Recenzja: Leben CS-600

Opublikowano wrzesień 2009

Leben_CS-600_15   

Leben CS-600 to potężnej budowy (22,5 kg) lampowy wzmacniacz zintegrowany, wyposażony, podobnie jak jego mniejszy brat – CS-300 – w bardzo interesującą właściwość bycia także pełnowartościowym wzmacniaczem słuchawkowym, którym staje się po przełączeniu jednej zapadki, przerzucającej cały potencjał brzmieniowy toru na wyjście słuchawkowe.

Moc wyjściowa dla głośników wynosi 32 albo 28W, w zależności od zastosowanych lamp. To jego druga cecha wyróżniająca: CS-600 potrafi w kilka chwil, potrzebnych na zdjęcie pokrywy wierzchniej, podmianę lamp i przełączenie dwóch lub jednego przełącznika, przeistoczyć się ze wzmacniacza opartego o lampy 6L6 we wzmacniacz na lampach EL34. Możliwy jest też tryb mieszany. A że same 6L6 można zastępować w każdym jednym wzmacniaczu lampami 5881, KT-66 i 350B, a EL-34 lampami KT-77, możliwości wyboru brzmienia jest naprawdę wiele. Lampami mocy sterują cztery małe, podwójne triody 6CS7, a lampowy garnitur uzupełnia pojedyncza dioda prostownicza 6CJ3.

Wykonanie jest bardzo staranne. Na zewnątrz mamy drewniane panele boczne i złoty panel przedni z zielonymi szlaczkami u dołu i u góry. Pysznią się na nim pięknie wykonane złote przełączniki, umożliwiające wybór wejścia, magnetofonowy odsłuch w trakcie nagrania, rewers kanałów stereo, regulację ich balansu oraz dwustopniowe turbodoładowanie na basie. Pośrodku króluje wielkie pokrętło krokowego potencjometru, który, jak to krokowce, nie ma silniczka, toteż pilot na nic się nie przyda i regulować trzeba z ręki. Mamy też czarne przełączniki zapadkowe, odpowiedzialne za tryb przedwzmacniacza, wyciszenie i tryb słuchawkowy. Uzupełnia je włącznik główny. No i są jeszcze informacyjne światełka. W tym miejscu uwaga krytyczna. Kiedy Leben stał obok mego CD Sony 222ES, rzucała się w oczy różnica jakości świecących diod. Te u Sony świeciły przyjemnym światłem i były kolorystycznie dobrze dobrane, podczas gdy Leben częstuje słuchacza kakofonią barw i zbyt silnym światłem. Power podświetlony jest na zielono, tryby lampowe na czerwono, a informator o gotowości lamp do pracy na niebiesko. To ostatnie jest szczególnie drażniące na złoto-zielonym panelu, a przecież mogłoby być także zielone. Również czerwone oczka trybu lampowego są bardzo irytujące. Powinny być  białe lub bursztynowe.

Jakby na pociechę we wnętrzu obudowy panuje wzorowy porządek, żadnego bałaganiarskiego prowadzenia kabli czy upychania kondensatorów. Tak więc można bez obawy o estetykę pozostawić wzmacniacz bez górnej pokrywy, co będzie koniecznością w razie zastosowania lamp KT-66 lub 350B, dużo wyższych od oryginalnych 6L6.  A lampy te zastosować na pewno warto, jako że producenckie 6L6 Sovteca są dosyć kiepskie. Przekazują wprawdzie bardzo poprawnie tonację, są dynamiczne i szczegółowe, ale brak im kultury. To żadne zaskoczenie. Z nielicznymi wyjątkami rosyjskie i chińskie lamy są właśnie takie.

Przygotowanie do odsłuchu

Leben_CS-600_02

Prawie 23 kilogramy lampowej radości.

   Słuchając Lebena uprzytomniłem sobie po pewnym czasie (Co to ja mam? Aha, sklerozę.), że wymieniłem niegdyś na jego temat korespondencję z kolegą Nikiem z forum Head-Fi. Nik przez długi czas był w jego posiadaniu i używał go z AKG K701 oraz K1000. (Później kupił Cary 300 SEI.) Otóż Nik chwalił się, że nabył wspaniałe 6L6 NOS, już nie pamiętam nawet jakiej produkcji, chyba RCA, i teraz jego Leben gra jeszcze piękniej. Ja mu na to, żeby kupił porządne KT-66, bo te są lepsze od najlepszych nawet 6L6. Nik się żachnął, jako iż wydał majątek i pewien był swego wyboru. Odparł mi, że te jego lampy są na pewno najlepsze z możliwych i niczego innego kupować nie zamierza. Cóż, jego lampy, jego wzmacniacz, jego sprawa. Aliści po pewnym czasie napisał do mnie, że kupił jednak KT-66 G.E.C. NOS, NIB i teraz to dopiero pięknie Leben mu gra. Na 350B – które w nowej produkcji pojawiły się wkrótce potem – już go namówić nie zdążyłem, albowiem Lebena sprzedał, a ponieważ jedna vintage 350B kosztuje tysiąc dolarów, trudno kogoś na zakup ich kwartetu namawiać. Wielka  w sumie szkoda, bo byśmy wiedzieli, co gra w Lebenie najlepiej. Podejrzewam jednak, że skoro w moim Twin-Head 350B biją KT-66, to i na lebenowskim podwórku najpewniej też, choć trzeba wziąć pod uwagę, że ja mam tylko jeden typ KT-66, ateraz liczących się są już aż cztery.

Leben_CS-600_03

Niezwykle eleganckie kilogramy.

Sam na wymianę lamp się nie zdobyłem, bo mam tylko po parze KT-66 i 350B, a ich tryb mieszany jakoś do mnie nie przemawiał. Może powinienem, jednak dałem spokój. Nie chcę grzebać w tak drogim sprzęcie nie będącym moją własnością. Niechby tak coś nawaliło… Lepiej nie kusić losu. Tak więc opis brzmienia oparty będzie jedynie o lampy fabryczne, ale za to aż o cztery pary słuchawek: Ultrasone Edition9, Sennheiser HD 600 i 650 oraz AKG K701 i to z kablem symetrycznym – których, ku mej wielkiej radości, zechciał mi użyczyć kolega Holy.

Wyjaśnię od razu, że słuchawkowego kabla symetrycznego nie da się wpiąć do Lebena bez przejściówki na zwykłego jacka, niemniej pogląd, iż nawet taka konfiguracja poprawia brzmienie nie jest odosobniony. Nie dysponując parą AKG z normalnym kablem nie mogę tego zweryfikować, lecz faktem pozostaje, że słuchawki Holy’ego grały dużo lepiej niż dwie pary 701-nek ze zwykłym kablem, których słuchałem wcześniej.

Brzmienie

Leben_CS-600_05

Możliwości całkiem sporo.

   Jak Leben CS600 gra? Odpowiem na to odnosząc jego brzmienie do wzmacniacza własnego, czyli bardzo dalece przerobionego ASL Twin-Head Mark III. Nie ma przecież sensu od takiego porównania uciekać, czy przekładać je na jakieś potem, bo każde bezpośrednie porównanie jest stokroć więcej warte niż słuchanie czegoś solo.

Zacznę od sprawy technicznej – Leben buczy. Już na godzinie 10-tej jest to dobrze słyszalne, czyli bardzo źle odbierane przez słuchacza. Na tej godzinie Leben gra już wprawdzie bardzo głośno, ale przecież nie na tyle, by w cichszych partiach muzycznych buczenie to nie było słyszalne, że o chwilach zupełnej ciszy nie wspomnę. Tymczasem Twin-Head jest cichy jak duch i nawet daleko poza dwunastą jego własny pomruk jest niesłyszalny. Ale nie ma się co chwalić, w stanie fabrycznym taki nie był i burczał zupełnie tak samo jak Leben. Buczał także po wielu modyfikacjach i wymianach lamp, a zamilkł dopiero po ostatnim tuningu. Co wówczas się wydarzyło? – Otrzymał lepsze kondensatory sterujące lampami mocy i olejowe kondensatory wyjściowe wielkie jak słoje. Jednak pan inżynier tuningodawca zapytany przeze mnie nie w tym upatrywał jego milczenia, lecz w innej dokonanej modyfikacji – w wymianie pojedynczego, stereofonicznego potencjometru DACT na dwa takie same monofoniczne. Według niego spowodowane tym rozdzielenie torów sygnału w połączeniu z wyrzuceniem przełącznika źródeł, zastąpionego drugim DACT-em, mogło spowodować, że Twin-Head całkowicie zamilkł. Jako techniczny ignorant nie zabiorę w tej sprawie głosu i tylko nadmienię, że wymiana lamp na lepsze także przynosi pewne ukojenie, jednakże jedynie częściowe.

Leben_CS-600_06

I nie są to zbędne bajery.

Dodam jeszcze, że to lebenowe buczenie było bardzo kapryśne. Czasami głośniejsze, czasami znacznie cichsze. Czasami równe w obu kanałach, a czasami wyraźnie głośniejsze w jednym. Nieodmiennie jednak najgłośniejsze ze słuchawkami Sennheisera, a najcichsze z E9. I znów nie jest to nic nowego; nim Twin-Head zamilkł, miał dokładnie tak samo.

Ze spraw technicznych muszę jeszcze zauważyć, iż bardzo niekorzystnie na grę Lebena wpływało przekraczanie napięcia ponad 240 V, powodujące dojmujący spadek kultury brzmienia. On tego naprawdę nie lubi. A ponieważ był podłączany zarówno do Cairna jaki do Sony, dodam jeszcze, że słabość tego ostatniego, początkowo bardzo dobrze słyszalna i przejawiająca się płytszym i bardziej szarym dźwiękiem, po kilkunastu minutach słuchania traciła na znaczeniu i przestawała dokuczać. Jest to sytuacja zupełnie odmienna od słuchania różnych wzmacniaczy, czy różnych słuchawek, kiedy to dokuczliwość ich słabostek była przeze mnie odnotowywana nieustannie i nawet najdłuższy odsłuch nie był w stanie jej złagodzić. Utwierdza mnie to w przekonaniu, że źródło jest stosunkowo najmniej istotnym elementem toru, co oczywiście nie znaczy, że pomiędzy słabymi a wybitnymi odtwarzaczami nie ma dużych różnic.

Brzminie cd.

Leben_CS-600_07

Przyjemna powierzchowność skrywa całą drużynę ognistych lamp

   Pierwsze, co się rzuca w uszy, to bliskość dźwięku, jego dynamika i jego bardzo głęboka oraz bardzo wyrazista prezentacja. Wyraźność osiąga absolutnie topowy poziom i na żadnym innym zestawie końcowe zakłócenia z „The Dark Side” nie okazały się tak czytelne jak tutaj w kompanii z Ultrasonami E9. Ich obecność była czymś oczywistym, a gdyby ktoś znał pojawiający się pasożytniczy utwór, rozpoznałby go bez najmniejszego trudu.

Także głębia brzmieniowa bardzo zwraca uwagę; w tle nie pojawia się żadna szarość, a barwy są czyste i się nie zlewają. Poprawność tonacyjna, na co zwracałem uwagę w poprzedniej recenzji, również budzi najwyższe uznanie, tym większe, że została osiągnięta za pośrednictwem lamp o przeciętnej jakości.

Pierwszy plan Lebena okazuje się przy tym bardzo bliski, znacznie bliższy niż w Twin-Head, a zarazem rozpościera się bardzo szeroko. Niestety, znacznie gorzej jest z głębokością. I nie chodzi nawet o to, że scena jest płytka – bo nie jest, aczkolwiek głęboka też nie. Chodzi o perspektywę. Ta okazuje się bardzo miernie wyrażona. Napisałem wprawdzie poprzednio, że separacja planów jest bardzo dobra, ale w bezpośrednim porównaniu z Twin-Head ten optymistyczny obraz okazał się znacznie mniej korzystny. Leben gra bowiem do pewnego stopnia dźwiękową „ścianą”, co czyni przekaz pozbawionym odejścia w horyzont. Bez porównania może bym to nawet przeoczył, ale w konfrontacji było to bardzo wyraźne. Trudno powiedzieć na ile odpowiedzialność za to ponosi moje źródło i całkiem możliwe, że wykorzystywany u Nautilusa Accuphase DP-500 znacznie lepiej budował scenę, ale tego bez bezpośredniego porównania ustalić niepodobna. W każdym razie na domowym placu zabaw dalsze plany nie były odległe, tylko całkiem blisko podchodzące i nie odsyłały w dal, tylko napierały. Ten brak horyzontu okazuje się dokuczliwy, czyniąc muzykę uboższą.

Leben_CS-600_09+

Grunt to mieć własny styl

U Lebena dokucza też pewien niedostatek melodyjności. Kontury są bardzo ostre, a „oczywistość” brzmienia nieomal okrutna. Zaznacza się przy tym lekki brak synchronizacji między instrumentami oraz nieobecność owego aksamitnego meszku, oprawiającego muzykę w powab. Dźwięk uderza ścianą, napiera zewsząd i jest bardzo dosłowny. Trochę po pewnym czasie staje się to męczące. Brakuje też impresjonistycznej mgiełki, eteryczności, zmysłowego ciepła ludzkich głosów i całościowego rozmarzenia. Słuchaczowi musi wystarczyć sam jedynie brutalny realizm, poparty wspaniałą szczegółowością, wyrazistością, głębią i kolorytem. Ostatecznego szlifu jednak brak.

Nie myślcie wszakże, że przekłada się to jakkolwiek na trudności z percepcją słabo nagranych płyt. Tego zupełnie nie ma, choć należałoby przecież tego oczekiwać. A jednak nie – nawet bardzo jadowitych krążków słucha się z przyjemnością. Obraz zawsze pozostaje czysty i wyważony, a górne rejestry znakomicie wyartykułowane i nigdy nie uciekające w bolesne regiony. Ogromna szerokość pasma powoduje, iż nie ma mowy o jakichkolwiek niedostatkach na jego skrajach, a spinająca je neutralność jest nieomal wzorcowa, bo w przeciwieństwie do przestrzeni sam dźwięk poukładany jest znakomicie. Nie zmienia to faktu, że płyty najwyższej jakości, w rodzaju XRCD, wypadają o niebo lepiej, a gradacja jakościowa nagrań jest znacznie większa niż u Twin-Head.

Leben_CS-600_14

Najlepiej poparty mocnymi argumentami

Muszę jeszcze dodać, że odnotowana przez mnie w poprzedniej recenzji słabsza szczegółowość Lebena i skromniejszy jego bas w mym domowym laboratorium się nie potwierdziły. Albo odpowiada za to jego ówczesne uszkodzenie, albo mój zmodyfikowany Cairn ma lepszy bas i szczegółowość niż Accuphase DP-500.

Odsłuch ze słuchawkami

Leben_CS-600_08

Złoty, nie złoty…

   Zadajmy teraz pytanie jak to się wszystko klaruje z poszczególnymi słuchawkami

Zacznę od tych, na których się nie klaruje, czyli HD 600. Z opisu brzmienia Lebena widać od razu, że jeśli pominiemy scenę, którą Sennheisery mają bardzo przyzwoitą, pozostałe walory są analogiczne. Daje to efekt ich spotęgowania, przy jednoczesnym braku kompensacji stron słabych. W rezultacie dźwięk staje się najbardziej w porównaniu męczący. Nie, żeby tego w ogóle nie dało się słuchać; to przecież nie ten poziom i tego typu zjawiska tutaj nie występują. Ale pozostałych słuchawek słuchało się milej i to znacznie.

Leben_CS-600_10

…ważne, że brzmi!

Oto HD 650 mają to swoje delikatne srebrzenie, które w połączeniu z Lebenem było dodatkowo pięknie patynowane jego wspaniałą klasą, owocując mnogością pojawiających się odcieni i półtonów. Splatało się to z ich lekko podbasowaną średnicą, odpowiedzialną za ową „fizjologiczność”, powziętą z myślą o łagodzeniu brzmienia słabszych wzmacniaczy. Dla niejakiej brutalności Lebena było to jak znalazł, bo akurat jemu właśnie to jest najbardziej potrzebne – finezyjne złagodzenie. Wszelako w tym wypadku złagodzenie nie dotyczyło dźwięku męczącego – jak na przykład u Vincenta – tylko bardzo, aż za bardzo nawet, realistycznego i nieco tylko ułomnego scenicznie. A że scena HD 650 jest co najmniej bardzo zadawalająca, przeto efekt całościowy był znakomity.

Ktoś, kto czytał moją wcześniejszą recenzję Lebena może w tym miejscu zadać słuszne pytanie: Jak to, przecież napisałeś, że HD 650 grały w porównaniu z Edition9 okropnie? Istotnie, napisałem. I istotnie grają w takim porównaniu okropnie, ale tylko w jednym przypadku – kiedy w grę wchodzą ludzkie głosy. Tu różnica jest bardzo duża i „fizjologiczność” HD 650 nie umywa się do „fizjologiczności” E9. Jednak w pozostałych przypadkach słuchanie duetu Leben CS-600 z Sennheiser HD 650 jest czynnością wielce satysfakcjonującą. Wszystko jedno czy jest to ostry rock, kameralne składy, czy wielka symfonika – wszystko brzmi świetnie. Ludzkie głosy też są oczywiście bardzo dobre, niemniej przejście z E9 akurat w ich przypadku jest bolesne. W pozostałych, bynajmniej.

 Odsłuch ze słuchawkami cd.

Leben_CS-600_12

Pierwszy weteran w akcji

   Skoro tak, to jak jest z tymi Edition9 całościowo? Całościowo może i najlepiej, jednak mimo wszystko odrobinę męcząco. Słabowita scena obu partnerów łączy się z wyjątkowo wybitną szczegółowością i ogromnym rozpostarciem pasma, których ultrasonowa finezja i subtelność nie potrafią aż tak do samego końca przeistoczyć w coś, czego słuchanie byłoby czystą rozkoszą. Nie wiem, być może moje stałe uciekanie się do porównań z Twin-Head powodowało, że Leben nie zdołał całkowicie mnie porwać, a może mam nieco inne preferencje, w każdym razie czegoś  ciągle w jego dźwięku mi brakowało i zdecydowanie preferowałem własny system. Bądźmy jednak uczciwi, czegóż chcieć od biednego Lebena nafaszerowanego marnymi Sovtekami? Trzeba mu po prostu kupić lepsze lampy, co oznacza ni mniej, ni więcej tylko kupienie mu czaru. Głowę dam, że z dobrymi KT-66 albo 350B zagra zupełnie inaczej – artystycznie i marzycielsko. Wynurzenia Nika dobitnie to potwierdzają. A w odwodzie ma przecież także znane z muzykalności EL-34, czy choćby te nowo produkowane rosyjskie 6L6 „Black Sable”. Bawić się można z nim zatem w lampową żonglerkę niemal bez końca i to za całkiem skromne pieniądze. Uciecha będzie z tego moim zdaniem gwarantowana, a efekty w niektórych przypadkach z pewnością zachwycające. Dziwię się tylko, że nie zadbał o to sam producent, nie dając mu lepszych lamp już na dzień dobry, ale to nie jest moje zmartwienie.

Leben_CS-600_13

Drugiego też nie mogło zabraknąć

Na sam koniec klarowność i synergia największe, czyli AKG K701. Od Ultrasone Edition9 w sensie absolutnym słabsze wyraźnie, jednak do Lebena CS600 pasują one wyjątkowo. Żadne to zaskoczenie, wystarczy rzucić okiem na tych słuchawek recenzję: – Wspaniała scena, łagodne skraje pasma, miękkość dźwięku, bardzo spokojny naturalizm, bogata średnica, powściągliwa szczegółowość. To przecież jakby ktoś spisywał listę życzeń brzmieniowych dla lebenowego partnera. I to nie tylko dobrze wygląda na papierze, to działa. Synergia jest wzorcowa, a obaj gracze tylko zyskują. Słucha się z fascynacją i uczuciem ulgi, że oto znalazł swój swego. Oczywiście, wielu rzeczy w porównaniu z tandemem Leben plus E9 brakuje, na przykład te zakłócenia na „The Dark Side” są ledwie uchwytne, a ludzkie głosy za zimne i trochę bez życia. Ale na cholerę komu zakłócenia, a z gorszymi głosami można się jakoś w zamian za trzy razy niższą cenę słuchawek pogodzić, chociaż zęby trzeba dość mocno zacisnąć. Za to scena poszerza się i porządkuje, góra pasma łagodnie nas pieści, średnica 701-nek jest jeszcze bogatsza niż zazwyczaj, a bas, chociaż pozbawiony potężnego wykopu, zachwyca fenomenalną różnorodnością i rozdzielczością.  Ale na jego wykopnięcie Leben ma czarodziejski sposób: uruchamiamy bass booster i staje się natychmiast podobny do tego z E9. Zupełnie jakby ten wzmacniacz konstruowano  z myślą o AKG K701!

Suma summarum dźwięk okazuje się bardzo podobny do tego ze Staxa Omegi II Mk2 i brak mu jedynie tej staksowskiej holografii oraz pewnej dawki szczegółów i finezji. No tak, tylko że za tą staksowską holografię i finezyjność można by zabić…

Podsumowanie

   Podsumowując. Wybitny wzmacniacz, częstujący wyjątkową dawką naturalizmu, dynamiki i mocy. Pięknie wykonany, budzący szacunek wielkością, a przy tym ładny i wyposażony w obietnicę wspaniałej lampowej zabawy. Szkoda trochę, że nie zaczyna się ona od razu z najwyższego pułapu.

Sprzęt do testu dostarczyła firma:

Eter Audio

 Dane techniczne:

  • Lampy: 6L6GC (5881) SOVTEK, (EL34/6CA7 – opcja) x 4; 6CS7 x 4; 6CJ3 x 1
  • Moc wyjściowa – 2 x 32 W (6L6GC, przy 1 kHz); 2 x 28 W(EL34, przy 1 kHz);
  • Pasmo przenoszenia: 10 Hz – 100 kHz (-0,1 dB)
  • Zniekształcenia: 0,7 % (10 W)
  • Czułość wejściowa: 900 mV
  • Impedancja wejściowa: 100 kΩ
  • Impedancja obciążenia: 4/6/8/16 Ω (przełączalne)
  • Waga: 22,5 kg
  • Wymiary: 450 (W) x 360 (D) x 142 (H) mm
Pokaż artykuł z podziałem na strony

2 komentarzy w “Recenzja: Leben CS-600

  1. Paco pisze:

    Amigo está usted totalmente equivocado, el leben en mi casa suena divino y totalmente silencioso (una tumba) con válvula el34 philips a plena potencia y escuchando vinilo sin distorsión sin ruido y soñando.

  2. Paco pisze:

    Por favor no cambie las frase.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy