Recenzja: Shure SHR-1840 z kablem Forza AudioWorks

Shure_1840_Forza_AudioWorks_03   Urządzenia powstające na audiofilski użytek mają we wnętrzu kable i kablami są łączone, a kable w całym audiofilizmie to największa awantura. Co też się nie wyprawia na okoliczność oceny jakości kabli i ich wpływu na brzmienie. Ile piekieł na tym zbudowano i jakie nawroty szału temu towarzyszyły. Ale rzecz ma faktycznie kaliber niewąski, bo choć słowo kabel brzmi skromnie, a same kable audiofilskie nawet w przypadku tych najgrubszych, najozdobniejszych i najdroższych wyglądają niewiele lepiej niż porządne węże ogrodowe, to ceny za nie z nóg zwalić potrafią. Pokazałem niedawno osobie nie mającej pojęcia o audiofilskich breweriach drogi kabel i zapytałem, jak sądzi, ile może coś takiego kosztować, zaznaczając, że jest to rzecz droga. – No, może z tysiąc złotych? – padła odpowiedź. Gdy oznajmiłem, że ponad pięćdziesiąt, nie chciano dać mi wiary. – To niemożliwe! Ktoś za to tyle płaci!? To już ludzie z pieniędzmi co robić nie mają?

No tak, audiofilskie kable powinny się nazywać jakoś inaczej. Może kambrule, albo kambozony? Nieważne. Nasza opowiastka nie będzie dotyczyła drogich kabli. Będzie za to o kablach przeznaczonych do sprzętu wyjątkowo z wymianą kabli związanego, mianowicie o słuchawkach. Wymiana okablowania w słuchawkach to jedna z najbardziej rozpowszechnionych czynności związanych ze słuchawkowym audiofilizmem i cała odrębna gałąź wiedzy, na której rozsiadły się specjalistyczne firmy. Długie kryształy, kriogenika, czysta miedź, czyste srebro, teflon, kewlar, plecionki, oploty, rodowanie – to pojęcia krzyżujące się w powietrzu gdy zacząć o tym czytać albo rozmawiać, a ceny bardzo dalekie są wprawdzie od tych za najdroższe interkonekty czy kable głośnikowe, ale tysiąc dolarów a nawet więcej i tu można napotkać. Właściwie należałoby zapytać, dlaczego interkonekt może kosztować dwadzieścia tysięcy euro, a za kabel do słuchawek nikt bodaj więcej niż tysiąc z kawałkiem europejskich wspólnych monet jak dotąd nie zażądał, ale zostawmy ten ciekawy trop na okazję innej z kablami potyczki.

Firma Forza Audio Works pisze o sobie, że skupia muzycznych entuzjastów, pozostających w pogoni za najbardziej satysfakcjonującym brzmieniem, a pogoń ta sprawiła, że testowane były różne, coraz to droższe kable, z których żaden nie okazał się w pełni satysfakcjonujący, tak więc na koniec postanowiono wykonać kable we własnym zakresie, przy założeniu, że cena będzie rozsądna a jakość bezkompromisowa. W ten sposób powstały kable Forza Audio, wykonane z wielożyłowej plecionki kriogenicznie traktowanych przewodów miedzianych o klasie czystości 7N, zakończonych wysokiej jakości wtykami Cardasa o połączeniach bezołowiowych. Dodajmy, że choć strona internetowa Forza Audio jest po angielsku, a pierwsze słowo nazwy nawiązuje do okrzyku włoskich kibiców „Forza Italia!”, to po angielsku jest tam napisane, że kable powstają w Polsce. Porządne polskie kable, ot co. I nie ma się co śmiać, bo w Polsce powstaje dużo dobrych kabli, o czym zdążyłem się już przekonać.

Leżą właśnie koło mnie słuchawki Shure 1840, których recenzję ze standardowym kablem już popełniłem i leżą też koło mnie dwa do nich komplety kabli – standardowy oraz od Forza Audio Works. Standardowy jest czarny, cienki i elastyczny, a ten od Forza Works bladoróżowy, wyplatany, sprężynujący i grubszy. Za możliwość jego użytkowania należy uiścić prawie dziewięćdziesiąt euro, czyli jak na audiofilski kabel śmiesznie mało, ale jak na zabawkę jednak dość sporo. Zabawmy się zatem. Forza kable! Forza Shure! Forza Italia! Forza Polonia!

Budowa brzmienie i różne takie

Shure_1840_Forza_AudioWorks_01

Shure 1840 uzbrojone w nowe okablowanie

   Z opisem brzmienia jest w tym wypadku ten kłopot, że nie powinno się zamieniać kabli co chwilę, bo wtyki są delikatne, na mikro jackach oparte, podobnie jak ma to miejsce w słuchawkach Sennheisera, tyle że u Sennheisera są one podwójne, a u Shure pojedyncze. Co innego takie Audez’e czy Denony. Tam większe, solidniejsze wtyki pozwalają na częstą wymianę bez obawy o uszkodzenie. Ale w przypadku własnych Sennheiserów HD 600 kilkukrotna wymiana kabla wymuszona dwiema kolejnymi awariami oryginalnego przewodu i zakończona ostateczną przesiadką na nieco grubszy od HD 650 spowodowała, że styki nie chciały, jak to się potocznie mówi – styknąć, toteż gdy na koniec wreszcie styknęły, więcej ich już od tamtego czasu nie tykam, bo tykanie styków może spowodować definitywne rozstyknięcie, a tego bym nie chciał. A zatem lepiej z tym przekładaniem kabli w przypadku delikatnych styków się ograniczać, bo nie z myślą o recenzentach pałających żądzą ciągłego stykania i rozstykania je sporządzono. Może przesadzam z tą ostrożnością i nic by się nie stało, ale lepiej na zimne dmuchać niż potem gorące gasić. Niezależnie jednak od małego rozmiaru kilkakrotne przepięcie nie spowodowało żadnych negatywów; cały czas wtyczki wchodziły w gniazda pasownie, bez żadnego rozchwierutania, a przewodnictwo utrzymywało się nienaganne. Od razu mamy więc plus ergonomiczno konstrukcyjny: wtyki przekładały się łatwo i bez żadnych problemów technicznych.

Odnośnie samego kabla, stanowiącego przedmiot recenzji, to bardzo przypomina on znane i cenione ALO Audio z serii Reference 8, także splatane z ośmiu przewodów. Zarówno w przypadku ALO Audio Reference 8 jak i opisywanego tu Forza Audio Works FAW Claire HPC, mamy do czynienia z kablem środkowym w ofercie. ALO Audio dzierży bowiem w zanadrzu flagowy Reference16, a  Forza Audio swój najlepszy FAW Noir HPC. Pełne podobieństwo ogranicza się jednak tylko do ośmiożyłowej plecionki, gdyż kable Forza Works są uplecione wyłącznie z miedzi, a ALO Audio naprzemiennie z miedzi i miedzi srebrzonej, a poza tym kable od ALO Audio są cztery razy droższe i przykładowo ich 1,8 metrowy przewód dla HD 800 kosztuje 649 $, a analogiczny od Forza Works 149 €.

Shure_1840_Forza_AudioWorks_05

Żylasty zawodnik w pełnej krasie

Do roboty. Bierzmy się za porównanie naszego Forza Audio Works FAW Claire z kablem oryginalnym od Shure, bo konkurentem od ALO Audio nie dysponuję, a poza tym ALO Audio kabli dla słuchawek Shure nie oferuje, choć pewnie po prośbie by upichciło.

Czy może być coś zasadniczego w odmienności brzmień dwóch kabli do tych samych słuchawek, o ile na podstawie wcześniejszych odsłuchów z góry wiadomo, że kabel oryginalny jest na tyle dobry, iż można było napisać bardzo pozytywną recenzję? Rzecz sprowadza się do rozumienia słowa „zasadnicze”. Jasna sprawa, że za przyczyną innego – w domyśle lepszego – kabla świat nie stanie na głowie ani się nie przewróci. Nawet w przypadku zamiany całych słuchawek na inne, i to takie kosztujące kilka razy drożej, światy nie stają na głowach ani się nie przewartościowują w stopniu radykalnym, a jeśli już, to bardzo sporadycznie. Lecz jednocześnie jest w postrzeganiu muzyki pewien subtelny i wieloaspektowy składnik, który o wszystkim decyduje i którego pominąć się nie da, o ile cenić sobie brzmienie w jego dźwiękowym całokształcie i składającym się nań bogactwie, a nie tylko pod postacią podniecającego co poniektórych łoskotu czy prostej przyjemności czerpanej z samej melodyki. Czynnik ten trudno nazwać, bo składa się i z emocji, i z piękna, i z różnorodności. Poza tym potrafi się on całkiem udanie zadowalać pośledniejszą posturą i dlatego już takich, nazwijmy to – rozsądnych – słuchawek jak Sennheser HD 600 czy Beyerdynamic DT 880 można słuchać z wielką satysfakcją. Jednakże. Jednakże tego rodzaju zadowolenie zadowala się sobą do czasu. Do czasu porównania. Wyobraźnia muzyczna potrafi wprawdzie przymykać oko na pewne niedociągnięcia i słabostki, godząc się z nie do końca potężnym basem, nie dość rozwierającą się dynamiką, czy pewnymi ograniczeniami odnośnie szczegółów, jednakże stając do bezpośredniej konfrontacji z lepszym konkurentem każe jednocześnie swemu posiadaczowi odczuwać rozczarowanie dotychczasową ograniczonością, o ile oczywiście mamy do czynienia z kimś ceniącym sobie wspomniane walory muzyki w jej całokształcie, a nie w uproszczonej, strywializowanej formie. Poza tym znacznie trudniej naszemu zmysłowemu sensorium poprzedzającemu muzyczną sferę doznań zaakceptować wynaturzone ludzkie głosy czy suche brzmienie, a do ostrych sopranów czy sykliwości nie potrafi ono przystosować się wcale. Lecz mimo tych ograniczeń przystosowawczych, rozbudowane możliwości adaptacyjne pozwalają nam czerpać satysfakcję z przekazu względem oryginału uproszczonego i zniekształconego, a jednocześnie każde dobre słuchawki grać będą, jak to się mówi, dobrze, bo jakże inaczej mogłyby być postrzegane jako dobre. A dobre słuchawki zaczynają się wcześnie. Już kosztujący niewiele ponad sto złotych Koss Porta Pro każe myśleć o sobie jako o dobrych słuchawkach, bo słucha się go z całościową satysfakcją.

Shure_1840_Forza_AudioWorks_08

Ważenie rywali

Kosztujące poniżej pięciuset złotych Creative Aurvana Live! i Grado SR-60 dają tej satysfakcji jeszcze sporo więcej, a wspomniane Sennheisery i Beyerdynamiki to już naprawdę multum dobrego brzmienie i spełnionych oczekiwań. A przecież w recenzji Shure 1840 napisałem, że są jeszcze lepsze. Więc o co w sumie się bić? Nie szkoda to pieniędzy na lepszy kabel do i bez niego bardzo dobrych słuchawek?

Budowa brzmienie i różne takie cd.

Shure_1840_Forza_AudioWorks_09

Czy pretendent sięgnie po tytuł?

   Na takie pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Słuchanie muzyki za pomocą coraz lepszego sprzętu nie przypomina bowiem wdrapywania się na skalną turnię z nosem wbitym w skałę tuż prze sobą, tylko wędrówkę z jednego wzgórza na drugie. Ze szczytu każdego wzgórza położonego w ładnej okolicy (a muzyka jest ładną okolicą), rozciąga się ciekawy widok. Dlatego już za sprawą Kossa czy Creativa można się napatrzyć i nasłuchać. Czy warto w takim razie pchać się wyżej? Ostatnio polski alpinizm dotknęła seria tragicznych niepowodzeń, zginęło wielu z tych, co chcieli wejść naprawdę wysoko. To oczywiście inne skale wysiłku, niebezpieczeństwa i rozbudzonych emocji. Żadna muzyka nie da tego co wejście na kilkusetmetrowy skalny filar, będąc cały czas oko w oko ze śmiercią. Dla bezpośredniości tego bycia niektórzy wspinają się nawet bez zabezpieczeń, choć w Himalajach takie samotne wejścia bez wcześniejszego poręczowania i z bezpośrednim atakiem szczytowym są bardzo sporadyczne. (Mistrzami takich samotnych ataków w tak zwanym stylu alpejskim byli Reinhold Messner, Jerzy Kukuczka, Erhard Loretan, Krzysztof Wielicki i Denis Urubko.) Kilka dni temu przeczytałem odpowiedź jednego z alpinistów na pytanie, czy w obliczu śmierci kolegów nie uważa, że wchodzenie na ośmiotysięczniki jest głupotą i powinno być zakazane. – Nie, odpowiedział. Nie wiecie jak tam jest i dlatego wydaje się wam, że to głupie. Ci co tam byli i znają smak, wiedzą, że warto.

 cerro-torre

Cerro Torre – koszmar wszystkich wspinaczy

I tak to właśnie jest. Widok z Gubałówki jest bardzo ładny. Czy warto wobec tego wchodzić na Zawrat, co jest niebezpieczne? A na Matterhorn, Lhotse, K2, czy Cerro Torre, najtrudniejszą górę świata? Po co się tam pchać, kiedy Gubałówka jest tania, ładna i bezpieczna. Dla jednych warto, a dla innych nie. Jednym wystarczają przeciętne emocje, inni oczekują większych, a jeszcze inni największych. Jedni sprawdzają się jako mężczyźni wjeżdżając kolejką na Gubałówkę, a inni marzą o zimowym wejściu na K2, które jeszcze nikomu się nie udało. Czy prawdziwy facet, który powiada o sobie, że kocha muzykę, może poprzestać na dobrych słuchawkach średniej klasy? Pewnie, może. Ale pod warunkiem, że w innych sferach stawiał będzie sobie wyższe wymagania. Że jest kompozytorem, instrumentalistą, matematykiem, podróżnikiem, albo kierowcą rajdowym. Lecz jeśli na wszystkich polach zadowala się przeciętnością…

Nie muszę chyba kończyć tej myśli. Sokrates żył w ubóstwie i niczego wartościowego poza miłością mądrych i nienawiścią głupców nie posiadał, jednakże z pola bitwy, gdzie pokonano Ateńczyków, schodził jako ostatni, osłaniając innych, którzy uciekali i oddał życie za swe przekonania. Któż z nas może to o sobie powiedzieć. Facet, który niczego nie musi osiągnąć i z każdą przeciętnością jest mu do twarzy, to nie facet tylko baba. Takie jest moje zdanie. Dlatego sądzę, że ci wszyscy którzy w Internecie tak głośno drą się, że warto mieć tylko tanie słuchawki i tylko tanią całą resztę, powinni się bardziej mitygować, albowiem zalatuje od nich babami. Tak, wiem, znam argumentację. Drogie słuchawki i droga cała reszta to oszukaństwo, nabieranie naiwnych i żerowanie na owczym pędzie. Lecz mimo to uważam, że najdroższe spośród słuchawek – Orpheus, SR-Omega i Sony MDR-R10 – są nie tylko drogie, ale także wyjątkowe pod względem brzmienia i dlatego ich posiadacze nie są głupcami, tylko miłośnikami muzyki, którzy na dodatek potrafili zarobić pieniądze by je kupić, a nie tylko udawać, że im na czymś takim nie zależy. A facet, który nie ma dość dobrego słuchu by usłyszeć, że Orpheus gra lepiej i dość bystrości by zarobić na niego pieniądze, powinien zachowywać się ciszej.

Shure_1840_Forza_AudioWorks_11

Czy z jego pomocą, firma Shure osiągniemy wymarzony szczyt możliwości?

Z pól bitewnych i ośnieżonych szczytów wracajmy do naszych kabli. Jest że zatem jakaś pomiędzy nimi odmienność zasadnicza, czy też jej nie ma? No więc wielkiej różnicy nie ma. Z jednym i drugim kablem słucha się przyjemnie. Ale to nie znaczy, że jednakowo przyjemnie. Kabel oryginalny jest bowiem, jak to się mawia, lekko wycofany. Podchodzi do muzyki z pewnym dystansem i czyni to z pewnego dystansu. Pierwszy plan odsuwa nieznacznie dalej, a podejście do przekazu ma trochę jakby w drugiej osobie, tak jakby muzykę opowiadał, a nie był samą nią albo chciał uczynić ją żywą. W przeciwieństwie doń kabel Forza Audio gra bliżej, bardziej bezpośrednio, z większym zaangażowaniem i cieplej. Nie chce być zdystansowany i obiektywny, tylko jak najbardziej przenika i się angażuje; a zdystansowany obiektywizm bywa dobry (chociaż nie zawsze) w nauce i filozofii, ale nie w sztuce, w poczet której muzyka zalicza się z pewnością. Dlatego muzyki za pośrednictwem przewodu Forza Audio słucha się lepiej, bo bardziej oddziałuje na zmysły.

Weźmy kilka przykładów.

Odsłuch

Z Eximusem DP-1 i plikami FLAC z JPlay

Shure_1840_Forza_AudioWorks_16

No i spełnia się sen o lepszym dźwięku

Na Main Theme From Missing Vangelisa, skądinąd bardzo elegancko i klarownie zaprezentowanym przez Shure ze standardowym kablem, słychać, że kabel Forza Audio nieco wyżej idzie z sopranami, ma śladowo mocniejszy bas, a całość brzmienia bardziej dźwięczną i bezpośrednią. Muzyka płynąca poprzez niego bardziej nas otacza i głębiej dociera do naszej jaźni. A kiedy milknie, bardziej pragniemy by powróciła.

Z kolei Shot To Thrill AC-DC  jeszcze mocniej zaakcentował cieplejsze, bardziej migotliwe i bardziej wciągające w muzyczny wir brzmienie kabla Forza Audio. To już był spora różnica i dość wyraźna przewaga w mierze satysfakcji. Tak jak pomiędzy zupą gorącą a letnią, że się do kulinarnych porównań odwołam.

Jeszcze silniejsza różnica pojawiła się w przypadku sławnej i tajemniczej De Main Ganche. Głos wokalistki za sprawą Forza Audio stawał się ciepły, namiętny, zmysłowy i dramatyczny, a nie taki z chłodnawym dystansem  choć niewątpliwie elegancko wybrzmiewający, jak za sprawą kabla oryginalnego.

Z Accuphase DP-510 i ASL Twin-Head

Shure_1840_Forza_AudioWorks_14

Jeszcze tylko potwierdzenie wystawione przez lampowych czarodziei

W sumie wiele nowego do pisania nie ma, bo nic się takiego nie wydarzyło, co by warto było punktować i wymienione powyżej różnice tylko się powtórzyły. Ale dla porządku, żeby nie było, że się nie staram, wspomnę o trzech płytach.

Sarah Voughan, podobnie jak nieznana wokalistka śpiewająca De Main Ganche, przepasana kablem Forza Audio okazała się cieplejsza w muzycznym dotknięciu, bardziej kobieca i bliższa realności. Atmosfera jazzowego nagrania dużo lepiej się uwidaczniała, a dęciaki były bardziej złociste, podobnie jak liście nowojorskiej jesieni, o których była piosenka. Było słodziej, bardziej intymnie i czulej. Tak od serca.

Bardziej zdystansowany i chłodny przekaz oryginalnego kabla okazał się bardzo dobrze pasować do często używanego przeze mnie w porównaniach O Lord in Thee, Jana Garbarka i The Hilliard Ensamble, dając metafizyczny dystans uczuciowy i powiew chłodu spraw ostatecznych. Jednak bardziej złocisty, przenikliwy i namiętny saksofon sprawiony przez Forza Audio był po prostu prawdziwszy w sensie muzycznym. I niezależnie od tego, że to jego płonące niczym kandelabr brzmienie stanowiło dysonans względem powagi chorału, był bliższy prawdy muzycznej, choć niekoniecznie teologicznej czy metafizycznej.

Shure_1840_Forza_AudioWorks_15

Szczyt jest nasz!

O prostej życiowej piosence Ob-La-Di, Ob-La-Da Beatlesów cóż jest do dodania? Ciepłe, bardziej muzykalne brzmienie lepszego kabla w większym stopniu obdarowywało muzyką i atmosferą cokolwiek cierpkiej beatelsowskiej filozofii życiowej oraz muzycznych wygłupów najsławniejszej kapeli w historii. Młodość, łatwość tworzenia, radość życia i nuta refleksji tańczyły razem na muzycznej scenie.

Podsumowanie

Shure_1840_Forza_AudioWorks_10   Czy warto? Warto. Warto bez wątpienia. Same słuchawki są już bardzo dobre, a poprawione ulepszonym kablem zaliczają się do bardzo wysokiej klasy, przy czym cena sumaryczna pozostaje niewygórowana.

A czy dobrze postępuje Shure nie dając od razu takiego kabla? Zapewne nie wie, że tak dobry można mieć za tak umiarkowane pieniądze. Gdyby wiedziało, pewnie by dało. A tak trzeba kupić samemu. Jaka szkoda, że tak wiele słuchawek nie ma wymiennych kabli. Naprawdę dużo się traci.

 

Dane techniczne:

  • Kabel dla słuchawek Shure 1840 Forza Audio Works – FAW Claire HPC.
  • Przewodnik kriogeniczny z miedzi OCC o czystości 7N.
  • Kabel – plecionka z ośmiu przewodów.
  • Wtyki słuchawkowe Cardas, lutowane bezołowiowo.
  • Dostępne długości: 1,5 – 3 m.
  • Dostępne wtyki jack: Switchcaraft i Neutrik.
  • Możliwość wykonania wersji symetrycznej.
  • Ceny wersji niesymetrycznych: 89 – 164 euro.
  • Ceny wersji symetrycznych: 104 – 184 euro.
  • Gwarancja: 2 lata.
  • Kontakt: http://forzaaudioworks.com/en/
Pokaż artykuł z podziałem na strony

2 komentarzy w “Recenzja: Shure SHR-1840 z kablem Forza AudioWorks

  1. Sebastian pisze:

    Zawsze fajnie poczytać ze świadomością, że jeszcze tyle mnie czeka do odkrycia i spróbowania. Nie ma nic gorszego nić koniec drogi w hobby… bo to koniec hobby dla mnie zazwyczaj.

    Na szczęście pewne hobby nie mają końca bo ich naturą jest droga.

    Pozdrawiam

  2. Piotr Ryka pisze:

    Forza musica, forza audiofilia! 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy