Recenzja: Next Level Tech (NxLT) ETHER

Dźwięk

      Zacznę od rzeczy najważniejszej, zawierającej się w stwierdzeniu, że nazwa ETHER jest trafna. Ale nie ot tak sobie; nie poprzez to, że twórca, kierując się fantazją i po trosze marketingowym nosem, luźno ją wyselekcjonował, a kiedy teraz się wsłuchiwać, można powiedzieć: „Coś w tym jest.” To dalece nie tak – nie ten kaliber pasowania. Nazwa pasuje może i przypadkowo, ale o wiele głębiej. Nie na zasadzie intelektualnych wygibasów, które recenzent czy użytkownik zdołają wyartykułować; intelektualne fikołki zbyteczne, to jest proste poznawczo. (Choć, jak wynika z inżynierskiego opisu, nieproste konstrukcyjnie.) Tor tym ETHER okablowany wyrzuca z siebie dodatkowe informacje ponad i poza muzycznym nurtem, co można określać szczegółowością, albo słyszeniem tego, czego przy innych kablach nie słychać. Można dobierać słowa jakie komu do głowy przyjdą, ale dwie rzeczy są najważniejsze: (i) obfitość informacji jest większa niż zazwyczaj; (ii) te nadprzeciętne informacje nie żyją własnym życiem.
      Pasują do muzyki na zasadzie uzupełnienia, a choć to nie aż dodatkowy instrument, niemniej informacyjny naddatek pełni funkcję dekoracyjną. Upiększa postać dźwięków, wzmacnia poszum towarzyszący, wzbogaca atmosferę. W tym sensie to faktycznie ETHER – wokół brzmieniowy nimb plus aura otoczenia. Lecz to też czynnik rozwojowy: muzyka staje się bogatsza w ramach zarówno swego przebiegu, jak w odniesieniu do oprawy. A wszystko dobrze się scala: całościowa forma się wzmacnia, a nie rozpada na drobniejsze, nawzajem się zakłócające, z przepychankami między szczegółowością a melodyką czy dźwiękiem a pogłosem. Zyskujemy odtwórczą pełność, czując, że ta „eteryczna” obfitość to coś, czego właśnie chcieliśmy, bez czego było postniej.

      Sięgnijmy po konkrety.    

 

 

 

 

      Analizę zacząłem od toru przy komputerze, ponieważ zwykle tak zaczynam; to szybsze i łatwiejsze oraz szersze analitycznie – w ruch idą przecież różne słuchawki. Między przetwornik a słuchawkowy wzmacniacz wstawiłem najpierw FLAME, potem zastąpił go ETHER, a potem jeszcze raz. Ukazała się cała plejada różnic, i nie będę ukrywał – ilość mnie zaskoczyła. Jakichś oczywiście oczekiwałem, ale nie takich i nie tylu. FLAME na tle ETHER dawał mniej szczegółów, mniej informacji w koronie brzmieniowej i mniej o akustyce, poza tym twardsze brzmienie. To ostatnie nie wymaga wyjaśnień, większa szczegółowość też nie, natomiast ta „korona brzmieniowa” to głównie bardziej złożone obrazowanie rozchodzenia sopranów, z przełożeniem na doskonalszą i silniej obecną akustykę.

      Te rzeczy okazały się najbardziej widoczne, a ich tracenie wraz z powrotami do FLAME, możecie mi wierzyć, nie było przyjemne. Zarazem składało się to wszystko na czynnik wzrostu porządku – od razu było słychać, że scena po użyciu ETHER oferuje lepszą lokalizację źródeł wraz z poprawą podziałów na plany, że zyskuje też całościowa koincydencja brzmieniowych składników, pozwalając mocniej uwierzyć w prawdziwość muzyczną.

      Wielu słów muszą użyć, żeby opisać stan pojawiający się w mgnieniu oka – ta prawdziwsza realizacja sceniczna ze szlachetniejszym pośród dźwiękiem była natychmiast oczywista; momentalnie pojawiała się też świadomość pogłębionego brzmienia, przyrostu dynamiki, lepszego rytmu i porywu. W błysku również świadomość mocniejszego wrzucenia „tam”, jak też – co kluczowe – większej poprawności tonalnej. Chwili wsłuchania wymagało natomiast uświadomienie sobie, że bas ma przy starszym FLAME mniejszą moc i słabszą przestrzenność, że dźwięk staje się mniej wilgotny, a otoczka brzmieniowa uboższa. W przypadku specjalnych utworów, z chórami kościelnymi i cerkiewnymi na czele, zjawiała się również świadomość, że nimb oraz nabożność zyskują dzięki ETHER wyższy wymiar duchowy.  

     Z porównań słuchawkowych wyniosłem też przekonanie, o bardzo dobrym sprawdzaniu się ETHER w roli czynnika normującego niepoprawność odtwórczą. Odnosiło się to szczególnie do ekstremalnie trudnych Ultrasone T7, u których gigantyczny bas potrafi wyrywać się spod kontroli i taranować resztę, a soprany szybować bez sensu – bardzo, bardzo wysoko, ale płasko przestrzennie. Dzięki ETHER te wady zostawały zniesione; można było zrozumieć swego czasu twierdzących: „to najlepsze słuchawki na świecie”.

    Bez bicia gotów jestem przyznać, co zresztą na początku zrobiłem, że powyższa bateria różnic bardzo mnie zaskoczyła; uważałem używany przez siebie FLAME za interkonekt z najwyższej półki, tymczasem tyle braków z tych porównań wypełzło. No nic, idźmy dalej, przenosząc cykl badawczy do głównego systemu.  

     Tym razem FLAME się nie pojawił; przedwzmacniacz z odtwarzaczem i końcówką mocy spiąłem dwiema parami recenzowanych ETHER i wsłuchując się poszukiwałem różnic pomiędzy uzyskanym brzmieniem, a tymi znanymi sobie z innych zestawów połączeń – z Siltecha, Sulka, Hijiri, Crystal Cable, Shunyaty, Tary i paru innych. Rzecz traktując ogólnie można wyrazić opinię, że podobnie jak wszystkim innym z dzisiejszych kabli high-endowych, zestawowi Next Level Tech ETHER nie można było nic zarzucić. Żadnych mogących zakłócać odbiór odchyleń tonalnych, opóźnień, niedostatków dynamicznych, nie mówiąc o szczegółowości. Wszystko na same wysokie noty i całościowa naturalność, pozwalająca słuchaczowi wierzyć, że czas muzycznej prawdy nastał. Test zaliczony punkt po punkcie, ale gdyby tylko do tego rzecz miała się ograniczać, nie byłoby motywu, aby ten kabel wybrać, może poza niebagatelnym wątkiem stopnia opłacalności. Recenzowany z całą pewnością nie należał do grupy ekstremalnie drogich, bez wysiłku można wskazywać interkonekty wielokroć droższe. Z drugiej strony, wszelako, wielokrotnie tańszy od niego Sulek EDIA rękojmią muzyki wiarygodnej i pozbawionej wad, na dodatek nie tylko przekonującej, ale też ujmującej w swoiście lampowym stylu. By więc nakłaniać do ETHER trzeba wskazać własności swoiste, o ile takowe istnieją. Następnie sprawdzić, na ile są towarem przez nas poszukiwanym i czy to będzie się opłacać. Te własności pozwalają się wskazać i najpierw wskażę niecodziennie użyteczną, wiążącą się z pozostałymi.  

     Kabel okazał się obiektywny i szlachetny brzmieniowo, lecz jego obiektywizm nie działał głównie przez to, że wyszukiwał wady, tylko normował braki. Co w praktyce oznaczało, że będzie on uniwersalny; z góry można zakładać, że kiedy natykamy się na niedostatki synergii między urządzeniami, ETHER to załagodzi – w odróżnieniu od wielu innych, będzie pasował uniwersalnie. Co, w zaskakującym dla tego stanu połączeniu z obiektywizmem brzmieniowym, pozwala wyjątkowo dobrze szacować urządzenia. Gdy pod jego obecność inne okazują się lepsze, z wysokim prawdopodobieństwem będzie to lepszość faktyczna, a nie wyłącznie lepsze pasowanie.

      Trzy więc w jednym zalety: naturalizm, poprawa i obiektywne sędziowanie. Brzmienie ponadprzeciętnie naturalne, zarazem wciągające, do tego łatwo sprawdzić, co od czego jest lepsze.

      Na tej kanwie u ETHER niezwykle rzadkie połączenie, jako że prawie się nie zdarza, by wypośrodkowany naturalizm był taki interesujący. Chcąc zainteresować słuchacza szuka się zwykle przegięć – albo maksymalizuje szczegóły, albo pogłębia melodyjność. Tak dzieje się nie bez racji, ponieważ wypośrodkowanie często oznacza nudę. Spora dawka melodyjności wraz ze sporą szczegółów prawie zawsze oznacza małe do przeciętnego zainteresowanie słuchacza. Słuchający chce mieć ekstremum, to ekstrema go kręcą. Europejczycy i Afrykanie często pragną ekstremalnego basu, Japończycy chcą ekstremalnych sopranów, wielu jest poszukujących imponujących rozległością scen, inni szukają rytmu, jeszcze innych romantyzm nęci. Młodsi stawiają na drajw, starsi na uczuciowość; ci pierwsi patrząc przed siebie, drudzy głównie rozpamiętując. Pośród tego szukania stylu, wyważenie nie jest towarem należącym do szczególnie poszukiwanych. Chyba, że to wyważenie oparto o ekstrema, a tak się dzieje u ETHER. Może nie do ostatniego koniuszka, bo szczegółowość ma cień przewagi na kołysaniem melodycznym, a bas nie ma tendencji miażdżyć, ani soprany skroś przeszywać. Z kolei ciepło tak walczy z chłodem, że wypadają na remis. Ale te wszystkie najdalsze dojścia cechuje ekstremalność; każde na tyle jest dalekie, by nie zjawiło się odczucie, że dalsze dojścia się słyszało. Wyśrubowana szczegółowość spotyka gramofonową melodykę nawet pod nieobecność gramofonu, a bas ma potężne zejście, przestrzenność oraz kontur, którego niskość nie rozmydla. Sceneria może stać się ogromna, mimo to zawsze będzie wyraźna, a jednocześnie nie brak muzyki na wyciągnięcie ręki. Rytm się mocno wybija i nie ma żadnych opóźnień, zarazem długie wybrzmienia, przeszywające vibrata i zawodzące zaśpiewy bez psucia naturalizmu głosów. Potęga potęgą imponuje, delikatność jest odpowiednio misterna, kierunek marszu jest wyraźny, mimo to nie brak ozdobników. Wszystko sumuje się do zapału ogarniającego słuchacza, ale w tej sumie są dwa miejsca szczególnie osobliwe: punkt spotykania ciepła z chłodem oraz sopranów ze średnicą.

    Gorący i przepojony słodyczą przekaz to ziszczenie ideałów lampowych. Bardziej on wprawdzie istnieje w opisach niż ma miejsce w rzeczywistości, niemniej ciepło znaczone słodyczą zjawia się czasem w dużych dawkach i można na tej bazie kreować style godne uwagi. Przeciwieństwem chłodna wyraźność z poczuciem tajemnicy wkraczania w obce światy. Pomiędzy…  – Właśnie, co pomiędzy? Ledwie co napisałem, że trochę tego i owego – nie będzie nic dobrego, chyba że to i owo z zasobów ekstremalnych. I tutaj tak się działo, słuchałem z najwyższą uwagą. ETHER potrafił przywoływać wrażenie brzmienia gorącego, ale bez zalewania wszystkiego ciepłem. Temperatura całościowa pozostawała w normie, słodycz się lekko zaznaczała, a mimo tego całość ujmowała analogowym czarem, zdobionym ornamentyką szczegółów dającą ze swej strony najwyższą satysfakcję. Nie było stylistycznego gięcia, a jednocześnie śladu nudy; jak już, to bardziej zdumienie, że coś takiego jest możliwe. Nie twierdzę, że to zupełny ewenement, rzecz nie do powtórzenia z innymi interkonektami, ale sytuacja zaskakująca, do której zaistnienia przyczyniała się też osobliwość na styku sopranów ze średnicą. I znowuż zwykle tak się dzieje, że albo przekaz lampowo-analogowy, ciążący ku średnicy, domykający ją krągłościami; albo tranzystorowo-cyfrowy[3], z szumem sopranu zaszumiającym, czyniąc tę średnicę bardziej otwartą i wyższą tonalnie. To można woleć albo to, a wypośrodkowanie tego także będzie niczego sobie, ale żeby było naprawdę super, trzeba połączyć przeciwieństwa. Już dwa i pół tysiąca lat temu Anaksymander twierdził, że one świat budują…

    Ale zostawmy ontologię, pozostańmy przy brzmieniu. Next Level Tech ETHER posiada umiejętność takiego operowania brzmieniem na styku sopranów ze średnicą, że wokal się domyka i buduje wrażenie jednoznacznej ciepłoty, a jednocześnie tuż powyżej zjawia się sopranowa łuna, stanowiąca swoiste przedłużenie bez wyczuwania granicy. Ta łuna jest wartością dodaną i pięknym ozdobnikiem; nazwałem ją „koroną brzmieniową”, bo trak mi się z marszu napisało, ale jakkolwiek to nazywać, jest to bardzo przyjemne. Im bardziej lampy z upływem czasu we wzmacniaczu się rozgrzewały, tym ta łuna stawała się węższa, ale zarazem intensywniejsza. Jej rolą i jej fascynacją było szczególnie udane łączenie brzmienia z otoczeniem. Wraz z pomieszaniem ciepła głosów z niższą temperaturą medium i analogowości płynięcia z ostrością otoczki szczegółów, rodził się następny czynnik nadzwyczajności – niszczycielskiej dla nudy, zabójczej dla rutyny.

 

[3] Roboczo tak to nazywam, co wcale nie oznacza, że lampy nie mogą tak, a tranzystory na odwrót.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

8 komentarzy w “Recenzja: Next Level Tech (NxLT) ETHER

  1. Paffcio pisze:

    Ja też już ETHER XLR z satysfakcją używam i zastąpiłem nim FLAME XLR. To nie jest łączówka do każdego systemu i dla każdego „ucha” moim zdaniem. Konsekwencją pokazywania prawdy w systemie przez ETHER były u mnie zmiany w okablowaniu systemu (np. zmiana filtrów, czy zmiana kabli zasilających).
    Sugeruję aby każdy sprawdzający najnowszy produkt NxLt w swoim systemie był świadom konsekwencji, że jak coś usłyszymy to nie da się „odsłyszeć” i zmiana interkonektu może wymusić kolejne zmiany w systemie aby jak najwięcej prawdy (informacji) od źródła dotarło do głośników / słuchawek.
    Jednak jak na wstępie, w wielu sytuacjach FLAME może bardziej się podobać i pasować odbiorcy, dla którego ważniejsza przyjemność słuchania oraz maskowanie niedoskonałości jego toru dźwiękowego niż ponadprzeciętny studyjny realizm.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      O siebie mogę powiedzieć, że całościowa przyjemność słuchania przy ETHER była jednak wyraźnie większa.

      1. Filemon pisze:

        Przyłączam się do zachwytów.
        Miałem przyjemność słuchać tego kabla w wersji XLR. Niesamowita robota.
        Sam używam Flame w moim systemie – a w zasadzie nawet kilku.
        U mnie ostatecznie został Flame i moim zdaniem „winne” są głośniki (Triangle Signature Delta). Wybór między Etherem, a Flamem był w moim systemie wyborem między najprawdziwszą prawdą (Ether), a spokojem (Flame).
        Uznałem, że Ether nie bierze jeńców, a Flame mnie głaska po głowie.
        Wiem, że w razie wymiany głośników może tak być, że trzeba będzie zamienić Flame na Ethera 🙂

  2. jazzobled pisze:

    U mnie wpięcie Ethera w tor poskutkowało wypęciem Auralic Aries i wpięciem w jego miejsce 432 EVO AEON. Tak więc u mnie bezlitosnie ukazał niedomagania Auralica i chojnie nagrodził wpięcie 432 EVO. Wobec tego trudno mi się zgodzić ze stwierdzeniem „jego obiektywizm nie działał głównie przez to, że wyszukiwał wady, tylko normował braki. Co w praktyce oznaczało, że będzie on uniwersalny; z góry można zakładać, że kiedy natykamy się na niedostatki synergii między urządzeniami, ETHER to załagodzi” co stoi w sprzeczności z tezą w podsumowaniu, że „ETHER to kabel wielofunkcyjny; zarówno badawcze narzędzie, jak źródło przyjemności” W moim przekonaniu ETHER jest źródłem przyjemności jedynie gdy w systemie nie ma słabych elementów, w odmiennej sytuacji jedynie masochista mógłby ją czerpać. Panie Piotrze trzeba było w ramach doświadczeń wpiąć w swój tor coś ewidentnie niepasującego aby zobaczyć jak się zachowa ten przewód. Ether to fantastyczny interkonekt do fantastycznych zestawów HiEnd zestawionych świadomie z wiedzą i doświadczeniem w taki sposób aby połączone ze sobą stanowiły synergię.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Nie wiem jak to było u Pana, u mnie FLAME wyraźnie gorzej radził sobie z niedostatkami synergii, podczas gdy ETHER zawsze sobie radził, chociaż na przykład z gramofonem dopiero po ładnych kilku godzinach. Auralic Aries aż taki zły? To chyba musiał być niedopieszczony okablowaniem cyfrowym 🙂

  3. miroslaw frackowiak pisze:

    Widze ze ostatnio Piotrze masz malo recenzji o sluchawkach! a tyle sie dzieje dobrego na swiecie,zobacz na przeceny sluchawek u potentata HIFIMAN od 50% do 70% te wszystkie najnowsze technologie swiata w nich zastosowane,sluchaki o ktorych kiedys pisales Wersja planarna HE-R10 — magnesy Stealth
    SKU: HE-R10-P-Stealth ta nanowsza wersja z nowym palakiem jeszcze piekniejsza, odpowiedz na dawny model slynnych ultra drogich SONY spada z $5499 na $1599 czyli 69% i wszystkie inne ich modele z wielkimi przecenami i jeszcze dalej zarabiaja! mialem racje ze najlepsze sluchawki profesjonalne nie powinne byc drozsze niz 1000(funtow) to jest 5000zl. Recenzje HE-R10-P-Stealth wersja planarna ma super recenzje i sprzedawana jest w europie i na swiecie po 5000euro/funtow/dolarow ciekawe jak teraz je sprzedadza? Po tych przecenach, ktore trwaja juz wiele miesiecy, widac ile naprawde warte sa sluchawki.Tutaj mozna zobaczyc te przeceny,pisalem do nich tak potwierdzili ze takie sa obecnie ich ceny,na forach na calym swiecie pisza ze kupuja i sa zadowoleni narescie normalne ceny,swiat wraca do normalnosci po tym wariactwie cenowym
    https://store.hifiman.com/clearance-sales

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Niedługo coś powinno być.

    2. Piotr+Ryka pisze:

      Czekam na Immanis, nowe Susvary i nowe Fosteksy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy