Recenzja: Hijiri HCI-X10

Brzmienie

A zatem wtyki XLR.

  Tak specyficznie się złożyło, że równolegle – i nawet we wzajemnym nałożeniu – pisałem dwie recenzje, mając w obydwu do czynienia z bardzo podobnym zjawiskiem. Zjawiskiem na audiofilskiej niwie nagminnie występującym – konfrontacji niższego i wyższego całościowego brzmienia. W na dniach opublikowanej recenzji słuchawek Final D8000 Pro Edition ścierało się ich niższe brzmienie z wyższym poprzedniej wersji bez Pro i jednocześnie w tamtej recenzji korzystałem z dwóch interkonektów symetrycznych – recenzowanego teraz Hijiri HCI-X10 i posiadanego przez siebie Tellurium Q Black Diamond XLR. Z tej pary Hijiri prezentował brzmienie wyższe, Tellurium niższe – więc siłą rzeczy podwójne porównania i zachodząca analogia. Byłoby mi na rękę, gdyby różnice pomiędzy słuchawkami można było bezpośrednio przenieść na interkonekty i zastępując nazwy Final nazwami Hijiri i Tellurium powtórzyć opis tamtych. Jednakże tak się nie da, to odmienne różnice. Po części oczywiście analogiczne, ale nigdy, w żadnym aspekcie poza najbardziej ogólnym, nie dające się wprost przełożyć. (Ten audiofilizm to jest. Ani opisu brzmienia Hijiri RCA nie dało się zastosować do XLR, ani różnic odnośnie słuchawek przełożyć do opisu kabli.)

Najkrócej o warunkach sprzętowych. Mam tylko jeden wzmacniacz symetryczny – słuchawkowego Phasemation. Łączony był naprzemiennie za pomocą recenzowanego oraz stanowiącego dlań punkt odniesienia interkonektu z przetwornikiem Ayon Sigma biorącym sygnał z komputera i odtwarzaczem dzielonym Ayon CD-T II/Ayon Stratos; w efekcie cztery odsłuchy, z nich każdy podzielony na etapy, jako że słuchawek z okablowaniem symetrycznym z kolei mam bardzo dużo. To wszystko potraktuję jednak zbiorczo, nie będziemy się na drobne rozmieniać. Nie dlatego, że pisać o tym mi się nie chce, tylko zrobiłby się bałagan. Z recenzji okablowania bardziej recenzja słuchawkowa, a przede wszystkim różnice pomiędzy kablami raz po raz by się powt, przez co zbędna rozwlekłość. Wypada jedynie wspomnieć, że większa ta różnica była w torze biorącym sygnał z komputera, z czego należy wnosić, że odpowiednio nakarmione najwyższej klasy sygnałem oba przewody pokazywały szersze wachlarze możliwości, i możliwości te okazywały się bardziej niż przy torze słabszym zbliżone. Konkretniej rzecz ujmując, można powiedzieć, że wyższy zakres Tellurium dostawał wówczas skrzydeł, tak samo niszy Hijiri. Tym niemniej brzmienia nawet wówczas nie stawały się tak podobne, by kłopot był z odróżnieniem. I teraz o różnicach.

Uwagę skupić musimy na kablu recenzowanym, wszak to jest jego recenzja. Co pokazał symetryczny Hijiri na tle symetrycznego Tellurium?

Że wyższe ogólnie brzmienie, to jasne, ale jak to się przekładało na wrażenia odbiorcze? Bardzo dobrze – można powiedzieć – co wcale oczywistym nie jest. Wystarczy zajrzeć do recenzji równoległej sytuacji ze słuchawkami, w przypadku których pada konkluzja, że niższy ogólnie dźwięk oferujące Final D8000 Pro potrafiły wyzyskać to na rzecz całościowego wzrostu trójwymiarowości – poczynając od basu, którego faktycznie wzrostowość ta tyczyć miała (tak zakładał producent), a na sopranach kończąc, których już tyczyć nie miała. Przeciwnie – soprany miały być w wersji z niższym dźwiękiem właśnie mniej trójwymiarowe, tymczasem stało się na odwrót.

Podwójnie rodowane.

Porównując tę sytuację ze stanem przy interkonektach muszę bardzo wyraźnie zaznaczyć, że w ich przypadku nie zaszła analogia – tytułowy Hijiri nie miał najmniejszych problemów z trójwymiarową reprodukcją dźwięku na całym obszarze pasma. Mogę w tej sytuacji powiedzieć, iż dokonał tej sztuki, której dokonać się nie udało wyższym dźwiękiem grających Final z rodziny D8000 – jego soprany były bardziej trójwymiarowe. I jednocześnie osiągnięcie drugie – tych sopranów faktycznie większa ilość, a nie tylko sam dźwięk całościowo wyższy. Dzięki czemu dwa istotne zjawiska – większa zdolność do przydawania misternym dźwiękom misterności i lepsze osadzanie wszystkich dźwięków w przestrzeni. To osadzenie bowiem potrzebuje sopranów, to one stanowią spoiwo między dźwiękami a przestrzenią. Im więcej ich i im bardziej są trójwymiarowe, tym dźwięki lepiej plasują się w przestrzeni, bo to plasowanie staje się bardziej widoczne i trójwymiarowe.

Mam świadomość, że piszę teraz o zjawiskach w przeciętnej recenzji nie opisywanych, bo albo nie dotyczy sprzętu wystarczającej jakości, albo – jeżeli nawet – to recenzent nie ma pojęcia o zachodzeniu takiej zależności i tylko intuicyjnie wyczuwa samą lepszość, nie zdając sobie sprawy, na czym dokładnie polega. Polega zaś właśnie na tym, że odpowiednia przymieszka sopranów do każdego zakresu brzmienia czyni te brzmienia lepiej osadzającymi się w przestrzeni. Ale – uwaga! – w tym czai się też pułapka: ta sopranowa przymieszka może się zjawiać jedynie na dźwiękowych obrzeżach. Inaczej nawet trzeba rzecz ujmować – tak naprawdę powinna należeć jedynie do brzmieniowego tła, na które dźwięki się nakładają, gdyż gdy przenika do nich samych, wówczas stają się nieprawdziwe. Zyskują sztuczną sopranową podnietę oraz nadmierną grasejację, stając się nazbyt cienkie i gardłowe. W sytuacji gorszego sprzętu stają się też za ostre, ale znajdujemy się na obszarze leżącym daleko poza sztuczną, nieprzyjemną ostrością. I teraz będę chwalił – Hijiri HCI-X10 ze wszystkim sobie poradził. I tych sopranów podał dosyć, by tło brzmieniowe nasycić, i jednocześnie trzymał je w ryzach, do brzmień samych nie wpuszczał. A ściślej, trochę owszem, ale tylko na tyle, by przy starannym zachowaniu tych sopranowych składników trójwymiarowości brzmienia stawały się subtelne, żywe, cały czas melodyjne, a jednocześnie zdolne do nasycania aspektów emocjonalnych odpowiednią dozą kruchości i wrażliwości. Żeby to – mówiąc bez ogródek – nie był sam byczy dźwięk; że z fletu robił się fagot, a z małych dzwonków duże i na dodatek głuche.

To wszystko świetnie się udało i jednocześnie dotyczyło całego obszaru pasma, w odniesieniu do którego – przechodząc na jego drugi kraniec – mowy nie było o stawianiu zarzutów, iż z basem coś nie tak. Otwierało się na cały wolumen i na dodatek przy takimi ogólnym nasyceniu sopranami membrany bębnów i ich wewnętrzna architektura zawsze obrazują się lepiej.

Oraz z mosiężnym wypełnieniem.

Mamy już zatem w gamie atutów trójwymiarowość, łączenie dźwięków z przestrzenią, misterność i rozbudzenie emocjonalne. Czy jednocześnie trafność tonalną? Nie ma czegoś takiego, ta zawsze wypadkową toru. Natomiast niewątpliwie Hijiri HCI-X10 ją umożliwia; zwłaszcza że w teście mowy potocznej doskonale udało mu się zachować jej naturalną, nieskażoną sopranowymi podbiciami postać. Pomimo takiej obfitości składników sopranowych (jak widzieliśmy w kontekście przestrzennym niezwykle pożądanych), Hijiri zawsze zachowywał płynność – przewagę muzykalności nad wyrazistością krawędziowania i naporem szczegółów. To muzyka pozostawała na pierwszym planie, aspekty techniczne jedynie ją umożliwiały i dopełniały.

Cóż więcej ze spraw istotnych? Niewątpliwie kwestie oświetleniowe, temperatura i wrażenia ogólne. Odnośnie oświetlenia – Hijiri pracuje niczym operator światła w teatrze. Potrafi dobrać ogólną atmosferę w zależności od temperatury nagrania, równie dobrze radząc sobie w jasnych i ciemnych klimatach. W przypadku jasnych łagodzi – tak samo jak na pudełku opakowania biel nie będzie krzykliwa. W przypadku nagrań mrocznych nigdy z kolei obrazu tak nie zgęszcza, żeby zatarł się kontur wyraźny, a jednocześnie świetlną plamą potrafi wyrwać rzecz najważniejszą z tła. Nigdy nie ma więc atmosfery takiej do końca mrocznej, ani nie ma jaskrawej – no chyba, że tak już z całą siłą dyktuje w danym fragmencie muzyka. Ogólnie można zaś powiedzieć, że dźwięk jest zawsze nie tylko trójwymiarowy i melodyjny, ale także świetlisty i dobrze natleniony.

Mniej plastyczna od światła okazuje się natomiast temperatura. Ta przy nieznacznych wahaniach zawsze pozostaje na obszarze naturalności tak naturalnej, że się na nią nie zwraca uwagi. Nie ma zatem brzmień ciepło-gęsto-lepkich, ani nie ma za chłodnych. Zawsze będzie przejrzyście, z napowietrzeniem i temperaturą bliską neutralności, czyli nieznacznej ciepłoty. Ta neutralność myli się wprawdzie niektórym z delikatnym chłodem, lecz chłód to nie jest dla muzyki stan naturalny istnienia, tak więc w Hijiri chłodu nie ma. Oczywiście mógłby zaistnieć w przypadku aparatury zimno i poprzez zimne kable grającej, ale zimnych klamotów nie trzymam.

Pozostają wrażenia ogólne, i tu musimy wrócić do porównania z Tellurium. Ten bazował na niższym dźwięku, też oświetleniu średnio biorąc nieco ciemniejszym oraz temperaturze zawsze cokolwiek lub bardziej niż cokolwiek wyższej. Niższy dźwięk, wyższa temperatura, bardziej cienista aura – to posiada swoje zalety. Nie stawia tak wysokich wymagań w odniesieniu do reprodukcji sopranów; te nie są tak ofensywne i tak jawnie wszystkiemu towarzyszące. Przy czym, co znowu muszę podkreślić – Tellurium to kabel stricte high-endowy, zatem nieco inne podejście do reprodukcji sopranowej nie wiąże się w jego przypadku z jakimś tych sopranów pogorszeniem czy, nie daj Boże, jawnym deficytem. Są tylko nieco niższe i także trójwymiarowe, ale to przesunięcie w dół osłabia kontrast względem basu i emocjonalne odczucia po stronie smutku czy rzewności. Dźwięk w wyższych partiach nie pojawi się taki kruchy i nie tak w tle igrający, a w zamian pasmo bardziej się zwiera i cała muzyka staje taka „bardziej w sobie” oraz bardziej postawna. Co wpycha nas z kolei w kwestię wypełnienia. Przed wygrzewaniem Hijiri nie oferował wystarczającego, po wygrzaniu już bez zarzutu.

Pomiędzy rodem a mosiądzem miedź.

Oczywiście ta jego sopranowa kruchość będzie powodowała, że całe brzmienie wzbogaci się o nią i stanie sumarycznie mniej przysadziste, jednakże wszędzie tam, gdzie wypełnienie powinno dojść do głosu, to wypełnienie się zjawi. Może nie będzie miało aż takiego obwodu w pasie, ale żadnych krytycznych uwag – wszystko w najlepszym porządku. Niewątpliwie natomiast względem Tellurium inna brzmieniowa szkoła – u niego przede wszystkim akcent właśnie na wypełnienie, na ciepło i na ogromną żywość. W jego przypadku zaskoczenie się zjawia (high-end zawsze powinien zaskoczyć, taka już jego praca) nie poprzez super udane połączenie sopranów z całościową melodyjnością, a tej melodyjności dopełnienie ogromną żywością i zalewem niuansów. Szczegóły, szczególiki, sprawy dźwiękowo drobniutkie w spojeniu z dźwiękiem dużym, ciepłym, masywnym, ogólnie biorąc niższym. To i to na swój sposób okazywało się mistrzowskie, jednego i drugiego słuchało się z zapałem. Przy czym chciałbym jeszcze na koniec zaakcentować, że używane przy odsłuchach także najstarsze Grado GS1000, o wyjątkowej sopranowej ekstensji i dźwięku od Hijiri ogólnie jeszcze wyższym, brzmiały z nim wprost rewelacyjnie i ani śladu nie było jakiejkolwiek sopranowej przesady. Przeciwnie – niespotykany liryzm, bardziej ludzki muzyki wymiar, rozbudzenie emocjonalne. Całościowo poezja, a nie sama poprawność odtwórcza. Odnośnie natomiast porównania kabli, to nie było też czegoś takiego, że jeden bardziej do muzyki takiej, drugi innej. Od klasyki po najcięższego rocka jeden i drugi spełniał oczekiwania, aczkolwiek każdy po swojemu.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

15 komentarzy w “Recenzja: Hijiri HCI-X10

  1. Piotr Ryka pisze:

    Ryka wrócił z AVS. Przywiózł RAAL, oBravo HAMT Signature, Niimbusa US4+ oraz takie jedne słuchawki za tysiąc dwieście, które mają wszystkim pokazać…

    1. Michal Pastuszak pisze:

      Fajna wiadomosc ;’)

      Zgaduje ze RAAL nie dali jedak swojego protoypu wzmacniacz dedykowanego SR1a ?

      1. Piotr Ryka pisze:

        Nie,żadnych prototypów. Muszą się zadowolić torem dla K1000 oraz kablami głośnikowymi Sulek 6×9.

  2. Alucard pisze:

    1200 czego? Złociszy? 😉

    1. Piotr Ryka pisze:

      Złociszy.

  3. Marek S. pisze:

    Nimbus US4+, następca V281, czekam z niecierpliwością..

    1. Stefan pisze:

      Czy ukarze się recenzja Niimbusa?

    2. Marek S. pisze:

      4 miesiące minęły i cisza? Taki słaby czy taka kolejka przed nim?

  4. Pawcio pisze:

    Też czekam na recenzję Nimbusa muszę kupić docelowy wzmacniacz słuchawkowy do moich śledzę LCD 3 fazor

  5. Alucard pisze:

    Czy te super słuchawki za 1200zł to czasem nie nowe planarne Takstary?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Owszem – tak.

      1. Alucard pisze:

        Tak mi zaświtało od początku 😉

  6. Serio? pisze:

    Ludzie serio traktujecie te wypociny? Przecież to radosna kosmiczna twórczość rodem z psychiatryka …..zapewne zostanie to usunięte

    1. Piotr+Ryka pisze:

      W życiu nie ma nic pewnego.

    2. Piotr+Ryka pisze:

      A tak rzeczywiście serio – ładnie to tak ładować się do kogoś z wizytą pod dwoma różnymi nickami? To w Lublinie takie zwyczaje? A myślałem, że to miasto z tradycjami, uniwersyteckie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy