Recenzja: Nottingham Interspace Junior

Nottingham Interspace_Junior_004_HiFi Philosophy

 

Powróćmy jak za dawnych lat

w zaczarowany bajek świat.

Miłością swoją w piękną baśń

me życie zmień.

 

Za siódmym morzem, z dala stąd,

znajdziemy czarodziejski ląd

i szczęście da nam każda noc

i każdy dzień.

 

Tę piosenkę Henryka Warsa do słów Jerzego Jurandota śpiewała przed wojną Tola Mankiewiczówna, a mnie przypomniały się dawne lata, bo oto po prawie ćwierćwieczu znów słucham u siebie gramofonu. Gramofonu, od którego zaraz po radiu zaczynałem swoją przygodę z muzyką, a który skutkiem ergonomicznych niewygód wyparty został na tak długo najpierw przez magnetofony kasetowe, a potem jeszcze bardziej przez odtwarzacze CD. Tak naprawdę dopiero jednak przez te drugie, bo kiedy w Polsce na początku lat 80-tych gramofony zaczynały umierać, wysokiej klasy magnetofon kasetowy kosztował w Peweksie ponad 500 dolarów, a to była ogromna kwota, jeśli zważyć, że w przeliczeniu na dolary taki na przykład należący do jakościowej elity gramofon Daniel kosztował niewiele ponad 60. Trochę można było wprawdzie dzięki tym magnetofonom zaoszczędzić na nośnikach, bo najlepsze nawet kasety kosztowały nieco ponad 4, podczas gdy płyta winylowa na giełdzie średnio 8 dolarów, a przecież na kasecie da się zmieścić kilka płyt, a na dodatek całkiem niezłego „kaseciaka” można było ustrzelić już za dolarów 250, ale i tak gramofony broniły się dzielnie i prawdziwie śmiertelny sztych zadały im dopiero odtwarzacze CD. Te uderzyły szerokim frontem na początku lat 90-tych, atakując zarówno cenami dużo niższymi od takich naprawdę wysokiej klasy magnetofonów, potrafiących przenosić pasmo do 20 kHz, jak i szybko rosnącą ofertą płytową. Atakowi temu wtórowały dwa sztandarowe hasła: „Nareszcie nie będzie trzasków!” oraz „Płyta CD jest wieczna!”

Celne to były ciosy, posyłające wysłużone konstrukcje gramofonowe i równie leciwe winyle na deski, a potem dalej na śmietnik. Mój Daniel wprawdzie się ostał, bo mam sentyment do starych przedmiotów, ale płyty oddałem i teraz muszę kupować je od nowa, za te same ofiarowane kiedyś tytuły płacąc nierzadko grubo ponad 100 PLN.

Nie wszyscy jednak dali się w tych przełomowych latach 80-tych omamić wizji nieśmiertelnej i technicznie lepszej płyty CD. I tu wkracza do akcji jakość, łącząca się nierozerwalnie z audiofilią. Pisałem już wielokrotnie o tym jak redaktor Mann w otoczce nimbu cudowności puszczał pierwszy raz na antenie Polskiego Radia płytę CD i jakie temu towarzyszyło cmokanie i pochwały dla całkowicie wyciszonego, kompletnie oczyszczonego z  trzasków tła. A jak się rozwodzono nad szerokością i wyrównaniem pasma, nad dynamiką i czystością dźwięku, nad jego doskonale czytelnym rysunkiem. Nie ma co – oto nowa jakość, którą od teraz będziemy się zawsze cieszyli – brzmiało przesłanie. Był rok 83, o ile dobrze pamiętam, i teraz dochodzimy do clou. Kto w tamtych latach miał aparaturę klasy high-end? Prawie nikt nie miał i dlatego taka opinia mogła zwyciężyć. Ale miałem zamożnego znajomego, zapalonego audiofila, który taką aparaturę już wówczas posiadał; między innymi w postaci dzielonego wzmacniacza Luxman i robionych na zamówienie znakomitych kolumn, a także słuchawek Staxa. On natychmiast zaopiniował, że płyty gramofonowe dają lepszą jakość od CD.  No ale nawet jeśli, to kto by się bawił w to wieczne czyszczenie, miał dość miejsca na wielką kolekcję winyli, cierpliwie zmieniał strony po 15-20 minutach i jeszcze znosił fakt, że każde odtworzenie oznacza pogorszenie jakości skutkiem mechanicznego zużycia. To się wydawało nie do zaakceptowania i sam tego nie zaakceptowałem. Wszyscy rzucili się na te nowe CD-ki i ich srebrne płyty, których wypożyczalnie pojawiły się błyskawicznie i prosperowały znakomicie, jako że można sobie było te wypożyczane płyty zgrywać na magnetofon. Wypożyczalnia płyt CD? Kto to jeszcze pamięta? Ale były, sam korzystałem.

Czas jednak płynął, przynosząc kolejne zmiany. A zmiany te oznaczały z jednej strony wraz z coraz lepszym sprzętem przyrost jakościowy po stronie odbiorców i jednocześnie uważniejsze badanie sytuacji przez specjalistów. I tak z biegiem lat, z biegiem dni przybywało posiadaczy aparatury klasy high-end, a Ed Meitner wypatrzył w przekazie CD jittera. I się zaczęło w drugą stronę. Zrazu pomalutku, bo w tego jittera początkowo nikt nie chciał uwierzyć, a zanabyte odtwarzacze CD od uznanych marek samotnie królowały w systemach, ale od słowa do słowa, od odsłuchu do odsłuchu, od artykułu do artykułu – zwolna zaczęło docierać do społecznej świadomości, że jednak te gramofony nie dały się pobić, a przekładanie płyt po dwudziestu minutach wcale może nie jest aż tak wygórowaną ceną za wyższą jakość. W efekcie kilka lat temu płyty winylowe znów zawitały do muzycznych marketów, a posiadanie gramofonu przestało trącić myszką, ponownie stając się nobilitacją. Oczywiście nie takiego zabytkowego, choć i takie nobilitację dawać potrafią, ale takiego z nowego zaciągu produkcyjnego, a producenci gramofonów wyrośli błyskawicznie, niczym propagandyści na wiecu. No i tak jakoś się porobiło, że teraz najlepsze źródła dźwięku to nie dCS, Accuphase czy Esoteric, tylko TechDAS, Transrotor, czy inny Pierre Riffaud. Ale przygodę z gramofonami zaczniemy skromnie, chociaż ze smakiem. Zaczniemy od najniższego w ofercie angielskiego Nottinghama gramofonu Interspace Junior, co niczym Robin Hood wyszedł na mnie z borów Sherwood i strzałą dobrego dźwięku trafił.

Budowa i okolice

Nottingham Interspace_Junior_018_HiFi Philosophy

No wreszcie pierwsza recenzja gramofonu na naszym portalu – Nottingham Interspace Junior.

   Firma Nottingham Analogue Studio zaczynała w latach 70-tych, a jej założycielem był Tom Fletcher, twórca także innej marki – Fletcher Audio. Typowa dla sfery audio jest anegdota założycielska, tłumacząca zajęcie się przez Toma gramofonami, w postaci opowieści o tym jak słuchał jazzu na koncercie w lokalu, a potem po powrocie do domu przekonał się jak rozpaczliwie brzmi on odtwarzany z gramofonowej płyty, co natychmiast spowodowało chęć skonstruowania gramofonu mniej rozpaczliwie grającego.

Anglicy to naród z postawy zachowawczy, bardzo przywiązany do tradycji, a jednocześnie twórczy i otwarty na zmiany. W przypadku gramofonów od Nottingham Analogue dało to efekt jak najlepszy, bo są one bardzo ciekawe technicznie, a jednocześnie nieprzerwanie produkowane od początku lat 70-tych, jako że moda na analogowe granie nie przeminęła na Wyspach wraz z pojawieniem się płyty CD. Najbardziej osobliwą rzeczą w gramofonach z Nottingham jest fakt, że by puścić talerz w ruch, trzeba popchnąć go ręką, a podobnie ręką się go stopuje. To następstwo zastosowania silników bez startera, by uzyskać bardziej stabilną, niczym nie zakłócaną pracę, bo przecież każdy włącznik to dodatkowe luty, psujące jakość prądu. W przypadku droższych modeli silniki te znajdują się poza obudową i wspomagane są zasilaczami falowymi, a w modelu Interspace stanowią integralną część układu i można taki zasilacz kupić do nich osobno, albo od razu zamówić jako opcję. Kolejnym wyróżnikiem marki Nottingham są bardzo ciężkie talerze z odlewanego grawitacyjnie żelaza, chronione dodatkowo przed wibracjami okalającymi opaskami z grubej gumy.

Nottingham Interspace_Junior_014_HiFi Philosophy

Jest to startowy model firmy Nottingham, tak więc żadnych wodotrysków – prosta konstrukcja, solidne ramię i…

Wszystkie gramofony powstają od A do Z w macierzystej fabryce i wszystkie wyposażane są w firmowe ramiona, choć zastosować da się oczywiście i inne. Model Interspace posiada standardowe ramię węglowe o wymiarze dziesięciu cali i ma konstrukcję unipivot z blokadą. Mechanizm przeciwwagi i podstawa są magnezowe i nie ma tu żadnej automatyki, a opuszczanie jest tradycyjne, czyli dźwignią.

Sercem gramofonu, jak wiadomo, jest wkładka, a ta tutaj użyta będzie bardzo ciekawa, ponieważ to 2M Black – najwyższy model typu MM w ofercie duńskiego Ortofona, największego na świecie producenta wkładek.

Goły gramofon kosztuje 6900, a wkładka 2200 PLN, co razem nie stanowi dużego wydatku jak na potencjalne źródło bardzo wysokiej jakości. Montaż okazuje się bezproblemowy, bo zblokowane ramię praktycznie uniemożliwia popełnienie błędu, a oryginalny system, chroniony patentem, będący de facto specjalną wersją przegubu Cardana, zapewnia dokładne śledzenie ścieżek zapisu. Gramofon i wkładka mają na stanie wszystko co niezbędne do montażu, a więc klucze imbusowe, olej do łożysk z odnośną pipetą aplikacyjną, arkusz kalibracji ramienia i wagę do wyważania nacisku igły. Montaż możemy przeprowadzić sami, ale jeśli nie mamy doświadczenia, lepiej powierzyć go komuś obeznanemu z przedmiotem, choć od razu zaznaczę, że gramofony marki Nottingham należą do łatwych montażowo i kalibracyjnie, w odróżnieniu od wielu innych, tak więc każdy jako tako zaznajomiony z techniką audiofil poradzi sobie bez problemu.

Nottingham Interspace_Junior_016_HiFi Philosophy

…dołączony zestaw kabli. Miły gest ze strony producenta.

W odsłuchu będzie nam towarzyszył przedwzmacniacz gramofonowy Audion Premier Phono Stage MM, kosztujący 4600 PLN, ślący sygnał na referencyjny system mości recenzenta: czyli zahartowany w licznych bojach przedwzmacniacz ASL Twin-Head i końcówkę mocy Croft Polestar1.

Warto na koniec zauważyć, że w przypadku modelu Interspace, a także innych konstrukcji Nottinghama, oszczędzamy na podłączaniu, ponieważ ma on na stałe wbudowane przewody RCA, przewód zasilania i przewód uziemienia.

Odsłuch

Nottingham Interspace_Junior_008_HiFi Philosophy

Konstrukcja ramienia musi wzbudzać podziw, zwłaszcza w tym przedziale cenowym.

   Pora rozpędzić ćwierćwiecze trwającą gramofonową ciszę w domowych pieleszach HiFi Philosophy, napełniając pokój odsłuchowy analogowym dźwiękiem. Nie bez emocji spinałem system i przyglądałem się fachowym poczynaniom zawodowca, montującego wkładkę i wyważającego ramię, bo choć mógłbym to zrobić własnoręcznie, to jednak zawsze milej móc sobie pooglądać w akcji specjalistę. Sam za to musiałem ustawić głośniki Chario, przez chwilę z innej okazji goszczone, ale cenowo dobrze pasujące do sytuacji, którymi po chwili wewnętrznych zmagań postanowiłem zastąpić pojawiające się raz za razem w recenzjach Spendory D7. Nie żeby były lepsze, ale tak dla odmiany. Kabel głośnikowy też przy okazji dałem inny, bo nie Entreqa tylko Harmonixa, a wszystko na koniec ustawiwszy i podłączywszy rozsiadłem się sapiąc w fotelu. Może trochę przesadzam, bo to jednak nie odtwarzacz CD obsługiwany pilotem, tylko gramofon-jegomość, któremu płyty trzeba przekładać, a ramię samemu w ich początek wcelowywać i samemu opuszczać. I jeszcze się potem pędzi na fotel, by zdążyć usiąść nim grać rozpocznie, tak więc wycelowałem, opuściłem i popędziłem.

Zagrało – i to mnie zdziwiło. Nie żebym się nie spodziewał tak w ogóle, ale ilość podpinanych kabli była jeszcze większa niż zwykle, a wszystko praktycznie instalowane od początku, tak więc sądząc z doświadczenia coś powinno nie działać. Ale nie – wszystko okazało się być w porządku. Popłynęła muzyka, a słowo „popłynęła” pasowało lepiej niż zwykle. Bo właśnie dzięki gramofonom muzyka płynie a nie wyszarpuje się z głośników i ma to płynięcie niezwykłą moc angażowania słuchacza. Specjalnie kupiłem na początek płyty winylowe posiadane w wersji CD, by mieć możność odniesień. I tu od razu zwróciły uwagę dwie kwestie. Pierwsza taka, że płyty CD odtwarzane z wysokiej klasy odtwarzacza w przypadku płyt najwyższej jakości potrafią dawać dźwięk bardziej wyrazisty niż Nottingham Interspace umie to wyłonić z winylu, a dzieje się tak poprzez mocniejsze podkreślenie wysokich częstotliwości, co ma miejsce zwykle ponad normę i faktyczny stan muzyki na żywo, tak by właśnie stworzyć wrażenie silnego realizmu, który de facto jest stanem sztucznym, wynikłym z odchudzenia i podkreślenia sopranów.

Taki chwyt w przypadku płyt CD okazuje się niemal regułą, a jego rezultatem jest początkowe większe przykuwanie uwagi, z czasem zamieniające się jednak w zmęczenie i niechęć słuchania. I tu przechodzimy do sprawy drugiej, jeszcze ważniejszej. Otóż nawykłem do tego, by, jak to się mówi, rzucać uchem i usłyszawszy to co ważne w krótkiej, trwającej góra minutę próbce dźwięku, przechodzić do spraw kolejnych, biorąc na tapetę następne nagrania. Ale nie z gramofonem.

Nottingham Interspace_Junior_001_HiFi Philosophy

A na jego zakończenie powędrowała nie byle jaka wkładka – Ortofon 2M Black o sławnym szlifie Shibata.

Może za bardzo byłem po tylu latach gramofonowo wyposzczony, ale niezależnie od przyczyn po prostu nie mogłem się zdobyć na przerywanie utworów i przechodzenie do następnych. To było ponad siły. Jakaś niewidzialna moc zmuszała by słuchać do końca, tak jakby podniesienie igły przed czasem mogło rzucić zły urok. Tak naprawdę urok był jednak dobry; tak dobry, że odczynienie go w imię pośpiechu było niemożliwe.

I w sumie do tych dwóch rzeczy odsłuchy gramofonu Nottingham się sprowadzały.

– Tak, nie ma wątpliwości, są gramofony grające bardziej realistycznie, i sam Nottingham też takie oferuje, a nawet  właśnie przyjechał wyższy model z jeszcze lepszą wkładką i mogę teraz za dwa razy takie pieniądze (na szczęście nie swoje) sobie jego lepszości słuchać, a wcześniej też nieraz słuchałem w ostatnich czasach gramofonów grających wyjątkowo wyrazistym dźwiękiem i nawet początek relacji z ostatniego Audio Show zaczął się od utyskiwania na zbyt technicznie a nie dość muzykalnie grające gramofony. Nottingham Interspace nie aspiruje natomiast do miana przesadnie dokładnego artykułowania dźwięków, choć jednocześnie jego poziom artykulacji z łatwością przebija przeciętnej jakości płyty CD puszczane nawet z wysokiej klasy odtwarzacza. Lepiej bowiem rozstawia muzyczne plany, dokładniej separuje źródła, a przede wszystkim samą artykulację ma bardziej naturalną, bez żadnego odchudzania i sztucznego ciągnięcia sopranów. No i ta melodyjność. Melodyjność wszechobecna, bo dotycząca zarówno pierwszoplanowych postaci, jak i tego wszystkiego co dzieje się z tyłu, a muszę przyznać, że to te tyły właśnie wraz z całościową melodyką zmuszały najbardziej do wysłuchiwania całych utworów. W przypadku płyt CD tam z tyłu muzyka dzieje się w stopniu najwyżej umiarkowanym. Dużo się tam potrafi dziać tak w ogóle, mnóstwo potrafi być słychać, ale w sensie muzycznym to się nie bardzo przejawia, ponieważ są to dobrze słyszalne dźwięki, ale nie w takim stopniu jak u gramofonu wyłania się z tych dźwięków muzyka. Cyka tam, tupie, ktoś słychać że śpiewa, ale są to bardziej dźwięki same niż dźwięki muzyki. I dopiero z gramofonem zaczyna być słychać doskonale, że to tam z tyłu to jest taka sama muzyka jak z przodu, tyle że dalsza. Tak więc melodyjność drugiego i trzeciego planu ma gramofon jeszcze bardziej poprawioną względem odtwarzacza niż planu pierwszego.

Nottingham Interspace_Junior_012_HiFi Philosophy

Silnik ruszył z pomocą naszych rąk – czas zacząć analogowy odsłuch.

Tak sobie tedy siedziałem i słuchałem, a im dłużej słuchałem, tym było mi przyjemniej. Żadnego zmęczenia, żadnego przesytu, żadnej chęci odejścia. Oczywiście przyjemniej byłoby móc zarządzać tym wszystkim z pilota, a jeszcze przyjemniej móc zmieniać płyty bez wstawania z fotela, jak to się dzieje w przypadku odtwarzaczy plikowych, ale igła i ramię też mają swój czar, a odrobina ruchu audiofilowi nie zaszkodzi. Ruszać rzeczywiście trzeba się bardziej, bo i płyty na bieżąco przecierać, chowanie ich i wyciąganie trwa dłużej, a i myjkę mieć należy i od czasu do czasu każdą płytę w detergencie wykąpać. Ale w zamian jest więcej muzyki, a o nią chyba chodzi najbardziej. Więcej jest też wprawdzie trzasków, ale nowe i zadbane płyty prawie nie trzeszczą, tak więc to marginalny problem.

Odsłuch cd.

Nottingham Interspace_Junior_009_HiFi Philosophy

W roli pomocnika naszego systemu wystąpił Audion Premier Phono Stage MM.

   Co do samego dźwięku, to jak przystało na analog był płynny, gorący i głęboki. Prawdziwa dźwiękowa magma, zatapiająca słuchacza. Taka z mocnym światłocieniem i od muzyki aż gęsta. I niby człowiek myśli o sobie, że lubi granie technicznie dokładne, bardzo wyraziste i cykające, ale kiedy je skonfrontować z tym cykaniem zamienionym w muzykę, to płynność analogowego miodu niewątpliwie zwycięża, a świat cyfrowej muzyki zaczyna drażnić.  Są rzecz jasna urządzenia cyfrowe dające potężny efekt analogowy, ale to wszystko jednak tylko namiastki, a oryginał jest jeden.

Trzeba też coś dorzucić o zjawiskach przestrzennych. Monitory Chario okazały się kreować przestrzeń dla mojego pomieszczenia typową. Tak więc trzeba było je postawić dwa metry od ściany z tyłu, a siadać od nich nie dalej niż półtora, żeby pojawił się ciekawy spektakl przestrzenny w całości z tyłu za nimi, który nie był jakoś szczególnie spektakularny i na pewno słabszy niż w przypadku na przykład jubileuszowych monitorów Dynaudio, ale za to sam dźwięk był świetnie nasycony, spójny i bogaty, tak że od pierwszej sekundy nie było wątpliwości, że gra to naprawdę ekstra. Poza tym ta scena, chociaż nie jakaś ekstremalnie głęboka, tylko sięgająca nie dalej niż na cztery metry, była bardzo składna, bardzo spójna i bardzo dobra stereofonicznie. Stereofonię na pewno miała lepszą od holografii, a na łukowato wygiętym ku tyłowi pierwszym planie postaci artystów i instrumenty rozlokowywały się bardzo naturalnie, bez nadmiernego rozrzutu i bez ścieśniania. Lecz nad tym wszystkim przeważała i brała górę atmosfera czystej muzyki, takiej że nie chce się analizować i przypatrywać szczegółom, bo muzyka ta opowiada siebie tak ciekawie, że nie można się oderwać od jej narracji i nie ma czasu na sprawy poboczne. Śpiew tak bardzo staje się śpiewem a instrumenty na tyle są bogate, że jest to rodzaj hipnozy, wiodącej nas przez muzykę niczym na smyczy. Słucha się, słucha i tylko słucha. Gramofony to inny świat.

Sięgnąłem jeszcze na koniec po słuchawki AKG K1000, wpięte do Crofta w miejsce Chario. I tu mam na wstępie uwagę techniczną, odnośnie kabla zasilającego od gramofonowego przedwzmacniacza. Z głośnikami nie było tego słychać, ale słuchawki od razu pokazały nienaturalną jak na gramofon twardość dźwięku. I od razu wiedziałem z czego się to bierze, bo użyty przy przedwzmacniaczu kabel zasilający był zawczasu zdiagnozowany jako dający takie właśnie efekty, co być może jest tylko następstwem jego nie wygrzania, ale tego jeszcze nie wiem. Chodzi o przewód zasilający Crystal Cable Power Ref. Diamond, który natychmiast zastąpiłem znacznie tańszym Isotekiem Evo3 Optimum, momentalnie tę twardość usuwającym.

Nottingham Interspace_Junior_005_HiFi PhilosophyNottingham Interspace_Junior_013_HiFi PhilosophyNottingham Interspace_Junior_017_HiFi Philosophy

 

 

 

 

To tak przy okazji, na marginesie i w odniesieniu do tych, zdaniem których kable sieciowe nie mają wpływu. Mają naprawdę zasadniczy, a fakt trudności wytłumaczenia tego teoretycznie nie przekłada się na tę ich zasilająco-kablową naturę. Danego kabla zasilającego najwyraźniej nie interesuje dlaczego gra lepiej, ani nie peszy go brak wytłumaczalności. Gra lepiej i już. Zbliża się tak nawiasem dość szeroko zakrojony test kabli zasilających z najwyższych półek, który z jednej strony zapowiada się ciekawie, ale z drugiej męcząco, bo takie cykle bezpośrednich porównań dosyć są stresujące zarówno dla sprzętu jak i recenzenta.

Wymieniwszy psujący całościową harmonię kabel, zająłem się już tylko muzyką, a ta względem głośników okazała się dużo bardzie wyraziście podana, od razu usuwając w cień sugestie o braku przykładania przez gramofon Nottingham Interspace wagi do starannej artykulacji. Bardzo wszystko okazało się wyraziste, a jednocześnie z gramofonowym czarem, choć trzeba przyznać, że w przypadku słuchawek różnica względem używanego z nimi ostatnio odtwarzacza Accuphase DP-700 okazała się mniejsza. Ale znowu do czasu. Krótkiego bardzo zresztą, bo jako zapalony lampowiec szybko zwróciłem spojrzenie ku lampom w tykanym już przed chwilą gramofonowym preampie, a tkwiły w nim dwie triody 6N1P, mające zwyczaj grać czysto i klarownie, ale wolałem powierzyć lampową misję własnym ECC88 Philips SQ. Z punktu zrobiło się muzykalniej, że aż musiałem potem wrócić raz jeszcze do głośników, które też okazały się grać ciekawiej. Jeszcze bardziej miękko, jeszcze melodyjniej, jeszcze głębiej i z większą jeszcze magią. Te lampy to są.

Nottingham Interspace_Junior_011_HiFi Philosophy

Interspace Junior nie zawodzi – jest analogowo jak trzeba i ile trzeba. Brawo!

Same zaś słuchawki? No cóż, trudno z jednej strony namawiać kogoś, kto wykosztował się na DAC dla plikowego źródła, albo cały odtwarzacz i płyty, by zaczął wszystko od nowa, to znaczy kupił gramofon i jął kolekcjonować winyle. Jednakże z drugiej strony nie ma złudzeń, że tak tanio – bo licząc razem z preampem za jakieś dwanaście tysięcy – high-endowego całą gębą źródła w stanie sklepowej nowości się nie nabędzie. No może Lector CDP-7 ewentualnie wchodziłby w rachubę, ale tutaj mam taką obiekcję, że na ostatnim Audio Show pokaz urządzeń Lectora w wykonaniu nowego ich dystrybutora nie wypadł, mówiąc najoględniej, okazale. Nie pisałem nawet o tym ani się nie przyglądałem systemowi, co z nim być może było nie tak, bo czasu na takie rzeczy nie było, ale ten tu Nottingham grał bezdyskusyjnie lepiej niż wszystko co poniżej dwudziestu tysięcy można kupić, i dopiero jakiś Calyx Femto mógłby stanowić konkretną jakościową alternatywę, opartą o inne wprawdzie przesłanki magiczności, ale też niewątpliwie magiczne.

Podsumowanie

Nottingham Interspace_Junior_002_HiFi Philosophy   Co tu w sumie podsumowywać? Analog jaki jest, każdy słyszy. Szkoda nawet czasu na masło maślane, że bardziej jest analogowy, muzyczny, gorący i pełny. No pewnie, że jest taki, bo nie musi zamieniać dźwięków na ciągi cyferek i jeszcze na bieżąco usuwać całej masy błędów cyfrowego odczytu, zaklejając wyskakujące wiele razy na sekundę dziury w ciągu danych przygotowanymi zawczasu łatami algorytmów maskujących. Analog w to wszystko nie musi się bawić, choć i on ma swoje problemy z kształtem igły i sposobem prowadzenia ramienia względem ścieżek zapisu. Technologia gramofonowa już dawno została jednak na tyle rozwinięta, że te zawiłości z jej ulepszaniem dzieją się na poziomach i tak pod wieloma względami dla najlepszych nawet źródeł cyfrowych nieosiągalnych, tak więc tak czy inaczej gra gramofon w wyższej lidze i o inaczej ważące muzyczne punkty się bije. Trochę zarazem jest to wszystko ambiwalentne i jednocześnie zmuszające do refleksji. Ambiwalentne, bo stawiające pod znakiem zapytania rozwój, a jednocześnie zmuszające do refleksji właśnie za sprawą tego rozwoju. Jak napisałem we wstępie: powrót analogu dokonał się dzięki przyrostowi jakości ogólnej. Kiedy trzydzieści lat temu płyty CD zaczęły tryumfalnie wypierać winylowe, poziom jakościowy przeciętnego audiofilskiego podwórka na tyle był niski, że wydawały się całościowo nie gorsze, a pod wieloma względami zdecydowanie lepsze. Cisza i czerń tła, wyraźność i szczegółowość – to wraz z ergonomiczną wygodą i wiecznotrwałą, nie podlegającą jakościowej redukcji używalnością, stanowiło argumenty przeważające. Trzeba dopiero było poprawy jakości głośników i wzmacniaczy, by fakt wyższości brzmieniowej winylu, przy wszystkich jego wadach wrodzonych, stał się oczywistością. Nie ma teraz wątpliwości, że pomijając analogowe taśmy matki, do których nie ma prawie dostępu, płyta winylowa jest najlepszym nośnikiem. To niewątpliwie może zepsuć humor, bo można zapytać – co myśmy przez te ostatnich trzydzieści lat osiągnęli? Odczyt CD uległ wprawdzie znacznej poprawie, a pliki są jeszcze wygodniejszą i nieporównanie łatwiejszą do archiwizacji formą zapisu dźwięku, ale samo jakościowe jądro nie zostało tknięte. Najlepsze obecne gramofony i wkładki są rzecz jasna lepsze od tych sprzed lat trzydziestu, ale nie znowuż jakoś specjalnie, skoro legendarny Linn Sondek datuje się na rok 1972. Jego też oczywiście po drodze doskonalono, no ale nie chodzi przecież o poprawki, tylko przemiany rewolucyjne. A rewolucji w jakości zapisu i odczytu nie ma od bardzo dawna, zważywszy, że gramofony datują się jako wynalazek na rok 1887, a sama idea igłowego zapisu i odczytu jest o jeszcze dekadę starsza. Jest to więc technologia równie stara i równie kompromitująca, co ciągle pozostające w użyciu silniki spalinowe. I pewnie do czasu wejścia w użycie komputerów kwantowych to się nie zmieni. Prace nad konwersją analogowo-cyfrową trwają jednak nieustannie i niedługo mam nawet testować rewolucyjne podobno jej efekty.

A sam Nottingham Interspace Junior? Przede wszystkim to znakomity przykład konstrukcji, która bez zbędnych wodotrysków prezentuje, jaki poziom grania można osiągnąć za niewygórowane pieniądze. Dla starszych może być okazją do powrotu, a dla młodszych do pierwszej miłości. Maszyna prezentuje się elegancko i gra pierwsza klasa. W dodatku obsługa jest prosta, a wykonanie na wysokim poziomie technicznym. Nie trzeba wołać speców na przeglądy techniczne, a wkładkę można samemu bezproblemowo zmieniać. I dziewczyny można na takie analogowe ramiona podrywać. Reszta zależy od Was.

 

W punktach:

Zalety

  • Czar analogu.
  • Za niewielkie pieniądze.
  • Budzący szacunek wygląd.
  • Porządne surowce.
  • Łatwa obsługa, nie wymagająca wzywania siły fachowej. (A inne gramofony potrafią pod tym względem dać popalić.)
  • Za podobnej jakości źródło cyfrowe trzeba zapłacić minimum dwa razy tyle.
  • Powracająca moda na winylowe płyty.
  • Nie da się obok tak grającej muzyki przejść obojętnie.
  • Angielska robota.
  • Firma z tradycjami.
  • Polski dystrybutor.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Nietypowy rozruch i zatrzymywanie talerza. (Ale w zamian lepszy dźwięk.)
  • Jak to przy gramofonie – trzeba się trochę naskakać.

 Sprzęt do testu dostarczyła firma: 

logo_mediam_185c

 

 

 

 

 

Strona producenta:

logo_nottingham

 

 

 

 

System:

  • Źródła: Nottingham Interspace.
  • Wkładka: Ortofin Black MM.
  • Przedwzmacniacz gramofonowy: Audion Premier Phono Stage MM.
  • Przedwzamcniacz: ASL Twin-Head Mark III.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1
  • Głośniki: Chario Sonnet.
  • Kabel głośnikowy: Harmonix CS-120 Improved.
  • Interkonekty: CrystalCable Absolute Dream, Harmonix HS-101 Improved-S, van den Hull First Ultimate.
  • Kondycjoner: Entreq Poverus Gemini.

 

Pokaż artykuł z podziałem na strony

14 komentarzy w “Recenzja: Nottingham Interspace Junior

  1. Piotr Ryka pisze:

    Właśnie przyjechał, by umilić święta. Taki ciepły, słuchawkowy diabełek, akurat do wkładania pod choinkę.

    http://www.synergisticresearch.com/featured/hot-headphone-optimized-transducer/

  2. Maciej pisze:

    Teraz na Święta w sklepach dla kobiet też pełno kremów które czynią skórą jędrną i młodszą o 10 lat…
    Oczywiście potraktuj ten komentarz z przymrużeniem oka 😉

    Przede wszystkim Wesołych i Radosnych Świąt w rodzinnej atmosferze Piotr!!

    1. Piotr Ryka pisze:

      Faktycznie działa trochę jak kremik. Taki rozgrzewający i wygładzający.

  3. Marecki pisze:

    Również dołączam się do życzeń.
    Zdrowych i Wesołych, oraz Szczęśliwego Nowego Roku!

  4. roman pisze:

    ile to kosztuje i co to daje ?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie znam dokładnej ceny, ale zdaje się około tysiąca PLN. Daje wygładzenie, ocieplenie i wypełnienie dźwięku. Uważnie jeszcze się nie wsłuchiwałem. Niedługo będzie krótka recenzja.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Tak, już widziałem. I do kompletu jeszcze to

      http://www.wellsaudio.com/products/headphone-amplifiers

      Dużo się dzieje w słuchawkowym świecie.

      1. Marecki pisze:

        Raj dla HE6 i innych prądożerców.
        Ciekaw jestem jakby zagrały nadpobudliwe Pandory z takim zapasem mocy 🙂
        Mamy na te sprzęty polskiego dystrybutora?

        1. Piotr Ryka pisze:

          Mamy: audio-connect.

  5. Marecki pisze:

    Więc pewnie będzie można liczyć na recenzje?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Tego nie wiem. Nie wiem czy zechcą choć jeden sprowadzić inaczej niż na konkretne zamówienie.

  6. Marecki pisze:

    Ciekawe jak to się rozwinie.
    W każdym razie jest teraz napływ ciekawych produktów.
    Polskie Pylony, to bardzo ciekawy produkt.
    Nic, tylko je wychwalają.
    Może w ogóle warto by było zainteresować się bardziej budżetowym sprzętem, takim właśnie jak Pylon, NAD, Pro-jekt czy inne.

    Pełno w recenzjach sprzętu wysokich lotów, natomiast takich bardziej przyziemnych cenowo i przy tym dobrze grających, to już troszkę mniej.
    Może mam tylko takie wrażenie.
    Tak czy siak warto raz na ruski czas pogrzebac w tym segmencie.

  7. Amadeusz pisze:

    No wlasnie, moze by tak zejsc na ziamie i przetestowac cos normalnego, nie jakies psedo-voodu kable i inne pierdoly w ktorych gra tylko cena , wiec czekam na test sluchawek coloud-hello-kitty-pink

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy