Recenzja: Furutech deStat II

Furutech_deStat_II_011_HiFi Philosophy   Nasze otoczenie techniczne stanowią głównie duże urządzenia, w rodzaju telewizora, lodówki czy gramofonu, które z racji swojej wielkości najbardziej rzucają się w oczy. Przemykają się jednak pośród nich także najróżniejsze pożyteczne szpeja, jak blendery, maszynki do golenia czy samochodowe odkurzacze. Audiofilizm pełen jest tego rodzaju rzeczy pomniejszych – w większości nie napędzanych elektrycznie, a mimo to przez wielu uważanych za bardzo ważne. Podkładki antywibracyjne, super wtyki i same przewody interkonektów, specjalne bezpieczniki, „cegły” Shakti, audiofilskie gniazdka sieciowe, listwy i arcylistwy, dociski płyt i maty tłumiące pod nie, najróżniejsze obciążniki, specjalne nakładki na gniazdka pożerające zakłócenia, super kable, granity bądź kwarce pod głośnikami, antywibracyjne platformy, generatory fal Schumanna, przeróżne filtry, płyny czyszczące, myjki i czort wie co jeszcze.

Wszystkie te akcesoria są przez jednych wyśmiewane i wypukiwane w główkę, a przez innych uważane za niezbędny element audiofilskiego środowiska, bez którego czegoś będzie brakowało i tak dobrze jak z tym nie zagra. Trwa zatem wokół tych sprzętowych przydatków może nie tyle dyskusja, co z jednej strony rechot, a z drugiej wyniosła dla tego rechotu pogarda. A czy są te audiofilskie dodatki jedynie tym co przynosząca szczęście chusteczka, trzymana zawsze na koncertach przez Luciano Pavarottiego, czy czymś rzeczywiście racjonalnym i użytecznym, to się już przy paru testach zdążyło pokazać. Kable sieciowe na pewno wpływają, podobnie jak bezpieczniki czy antywibracja. W tej recenzji sięgniemy zaś po szpej kolejny, mianowicie deStat od Furutecha, czyli mały odkurzacz demagnetyzujący do płytowych krążków i nie tylko.

Tak naprawdę nie tylko do płyt on bowiem ma służyć, jako że możemy nim powierzchniowo – i co ważne bezdotykowo – czyścić dowolne powierzchnie, ale generalnie jest przeznaczony głównie dla płyt. Do cyfrowych i analogowych jednako, których kondycji na brzmienie nawet najtwardsi i najbardziej nieprzejednani wrogowie audiofilizmu zwykle nie podważają; gotowi wprawdzie ręczyć, że odtwarzacze CD się nie różnią i że nie różnią się nawet wzmacniacze, wszelako twierdzących, że kondycja płyty na jakość dźwięku nie wpływa jeszcze żeśmy się nie doczekali, albo przebywają oni jedynie w ośrodkach zamkniętych.

Że o płyty dbać trzeba, przyjmuje do wiadomości każdy, ale z praktyką bywa różnie, a pamiętam też czasy pojawienia się płyt CD, którym towarzyszyła wszechobecna wrzawa, iż oto nareszcie wyzwoleni zostaliśmy z tego okropnego skakania przy winylach, które co chwilę należy odkurzać, traktować jakimiś płynami, a nawet specjalne ramiona czyszczące na gramofonach dla nich instalować. Sam miałem takie ramię zakończone miotełką oraz płyn i specjalny czyścik – a wszystko kupione w Peweksie za kapitalistyczny pieniądz. W przeciwieństwie do tamtych udręk płyty CD reklamowano jako niezniszczalne i nie wymagające żadnych zabiegów, bowiem tak wymyślone, że nawet po pobrudzeniu bez zarzutu działają. Hajda zatem kto żyw na te CD-ki, a winyle buch na śmietnik. Bo nie tylko się brudzą i szybko zużywają, ale jeszcze dźwięk produkują pośledni.

Tak, nie przesadzam – takie wówczas zapanowało przeświadczenie, wpajane przez komercję na każdym kroku. Jedni wmawiali a inni wierzyli, że dźwięk z płyty cyfrowej jest lepszy, bo bez mechanicznego nacisku odtwarzany, igła względem rowka nie zmienia kąta, nic tutaj się nie zużywa, a technologia odczytu w tempie 44.1 kHz z wielkim zapasem przekracza zakres słyszalnych przez ludzkie ucho zniekształceń, tak więc kto ośmieliłby się twierdzić, że słyszy różnicę pomiędzy CD a winylem na korzyść winylu, jest niewątpliwie oszołomem. To słowo wprawdzie wówczas jeszcze nie funkcjonowało, ale miało odpowiedniki i były one w użyciu. Z całą powagą twierdzono, że winyl pod każdym względem jest gorszy, argumentując dokładnie w tym samym stylu, w jakim usiłuje się dzisiaj ośmieszać wierzących w audiofilskie akcesoria i przewagę jednych urządzeń nad innymi:

– Tego się nie da usłyszeć! A więc kto twierdzi, że słyszy, jest oszustem bądź durniem!

Istnieje coś takiego jak potoczne przeświadczenia, których zawartość wprawdzie ewoluuje wraz ze społeczeństwem, wszakże na danym etapie podważanie składników przyjmowanych za oczywiste naraża na śmieszność i ostracyzm. Jeszcze dziesięć lat temu Unia Europejska była dobrem i samym dobrem, a układ NATO świętością, do której sakramentu nareszcie zostaliśmy dopuszczeni. Kto śmiałby temu przeczyć, uważany byłby za oszołoma, gdyż właśnie oszołomską pałą zbiorowa i medialna mądrość etapu zwykła wymierzać sprawiedliwość i przywoływać do porządku. A teraz okazuje się, że wyznawcy tamtych oczywistości byli w błędzie, co kryzys w Grecji i poczynania rosyjskie dowiodły dobitnie. Unia Europejska i jej wspólna waluta działają wprawdzie skutecznie, lecz głównie na rzecz gospodarki Niemiec, a NATO to papierowy tygrys nie wart funta kłaków i w stu procentach zależny od kaprysów polityki USA, które jako jedyne wnoszą faktyczny wkład militarny. (Niemcy mają zaledwie dwieście sprawnych czołgów i niemal zero do nich nowoczesnej amunicji, a flota brytyjska to tylko strzęp dawnej świetności.)

Zniosło mnie na dygresje, ale chciałem pokazać, jak mylne potrafią być te zbiorowe mądrości, a warto także podkreślić, że ich zbiór niemal zawsze ewoluuje biegunowo i prawie natychmiast. Najpierw winyle były brzmieniowo na pewno gorsze, a teraz na pewno są lepsze. Kiedyś NATO było świętością, a dzisiaj właściwie go nie ma. UFO stanowiło w latach 70-tych codzienny fakt prasowy, a teraz mało kto wie co to jest UFO. Sprawiedliwość społeczna była przez mnogie dekady po Rewolucji Francuskiej sztandarowym hasłem, w dość dużej mierze przez wszystkich poważanym, a potem w czasach thatcheryzmu i reganizmu zakopana ją na metr w ziemię i przydeptano. Dopiero teraz powraca nieśmiało.

Patrząc z tej perspektywy gwałtownych wolt, kwestia czyszczenia i demagnetyzacji płyt pozostaje terenem stosunkowo spokojnym, na którym zmieniło się tyle, że nikt już nie wierzy w bezdyskusyjną wyższość płyt CD oraz zanikła wiara, że nie trzeba ich czyścić. Na półkach marketów z płytami znajdziemy w dużym wyborze płyny i proste przybory do ich czyszczenia, a działy z nagraniami winylowymi powróciły po latach nieobecności. Od wyspecjalizowanych producentów możemy też nabyć zaawansowane myjki i regeneratory zarówno do płyt CD jak winylowych, kosztujące nieraz grube tysiące. Pora teraz zapytać, jak ma się do tego wszystkiego nasz tytułowy deStat?

Budowa

Purystyczne, białe pudełko a w nim...

Purystyczne, białe pudełko a w nim…

   Urządzenie to niewielki plastikowy owal o bardzo wąskim względem przeciwległego jednym z wierzchołków. Tak naprawdę wygląda jak łezka albo koło z doczepką, niczym w dawnym bicyklu. A w tym kole widoczny jest spoza kratki ochronnej czarny wentylatorek z nieznanego, tajemniczego surowca. Całość stoi na trzech nóżkach zakończonych gumowymi podkładkami i odlana została z masywnego, srebrzystego tworzywa. Na spodzie ma włącznik ON/OFF wraz z regulatorem czasu działania o wartościach 10 i 20 sekund, a na wierzchu przycisk aktywacji z zielonym podświetleniem dla stanu podtrzymania i pomarańczowym dla pracy, a obok czerwoną diodę informującą o ewentualnym braku wystarczającego napięcia. Wracając na spód możemy jeszcze zobaczyć śrubkę pozwalającą wymieniać baterię, która jest litowa i wielokrotnego ładowania. Ładuje się bardzo prędko, tak więc nie sprawia kłopotu i bez trudu po jej szybkim załadowaniu zdemagnetyzujemy wszystko wokół. Na ściance bocznej od przodu jest jeszcze gniazdko dla sieciowego kabla, bo do demagnetyzującego odkurzaczyka dołączony jest oczywiście zasilacz nagniazdkowy będący ładowarką baterii. Cały set pakują w biały, lakierowany karton z dołączoną instrukcją użytkowania i opatrują ceną 2090 PLN. Stanowi drugą już, mającą większy obszar działania wersją tego co zwie się deStat.

...deStat. Furutech deStat II.

…deStat. Furutech deStat II.

Najważniejsza w tym wszystkim dla użytkownika jest jednak niewątpliwie podstawka płyty  umieszczona pośrodku wentylatorka, na którą kładziemy krążek CD, DVD lub Blue-ray i po góra dwudziestu sekundach cichego mruczenia wentylatora zdejmujemy w stanie ponoć magnetycznie neutralnym. Możemy tam zdaniem instrukcji położyć również sam wtyk sieciowego kabla albo końcówkę interkonektu, a płyty winylowe i całe przewody, jak również całe urządzenia, demagnetyzujemy wodząc nad nimi wierzchem deStat trzymanego w ręce.

Działanie

Zasada działania jest słodką tajemnicą producenta, możemy więc tylko zaobserwować tu...

Zasada działania jest słodką tajemnicą producenta, możemy więc tylko zaobserwować tu…

   Sprawdzian praktyczny zacząłem nietypowo, bo od telewizora. Nikt nie poleca wprawdzie w tej instrukcji demagnetyzacji ekranów, a w nowego typu telewizorach już jej nie zalecają także sami producenci (kiedyś w odbiornikach kineskopowych służyła do poprawy geometrii obrazu i jego zbieżności), ale pomyślałem, że co szkodzi spróbować. Wszak demagnetyzacja także plazmom i LCD-kom powinna służyć, redukując zakłócenia. Objechałem przeto ekran swojej plazmy starannie, co trwało 60 sekund i wymagało trzech uruchomień, a następnie oceniłem rezultat. Bez wątpienia podniósł się kontrast i nieco poprawiła szczegółowość. Jeszcze lepiej stało się to widoczne podczas nocnego seansu przy zgaszonym świetle, skutkiem czego zmuszony byłem obniżyć ten kontrast o jeden poziom (na stupozycyjnej skali), jako że obraz stał się zbyt agresywny. Wysokiego kontrastu tak nawiasem nie znoszę, a w tym wypadku z satysfakcją przyjąłem fakt, że po tym obniżeniu obraz stał się bardziej naturalny niż przed całą operacją. Jednocześnie wzrost detaliczności sygnału podawanego przez OPPO 103D powodował leciutkie mżenie obrazu wcześniej znanego jako gładki z płyty również zdemagnetyzowanej; bardziej zatem wyszła na jaw prawda, wcześniej magnetyzmem i kurzem zamaskowana. Tak w każdym razie można to interpretować.

Drugi test także był trochę nietypowy, bez specjalnego sprzętowego się nadymania, choć w sumie sprzęt użyty bardzo był zacny. Wypróbowałem mianowicie kilka płyt przy użyciu komputerowego napędu (Asus Blue-ray), ślącego sygnał na przetwornik Phasemation HD-7A192 i wzmacniacz słuchawkowy Sugden HA4 ze słuchawkami OPPO PM-2. Najpierw słuchałem oczywiście płyt nie poddanych demagnetyczacji, a potem porównywałem ze stanem po oczyszczeniu.

Zabrzmi to banalnie, aczkolwiek kiedy sekundę pomyśleć, to całkiem racjonalnie. Obraz dźwiękowy w każdym przypasku został po prostu oczyszczony. Czerń tła stawała się czarniejsza, kontrast – tak samo jak w przypadku płyty wizyjnej – się podnosił, a w największym stopniu różnica polegała na tym, że więcej zaczynało się dziać na drugim planie. Pierwszy wprawdzie też się oczyszczał, zyskując lepiej obrysowane kontury, ale głównie to z tyłu pokazywały się rzeczy wcześniej niewidoczne albo tylko minimalnie obecne. Ogólnie biorąc można to było przyrównać do widoku sprzed i po umyciu szyby,przy czym nie jakiejś spoecjalnie brudnej, tylko lekko zakurzonej – trochę mniej światła przepuszczającej. Gdyby rzecz chcieć ocenić umownie procentowo, powiedziałbym że różnica oscylowała w granicach 5-10%, a w każdym razie czuć ją było niewątpliwie, chociaż nie była w żadnym razie tak duża jak po zamianie słuchawek czy interkonektów, o ile brać pod uwagę wyraźnie się różniące. Nieco czyściej, bardziej kontrastowo i z większym ożywieniem w tle to grało.

...wentylator skryty w plastikowej obudowie...

…wentylator skryty w plastikowej obudowie

Następnie czas nadszedł, by sprawę brzmieniowych różnic postawić mocniej na ostrzu sprzętowego noża, czyli w teście bardziej wyśrubowanym. A zatem odtwarzacz stacjonarny i grubego kalibru wzmacniacze.

Użyłem zarówno zestawu słuchawkowego, korzystając ze słuchawek Fostex TH-900 i OPPO PM-2, jak i pełnego toru z czekającymi na recenzję kolumnami Living Voice. Ponieważ w obu przypadkach pokazało się z grubsza to samo, więc będę uogólniał. A w tych uogólnieniach właściwie niespecjalnie jest coś do dorzucenia względem sytuacji przy komputerze, to znaczy oczyszczanie spowodowało przede wszystkim czystość. Ale nie tylko, bo także na przykład przyrost głośności. Gdyby ktoś miał zasadnicze wątpliwości względem tego czy cała ta demagnetyzacja przynosi jakikolwiek efekt, to już w pierwszej sekundzie wyraźny przyrost głośności o tym go informuje. Powtarzałem czynność puszczania tego samego utworu przed i po czyszczeniu na przykładzie kilkunastu płyt i za każdym razem wzrost głośności się powtarzał. Tak więc płyty oczyszczone przez deStat grają po pierwsze głośniej. Poza tym grają wyraźniej, jak to już komentowałem z tą szybą.

...wymienny akumulator...

…wymienny akumulator…

Po oczyszczeniu widać więcej i widać wyraźniej. To co na pierwszym planie staje się bardziej dosadne i się narzucające – a więc wzrasta realizm – a to co odległe zdecydowanie bardziej czytelne i możliwe do przeniknięcia. Zanika mgiełka wspierana słabszą dynamiką i dostajemy obraz lepiej doświetlony – z dynamicznym światłem i w zdecydowanie czystszym powietrzu. Kiedyś już zdaje się pisałem, że dni z takim wyjątkowo czystym powietrzem zdarza się w roku tylko parę, a wówczas ze wzgórz koło Krakowa bardzo wyraźnie widać Tatry, na co dzień nawet przy dobrej pogodzie zupełnie niewidoczne, albo najwyżej w minimalnym zarysie. Działanie odkurzacza magnetycznego deStat polega zaś między innymi na tym, że Tatry na waszych płytach staną się widoczne bez przerwy, i to widoczne naprawdę wyraźnie. Nie staje się przy tym jaśniej, ale bardziej kontrastowo i szczegółowo. Poziom szumu tła wraz z tym wyraźniejszym widokiem i tą podniesioną głośnością zdecydowanie narasta, a wówczas nabiera dużego znaczenia w jaki sposób wasz system go odsprzedaje. To zależy wprost od tonacji – i jeśli jest ona podwyższona, wówczas niedobrze, bo stanie się dokuczliwy, a jeśli prawidłowa lub obniżona, to nie będzie przeszkadzał, tylko da satysfakcję z tego, że tak dobrze nagranie zostało przez sprzęt zobrazowane.

Na marginesie taka jeszcze uwaga, że szum ten dużo przyjemniejszy był na słuchawkach OPPO (o ile można mówić w jego przypadku o przyjemności), a zatem one sopranom tonacji na pewno nie podnoszą, natomiast Fostexy niewątpliwie je podbijają i u nich po oczyszczeniu tło szumiało wyższym dźwiękiem, a nawet momentami posykiwało.

Na tym tle – zarówno szumowym jak i muzycznym – postaci i instrumenty z bliskiego planu zyskały nie tylko dynamikę, ale też elegancję wędrowania po skali. Dźwięk może nie tyle stał się płynniejszy, co bardziej elastyczny i gładki. Coś jakby zjeżdżał po poręczy a nie schodził po schodach. Ziuuuu! – i już był na dole. Fruuu! – i już na górze.

...przełącznik trybu pracy...

…przełącznik trybu pracy…

Tak więc szersze spektrum dynamiczne i gładsze po nim jazdy. Wraz z czytelniejszym obrazem, przyozdobionym większą ilością szczegółów a także cech indywidualnych, dawało to silniejsze poczucie przebywania na miejscu zdarzeń i większą muzyczną bezpośredniość. Momentami aż nadrealistyczną, że w prawdziwym życiu tak bywa tylko w stanach silnego wzburzenia, kiedy rzut adrenaliny spowodowany nadzwyczajną sytuacją zmusza nasze zmysły do pracy na podwyższonych obrotach.

Działanie cd.

   

Po uruchomieniu i "omieceniu" deStatem płyt oraz elementów systemu mają diać się audiofilskie cuda.

Po uruchomieniu i „omieceniu” deStatem płyt oraz elementów systemu mają dziać się audiofilskie cuda.

Tu muszę podpiąć jeszcze jedną dygresję; tym razem przyczynowo-skutkową. Cała historia z tym deStat zaczęła się od tego, że przeszło miesiąc temu byłem uczestnikiem pewnego odsłuchu, gdzie podczas towarzyszących rozmów sprawy zeszły na audiofilskie akcesoria. Zaczęło się od docisku dla płyt winylowych za trzydzieści parę tysięcy (tak, nie przesłyszeliście się, za trzydzieści parę sam docisk), a potem wkroczył na wokandę właśnie deStat, którego nieznajomość, do jakiej musiałem się przyznać, mój rozmówca ocenił jako błąd kardynalny i konieczny do nadrobienia. Pan nie zna swoich płyt – stwierdził kategorycznie. Poczułem się taki mały i tak niedoszkolony, że aż głupio było jeszcze tam siedzieć. Zaraz przeto zadzwoniłem do polskiego dystrybutora firmy Furutech, który ku mojej satysfakcji urządzenie bez zbędnych pytań nadesłał. Trochę wprawdzie w kolejce postało, bo sprawy za koleją na recenzenckim dworcu muszą się toczyć, ale miło jest teraz móc je opisywać. Bo chociaż nie jest to para zacnych głośników ani żaden pokaźny klocek, dzięki któremu wszystko się przeobraża, ale i tak przeobraża się w stopniu znaczącym za łatwe stosunkowo do łyknięcia dwa tysiące złotówek. Jedyna tylko jest rzecz, na którą trzeba zwrócić uwagę w sensie zastrzeżeń, mianowicie  większa ostrość i kontrastowość materiału na wyczyszczonych płytach, mogąca wymagać korekt zarówno w odniesieniu do wizji jak fonii. Na pewno stanie się dosadniej i spadnie na nas więcej bitów. Ewentualna korekta będzie nieznaczna, ale może wchodzić w rachubę. In plus za to jest fakt, że płyty czyścić można błyskawicznie i niepotrzebne będą do tego żadne środki piorące, a jedynie prąd w ścianie, i to jeszcze w minimalnej ilości. W sumie zatem łatwo i tanio, tyle że z początkową inwestycją.

I faktycznie, dzieje się - jest czyściej!

I faktycznie, dzieje się – jest czyściej!

Na koniec zostawiłem rzecz najbardziej wymowną, mianowicie obsługę płyt winylowych. Z tym są od zawsze mecyje i życie one obrzydzić potrafią. Ale z drugiej strony kupiłem niedawno album Pink Floyd Division Bell w wydaniu na 180 gramów i mój leciwy Thorens (prawda, że upgradowany i z dobrą wkładką) tak mi tą płytą zaśpiewał, że aż wszystko we mnie jęknęło. Pełna magia czystego analogu z doskonale spójnym obrazem. Wiadomo nie od dzisiaj, że alternatywą dla winylu są wyłącznie taśmy studyjne oraz wielokanałowe SACD, a jedno i drugie o wiele jest trudniej dostępne. Dobry gramofon razem z ramieniem i wkładką można mieć już za dychę, a dobry magnetofon albo wielokanałowy odtwarzacz SACD kosztuje majątek. No ale właśnie te cholerne winyle. Z nimi jest duży kłopot, bo nawet skuteczna myjka polskiej produkcji za wyjątkowo atrakcyjne trzysta złotych (w dystrybucji wrocławskiego Fusic) wymaga cierpliwości przy obsłudze i częstego użycia, a przy tym ładunki elektrostatyczne usuwa w ograniczonym zakresie. Ale nie one okazały się najważniejsze, a przynajmniej nie w tym sensie, że deStat usunął słyszalne trzaski. Coś tam może usunął, ale nie to było daniem głównym.

Wykonałem dwa podejścia, oba dla niego dosyć trudne, bo w końcu to nie sztuka pokazać lepszość na zasadzie zwykłego odkurzenia przybrudzonej płyty. To potrafi zwykły czyścik z odpowiedniego materiału albo specjalna ściereczka. Wziąłem więc najpierw płytę dobrze umytą w myjce i będącą w niezłej całościowo kondycji, chociaż leciwą. Porównawszy stan sprzed deStat i po jego użyciu znowu mam do powiedzenia rzecz banalną i znowu tą samą. Obraz dźwiękowy się oczyścił. Detale bardziej ożyły, artykulacja się poprawiła, a równowaga pomiędzy nią a spójnością przesunęła w jej stronę. Zrobiło się prawdziwiej i ciekawiej, a doskonale gładki przekaz uległ wzbogaceniu. Faktury wyskoczyły żywsze i przede wszystkim głos wokalisty zabrzmiał prawdziwiej. Bardziej z tła się wyodrębnił i dość znacznie poprawił dykcję.

W sensie dźwięk jest czystszy! I to wyraźnie. Nie wiemy jak, ale działa. I to bardzo dobrze, więc warto rozważyć.

W sensie, że dźwięk staje się czystszy. I to wyraźnie. Nie wiemy jak, ale działa. I to bardzo dobrze, więc warto rozważyć.

Za drugim razem test był jeszcze trudniejszy, bo sięgnąłem po płytę nigdy nie używaną; nowiuteńką, 180-gramową. I znowu najpierw bez deStat a potem po jego użyciu – i znów właściwie to samo. A myślałem że tym razem tak nie będzie, bo przecież taka świeżuteńka i ani raz pod igłą powinna być nie do poprawienia. A jednak magnetyzm robi swoje i trafia do nas nawet prosto z fabryki, bo po zdemagnetyzowaniu znowu zagrało to wyraźniej, z nieco (minimalnie) ale jednak większą dynamiką i głębszym przenikaniem w muzyczną treść. Tak jakby rozdzielczość nieco podnieść – nieznacznie lecz odczuwalnie.

Podsumowanie

Furutech_deStat_II_003_HiFi Philosophy   Nie chcę nikogo namawiać i nikomu nie powtórzę, że nie zna swoich płyt skoro nie używał deStat. Ale gdybym tak zrobił, grzechu też by nie było, bo on faktycznie poprawia. Nie chcę jedynie namawiać na wydawanie dwóch tysięcy, bo wiem, że dla niektórych to kawał ciężko zarobionego grosza. Da się bez tego demagnetyzatora żyć i muzyka wciąż pozostanie piękna. Że trochę mniej kontrastowa i nie tak na dalszych planach czytelna, to w końcu żadna tragedia. Ale jak dla kogoś kwota na zakup elektrycznego czyścika od Furutecha nie stanowi poważniejszego wydatku, to radzę wziąć pod uwagę. Można wprawdzie za tyle kupić sporo nowych płyt i cieszyć się ich muzyką, ale już z nabyciem zdecydowanie lepszego interkonektu, nie mówiąc o całym odtwarzaczu czy gramofonie, może być znaczny problem, bo tam podobne różnice jakościowe przeważnie bywają okupione większymi wydatkami. Tak więc pozostaje kwestią otwartą czy warto się pchać w deStat, czy może lepiej doskładać na lepszy kabel bądź klocek. Od siebie mogę tylko powiedzieć, że z poziomu systemu jakim dysponuję jego zakup jest dość oczywisty, bo podobny przyrost jakościowy musiałbym okupić wydatkowaniem co najmniej kilkunastu tysięcy na to czy tamto, a więc kalkulacja jest dosyć prosta. Najtańszy środek postępu i tyle.

Sprzęt do testu dostarczyłą firma: 

logo_med

Pokaż artykuł z podziałem na strony

5 komentarzy w “Recenzja: Furutech deStat II

  1. Maciej pisze:

    A nie ma takiego do plików, ewentualnie dysków ?:)

    1. Piotr Ryka pisze:

      Komputer możesz sobie deStat oczywiście też zdemagnetyzować 🙂

  2. gabler pisze:

    Z ładunkami elekrostatycznymi zawsze są mniejsze lub większe problemy warto poczytać na ten temat np na stronie cardasa,oto fragment Napreżenia mechaniczne ją źródłem fenomenu wygrzewania i to nie tylko w przypadku kabli. Pewną regułą jest, iż firmy podczas targów high-end ustawiają sprzęt w pomieszczeniach kilka dni wcześniej, aby pozwalić mu na wygrzanie się. Pierwszego dnia dźwięk zazwyczaj jest zły i nieprzyjemny. Ostatniego dnia systemy grają o wiele lepiej. Naprężenia mechaniczne w kablach głośnikowych, obudowach głośników, a nawet w ścianach budynków, muszą zostać rozluźnione, aby system grał najlepiej. Takie samo zjawisko widzimy w instrumentach muzycznych. Brzmią znacznie lepiej jeżeli już wcześniej grały. Wielu muzyków zostawia swoje instrumenty w pobliżu grającego systemu audio, aby je wygrzać. Jest to bardzo efektywny sposób wygrzewania gitar. Pianina pod tym względem są koszmarem. Każda zmiana, nawet zmiana temperatury lub wilgotności zmienia ich dźwięk. Idealnie dostrojony system stereo jest podobny.

  3. gabler pisze:

    Nigdy nie uda man się całkowicie pozbyć ładunku, możemy tylko dążyć by być jak najbliżej zera. Pewien ładunek zawsze pozostaje. Generalnie jest on na poziomie pojedynczych miliwoltów w dobrze wygrzanym kablu. Szum elektrostatyczny (dokładnie „ Triboelectric noise”) jest fukcją naprężeń w kablu i zachowanego ładunku, który w dobrym kablu zostanie rozładowany zarówno z czasem jak i podczas używania. Ilość czasu jest zależna od konstrukcji kabla, użytych materiałów, procesów technologicznch, itp.

  4. gabler pisze:

    Problem ten dotyczy w zasadzie wszystkich otaczających nas przedmiotów szczególnie wykonanych z tworzyw sztucznych ,ale rozładowywanie za każdym razem np.płyt cd jest zajęciem trochę denerwującym,no chyba ,że się takie zabiegi lubi…:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy