Recenzja: Naim Headline

Naim_Headline_07 HiFiPhilosophy   Wzmacniacze słuchawkowe wraz ze wzrostem znaczenia samych słuchawek zyskują na powadze i prestiżu. Nikt już się nie dziwi, że mogą kosztować krocie i zajmować dużo miejsca. Ale nie zawsze tak było, bo wzmacniacz słuchawkowy to stosunkowo młody segment audiofilskiego rynku. W dawnych czasach takie wzmacniacze były montowane jedynie we wnętrzu radioodbiorników albo wzmacniaczy głośnikowych jako dodatek. Pierwsze osobno stojące adaptery dla swoich słuchawek, nie będące jeszcze samodzielnymi wzmacniaczami słuchawkowymi tylko przystawkami do zwykłych wzmacniaczy, wypuścił Stax w 1960 roku, a najstarszy znany mi przykład osobnego wzmacniacza tylko dla słuchawek dynamicznych to Rockman od SR&D z 1980 roku. Historia jest jednak przewrotna. Wszak to właśnie słuchawki a nie głośniki były początkiem techniki audio. Wprawdzie pierwsze gramofony miały tuby, ale pierwsze radia, te najdawniejsze, te na kryształki, posiłkowały się właśnie słuchawkami. Słuchawki towarzyszyły też radiostacjom stacjonarnym, lotniczym i morskim, i były powszechnie stosowane jeszcze przed pierwszą światową wojną oraz w okresie międzywojennym. Po drugiej wojnie światowej eksplodowała jednak technika hi-fi oparta na głośnikach i słuchawki zniknęły z pola widzenia przeciętnego miłośnika muzyki, a pierwsze słuchawki stereofoniczne wyprodukował Koss dopiero w 1958 roku, czyli dziesięć lat po narodzinach technologii hi-fi. W latach 60-tych słuchawkowe prezentacje zaczęły jednak wracać do łask, aczkolwiek początkowo bardzo powoli. W latach 70-tych było już zdecydowanie lepiej i nawet polski Tonsil całkiem niezłe słuchawki wówczas produkował, choć jak się komuś zdaje, że można było sobie tak po prostu pójść do sklepu i je kupić, to nie ma pojęcia o tamtych czasach. Ojciec kolegi miał kolegę, który był szefem największego salonu radiowo telewizyjnego w Krakowie (tak się wtedy te przybytki audiofilskich uciech nazywały), mieszczącego się tuż obok wieżowca Biprostalu. Dzięki tej znajomości kolega wszedł w posiadanie klasyczną metodą „spod lady” tych najlepszych Tonsili, których normalny człowiek nawet na oczy nie mógł zobaczyć. Miały konstrukcję zamkniętą i były bardzo ciężkie, ale z dziurek słuchawkowych w Elizabeth czy Radmorze grały naprawdę świetnie. Na pewno nie gorzej od najlepszych dostępnych wówczas głośników Altusa, chociaż na pewno słabiej niż posiadane przeze mnie wiele lat później Staxy SR-5N. Ale prawdziwy renesans nastąpił w latach 80-tych. Odnotowano wówczas istny wysyp wysokiej klasy słuchawek elektrostatycznych i ortodynamicznych, a pod koniec dekady także dynamicznych. Wraz z nimi zaczęły się pojawiać coraz liczniejsze specjalne na ich użytek wzmacniacze, których początkowo było bardzo mało, ale sytuacja zmieniała się dynamicznie.

Naim Headline (1995)

Naim Headline w czasach swojej młodości

Naim Headline jest taki sławny, że nic prawie o nim nie wiadomo. To jeden z klasycznych paradoksów jakie nas otaczają. Coś jest na ustach wszystkich, sprawa wydaje się oczywista, a kiedy się pochylić, wychodzi na jaw poznawcza pustka. Dla filozofa to norma. Nawet jednak filozof piszący nie o rzeczach tak słabo ogarniętych intelektualnie jak na przykład samo pojęcie „rzeczy” (co jest, a co nie jest rzeczą, stanowi odwieczny przedmiot filozoficznego sporu), może dostać białej gorączki, gdy na wykazie chronologicznym urządzeń Naima sporządzonym przez samą firmę nie znajdzie jednego z jej najbardziej znanych produktów – wzmacniacza słuchawkowego Headline. Najwyraźniej sam Naim zapomniał od jak dawna go produkuje, a skoro nawet on nie wie, to i ja nie będę zgadywał. Na pewno co najmniej od lat 90-tych. Sądząc po dacie na starej instrukcji prawdopodobnie od 1999 roku, ale to nic pewnego, bo było kilka wersji i ta od tej instrukcji nie musiała być pierwsza. Niektóre tropy wiodą nawet do samego początku lat 90-tych.

Coś jednak o tym Headline wiadomo z całą pewnością, ale i to nie jest pocieszające. Wiadomo bowiem na przykład, że nie jest słuchawkowym wzmacniaczem. Tak, dokładnie – wzmacniacz słuchawkowy Naim Headline nie jest słuchawkowym wzmacniaczem. Jest tylko przystawką do innych wzmacniaczy, zupełnie jak te adaptery Staxa. Naima Headline należy podpiąć do naimowego przedwzmacniacza, ponieważ jest tylko adapterem umożliwiającym słuchanie słuchawek w jego towarzystwie. Ale Naim nie byłby sobą, gdyby to miało być aż tak proste. Headline potrzebuje jeszcze czegoś – potrzebuje też zasilacza. Jest w tej mierze analogiczny z odtwarzaczami CD własnej marki, które także o takie zasilacze się dopraszają, wszakże analogia ta nie jest dokładna. Odtwarzacze Naima mają bowiem wbudowane własne zasilacze, a te zewnętrzna są jedynie ewentualnymi ulepszeniami. W tej mierze Headline jest natomiast całkowicie bezbronny, żadnego własnego zasilacza nie posiadając. Obecnie oferowana linia dostępnych dlań zasilaczy składa się z modeli NAPSC, FlatCap, HiCap i SuperCap, z których tylko ten pierwszy pełni rolę czegoś w rodzaju specjalnego, taniego zasilacza z przeznaczeniem głównie właśnie dla Headlinea, chociaż nie wyłącznie dla niego. Przy okazji dodajmy, że uzupełniający w naszym teście Headlinea FlatCap pochodzi jeszcze z 1984 roku, co daje do myślenia w mierze dawności tych urządzeń. W owych dawnych czasach historia z Headlinem była jeszcze bardziej skomplikowana, ponieważ, jak prawie wszystkie wyroby firmy, mógł pracować jedynie we wnętrzu naimowej rodzinki. A że pracował wybitnie i z tego był sławny, rodziło to konsumenckie burze, bo wielu było takich co nie zamierzali wyzbywać się urządzeń innych firm tylko po to, by móc posiłkować się Headlinem, a jednocześnie właśnie nim posiłkować się chcieli.

Old vs new

Aktualna wersja (po prawej stronie) w porównaniu ze starszą.

Po latach firma uległa ich naciskom, wprowadzając do oferty przejściówki umożliwiające połączenie Headlinea z urządzeniami posługującymi się złączami RCA a nie tylko DIN. Pocztą pantoflową rozgłoszono zarazem, że bez DIN to już jednak nie to, tak więc prawdziwy amator brzmienia Headlinea powinien mieć to na uwadze.

Budowa

Naim_Headline_08 HiFiPhilosophy

Naim Headline, czyli słuchawkowy klasyk w pełnej „okazałości”.

   Jako że Headline jest taką rozbudowaną przejściówką, w jego wnętrzu poza potencjometrem za wiele do podziwiania nie ma, przy czym według znawców brzmienie kształtują tutaj przede wszystkim kondensatory tantalowe. Układ wzmocnienia nie jest wszakże wcale taki prosty, a sygnał po płytce wędruje skomplikowanym zygzakiem, z miejsca dowodzącym, że nie mamy do czynienia z amatorską konstrukcją. O jakości tego co usłyszymy nie decyduje jednak w opisanej powyżej sytuacji sam Headline, tylko cały tor z nim związany, to znaczy zasilacz i przedwzmacniacz. W tej mierze pracował u mnie z drugim od dołu zasilaczem FlatCap oraz zajmującym w ofercie Naima dość wysoką pozycję przedwzmacniaczem NAC 202, a wszystko to czerpało sygnał od zrecenzowanego już odtwarzacza Naim CD5 XS, jak przystało na naimowy system posiłkując się wyłącznie własnym firmowym okablowaniem DIN.

Co się tyczy wyglądu, to Headline prezentuje się dokładnie jak na słuchawkowy wzmacniacz (którym do końca nie jest) przystało. Stanowi niewielkie pudełko opatrzone jedynie dużym, przyjemnie się kręcącym potencjometrem, zieloną diodą sygnalizującą aktywność i słuchawkowym gniazdem. Obudowa ma charakterystyczne dla wszystkich Naimów, wykończenie chropowatą, głęboką czernią, będącą wynikiem proszkowego lakierowania, a szerokość jest dokładnie taka, by wpasować się w środkowe winiety normalnej wielkości urządzeń Naima, z reguły takie winiety posiadające. W efekcie postawiony na szczycie naimowej piramidy Headline prezentuje się jako jej sympatyczne zwieńczenie, ale można go też oczywiście postawić osobno, zwłaszcza gdy zasilany jest dopasowanym doń rozmiarowo zasilaczem NAPSC. Ten ładny choć minimalistyczny wygląd był kiedyś inny, jak widać na załączonym zdjęciu. Nieco inna była też wtedy zawartość wnętrza, co także obrazuje odnośna fotografia.

Naim_Headline_14 HiFiPhilosophy

Tylny panel daje jasno do zrozumienia, że bez Naimowych współbratymców łatwo nie będzie.

Jak przystało na rzecz produkowaną od tak dawna, był bowiem Headline kilkakrotnie modyfikowany, aczkolwiek obyło się tu bez technicznej rewolucji, tak więc dzisiejszy od tego pierwszego różni się bardzo nieznacznie. Na tylnej ściance widnieje jak kiedyś, czyli od niepamiętnych czasów, 5-pinowe gniazdo dla kabla zasilającego (trzeba go kupić osobno) oraz dynda szary kabel sygnałowy do łączenia z przedwzmacniaczem. (Ten jest na szczęście zamontowany na stałe.) Całość jest mała, ładna i zgrabna, a także bardzo sławna. Powtórzmy raz jeszcze, bo nie od dzisiaj to wiadomo, a rzecz jest naprawdę ważna, że jakość słuchawkowego wzmocnienia bardzo zależy w tym wypadku od klasy zasilacza oraz przedwzmacniacza, a my przebadamy jak to się układa w takiej dosyć przeciętnej sytuacji; z nie najlepszym choć i nie najsłabszym zasilaczem FlatCap XS oraz bardzo porządnym przedwzmacniaczem NAC 202. Cenowo kształtuje się to w ten sposób, że sam Headline kosztuje 2390 PLN, FlatCap XS – 4290 PLN, a NAC 202 – 10 490 PLN. A zatem taka dobra sprzętowa średnia.

Odsłuch

Z Focal Spirit Classic

Naim_Headline_01 HiFiPhilosophy

Brytyjska rodzina w komplecie

   Wystartowałem od słuchawek Focal Spirit Classic, korzystając z tego, że jeszcze do siebie nie pojechały. Od razu zwróciła uwagę dobra przestrzeń i żywotność prezentacji. Głębia sceny wyrażała się dobitnie, a rozpostarcie na coraz dalej idące plany było wyraźne. Plan pierwszy był przy tym dość bliski, jednak z zaznaczonym dystansem. Samo brzmienie okazało się zaś ani jasne, ani ciemne i z dobrze wyrażoną, głęboką rzeźbą faktur. Dominowała jednak dynamika. Szybki dźwięk charakteryzował się całkiem prędkim narastaniem i średniej długości podtrzymaniem, a skala dynamiczna rozwierała się szeroko, przywołując wrażenie żywej muzyki. Głęboka była przy tym nie tylko scena i to tłoczenie faktur, ale też same dźwięki, chociaż nie miały głębokości, którą można by określić jako popisową. Barwy były bowiem lekko stonowane i trochę ujednolicone; nie powstawało zatem wrażenie głębokiego nasycenia.

Całe pasmo okazało się być rozrzucone szeroko pomiędzy wyeksponowanymi, wysoko strzelającymi sopranami, a mocnym, nisko schodzącym basem. Bas ten miał jednak pewną wadę, był mianowicie zbyt twardy i nazbyt dudniący. Nie dawał poczucia obejmującej słuchacza basowej fali o giętkich brzegach, tylko za bardzo się usztywniał i zbyt był kanciasty. Średni zakres utrzymany był w tonie naturalistycznym, bez żadnego ocieplania i dosładzania – i w sumie dobrze, że taki był – jednak zabrakło tu z kolei magii całościowego, personalizującego się  realizmu, czyli czegoś, co można określić mianem wartości humanistycznych. Trochę to wszystko za bardzo było sztywne i nazbyt sztuczne. I nie chodzi o to, że nie było w tym audiofilskich smaków i przypraw, bo były, ale zabrakło nawet czegoś tak oczywistego jak analogowość brzmienia. Bo niby było gładko, ale tak bez wzięcia pod rękę. Bez zaproszenia do tańca, bez wraz z tą muzyką wirowania. Zbyt obco, nazbyt dudniąco, za mało muzykalnie, nie dość osobiście. Nie pomagały też temu obfite, ale trochę mało przestrzenne soprany, których odbiór nie nastręczał wprawdzie żadnych trudności, ale od których elegancji chciałoby jednak móc wymagać więcej. W efekcie fortepian okazał się rozjechany na poszczególne pasma i bez kontroli basu; tak jak gdzie indziej dudniącego i wysoce nienaturalnego. Jednocześnie góra zbyt była ofensywna i nazbyt samoistna, pracująca głównie na własny użytek, a w rezultacie piękno brzmienia klasycznego instrumentu gdzieś przepadło i nie pozwoliło się odszukać.

Naim_Headline_12 HiFiPhilosophy

Headline nie zapewni nam impresji wizualnych, tak więc nie pozostaje nic innego, jak zająć się aspektami brzmieniowymi.

Wziąłem słuchawki i pomaszerowałem do wpiętego w komputer Bakoona. Nie, one się nie zepsuły. Grały tak samo jak wiele razy to od nich słyszałem, to znaczy treściwie i mocno, a zarazem  elegancko i melodyjnie. A że nie ma co udawać i już wcześniej tego Naima z innymi słuchawkami słuchałem, a wówczas bardzo mi się podobał, jasnym się stało, że zaszedł klasyczny przypadek braku synergii dwóch skądinąd bardzo dobrych urządzeń. Świetny Headline nie dopasował się do świetnych Focali, a w efekcie nic dobrego z tego nie wynikło. Bywa.

 

Z Sennheiser HD 600 (Kabel FAW Claire)

Po przełączeniu na dawne flagowe Sennheisery od razu odczułem ulgę. No, teraz jest zdecydowanie lepiej – przeleciało przez głowę. Nie tylko w manierze realistycznej, ale i muzykalnie, melodyjnie. Znów ani ciemno, ani jasno, ale z mimo wszystko trochę ciemniejszym oświetleniem i przede wszystkim głębszym brzmieniem; choć wciąż niestety z za małym nasyceniem barwą. Dominowało wszakże poczucie większego muzycznego bogactwa, tak bliskiego sercu każdego audiofila. Średni zakres, a wraz z nim wokaliza, okazał się lekko podkreślony; i tym razem nie byłem jednak z brzmienia ludzkiego głosu do końca zadowolony. Trochę brzmiało to bowiem tekturowo, z wyczuwalnym utwardzeniem i lekką obcością. Taki ogólnie niezły już poziom, ale jednocześnie trochę dostrzegalnych z miejsca niedociągnięć. Muzyka instrumentalna wypadła zdecydowanie lepiej, ale i tu wyczuwalna była lekka sztywność, nieznaczna szorstkość i brak pełnej kontroli basu. Prezentacja z pewnością była klimatyczna, przede wszystkim za sprawą wspomnianego ogólnego bogactwa, dynamiki i naturalnego, pozbawionego upiększeń stylu, a także dzięki lepszemu nasyceniu barwą i trochę ciemniejszemu oświetleniu, jednak całość pozostawiała nieco do życzenia. Od tak dobrych słuchawek, które choćby z takim Lebenem CS 300F potrafiły grać high-endem całkowicie pełnowymiarowym a nie tylko takim przedwstępnym, i od tak znamienitego wzmacniacza, tak wiele razy chwalonego, należałoby oczekiwać więcej.

Naim_Headline_10 HiFiPhilosophy

Pierwsza próba i już klops. Najwyraźniej opowieści o „przyjaźni” francusko-brytyjskiej nie są przesadzone.

Podobnie jak u Focali dominowała żywość, szybkość i dynamika, jednak sfera sopranowa znów była cokolwiek zbyt ofensywna i oderwana, choć i tu o żadnych z jej odbiorem kłopotach nie było mowy. Po prostu wyraźnie zaznaczała swoją obecność, może nieco nazbyt krzykliwa, ale bez żadnej nadmiernej ostrości.

Zdecydowanie lepiej niż poprzednio zaprezentował się fortepian – mocny, dynamiczny, głęboki. Także dźwięczniejszy i bardziej melodyjny, choć z tą melodyką tak do końca dobrze nie było. Z kolei scena wypadła nieco słabiej, bo chociaż też była duża, nie miała takiej głębi i tak podkreślonej wieloplanowości. Najlepiej w tym wszystkim wypadła muzyka rockowa, której nie do końca poprawnie wyrażona płynność wokalizy, średniej miary muzykalność, a także nie w pełni kontrolowany, trochę za sztywny bas, nie przeszkadzały. Zdecydowanie górę wzięła u niej żywiołowość i dynamika, a lekkie przyciemnienie i pewna szorstkość zupełnie nie przeszkadzały, wręcz przeciwnie, podkreślały charakter. To było mocne rockowe granie. Wyraziste i mocne – zapisałem w notesie.

Odsłuch cd.

Z Beyerdynamic DT 880 Edition

Naim_Headline_13 HiFiPhilosophy

A może to po prostu konflikt generacji? Bo tandem z zasłużonymi już DT 880 wypadł wprost śpiewająco.

   To nie jest tak, że najpierw wykonałem odsłuchy, a potem ułożyłem sobie w recenzji kolejność według narastającej jakości. Do tego scenariusza pasowałoby jedynie to, że na koniec zostawiłem sobie flagowe AKG, faktycznie zakładając, że wypadną najlepiej. Co do reszty, to prawda jest taka, że DT 880 w ogóle nie miały zostać użyte. Przewidywałem odsłuch jedynie z trzema parami słuchawek i dopiero brak pełnej satysfakcji z Focalami i Sennheiserami spowodował sięgnięcie po Beyerdynamiki. Prawdę mówiąc, sięgałem po nie tak trochę z duszą na ramieniu, bo przecież martwił mnie ten nie najlepszy występ jakże znanego wzmacniacza w towarzystwie bez wątpienia znakomitych słuchawek. A jednocześnie pełen byłem nadziei, bo nie raz już się zdarzało, że tam gdzie HD 600 okazywały się nie błyszczeć, DT 880 wypadały wybornie. Z tą nadzieją przywdziałem dawne flagowe Beyerdynamiki, a że nie słuchałem ich z Headline wcześniej, napięcie było spore. Bo gdyby i one…

Obawy rozwiały się momentalnie. To był jeden z tych momentów, kiedy to samo zaczyna być czymś innym, a prosta podmiana jednego urządzenia okazuje się wszystko zmieniać.

Z Beyerdynamicami wszystko okazało się lepsze, zupełnie jakby to były o wiele lepsze słuchawki, z innego jakościowego przedziału, a przecież to nieprawda. Synergia pozostaje jednak synergią i kiedy się urządzenia spasują, zachodzi zjawisko emergencji, to znaczy całość okazuje się lepsza niż poszczególne składniki. W tym wypadku użycie słowa emergencja to wprawdzie przesada i wystarczałoby pozostanie przy samej synergii lub nazwanie tego symbiozą, ponieważ prawdziwa emergencja oznacza całkowicie nową jakość, na przykład uformowanie się jaźni poprzez nagromadzenie komórek nerwowych. Lecz niewątpliwie słuchawki Beyerdynamica i wzmacniacz Naima stworzyły tu nową jakość brzmienia w sensie porównania z tym co było poprzednio. Słychać to było w każdym aspekcie i w każdym zakresie. Pierwsze od razu szczegóły narosły bardzo wyraźnie, skutkiem czego szumowa warstwa podkładu zdecydowanie mocniej się przejawiała. Zjawisko to wiąże się często z jaśniejszym dźwiękiem, a nie samą tylko ogólnie wyższą jakością wzmacniaczy czy słuchawkowych przetworników, w tym wypadku jednak dźwięk nie pojaśniał, to znaczy był wprawdzie w niewielkim stopniu jaśniejszy niż z HD 600, ale w żadnym razie jasny. Był prawidłowy. Jednakże prawidłowy to słowo skromne, a tutaj skromnej prezentacji na pewno nie było; muzyka popłynęła spektakularnie. Od razu powiem, że niewiele tylko słabiej – naprawdę nieznacznie – niż ze słuchanymi zaraz potem flagowymi AKG.

Naim_Headline_06 HiFiPhilosophy

Nic z tych rzeczy. AKG K812 świetnie zgrały się z weteranem spod znaku Naim.

Nie wiem co bardziej chwalić – to, że nareszcie stało się w pełnym wymiarze muzykalnie i nareszcie muzyka płynęła zamiast się szarpać, czy to, że wszystkie zakresy pasma dawały popis. Muzyka jest chyba jednak teraz dla mnie ważniejsza od popisów, zapewne skutkiem wieloletniego zżycia z torem lampowym. Kiedy byłem młodszy i mniej osłuchany, bardziej ceniłem sobie te wszystkie wodotryski i fajerwerki. Ekspresyjną szczegółowość, uwydatnione skraje pasma, wyraziste obrysowanie dźwięków. Teraz także je cenię, ale nasłuchawszy się lampowej elegancji i piękna głębokich brzmień o zjawiskowej gracji ruchu i malarskiej kolorystyce, mniej mi na tamtym zależy, a brak tego rozjusza. O Naimie wiem z kolei, że jeśli któryś tranzystor potrafi grać w taki sposób, to on właśnie i Nagra. Muzyka jako fala za falą a nie łomot za łomotem jest jego specjalnością, a towarzyszące jego prezentacjom szybkość i dynamizm wcale tego odczucia nie burzą. I ten właśnie styl Naima znalazł wyraz dopiero z DT 880, czemu rad byłem niepomiernie i co wielce mnie ukontentowało. No wreszcie, no nareszcie – muzyka par excellence, a nie tylko jej udawanie! Płynna swoboda frazy, głębia brzmienia w powiązaniu z głębią kolorytu, naturalność ludzkiego głosu, a zarazem także to wszystko, co składa się na wspomniane popisy i fajerwerki. Bo jednocześnie soprany były bardzo obfite, a bas popisowy. Tych sopranów było tak dużo, że aż do granic tego co akceptowalne. Bardzo pozostawały uwydatnione, ale zarazem z pełną kulturą i bez żadnych pejoratywów. Niemal równie obfity był bas, całkiem nie jak z tych słuchawek, które do basowych smoków wszak nigdy nie należały. Tymczasem tutaj pojawiało się to, co młodzi ludzie zwykli określać słowem „przywalić” i czuć było w stosownych momentach tą basową potęgę. Bo też w ogóle Naim jest specem od potężnego basu, tak więc basowa obfitość nawet w nie oczekiwanych dla dużego basu sprzętowych konfiguracjach okraszonych Naimem nie powinna być zaskoczeniem. Mimo to poczułem się zaskoczony, bo takiego basu z DT 880 bym się nie spodziewał. Niżej schodzący u nich bas niż u zamkniętych Focali i na Sennheiserach HD 600? I to znacznie? Byłbym się gotów założyć, że jest to niemożliwe. Ale usłyszałem na własne uszy, a dyskusja z faktami pozostaje domeną polityków i marketingowców, a nie chcących uchodzić za rzetelnych recenzentów.

Naim_Headline_05 HiFiPhilosophy

Zabrzmiało to niezwykle analogowe i realistyczne.

Pomiędzy obfitymi sopranami a głębokim basem lokowała się naturalna, realistyczna i w dużej mierze analogowa wokaliza. Może nie aż tak analogowa jak za chwilę z AKG, czy jaką można otrzymać od słuchawek podobnej do nich klasy, ale już naprawdę wysokiej analogowej miary. A wszystko to na dużej scenie, w towarzystwie daleko wędrujących wybrzmień, z echami, zwielokrotnieniami i całym tym spektaklem żywej przestrzeni; wszędzie pulsującej i pulsowaniem tym wszechstronnie na nas działającej. Zdecydowanie więcej było tu życia, swobody, jednolitości tonacyjnej i zarazem różnorodności barwowej. Przekaz się nie rozbiegał, nie członkował, nie rozpadał na poszczególne zakresy, a przy tym był barwniejszy i mocniej tchnął życiem. Żadnej w nim nie było sztuczności, dudnienia, twardości. Piękne światło, dużo powietrza i swobodne muzyczne żeglowanie na wielkim obszarze. Muzyka elektroniczna dawała popis, co tak nawiasem dość często się tym DT 880 zdarza, ale wszystko jedno – wokale, partie instrumentalne czy nawet najcięższy rock – jak jeden mąż wszystko to wypadało znakomicie. Atak był szybki, dynamika spektakularna, a podtrzymanie dźwięku dość długie. W efekcie każdorazowo pojawiał się piękny muzyczny klimat, a brzmienie fortepianu, uznawanego przeze mnie  za najbardziej obok ludzkiego głosu miarodajne, okazało się dźwięczniejsze, bardziej dynamiczne i pełne. Synergia. Po prostu synergia.

Odsłuch cd.

Z AKG K812 (Kabel FAW Noire)

Naim_Headline_04 HiFiPhilosophy

Przy okazji przekonaliśmy się, jak dalece idący progres zaliczyły nowe flagowce od AKG.

   Po takiej dawce świetnego dźwięku ciekaw byłem co pokażą słuchawki z innej ligi. Towarzyszył też temu lekki niepokój, tym razem o to, czy dadzą radę udowodnić swoją wyższość; choć w sumie specjalnie mi na tym nie zależało, aczkolwiek dobrze jest gdy wzmacniacz potrafi ukazać wyższość wybitnych słuchawek nad takimi tylko bardzo dobrymi. Niepokój nie był wprawdzie duży, bo już wcześniej tego Headline z K812 słuchałem i wiedziałem co ta para potrafi, ale jakaś nić niepewności jednak się w głowie motała, jako że te DT 880 rzeczywiście dały popis.

O ile DT 880 w zakresie analogowości brzmienia przynosiły już naprawdę sporą względem poprzedników poprawę i w efekcie satysfakcję, o tyle K812 były pod tym względem całkowicie poza dyskusją. Były analogowe po prostu, bez najmniejszego ale. Jednocześnie od startu uderzały charakterystyczną dla siebie przejrzystością, która w połączeniu z nieco ciemniejszym niż u DT 880 oświetleniem, a zarazem większą gęstością i dociążeniem dźwięku, dawała spektakularny popis.

Muszę się w tym miejscu nieco pożalić. Pisząc recenzję K812 naopowiadałem w mnogich zdaniach, jaki też eteryczny, niezwykle przejrzysty, elektrostatyczny wręcz dźwięk posiadają. Jak się okazują podobne do Staxa SR-009 i jak są podobnie jak on zwiewne. Tymczasem teraz, po kilkuset godzinach grania i zaopatrzeniu w kabel FAW Noire, są bardziej podobne do Sennheisera Orpheusa, choć trzeba natychmiast zaznaczyć, że równie piękną sceną nie dysponują. Mają jednak lekko przyciemnioną tonację, wspaniałą przejrzystość i kawał basu, a przy tym bardzo spójny przekaz i fantastyczną szybkość. Od Orpheusa mają też nieco wyższą tonację – i to, podobnie jak mniejsza scena, nie jest u nich zachwycające. Reszta jest jednak w dużej mierze analogiczna, a to już zachwycające jest. Porównuję oczywiście z pamięci, ale wątpię abym się mylił. Na pewno są też liczne pomniejsze różnice, lecz tych bez bezpośredniego porównania wyłapać nie zdołam, bo Orfeusza słuchałem zbyt dawno. Tak czy owak zmieniły się te K812 w sporym stopniu i brzmią teraz w niemałej mierze inaczej niż pierwej, moim zdaniem zdecydowanie na korzyść, a już zwłaszcza pod względem substancjalności i basu.

Uczyniwszy te gorzkie żale wracajmy do Headlinea, który niewątpliwie z dużą starannością zobrazował powyższy stan rzeczy, w szczególnym stopniu akcentując nie tylko przewagę AKG nad resztą słuchawek obecnych w teście pod względem analogowości, ale również spójności pasma. Kontrola i jakość sopranów oraz basu była tutaj wyraźnie lepsza, a całe pasmo spajało się i tworzyło jednolitą całość. Nie sądziłem, że to kiedykolwiek napiszę, ale właśnie w tej chwili piszę, że miały też te flagowe AKG więcej od pozostałych dźwiękowej masywności i nasycenia.

Naim_Headline_03 HiFiPhilosophy

Pozostaje sobie tylko życzyć więcej tak sycących spektakli muzycznych.

Tak kiedyś ezoteryczne i wiotkie, operujące w główniej mierze krystaliczną czystością medium i przejrzystością samych dźwięków, z kablem FAW i bagażem setek godzin muzycznego nalotu, okazały się bardziej od reszty substancjalne i konkretne. Esy floresy wyplatające ich analogowe linie melodyczne otaczały bardziej gęste u nich niż u pozostałych formy dźwiękowe, pozwalające mocniej odczuwać muzykę. Formy te były bardziej nasycone, głębokie i barwne. Szczególnie względem Sennheiserów i Focali różnica była szokująca; obejmująca miękkość, swobodne płynięcie, brzmieniowe pogłębienie i bogatszy koloryt. Śladu nie było w tym wszystkim sztywności i ograniczeń swobody. Żadnego szarpania się z muzyką, problemów z jej przepływem. Naimowe lampy o tranzystorowej konstrukcji dawały wraz z AKG popis muzykalności, co w najmniejszym stopniu nie znaczy, że muzyka rockowa, mająca z natury twardszą i postrzępioną postać, wypadała tutaj jakoś niewłaściwie czy gorzej. Przeciwnie, wypadała wyśmienicie, i to nie tylko za sprawą wspomnianej substancjalności, ale także tego, że samo odwzorowanie każdego aspektu, w tym także brutalności, było tutaj najlepsze. A że najlepsza była także oczywiście sama muzykalność, która w wydaniu rockowym też znajduje przecież swoje odzwierciedlenie, zarówno w całych utworach, zwanych rockowymi balladami, jak i we fragmentach tych, które pozornie operują samą jedynie ekspresją i agresją, rock z AKG był poza konkurencją. Wszak nawet w tych najbardziej agresywnych rockowych produkcjach muzyka pozostaje muzyką a instrumenty instrumentami. Akordy gitarowe i brzmienia perkusyjne były na AKG zdecydowanie najlepsze, a słowo perfekcja samo cisnęło się na usta i wpełzało pod pióro.

Sumarycznie rzecz ujmując, cały przekaz o wiele w ich wypadku był gładszy i lepiej kontrolowany niż u poprzedników. Głęboka obłość stopy perkusyjnej mieszała się z twardością pałeczek werbla, a soprany były tak dobrze wpisane w całość, że już chyba lepiej się nie da. Jakaś strasznie droga aparatura dałaby najpewniej przekaz jeszcze bogatszy, ale nie lepiej kontrolowany i nie spójniejszy. Nie sądzę. Test fortepianu wypadł znakomicie, ze świetną złożonością faktury instrumentu, dynamiką i dźwiękowym kolorytem. Żywy instrument – zapisałem w notesie.

Naim_Headline_02 HiFiPhilosophy

Firma Naim ponownie udowodniła, że jej legendarna renoma nie stała się jedynie sloganem reklamowym.

Postawiłem na koniec wieloskładnikowy tor słuchawkowy Naima obok własnego Cairna i wzmacniacza słuchawkowego Brystone, by powziąć porównawczą miarę. Oba systemy okazały się grać bardzo podobnie, a jedyna większa różnica, to fakt, że ten Naima grał nieco jaśniej w zakresie tonów średnich i nieco słabej ukazywał dalekie plany. Ta jego jaśniejsza średnica była przy tym bardziej naturalna i skąpana realistycznym dziennym światłem, a ta Brystona mroczniejsza, bardziej tajemnicza i zmysłowa. W dużej mierze za tą inną prezentacją kanadyjskiego wzmacniacza stały tutaj kondensatory Black Gate ulokowane w odtwarzaczu, których brzmieniowy charakter był natychmiast dla zaznajomionego z nim ucha rozpoznawalny. Na tej kanwie mogę napisać, że naturalistyczny sposób gry Headlinea doskonale współdziałał z muzyką rockową, zwłaszcza w jej mocnych a nie romantycznych partiach. Poza tym ta jego jaśniejsza średnica lepiej wyłaniała się z całości i na tle głośnej rockowej instrumentacji była lepiej słyszalna. Generalnie oba systemy reprezentowały jednak bardzo zbliżony poziom, toteż bez długodystansowych porównań i prób zżycia nie umiem powiedzieć, który bym wolał. A na takie zabawy nie było już niestety czasu.

Podsumowanie

Naim_Headline_09 HiFiPhilosophy   Wzmacniacz słuchawkowy Naim Headline pomimo swojej długowieczności wciąż pozostaje jak najbardziej aktualny. Nie darmo zdobył kiedyś sławę, nie darmo się ona utrzymuje. Z uwagi na swój konstrukcyjny charakter jak niegdyś pozostaje w głównej mierze ofertą dla posiadaczy systemów Naima, ale przy wszystkich swych ograniczeniach, całej tej zależności od zasilacza i przedwzmacniacza, nie pozostawia ich na sprzętowym lodzie, tylko obdarza możliwością cieszenia się słuchawkowym torem bardzo wysokiej jakości. Pod tym względem, kiedy go doposażyć w odpowiedni zasilacz i należyty przedwzmacniacz, nie ustępuje klasą rozwiązaniom typowym dla uznanych firm słuchawkowych, ani wysokiej klasy wzmacniaczom słuchawkowym oferowanym przez wyspecjalizowanych producentów. By uzyskać dźwięk wyższej klasy, potrzeba już czegoś naprawdę dużego formatu; jakiegoś SPL Phonitora albo Lebena CS300F. Przy tym wszystkim charakteryzuje się Naim Headline typowym brzmieniem charakterystycznym dla wszystkich urządzeń Naima – świeżością, żywiołowością, szybkością i potężnym basem. Nie brakuje mu także tej naimowej lampowości, którą bez problemu przejawia z wysokiej klasy firmowym przedwzmacniaczem. Nie jest to lampowość arcylampowa – gorąca, lepka i zagęszczona, tylko ta bardziej normalna – gładka, falista i pięknie płynąca. Jej analogowość jest tożsama z samą muzyką, z jej naturalnym charakterem, a nie z lampowym efekciarstwem. W tej mierze jest mały Naim nie gorszy od pozostałych urządzeń z wyższej półki Naima, a ja tę półkę bardzo cenię i naprawdę lubię jej słuchać. Na ostatnim Audio Show długo nie mogłem się zdecydować na opuszczenie pokoju z serwerem muzycznym Naima, z którego niepozornego ciałka na niepozorne monitory płynęło brzmienie zdolne każdego audiofila zmusić do uważnego słuchania w pozie wyrażającej szacunek.

Najtrudniejsza do oceny w przypadku Headlinea jest kwestia ekonomiczna. Właściwie niemożliwa do ocenienia. Samo urządzenie jest bowiem nieprzydatne dla nie naimowego towarzystwa, stając się takim dopiero wraz z nabyciem zasilacza NAPSC i odpowiednich łączówek. Sam Headline to przy tym wydatek 2390 PLN, a NAPSC dorzuca do tego kolejne 1790 PLN. Razem daje to 4180 PLN, czyli mniej więcej tyle co przeciętny wysokiej klasy słuchawkowy wzmacniacz. I taki wzmacniacz od Naima niewątpliwie otrzymujemy, chociaż jak gra on ze sprzętem innym niż własnej firmy, nie umiem powiedzieć. Zdaniem samego wytwórcy w jakimś stopniu gorzej, z uwagi na konieczność porzucenia złączy DIN, ale w jakim, trudno rozstrzygnąć. Niewątpliwie gra jednak Headline w naimowej oprawie przedwzmacniacza 202 i zasilacz FlatCap nie gorzej od wysokiej klasy wzmacniaczy konkurencji, tak więc nie musi się niczego wstydzić, a jego niewielkie gabaryty okazują się mylące. Można też iść o zakład, że z jeszcze lepszym przedwzmacniaczem i zasilaczem potrafi o wiele więcej.

 

W punktach:

Zalety

  • Wysokiej klasy realizm.
  • Żywiołowość.
  • Dynamika.
  • Lampowej miary analogowść w tranzystorowym wydaniu.
  • Naturalna, jasno oświetlona średnica.
  • Wyrazisty i bardzo mocny bas.
  • W każdych warunkach nie sprawiające kłopotów soprany.
  • Z dobrze dobranymi słuchawkami fantastyczna szczegółowość.
  • Wyraźne różnicowanie jakości słuchawek.
  • Potrafi grać zjawiskowo także z tymi niespecjalnie drogimi. (Lecz również pogrążyć te mniej pasujące.)
  • Mały.
  • Zgrabny.
  • Ładnie się prezentujący.
  • Otwarta droga do brzmieniowego awansu.
  • Bardzo sławny.
  • Klasyk gatunku.
  • Made in Naim.
  • Polski dystrybutor.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Potrzebuje zewnętrznego zasilacza.
  • Zdaniem producenta lepiej się sprawdza w rodzinnym towarzystwie.
  • Najlepsze zasilacze dużo kosztują.
  • Wymaga starannego doboru słuchawek. (Za co odwdzięcza się pięknym brzmieniem.)
  • Brak możliwości regulacji siły głosu za pośrednictwem pilota przedwzmacniacza.

 Sprzęt do testu dostarczyła firma:

logo_acp

 

 

 

Dane techniczne:

  • Wejście analogowe: 1 x DIN (opcjonalnie RCA)
  • Stopień wzmocnienia: 13,5 dB.
  • Impedancja wejściowa: 50 kOhm
  • Pasmo przenoszenia: 10Hz – 72kHz (-3dB)
  • Moc wyjściowa: 560 mW/kanał; 8Ω
  • Wyjście: 1/4” jack,
  • Opcje zasilania: NAPSC, FlatCap XS, HiCap, SuperCap,
  • Odpowiedni dla słuchawek od 8 Ohm do 2 kOhm.
  • Wykończenie: front czarny szczotkowany anodyzowany,
  • Obudowa: czarny lakier proszkowy.
  • Wymiary: 57 x 121 x 187 mm (H x W x D).

 

System:

  • Źródło dźwięku: Naim CD5 XS + FlatCap XS.
  • Zasilacz: FlatCap XS.
  • Przedwzmacniacz: Naim NAC 202.
  • Interkonekty: DIN by Naim.
  • Słuchawki: AKG K812 (FAW Noire), Beyerdynamic DT 880 Edition, Focal Spirit Classic, Sennheiser HD 600 (FAW Claire).
  • Wzmacniacze słuchawkowe: Brystone BHA-1, Naim Headline.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

14 komentarzy w “Recenzja: Naim Headline

  1. Ludwik Igielski pisze:

    Oliwkowo-szary Headline (old) został oficjalnie przedstawiony przez firmę Naim wiosną 1998 – w swoim newsletterze. Pamiętam, jak kompletowałem grupę testową do testu grupowego wzmacniaczy słuchawkowych do „Hi-Fi i Muzyka” (publikacja w numerze 10/1998), był już brany pod uwagę. Niestety pan dystrybutor chyba się wystraszył rywalizacji z Melosem SHA-Gold więc odmówił na wszelki wypadek, ale to już zupełnie inna historia…
    Pozdrawiam
    Ludwik

    1. Piotr Ryka pisze:

      Bardzo dziękuję Ludwiku za cenne uzupełnienie. Wiem, że jesteś od Headline specjalistą, tak więc gdybyś zechciał podzielić się swoimi doświadczeniami, byłaby to dla nas wszystkich bardzo pouczająca dawka wiedzy.

  2. Ludwik Igielski pisze:

    Być może będzie to truizmem, ale Headline, tak jak inne urządzenia spod znaku Naim, jest pewnego rodzaju ewenementem. Podobnie cała filozofia tworzenia sprzętu i dźwięku, konsekwentnie realizowana przez lata. Dlatego z uwagą obserwuję dokonania tej firmy. Headline to z pozoru banalny układ, który można było znaleźć w każdym podręczniku do elektroniki. Było, bo dziś nikogo to już nie interesuje i tego już się nie uczy w szkołach ani na uczelniach. Z drugiej strony może i dobrze – urządzenia będą teraz tworzone przez zapalonych entuzjastów, którzy i tak tę wiedzę zdobędą… Ale przejdźmy do meritum. Naim zbudował miniturową końcówkę mocy, trochę odchudzoną i zasilaną z pojedynczego napięcia. Takie rozwiązanie wymaga stosowania kondensatorów sprzęgających na wejściu i wyjściu układu. I tutaj otwierają się olbrzymie możliwości „strojenia” brzmienia przez dobór elementów o określonych walorach. Nie są to jakieś specjalnie wyszukane, kosztowne komponenty, ale starannie przemyślane i dobrane. Kondensator tantalowy, gdy nie jest odpowiednio spolaryzowany napęciem stałym, po prostu zniekształca i nie nadaje się do audio. Naim zrobił jednak to co trzeba i słychać tego dobroczynny wpływ. Podobnie jest z kondensatorem wyjściowym. Nie jest to pierwszy lepszy element z pobliskiego sklepu dla serwisantów RTV. W starszej wersji znajdują się błękitne Elny Rubycon, zaś w nowszej coś innego, bodajże Nichicony – niestety nie pamiętam i mogę się tutaj mylić. Kolejne różnice między wersjami to zastosowane tranzystory. Początkowo były brytyjskie Zetexy, a teraz – mieszanka amerykańskich i japońskich, równie dobrych ale o innych manierach sonicznych. I na koniec potencjometr głośności. Był ze ścieżką węglową a obecnie montowany teraz jest Alps ze ścieżką z przewodzącego plastiku (beztrzaskowy, o bardziej łagodnym brzmieniu). Różnice w brzmieniu obu wersji są łatwe do usłyszenia. Pierwsza wersja nawiązuje do estetyki brzmieniowej pozostałych oliwkowo-szarych urządzeń. Kluczową rolę odgrywa tu gładka średnica i wyeksponowany aspekt rytmiczny. Uwaga słuchacza ma koncentrować się na pierwszym planie. Nowsza odmiana gra dźwiękiem bardziej „kontynentalnym”, choć pewne elementy „British Soundu” są nadal wyczuwalne. Dużo też zależy od zastosowanego zasilacza. Firmowy PSC jest fajny i wiele osób może spokojnie na nim poprzestać, bez poczucia straty. Natomiast, im wyżej pniemy się ofercie zasilaczy, tym większy potencjał brzmieniowy uwalniamy z Headline’a. Nie sprowadza się to bynajmniej do banalnej rezerwy prądowej, do możliwości oddania kolokwialnego „kopa”. Nic z tych rzeczy. Bardziej chodzi tutaj o pewną aurę, atmosferę, oddanie tła nagrań.

  3. Piotr Ryka pisze:

    I to się nazywa świąteczny prezent. Taki komentarz to naprawdę święto. Niech zgadnę: Dawne Headline grały lepiej?

    1. Ludwik Igielski pisze:

      Nie, grały na tym samym poziomie jakościowym tyle, że z inną estetyką brzmieniową. Gdybym miał wybierać między oryginalnymi egzemplarzami – nie klonami – to poprosiłbym o obydwa.

      1. Piotr Ryka pisze:

        To dobrze, bo przykro kiedy nowsze wersje okazują się słabsze, a to się niestety czasami zdarza.

  4. Piotr Ryka pisze:

    Przyjechały nareszcie Audez’e LCD-3. Szkoda, że Headline na nie nie poczekał, ale i bez niego kolekcja oczekujących jest imponująca.

  5. Marek pisze:

    To jeszcze.mam pytanie czy wzmacniacz słuchawkowy Naim Headline będzie dobrym wyborem dla słuchawek Final Sonorous VI w połączeniu z źródłem Naim cd5si???? Aktualnie posiadam wzmacniacz słuchawkowy Ifi ican se. Czy ten Naim Headline będzie krokiem do przodu jeśli o uzyskanie lepszego dźwięku ?
    Słucham głównie muzyki klasycznej i rocka, jazzu.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Trudne pytanie. Stara zasada powiadała, że Naimy grają dobrze wyłącznie z Naimami. Czy to jest nadal aktualne, nie wiem. Dodatkowa trudność polega na tym, że Headline był, (nie wiem czy jest nadal, ale pewnie tak) uzależniony brzmieniowo od jakości jednego z czterech możliwych do zastosowania z nim naimowych zasilaczy. Powiem zatem w ten sposób – jeżeli ten zasilacz miałby być najsłabszy z dostępnych, to raczej lepiej niż z iFi nie będzie, albo niewiele, a potem może być.

  6. Patryk pisze:

    Naim Headline & Teddy Headline PSU to wspaniale duo. Mialem u siebie i bardzo polecam.
    Rezem z Cd5si zagra w 100% dobrze.

  7. On pisze:

    Witam, obecnie posiadam odtwarzacz Naim cs5si, słuchawki Final Sonorous VI. Chciałem zapytać czy kupując wzmacniacz słuchawkowy Naim Headline 2 wraz z Naim NAPSC-2 to będę mógł osiągnąć więcej jakości w brzmieniu niż z w znacniaczem Ifi ican se???
    2. No i jak to wygląda z podłączeniem kabla do wzmacniacza słuchawkowego „kanał Lewy i kanał Prawy”? Bo w wzmacniaczu ifi ican se jest to proste bo wzmacniacz ma dwie „dziurki” aby podłączyć kable.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Tak, Naim woli pracować z innymi Naimami – dopiero wówczas osiąga maksimum. Firmowe naimowe okablowanie chyba nie powinno nastręczać trudności w przypadku łączenia Naimów z Naimami. W razie czego można się konsultować z polskim dystrybutorem.

      1. On pisze:

        Rozumiem. To dopytam czy ten wzmacniacz słuchawkowy Naim Headline 2 musi być podłączony do Naim NAPSC-2 czy można podłączyć bezpośrednio do odtwarzacza Naim cd5si??? I już słuchać muzyki na słuchawkach?

        1. Piotr Ryka pisze:

          Wydaje mi się, że są wersje z gniazdami RCA i z klasycznymi podpięciami Naima. Ta z RCA mogłaby być podłączona wprost do odtwarzacza, ale te z podpięciami naimowskimi grają lepiej. Dlatego lepiej przez DIN i zasilacz.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy