Recenzja: Siltech Triple Crown Power

Siltech Triple Crown Power HiFi Philosophy 005   Dokończmy sprawę. A właściwie kontynuujmy. Jako że powinno być jeszcze o kablu głośnikowym. Trzy korony jako interkonekt już się zrecenzowały, jako przewód sieciowy właśnie się recenzują, a jako głośnikowy może też kiedyś zostaną opisane. Tak czy siak kolejność nie będzie zgodna z kolejnością powstawania, bo już w relacji z wizyty szefostwa Siltecha pisałem, że przewód sieciowy powstał jako ostatni, i to z poważnym opóźnieniem. Interkonekt i głośnikowy pokazywane były przed premierą rynkową w 2015 na High End w Monachium, a sieciowy przyjechał dopiero niedawno wraz z Edwinem van der Kleij, właścicielem Siltecha do Krakowa, by odbyć inaugurację w Nautilusie, z czego w lipcu sprawozdawałem.

Napisałem wówczas, że wyglądany był niecierpliwie, ponieważ w samym tylko grodzie Kraka utworzył się kilkuosobowy klub posiadaczy Siltech Triple Crown, działający tak nawiasem nie z ramienia snobistycznych zapałów czy bałwochwalczego podejścia do najdroższych przewodów świata, tylko złożony z osób motywowanych cierpiętniczym hasłem „nie chciałem, ale musiałem”. Podstępny Nautilus zachęca bowiem grono krakowskich, a ściślej małopolskich, śląskich, kieleckich i podkarpackich audiofili do porównawczych odsłuchów Triple Crown vs inne okablowanie, i takie to ma konsekwencje. Okablowanie znaczone trzema grawerowanymi na złoconym aluminium koronami jest wprawdzie zbyt grube, by motać z niego pajęcze czy nawet rybackie sieci, ale niczym kabel pod dużym napięciem – niechcący dotkniesz i na swą zgubę nie będziesz się mógł oderwać. Uszy i jaźń lgną zachłannie, bo niczym syreny Odyseusza te Triple Crown wabią śpiewem, że o odrywaniu zapomnij, no chyba że cię stać, ale wtedy to lepiej żebyś w ogóle nie słuchał.

Może przesadzam, może nie, przypadki złapania i uwięzienia w każdym razie odnotowano. A nie dość na tym, to jeszcze towarzyszy im postawa znaczona pretensjami: – Dlaczego ten zasilający dopiero teraz, bo przecież seria Double Crown okazała się od Triple zdecydowanie słabsza i jak można narażać na takie czekanie?! Faktycznie, od wystawy High End 2015 minęło sporo czasu i na przewód zasilający niektórzy się naczekali, ale sam się nie naczekałem – dostałem do zrecenzowania i już. Pewnie słuszniej i z uwagi na poziom czytelnictwa korzystniej byłoby opisywać teraz coś bardziej przystępnego, na przykład wygrzewające się w drugim pokoju słuchawki Denon D7200, ale nie udawajmy przed sobą wstrzemięźliwych praktyków, o najdroższych precjozach zawsze chętnie się czyta. A tutaj przewód zasilający za 13 500 euro, że cały system za tyle można postawić, i wcale nie jakiś lichy.

O Triple Crown w recenzji interkonektu obszerny był anons, jak również w tym sprawozdaniu, ale dla porządku przypomnę, że to trzecia, a nawet czwarta szczególnie prestiżowa seria holenderskiego wytwórcy. Nabierał Siltech stopniowo pod tym względem rozmachu, aż nabrał zupełnego i o swych Triple Crown ustami właściciela powiada, iż dano tym kablom wszystko, co współczesna technika może zaoferować, tak więc nawet gdyby się uprzeć, niczego już nie dałoby się poprawić. Majstersztyk, popis, szczyt techniki. No, nie wiem – może, może… W każdym razie dobrze by było móc to potwierdzić usznym badaniem. Ale zrecenzowany już interkonekt ładnie przedpole dla takich badań oczyścił, jako że rzeczywiście dał popis, więc można się znów niejednego spodziewać. Tym bardziej, że kable zasilające, wbrew przeciw nim lansowanej tezie, są bardzo łatwe do „usłyszenia”, równie łatwe jak zobaczenia. Zapewne nie w każdym przypadku, ale szereg przeprowadzonych testów pomiędzy uchodzącymi za wybitne wyłonił paletę różnic, a zatem do roboty, coś winno dać się usłyszeć.

Budowa

xxx

Pańska skórka?

   Kupuje się, jak wiadomo, wzrokiem, choć kabel zasilający nie będzie tutaj najlepszym przykładem. Ani go nie powinno być widać, ani nie bardzo ma czym imponować. Gruby wszakże powinien być należycie, tak żeby budzić szacunek, a do wtóru owej grubości także solidnie ważący, ażeby oczyma wyobraźni każdy ujrzał wyjątkowej grubości żyły. No i powłokę mieć winien ciekawą, by niczym pyton się mienić i mamić specjalnym wzorem.

Kabli w wężowej skórze nikt chyba jeszcze nie proponował, ale amerykański Acoustic Zen ma izolacje coś niecoś idące w tym kierunku. Siltech natomiast stawia na złoto, turkusy i błękity, a w przypadku tego zasilającego także na chrom oraz srebro, jako że wtyki to najwyższy model NFC®Furutecha o srebrnie wyplatanym, piezoelektrycznym korpusie i chromowanych pierścieniach. Za nimi bezpośrednio są stosunkowo krótkie odcinki w turkusowej izolacji, prowadzące tak samo jak u interkonektów do złotych, graniastych puszek, wykonanych ze stopowego aluminium. Mają one w przypadku interkonektów pozwalać na skrętność kabla, zawierając bardzo złożonej konstrukcji mechanizm obrotowy o niespotykanej precyzji styku, ale w przypadku przewodów zasilających tego nie uświadczymy – puszka po obu stronach z wychodzącymi z niej przewodami jest zespolona na sztywno. Brak także małych pstryczków do zwierania i rozwierania przewodu z izolacją, czyli ani się nie nakręcisz, ani się nie napstrykasz. Po co w takim razie te puszki? Otóż z uwagi na to, że między nimi (czyli na większej długości kabla) położono szczególny nacisk na technikę klatki Faradaya, dającej najlepszą izolację. Według zapewnień Edwina także krótkie odcinki pomiędzy puszkami a wtykami są izolowane w ten sposób, ale należy się domyślać, że nie aż tak perfekcyjnie. Na tym najdłuższym odcinku kabel się okazuje najgrubszy i osłonięty plecionką o barwie lazurowo błękitnej, a wewnątrz na całej długości (także w puszkach i na tych krótszych odcinkach) materiał przewodzący to skręcone współosiowo grube żyły z monokrystalicznego srebra. Takiego na dodatek specjalnego, o wyjątkowej czystości i z zaostrzoną specyfikacją Siltecha. Srebra jedynego takiego na świecie, wytwarzanego przez zewnętrzną firmę, ale także w Holandii.

Ogólnie biorąc kabel jest należycie gruby i bardzo nawet ciężki, mieniący się powabnie złotem, srebrem, błękitem. Według zapewnień producenta giąć go można bez obaw pod dowolnie dużymi kątami, co ułatwia ten środkowy – najgrubszy wprawdzie, ale o dziwo najłatwiejszy do zginania odcinek. Przewodnik to co prawda monokrystaliczne srebro identyczne jak w innych przewodach Siltecha i Crystal Cable, ale tutaj występujące w szczególnie dużej ilości, szczególnie dobrze pod kątem brzmieniowych rezultatów splatane i rzecz niezwykle istotna, na całej długości izolowane przez klatkę Faradaya.

xxx

Trzy korony?

Jak cała seria Triple Crown mające tylko taką izolację i tylko ten przewodnik. To jest wyróżnik, do tego dążono, to było bardzo trudne. Korzystano po drodze z doradztwa zaprzyjaźnionego potentata dostarczającego okablowanie dla wojska, przemysłu lotniczego i kosmicznego, opierano się na wcześniejszych własnych doświadczeniach i przede wszystkim sprawdzano rezultaty na bazie profesjonalnych wzmacniaczy lampowych Tagi. W przypadku kabli głośnikowych i interkonektów poszło to względnie łatwo, natomiast kable zasilające okazały się dużo trudniejsze, ale Edwin nie chciał wyjawić, na czym to polegało. W efekcie opóźnienie, ale rzecz doszła do finału i można już nabywać. Co za ulga, nieprawdaż? Aż się nie mogłem doczekać…

Gorzka to jednak kpina, bo już interkonekt pokazał, że ci klubowicze spod znaku Triple Crown bynajmniej nie zwariowali. Jak ktoś chce posiąść super brzmienie bez żadnych kompromisów, to to jest odpowiednia droga. A że trudna? No, jak się chce zajść wysoko, to zwykle łatwo nie jest. A że nie każdemu zależy na audiofilskich szczytach, to oczywista sprawa i można się w życiu zabawiać innymi atrakcjami.

Stosownie do wagi, grubości, powierzchowności i ceny kabel jest dostarczany w wielkim pudle o pokryciu elegancko imitującym skórę, na którym wytłoczono ma się rozumieć trzy korony i dodatkowo wszystko ląduje w czarnym, aksamitnym pokrowcu. A w tym pokrowcu kieszonka, a w tej kieszonce książeczka. A w tej książeczce piszą, że kabel zasilający ma niespodziewanie duży wpływ na pozornie nie mającą z nimi nic wspólnego muzykę. A dzieje się tak dlatego, że zwykły, czy nawet dobrej jakości taki kabel nie jest w stanie przekazać odpowiednio spójnego elektromagnetycznego spektrum, skutkiem nie posiadania odpowiedniej izolacji zewnętrznej oraz wewnętrznych defektów przewodnika. W następstwie przenikają doń zakłócenia i sam je generuje, a to ma słyszalne następstwa, gdyż niszczy harmonię brzmienia. Nie może być ona pełna, gdy zakłócenia wyrywają lub zasłaniają jakieś fragmenty fali mającej transportować muzykę, a na dodatek to się kumuluje i nie ma jak z tego wybrnąć.

xxx

Kabel…

Jedyny ratunek to taki przewód, w którym tak się nie stanie i taki właśnie otrzymujemy w postaci Siltech Triple Crown Power. Nad jego powstaniem pracował sztab specjalistów, korzystających między innymi z trójwymiarowej analizy pól magnetycznych (oprogramowanie COMSOLtm), a także aparatury pomiarowej FW Bell – 3D Gauss, stosowanej między innymi do pomiaru pól magnetycznych przy konstruowaniu komputerowych dysków twardych. Jako rezultat powstał kabel o siedmiu grubych żyłach z monokrystalicznego srebra, izolowanych otuliną powietrzną oraz powłoką klatki Faradaya. Odporny najbardziej na świecie na przenikanie zakłóceń i powstawanie zaburzeń własnych – nawet w zakresie bardzo wysokich częstotliwości ich nie generujący. A to ma dać się usłyszeć, i tym się teraz zajmiemy.

Odsłuch

xxx

Kabel po byku.

   Postanowiłem być dowcipny, złośliwy i poszukujący. Że mi się jeszcze chciało, to sam się sobie dziwię. Naszła mnie w każdym razie chętka zacząć od takiej siurpryzy, że testowanego super drogiego Triple Crown i porównawczo doń przymierzanych nietanich wpiąłem do listwy za dwa tysiące, podpiętej w ścianę też markowym ale też stosunkowo tanim kablem. Bo skoro krążą słuchy, że odpowiednia sieciówka powinna działać na pełną skalę wpinana wprost do ściany, to w takiej sytuacji i z listwy wszelkie różnice powinny dać się usłyszeć. Skupiłem się szczególnie na porównaniu do Acoustic Zen Gargantuy II, wpinanej naprzemiennie z Triple Crown do przedwzmacniacza ASL Twin-Head, by poprzez końcówkę mocy Croft Polestar1 zasilać albo głośniki Diapason Adamantes, albo słuchawki AKG K1000.

Dlaczego Gargantua a nie Sulek, Harmonix albo Illuminati? Ano z tego powodu, że jest to kabel najżywszy, najbardziej eksponujący detal. Zajadle wszystko wyciągający, a mniej skupiony na eleganckich kreacjach. I to właśnie powinno przynieść odpowiedź na pytanie, czy Triple Crown rzeczywiście dzięki brakowi zaburzeń umie przekazać więcej.

Nie ma co owijać w bawełnę, ten etap skończył się katastrofą. Tak – oczywiście – emocje mnie oracyjnie ponoszą, lecz w każdym razie nie dało się usłyszeć, za co w tym Triple Crown się płaci. No chyba, że przyjmiemy za takie coś uznawać większą nieco spoistość oraz łagodność brzmienia. Lecz względem Gargantuy może to także Sulek za sześć jedynie tysięcy, albo Harmonix za siedem. Może po części nawet za pięć Illuminati. A tutaj cena wprost z kosmosu, że się jej nie chce przytaczać; dziesięć razy aż tyle i to jest czyste szaleństwo, konsumpcja zgoła sarmacka, krańcowo rozpasana. Gdyby więc na tym poprzestać, te Trzy Korony do bani. Ale poprzestać nie można, bo przecież ci co te kable mają nie słuchają z listewek za parę tysięcy złotych. Takie listewki bardzo dobrej jakości robiła wprawdzie francuska firma Fadel, ale Fadel już nie istnieje; właściciel zmarł, nie ma kontynuacji. Innych listw za to bez liku, a co jedna to droższa. Wypiąłem się na listwy, poszedłem w kondycjoner.

xxx

Złoto-niebiesko-srebrny.

Jak w swoim teście pokazał Unicorn Audio Vertico, nawet wybitne listwy nie mają przy nim co szukać. To jest inny kaliber – armata przy pukawkach. Już w ścianę wjeżdża na dzień dobry najdroższym Furutechem (albo na zamówienie dowolnym innym kablem z dowolnym innym wtykiem), a  potem super transformator i kriogenicznie uszlachetnione pręty z wysokogatunkowej miedzi w grubej miedzianej klatce zewnętrznej obudowy. Prąd przez nie na gniazdka płynie, że chce się naprawdę słuchać, i tylko szkoda niemała, że ten Vertico nie mój. Ale do testu chętnie przygnał, by wspomóc Trzy Korony i się ich blaskiem ogrzać. Więc jeszcze raz to samo, ale już nie z tą listwą za nędzne dwa tysiące, tylko z kondycjonerem za bardziej pasujące circa dwadzieścia sześć.

Noo, teraz to się podziało, od razu było tak gadać. Różnica wyszła jak niedźwiedź, z tym że w sensie samej wielkości. Bo jakość z innej bajki, takiej o brzydkim kaczątku co to się staje łabędziem. Nie chcę przez to powiedzieć, że z taniej listwy źle grało. Przeciwnie, bardzo dobrze z jednym i drugim kablem. Z Acoustic Zen bardziej żywo, z naciskiem na dobitność, a na Triple Crown spokojniej i bardziej muzykalnie. Jedno granie drugiego warte, po żadnej stronie przewaga. Natomiast teraz wyższość Triple Crown została dobitnie ukazana – i pierwszy raz się zdarzyło, że Gargantua przegrał. A przecież to olbrzym-sybaryta i tak go zawsze chwaliłem. A jednak przegrał wyraźnie, w nadspodziewanej skali. Bronił się przeciw Shunyatom ZITRON i innemu kablowi Siltecha, temu do całkiem niedawna najdoskonalszemu z tej firmy, znaczonego dwiema koronami (Siltech Royal Signature Ruby Double Crown). Bardziej był wprawdzie ten Siltech uniwersalny i miał pewne istotne atuty, ale żebym się do niego wyrywał i Gargantuę chciał rzucać, to tak na pewno nie było. A teraz było niewątpliwie i należy wyjaśnić czemu.

Różnica nie dość że wyraźna, to na dokładkę ciekawa; jaszcze z taką nie miałem okazji się zetknąć. Łatwa w sumie do opisania i w świetle wynurzeń holenderskiego producenta łatwa także do zrozumienia, natomiast niełatwa do akceptacji. To znaczy bardzo łatwa dla posiadaczy Triple Crown, ale okrutna dla nie posiadaczy. O co dokładnie w tym szło?

xxx

Z wtykami Furutecha.

Dwa razy opisywałem już Gargantuę i po raz trzeci powtórzę: to kabel niezwykle żywy, iskrzący, znakomicie trafiający gdy chodzi o wokalistów w temperaturę ludzkiego ciała, wspaniale dynamiczny, szczegółowy, namiętny. Obrazujący tak wyraźnie (a ściśle biorąc umożliwiający taką wyraźność), iż zdaje się niepodobieństwem, by cokolwiek jeszcze w tej mierze zostało do zrobienia. Więc gdyby się ktoś chciał założyć, twierdząc że tak naprawdę jest dużo, to bym się zaraz założył. I przegrał. I z kretesem. Ale nie poprzez to, że ten lepszy okazałby się żywszy, lepiej utrafiający w temperaturę, bardziej przejrzysty, sypiący szczegółami. Dobitna wyższość Triple Crown polegała na jednej rzeczy – na bogactwie i czytelności obrazu. Ale nie w sensie detaliczności, także nie separacji, tylko na jakby wielokrotnie większej szybkości odświeżania. W porównaniu do Triple Crown obraz z Gargantui był jako pojedyncza klatka podobnie szczegółowy, ale pomiędzy jedną a drugą klatką miał wiele klatek przerwy. I to się nie ograniczało do parametru spójności (w sensie dopasowania przestrzennego i stylistyki elementów), bo spójność swoją drogą, ale dużo ważniejszy był sposób płynięcie muzyki – bogactwo kolorystycznych półtonów, cała generalnie harmonia. Dźwięk z Gargantui się szatkował, ale bez porównania nie było tego słychać. Przykrywał rwanie obrazu natłokiem informacyjnym, ciepłem, żywością, dynamiką. Wszystko zdawało się w porządku, że o poprawie mowy nie ma; a potem Triple Crown robił coś, jakbyś akordeon rozciągnął albo rozłożył wachlarz i obraz ukryty w zakładkach stanął ci przed oczami. Dosłownie tak się działo, bez najmniejszej przesady. Przeskoki stawały się płynięciem, pomiędzy barwy wchodziły półtony, każdy kształt zyskiwał plastyczną głębię, szczegóły traciły oderwanie, stając się częścią akcji. Ich samodzielne istnienie zupełnie się rozpływało – każdy się stawał kontekstem, fragmentem całokształtu. A ten całokształt tak zyskiwał, że powrót to była kompensacja. Jakby się z pliku FLAC wracało do MP3, albo z analogowej płyty do kiepsko zrealizowanej cyfrowej. Redukcja bardzo gwałtowna, a fakt, że dostrzegana dopiero po przejściu na kondycjoner, zupełnie nie umniejszał jej stopnia i stanu bolesności. Obraz z kondycjonera był ogólnie lepszy o klasę, a po przejściu na Triple Crown o dwie albo trzy.

Nie lubię tego podziału na klasy, pozbawionego dokładnej definicji, ale wiadomo o co w nim chodzi i to najprostszy, adekwatny w opisywanym wypadku sposób określenia relacji. Muzyka bez Triple Crown traciła pół lub więcej informacji zaszytych między obrazami, drastycznie gubiąc płynność, redukując paletę barw i naturalną głębię kształtów. W efekcie to wszystko co nazywamy plastyką obrazu, a nawet dużo więcej – całościową czytelność. Jak już wcześniej wspomniałem, pierwszy raz tak się zdarzyło, ponieważ wszystko to działo się na absolutnym odtwórczym topie, a nie między różnej gęstości plikami czy słabą cyfrą a analogiem.

xxx

Na obu końcach.

Kompletnie zostałem zaskoczony i prawdę mówiąc głupio się czułem. W najmniejszym stopniu tego nie przewidziałem, oczekiwałem innych różnic. Może jakiegoś pogłębiania, może lekkiego wzrostu dynamiki, ewentualnie lepszej, ale nieznacznie plastyczności. I ta lepsza plastyczność się pojawiła, tyle że w przeraźliwie wielkim stężeniu. Tak jakby z Gargantuą obraz w ogóle nie był plastyczny, a tyko wyrazisty, połyskliwy i ciepły. A z Triple Crown poprzez te łagodniejsze przejścia po rozprostowanym dywanie muzyka zyskała nowy wymiar, inny sposób jej postrzegania. W sumie nie chcę tego opisu ciągnąć, ponieważ do mnie nie należy. Kabel sobie pojedzie, dywan ściśnie się w harmonijkę… Tym mocniej, że kondycjoner też zniknie – i dajcie mi święty spokój.

Podsumowując

xxx

I złotymi puszkami po drodze.

   Nie wiem ile zakrętów i za nimi nowych widoków ma dla mnie jeszcze audiofilia, ale ten zakręt niewątpliwie był ostry, a widok za nim piękny, chociaż przemijający. Mieć jeden taki kabel znaczy już bardzo wiele, lecz jeszcze więcej dla portfela, więc dajmy temu spokój. Zadanie wykonałem, różnice przedstawiłem, a kogo stać, ten górą i może się napawać. Dla pozostałych pociecha, że mamy zapomnienie i ono prędzej czy później rozproszy cień tęsknoty. Poza tym są gramofony i stare analogowe płyty, z którymi też jest plastycznie i można się tym cieszyć.

 

W punktach:

Zalety

  • Prawdopodobnie lepszy od najlepszych, choć taki Entreq Atlantis pozostaje czymś do sprawdzenia.
  • Niezależnie jednak od sporów o prymat niezwykle skuteczny w działaniu.
  • Zgodnie z teoretycznym opisem i obietnicą producenta poszerzający ilość informacji muzycznych.
  • Na bazie tego potrafiący budować bardziej złożony, plastyczny obraz.
  • Imponująca płynność przejść, zyskiwana dzięki informacyjnemu dopełnieniu.
  • Także poszerzenie palety barw o brakujące półtony.
  • Zupełny brak natarczywości, popisywania się, wyostrzenia.
  • Szczegóły jako część muzyki a nie samoistna wartość.
  • Większe wyraźnie zróżnicowanie na wszystkich osiach przeciwieństw:
  • Miękkości i twardości.
  • Matowości i połysku.
  • Żywości i spokoju.
  • Jaskrawości i stonowania.
  • Gładkości i granulacji.
  • Szybkości i spowolnienia.
  • Potęgi i delikatności.
  • Ostrości i miękkości.
  • Detaliczności i plastyczności.
  • W efekcie system staje się dużo bardziej otwarty na różne formy opisu i różną nastrojowość.
  • Zyskuje zatem zdecydowanie większy potencjał opisowy.
  • Adekwatnie do tego po prostu więcej widać, słychać i czuć.
  • Przewodnik z monokrystalicznego srebra na bazie grubszych niż dotąd żył.
  • Izolacja w postaci klatki Faradaya i otuliny powietrznej (świetnego dielektryka).
  • Najlepsze wtyki Furutecha.
  • Środkowy odcinek podatny na zginanie.
  • A przy tym nawet mocne ugięcie nie powoduje degradacji dźwięku.
  • Biżuteryjny wygląd.
  • Luksusowe opakowanie.
  • Fama niezwykłości.
  • Otoczka technicznego opisu.
  • Podobno w ciągu dekady nie należy oczekiwać ulepszonego następcy.
  • Made in Holland.
  • Sława marki.
  • Polski dystrybutor.

 

Wady i zastrzeżenia.

  • Potwornie drogi.
  • Ciężki. (Co jednak odpowiada oczekiwaniom).
  • Z uwagi na twardość odcinków za wtykami i sprężystość odcinka środkowego wymaga dużo miejsca za sprzętem.
  • Brak dedykowanego kondycjonera.
  • A dopiero przy odpowiednim ujawnia potencjał możliwości.
  • Ileż trzeba ich mieć, by w pełni się zadowolić?

 

Cena: 13 590 € – 1,5 m

Sprzęt do testu dostarczyła firma: Nautilus

System:

  • Źródła: Accuphase DP-950/DC-950, Cairn Soft Fog V2.
  • Wzmacniacz słuchawkowy/przedwzmacniacz: ASL Twin-Head Mark III.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1 (lampy Brimar 6060).
  • Słuchawki: AKG K1000 (kabel Entreq Atlantis), Fostex TH900 Mk2.
  • Głośniki: Audioform Adventure 304, Diapason Adamantes III 25th Anniversary.
  • Interkonekty: Siltech Triple Crown, Sulek 9×9.
  • Kable głośnikowe: Crystal Cable Absolute Dream, Sulek Edia 9×9.
  • Kable zasilające: Acoustic Revive Triple-C, Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Audio Illuminati Power Reference One, Siltech Triple Crown, Sulek Power.
  • Listwa zasilająca: Power Base.
  • Kondycjoner: Unicorn Audio Pure Cooper Hi End.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Ustroje akustyczne: Audioform.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

3 komentarzy w “Recenzja: Siltech Triple Crown Power

  1. Tomasz pisze:

    Jak zwykle interesująca i wartościowa recenzja. Ponieważ posiadam w swoich zbiorach kable Acoustic Zen Gargantua II, więc tym bardziej byłem ciekawy, co wyjdzie z tego niezwykłego starcia. Czy ogromna (niemal dziesięciokrotna) różnica w cenie przełożyła się na równie wielki skok jakościowy? I tak i nie. Tak, bo w high-endzie osiągnięcie każdej umownej jednostki przyrostu jakości wymaga ogromnych nakładów finansowych i tu jednak poprawa nastąpiła. Siltech zdobył koronę dla najlepszego kabla sieciowego na świecie (a na pewnego jednego z kilku najlepszych), ale niestety także zapewne najdroższego. Nie lub nie do końca, bo efekt zmian po przełączeniu na Siltecha nie musi być oczywisty i jednoznaczny dla każdego i w każdym systemie. Mnie cieszy, że Acoustic Zen Gargantua II potwierdził po raz n-ty, że jest kablem znakomitym i ponadczasowym, skoro zestawia się go i to wcale nie roli chłopca do bicia z najlepszymi i najdroższymi kablami zasilającymi na świecie. Chylę zatem czoła przed twórcami obu kabli, bo osiągnęli efekty imponujące, ale bardziej podziwiam pana Roberta Lee za niezwykle udaną próbę stworzenia wspaniałego kabla zasilającego za wciąż (jak na high-end) niekosmiczną cenę.

    1. PIotr Ryka pisze:

      Pozostaje jedynie się zgodzić.

  2. Bohdan pisze:

    Jeśli aż tak cudownie., to w takim razie nie pokuszę się o odsłuch na rzeczonym kabelku. Posłucham, jak będą nań wolne środki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy