Odsłuch cd.
I tu się pokazało, że Nottingham ujednolica, to znaczy zawsze upiększa, ani trochę nie zdradzając inklinacji do analitycznych, obrzydzających przejawów. Płyty poróżnicował stosunkowo nieznacznie, bardzo daleko od tego co oferował Transrotor, a przede wszystkim zawsze nasycał je czymś, co możemy nazwać liryką. Lirycznie i poetycko grało, długo i pięknie podtrzymując frazę za frazą; a więc dając coś ponad standardową muzyczność, niezależnie od oferowania walorów mieszkających w każdym dobrym gramofonie, a więc wiru, gęstości energii, siły ataku, wysokiego ciśnienia dźwięku, płynności, koherencji i trójwymiarowości bryły. Sądzę, że cały ten liryzm brał się głównie z pięknego kształtowania brzmień poszczególnych oraz wokali, łączącego wyraźność z płynnością i lekkim także zaśpiewem – a wszystko wycieniowane, lekko przyciemnione, z doskonale podanym światłem. W efekcie nostalgia, liryczność, specyfika każdego nastroju, a jednocześnie rytm, taneczność, wdzięk i obfite operowanie u spodu samego basem. Duże, masywne dźwięki na scenie z perspektywą i wcale nie cała scena z tyłu za głośnikami, tylko wyraźny marsz dźwięku na słuchacza i wypełnianie sobą dużej części pokoju. Ciśnieniem siadające na piersi i wtrącające podłogę w wibrację, a przy tym jak gramofon nie różnicował płyt nazbyt jakościowo, to różnicował scenę. Raz była ona niewielka na głębię i raczej cała tak bardziej na szerokość, a kiedy indziej bardzo głęboka i w głębi tej tajemnicza.
Basu we wszystkim dużo, o ile tylko coś z basem, natomiast soprany rozdzielane z umiarem i dobrze dawkowane. Tak żeby nie wszystko nimi podbarwiać, ale gdy już zachodzi coś ewidentnie sopranowego, to wówczas jedziemy na całość, że w żadnym razie gadanie o sopranowych ubytkach.
Tak podawanej muzyki słucha się bardzo miło, bo nadmiar sopranów nie rani, a jednocześnie nie dokucza niedosyt. Ma to wszakże makroskopowe następstwo, mianowicie tak podawane głosy mniej narzucają obecność i w rezultacie większy nacisk idzie na samą muzykę niż stricte realistyczne zapędy. Są oczywiście systemy potrafiące rzecz łączyć, to znaczy poetykę muzyczności z przemożną obecnością, ale to granie za inne pieniądze i już same tylko monitory Reference 3A stanowiły pewną barierę, bo naprawdę niełatwo je skłonić do aż takiego mistrzostwa. Niemniej słuchałem w pełnym zadowoleniu, a przede wszystkim wówczas, gdy w ruch poszła płyta Thick As A Brick Jethro Tull. Dużo jej razy w życiu słuchałem, zwłaszcza jeszcze w młodości, ale tamto analogowe granie na słabszym znacznie sprzęcie odeszło w zapomnienie i przykryte zostało cyfrowymi wykonaniami. A teraz puściłem analog ze zremasterowanego wydania, którego praźródło zostało uwiecznione na super analogu w postaci taśmy AMPEX AG-440; czyli jednej z tych właśnie, które teraz trzeba kupować za krocie od przebiegłych chomików, którzy je zbunkrowali i żyją sobie wygodnie z tej swojej rentownej sprzedaży. I nie przesadzę ni trochę, gdy powiem, że była to całkiem inna muzyka niż z płyty CD odtwarzanej nawet przez najwyborniejszy odtwarzacz. Taka komasacja inności, że całkiem odmienne wrażenia i całkiem inne słuchanie z innymi akcentami, innym złożeniem składników i do pewnego stopnia nawet innym muzycznym stylem. Może przesadzam z tym stylem, bo Jethro Tull styl miał, co by nie mówić, wyjątkowo zawsze wyraźny, ale że się inaczej słuchało i momentami aż kręcić musiałem z niedowierzania głową, to nie ulega kwestii. Nie zawaham się też przytoczyć towarzyszących temu refleksji, podsuwających stwierdzenie, że całe to cyfrowe granie, to jedno wielkie błądzenie. Wygoda! – tak, wygoda. Ale dźwięk? – słabszy pod każdym względem. Nie ta spójność, inna energia, nie taki ani trochę poziom muzykalności. I – rzecz ciekawa – inny zarazem sposób opisywania przestrzeni. Głównie za sprawą energii, co wiąże się z ożywianiem.

I raczej nic tego nie zmieni, dopóki diamentowe szlify mkną po winylowych wybojach. I dopóki są firmy takie jak ten Nottingham. Pełna rekomendacja!
Bo w graniu ze źródeł cyfrowych też przestrzeń się ożywia i nieraz nawet wspaniale, ale na innej zasadzie – przez migotanie planktonu. Tak to się dzieje na przykład w znanych z takiej umiejętności odtwarzaczach dCS, ale ładunek energii na jednostkę przestrzeni okazuje się zdecydowanie mniejszy, no chyba że w ruch idą jakieś Raidho czy Vox Olympian. Ale w tym samym torze gramofon pod względem energetycznym potrafi zdziałać więcej i to jest miara lepszości. Tu nie tylko migają atomki, tu wieje muzyczna trąba, co na kształt muzycznego tornada porywa w siebie słuchacza. To inne jest i lepsze. Prawdziwsze, fascynujące. Nie muskające uszu, tylko zabierające z sobą.
Dzięki za bardzo ciekawą i potrzebną recenzję! Mam ten gramofon od jakiegoś. Czasu, ale chwilowo z wkładką Nagaoka 101.
I już się cieszę na myśl przyszłe instalacji opisanego tu Ortofona. Pozdrawiam.
Proszę napisać kilka słów porównania Horizon, Interspace Junior z Avid Ingenium.
Z pozdrowieniami
Gramofony są porównywalne jakościowo – o klasie brzmienia będą decydować ramię, a przede wszystkim wkładka.