Recenzja: Stax SR-X9000

     Pełzło, pełzło – dopełzło. Poczynając od daty premiery – 8 października 2021.

 Bywają takie słuchawki, które przybyć nie mogą, powody tego różne. Nie mówię tu o dawnych, dla nich są oczywiste, ale o pochodzących z produkcji bieżącej. Czasem dystrybutor się boczy – najczęściej nie wiadomo o co, ale przyjmijmy, że mnie nie lubi. Albo panicznie się boi, żeby mu ktoś pupilka nie skrzywdził, bo wówczas wymierna strata i psu na buty takie coś. Kiedy indziej i tak się zdarza, że nie dystrybutor, a posiadacz cennych słuchawek trzęsie się nad ich stanem – myśl o najmniejszej nowej rysce przyprawia go o dreszcze. A bywa też i tak, że jakieś słuchawki są tak drogie, że ich nie znajdziesz w żadnym sklepie i dystrybutorzy też nie mają. Ba, czasem nawet dystrybutora nie ma. (Sennheiser HE1 przykładem, zestaw jest sprzedawany wyłącznie poza dystrybucją.)   

     Zgodnie z polityką drożyzny szczytowej, a w jeszcze większym stopniu szerzącej się polityki sprzedaży bezpośredniej, niektóre produkty można poznawać wyłącznie poprzez zakup, a przecież to nie bilet do kina, tak się recenzji sprzętu pisać nie da.  

    Najczęstszym jednak powodem ograniczona ilość i jednocześnie kupujących mrowie. Po co komu wtedy recenzja, na pewno nie sprzedawcom. Lecz i kolejkowiczom po co, skoro już się ustawili w oczekiwaniu obiecywanych przyjemnych doznań, niejednokrotnie rewelacji. A tu ktoś może będzie zrzędził, szukając dziury w całym – po co narzekać na czereśnie, że mają pestki i ogonki, skoro są takie smaczne? Tymczasem odnośnie nowych Stax już jakiś Spritzer marudzi, że przetworniki ustawiono pod złym kątem, inny malkontent zarzuca, że dawne SR-Ω lepsze, a jeszcze inny utrzymuje, że takie duże membrany w praktyce się nie sprawdzają, wiele par trzeba odrzucać już na etapie produkcji.   

    Dużo powodów może stanąć przeszkodą pomiędzy recenzentem a przedmiotem, w przypadku tytułowych Stax SR-X9000 aż kilka z wymienionych postarało się o to. Ale co się odwlecze, to nie uciecze, powiada stare przysłowie – a choć tu średnio pasuje, jednak się załapało.

    Na koniec aż z Berlina kolega Stefan przywiózł własne cenne słuchawki, o których fama niesie, że producent zaledwie jedną parę na dzień roboczy może wykrztusić. Zważywszy, że tydzień pracy w Japonii to teraz mogą być cztery dni (Panasonic na przykład wdrożył), jak również przypomniawszy uwagę, że przy tak dużych membranach nie wszystkie egzemplarze się udają, daje to najprawdopodobniej niecałe trzysta sztuk rocznie, a przecież cały Słuchawkowy Świat dyszy nad tymi słuchawkami. Także i polska dystrybucja poczuła oddech tego świata: pierwsze zaledwie dziesięć sztuk rozeszło się na pniu, obiecana na lipiec następna partia na razie nie nadeszła. Tak więc gdyby nie Stefan, recenzji by nie było. Tym gorętsze podziękowania, mam nadzieję nie tylko moje.

    Słówko przypomnienia o Stax Ltd. Firma nie zaczynała od słuchawek, powstawszy w 1938 (w mieście Fujimi w prefekturze Saitama) za przedmiot produkcyjny miała zrazu wyłącznie sprzęt radiowy, następnie też gramofony. Od 1954 również głośniki elektrostatyczne, których technologię tworzenia dźwięku udało się rozszerzyć na słuchawki finalnie w 1959-tym i jako produkt rynkowy zjawiło się to rozszerzenie rok później – modelem STAX SR-1. Tak oto staje przed nami pamiętna dla słuchawek data, rok 1960-ty, rok zaistnienia elektrostatów.

(źródło: av.watch.impress.co.jp) STAX SR-1

    Tamte słuchawki to była „bomba” – zaprezentowane na wystawie w Tokio z miejsca stały się światową sensacją; od tamtej pory STAX i słuchawki stają się jakby jednością.   

    Kolejne daty przełomowe po tym 1960-tym to pojawienie się w 1993 modelu ultra szczytowego SR-Ω, w 1998 trochę mniej wyżyłowanego, ale ogromnie cenionego SR-007 (Omega II), w 2011 nowego flagowca SR-009 i w 2018 jego poprawionej wersji z oznakowaniem „S”. Na koniec, dekadę po „dziewiątce”, recenzowanego teraz flagowca Stax SR-X9000.

    Uwagę w jego nazwie przykuwa nieużywany wcześniej symbol „X”, który nie wziął się znikąd, z żadnego czyjegoś widzi mi się – posiada rangę historyczną.  

    W 1970-tym Stax zakończył opracowywanie udoskonalonych elektrod z metalowymi siatkami wzmacnianymi przez aluminiowe szprosy – i one zostały nazwane zbiorczo SR-X, z uwagi na tych szprosów krzyżowanie. W prototypowych SR-X oraz podłużnych przetwornikach serii Lambda to krzyżowanie było zwykłe, ale u szczytowych SR-Ω przybrało postać centralnego krążka z promieniście odchodzącymi szprosami. W Omedze II znowu znikło, aby powrócić w SR-009 formą wybiegających z centrum szprych, a w najnowszym flagowcu X9000 jest podobnie jak w SR-Ω, tyle że węzeł centralny z małego kółka stał się dużym okręgiem.

    Odnotujmy przy tej okazji, że między najbardziej rozbudowaną formą podtrzymującego rusztowania u SR-Ω, a całkowitym jego brakiem u Omegi II, zaszła prawdopodobnie rewolucja w postaci buntu pracowników i części kadry inżynierskiej przeciwko kierownictwu lansującemu trudniejszą technologię szprosów – ręczne klejonych do siatkowych elektrod, co było dla wykonujących męką i stało się zarzewiem. Dzisiaj sam Stax przyznaje, że produkcji szprosowych driverów SR-Omeg nie udało się sformatować w czynność rutynową; dopiero teraz, zmieniwszy technologię z ręcznego klejenia na zautomatyzowaną infuzję, stało się to możliwe. Tak powstają szprosowe drivery dla Stax SR-X9000, miejmy nadzieję nikogo już nie dręczące i funkcjonalnie doskonałe.    

    Nim zacznę tego „ziksowanego” flagowca przybliżać, słowo o napędzaniu. Słuchawki elektrostatyczne początkowo nie miały specjalnych wzmacniaczy, a jedynie przystawki do głośnikowych, które poprzez ich dopasowujące transformatory zewnętrzne stawały się napędem. Przy czym nie było ograniczeń – wzmacniacz mógł być dowolnej mocy i rodzaju, chociaż oczywiście im lepszy, tym lepiej, ponieważ to w słuchawkach było słychać tak samo jak w głośnikach.

    Później pojawiły się i specjalne wzmacniacze (w nomenklaturze Staksa „energizery”); historia odnotowuje dwa przykłady prób stworzenia przez firmę Stax słuchawkowego wzmacniacza wyrastającego nad pozostałe. Pierwszym był wielki, dzielony nawet, Stax SRM-T2, powstały w ilości zaledwie pięćdziesięciu sztuk [1]. – I to był wzmacniacz co się zowie; bardzo skomplikowany układ na ośmiu łącznie lampach (4 x ECC188 i 4 x EL-34), piekielnie przy tym drogi, obecnie z drugiej ręki jeszcze droższy. (¥ 468 000 – 1993; $ 20 000 – 2021) Drugim oferowany do teraz Stax SRM-8000; relatywnie o wiele tańszy, mający zaledwie dwie lampy i posturę dużo skromniejszą. Starszy był jakości szczytowej, obecny aż tak ekskluzywny nie jest, niemniej otoczony dobrym torem (źródło, okablowanie, zasilanie) potrafi zadowalać. Ale jego w teście nie będzie, ani żadnego z wielu oferowanych teraz i dawniej przez zewnętrzne firmy. Będzie znowu jak na początku, to znaczy przez dopasowujący transformator; ale nie taki jak te Staksa, mieszczące się w małych pudełkach, tylko potężny moduł LST HBZ na najwyższej klasy transformatorach Lundhala. Nad którym nie będę się rozwodził, dostanie własny opis, a reszta toru będzie moja, z alternatywą w postaci trzystuwatowej końcówki mocy Parasound. (Jako że LST HBZ lubi mocne wzmacniacze.)

[1] A potem wybuchł bunt i przetoczyła się rewolucja.

Powierzchowność i technologia

Kaseta w czarnej obwolucie. (A obwoluta jeszcze w folii.)

    Znający historię Staksa, posiadający niejednokrotnie kolekcję ich wyrobów, już na podstawie pierwszych towarzyszących doniesieniom zdjęć wychwycili, że nowy flagowiec SR-X9000 będzie wyraźnie nawiązywał do najbardziej nobilitowanych historycznie Stax SR-Ω. (Inaczej SR-Omega.) Widać to było w każdym elemencie – i po kształcie ogólnym, i po konstrukcji przetworników. Organizacja pałąka, sposób wieszania muszli, same te muszle i wszystko w nich – to było powtórzeniem pamiętnych SR-Ω, ale z unowocześniającymi zmianami. (Odnośny materiał zapoznawczego samego Staksa pod tym adresem)

   Na rzecz postępu w pierwszym rzędzie powiększono membranę – także okrągłą, także polimerową, ale mająca o 20% większą powierzchnię i zdaniem Staksa już maksymalną dla pola dźwiękowego słuchawek. Sugerowano też, iż ta nowa jest cieńsza, a w każdym razie lżejsza, ale żadne liczby nie padły.  

    Powiększenie wymusiło rzecz jasna większy obwód – Stax SR-X9000 to słuchawki pod względem kształtu prawie identyczne, ale od SR-Ω większe.

   Membrana nie tylko została powiększona, także w kolejnym kroku udoskonaleń włożona pomiędzy elektrody układu MLER-3 (Multi-Layer-ElectRords), a nie w poprzednie MLER-2 z modelu SR-009S ani MLER-1 z SR-009. (O różnicach pomiędzy dwoma poprzednimi flagowcami dokładne informacje do zaczerpnięcia na tej stronie)

    Który to MLER-3 (o nazwie odniesionej do pokolenia, a nie ilości warstw) to czterowarstwowa kanapka uformowana termodyfuzyjnie, czyli poprzez elektro-termiczne łączenie bezpośrednie metali, łącząca w bezklejowy sposób cztery teraz, a nie jak wcześniej trzy siatkowane krążki metalowe w wielowarstwowy krążek elektrody spajający różne siateczki i wzmacniające rusztowanie. Rusztowanie niezbędne do usztywnienia gwarantującego idealną równoległość międzywarstwową i jednocześnie całkowity braku odkształceń pod wpływem ciśnień akustycznych pracującej membrany, jako że jedno i drugie powodowałoby słyszalny spadek czystości dźwięku.

   Po każdej stronie membrany mamy więc czterowarstwową teraz elektrodę ze zintegrowanymi szprosami – niczym bezpośrednio nie osłoniętą. Dopiero na wyraźnym dystansie śrubowym pojawia się mocowana do aluminiowej oprawy przetwornika siatka osłony mechanicznej, w odniesieniu do której Stax zauważa, iż należało ją przekrzywić względem równoległości z przetwornikiem, aby uniknąć powrotnych odbić zaburzających propagację, przez co śrubowy dystans z tyłu jest większy od przedniego.

   Takie pasożytnicze odbicia powodujące interferencję to tak nawiasem problem znany – siateczki osłon nad przetwornikami każdy szanujący się producent czyni możliwie transparentnymi, lecz zdaje się dopiero Stax zadbał o ich odchylenie. Jednocześnie odchylił też same przetworniki od równoległości z osią głowy – pady za uchem są grubsze niż przed nim, o co dba teraz prawie każdy. (Bynajmniej jednak nie wszyscy, u T+A czy Grado wciąż mamy przetworniki stylem klasycznym równoległe do skroni, a nie do małżowiny usznej.)  

Symbolika tajemnicza.

    W siatkowych osłonach nowego flagowca Staksa zadbano nie tylko o odchylenie, także o samą konstrukcję. Większe, bardziej podłużne oczka siatki są od góry i dołu obstawione mniejszymi kwadratowymi; nie mamy zatem do czynienia ze zwykłą siatką o identycznych oczkach, przepływająca przez nią fala będzie umyślnie odkształcana. Nie mammy też do czynienia z chwytem zastosowanym przez HiFiMAN-a w Susvarach i Shangri-La – druciki siatki nie są mikronowo cienkie, ażeby bez zakłóceń mogły przechodzić przez nie fale o częstotliwości nawet miliona herców. W zamian nie ma ponad drobniutką, wewnętrzną drugiej zewnętrznej z grubych żeber ukształtowanych w technologii Stealth (zupełnie rozpraszającej odbicia) – membrany u Stax SR-X9000 chroni jedna umyślnie odchylona siatka o różnej wielkości oczkach.   

    W odniesieniu do tego wszystkiego zjawia się kilka uwag:

  • Przede wszystkim nie podano grubości membrany (która u SR-Ω wynosiła 1,5 µm). Ale może ta grubość jest zmienna? (Zmiennogrubościowe membrany spotykamy u MrSpeakers.) Trudno powiedzieć, ale jeśli nie, to albo ta membrana jest cieńsza, albo z lżejszego materiału, albo opowieść o lżejszości nieprawdziwa.   
  • Zarazem zjawiają się obiekcje odnośnie tej cienkości ze strony niektórych użytkowników, wg. których zmaksymalizowana cienkość oraz maksymalne zbliżanie elektrod do membran są dobre dla słuchaczy z dalekowschodniego kręgu kulturowego, dla których rola basu jest mniejsza od subtelności sopranowych, podczas gdy dla Europejczyków odwrotnie. (Nie podzielam takiego stanowiska, ale je odnotowuję.)
  • Nie pada też jasna deklaracja, czy aluminiowe siatki elektrod powleczono złotem (jak było u SR-Ω i chyba też u SR-009S). Ale prawdopodobnie tak, wygląd by na to wskazywał.
  • Jeszcze inne obiekcje tyczą dużego dystansu do zewnętrznej siatki, zwłaszcza użycia dystansowych śrub, którymi nawiercone oprawy przetworników mają spisywać się w sensie akustycznym gorzej od nienaruszonych. (Nie umiem tego ocenić.)
  • Wreszcie padają zarzuty pod adresem zbyt grubych drutów użytych do splecenia osłon; wyraża się nadzieję, że z czasem nastąpi rewizja i wtedy staną się cieńsze, tym samym bardziej transparentne.

    Na wszystkie te uwagi Stax nie odpowiada, wyraża natomiast dumę z pałąka, z którego całkowicie usunął obecne w modelach SR-009 i SR-009S elementy z tworzyw. Zarówno druty konstrukcyjne budujące pałąk właściwy, jak i elementy wiązania z muszlą oraz regulatory wysokości są w całości z nierdzewnej stali, tym samym trwalsze oraz odporniejsze na ewentualny własny lub cudzy rezonans.

Słuchawki imponujące.

    Nausznice są wykonane z dwóch surowców – obwodowo to w dobrym gatunku sztuczna skóra, a na obszarze kontaktu z głową zapewniająca świetną wentylację naturalna skóra jagnięca.

    Względem pierwowzoru SR-Ω do odnotowania jest różnica gdy chodzi o podwieszoną pod drutami łącza skórzaną opaskę nagłowną, która w oryginale była z mięciutkiego weluru, podczas gdy tutaj okazuje się sztywna, zawsze zachowująca kształt.

     Słuchawki są duże lecz stosunkowo lekkie, ważą tylko 432 gramy. Ta niska waga wraz z wielkością przekładają się na wygodę – nosi się je bardzo wygodnie niezależnie od długości odsłuchu, do czego przyczynia się też wentylacja ze strony obudowy otwartej.

    Okablowaniu pozostawiono wypróbowaną postać płaskich, sześciożyłowych taśm, ale przydano mu możliwość odpinania. Wraz z czym w komplecie znajdujemy dwa różnej długości kable – 2,5 m i 1,5 m. Ich trójbolcowe zapinki przy muszlach trzymają kontakt pewnie, ale trzeba uważać przy ich wsuwaniu, bo oznaczenia stron nie są wyraźne, osoby słabiej widzące będą musiały sięgnąć okulary.

   Same przewody to miedź o czystości 6N w otoczce wysokiej (niepodanej) czystości srebra, z uwagi na swą cienkość (ø0,14 mm) dające kabel o niskiej pojemności, przekładającej się na potęgowanie roli sopranów i umniejszanie basu. (Można powiedzieć: tradycja.) W komplecie wraz z kablami dla każdego z nich plastikowa, wygodna w użyciu osłonowa zatyczka pięciu bolców wzmacniaczowego wtyku, tak aby na wolnym powietrzu zbytnio się nie utleniały.  

    Jedna uwaga odnośnie tego: Stax daje kable w plastikowych woreczkach ciasno splecione w motki, ale sam użytkownik powinien zadbać, by kabel zaraz za pięciobolcowym wtykiem nie był ciasno skręcony, co by mu na dłuższą metę z pewnością zaszkodziło.  

   Opakowaniem duża, na kolor wiśni wykończona skrzynka z lekkiego, naturalnie jasnego wewnątrz drzewa paulowa; skądinąd rdzennie japońskiego, ale na cześć holenderskiej królowej Anny Pawłownej Romanow obdarzonego przez wyprawę holenderskich botaników tą osobliwą nazwą, która się w nauce przyjęła. (Holendrzy nazywali swoją królową, być może nie do końca pochlebnie, Paulowa.) Wybór tego akurat gatunku drzewa nie jest podobno przypadkowy; nie tylko lekkie i ładne, zapewniać ma też wyjątkowo dobrą termoizolację i chronić przed zawilgoceniem.

Z odpinanymi kablami.

    Z wnętrza paulowej skrzynki wydobywamy słuchawki o wyglądzie nie tylko jednoznacznie wykazującym podobieństwo do dawnych SR-Omeg (co wychwycić może jedynie ktoś obeznany z tematem), ale przede wszystkim każdemu mówiącym, że ma do czynienia z elitarnymi. Mieniące się tajemniczymi odcieniami elementy metalowe, złote szprosy i siatki połyskujące zza osłon, skórzana opaska z napisem STAX, skórzane pady, lejące się taśmy kabli, ogólnie duży rozmiar i piękne wykończenie – to wszystko mówi patrzącemu: „Oto słuchawki wyjątkowe!”

    Wpada jeszcze skomentować cenę. Cóż, 6200 USD albo 35 000 PLN także oznacza ekstraligę, w tym wypadku z turbodoładowaniem tego „ekstra” poprzez brak dostępności. Strona domowa Staksa informuje, że w razie dokonania teraz (w sierpniu) zamówienia jest szansa, że na Gwiazdkę, kto wie, może dostaniesz…  Strona polskiego dystrybutora (Grobel Audio) nie oferuje pewnie nic lepszego, nawet mi się nie chciało sprawdzać.

Brzmienie

Dochodzenie do brzmienia

Największe z wszystkich Staksa.

    Ten podrozdział można pominąć, chociaż wskazuje na rzecz ważną – na wybitną (choć oczywiście nie unikalną) skłonność nowych flagowych Stax do przejmowania własności współdziałającego toru.

    Sprawę poprzedza, oczywista, klasyczne wygrzewanie, w które jedni nie wierzą – inni wierzą, a sam wierzę, z tym że to nie żadna wiara, a konsekwencja doświadczeń. Akurat podczas testowania X9000 raz jeszcze mogłem to potwierdzić, musząc usunąć z przedwzmacniacza nowo pozyskane, pracujące od około stu godzin długoanodowe ECC83 Mullarda, dające mimo budowy identycznej brzmienie rażąco uboższe od pary używanej przez lata. Zakładam przy tym, trudno inaczej, że Stefan swoje X9000 porządnie ograł, że pracowały co najmniej dwieście godzin. Mimo to w konfrontacji z innymi okazały się mieć mniej transparentne medium, wycofane soprany oraz przesadną pogodę nastrojową na bazie zarówno tego cofnięcia, jak i lekkiego do średniego ocieplenia. Co zaznaczało się w każdej muzyce obrazującej inny od pogodnego nastrój: smutne, utrzymane w klimacie powagi, czy wręcz wiejące grozą utwory (jak Pas de Deux Czajkowskiego, Tri siestry Bułata Okudżawy, Ta nasza młodość Haliny Wyrodek albo Opening Titles From „Mutiny on the Bounty” Vangelisa) okazywały się nastrojowo skręcone w stronę pogody ducha, której same nie przejawiają. Wszystko to prysło po dwóch dniach grania od rana do wieczora – medium stało się czyste, soprany w pełni rozwinięte, nastroje weszły na swoje miejsce. Został sam szok recenzenta, zaskoczonego tym, jak bardzo były te X9000 początkowo różne i jak się prędko przeobraziły. A teraz o samym brzmieniu.

Wyznaczniki

    Dwie rzeczy decydują w równym stopniu o charakterze tych słuchawek poza samą wydolnością ogólną. A jest ta wydolność pierwszorzędna, co odnosi się też do basu. Nie mamy już do czynienia z obecną u poprzedniego flagowca SR-009 dominantą transparentności – przenikającą aż do wnętrza postaci, czyniącą z nich rodzaj duchów. Te transparentne awatary (skądinąd urokliwe) ustępują miejsca konkretności zupełnej:  namacalność, ciężar właściwy materii kreującej (na równi z gatunkowym), tak samo jak procentowa obecność i potęga basu – to wszystko okazuje się prima sort, chociaż kiedy ktoś preferuje szczególną kaloryczność dźwięku i namacalność na tym opartą, to pozostając w kręgu elektrostatów nowe Audeze będą dlań lepsze. Okażą się też gładsze, bardziej skupione na melodyce oraz ogólnie biorąc takie brzmieniowo zwyklejsze – ale gdybym miał między nimi a X9000 wybierać, wybrałbym nowe Staksy. Te są w pozytywnym znaczeniu bardziej niezwykłe, a decyduje o tym jeden z czynników wspomnianych w pierwszym zdaniu.

    Otóż one potrafią szeptać.

Z osobliwymi osłonami.

    Powiecie:  – Pan zwariował! Przecież każdy potrafi; i człowiek, i słuchawki. Ale właśnie, że nie. One są bardziej intymne, bo przemawiają jakby ciszej, a mimo to wyraźniej.

    Skanowanie powierzchni dźwięku mają mikroskopowo dokładne, a przez pierwsze dwa dni odnosiłem wrażenie, że słyszę przy tym tarcie membran o elektrody, ale to ustąpiło. (Albo mi się zdawało przez te trochę nazbyt technicznie grające, surowe jeszcze ECC83.) Dokładność ta – zjawiskowa i pokrewna tej z Dan Clark Audio Stealth, charakteryzuje niejedne elektrostaty, od sennheiserowskiego Orpheusa poczynając. Tu jednak nie jest parametrem jednym z wielu, tylko wysuwającym się przed inne. Nie wielka scena z SR-Omegi i nie całościowa spektakularność Sennheiser HE90, ani też melodyjność Audeze CRBN, tylko intymny kontakt na bazie przede wszystkim mikroskopowej dokładności odczytu i jednocześnie unikalnie precyzyjnego ukazywania różnorodności dźwięków, to u tych X9000 znak firmowy. Jeśli więc komuś szczególnie zależy na tym, by jakiś głos – człowieka czy instrumentu – był jak najbardziej swoisty, a nie przede wszystkim efektowny, potężny i otoczony dalą, to to słuchawki dla niego.  

     Wraz z tym nie należą do takich, które chcą muzykę wygładzać, natłuszczać lub w dowolny inny sposób podkręcać – echami, pompowaniem energii, nabłyszczaniem, naprężaniem, słodyczą, ciepłem, rozbudowaną scenerią.

    Echa pozostają pod pełną kontrolą i nigdy nie zostają sztucznie pogłębione, a kiedy mamy do czynienia ze zwykłą mową lub aranżacją bez echa, to nie ma po nich śladu.

    Sama materia brzmienia jest barwna i nie posiada tendencji do zszarzania ani wpadania w inny dominujący odcień, a skutkiem bogactwa tekstur najczęściej na powierzchni bardziej matowa niźli lśniąca, choć lśnienia ni dźwięczności nikomu nie zabraknie.

    Naprężenia nie ma zaś wcale – napięcia strun instrumentów i strun głosów są całkowicie naturalne.

    Zapewne w zależności od toru karnacja całokształtu będzie jaśniejsza lub ciemniejsza, ale nie ma rozjaśnień, nie ma podświetleń, podbarwiającej kremowości, jaskrawości ani po drugiej stronie mroku. Ogólna nastrojowość pozostaje zwykle poważna i tonalnie trochę ściemniona, a po potraktowaniu moim torem zupełnie znikło ocieplenie – zostało samo naturalne ciepło o dobrze uchwyconej temperaturze, takiej bez śladu chłodu.

Mało czytelnie zaznaczonymi stronami. (Choć pady wszystko wyjaśniają.)

    Odnośnie zawartości energetycznej brzmienie jest raczej delikatne, chociaż uderzenia perkusji nie przejawiały słabości, za to przejawiały złożoność. Jednakże mocne uderzenia smyczka o struny violi da gamba na płycie „Harmonie Universelle II” Jordi Savalla (bębnienie smyczkiem) miały zdecydowanie mniejszą siłę i zwartość niż u AKG K1000. Niemniej swą siłę miały, a mniejsza porcja i mniejsze skupienie energii pozwalały bardziej zaistnieć poszczególnym strunom, co niosło swoją wartość, także wzmagało różnorodność.

   Na rzecz intymności i szeptu pracował również pierwszy plan, który okazał się wyjątkowo bliski; duża część akcji rozgrywała się u słuchającego w głowie. (Epistemologicznie rzecz biorąc wszystko i zawsze rozgrywa się w podmiocie [2], ale nie o tym teraz mowa, tylko o jego doznaniach.)   

    Wraz z takim pierwszym planem docieramy do drugiego wyznacznika – do charakteru sceny.

    Stax pisze o tych słuchawkach jako mających największe pole dźwiękowe na świecie. I tu się muszę nie zgodzić, zwłaszcza gdy idzie o głębokość. Szerokość – owszem, jest szeroko, ale głębi stosunkowo niewiele. Słuchając (jak przy każdych) chóru z Czarodziejskiego Fletu, zostałem poczęstowany dystansem kilkunastu metrów i audytorium o powierzchni nie większej od jakichś trzystu metrów. Dość było tej powierzchni, by zaznaczyła się holografia, ale kudy jej było do tej z SR-Omega, Orfeusza czy Grado GS1000. Zupełne zatem zaskoczenie wobec takiego podobieństwa konstrukcji do pamiętnego pierwowzoru; bezpośrednio porównywane AKG K1000 pierwszy plan postawiły trzy razy dalej i na bezmiernej połaci z holografią towarzyszącą radykalnie efektowniejszą. Lecz kiedy chce się intymności, sączenia dźwięku do ucha, to te X9000 są kapitalne, może nawet z wszystkich najlepsze. Zarazem nie jest tak, że – dajmy na to – chór Verdiego albo symfonika Beethovena czy Berlioza wypadną jakoś niespecjalnie. Kiedy nie czynić bezpośrednich odniesień, ta relatywna płytkość sceny nie będzie uderzała, poza tym każde słuchawki pod względem głębi sceny i tak są w tyle za kolumnami.

Tradycyjnymi wtykami.

    Niemniej test stereofoniczny pokazał z całą dobitnością, że dźwięk z kanału do kanału przechodzi u Stax SR-X9000 przez sam środeczek głowy, a nie mniej ani bardziej przed oczami albo nad głową.

    Tak więc są to słuchawki z bliskim polem dźwiękowym, a nie największym na świecie.

[2] Nie można ontologicznie udowodnić istnienia czegoś takiego jak „świat zewnętrzny”; można go tylko zakładać na wiarę, na zdrowy rozum albo coś jeszcze innego (np. dla wygody– myślowej, komunikacyjnej, badawczej).

Brzmienie

Od A do Z metalowym pałąkiem.

   Jak się słucha

    Ogólnie świetnie się słucha, o ile wielka scena i na niej giga holografia nie są słuchacza priorytetem. Trzeba także porzucić nadzieję na brzmienia wysokoenergetyczne, również te szklące się na powierzchniach, pod spodem naprężone.

    Brzmienie Stax SR-X9000 jest trochę jak japoński papier – bardzo wyrafinowane w dotyku, złożone powierzchniowo, dające posmak delikatności, pietyzmu i różnorodności – wszystkich branych w bliskim kontakcie. Na tle kilku brzmień konkurencyjnych wypadało całkiem inaczej, toteż trudno będzie wskazać słuchawki te przypominające. Bardzo są różne od pierwowzoru SR-Ω, z jego kremową poświatą na bezkresnej dali; bardzo też różne od poprzednika SR-009, z jego unikalną transparentnością medium i odczuwalną wraz z nią zwiewnością muzycznego tworzywa. Tu nie ma wizji dali i nie ma transparentnej materii. Jest bliski konkret, ale niespotykanie subtelny, ukazywany z najwyższą maestrią dla charakteru każdego dźwięku i w ramach tego bez wygładzenia.

   O jednym zapomniałem napisać – o szybkim wygaszaniu. Nie tylko nie ma echa, ale też nie ma przeciąganych wybrzmień. Jest szybkie wygaszanie i brak odbić – naumyślnie o to zadbano. To odchylenie siatek osłon od równoległości z przetwornikami zmienia strukturę dźwięku na szybciej wygaszaną, a to czasem przeszkadza, a czasami pomaga. Słabnie romantyzm wolno gasnących dźwięków, zyskuje trzeźwość zwykłej mowy. Kiedy słuchałem znanego sobie z kameralnych przedstawień teatralnych Jana Nowickiego w na poły to piosence, na poły recytatywie z muzyką Jana Kantego Pawluśkiewicza do słów samego Nowickiego Konwalie, bzy albo pet[3], to przeszywający realizm – siła kontaktu z drugim „ja” o stopniu rozwinięcia niewyobrażalnym do poprawienia.

   Aranż brzmieniowy tych słuchawek kładzie więc nacisk na postaci wykonawców, co odbywa się kosztem scenerii. Nie – nie jest tak, że tej scenerii nie ma, ale jest relatywnie dość skąpa i nie zwraca na siebie uwagi; a kiedy w końcu zwróci, wówczas okazuje się właśnie nie zwracająca.

Porównania

Wewnątrz nowymi przetwornikami.

     Już porównałem do Audeze CRBN, SR-Omegi i poprzedniego flagowca, tego jeszcze bez „S”. Ale to porównania wspomnieniowe, a bezpośrednie były trzy. (Bardzo uczciwe – wszystkie słuchawki grały z wyjść głośnikowych końcówki mocy Crofta, Stax dodatkowo przez LST.)

    W kontekście porównawczym do AKG K1000 [4] nierównowaga pomiędzy zjawiskową maestrią oddania samego dźwięku a po macoszemu traktowanym jego otoczeniem była szczególnie widoczna. Ale może inaczej się nie da? Może tej miary perfekcyjność brzmień w przypadku słuchawek, z ich ograniczonymi wielkościowo i ilościowo przetwornikami, musi być zawsze czymś za coś – albo lepszą postacią dźwięku, albo lepszym widzeniem otoczenia? Na to pytanie odpowiedzieć nie umiem, chociaż wydaje mi się, że Sony MDR-R10 sprostały wyzwaniu. Ale nie mając ich pod ręką mogę jedynie zdać relację z porównań zaistniałych.
    Muzyczny obraz generowany przez K1000 zawsze ustawiał źródła dźwięku dalej; i lepiej, często diametralnie, obrazował scenerię. Same zaś dźwięki konstruował inaczej: tchnął w nie wyższą energię, poprzez co także większy dynamizm i dramatyzm.
    Dobrze to można zilustrować na przykładzie oklasków. Te od AKG były żywsze, głośniejsze i sopranowo pikantniejsze, a zatem bardziej charakterystyczne dla dużego audytorium. Te od X9000 – kameralnym stylem – dokładniej odwzorowywały dłonie, jako bardziej trójwymiarowo ukazywane punkty rodzenia się dźwięku, podczas gdy całość realizacji trójwymiarowość miała słabszą. Podobna różnica zaznaczała się w odniesieniu do ludzkich głosów. Te wychodzące z AKG z reguły były bardziej dramatyczne, a kiedy wokalista stał dalej, dystans ten bardziej się zaznaczał. Natomiast w przypadku nagrań realizowanych w najbliższym kontakcie, podobieństwo było na miarę niemalże identyczności – trzeba się było mocno wsłuchiwać, żeby wychwycić odrobinę mniejszą dawkę energii u X9000 i ich śladowo bogatsze, mniej ujednolicone teksturowanie. Także to, że u AKG odrobinę więcej z tyłu się działo i szerzej dźwięk się rozchodził. Stosunkowo najłatwiej było wychwycić odmienność emocjonalną – głosy i instrumenty w wydaniu X9000 wybrzmiewały spokojniej, bardziej miękko, niosły mniejszy, mniej dramatyczny ładunek uczuć, podczas kiedy u AKG wątkiem emocjonalnym bardziej się naprężały i utwardzały, z reguły były też bardziej dźwięczne, a mniej się łaszące i słabiej przylegające dotykowo. W jednych nagraniach różnice te były znaczne, w innych znikały niemal całkiem – nie umiem tego wytłumaczyć czym innym niż ustawieniem mikrofonów. Łatwo natomiast odnotować typową różnicę międzysprzętową: Staksy okazały się od AKG trochę niżej ustawione tonalnie i nieznacznie brzmieniowo ciemniejsze.

I liczną konkurencją.

    Porównanie do T+A Solitaire P okazało się nawet łatwiejsze, jako zestawienie słuchawek pod niektórymi względami jeszcze się bardziej różniących. Zwłaszcza różnica energetyczna okazała się większa: dźwięki popisowych planarów aż buchały energią. W każdym momencie było to odczuwalne, podobnie jak kolejna różnica główna: T+A Solitaire P podawały więcej składników basowych. Każda kolejna fraza to kolejny dowód, że u Stax SR-X9000 brzmienia delikatniejsze, skoncentrowane na bogactwie wyrazowym i indywidualizmach, a u T+A Solitaire P bardziej ujednolicona siła wyrazu, większa energia, potężny bas. Też i obfitsze lśnienia, bardziej skrząca się sopranowa dźwięczność, bardziej zaznaczająca się dynamika i jednocześnie większa gładkość. Gładkość pomimo skrajnie aktywnych sopranów, ale sypanych większymi iskrami. (To charakterystyczne – na dźwięk nowych Stax SR-X9000 składają się mniejsze niż u innych słuchawek iskierki sopranowe, co jest, a w każdym razie bywa, niezwykle efektowne.)

[3] Utwór to wyraz smutku po śmierci Piotra Skrzyneckiego.

[4] Koniecznie trzeba zaznaczyć, że z kablem Entreqa a nie własnym.

Brzmienie cd.

Która im nie odpuści.

    Czynnik melodyczny u T+A bliższy był przez to temu, który do świata elektrostatów wniosły niedawno Audeze; brzmienie niemieckich planarów jawiło się względem karbonowych elektrostatów jako jaśniejsze, mocniej znaczone sopranami i na drugim krańcu bardziej basowe (więcej więc grania skrajami), ale w podobnym stopniu oparte przede wszystkim na energii i giętkich liniach melodycznych.
    Srebrne soprany jako firmament, nasycający wszystko ciemną energią bas i spajająca to melodyjność – oto tych T+A cechy prymarne, a nie żadne tam staksowskie subtelności tekstur i nawiązywanie bliskich kontaktów.

    Planary od nowego na rynku słuchawek gracza to muzyka energiczna, rozmach, tętno i blask; elektrostaty od starego wygi to głównie subtelności. (Choć trzeba odnotować, że bas mają nie byle jaki, tyle że mniej się narzucający, co jedni lubią, drudzy nie.)

    Mniej energii i muzyka poskładana z mniejszych drobin – oto najnowszy Stax; operowanie w sensie malarskim większą plamką i wyższa energia dźwięku – oto flagowe T+A. Duże podobieństwo odniesione natomiast do budowania sceny: jedne i drugie operowały bliskim pierwszym planem, rozmiary scen miały zbliżone (czyli średnie) i podobnej jakości holografię.

    Na koniec HiFiMAN Susvara, czyli coś najbliższego cenowo.

   Zacznę od przypomnienia, że oryginalne kable dostarczane z tymi, równie co nowy flagowiec Staksa kosztownymi słuchawkami (33 600 PLN) są praktycznie bezużyteczne dla kogoś poszukującego dźwiękowego optimum. Sięgnąwszy po lepsze (Entreq, Tonalium, FAW, wiele innych) otrzymujemy to optimum, ale o innej niż u Stax SR-X9000 charakterystyce. Przede wszystkim o niższej tonalności i spokojniejszych sopranach. Te okazywały się w porównaniach u flagowych planarów HiFiMAN-a wyjątkowo  spokojne i najmocniej spojone z resztą. (Chociaż w razie potrzeby potrafiły zabłysnąć; kontrast pomiędzy mocno akcentowanym a zwykłym sopranem był u tych Susvar najmocniejszy).
   Smakowało się zatem u nich pasma obniżonego tonalnie, ale nie całościowo przesuniętego w stronę basu, tylko z niżej ustawionym środkiem ciężkości; głosy ludzi i instrumentów w ich wydaniu jawiły się jako niższe, gładsze i wyjątkowo mocno scalone w wyrazową jedność, ale tak samo jak nie podbijane sopranami, tak też nie podbijane basem. Ten był mocny w wyrazie i wyrysowywany starannie, ale niczego nie podbarwiający. Mocniejszy niż u nowych Stax, ale mniej ofensywny i potężny niż ten od T+A.  

Konkurencją dawną i nową.

    Poza ogólnym spokojem i całościowym wyrafinowaniem wybijały się u tych Susvar jeszcze dwie rzeczy – otwartość brzmienia i duża scena. Nie aż tak duża i tak holograficzna jak u AKG K1000, ale zaraz po niej z porównywanych największa i holograficzna najbardziej.

    O stopniu otwartości względem K1000 nie ma tak nawiasem co mówić, gdyż te są po prostu otwarte, a z nowym kablem Entreq Olympus (co uważnie sprawdziłem) uzyskują maksimum naturalizmu przy maksymalnie rozwartych przetwornikach. (Poprzednio, z Entreq Atlantis, bliżej połowiczności.) Tym samym są to w pełni otwarte głośniki nagłowne, a nie przylegające nauszne, toteż na otwartość nie mają się co z nimi mocować żadne z przylegających do głowy. Niemniej Susvary nawet w takiej konfrontacji pokazał otwartość imponującą – dźwięk z nich wyciekał bez najmniejszego oporu i okupował dużą, dobitnie holograficzną scenę. Wolne od podbarwień zespolenie sopranów i basów ze średnicą przy ich stopniu wyrafinowania oferowało też nadzwyczajną melodyjność, ale inną niż z T+A, jeszcze bliższą Audeze CRBN. Nie tak więc połyskliwą, w takim stopniu zdobioną ornamentami sopranów,  nie tak też energetyczną i ubarwianą potężnym basem.

   Signum Susvar to siła spokoju i niepodkręcany realizm, plus całkowita otwartość i spójność melodyczna. Nie okazały się tak intymne jak Stax SR-X9000 – dalej stawiały pierwszy plan i większą za nim scenę. Nie skanowały też z taką dokładnością brzmieniowych powierzchni, nie dając tak perfekcyjnej specyfiki głosowej i takiej wyraźności szeptu. Za to oferowały powszedniość. Powszedniość znakomitą.
    Rozmowa z drugim przy tych słuchawkach toczyć się będzie w miejscu mniej akustycznie aktywnym i bez szeptania wprost do ucha. Nie będzie zatem aż takiego dreszczu niezwykłości, niemniej ich całościowa muzyczna forma okaże się równie imponująca, tyle że w oparciu o inne walory – jako wyjątkowo przekonujący realizm z gatunku powszedniości. (Ale tylko z lepszym okablowaniem[5]).

Tak więc muszą stawać do walki.

    Na efektowność Susvar składają się jeszcze inne czynniki nieobecne u X9000 – spotęgowana głębia brzmienia, masywniejsze wokale, też wyczuwalne naprężenia, szklenie powłok, obłości. Wszystko to daje w pierwszym rzucie wrażenie zwyczajności, ale tak doskonale ubarwianej, że aż rodzi się magia – słucha się z fascynacją. Zarazem słucha łatwo, bo dźwięk efektowny, otwarty, niezniekształcony, przyjazny. Spośród czego najbardziej imponuje otwartość i to z jaką naturalnością organizują scenerię.

[5] Dostarczane z nimi jest tak paskudne, że aż nie mam ochoty pisać o nim, odsyłam do ich recenzji. (Jako tako jeszcze prezentuje się z najwyższej klasy torem, przy torze średnim (w sensie bardzo dobrym, ale jeszcze nie ekstremalnym) wypada beznadziejnie.)

Podsumowując

   W przypadku takich słuchawek i kogoś takiego jak ja liczy się tak naprawdę jedno – czy chciałbym je mieć? Ale nie tak na użytek porównań i do pracy, jako poszerzający osprzęt, tylko z pokusy zagłębiania się w muzykę. Odpowiedź jest twierdząca – tak, chciałbym. I jest jeszcze jedno pytanie analogicznie istotne: czy chciałbym nimi zastąpić najchętniej używane z posiadanych. Na to pytanie odpowiedź negatywna – w żadnym wypadku swoich zrekablowanych AKG K1000 zastąpić tymi Staksami bym nie chciał. To jednak dla nich żadna ujma co najmniej z dwóch powodów: to zestawienie odnosi się do słuchawek dalece przerobionych i nieprodukowanych, poza tym tak naprawdę nie do słuchawek, a do głośników nagłownych. Z uwagi na bardzo wąskie grono takich (w przeszłości i teraźniejszości łącznie zaledwie trzy modele) nie tworzy się z nich kategorii odrębnej, ale uczciwie trzeba przyznać, że konstrukcyjnie są czymś innym. Zarówno mocy dużo więcej można im aplikować, jak i inaczej, przede wszystkim obu-usznie dla każdego kanału, tworzą pole dźwiękowe. Tak więc porównywanie 1:1 nie jest w ich wypadku uczciwe.

   Co w odniesieniu do dwóch pozostałych z porównań i innych spośród najlepszych? Tutaj robi się trudniej. Na pewno oba sennheiserowskie Orfeusze to słuchawki bardziej uniwersalne, min. lepiej potrafiące się odnajdywać w repertuarze wielkoscenicznym. Z pewnością też dawna SR-Omega to była inna, wielkoobszarowa baśń. Na pewno Sony MDR-R10 też budowały lepszą scenę, wspanialszą holografię i muzykalność wyższą rangą przy równej subtelności.[6] Na pewno HiFiMAN Susvara to słuchawki równie niezwykłe poprzez szczególnie efektowną zwyczajność. Z pewnością flagowe T+A to większa dawka energii i dynamizmu przy mocniej wybijającej się melodyjności. Tym niemniej żadne z wymienionych, może poza Sony R10, nie potrafiły ani nie potrafią z tak wielką subtelnością szeptać.

   Pisząc to czuję pewną dziwność rzucanych przez siebie słów, bowiem natknąłem się na relację kogoś, dla kogo bardziej intymny związek z muzyką tworzyły i w bezpośrednim porównaniu z X9000 okazały się tworzyć nadal pochodzące z 1998 roku Stax Omega II Mk1. Sam tamte słuchawki zapamiętałem inaczej – jako potrafiące nasycać brzmienie wytworną i niebywale ujmującą ciepłotą oraz słodyczą, ale można to przecież uznawać właśnie za przejaw intymności, ktoś może tak to odbierać. Dla mnie wszelako kontaktowo bliższe i bardziej wyrafinowane są najnowsze flagowce Staksa. Dlatego chciałbym je mieć.

[6] Ale bas miały wątlejszy.

W punktach

Zalety

  • Szczytowa jakość ogólna.
  • Najwyższe wyrafinowanie.
  • Dokładność skanowania tekstur na ekstremalnym poziomie.
  • Podobnie ekstremalna predyspozycja do oddawania indywidualizmów brzmieniowych.
  • Niespotykana intymność kontaktu z wykonawcą.
  • Stosunkowo prędko gaszone wybrzmienia i brak odbić generują zjawiskowy realizm.
  • Pełna otwartość niczym nie zaburzanych w przepływie brzmień.
  • Szeroka scena z bliskim pierwszym planem.
  • Perfekcyjna lokalizacja i naturalna wielkość źródeł na tym najbliższym planie.
  • Neutralność emocjonalna.
  • Neutralna, zawsze bez chłodu temperatura.
  • Lekkie ściemnienie na rzecz klimatu.
  • Pełna paleta barw.
  • Żadnej barwy dominującej ani stylistycznej maniery.
  • Jak żadne inne (może poza Sony R10) potrafią wyraźnie szeptać.
  • Słuchaniu towarzyszy silne poczucie nadzwyczajności.
  • Spójne i w pełni rozciągnięte pasmo.
  • Nadzwyczaj efektowne składanie brzmień sopranowych z maluteńkich iskierek.
  • Tony średnie na miarę zjawiska.
  • Mocny i dobrze formowany bas.
  • Realistyczna masywność dźwięku.
  • Melodyjność jako złożenie substruktur, a nie wygładzanie całości.
  • Innowacyjne przetworniki o lżejszych i większych membranach.
  • Nowe elektrody MLER-3.
  • Specjalnie odgięte i zdystansowane siateczki osłon.
  • Usunięto wszystkie plastiki.
  • Lekkie.
  • Bardzo wygodne.
  • Efektownie wyglądające.
  • Chce się je wziąć do ręki.
  • Zaplecze surowcowe godne prawdziwego flagowca.
  • Odpinane kable.
  • Dobra tych kabli jakość i dwa do wyboru.
  • Eleganckie opakowanie z dodatkową funkcją ochronną.
  • Legendarny producent.
  • Made in Japan.
  • Oficjalny flagowiec.
  • Polska dystrybucja.
  • Ryka approved.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Drogo jak wszyscy diabli.
  • Na dodatek nie ma na półkach.
  • Czekać trzeba pół roku, albo i jeszcze dłużej.
  • Producent nie oferuje w pełni pasującego jakością wzmacniacza.
  • Deficyt głębi sceny.
  • Średniej jakości holografia.
  • Jeśli ktoś preferuje maksymalną energetyczność dźwięku i impaktowe popisy, to one nie są dla niego.
  • Firmowy stojak i pokrowiec za osobne pieniądze.

 

Dane Stax SR-X9000:

  • Słuchawki otwarte.
  • Typ: elektrostatyczny push-pull
  • Membrana: polimerowa.
  • Elektrody: MLER-3, złocone.
  • Obudowy: frezowane z litego aluminium.
  • Pałąk, zawieszenie i elementy regulacyjne: nierdzewna stal.
  • Pady: sztuczna i naturalna skóra.
  • Pasmo przenoszenia: 5 Hz – 42 kHz.
  • Pojemność elektrostatyczna: 110pF (wraz z kablem).
  • Impedancja: 145 kΩ (wraz z kablem, przy 10 kHz).
  • Czułość ciśnienia akustycznego: 100 dB / wejście 100 Vr.ms / 1 kHz.
  • Napięcie polaryzacji: DC 580 V.
  • Waga: 432 g.
  • Kable: 2,5 i 1,5 m z miedzi srebrzonej 6N.
  • Opakowanie: szkatuła z drewna paulowa.
  • Cena: 35 000 PLN

 

Dane SR-Omega:

  • Słuchawki otwarte.
  • Typ: elektrostatyczny push-pull.
  • Membrana: polimerowa ø1,5 µm.
  • Elektrody z pozłacanej siatki miedzianej.
  • Obudowy: frezowane z litego aluminium, anodowane. (Niektóre egzemplarze z mosiądzu, inne z magnezu.)
  • Ulepszone okablowanie o niższej pojemności z miedzi PC-OCC.
  • Pasmo przenoszenia: 6 Hz – 41 kHz.
  • Czułość: 99 dB/100 V RMS (1kHz).
  • Maksymalny SPL: 120 dB przy 400 Hz.
  • Waga: 380 g (?)
  • Cena: 3000 USD (1993 – 95 r.)

 

System:

  • Źródło: Cairn Soft Fog V2.
  • Przedwzmacniacz/wzmacniacz słuchawkowy ASL Twin-Head Mark III.
  • Końcówki mocy: Croft Polestar 1, Parasound A21+.
  • Transformator dopasowujący dla elektrostatów: LST HBZ.
  • Słuchawki: AKG K1000 (kabel Entreq Olympus), HiFiMAN Susvara (kabel Tonalium), King Sound H-04, Stax SR-X9000, T+A Solitaire P.
  • Interkonekty: Next Level Tech (NxLT) Flame, Sulek 6×9.
  • Listwa: Sulek Edia.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjonery masy: Entreq Minimus, QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

11 komentarzy w “Recenzja: Stax SR-X9000

  1. ductus pisze:

    Piotrze, jak zawsze znakomicie napisane, te recenzje z twojego pióra to perełki. A co do Twojej opinii: Znając X9k w moim systemie i porównując z wieloma innymi moimi słuchawkami, też z Orfeuszem, nie miałem wrażenia niedostatków w budowaniu sceny. Również holografia X-ów (jakże zależna od materiału dźwiękowego!) jest OK. Ale w pełni respektuję Twoje odczucia i wnioski, bo jak wiadomo, każdy ma inne uszy i inne doświadczenia. Tymniemniej, nie zamieniłbym X9k na np. CRBN, Susvary czy 009S. Według mnie obecny flagowiec Staxa posiada w stosunku do znanych mi innych headphones m. in. wyjątkowość barw i światła, duże wyrafinowanie mikrodynamiki i łatwość kreowania tej makro, poza tym doskonałe, nic nie uwypuklające zbalansowanie basu-średnicy-sopranu. Z niuansami, szczegółem i wiernością przekazu, czego brakuje mi u innych, Orfeusza wyłączając. Z moją preferencją muzyki klasycznej i jazzu X9k to znakomite, uniwersalne słuchawki.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Najpierw odpowiem na niesłuszny zarzut niedocenienia, ponieważ wyraźnie napisałem, że Stax SR-X9000 dla siebie bym wolał od Audeze CRBN. Czy wolałbym od SR-Omeg, tego nie wiem, za dawno te Omegi były u mnie. Ale tak na rzut pamięcią wstecz wywarły większe wrażenie. (Grały ze wzmacniaczem Orfeusza.) Pytanie tylko, czy po kilkunastu latach, jakie minęły od tamtej pory, któreś istniejące teraz SR-Omegi potrafią jeszcze tak grać.

      Odnośnie sceny będę się upierał – K1000, Sennheiser Orfeusz i wiele innych słuchawek ma do zaoferowania lepsze sceny. W tym także SR-007 Mk1, których słuchałem na płycie binauralnej Staksa i obecnie słuchane SR-X9000 wypadły porównawczo gorzej.
      To moim zdaniem są słuchawki do grania w bliskim kontakcie i niekoniecznie akurat hard rocka, ale w pozostałym repertuarze będą zjawiskowe i dlatego chciałbym je mieć.

      W recenzji nie znalazła się jedna rzecz ważna, zabrakło na jej pełne opracowanie czasu. Tutaj zatem odnotowuję, że brzmienie X9000 jest w smaku bardzo różne od smaku wszystkich innych słuchawek. Zapewne kiedy do tego smaku przywyknąć, inne wydadzą się mniej smakowite, a już na pewno innym daniem.

  2. Piotr+Ryka pisze:

    Napiszę jeszcze celem rozwiania wątpliwości: Susvary nie są lepsze, w każdym razie nie moim zdaniem. Ale też nie są gorsze, o ile chcieć takiego łatwo wpadającego do ucha dźwięku na najwyższym poziomie. I K1000 też nie są lepsze, o ile komuś będzie zależeć na bliskim kontakcie i wyrafinowanej różnorodności brzmienia. Do tego X9000 będą lepsze. Mniej dramatyczne, ale dokładniejsze odnośnie relacji.

  3. ductus pisze:

    Piotrze,

    nie bijmy się na lepsze-gorsze, bo jak sam piszesz, zależne jest to od tego, co kto bardziej preferuje. I od systemu. Napisałem „W MOIM SYSTEMIE” jest tak i tak. Nie porzucając mojego punktu widzenia, uważam, że też masz rację, ze swojej perspektywy. Amen.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Tu nigdy nie może być „amen”, to nieustająca dyskusja. Ścierają się różne perspektywy, dochodzą kolejne warunki sprzętowe, ktoś coś zauważa, czego inni przed nim nie rozpoznali – a wszystko to toczy się na ekstremalnym dla poziomu dźwięku ze słuchawek pułapie i przede wszystkim to dobrze, że takie słuchawki są i ciągle powstają nowe, każde inne.

  4. Sławek pisze:

    Panie Piotrze, a Crosszone CZ1 nawiązują walkę z tymi Staxami?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Oczywiście. Lecz one są odmienne na miarę AKG K1000. Słuchane po nich inne (o ile wcześniej wystarczająco do brzmienia crosszonowego przywyknąć) wydają się nienaturalnie rozbite na prawy i lewy kanał, a przy tym brzmieniowo za ubogie i chude.

  5. pawel_krk pisze:

    Źródło: Cairn Soft Fog V2.

    Testuje Pan sprzęty na blisko 20 letnim budżetowym cd ?
    Nie rozumiem 🙂

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Właściciel słuchawek go słuchał i nie miał zastrzeżeń. Odtwarzacz gra na poziomie takich za 50 tys. Przede wszystkim dzięki temu, że ma dodany zegar LC Audio, drugie trafo i pięć niezdobywalnych już niestety kondensatorów Black Gate. Poza tym dużo zmienia zasilanie go kablem za 25000 zł i postawienie na podstawkach KEPLER. Tak, Audio Research CD9 czy Accuphase DP-750 są lepsze, ale inwestować tyle pieniędzy w odtwarzacz CD w dzisiejszych czasach? Nie widzę potrzeby. Różnice brzmieniowe są małe, dla testowania wręcz nieistotne.

  6. Vera pisze:

    Recenzja znakomita.

    Myślę by wydobyć z nich pełnię potencjału potrzebny będzie wyspecjalizowany tor, tak samo myśli też właściciel Amerykańskiego HeadAmp który uznał że zarówno oferowany przez niego Blue Hawaii SE jak i nowoczesne interpretacje T2 są nieadekwatne w tym celu. Powstaje zatem nowy flagowiec HeadAmp Grand Cayman, lampowiec DHT z czterema EML 20B-V4 które Kevin Gilmore uznał kiedyś za najlepsze możliwe wyjście dla energizerów elektrostatycznych.

    Cena na razie nie znana ale właściciel szacuje 2-3x ceny BHSE, zatem w okolicach 20000$. Zestaw z prototypem był już prezentowany na tegorocznym CanJam NY z przetwornikiem Mytek Empire, sam właściciel HeadAmp twierdzi że takie połączenie oferuje lepszy dźwięk niż obecny Orfeusz. Mówimy jakby nie było o zestawie za ~45000$ zoptymalizowanym specjalnie pod SR-X9000.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Bez wątpienia słuchawki Stax SR-X9000 zasługują na specjalne traktowanie, ich potencjał jest przeogromny. Przede wszystkim odnośnie budowania intymnych relacji pomiędzy słuchaczem a wykonawcą w muzyce kameralnej, jazzowej i rozrywkowej, gdzie naturalność pojedynczego głosu i gestu ma zasadnicze znaczenie. Te rzeczy wydają się realizować lepiej od konkurencji, w wyjątkowy sposób potrafiąc łączyć normalność samego dźwięku z niezwykłością jego oprawy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy