Recenzja: Grado GH2

Odsłuch

Dropiate przetworniki pozostały te same. (Chyba.)

   Tor komputerowy (jak zawsze ostatnio złożony z przetwornika PrimaLuny i wzmacniacza Phasemation), na tle porównywanych dużo droższych Ultrasone T7 i HiFiMAN HE- R10P pokazał kilka zasadniczych cech GH2. Pośród których dwie najważniejsze – nie pojawiła się różnica jakościowa, nie pojawiła też żadna odnośnie potęgi brzmienia. Aż odruchowo musiałem co chwilę sprawdzać, czy aby na pewno mam na głowie te małe słuchaweczki, a nie któreś z dużych. – Przywykamy bowiem do dotyku małżowin, słuchawki stopniowo „znikają” aż do całkowitego zniknięcia, zwłaszcza kiedy słuchamy głośno i skupiamy się na muzyce. W pauzach znowu czujemy dotyk, ale podczas słuchania, nie. Jeszcze to wzmaga wspomniana potęga dźwięku – małe Grado okazały się grać zdumiewająco potężnie. Nic też nie robiły sobie ze zniekształceń towarzyszących wysokim poziomom głośności, tych bowiem po prostu nie ma. Hałas mogą wyprodukować na kilka głów a nie jedną, nie popadając przy tym w zniekształcenia wibracyjne ani basowe. Czystość, otwartość, żywioł i brzmieniowa potęga wlewają się w słuchacza wodospadem, że aż nie chce się wierzyć, iż tak małe tak mogą. Średnica przetwornika 45 mm (zmierzyłem), a nie jakieś planarne płachty, komory małe i otwarte – jedyny awans taki, że membrany są tuż przy uchu. Forsują zatem wyższe ciśnienia i generują bezpośredniość – jedno i drugie bardzo udanie, słucha się z fascynacją. Brzmienie tak świetne i bezpośrednie, że aż nie wiem, co najpierw chwalić.

Może zacznę od basu, który zawsze uchodził za mocno stronę Grado. W GH2 okazał się całkowicie klarowny i całkowicie potężny. Tak walił, że aż nie do wiary, i że w dodatku bez zniekształceń. Nie towarzyszyły mu wprawdzie aż tak skrajne ciśnienia, jak u Ultrasone T7, ale poza tym był maksymalny, tyle że z trochę mniejszym dociskiem. Nie tak też cały czas towarzyszący, ale w swoich momentach piorunująco szybki, krystalicznie wyraźny i z bardzo niskim zajściem, bez śladu przy tym popadania w bezpostaciowe zlewanie. Aż żal mi się zrobiło, że swoje RS1 sprzedałem, ale nie miały tak klarownego basu i tak niskiego zejścia. (Zasługa kabla, gatunku drzewa, może coś poprawiono w przetwornikach?)

Całość prezentuje się luksusowo.

Kolejny atut to średnica. Tak samo krystalicznie czysta, jak wszystko całkowicie bezpośrednia, z bardzo szybkim atakiem i pełnym podtrzymaniem. Kolejna jej zaleta to żywość i świetne wyodrębnianie oraz różnicowanie źródeł dźwięki. Louis Armstrong śpiewający Life is a Cabaret stał jako całkiem żywy pośrodku autentycznej orkiestry, której każdy instrument przekonująco opowiadał swoją brzmieniową historię. Poczułem się jak w klubie.

Ta średnica nie była dobrze wtopiona w pasmo, bo w brzmieniu Grado GH2 nic w nic się nie wtapia. To same żywe, czyste i bliskie dźwięki kreślone przeraźliwie wyraźnie, a mimo to nie uciekające się do sztuczki z sopranowym ołówkiem cyzelującym krawędzie. U GH2 soprany to przede wszystkim soprany, średnica to średnica, bas pozostaje basem. Każdy podzakres na swoim miejscu, razem tworzą orkiestrację żywego muzykowania, której poszczególne fragmenty wyraźnie się wyodrębniają, a jednocześnie współpracują. Przy dobrym jakościowo materiale staje się to niemalże aż za prawdziwe i za potężne, jak na tak małe i w sumie niezbyt drogie słuchawki.  

Dokończmy z sopranami. Wspomnianą ich zaletą ów brak podbarwiania, a jednocześnie sprawcza obecność na całym przekroju pasma. To z ich udziałem basy stają się tak wyraźne, tak wyraźne też ludzie głosy, ale jedne i drugie nie zostają podwyższone tonalnie i pozbawione są sopranowego śladu, poza samą tą wyraźnością. Zarazem Grado nie ściągają nogi z sopranowego gazu, nie usiłują jednać sobie słuchacza czym innym niż realizmem. Ich soprany okazują się naturalnie agresywne – to dzięki nim orkiestra jazzowa wokół Louisa Armstronga była taka prawdziwa. Skrzą się forsują, atakują; tak samo atakuje bas i fascynują obecnością ludzkie głosy. Tak, to słuchawki wyczynowe – wyczynowe jak prawdziwa muzyka. Mające także walor wyraźnego, ale naturalnego, pogłosu, świetnej miąższości i romantyzmu wybrzmień. Nie ciepłe ani chłodne, tylko przejrzyste i prawdziwe. Prawdziwe prawdziwością dosadną – ani trochę nie udawaną, ani trochę nie złagodzoną. Naturalizm szczegółów i pełny rozwój harmoniczny; jedyne czego można by się czepiać, to to, że taki prawdziwościowo-muzyczny naturalizm to przeciwieństwo relaksu. To nie plumkanie z radia, oto prawdziwy koncert.

Pałąk wygląda jak u dawnych, ale jest wygodniejszy.

Legenda głosi, że samo powstanie słuchawek Grado, najstarszej serii HP1000, wzięło się z inspiracji prawdziwym koncertem, którego nie udało się Josephowi Grado odtworzyć mimo prób na żadnych dostępnych kolumnach. Postanowił zatem zrobić słuchawki – takie, które to będą mogły. – A czy prawda to, czy dorobiona legenda, tego nie wiem. Wiem natomiast, że recenzowane Grado tak grają, jakby faktycznie zrodziły się z tego rodzaju inspiracji. – Dawnych nagrań, na przykład tria Archduke Beethovena w wykonani Cortot, Casalsa i Thibaud (mogę przyswajać całymi dniami) słuchało się wprawdzie poprzez HiFiMAN HE-R10P i łatwiej, i przyjemniej, lecz przy realizacjach nowszych[7] Grado dawały inną przestrzeń, natomiast całościowo nie były ani trochę gorsze.

Odnośnie tej przestrzeni. Tak bliskie przy uchu membrany wymuszają pole brzmieniowe z rozrzutem prawo-lewo, a część środkowa sceny lokowała się tuż-tuż przed słuchaczem, łukowato przed samą twarzą. Żadnego poczucia dużej kubatury, jak u kontrolnie słuchanych R10P, ale pełne poczucie swobodnej propagacji i odchodzenia w dal dźwięku – też sprawiające świetne wrażenie. Zwłaszcza, że scena bardzo szeroka, a dźwięk sopranowymi wibracjami w dal obrazowo, niepomijalnie nawet niesiony. Toteż mogę napisać, że jeśli ktoś chciałby w przytomnych pieniądzach przenosić się do koncertowych sal, trudno będzie o lepsze słuchawki. Warunkiem wysoki poziom głodności – nie są do cichego słuchania, nie ono ich żywiołem.

Jeżeli szukać słabszych punktów na tle dużo droższej konkurencji, to ewentualnie można wytykać ich ofensywnym sopranom nieco słabszą rozdzielczość. Cokolwiek były jak śnieżna zamieć – z przewagą wichru nad widocznością. Mimo tego wyjątkowo spektakularne i super wyraźne na obrysach, a jedynie wraz z ofensywną postacią bardziej stłoczone; mniej miejsca pozostawiające na czasowe odstępy. To jednak stawało się widoczne tylko przy specjalnie dobieranych fragmentach, a w normalnym słuchaniu nikt by tego nie zauważył. Nic też to nie przeszkadzało sumarycznej jakości, gdyż w zamian większa ofensywa, nośność, uwodzicielskie echa i piorunujące wzloty.

Regulacja się nie zmieniła.

Innym ewentualnym zarzutem, głównie na tle HiFiMAN HE-R10P, słabsza predyspozycja do delikatności. Mocno naciągnięte membrany GH2 podawały uderzający realizm, ale kobiecy wokal nie potrafił być taki czuły i delikatny, jak brany od planarnego konkurenta. – Co znowu bez porównań i wiedzy, gdzie tego szukać, by się nie ujawniło. Niezależnie jednak od tego umiejętność różnicowania głosów pokazały Grado najwyższej próby, zawdzięczając to ofensywnym sopranom. Czyniły głosy wyraźne różnymi; w razie ich braku średnica by się zaraz zlała, głosy i instrumenty upodobniły. Tu zaś indywidualizm w rozkwicie i taka towarzysząca energia, że orkiestra jazzowa stanęła jak żywa, od razu mi się przypomniały niegdysiejsze „Zaduszki Jazzowe”. (Ty, Muniak – piwo jest! –  krzyczał ktoś na widowni jesienią 1980.)  

Uzupełniająca uwaga techniczna. Słuchawki są skuteczne, ale ich naprężone membrany lubią mocne wzmocnienie; przy mocnych wzmacniaczach zagrają nie tylko żywiej, ale też dalsze będą od zniekształceń.

[7] Tamto z 1928 roku.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

15 komentarzy w “Recenzja: Grado GH2

  1. Piotr+Ryka pisze:

    Jako niezwiązaną bezpośrednio z recenzją ciekawostkę dopowiem, że wg właściciela handlującego luksusowymi słuchawkami serwisu CH, oraz „wszystkich którzy słuchali”, najlepszy słuchawkowy system to DAC Meitner MA3, wzmacniacz elektrostatyczny ViVa Egoista STX i słuchawki HiFiMAN Shangri-La Sr.

    1. Michal Pastuszak pisze:

      Co warto byc moze dodac to ze w przypadku modelu GH2 czas 'wygrzewania’ jest bardzo krotki. U mnie pograly na starcie jakies 2 dni w systemie stacjonarnym, a pozniej (na przestrzeni kilku lat) nie wiecej niz 12godzin z przenosnych grajkow i ogolny charakter pozostal ten sam. Mozna wiec cieszyc sie ich brzmieniem praktycznie od nowosci (nie jak w przypadku GS1000). Byc moze ze po setkach godzin grania jakies niuanse dojda, tego nigdy nie wiadomo 🙂

  2. Miltoniusz pisze:

    Ciekawa recenzja. A czy Grado RS1e też są warte grzechu? Ciekawostka: google nie znajduje wyników dla hasła „ViVa STX”.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      http://vivaaudio.com/en/products/egoista-stx/

      https://hifiphilosophy.com/recenzja-grado-rs1i/

      O odmienności nowszych RS1, tych z przydomkami „e” oraz „x”, niczego niestety nie mogę powiedzieć.

  3. Fon pisze:

    Jak jest z komfortem w Grado z ich gąbkami ,nigdy grado nie miałem na uszach

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Każdy sam musi spróbować. Mnie ich sposób tkwienia na głowie odpowiada.

  4. Alucard pisze:

    Nie ma z nimi żadnej filozofii, trzeba sobie znaleźć taką pozycję na uszach która odpowiada. Jak z każdymi słuchawkami. Niektórzy mogą dyskomfort na początku odczuwać. Moje pierwsze zderzenie z Grado to te małe gąbki L i był taki ucisk na małżowinę. Potem to przeszło i nie czułem już nic. Ostatecznie z serii E miałem 5 par.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      To nie jest tak, że nie ma filozofii. Niektórzy mają silnie unerwione małżowiny uszne; sam w swoich RS1 musiałem maksymalnie rozgiąć pałąk, a i tak po dłuższym słuchaniu musiałem robić przerwy. GH2 mają mniej sztywne gąbki i słabszy nacisk, co pomaga.

  5. miroslaw+frackowiak pisze:

    Prosze Piotrze podaj jakiej wielkosci sa przetworniki w GH2 ???

    1. Alucard pisze:

      44 mm.

    2. Piotr+Ryka pisze:

      Z mojego pomiaru wyszło 45 mm.

  6. 123qwerty pisze:

    „Uzupełniająca uwaga techniczna. Słuchawki są skuteczne, ale ich naprężone membrany lubią mocne wzmocnienie; przy mocnych wzmacniaczach zagrają nie tylko żywiej, ale też dalsze będą od zniekształceń.”

    A jakie mieli zrobić? Luźne i pomarszczone jak w Abyss?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Pojęcie „naprężone słabiej niż mocno” jest Panu obce?

  7. sonique pisze:

    Pośród wad GH2, nieobecnych w podsumowaniu RS1e, wymienia Pan to, że są na granicy sybilacji, potrzebują mocnego wzmacniacza, oraz słabo radzą sobie z dźwiękami delikatnymi oraz fortepianu. Czy RS1e, jako model jednak podobny do GH2 (a może nawet głównie rodzajem użytego drewna się różniący) również pod powyższe uchybienia by podchodził? Po części odpowiadając sobie na ćwierć pytania, widzę, że komplementował Pan w RS1e brzmienie fortepianu… A jak jest z resztą?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      RS1e także nie produkują sybilacji, a brzmienie potrafią od GH2 dawać delikatniejsze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy