audio są zdecydowanie górą, sprawdzając się bez zarzutu w obu lokalizacjach. Jak jednak wygląda sprawa w domenie Gargantuy?

Przyznać muszę, że rywalizacja była zacięta a różnice nieznaczne, co samo w sobie tańszemu o dwa tysiące Sulkowi daje tytuł do chluby. Odnośnie  konkretów.

Główna różnica między kablami sprowadzała się do słowa „spokój”. Z Sulkiem grało to przede wszystkim spokojniej, zarówno co do prezentacji samych dźwięków jak tła. To ostatnie nie było wprawdzie tak maksymalistycznie uspokojone jak u topowych kabli Shunyaty, niemniej atmosfera spokojnej prezentacji i tu była dominująca. Poza tym Sulek operował głębszym nieco brzmieniem, ciemniejszym nieznacznie całościowo przekazem oraz wyraźniejszym definiowaniem obrysów dźwięku. W odniesieniu do sceny podkreślał w większym stopniu elementy pierwszego planu kosztem dalszych, a cały dźwiękowy fresk odmalowywał wyraźniej. Można by zatem z tego wysnuć pochopny wniosek, iż w takim razie całościowo górował i wygrał zdecydowanie. Jednak mylna to przepowiednia. Bowiem Gargantua miała za sobą to właśnie, od czego tę recenzję zacząłem. Miała większą otwartość i większą swobodę przepływu. Miała też to swoje idealne utrafienie w temperaturę ludzkiego ciała, choć trzeba przyznać, że minimalnie tylko cieplejszy Sulek też bliski był ideału.

A co ważniejsze, Sulek prawie w ogóle nie ustępuje pola swoim bardziej znanym kolegom. Rekomendacja!

A co ważniejsze, Sulek w ogóle nie ustępuje pola swoim bardziej znanym kolegom. Rekomendacja!

Na korzyść Gargantuy przemawiała jeszcze spójniej i bardziej całościowo pracująca scena oraz większa żywość całości. Bardziej artystycznie i wichrzycielsko z nią grało, dając większą siłę oddziaływania. Jak Sulek w konfrontacji z Crystal Cable przy źródle bardziej operował spójną, szumiącą muzyką jednolitością o bardziej stonowanych barwach, tak przy wzmacniaczu sam bardziej nieco był barwny a mniej szumiący powiewami muzyki. Oczywiście można woleć granie spokojniejsze i głębsze z wyraźniejszym rysunkiem dźwięków, ale sam – jak mówiłem – preferuję tę otwartość i muzyczne powiewy. Tak więc z Gargantuą słuchało mi się przyjemniej, ale, jak już wspominałem, różnice były minimalne i bardziej o gust a nie jakość oparte. Tak więc brawa dla Sulka przede wszystkim za wyniesioną na świetny poziom uniwersalność, a także za tylko jemu właściwy wybór pomiędzy prawą a lewą orientacją żyły gorącej. Bo przecież gdyby Twin-Head wolał lewą gorącą, szanse Gargantuy stopniałyby do zera. Tak właśnie było przy Crofcie, dla którego lewy Sulek albo lewy Harmonix to wyposażenie wręcz obowiązkowe.

Podsumowanie

Sulek_Power_009_HiFi Philosophy   Wszystko to razem okazało się wysoce pouczające i nową wiedzę pozwalające przyswoić. A pojawia się wraz z tymi kablami zasilającymi niezgorsza kołomyja, że ani byś podejrzewał, iż tyle wokół głupiego kawałka drutu podziać się może. Kierunki, orientacje i miejsca przeznaczenia tworzą złożoną plątaninę koniecznych do brania pod uwagę aspektów, samych z siebie w każdym przypadku niezbywalnych do pozytywnego załatwienia, o ile poszukujemy optimum, a przecież poszukujemy.

Jest czymś wysoce zadowalającym, że firma Sulek Audio postarała się o zaoferowanie kabli uwzględniających różne potrzeby audiofilskich urządzeń i że uczyniła to na właściwym sobie bardzo wysokim pułapie jakościowym. Ani przez chwilę się nie zawaham napisać, że kable zasilające Sulka lokują się pod względem klasy na dokładnie tym samym poziomie, co cała testowana niedawno śmietanka kablarskiej sztuki. A przy tym dodać muszę, iż miała ta elita sporo szczęścia, że test jej odbył się z użyciem ASL Twin-Heada, który akurat preferuje prawą żyłę gorącą, czyli stan zgodny z normą. Gdybym użył odtwarzacza Accuphase, obiektywne wymogi testu niewątpliwie zostałyby zaburzone, choć jeśli same kable mają poza tymi specjalnymi od Sulka zawsze poprawną orientację względem kierunkowości, wówczas wszyscy i tak mieliby równe szanse. Pozostaje wszakże słodką tajemnicą poszczególnych kabli i producentów, czy ich skrzyżowane żyły są efektem celowym i czy są to w takim razie specjalne kable dla urządzeń chcących mieć żyłę gorącą po lewej, czy też są to efekty błędów montażu, a kierunkowość przy okazji także mogła zostać schrzaniona.

Cóż rzec na koniec? Chwała maestro Sulkowi, że do tematu kabli zasilających podszedł z takim pietyzmem i że uszy naprawdę ma nie od parady (słuchaliśmy kiedyś razem), co pozwoliło wszystkie odsłuchowe doświadczenia przekuć w miedź o stosownych kierunkach i orientacjach. Kto zatem ma urządzenia preferujące lewą żyłę gorącą – a ma je zapewne prawie każdy – raczej nie powinien się długo namyślać i winien zwrócić się co rychlej do dystrybutora HiFi Ja i Ty o wypożyczenie kabli dla nich, bo przeskok na wyższy poziom będzie gwarantowany, co warto usłyszeć na własne uszy. A niezależnie od tego kable Sulek Audio dla normalnej orientacji też są atrakcyjne cenowo, jako że za pięć tysięcy o podobne w stanie nowości i z pierwszej ręki będzie naprawdę trudno. Zaznaczyć muszę jedynie, że same kable zasilające nie tylko grają tak w ogóle, ale i w szczegółach mocno różnią się między sobą, a co za tym idzie domagają się posłuchania i wyboru pod własne preferencje słuchacza i sprzętu z którym grać będą. Te zaś od Sulek Audio ten oferują profit, że są brzmieniowo bardzo uniwersalne, a w dodatku uniwersalne sprzętowo, ponieważ do wszelkiego typu urządzeń – na równi wzmacniaczy i źródeł – pasować będą. Posiadają w dodatku unikalną cechę dopasowania do prawej lub lewej strony, dającą bardzo pokaźny profit.

W punktach:

Zalety

  • Dwa rodzaje, dostosowane do wymogów danego urządzenia.
  • A więc remedium na bałagan związany z orientacją żyły gorącej i powiązaną z nią kierunkowością przewodów.
  • Uniwersalne brzmienie na najwyższym poziomie.
  • Spokojny, wyważony przekaz o dynamice dorównującej najlepszym.
  • Wyrazisty rysunek samych dźwięków i wyrazista scena.
  • Brak koloryzowania i przegrzewania.
  • Naturalny sposób oświetlania.
  • Temperatura niemal tak dobrze dobrana jak w najlepszym pod tym względem kablu od Acoustic Zen.
  • Duża otwartość dźwięku w przypadku wzmacniaczy i całkowita przy źródłach.
  • Jakość ogólna na elitarnym poziomie.
  • W istniejących realiach stosunek jakości do ceny należy uznać za wysoce zadawalający.
  • Giętkie.
  • Odporne na uszkodzenia.
  • Jedyne chyba z całkowicie miedzianymi wtykami.
  • Można wypożyczyć.
  • Polski dystrybutor.
  • Od firmy robiącej rewelacyjne interkonekty.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Skromne opakowanie.
  • Brak ukłonów w stronę spektakularnego wyglądu.
  • Trudniejsze do odsprzedaży niż konkurencja od znanych marek.
  • Mimo to nie są tanie, choć daleko im do najdroższych polskiej produkcji.
  • Jak wszystkie kable Sulka zaczynają „grać” pełną parą dopiero po kilkunastu minutach.

 

Sprzęt do testu dostarczyła firma: HiFi Ja i Ty

Cena: 5000 PLN za odcinek 2,0 m.

 

System:

  • Źródło: Accuphase DP-700.
  • Przedwzmacniacz/wzmacniacz słuchawkowy: ASL Twin-Head Mark III.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1.
  • Głośniki: Living Voice OBX-RW.
  • Słuchawki: AKG K1000 (kagel Entreq Atlantis).
  • Interkonekty: Harmonix HS101-Improved-S, Sulek Audio.
  • Kable głośnikowe: Ortofon 7NX-SPK-X1-Premium.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Crystal Cable Reference, Sulek Audio,
  • Listwa sieciowa: Power Base High-End.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

13 komentarzy w “Recenzja: Sulek Audio – kable zasilające

  1. Tomasz pisze:

    Interesująca recenzja. Bardzo zachęca do eksperymentowania z kablami zasilajacymi. Jest to bardzo obrazowy sposób prezentacji walorów kabli zasilających Sulek. Po przeczytaniu tej recenzji pragnie się te kable posiadać. Dla mnie są to najlepsze kable jakie miałem. Do odkrycia ich bogactwa dźwiękowego potrzeba czasu. Potem jest tak jak z dobrym winem, że innego już nie chce się próbować, aby nie stracić, czy zapomnieć tego smaku. Aby tak było trzeba jednak najpierw spróbować, abym samemu się o tym przekonać. Ja już jestem przekonany i wiem, że Sulek bronić się będzie sam wobec bogatej i dobrze marketingowo rozpropagowanej konkurencji. Zachęcam tym bardziej, że to pomysł i produkt krajowy. (To tak patriotycznie)

  2. Piotr Ryka pisze:

    Największym problemem kabli Sulka jest nazwa i kraj pochodzenie. Cardas, Tara czy Fadel to jakoś brzmi, a Sulek?. Jak wspominam komuś w rozmowie, że to świetne kable, wówczas widzę w oczach rozmówcy niedowierzanie i niemal politowanie. Tak jakby w Polsce zrobienie dobrych kabli było niemożliwe, a nazwa Sulek jeszcze dodatkowo psuła dźwięk.Gdyby brzmiała Süssmayr albo Sugden, to co innego. Ale Sulek? Przenigdy.

    Sami siebie nie szanujemy, ot co.

  3. AAAFNRAA pisze:

    Panie Piotrze, ja bym aż tak radykalny nie był. Equilibrium i Albedo może i kojarzą się(nazwy) bardziej „zagranicznie” niż Sulek, ale są polskie i markę mają wyrobioną. Z tym, że one „wyglądają” a Sulek nie. No i są parę lat na rynku. Z tych tanich Melodika też ma się dobrze. Ale wszystkie w/w mają dystrybutorów, dostępność, reklamę… i recenzje, a Sulka chyba tylko Pan promuje 🙁

    1. Piotr Ryka pisze:

      Sulka promuję sam, bo tak sobie to Sulek wymyślił, że tylko u mnie. Przynajmniej początkowo, bo z czasem sięgnie pewnie po innych recenzentów. Ale to nie zmienia faktu, że kable są rewelacyjne.

    2. Maciej pisze:

      Jak autor powyższego postu uważam że nazwa SULEK jest bardzo dobra, jest oryginalna, prosta i łatwa do zapisania. Natomiast wygląd i wykończenie oraz jakość logo zniechęcają nawet to testów 🙁 Podobnie jak X-Bulk, sprzęt za grube pieniądze a logo w plastikowej tabliczce wyryte laserem – technologia emblematu jak z plastikowych pucharów dla młodzików. Przy produkcie za kilka tysięcy naprawdę warto dać taki emblemat w mosiądzu, polerowanej stali lub innym metalu ale zrobiony w sposób 'z klasą’.

      1. Maciej pisze:

        Niestety gumowa izolacja SULKA przypomina przewód od narzędzia budowlanego… Ja nie jestem w tej grupie ludzi, ale jeśli ktoś kupuje przewód za kilka tysięcy to na pewno reszta jego urządzeń musi również wyglądać luksusowo i kable nie powinny odstawać od tego standardu.

        1. Piotr Ryka pisze:

          Izolacja faktycznie jest przemysłowa, ale sprawa z izolacją okazuje się delikatniejsza niż by się mogło wydawać. A to z tego powodu, że izolacja wpływa na brzmienie. Tak więc dodanie ładnej izolacji, to nie tylko kwestia wyszukania elegancko prezentującego się oplotu, ale jeszcze takiego żeby nie popsuł dźwięku. Nie wiem co Sulek na to, bo nie pytałem, ale może zechce sam odpowiedzieć.

          Odnośnie logo i opakowania, to trzeba pamiętać, że firma stawia pierwsze kroki i ma ograniczone możliwości budżetowe. Skupia się na jakości brzmienia a nie oprawie teatralno-audiofilskiej; i to jest pewien zaznaczający się w świecie trend, prezentowany na przykład przez Schiita czy Tellurium Q. A że piękny wygląd i super opakowania robią na klientach wrażenie, to inna sprawa. Na pewno robią – taka jest ludzka natura. Tylko co komu po pięknym kablu w super pudełku, który w porównaniu do Sulka gra jak kupa? A łatwo takie wskazać.

          1. Maciej pisze:

            Mniemam, że bawełniany oplot będzie neutralny 🙂

          2. wpszoniak pisze:

            Panie Macieju,
            oploty kabli mają wpływ, oplot bawełniany również (sprawdzałem na interkonekcie) co opisuje w jednym z testów portal-
            http://www.hifi-advice.com/knowledge-base-MAIN.html

  4. sebna pisze:

    Są jeszcze zupełnie inne aspekty. Czysto praktyczne, jak odsprzedawalność, która obecnie raczej nie istnieje poza z ręki do ręki koledze, chyba że za przysłowiowe grosze to pewno ktoś by wziął w ciemno 🙂 Niestety ale jest to okrutna rzeczywistość początków powstawania marki a cena stawia w szranki z czołówką światową.

    Nie mniej jednak, życzę samych sukcesów firmie Sulek.

    Ale nie o tym chciałem pisać a o bańkach 😉 Ostatnio słuchałem głośników dokładnie takimi bańkami grającymi czy też raczej banieczkami i też to do mnie wcale nie przemawia. Brzmi to sztucznie i nienaturalnie dla mnie. Dokładnie tak jak opisujesz wiąże się to z podkręconym kontrastem i większym zarysowaniem konturów. Wydaje mi się, że w przypadku, którego ja słuchałem był to problem nie możności wygenerowania poprawnej skali przez głośniki a zarazem oferującymi dużą rozdzielczość przez co powstawał efekt bąbelków. Być może był to też cecha tych konkretnych głośników. Otwartość dźwięku i jego naturalne układanie się w przestrzeni również znacznie bardziej do mnie przemawia.

    Pozdrawiam

    1. Piotr Ryka pisze:

      No tak, audiofilizm to nie zapalenie płuc – stawianie baniek niewskazane 🙂

      1. sebna pisze:

        Patrząc na aktywność na polskich forach to znalazła by się pewno niemała grupka ludzi, która nie miała by nic przeciwko gdyby zakwalifikowano audiofilizmu jako chorobę. Wtedy mogła by już bez dalszych podchodów przystąpić do administrowania elektrowstrząsów audiofilom w potrzebie bo zgaduję, że to było by ich leczeniem z wyboru 😉

        1. Maciej pisze:

          Nieprawda. Bo audiofilizm jest pochodną zaburzeń kompulsyjno-obsesyjnych, które w prawie polskim są traktowane właśne jako zaburzenie a nie jako choroba. I np.: w są w sądownictwie zaburzenia nie są traktowane jako usprawiedliwienie wszelakich występków : )

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy