Recenzja: Raidho D-2

Raidho_D2_012_HiFi Philosophy   Najłatwiej i najprzyjemniej pisze się recenzje sprzętu wcześniej nieznanego, który okazuje się grać dobrze. Humor dopisuje, zagajenie przychodzi samo, pisze się sympatyczny wstęp o producencie, rozszyfrowuje konstrukcję, a na koniec radośnie rozprawia o brzmieniu. Najlepiej przy tym kiedy to brzmienie jest rzeczywiście dobre, ale nie jakieś niepospolite czy zgoła wyjątkowe, tylko typowe, nie wymagające długiej analizy badającej jego specyfikę. Takie recenzje piszą się same, a jeśli tylko cena nie jest przeszacowana, wszyscy są zadowoleni. Producent z pochwał, sprzedawcy z utargu, nabywcy z nabytku, a recenzent z siebie. Z tego punktu widzenia recenzja głośników Raidho D-2 to czysta męka. Na Audio Show zapoznałem się z modelem D-1, niedawno zrecenzowałem C-2.1, producent został już opisany, konstrukcja znajoma, brzmienie bardzo niepospolite, a cena wysoka. Czarna, jak to mawiają, rozpacz. Czynić trzeba wszakże swoją powinność, a w jej ramach rzucę na początek kilka wspomnień.

Raidho to średniej wielkości duński producent głośników, mierzących w górny i najwyższy pułap jakościowy. Działa od kilkunastu lat, zlokalizowany jest w Aars, niewielkim mieście na północy kraju, a jego powstanie wiąże się z postaciami  Michaela Borresena i Larsa Christensena, z których pierwszy jest głównym konstruktorem, a drugi dyrektorem wykonawczym. Firma jest ich własnością i wspólnym dziełem, a jej nazwa odnosi się do runy raid-ho, oznaczającej szlachetność działań, którą próbuje Raidho realizować na bazie szlachetności swego produktu, co świat docenił, wynosząc jego markę do godności producenta jednych z najlepszych głośników na świecie.

Z Raidho zetknąłem się pierwszy raz na ostatnim Audio Show, gdzie prezentowane były monitory D-1. W niewielkiej sali stały pod ścianami na osobliwych, rzucających się w oczy podstawkach dwudrożne głośniki o pięknym wykończeniu, a odsłuchy prowadził sam Lars Christensen. Najpierw uwagę przykuła cena, przekraczająca sześćdziesiąt tysięcy, a więc jak na głośniki monitorowe bardzo wysoka, następnie jednak do głosu doszło brzmienie, a jego jakość momentalnie wytłumaczyła cenę. Tak grających monitorów jeszcze nie słyszałem i tylko żal brał, że kosztują o wiele za dużo jak na własną kieszeń. Kto nie słyszał, niech wierzy, że chciałby mieć je u siebie. Scena sprawiała wrażenie jakby ciągnęła się w głąb nie na metry a kilometry, a realizm przytłaczał. Wykonawców można było zabijać w sensie całkowicie dosłownym i spodziewać się rzeczywistej kary za morderstwo, albowiem całkiem byli realni, realniejsi od osób na sali. Wszyscy znają anegdotę o pierwszym w Ameryce występie Jashy Heifetza, podczas którego jeden z widzów, też skrzypek, zwrócił się do sąsiada z uwagą: – Ależ gorąco! – Mnie nie – padła odpowiedź. – Ja jestem pianistą. Też by mi było gorąco, gdybym był producentem głośników. Dla nich musiało to grać zatrważająco. Pół roku później pisałem recenzję modelu C-2.1, od monitorów D-1 różniącego się dodaniem jednego głośnika; identycznego jak ich średnio-nisko tonowy, ale z pasmem odciętym na poziomie 150 Hz, co daje konstrukcję dwu i pół a nie dwudrożną i wspomaganie niskich częstotliwości. Dodatkowa różnica, bardzo istotna przynajmniej pod względem ceny, polega na zastosowaniu w szczytowej serii D głośników diamentowych, a w niższej C ceramicznych, czyli zgodnie z odnośną symboliką: C-ceramic, D-diamond. Poza tym poczynając od numeru „2” wszystkie głośniki Raidho są podłogowe a nie podstawkowe i zdaniem producenta wymagają dużo większych pomieszczeń.

Sporządzając recenzję kosztujących ponad siedemdziesiąt tysięcy C-2.1, pisałem o niemożności porównania ich brzmienia z analogicznymi D-2, a poprzez to niemożności oszacowania, czy sama podmiana dwóch głośników ceramicznych dwoma diamentowymi może uzasadnić cenę wyższą o aż ponad jedną trzecią. To proszę bardzo – nadarza się sposobność.

Budowa

Raidho_D2_002_HiFi Philosophy

Tym razem zaczniemy nietypowo – od dogłębnej analizy wnętrzności kolumn Raidho.

   O budowie nowego można powiedzieć tyle, że właśnie głośniki obsługujące środek i dół pasma są diamentowe; też o średnicy 115 mm, a więc dokładnie takiej jak u C-2.1. Co do ich inności, nie może być pytań, gdyż są czarne a nie kremowe, tak więc niewątpliwie czym innym je napylono. Owo coś innego to wszakże nie jakiś lakier czy nawet warstwa ceramiczna, tylko prawdziwy diament, przy czym na każdy głośnik przypada go aż 1,5 karata, a warto wiedzieć, że jeden karat szlifowanego diamentu kosztuje ponad osiemnaście tysięcy dolarów. Sproszkowany substytut z pewnością jest dużo tańszy, ale tak czy inaczej mówimy o bardzo drogich surowcach. Diamentowe tarcze tnące kosztują wprawdzie tylko kilkaset złotych, ale diamentem napyloną mają krawędź ataku a nie obie powierzchnie boczne. Poza tym w przypadku diamentowych głośników Raidho proces powstawania jest bardzo pracochłonny, polegający nie na żadnym napylaniu czy spiekaniu, tylko żmudnym, półtorej doby trwającym ostrzale membrany kryształkami węgla, co zostało nazwane Cutting Edge Diamond Technology i jest w sensie rezultatu jedyną taką membraną na świecie. Jej przekrój składa się z pięciu warstw, w oparciu o stanowiący fundament profil aluminiowy, na którego obie strony nakłada się najpierw poprzez wyprażanie warstwy ceramiczne, a dopiero na nie nastrzeliwuje te najważniejsze – diamentowe. Jak wiadomo diament nie ma sobie równych gdy chodzi o twardość, chociaż pozyskany niedawno dla przemysłowego wytwarzania dwuborek tytanu ustępuje mu tylko nieznacznie, produkuje się jednak zeń póki co jedynie krytyczne fragmenty opancerzenia wozów bojowych a nie membrany głośników, których możliwość z niego sporządzenia nie jest mi wiadoma.

We wszystkim tym od strony Raidho najważniejszy jest czynnik innowacyjności, bo choć diamentowe głośniki wysokotonowe są produkowane od dawna przez Accutona i stosowane w najlepszych kolumnach wielu producentów, by wymienić choćby Bowers & Wilkins, Martena czy Kharmę, to średnio i niskotonowe tego typu stanowią novum.

Raidho_D2_004_HiFi PhilosophyRaidho_D2_003_HiFi PhilosophyRaidho_D2_007_HiFi Philosophy

 

 

 

 

Cieniutka zewnętrzna diamentowa warstwa oznacza wyjątkową sztywność, a wyjątkowa sztywność wyjątkowo niskie zniekształcenia, które z kolei przekładają się na wyjątkowo czyste i naturalne dźwięki, co powinno dać się usłyszeć. O tym jednak będziemy dopiero się przekonywać podczas odsłuchów, a teraz dodajmy jeszcze, że wewnętrzne okablowanie stanowią w przypadku głośników D-2 potwornie drogie przewody Nordost Odin, co też jest ewenementem, bo nikt nie okablowuje swoich głośników tej klasy przewodami. Szkoda natomiast, że w teście nie udało się także od zewnątrz podpiąć głośników kablami Odin, co byłoby podejściem bardziej całościowym i bardzo ciekawym, zwłaszcza gdyby zastosować też takie interkonekty, choć z drugiej strony, z uwagi na cenę takiego okablowania, cokolwiek abstrakcyjnym.

O parametrach technicznych, a zwłaszcza samej konstrukcji, producent wyraża się nader skąpo. O ile o głośnikach z diamentową membraną wiadomo to co napisałem powyżej, plus fakt, że mają bardzo skomplikowaną i nowatorską konstrukcję koszy oraz cewek – co można obejrzeć na zdjęciach i załączonych filmach, porównujących szybkość zwykłej cewki z tą od Raidho – to o sławnej wstędze, od której skonstruowania działalność firmy się rozpoczęła i na której doskonałości oparto nadzieje na sukces, nie wiadomo prawie nic. Dobrać się do niej nie można, ponieważ dokładnie została obudowana, a z obudowy wystają jedynie przewody, i nawet od frontu osłonięta została materiałową atrapą.

Raidho_D2_022_HiFi PhilosophyRaidho_D2_013_HiFi PhilosophyRaidho_D2_005_HiFi Philosophy

 

 

 

 

Wiadomo jedynie, że głośnik wstęgowy ma bardzo cienką aluminiową membranę i że napędzają go magnesy neodymowe, przy czym jest teraz o wiele skuteczniejszy od pierwowzoru, a sam producent ocenia go jako najlepiej reprodukujący wysokie częstotliwości głośnik wysokotonowych na świecie. Jego działanie rozpoczyna się od zakresu 3 kHz, na którym zawieszono wyższy punkt podziału pasma, i sięga 50 kHz. Poniżej są już tylko diamenty, z których średniotonowy ogarnia przedział 150 Hz do 3 kHz, a drugi, identyczny, ale oddelegowany do niskich częstotliwości, pracuje w zakresie 40-150 Hz. Z tyłu są trzy subwoofery, przy czym górny wytłumiono na całym przekroju wkładką z wełny mineralnej, środkowy już tylko częściowo za pomocą bocznej okładziny z pianki, a dolny jest  całkiem niewytłumiony. Zwrotnica, podobnie jak szczegółowa konstrukcja wstęgi, pozostaje niewiadomą.

Całość stoi na specjalnym cokole tłumiącym drgania, który opisałem przy okazji modelu C-2.1, waży 50 kg i mierzy 116 cm. Recenzowany egzemplarz został wykończony ekskluzywnym fornirem z orzecha obrzękowego, za który trzeba dopłacić czternaście tysięcy ekstra, a wówczas komplet głośników Raidho D-2 kosztował będzie 128 tysięcy.

 

 

Odsłuch

Raidho_D2_009_HiFi Philosophy

A oto i właściwy obiekt recenzji: Raidho D2.

   Sprawę ustawienia, podobnie jak gros kwestii technicznych, dzięki niedawnej recenzji modelu C-2.1 miałem zawczasu rozpracowaną, względem tamtych odsłuchów zmienił się jednak tor i teraz parę słów o nim. Torów użyłem dwóch – swojego, z przedwzmacniaczem ASL i końcówką Crofta, oraz dostarczonego wraz z głośnikami szczytowego zespołu wzmacniającego Jeffa Rowlanda, w postaci przedwzmacniacza Corus oraz końcówek Model 725. Obu bardzo różnych i obu czyniących zadość wymogom producenta, zalecającego wzmacniacze tranzystorowe o mocy minimum 50 W, albo jakieś słabsze, ale pod warunkiem że lampowe. Zatem proszę: końcówki Jeffa mają moc 600 W, a hybrydowy Croft 25 W. W obu wypadkach źródłem był Cairn, ale jedynie jako napęd, podający sygnał po kablu optycznym Belkin przetwornikowi Maitner MA 1 dac; mającemu specjalnie opracowane przez dr Meitnera najwyższej klasy gniazdo optyczne, którego zastosowanie (oferowane w kilku innych wysokiej klasy przetwornikach jako opcja) kosztuje 1800 PLN ekstra. Kablem głośnikowym był Entreq Discover – tak dobry, że aż się go nie mogę nachwalić, mający tylko jedną słabostkę, w postaci grania zawsze, niezależnie od stopnia wygrzania, pełnym potencjałem dopiero po kilkudziesięciu minutach od odpalenia systemu. Nie jest to duża przywara, gdyż prawie każdy wzmacniacz, włączając w to tranzystorowe, też czymś takim częstuje, tak więc zaleta w postaci wyjątkowo atrakcyjnej ceny przelicytowuje tę osobliwość z kretesem. Jedynie wzmacniacze impulsowe (potocznie zwane cyfrowymi) grają zwykle od startu pełną parą, w każdym razie tak grały te, z którymi miałem do czynienia, lecz akurat użyte tu Jeffa Rowlanda były właśnie takie.

 

Z torem lampowym

Głośniki, jak poprzednio niższy model C-2.1, rozstawiłem dosyć szeroko, ale zostawiając koło metra od ścian bocznych i wyraźnie na nie je odginając, by bass-refleksy mogły w nie trafiać basem, który kiedy tak nie jest okazuje się słabszy. Z tyłu zostawiłem wolne półtora metra, a sam siadałem w odległości dwóch – plus, minus pół metra.

Od razu napiszę, że było to jedno z najciekawszych audiofilskich doświadczeń jakich byłem uczestnikiem, złożone z wielu sesji, gdyż jedna zostawiłaby zbyt wielki niedosyt. Przejdźmy do szczegółów.

Raidho_D2_006_HiFi Philosophy

Konstrukcyjnie do złudzenia przypominają tańszy model C 2.1

Pierwsza sprawa, to większa łatwość ustawienia. Pomimo uzyskanej podczas testu modelu C-2.1 wiedzy o właściwej lokalizacji, pozwoliłem sobie z tą lokalizacją na wstępie nieco pokombinować, by mieć całkowitą pewność, że się nie mylę. Nie wiem czy można to przypisać większej doskonałości głośników diamentowych, ale nic innego raczej nie wchodzi w rachubę; w każdym razie model D-2 okazał się dla ustawiania bardziej wybaczający, a także wolał ciutkę dalsze ustawienie od ścian bocznych. Gdy stawał bliżej, basu było wprawdzie trochę więcej, ale skromniało zarazem bogactwo harmoniczne i całościowo mniej się na scenie wydarzało, tak więc szybko o jakieś dwadzieścia centymetrów głośniki odstawiłem, bardzo uważnie na kilku utworach sprawdzając, czy się aby nie mylę. Powtórzony kilkakrotnie manewr przysuwania i odsuwania utwierdził mnie w przekonaniu, że jednak nie, i że D-2 lubią nieco większy dystans od ścian bocznych, a z kolei na odległość siadania od siebie mniej są wrażliwe, bezproblemowo akceptując zarówno bliską jak i dalszą lokalizację słuchacza. Bardzo dobrze też się ich słucha siadając nawet poza stereofonią, tak więc spektrum przestrzenne dobrego brzmienia mają szerokie.

Druga rzecz z rzeczy wstępnych, to przeistaczanie się w czasie. Tor lampowy rzecz jasna narzucał swoje warunki, dodatkowo wzmacniane nietypowym zachowaniem kabla Entreqa, skonstatowanym niegdyś na podstawie porównań z innymi kablami. Zaraz po odpaleniu system grał przez jakichś dwadzieścia minut zbyt ofensywnie na górze pasma, lecz przeszywający atak sopranów gasł w sposób widoczny z każdą minutą i po godzinie zanikał całkowicie, ustępując miejsca doznaniom z gatunku fenomenalnych. Za to zjawisko w największej mierze odpowiedzialny był w tym wypadku przetwornik Meitnera, który soprany zwykł podawać wyjątkowo obficie, co przy braku rozgrzania lamp i niesamowitych umiejętnościach wstęgi Raidho takie dawało efekty.

Przy okazji słowo o tym Meitnerze, bo nie wiem czy będę pisał jego recenzję. Spisywał się znakomicie, względem „gołego” Cairna dorzucając szczodrze dynamiki, światła, powietrza i różnorakich wibracji. Zwłaszcza dla kogoś potrzebującego poprawy brzmienia za pośrednictwem kabla optycznego będzie on rewelacją.

Raidho_D2_024_HiFi Philosophy

A już wykorzystany fornir zdradza, w jak wielkim jesteśmy błędzie.

Tak więc, jak to ma miejsce zazwyczaj, system zaczynał grać na swoim wstępnym poziomie (powiedzmy na sześćdziesiąt-siedemdziesiąt procent możliwości) po jakiejś godzinie, a dziewięćdziesiąt osiągał po trzech. I tu ważna różnica odnośnie tego, co pomiędzy tym wstępnym a prawie zupełnym potencjałem się działo. Różnica w sensie zjawisk bardzo się narzucających właściwie tylko jedna, ale całościowa i zasadnicza.

Odsłuch cd.

Raidho_D2_027_HiFi Philosophy

Specyfikacja wykorzystanych głośników również nie pozostawia żadnych złudzeń: średnio i niskotonowce napylane diamentem…

   Pisząc recenzję modelu C-2.1 szeroko rozpisywałem się o jego „promieniującym” brzmieniu. Siedzący koło mnie podczas jednego z odsłuchów znajomy nazwał to „pompowaniem”. Żadne głośniki jakich słuchałem nie potrafią w ten sposób pompować. Gdzieś pomiędzy pierwszą a trzecią godziną od włączenia narastać zaczyna przed słuchaczem wibrująca ściana dźwięku, coś jakby obserwować rodzącą się burzę. (Raz w życiu widziałem takie narodziny, podczas których chmury na obszarze mniej, więcej kilometra kwadratowego krążyły nade mną w koło niczym na jakiejś diabelskiej karuzeli, stopniowo gęstniejąc i rozszerzając obszar tego wirowania, a potem rozpętało się prawdziwe piekło.) U Raidho żadnego wirowania wprawdzie nie ma, ale czuć nie tylko uszami ale też całym ciałem jak przestrzeń zaczyna ożywać, jak zaczyna to dmuchać, jak się lokalnie podnoszą ciśnienia, jak dęciaki zaczynają naprawdę dąć, a każdy milimetr sześcienny powietrza dostaje własnej wibracji. Niesamowity to spektakl, bo dodatkowo wiążący się jeszcze z nadzwyczajną umiejętnością ukazania muzycznych planów. Inaczej pompuje to z przodu, a inaczej na kolejnych idąc w głąb sceny obszarach. Tak więc nie tylko ożywa cała przestrzeń i nie tylko wszystko „pompuje” dźwięki w naszym kierunku, ale jeszcze ukazuje się niezwykła holografia; niezwykła nie tylko relacjami przestrzennymi, ale także sposobem dziania się muzyki na poszczególnych jej warstwach. Nie tylko dźwięki są bliżej i dalej i nie tylko określa je perspektywa, ale ta bliż i ta dal stają się innymi tworami, wyczuwalnie inaczej pracującymi w sensie ożywiania przestrzeni i rodzących się ciśnień. A przy tym wszystko jest wciąż znakomicie spójne i jest takie na wszystkich osiach. Spójne kiedy patrzeć w głąb, spójne na szerokość i spójne jako muzyczne pasmo.

Trzecia rzecz wstępna, której nie można pominąć, to łatwiejsze względem modelu C-2.1 napędzanie. Podczas tamtej recenzji nie było wprawdzie przetwornika Meitnera, ale był równoważący to Ayon Sigma. A jednak, powiedzmy sobie szczerze, granie toru w oparciu o własne wzmacniacze nie było w pełni satysfakcjonujące. Owszem, grało to bardzo dobrze; w sensie przeciętnie spotykanego grania nawet rewelacyjnie, a jednak z całą uczciwością zmuszony byłem sam przed sobą przyznać, że nie w pełni zostałem usatysfakcjonowany, a tor w oparciu o wzmacniacze Jeffa Rowlanda, mimo iż te z dołu a nie wierzchołka oferty, podobał mi się bardziej. Całkiem co innego zaistniało tym razem.

Raidho_D2_018_HiFi Philosophy

…oraz owiane niemałą tajemnicą wstęgi.

Twin-Head i Croft dali prawdziwy popis lampowych możliwości i naprawdę dumny byłem z tego co potrafią. A przy tym zadowolony bardzo z akustyki własnego pomieszczenia, bo nasłuchałem się już przy okazji C-2.1, że one tylko na czterdziestu i więcej metrach w pełni się rozwijają, toteż nawet szkoda na mniejszym metrażu próbować. A D-3 to już podobno nawet na siedemdziesięciu nie chciały po ludzku zagadać, że aż ciekawość narasta, czy u mnie na dwudziestu sześciu zechcą. Pewnie nie, ale kto wie? Może uda się to kiedyś sprawdzić.

Tak więc niby C-2.1 i D-2 mają tę samą skuteczność, a jednak diamenty od D-2 okazały się skorsze do grania z lampą niż ceramika z C-2.1. Jak z tego widać na każdym kroku czają się niespodzianki, a to co na papierze spisano bardzo często odbiega od realiów.

Pozostaje jeszcze porzucić wstęp i napisać jak w ogólności to grało. Przede wszystkim scena zawieszona była na idealnej wysokości, co zawdzięczać należy wysokiemu usytuowaniu wszystkich głośników, bo u mnie dźwięk lubi się, kiedy niskotonowy jest nisko, położyć na podłodze. Jeszcze ważniejsze było jednak rozwinięcie sceny w głąb. Słuchając C-2.1 z lekka byłem zawiedziony, że nie poszła do tyłu aż tak daleko jak na Audio Show z D-jedynkami. Sięgała wprawdzie na jakieś cztery metry, ale to było względem oczekiwań mało. I dopiero z D-2 zaznałem owego fenomenalnego otwarcia, kiedy sięgać może nie na cztery czy pięć, ale na dwadzieścia i więcej metrów. Ona się idąc w tył prawdę powiedziawszy w ogóle nie kończyła, a dźwięki potrafiły napływać z ogromnej odległości. W połączeniu z różnorodnością zjawisk na poszczególnych planach i całościowym mistrzostwem tego dźwięku i jego zespoleniem, dawało to nadzwyczajne efekty.

Wspomniałem już o koherencji obecnej także na osi prawo-lewo, ale należy o tym powiedzieć coś więcej. Szczególnie pod tym względem znakomite okazały się kiedyś głośniki Albedo Aptica, operujące swymi bardzo starannie, z matematyczną precyzją wyliczonymi liniami transmisji dźwięku. Nie wiem czy miałeś kiedyś okazję testować, drogi mój Czytelniku, jak poszczególne głośniki potrafią się pod tym względem różnić. Do tego stopnia, że jedne w tym samym utworze potrafią ukazać niesamowitą międzykanałową żonglerkę, specjalnie przez realizatora zaimplementowaną, a inne nie tylko tego nie potrafią, ale w ogóle cały ten aspekt, całe to brzmieniowe wariactwo i swoistą zabawę, okazują się żałośnie kompensować do pomrukiwania jednego albo drugiego kanału.

Raidho_D2_029_HiFi Philosophy

To brzmi jak szaleństwo, ale jako pierwsze ujarzmić duńskie kolumny spróbuje 25 watowy Croft Polestar1 w asyście Twin-Heada.

Raidho D-2 były pierwszymi, które potrafiły to samo co Albedo, może śladowo skromniej, ale naprawdę śladowo. Żonglerkę kanałami ukazały na poziome cyrkowym, chwilami aż śmiech rodzącym i skłaniającym do braw. Oczywiście nie ograniczało się to jedynie do żonglerki. Pozycjonowanie wykonawców nie poprzez sztuczny, sterofoniczny rozrzut, tylko autentyczne zajęcie dowolnej na scenie lokalizacji, a także całościowe oderwanie dźwięku od głośników, miały zjawiskowe.

 Odsłuch cd.

Raidho_D2_017_HiFi Philosophy

Ku ogromnemu zaskoczeń, lampowy duet podołał wyzwaniu – i to jak!

   Opisawszy scenę, stereofonię i to nadzwyczajne pompowanie, pozostał nam jeszcze sam dźwięk. Utrafienie w tonację, realizm, złożoność, postać przestrzenną – wszystko to miał na poziomie szczytowego high-endu. Niby, jak chwilę pomyśleć, nic to znowu takiego nie jest, bo w końcu rozmawiamy o jednych z najlepszych głośników na świecie, ale inaczej to wygląda kiedy czyta się cudzie relacje i pochwały, a inaczej kiedy samemu ma do czynienia. A przy tym wszystkiemu towarzyszy u tych Raidho na każdym kroku to niezwykłe promieniowanie, podnoszące nie tylko ciśnienie dźwięku, ale także ciśnienie słuchającego. Cholerne to robi wrażenie i w efekcie wszystkie walory jakby się podwajają. Słuchający wraz ze mną znajomy rozpoczął nawet monolog wewnętrzny nad możliwością nabycia, mimo iż z przyczyn życiowych jakiś czas temu porzucił głośniki na rzecz słuchawek, którymi początkowo były elektrostaty Staxa, a ostatnio AKG K1000. Co tu się oszukiwać – takich efektów na żadnych słuchawkach, nawet najlepszych, powtórzyć nie można. Tej szalejącej sceny, bezkreśnie głębokiej, i tej falującej, migotliwej ściany dźwięku przed słuchaczem, wypełniającej cały wokół głośników obszar i nieustannie emanującej na wszystkich kierunkach akustycznym ciśnieniem. Tłoczą te Raidho dźwięki w sposób unikalny, dzięki twardości swych membran idealnie niemal odwzorowując prawdziwą muzykę. To co wyłaniało się spod klawiszy fortepianu i strun skrzypiec, miało postać tak perfekcyjnie prawdziwą i tak złożoną, że słuchając jakichś przeciętnych głośników albo słuchawek, o których zwykło się powiadać, że „dobrze grają” i nad których prezentacjami słychać nawet zachwyty tudzież radosne cmokanie, w ogóle nie ocieramy się o tę postać dźwięku. Jazda smyczkiem po strunach to nie był tutaj sam dźwięk, tylko złożone zjawisko, a realność trąbek czy bębnów takie zwyczajne granie po prostu ośmieszała i czyniła dziecięcą zabawą lalkami. Akurat tyle samo w takim zwykłym graniu jest realizmu. Od razu przypomniałem sobie jak zawsze pusty śmiech ogarniał, kiedy porównywałem granie perkusyjne z nagrań z prawdziwą perkusją Karola. Raidho nie sprawią jeszcze całkiem prawdziwej perkusji, ale śmiać się z innych już można.

Raidho_D2_026_HiFi Philosophy

Realizm i wiarygodność reprodukowanych dźwięków wprawiała w osłupienie!

Oczywiście zawsze i do wszystkiego można się przyczepić. A ponieważ pisanie recenzji polega także na czepianiu, tak i ja napiszę o dwóch rzeczach. Pierwsza związana jest z siłą dźwięku. System tutaj opisywany dramatycznie ukazywał różnice pomiędzy tym co można z nagrania wydobyć operując niską czy średnią mocą akustyczną, a tym co wyłania się kiedy użyć ciśnienia akustycznego odpowiadającego żywej muzyce. Każdy krok w górę ku temu realistycznemu poziomowi głośności na krokowych potencjometrach Twin-Head oznaczał dramatyczny przyrost jakości, wrzucający na scenę makroskopowe, całym sobą odczuwane przez słuchacza kwantum nowych doznań. Muzyka nabierała rozmachu, relacje się namnażały, pompowanie rosło, a naprężenia strun i membran ukazywały prawdę o sobie. Muzyka z jakiejś zwykłej artykulacji przeistaczała w samo życie, w obecność fizyczną, całkowicie nieumowną. Jednocześnie można było w poczuciu pełnej oczywistości przyglądać się temu, jak niemożliwe jest odegranie całego muzycznego spektaklu na niskich poziomach głośności, jak wiele z prawdy nam wówczas umyka. Nie jest to oczywiście wadą głośników Raidho, tylko przyrodzoną cechą naszej percepcji, warto jednak mieć świadomość, że opisywane tutaj zjawiska działy się na wysokich poziomach głośności, nie należy zatem oczekiwać ich pełnego przejawienia na niskich czy nawet średnich. Nie znaczy to, że grać trzeba strasznie głośno. We wszystkich niemal pokojach na Audio Show poziom dźwięku bywa wyższy niż potrzeba do pełnego rozwinięcie magii realizmu Raidho, ale ciche plumkanie nie zapewni pełnego ich spektrum, ani nawet połowy przyjemności tutaj dostępnych.

Druga rzecz nie jest już tak względna, tylko całkiem obiektywna. Jedenasto i pół centymetrowe głośniki Raidho, pomimo diamentowych membran, nie potrafią dosięgać samego dna pasma. Tak więc pomimo iż można odczuć na ciele silny dotyk niskich częstotliwości, nie produkują ciśnienia generowanego przez osiemnastocalowe miechy topowych Zingali czy Wilson Audio. Mostek nie przylgnie nam do kręgosłupa, ani brzuch nie podejdzie do gardła. Bas jest mocny, odczuwalny, obecny na skórze, ale nie jakiś szczególnie potężny. Mimo to kotły, bębny i kontrabasy potrafiły zachwycać jakością, a nade wszystko dominowała spójność pasma. Odsłuchy nagrań organowych były prawdziwą ucztą, zarówno co do mocy jak i technicznej biegłości. Zwłaszcza że rozciągnięcie góry i wierność odtwórcza, dzięki zamaskowanej przed oczami ciekawskich i chronionej patentem wstędze Raidho, była jakościowo porażająca, pozwalając piszczałkom osiągać brzmieniowe niebo.

Raidho_D2_020_HiFi Philosophy

Pełne, koherentne doznanie brzmieniowe, zadziwiające w każdym aspekcie swojego istnienia.

Na nagraniach wokalnych średnica była żywa jak żywy człowiek, a dół na rockowych i jazzowych spektakularny i pięknie wyrażony przestrzennie, ale bez zejścia w najniższe możliwe do usłyszenia częstotliwości i bez najwyższej możliwej do zrealizowania potęgi.

Dlaczego Raidho odstąpiło od realizacji takiego pomysłu i czy zaburzyłby on doskonałość reszty pasma, tego nie wiem, ale takie są fakty, toteż o tym wspominam. Mnie samemu w niczym to nie przeszkadzało, bo szczerze mówiąc za takim super-basem jakoś szczególnie nie przepadam, aczkolwiek smak jego doceniam, ale miłośnicy brzmieniowego trzęsienia ziemi mogą mieć inne zdanie i poczuć niedosyt. Trzęsienia ziemi, tak nawiasem, także dane mi było kiedyś doświadczyć i jest to łoskot niezapomniany, którego jednak raczej nie chciałoby się usłyszeć ponownie.

Odsłuch: Z torem tranzystorowym

Raidho_D2_008_HiFi Philosophy

Ale to nie koniec naszej pięknej podróży, bo teraz pałeczkę przejmują misterne konstrukcje Jeffa Rowlanda.

   Na drugim etapie do akcji wkroczyły tranzystory, a ściślej tranzystorowy przedwzmacniacz Corus oraz impulsowe monobloki Model 725, będące szczytowymi pozycjami z oferty Jeffa Rowlanda. Przy impedancji 4 Ohm osiągają moc sześciuset Watów, a przy 8 Ohm  trzystu, co w przypadku naszego testu oznaczało pozycję pośrednią, jako że impedancja nominalna głośników Raidho D-2 wynosi 5,8 Ohma. Na pewno było to w takim razie dalece ponad zalecane przez producenta 50 Watów, a także wystarczająca ilość zdaniem dystrybutora, stojącego na stanowisku „im więcej, tym lepiej”; zwłaszcza że to on był tego wzmocnienia dostawcą. Zaznaczyć trzeba, że urządzenia Jeffa Rowlanda często na pokazach są z głośnikami Raidho wystawiane, tak więc należało oczekiwać synergii, tym bardziej, że na warszawskim Audio Show, gdzie pierwszy raz głośniki Raidho słyszałem i gdzie tak mnie zauroczyły, także grały z Jeffem Rowlandem, i to nawet tym właśnie. Kabel głośnikowy zostawiłem ten sam, natomiast przedwzmacniacz ze źródłem spiąłem symetrycznym interkonektem Royal Princess ze szczytu oferty Siltecha, a z końcówkami też symetrycznym Acoustic Zen Silver Reference, tak więc było po audiofilsku i bardzo dostojnie. Odpaliłem, odczekałem, zagrało, zasiadłem.

Brzmienia szczegółowo opisanego poprzednio nie będę ponownie charakteryzował, zwłaszcza że było w poszczególnych aspektach niemal identyczne lub bardzo pokrewne lampowemu. Znów pojawiły się silne podmuchy i w efekcie dynamiczne a nie statyczne ukazanie muzycznego obrazu; i znów przepastna scena, z jednej strony ginąca w otchłaniach nieskończoności, z drugiej wychodząca na słuchacza wielkim freskiem migotliwego piękna. Żywa muzyka zawarta w żywej przestrzeni wypełniła pokój, przebijając ściany i tworząc w zupełnym oderwaniu od głośników wspaniały spektakl, przy czym te ostatnie ściągały na siebie uwagę jedynie eleganckim wyglądem a nie brzmieniem; jakby całkowicie niezależnym od nich, zupełnie bez związku z nimi na pozór powstającym.

Zaznaczyło się jednak kilka różnic i to na nich skupimy uwagę. Przede wszystkim uderzała inna prezentacja sopranów. Nie były w sposób otwarty strzeliste, uchodzące w bezkres i całkowicie nieskończone, tylko łukowato zwieńczone, pełniejsze – skończenie a nie nieskończenie piękne. Osobiście wolę podejście otwarte, jakie pokazała lampa, chętniej akceptując niespokojną ucieczkę w nieskończoność a nie uspokajające domknięcie. Można wszakże woleć to właśnie, a przypomnę, że starożytni Grecy – ojcowie naszej cywilizacji i dawcy naszych kanonów piękna – uważali za piękne jedynie rzeczy skończone, kojarząc nieskończoność z niemożliwym do pogodzenia z pięknem chaosem. Różne można mieć zatem podejścia do piękna, a oba zastosowane systemy wespół z głośnikami Raidho ukazały dwa oblicza sopranowego wykańczania – otwarte i nieskończone, czyli bezkresne, lub domknięte i zwieńczające. To pierwsze niewątpliwie bardziej przeszywające, niespokojne i niesione wiatrem; drugie uspokajające, wypełnione, bardziej kojące. Różnica doskonale uwidaczniała się na znakomicie nagranej płycie z muzyką organową, podesłanej mi przez wydawnictwo Warner Classic.

Raidho_D2_031_HiFi Philosophy

I choć było to odmienne brzmienie, to jego maestria była wciąż zniewalająca.

Piszczałki górnych rejestrów w torze lampowym były smuklejsze i strzelające srebrzyście w dal nieskończoną, a w tranzystorowym złociste, z łukowatym zwieńczeniem, cieplejsze i pełniejsze. Te i te piękne, a każde odmiennie. Jedne przeszywająco, budząc gotycki niepokój, drugie oferujące spokojną, złocistą obfitość renesansowej formy. Zatopiłem się w tych złoto brzmiących organach, podziwiając zarówno kunszt wirtuozowski Wernera Jacoba, jak i znakomitość instrumentu jakim są organy kościoła św. Sebalda w Norymberdze, nieporównanie szlachetniej brzmiące od zwykle spotykanych; a na tej kanwie naszła mnie refleksja, że w wykonaniu systemu lampowego słuchając sławnej Fugi d-mol Bacha stoi się pośród smutku i powagi niczym skazaniec oczekujący na czyściec lub piekło, a więc niczym ktoś odczuwający przemożnie całą grozę istnienia, a w wykonaniu tranzystorów Rowlanda niczym wstępujący do raju boski oblubieniec, przepełniony radosnym spełnieniem. To i to brzmiało perfekcyjnie i wzniośle, jakże jednak różne przywołujące emocje. Ktoś mógłby przy tym pomyśleć, że się pomyliłem, bo przecież to lampa powinna grać cieplej; ale nie, nie pomyliłem się – tak właśnie było.

Kolejna różnica dotyczyła basu, ale była zwyklejsza, nie wymagająca specjalnego komentarza. Basu z tranzystorem, a więc i większą mocą, było nieco więcej. Bardziej się zaznaczał i momentami zaczynał dominować, co można odebrać zarówno pozytywnie jak pejoratywnie. Moim zdaniem w systemie lampowym pracował poprawniej, lepiej wpasowując się w całość, ale jak ktoś lubi mocny bas, to oczywiście wydanie tranzystorowe było bardziej atrakcyjne.

Zawadźmy jeszcze o środek pasma, bo tu także się nieco zmieniło, a to ponownie za sprawą sopranów. Analogicznie jak górne rejestry ludzkie głosy, w których te górne zakresy także się przejawiają, stały się z tranzystorem pełniejsze, cięższe i bardziej złociste. Trochę upiększone, a trochę mniej z kolei realistyczne, co zapewne byłoby do wyrównania poprzez zmianę okablowania, ale zostawiłem jak było, bo taka alternatywa i przewrotnie cieplejsze granie z tranzystorowym torem sprawiało mi poznawczą satysfakcję.

Raidho_D2_021_HiFi Philosophy

Raidho D2 to pełne urzeczywistnienie audiofilskich marzeń. Szkoda, że tylko dla tak nielicznych.

Ostatnia różnica mocniej się zaznaczająca także po części wiązała się z innym ujęciem zakresu sopranowego, ale nie tylko z nim. Określiłbym ją jako dźwięk w systemie tranzystorowym nie tylko pełniejszy i cięższy, ale także bardziej jednoznaczny. Wszystkie harmonie zostały tu ustawione w szereg i całość szła porządnie niczym kolumna wojska, podczas gdy granie z lampą bardziej przypominało widok dzieci na przerwie, gdzie wszyscy pędzą w różnych kierunkach i bierze się z tego spontaniczny bałagan. Mówiąc inaczej, w tranzystorowym wydaniu wszystko było bardziej uporządkowane i mniej na siebie nakładające, a w lampowym bardziej złożone i nałożone. Znów to powodowało inne odczucia – z tranzystorem uspokojone i dające sycącą pełnię kalorycznego muzycznego pokarmu, a z lampą musujący koktajl o bardziej niepospolitym smaku, niczym wytrawny szampan.

Wszystko to są oczywiście opisy mocno przerysowane; podkreślające różnice celem ich uwypuklenia, bo dobierając okablowanie i żonglując źródłami być może nawet dałoby się te brzmieniowe układy odwrócić, choć nie jest tajemnicą, że tory lampowe oferują zwykle bogatszą harmonikę, co tu niewątpliwie znalazło wyraz.

Podsumowanie

Raidho_D2_011_HiFi Philosophy   Głośniki Raidho oparte na wstęgach i diamentach stanowią faktyczny muzyczny diament. Świeci on pięknym blaskiem, odzwierciedlając i emanując muzykę. Wszystkie powyższe opisy są fałszywe w tym sensie, że dzielą i analizują coś całościowego i zjednoczonego; co odbieramy zupełnie inaczej niż przez intelektualny rozbiór, a co się nazywa muzyką. Tych muzyk jest mnóstwo, bo przecież czym innym jest koncert organowy, a czym innym rockowy. Ten i ten są jednak całościowymi władcami naszych dusz, od momentu kiedy muzyka nami owłada, a tylko zdolni do takiego jej przeżywania tę recenzję, jak mniemam, czytają. Kiedy już następuje ów moment owładnięcia, kiedy muzyka ogarnia nasze jestestwo i całe je sobą wypełnia, szczegóły i analizy przestają mieć znaczenie. Sam nie jestem jednak szczególnie na tego rodzaju oddanie podatny, a im jestem starszy, tym mniej. Oczywiście potrafię lubić muzykę z dowolnie kiepską aparaturą, byle tylko była jeszcze muzyką a nie samym jazgotem, jednak rytuał przejścia w odmienny stan świadomości – w stan czystej, wszechogarniającej muzyki – bardzo ułatwia mi obcowanie z aparaturą potrafiącą naśladować ją w całej naturalnej, przez instrumenty a nie zniekształcający sprzęt elektryczny podanej postaci.

Bardzo często można przeczytać nonsensy wypisywane przez ignorantów, według których ucho ludzkie kończy pracę na zakresie 16 kHz, a kilka zer po przecinku przy parametrze zniekształceń harmonicznych oznacza pospołu z takim pasmem niemożność usłyszenia różnic pomiędzy systemami, w związku z czym wszystko co ma niewielkie THD i szerokie pasmo jest znakomitym odwzorowaniem samej muzyki. Nie wierzcie w to – to idiotyzm. Doskonałe odwzorowanie sopranów według badań firmy AKG wymaga pasma obejmującego 2 MHz, a nasze słyszenie twarzą, czyli odróżnianie kierunkowości dźwięku, posługuje się częstotliwościami liczonymi w setkach tysięcy herców. Wstęga Raidho osiąga nominalnie 50 kHz, ale potrafi produkować dźwięki o częstotliwości do 100 kHz, co musi się przekładać na realizm. Podobnie przekłada się nań doskonała sztywność diamentowych membran, co w połączeniu daje muzykę o wiele bardziej realną niż te z przeciętnych spośród uchodzących za bardzo dobre głośników.

Można się zżymać na ceny i twierdzić, że za ułamek kosztów Raidho można odtwarzać muzykę znakomicie. Faktycznie, kosztujące zaledwie jedną dwunastą ich ceny monitory Reference 3A, albo tylko jedną szóstą podłogówki Spendor D7, już bardzo dużo potrafią. Ale jak powiadał diler narkotykowy z Pulp Fiction kładąc przed Vincentem Vegą trzy woreczki z heroiną – te dwa są super i pełny odjazd, ale ten jeden specjalny, kosztujący o wiele więcej – bo to jest całkowity odlot.

No i właśnie Raidho D-2 są takim odlotem. Dlatego trzeba za nie płacić więcej; i nie chodzi tu o diamenty, koszty stolarki, wstęgę czy fornir. One są świadome swojej wartości. Dlatego nie sprzedadzą się taniej. Dopóki są muzyczni odlotowcy, gotowi płacić za swe odloty takie pieniądze, dopóty tańsze nie będą. Tak samo jak heroina. Ale klej podobno też można wąchać. Różni są narkomani i różne odloty.

 

W punktach:

Zalety

  • Zjawiskowy realizm.
  • Kreacja najgłębszych muzycznych doznań.
  • Wyjątkowa maestria sopranów.
  • Całkowicie żywe postaci wykonawców.
  • Znakomicie wpojony w pasmo, przestrzennie opisany i skontrolowany bas.
  • Jedyna w swoim rodzaju postać muzycznego podmuchu.
  • Niespotykanie głęboka scena.
  • Dźwiękowa ściana falująca przed słuchaczem.
  • Wyjątkowo spójne pasmo.
  • Popisowa stereofonia.
  • Całościowo nie tylko realnie wyglądający, ale tętniący życiem, dynamiczny muzyczny obraz.
  • Wcale nie takie trudne do napędzenia.
  • Doskonale parują się z lampą i tranzystorem.
  • Łatwiejsze do ustawienia niż pokrewne C-2.1.
  • Pozwalające słuchać na większym obszarze.
  • Całkowicie transparentne dla podawanego sygnału.
  • Bez podnoszącego koszty bi-wiringu.
  • Perfekcyjne wykonanie.
  • Wszystkie głośniki unikalnej konstrukcji, na wyłączność Raidho.
  • Znakomita wstęga wysokotonowa.
  • Jedyne na świecie głośniki średnio-niskotonowe z powłoką diamentową.
  • Niespotykanej jakości wewnętrzne okablowanie.
  • Wykończenie w dowolnym kolorze.
  • Własne podstawy antywibracyjne.
  • Łatwe do przesuwania.
  • Nie niszczą posadzki.
  • Bardzo wysoka renoma producenta.
  • Luksus w czystej postaci.
  • Made in Denmark.
  • Polski dystrybutor.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Bas nie osiąga granic możliwości.
  • Drewniany fornir za wysoką dopłatą.
  • Wymagają dużych pomieszczeń o dobrej akustyce.
  • Z uwagi na brak regulowanych nóżek powinny być ustawiane na platformach albo bardzo równym podłożu.
  • Kosztowne.

 Sprzęt do testu dostarczyła firma:

 

 

 

 

 

Strona producenta:

raidho_logo

 

 

 

Dane techniczne:

  • Głośniki podłogowe, dwu i pół drożne.
  • Pasmo przenoszenia: 40 Hz – 50 kHz.
  • Zwrotnica drugiego rzędu z podziałem na wysokości 150 Hz i 3 kHz.
  • Impedancja: 5,8 Ω.
  • Wymiary: 200 x 1160 x 520 mm.
  • Waga: 50 kg.
  • Obudowa wentylowana z trzema bass-refleksami.
  • Głośnik wysokotonowy wstęgowy, warstwowy, z membraną aluminiową.
  • Dwa głośniki średnio-niskotonowe o średnicy 115 mm z membraną diamentową.
  • Zalecana moc wzmacniacza: powyżej 50 W lub wzmacniacz lampowy.
  • Dowolny kolor wykończenia na zamówienie.
  • Cena wersji podstawowej (biel, czerń): 114 900 PLN.
  • Dopłata za okleinę drewnianą: 14 000 PLN.

 

System

  • Napęd: Cairn Soft Fog V2.
  • Przetwornik: Meitner MA 1 dac.
  • Przedwzmacniacze: ASL Twin-Head Mark III, Jeff Rowland Corus.
  • Końcówki mocy: Croft Polestar1, Jeff Rowland Model 725.
  • Interkonekty XLR: Acoustic Zen Silver Reference, Siltech Royal Princess.
  • Interkonekty RCA: TaraLabs Air1, van den Hul First Ultimate.
  • Kabel głośnikowy: Entreq Discover.
  • Kondycjoner: Entreq Powerus Gemini.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

12 komentarzy w “Recenzja: Raidho D-2

  1. Piotr Ryka pisze:

    Dopiszę tylko, że ustawienie kolumn na zdjęciach jest całkiem inne niż było podczas odsłuchów.

  2. manio pisze:

    Witam,
    uff, wczułem się w atmosferę recenzji i … szczerze zazdroszczę!
    Kiedyś, dawno temu szukałem systemu dla siebie i 90% odsłuchów [u siebie i salonach ],kończyło się westchnieniem : „o co chodzi ???”.
    Gdzie tam mowa o nawet mikroodlocie? 😉
    A tu odjazd – bardzo kosztowny ale jest!

    A przy okazji – jak to gra muzę nieaudiofilską ,inaczej zwaną źle nagraną[punk,hiphop,r&b,house,trance,metal etc.] – czyli 99% płyt dla 99,9% populacji 🙂
    Pokazuje prawdę: ekscytująco,fajnie, strawnie, czy też niestrawnie i 99% kolekcji do wyrzucenia?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nigdy nie wystawiam wysokich ocen urządzeniom nie potrafiącym zachować ducha muzyki. Raidho D-2 w połączeniu z odpowiednim torem bezproblemowo pozwolą słuchać najsłabszych nawet nagrań. Więcej, uczynią je lepiej brzmiącymi niż kiedykolwiek przedtem.

      1. manio pisze:

        no i gitara!!!
        zawsze myślałem że sprzęt ma pokazać „niedostatki” wytwórcze [od studia po tłocznie] a nie czynić ją „nie do słuchania” – ale zewsząd tylko pukanie w głowę a tu proszę , okazuje się że takie cuś jednak istnieje.
        Pozytywna bardzo wiadomość jest ta 🙂

  3. sebna pisze:

    Bardzo fajnie się czytało. To byłą jedna z recenzji, na którą czekałem a w zapowiedziach kilka kolejnych, które mnie bardzo ciekawią.

    Dodatkową niespodzianką był MA-1 na zdjęciu z pierwszej strony a potem wraz z czytaniem odkrywanie kolejnych dobrze mi znanych części toru 🙂

    Takie znane elementy powodują odbiór recenzji na zupełnie innym poziomie. Recenzja zamienia się w przeżycie bo nagle wszystko nabiera kontekstu i sensu a znane z własnych odsłuchów zależności pozwalają wydobyć smaczki czyniąc recenzję nie jednego głównego a wielu produktów w niej obecnych zarówno tych znanych jak i nieznanych.

    Piotrze prawie jak własny odsłuch :). Plastyczne opisy z pewnością bardzo pomagają szczególnie gdy pokrywają się ze znaną rzeczywistością.

    Pozdrawiam

    1. Piotr Ryka pisze:

      Dziękuję za miłe słowa. Dobrze wpływa na samopoczucie piszącego świadomość, że nie pisze na marne i ktoś coś z tego dla siebie wynosi.

  4. miroslaw frackowiak pisze:

    Napisz Piotrze ktore kolumny lepsze do sluchania wokalu, te ktore tu opisujesz, czy Zingali?oczywiscie mam na mysli grajace tylko z wzm lampowym!

    1. Piotr Ryka pisze:

      Odpowiadałem już na to pytanie w prywatnej z kimś korespondencji. Zingali grają bardziej bajkowo i mają to swoje tubowe rozciąganie brzmienia, a Raidho są bardziej realistyczne. Zależy co się woli. Sam lubię jedno i drugie.

  5. miroslaw frackowiak pisze:

    Co do cen tu opisywanych kolumn to sa wysokie, jak to moj kolega aufiofil powiada „sluszne” ale chcialem zauwazyc ze znalazlem kiedys wysprzedaz wszystkich modeli tej firmy za 35-40% ich ceny, bo wchodzily akurat nowe modele i na audio-market.de mozna bylo wybrac co sie chcialo od monitorow do podlogowych!tak ze tylko szukac i nie bedzie tak drogo.

  6. Maciej pisze:

    Powiem Wam że gatunkowe podłogówki tanie nie mogą być… Jak policzyłem koszta materiałów, czas budowy, koszty logistyki, wynajęcia warsztatu, dystrybucja, opakowanie, podatki, to moje odgrody DIY musiały by kosztować 20.000 – 25.000 PLN A to zwykłe odgrody malowane na biało wysoki połysk, bez forniru… I koszty oparte na polskich a nie europejskich realiach. W Europie zachodniej pewnie jakbym się trochę napocił mógłbym je sprzedać i za 50-60 KPLN. A co dopiero profesjonaliści… Ta stówka wygląda groźnie, ale dentysta ze Szwajcarii kupi.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Dentysta to nawet polski może. Wystarczy, że umie wyrywać.

  7. Pingback: D-2 Review

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy