Recenzja: MrSpeakers Ether E

Odsłuch

Srebrni w duecie.

   Odsłuch byłby nic niewart, gdyby nie zrobiono porównań. Takowe w tym wypadku powinny być odniesione przede wszystkim do innych elektrostatów, i dzięki koleżeńskiej pomocy było. Polski Mr Electrostatic, czyli kolekcjoner Wiktor, pożyczył mi po raz kolejny swe Stax SR-007 Omega II Mk1, dzięki czemu sprawa nabrała sensownego wymiaru. Porównania zrobiłem na wszystkich wymienionych torach i wszystkie zbiegły się w jedną opinię. Nie zaistniały bowiem żadne zasadnicze różnice stylu w odniesieniu do różnych źródeł i różnych wzmacniaczy, tak więc Stax zawsze był Staksem, a MrSpeaker Ether E sobą. I jednocześnie różnica między nimi zawsze dobitna, z czego wypływa stanowczy wniosek, że nowe Ether E na pewno nie kopiują Staksa.

Do rzeczy zatem, gdzie różnica? O, bardzo ją łatwo wyłapać. Stax Omega II to wielki obszar, dość daleki i nie przytłaczający reszty pierwszy dźwiękowy plan, a plany dalsze stosunkowo duże, szczególnie dobrze eksponowane. W efekcie holografia i całościowy przekaz, ale nie tyko to jest ważne. Istotne również to, że dźwięk podany zostaje z wielką kulturą i jest szczególnie staranną krągłością powykańczany na obrysach. Żadnych zatem ostrości, krzykliwości, agresji sopranowej. Soprany stonowane, bas wkomponowany w całość, subtelna delikatność, pietyzm obrazowania i całościowa wytworność. Do tego oświetlenie złociste przy ogólnie dość ciemnej aurze, ale bez forsowania czarnych teł. Żadnych dzięki temu mocnych kontrastów, wybijających się (poza holografią) akcentów. Można, zbierając to w całość, rzec – spójne piękno w wymiarze kultury i łagodności. Więc słucha się z rozkoszą i słuchać można bez końca. Zwłaszcza że dynamika potrafi zrobić swoje i tutti orkiestrowe jest odpowiednio potężne. A z rysów charakterystycznych to jeszcze, że dźwięk bardziej skupia się na pudle rezonansowym niż na smyczku czy strunie, a klimat otoczenia jest równie ważny co sama muzyka.

Natomiast MrSpeakers Ether E robią wszystko na odwrót. Pierwszy plan faworyzują wyraźnie, a dalsze zmniejszają mocniej. Kontrasty to ich żywioł, są jakby czarno-białe. Atmosfera otoczenia muzyki dużo mniej je obchodzi, a same dźwięki rysują ostrzej. Operują w tym celu mocnym konturem, dobitnością i dosadnością. Nie łagodzą i nie czynią elegancko sferycznymi sopranów, tylko wysokimi tonami epatują słuchacza, choć – co ze wszech miar istotne – nie ma w ty żadnej przesady ilościowej ani przykrej ostrości. Przeciwnie, jeżeli ktoś woli dźwięk dobitny a nie wycofany, to będzie szkołę Etherów wolał. Tym bardziej, że efekt całościowy tego ich nie wycofania to większa bezpośredniość. Staksy jak gdyby bardziej opisywały muzykę, a Ether E bardziej nią były.

Bardziej z bliska.

Można także powiedzieć, że Stax ukazuje muzyczne obrazy z większego oddalenia, mimo iż to u niego dalsze plany widzi się lepiej. Światłocień, ciemniejsza aura i dalszy pierwszy plan składają się jednak na pewną – skądinąd ujmującą – filtrację, podczas gdy Ether kładą kawę na ławę. Jeszcze mocniej podkreśla to fakt, że Staksy są nieco wolniejsze w odbiorze, bardziej przeciągające brzmienia, a Ether E idą szybkim tempem. W efekcie Stax okazuje się nieco zdystansowany do treści swojego przekazu, coś niczym narrator w powieści, podczas gdy Ether E utożsamiają się z muzyką, traktując ją bezpośrednio. Nie tak ładnie, nie tak poetycko, ale za to żywiej, dosadniej. Mocniejsze u nich chrypki, poszczególne dźwięki bardziej wyodrębnione, a smutek i radość bardziej ekstatyczne.

Można zatem powiedzieć, że Stax są, filozoficznie biorąc, bardziej stoickie, a MrSpeakers bardziej egzystencjalne. Wzmacniacz Trilogy trochę łagodził te różnice, kierując nowo powstałe Ethery na tory stylu Staksa, ale zarazem same Staksy też łagodził, pozostawiając różnicę czytelną. Gdyby natomiast porównywać Ether E podłączone do Trilogy z Omegami do iESL z Octave, wówczas podobieństwo stałoby się tak duże, że ślepy test mógłby zawieść na przeciętnym a nie specjalnym muzycznym materiale. W zależności zatem od tego czy różnice będziemy eksponować, czy też traktować marginalnie, można je uznać za zasadnicze, albo też niespecjalne. Nas one jednak interesują, toteż się ich trzymajmy. A w ramach tego dorzucę, że sporo różny obraz można otrzymać w samym iESL, którego regulator biasu pozwala w ustawieniu 500 a nie 580V uprzestrzennić oraz złagodzić styl każdych, w tym także tych nowych elektrostatów, również przekierowując go ku Omedze.

I bardzo chętnie słuchałem z takim stępionym biasem, bo to przyjemnie nienużące. Niemniej Omega zawsze będzie cieplejsza i mniej doświetlona białym światłem; zawsze też bardziej w perspektywie i z mniej uwypuklonym pierwszym planem a uwypuklonymi dalszymi. Zabawne przy tym było przyglądać się samemu sobie, jak mózg nabiera adaptacji; jak wprost po Ether Staksy wydają się za dalekie i zbyt stłumione, a Ether po Stax zbyt brutalne. Natomiast po paru minutach, nie mówiąc o dłuższym czasie, styl jednych i drugich był adaptacyjnie moderowany przez słuchacza i dzięki temu powabny. Generalnie więc remis, ale z pewną uwagą. Staksy nie nadają się za bardzo do rocka, a w każdym razie nie w jego formie klasycznej. Sopranowe wybicie wokalu okazuje się u nich zbyt złagodzone, a podobnie na drugim końcu ich bardziej miękki i wkomponowany w całość bas nie przywołuje typowo rockowych klimatów. Ten produkowany przez Ether E był dużo twardszy, szybszy i bardziej eksponowany, a wysokie głosy rockowych solistów mocniej przebijały się przez głośną muzykę. Śmiem nawet twierdzić, że Dan Clark stroił swe elektrostaty pod rocka i że dobrze to słychać. Z drugiej strony, jeżeli ktoś lubi słuchać pudła skrzypiec, gitary czy kontrabasu, a także ceni holografię i głębię perspektywy, to dlań jedynie Stax.

I z trzecim srebroniem.

To samo tyczy osób ceniących, delikatność, subtelność, najwyższą (aż momentami przesadną) kulturę muzyczną i pietystyczną obróbkę na krawędziach. W tych aspektach klasyczne Omegi II wyraźnie górowały. To niewątpliwie słuchawki dla smakoszy, chcących się delektować specjalnymi stanami ducha a nie zwyczajnym łubu-dubu. Z kolei dla chcących wejść w atmosferę rockowego koncertu Ether E to zdecydowanie lepszy wybór. Jest to więc, mówiąc inaczej, wybór pomiędzy pieszczotą i pejzażowym obrazowaniem muzyki przez Staksa, a stylem bardziej dosadnym i figuratywnym, skupionym na głównych postaciach, u Ether. I niewątpliwie jest faktem, że słuchanie jednych po drugich psuje zabawę. Faktem też, że w pierwszym rzucie porównań na materiale wysokiej jakości Stax wydaje się intuicyjnie lepszy, bo subtelniejszy – czego jednak rock i rewir basowy nie potwierdzają. Nagrania czysto perkusyjne na MrSpeakers brzmią zdecydowanie lepiej. Są też takie nagrania muzyki poważnej, które Ether realizują ciekawiej i bliżej oryginału.

Uczyniłem też drugie porównanie, do Beyerdynamic T1. I też było pouczające, gdyż tym razem to Ether okazały się łagodniejsze i bardziej pieszczące dźwiękiem. Bardziej miękkie, rozmarzone i dłużej podtrzymujące brzmienia. Także odrobinę cieplejsze i rozsmakowane w każdym niuansie. Wciąż też skupione przede wszystkim na pierwszym planie, podczas gdy dynamiczny klasyk bardziej holograficzny, ostrzejszy i bardziej atakujący. (Porównywałem na Octave z iESL, przez który grać mogą także dynamiki.) Jeszcze bardziej żywy i bezpośredni, zupełnie jakby wszedł w skórę Ether E porównywanych do Omeg. I znów od apetytu i gustu słuchacza zależało, czy skrzący się błyskami na czarnym tle i ze strunami bardziej naprężonymi obraz T1 wolało się będzie od łagodniejszego elektrostatów, lepiej oddających smak indywidualny brzmienia, bo bardziej rozkładających je na czynniki. Trochę, przyznam, mnie to zirytowało i postanowiłem uzupełnić obraz porównań o sparing Ether E vs T1 o porównanie na Twin-Head (też oczywiście z udziałem iESL). Motywem była pamięć o tym, jak te flagowce Beyerdynamica potrafią być eleganckie, spokojne i romantyczne z moim wzmacniaczem, co opisywałem min. w recenzji konkurujących z nimi AKG K812. Zatem CD-35 Ayona, Ether E w iESL a T1 prosto w Twin-Head – i tylko przełączamy pstryczkiem pozycje w tym ostatnim na Pre albo Headphone Amplifier. Ale także T1 w iESL, bo on ma wyjście dla słuchawek dynamicznych, i to pracujące równolegle, że można równocześnie słuchać z niego elektrostatów i dynamików. Nie tak całkiem jednakże, gdyż poziomy głośności inne i trzeba przy każdej zmianie na uszach wyrównywać, ale przełączać niczego nie trzeba.

I bardziej z daleka.

Nowa wiedza? Właściwie nie, chociaż trochę. Na pewno w tym torze Ether E grały jeszcze lepiej niż przy źródle komputerowym – cieplej, melodyjniej, misterniej. Transfery po USB wciąż pozostają piętą achillesową, mimo że gęste pliki są już na wysokim poziomie. Może nawet zresztą nie tyle transfery, co komputer za źródło. Nie mam idealnie przystosowanego do odtwarzania muzyki; specjalnie nie mam, żeby móc dźwięk oceniać z normalnego a nie wydumanego po nocach. Takiego z wyobcinanym wszystkim, żeby nie przeszkadzało, i z na pięciu specjalnych programach. Wiem, trwają wyścigi po palmę cyfrowego pierwszeństwa w muzyce na bazie Intela i AMD, ale sam się nie ścigam. Ma być przeciętnie do przeciętnej oceny. I takie zwykłe granie za pośrednictwem Foobara nawet w przypadku gęstych plików nie daje rady odczytowi CD, bo komputer to wiele czynności naraz, wzajemnie się zakłócających. Zostawmy to jednak. Dla nas są najważniejsze różnice pomiędzy Ether E a T1. I w tym względzie zmieniło się tylko to, że słuchane na przemian z iESL zbliżyły się do siebie dźwiękowo, choć wciąż to T1 były bardziej brzmieniowo agresywne i nie tak poetycko rozmarzone. Przesadzam jednak z tą poetyckością, to nie do końca pasujące słowo, podobnie jak rozmarzenie. Lepiej byłoby powiedzieć, że Ether E więcej przekazywały treści muzycznych, a T1 dynamicznych i związanych z przestrzennym otoczeniem. Ale z ręką na sercu – to nie były duże różnice. Ether E miały wprawdzie odrobinę bogatszą narrację, pozwalającą wyróżnić więcej muzycznych smaków, a ze swej strony T1 ciut więcej holografii, dynamiki i kontrastu, ale to były zbliżone brzmienia a nie diametralnie różne. Całkiem inne natomiast było to, które dostałem od T1 wpiętych wprost do Twin-Head. Spokojne, eleganckie, wysmakowane i dopieszczone sferycznie. Lampy 45ʼ już tak mają, za to się właśnie im płaci. Za najwyższą kulturę, głębię barw i przestrzenność. Nie są kwintesencją witalności, ale są wysublimowania. Spać iść mogłem zatem spokojnie, nie martwiąc się o niejasności i popełnione kiedyś błędy. Nic się w mierze T1 grających z Twin-Head nie zmieniło i mogłem tylko żałować, że nie mam wzmacniacza dla elektrostatów na równie wysokim poziomie. Ale cóż, te dla nich przeważnie bazują na małych triodach, a one dużym do czubka głowy nie doskoczą.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

8 komentarzy w “Recenzja: MrSpeakers Ether E

  1. Piotr91 pisze:

    Panie Piotrze,
    Gdyby miał Pan wybierać – Final D8000 czy recenzowane elektrostaty MrSpeakers’a? Cena ostatecznie może wylądować w bardzo podobnym przedziale.

    Z wydźwięku obu recenzji spodziewam się, że jednak pierwsze z wymienionych.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Wybrałbym D8000. Bez wahania.

      1. Piotr91 pisze:

        Tak też się spodziewałem. Na AVS D8000 zrobiły na mnie lepsze wrażenie niż Ether E. Trzeba będzie raz jeszcze ich spróbować, tym razem w spokojnych warunkach.

        1. Piotr Ryka pisze:

          Trudno sobie wyobrazić, jak mogłyby zagrać Ether E ze wzmacniaczem Stax T2 albo Orpheus HEV90, ale tak czy tak nie są to napędy szeroko dostępne, więc niewielki z ewentualnej świetności pożytek. Wielka szkoda, że nowy Stax T8000 rozczarował, wpisując się w najgorsze trendy wykorzystywania sławy marki do tanich zysków, no ale co robić. Pozostaje nadzieja, że ewentualna porażka rynkowa nowych właścicieli Staksa czegoś nauczy. Pod warunkiem, rzecz jasna, że to będzie porażka, bo kto wie, może na przekór realiom sukces?

  2. Colorfort pisze:

    Słuchałem na AVS. Podzielam opinię, – choć może inaczej bym to ujął. Główna różnica – do moich kilkorga Staxów – to scena 2D a nie 3D (wszystko w pewnym zakresie). Gdzieś mi się obiło na forach, że słuchawki są zrobione w większości z magnezu (i takie zrobiły na mnie wrażenie en’ pazur).
    Pozdrawiam.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Na AVS grały z przeciętnej jakości wzmacniaczem i poprzez przystawkę Woo, która nie jest zła, ale od iESL słabsza. (Porównywałem.) Między innymi właśnie poziomem przejścia od 2D do 3D. Niemniej i z iESL scena MrSpeakers Ether E okazuje się mniej głęboka i ogólnie biorąc mniej widoczna aniżeli w Omegach.

      O składzie chemicznym surowca nie będę się wypowiadał, ale bardzo możliwe, iż jest to stop aluminiowo-magnezowy.

  3. Tomek pisze:

    Na AVS grały z dość okrutnym wzmacniaczem SMSL, chłopaki tłumaczyli, że tylko to plus Woo i jakiś DAC na szybko udało się zorganizować w tak krótkim czasie: żeby w ogóle była jakakolwiek możliwość odsłuchu.
    Zasadzam się na ewentualne tournee, chcę porównać ze swoimi 007 MkI i 009 napędzanymi poprzez LST TS.

    Moje wrażenie po AVS było takie, że mają chyba potencjał, ale bardzo, bardzo ograniczał je tor i koniecznie trzeba dać im szansę pokazać się w lepszym świetle. Gdyby połączyły detaliczność 009 z muzykalnością i sceną dobrze napędzonych 007, to jestem kupiony 🙂
    Cóż, pożyjemy, zobaczymy.

  4. Wiesiek pisze:

    A jakby odniósł Pan wrażenie odsłuchowe tego modelu w porównaniu do MrSpeakers Ether Flow C. Wiem że to inna konstrukcja… inny wzmacniacz, różne słuchawki i zupełnie inne fundusze. Z kontekstu wnioskuje że nie warto czekać na powyższy model?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy