Recenzja: FIDELICE by Rupert Neve Design

    A więc, przekładając tytuł na język polski: WIERNOŚĆ w wydaniu inżynierskim Ruperta Neve – precyzyjny słuchawkowy wzmacniacz. O tej konkretnej „Wierności” kiedyś już było, mianowicie w relacji z londyńskiego CanJam. Tyle, że tam była wystawiana wersja Rnhp – pierwotna i początkowo jedyna, skierowana do profesjonalistów, w tym przede wszystkim realizatorów nagrań. Tymczasem tu nie mamy już gołego akronimu od Rupert Neve Headphone Amplifier, tylko wycelowaną w audiofili, mającą im przemawiać do wyobraźni FIDELICE, zatem coś bardziej opisowego i rozbudzającego apetyt. Tak, zgadłeś czytelniku – to musi swoje kosztować. Wersja Rnhp (która nadal jest do kupienia) kosztuje 2500 PLN bez tradycyjnej złotówki i wygląd ma, pisz-wymaluj, niczym prostownik do ładowania akumulatorów, podczas gdy audiofilsko nakierowana FIDELICE to już  bardziej konkretne 5700 PLN, też oczywiście bez groszowego ogonka.

Z miejsca ciśnie się parę spraw, spośród których zacznę od zachęcenia. Bo tak to trochę na wstępie kpiarsko wypadło, a rzecz jest poważna. Albowiem (i to jest właściwe słowo, odpowiednio wyniosłe) – albowiem w tym FIDELICE mamy jedno z takich urządzeń, które możemy nazwać wydarzeniem. Wyprzedzam sedno sprawy leżące w brzmieniu i jego wycenie, chwaląc rzecz przed oddaniem głosu racjom za tym stojącym, ale chciałem przyciągnąć uwagę, ażebyście niepozornego urządzonka nie pominęli w rozważaniach. Ja wiem – pięć siedemset to już kawałek grosza, za który można wejść w posiadanie wielkoformatowego telewizora, a to pudełko, samym słuchawkowym wzmacniaczem będące, jest małe i dość skromne. Nie będzie się nim można chwalić, gdy idzie o posturę, nikt nie zakrzyknie: – Ach! – na jego widok. Poza tym to nie kombajn, ale właśnie sam słuchawkowy wzmacniacz, i na dodatek sparowanie go z firmowym przetwornikiem to już poważne wyzwanie, jako że ten przetwornik dla odmiany jest spory i kosztuje jeszcze o wiele sporsze aż ponad dwadzieścia tysięcy. (Dwadzieścia pięć dokładnie.) W dodatku tego rodzaju parowanie w ogóle nie wchodzi w rachubę, ponieważ posiada swój własny, wbudowany słuchawkowy wzmacniacz w wydaniu referencyjnym, co sprawę czyni bezsensowną i z czego jasno wynika, że przetwornika trzeba będzie szukać tańszego i gdzie indziej. No i masz – komplikacja. Całkiem niespodziewana. Mimo to radzę się skupić, a już szczególnie radzę tym, którzy za lampami w torze nie przepadają, choć sami przed sobą gotowi są przyznawać, iż urządzenia lampowe są lepsze. Dające brzmienia bardziej trójwymiarowe i zhumanizowane też bardziej, na dodatek o całościowo wyższej kulturze – ogładzie i elegancji. Ale lampy trzeba móc lubić, co jest szczególnie trudne w warunkach upalnego lata, jak również niezbyt łatwe dla tych, którzy nie lubią archaizmów. Nie przeciągając sprawy powiem, że dla mających do lamp zastrzeżenia, uprzedzenia, awersję, a mimo to chcących mieć ich brzmieniową jakość, otwiera się tutaj szansa – szansa na dodatek niemała, bo kosztująca umiarkowanie. Aczkolwiek szans takich oczywiście dają więcej, toteż będziemy się temu przyglądali, porównując wierność Ruperta Neve z wiernościami wzmacniaczy słuchawkowych Divaldi i Phasemation; jednego bardzo zbliżonego cenowo, niemalże co do złotówki (5695 PLN), drugiego trochę droższego (6490 PLN), ale też nieodległego. Z tym, że odnośnie kosztów dość istotna uwaga: Divaldi i FIDELICE są zasilane prądem stałym poprzez należące do ich kompletów zewnętrzne zasilacze, podczas gdy Phasemation musi być obsłużony przez co najmniej przyzwoitej jakości kabel zasilający, którego wraz z nim nie dostajemy, a który kosztował będzie minimum dwa tysiące. (Tyle za Luna Cables Gris Power).

Kolejna sprawa z tych cisnących, to postać twórcy wzmacniacza. Tu się nie muszę wysilać, wystarczy zacytować Wikipedię: „Rupert Neve (ur. 1926) jest znany ze swojej pracy nad przedwzmacniaczami, mikrofonami, korektorami akustyki, kompresorami dźwięku i wczesnymi wielkoformatowymi konsoletami mikserskimi. Wiele z jego dawno już wycofywanych produktów wciąż postrzeganych jest za klasyczne, nadal bardzo poszukiwane przez profesjonalistów z branży muzycznej. Spowodowało to, że kilka firm wypuściło repliki i klony dokonań Neve, powszechnie uważanego za twórcę profesjonalnych konsol studyjnych. W 1989 roku Rupert Neve został członkiem Mix Hall of Fame, a w 1997 trzecią osobą, której przyznano techniczną nagrodę Grammy. W badaniu przeprowadzonym w 1999 r. przez „Studio Sound Magazine” wybrany został osobowością audio numer jeden XX wieku (przed George’em Martinem i Rayem Dolby), a Dave Grohl w przeprowadzonym z nim wywiadzie nazwał go „Einsteinem konsol mikserskich”.

Wiele innych faktów z życia sławnego konstruktora można by jeszcze przytoczyć, lecz myślę, że te za rekomendację starczą. I jeszcze jedna rzecz, uwaga historyczno-techniczna: recenzowany słuchawkowy wzmacniacz stanowił pierwotnie integralny składnik owych legendarnych konsol mikserskich, taka jest jego genealogia, przyznacie – niebanalna.

Budowa, wygląd, funkcjonalność

FIDELICE by Rupert Neve.

  Urządzenie jest bardzo przyjazne, gdy chodzi o wyszukanie mu miejsca. Szeroki na skromne 19 centymetrów i ważący zaledwie 80 dkg wzmacniacz wszędzie uda się upchnąć – na czymś lub obok czegoś. Nóżkami są płaskie, z przodu niemalże niewidoczne gumowe podkładeczki, gniazdo słuchawkowe jest jedno i jest ono niesymetryczne. (Duży jack.) Kto zatem będzie odczuwał potrzebę symetryzacji i słuchawkowego wzmocnienia właśnie od Ruperta Neve, ten będzie musiał wysilić się finansowo i sięgnąć po jego profesjonalny przetwornik, z którym scalony taki wzmacniacz ma także wyjście symetryczne. Nasz ma jedynie takie wejście – z tyłu jest para gniazd wejściowych RCA i para symetrycznych na 3-pin z jednoczesnym (alternatywnym w tych samych gniazdach) podwójnym dużym jackiem. To nietypowe wejście, opisywane w instrukcji obsługi jako łącze dla interfejsów studyjnych, studyjnych monitorów kontrolnych, słuchawkowych mikserów i konsol, profesjonalnych konwerterów DA i kamer. Raczej nie skorzystamy więc z niego na audiofilski użytek, możemy natomiast w domowych warunkach wykorzystać trzecie z wejść – na jack 3,5 mm. Niepotrzebna więc będzie przejściówka z takiego wyjścia na gniazda RCA, co nieraz może się przydać. (Na przykład posiadaczom przetwornika AudioQuest Dragonfly.) Oprócz trzech wejść z jednym podwójnym jest jeszcze z tyłu zapadkowy włącznik i gniazdo zasilania, obsługiwane przez dostarczany wraz ze wzmacniaczem zasilacz 24V/6W. Tyle rewers, a na awersie w samym centrum trzy małe, zielono podświetlane guziczki aktywacji wejść, na lewo od nich gniazdo słuchawek, na prawo mały potencjometr, ale chodzący z prawidłowym oporem.

Od strony wyglądowej urządzenie rozpoznajemy natychmiast, gdyż przełączniki świecą porażająco jaskrawą zielenią, a pokrętło potencjometru jest karminowej barwy. Naniesiono nań białą kreskę znacznika, pozwalającą czytać ustawienie, a tkwiąca za jego karminową niewielkością moc jest dużo wyższa, niżby się można spodziewać. Dość powiedzieć, że nawet najstarszego typu słuchawki planarne zagrały głośno i bez zniekształceń, co mnie zupełnie zaskoczyło.

Z drugiego półprofilu.

Wygląd to jednak też składowa estetyczna – i tu też miłe zaskoczenie, urządzenie się dobrze prezentuje. Na rzecz rozpoznawalności i pociągającej prezencji obudowa nie jest zwykłym pudełkiem, tylko ma skośne, na narożach wyraźnie zaokrąglone ścianki boczne. Całość przypomina roladkę, bo czarny panel przedni owinięto aluminiową otoką korpusu, która na szczycie ma szeroką ozdobną wstawkę z mahoniowego drewna. Sporo zatem się dzieje, i nawet aż za dużo, bo te zielone światełka drapieżnie dźgają oczy. Zapewne z myślą o tym, by było z daleka wiadomo, jak urządzenie ustawiono, co może być przydatne w studiach, ale w domowych warunkach raczej będzie przeszkadzać. Trudno, wystarczy plastelina, by tego dźgania się pozbyć, poza tym same plusy. Już odnotowaliśmy ładną prezencję i małe gabaryty przy jednocześnie dużej mocy. O najważniejszym brzmieniu będzie już za momencik (ono będzie najlepsze), wpierw słówko o technologii.

Urządzenie ma bardzo niską (0,08 Ω przy 1 kHz) impedancję wyjściową i bardzo szerokie pasmo przenoszenia: 10 Hz do 120 kHz. Hałas wewnętrzny jest tłumiony o ponad 100 dB, a nie wydająca się jakoś szczególnie dużą moc wyjściowa 300 mW dla słuchawek 44-omowych w praktyce okazuje się dużo wyższa. O zastosowanej technologii producent nic nie pisze, poza jedynie wzmianką, że wzmacniacz stanowił pierwotnie składnik konsoli 5060 Centerpiece Desktop Mixer. Szeroko natomiast rozwodzi się nad jej konsekwencjami; na jednym z boków pudełka widnieje na parę linijek rozpisany passus o muzyce jako przede wszystkim źródle emocji i konieczności zadbania o to, by w reprodukcji nagraniowej tą emocjonalność podtrzymać. To właśnie było głównym celem i przeszło do legendy – bo jakżeby inaczej urządzenia Ruperta Neve mogłyby tak zawojować świat.

I od góry.

Odnośnie jeszcze opakowania, to jest sympatyczne. Średniej wielkości tekturowe pudełko ma kolorową, lśniącą obwolutę z fotografią przedmiotu, piankowe wyścielenie i zgrabne rozplanowanie wnętrza. Oprócz wzmacniacza i zasilacza niczego w nim nie znajdziecie; instrukcja jest do ściągnięcia z netu, pilot nie jest oferowany. Wszystko za wzmiankowane pięć siedemset, czyli w rejonie średnim, bo niezły wzmacniacz słuchawkowy można mieć już w granicach tysiąca z hakiem, podczas gdy najdroższe z oferowanych kosztują bajońskie kwoty, po sto tysięcy dolarów włącznie.

 

Brzmienie: Z Sennheiser HD 800

Rubinowy potencjometr chodzi z należytym oporem.

  Wreszcie jesteśmy u celu, przy muzyce ze słuchawek. Słuchawek samych najlepszych i w obiecanym otoczeniu konkurencyjnych wzmacniaczy. Zacznijmy od słuchawkowego high-endu w wydaniu najpopularniejszym, od sprzedanych w krociach tysięcy Sennheiser HD 800. Tu wspartych zasadniczo podciągającym ich brzmienie kablem Tonalium-Metrum Lab, ze wzmacniaczami FIDELICE i DIVALDI na warunkach niesymetrycznych, z Phasemation przez 4-pin na dwa duże jacki, aby móc wykorzystać jego dual mono.

Phasemation

I właśnie od opisu brzmienia z Phasemation rozpoczynamy. Więcej niż bardzo mi się podobało i miało wyraźną manierę, którą nazwałbym „luksusową szarością”. Fakturę w tym luksusie matową, aczkolwiek bez przesady, niemniej pozbawioną połysku. Paletę barw zaś stonowaną i utrzymaną w jednolitej tonacji, której spoiwem właśnie szarość. Jednak nie ciemna, przygnębiająca, tylko zbliżona do białości i ładnie podświetlona. Dzięki czemu wszystko w naturalności – i głosy ludzkie, i muzyka. Zero nadmiernej ekscytacji i zero złych pogłosów, a nacisk na wyważoną, staranną artykulację oraz ogromną przestrzeń. High-end w pełnym rozkwicie oraz tym własnym stylu – melodyjność bliska analogowej, popisowa też spójność. Dojmujące poczucie prawdziwości, a kontakt z wykonawcami nie na wyciągnięcie ręki, ale bez żadnych zapośredniczeń. O wiele lepiej to wybrzmiało, aniżem się spodziewał, i z tym większym zaciekawienia czekałem na FIDELICE.

FIDELICE

Inne granie, mniej wystylizowane. Bliższe, cieplejsze, wilgotniejsze. Szczypta pogłosu i nie liczniejsze, ale mocniej zaakcentowane szczegóły. – Każdy czymkolwiek powodowany szmerek mocno się zaznaczający, charczenie saksofonu i grasejacje jak prawdziwe, dobitne. A wszystko na tle czerni, zamiast utopione w szarościach i bardziej kontrastowe.

Z tyłu złącza symetryczne i zwykłe.

Wraz z tym więcej ekscytacji, a mniej uspokajającego dystansu. Muzyka mocniej wpierająca się do głowy, bardziej atakująca. Ale równie analogowa i należycie spójna, przy czym bardziej zróżnicowana –  mniej podporządkowana manierze stylistycznej. Mocniejszy każdy akcent, silniejsze wydobywanie dźwięków z tła i bardziej ożywiana wszechobecnymi szmerami przestrzeń. Więcej ataku niż odejścia i większe dźwiękowe bryły, nieco mocniejszy także, bardziej zaznaczający się składnik basowy i nieco bardziej wyosobniane, rzewniej wybrzmiewające soprany. Ogólnie biorąc więcej dramatyzmu, bezpośredniości i popisów, natomiast mniej malarskości. Także mocniejsza dynamika – wszystko w ogóle bliższe i odciskające się mocniej. Natomiast sama muzykalność nie tknięta – żadnej ostrości, kanciastości. Też dzięki przybliżeniu do słuchacza muzycznego obrazu bardziej zaznaczający się trzeci wymiar oraz silniejsze uczestnictwo w wydarzeniach scenicznych, ale to kosztem perspektywy i ogarniania całości. Często diagnozowane u tych Sennheiser siedzenie w dalekim rzędzie filharmonii z Phasemation faktycznie było, a z FIDELICE nie.

Divaldi

No to jeszcze Divaldi, tak samo kosztujący. Pół drogi w tył do Phasemation, bo znowu większa jedność stylistyczna – mniejsze różnicowanie i wyosobnianie dźwięków. Te dźwięki znów mocniej jednoczone z tłem, które ani nie szare, ani czarne, tylko jakby z powietrza. (Znakomicie! Takie najlepsze.) Ale – tu duże i znów pozytywne zaskoczenie – atak jeszcze mocniejszy i jeszcze większa dynamika. Na rzecz tego soprany jednocześnie spokojne elegancją i najwyżej idące, a bas z najniższym zejściem, całościowo najpotężniejszy. Szmerowość jak u Phasemation wycofana, całkiem się nie narzucająca, niemniej przestrzeń bardzo obecna samym poczuciem pojemnego rozmiaru. Słabszy akcent na dźwięki jako bryły, skutkiem wtapiania w tło; obecne bardziej na zasadzie malarskiego fresku niż jakiegoś kina 3D. Dużo motywów pozytywnych, bo i to łączenie jednolitości z wyraźnością i dynamiką, i ta stylistyczna całościowość, i znów świetna obrona muzykalności przed deformacją cyfrową, skoro źródłem komputer. Najbardziej jednak popisowe, aż nawet po niezwykłość, soprany – o wiele lepiej rozciągane niż u obu poprzednich, a jednocześnie piękne – nic nie drażniące, trójwymiarowe, zdumiewająco eleganckie, powodujące chęć słuchania.

Zasilacz nagniazdkowy.

Ogólnie w tej sytuacji ze słuchawkami wysoko impedancyjnymi remis i prezentacja trzech styli. Dla lubiących muzyczny dystans, jednolitą manierę oraz muzykę w perspektywie – najbardziej odpowiedni Phasemation. Dla lubiących biologiczną wilgotność, bliskość kontaktu przechodzącą w dotyk, trójwymiarowość dźwięku i szczegóły – FIDELICE. A dla ceniących to i to oraz kochających piękne soprany przy wtórze potężnego basu i z podkreśloną dynamiką – Divaldi. Wszystkie brzmieniowo wyważone i trafne tonacyjnie, wszystkie z brzmieniem głębokim i w muzykalnej szacie, wszystkie bardzo dalekie od zniekształceń oraz z dużym zapasem mocy. Każdy inny, a wszystkie świetne – i jak to dobrze móc napisać, że kilkanaście lat temu wysokiej klasy słuchawkowe wzmacniacze były prawdziwą rzadkością, a teraz trzy kolejno brane okazały się tak wybitne.

Brzmienie: Z Ultrasone Tribute 7

Jedyne wyjście słuchawkowe jest jednak niesymetryczne.

   Skoczmy na drugi skraj, do niskiej impedancji. I pozostańmy w domenie słuchawek dynamicznych, tyle że teraz zamkniętych. Ponownie też wzmacniacz recenzowany znajdzie się w opisowym środku, ażeby do każdego z porównywanych przymierzany był bezpośrednio. I ponownie słuchawki z kablem Tonalium-Metrum Lab, bez którego tak wiele tracą, że aż się nie chce ich słuchać.

Phasemation

Cokolwiek niższy niż z poprzednimi dźwięk i lokowany bliżej głowy. Ale nie w czaszce, na obwodzie. Mocniejsze pulsowanie basu, tworzącego basowe tło, którego z tamtymi nie było. I na tym tle – dość ciemnym, ale nie czarnym – dźwięki oświetlone przyjemnie kremowym, nie wpadającym w popiel światłem. Całe brzmienie wysokociśnieniowe, masywne i forsowne, ale z kobiecą wokalizą elegancką i delikatną. A w takim razie kontrast. Całościowa też, mimo tego kontrastu, spójność: wysoka klasa brzmienia z wiązaniem wszystkiego w jeden spektakl, żadnego „to sobie, a tamto sobie”. Bardziej zaznaczające się szczegóły i ogólnie wyższa rozdzielczość, tak jakby czynnik czasowy ulegał wydłużeniu i rozpościerał przed słuchającym rzeczy poprzednio bardziej zbite. Także większa czujność na sygnał, w efekcie czego słuchacz stąpa jakby po linie nad przepaścią. Muzyka to nie lina, z niej spadać się nie da, niemniej czasami przydarza się słuchawkowym prezentacjom towarzyszące poczucie obcowania z otchłanią. To jest niezwykłe, rodzi emocje, a najsilniejsze bywa, kiedy się słucha legendarnego Sennheisera Orpheusa. Muzyczne medium generuje przepastną przestrzeń, która ściśle przylega do skóry i pochłania nasze jestestwo, jakby faktycznie była otoczeniem i rzeczywiście przepastna. A zatem inny z Ultrasonami spektakl niż z dynamicznym flagowcem Sennheisera, który przestrzeń budował bardziej idącą ku linii horyzontu. Niejako zatem nawiązanie do ich flagowca poprzedniego, który był kilkanaście razy droższy i elektrostatyczny. (I u którego ogromna przestrzeń była jednocześnie przepastna.) Super słuchanie, choć nie jak z tamtą legendą, nie aż najlepsze na świecie, niemniej przeciętny system słuchawkowy daleko, daleko z tyłu.

FIDELICE

Co nie przeszkadza temu, że oferuje dużo mocy.

Dwa pierwsze wrażenia takie, że dźwięk niosący się dalej oraz z większą miąższością. Też bliski, natomiast z dalszym odejściem – czego efektem dalszy horyzont. Z kolei powierzchnia brzmienia bardziej miękka i jakby porowata; jedno i drugie nieznaczne, ale dające się zauważyć. Jedno i drugie też korzystne. I znów na zasadzie kontrastu, bo wielkość tej przestrzeni czyniąca słuchającego mikrym, a samo ciało brzmienia bardziej ludzkie. Ta wielka przestrzeń ożywiana wprost, to znaczy nie samym czuciem przepastności, tylko też poprzez muzyczny plankton, tak przez niektórych lubiany. (Sam lubię.) Ciemniejsze tło, lecz nie narzucające się ze smolistą czernią, tylko bardziej z powietrza, jakie z Sennheiserami dawał Divaldi, a na tym tle dźwięk cieplejszy, bardziej w charakterze lampowy. Efektem ludzkie głosy bardziej należące do żywych istot, których werbalne życie poparte zostaje odczuwalnym pulsowaniem krwi. Wręcz znakomite wrażenie otoczenia żywymi osobami, nawet jeśli tylko za pośrednictwem instrumentów. (Dosłownie czułem, że to nie tylko przedmiot, ale posługujący się nim człowiek.) To było naprawdę świetne, za to się chciało płacić. To właśnie owa lampowość, którą ten wzmacniacz oferuje nie mając żadnej lampy. Poprzednio, ze słuchawkami o wysokiej impedancji, tak się tego nie czuło, natomiast z nisko impedancyjnymi Ultrasonami to się wręcz narzucało. Inna jeszcze rzecz znakomita, to sopranowa strona taka sama, jak poprzednio z Divaldi. Dźwięczność ich i przestrzenny rozmiar, pod niebo rozciąganie – u słuchacza mocne poczucie: „ja tego właśnie chcę”. Bas zgodnie z oczekiwaniami ogromny, bo w tych słuchawkach mieszka największy bas słuchawkowy świata. Też wyjątkowe nasycenie, co równie dla nich charakterystyczne, poparte dodatkowo tą tu biologicznością. Ciepło, wilgotno i namiętnie – życie w pełnym rozkwicie. Wrażenie mocy i ogromu, bo te słuchawki takie są, a wzmacniacz najwyraźniej wybitnie pasujący. (Rzadkość, bo rzadko tak się dzieje.) Analogowość też pierwsza klasa, bez niej nie byłoby wszak tego życia. I wraz z tym życiem dobitna strona uczuciowa we wszystkich jej aspektach. Z dominantą radości w brzmieniu, wspieranej ciepłym i ukrwionym ciałem, ale w razie potrzeby tęsknota, smutek, rzewność aż po skargę. Najlepszy spektakl z dotychczasowych, wżerający się w pamięć. Na CanJam w Londynie musiało grać podobnie, bo Karol był pod dużym wrażeniem. (Ze słuchawkami MrSpeakers wspieranymi szalenie drogim okablowaniem Kimber Axios.)

Divaldi

Dosyć nie tylko dla słuchawek dynamicznych o niskiej oporności.

Divaldi, mały smoczek, jako jedyny dzielony i cały czarny, z powierzchownością najbardziej wysmakowaną i mimo bycia tak małym z wbudowanym gramofonowym przedwzmacniaczem. Z nim powrót do stylu Phasemation: brzmienia o gładszych, bardziej nieprzenikliwych powierzchniach i pierwszym planem znów odsuniętym, aż nawet jeszcze dalej. Niższa też niż z FIDELICE temperatura, mniejsza wilgotność i nie tak silny związek z życiem. Przekaz bardziej typowy – nie tak trójwymiarowy i lampowy, pomimo analogowości bez zarzutu. Jednak z Sennheiser HD 800 wypadł ten wzmacniacz lepiej, najlepiej nawet z porównywanych. Teraz z kolei chyba najsłabiej. Bardzo przyjemne i najwyższej klasy brzmienie, niemniej z wyczuwalnym dystansem, nie tak związane z życiem. Muzyka postawiona dalej – bez dotykowego kontaktu i wejścia w pudła rezonansowe. Pulsowanie krwi nieobecne, nieobecna przepastna przestrzeń, brak na ludziach prawdziwej skóry. No tak, z Sennheiserami grał Divaldi na pewno lepiej, wręcz błyskotliwie – pełny popis.

Brzmienie: Z HEDDphone

Ale także dla trudnych AMT.

To jeszcze słuchawki AMT, najbardziej referencyjne z takich. Dla odmiany grające przez kabel Sulka, aby odskocznia od Tonalium.

Phasemation

Ten wzmacniacz jako jedyny poniósł uszczerbek z kabla zamianą, stracił swe dual mono. W zamian podniosłem mu moc wyjściową do wyższych 5 W, a więc mocowa petarda. Taką moc słuchawki HEDDphone bardzo cenią, zajadają ją z apetytem. Pomimo tego brzmienie pokazało się z lekka zdystansowane – nie epatujące ani szczegółowością, ani bliskością żywych istot. W stylu raczej relaksującym niż dożylnym, niemniej bardzo ładnie płynące i znów w kolorystyce na bazie palety szarości. Nie ciepłe ani zimne, nie bliskie ani dalekie, nie żywe ani nie zgaszone; takie normalnie muzyczne po prostu, tyle ze o dużo wyższej niż to ma miejsce zazwyczaj kulturze i bez żadnych psujących defektów. Ogólnie biorąc high-endowe, ale bez wodotrysków. Podobne stylistycznie z Sennheiserami podobało mi się bardziej – działo się w większej i lepiej zorganizowanej przestrzeni, manierę także miało lepszą. Lepiej wiązało się w całość wraz z dobrze widoczną perspektywą, a to tutaj same dźwięki miało minimalnie bardziej trójwymiarowe i bardziej ujawniało holografię, ale na tym koniec przewagi. Ewentualnie jeszcze to, że wyjątkowo było muzykalne, chociaż ta muzykalność psuta trochę nadwymiarowym pogłosem. Bardzo nieznaczne, niemniej widoczne włożenie obrysów w dodatkowy kontur byłoby może dla kogoś efektowne, ale mnie przeszkadzało. Ogólnie najsłabszy występ Phasemation, czyli on woli dual mono.

FIDELICE

I dla wysokoopornych.

Wraz ze zmianą wzmacniacza przybyło życia i stało się ono radośniejsze. Dźwięk nabrał barw, rumieńców, werwy oraz bliskości. Zanikł dystans i obojętność, wrażenie grania trochę z musu. Znów ciepło, chociaż nie tak wilgotno, jak z poprzednimi słuchawkami. Bardziej pastelowy koloryt i brak akcentu na głębię brzmienia, za to w dźwięku obecne coś, co zmuszało do stawiania go wyżej. Wiele na to się składało czynników, a jednym z najważniejszych wrażenie, że wszystko do siebie bardziej, wręcz idealnie pasuje. Muzyka najbardziej sobą poprzez wewnętrzną perfekcję, najbliższa realności. Nie od rzeczy będzie to nazwać największą muzykalnością i najmniejszymi zniekształceniami, chociaż słuchając się o tym nie myśli, tylko czerpie z całości. HEDDphone to do siebie mają, że inne słuchawki po nich często wydają się źle zrobione. Gorsi artyści, gorsze nagrania, mimo że pliki, płyty te same. Pewną wadą konstrukcji AMT jest natomiast bariera głośności – lubią głośniejsze granie, przy cichym spada temperament i podłamuje się przestrzeń. Ale na wysokich obrotach, przy których wiele innych zaczyna mieć kłopoty, HEDDphone właśnie rozwijają skrzydła. Dają z siebie to, co najlepsze; i tak rzecz ujmę na kanwie testowanego wzmacniacza: przez ostatnich parę tygodni używałem go głównie z HEDDphone i był to świat lampowy bez lamp. Wcale nie za drogie pieniądze, jakie te lampy często kosztują – pomimo to trójwymiarowy i finezyjnie muzykalny. Ocierający się o maksima, jakie muzyka z komputera może dać w jeszcze przytomnych granicach, to znaczy w ramach parudziesięciu, a nie paruset tysięcy. Inna rzecz jeszcze, to to, że HEDDphone wyciskają szczególnie dużo z lepszych nagrań i nie potrzebują do tego bardzo drogiego wzmacniacza, czego stan rzeczy tutaj przykładem. Dobry muzyczny materiał sprzyja im tak samo jak duża głośność i z FIDELICE tak się działo w stopniu więcej niż satysfakcjonującym. Przez te tygodnie używania co parę minut rzucałem odruchowo okiem, aby raz jeszcze się przekonać, że właśnie on pracuje, a nie stojący obok lampowy Ayon za trzynaście tysięcy.

Divaldi

Indykatory tak świecą, że wdać z bardzo daleka.

Divaldi mimo to nie chciał oddać pola i stawił mocny opór. Znów użył swoich zjawiskowych sopranów, nieznacznie ustępując konkurentowi pod względem trójwymiarowości. Te jego akcentujące się soprany zaburzały wprawdzie tonalność, ale dawały żywość, ekscytację i były efektowne. Dodawały lekkości, budowały misterność, przynosiły pienistość brzmieniu w zamian za nie tak dużą jego wagę i nie tak mocne wypełnienie. Paletę barw przesuwały w stronę większego powinowactwa wszystkiego z bielą, srebrzeniem i powietrzem; obraz bardziej się skrzył, wibrował, nie sunął tak dostojnie. Był bardziej molto vivace i molto espressivo, chociaż w sumie mniej trafny i mniej imponujący. Lecz niewątpliwie udany, z tą srebrną kreską sopranową na użytek każdego dźwięku. Poza tym wyjątkowo dużą przejawiał rozdzielczość – dokładność większą niż z oboma wcześniej branymi słuchawkami.

Reasumując

   Pan fotograf mi zawsze tłumaczy, że zdjęć nie będzie robił rzeczy recenzowanej w otoczeniu konkurencyjnych urządzeń, bo to unfair, tak nie przystoi. Przedmiot recenzji ma zostać wyeksponowany – jego ona dotyczy, to jego historyczna chwila. Dużo w tym racji, niemniej pisanie recenzji w oderwaniu od konkurencji byłoby sztuką dla sztuki. Czytelnik, podobnie jak w mojej osobie recenzent, nie posiada słuchu absolutnego, musi mieć punkt odniesienia. Poza tym recenzje to z natury rzeczy wkład do uszeregowania rynku na skali lepsze-gorsze, nie udawajmy, że tak nie jest. Nie tykając więc szaty graficznej, niech będzie czyją inną wizją, powiem o rzeczy samej: wzmacniacz słuchawkowy FIDELICE by Rupert Neve Designs na swym poletku cenowym należy do przodujących. Ładnie wygląda, dobrze się go używa i dźwięk oferuje niezwykły. W ślepym teście łatwo może być pomylony z wysokiej klasy wzmacniaczem lampowym, w dodatku dużo droższym. Niekoniecznie tak dziać się musi z każdymi słuchawkami, niemniej z większością tak, bo do większości pasuje. W tym w większym stopniu do słuchawek o niskiej lub średniej impedancji, chociaż nie jest to regułą. Ale słuchawki trzystu i sześćset omowe są teraz sporadyczne, co czyni je specyficznymi i wraz z tym niektóre wzmacniacze pasują do nich szczególnie. Wśród bardzo drogich te o starej konstrukcji albo wyposażone w regulatory impedancji, wśród pozostałych te wybrane; wymienię Wells Audio Milo i Bakoon HPA-21. (Pierwszy do Beyerdynamic T1, drugi Sennheiser HD 800.) Dzieło Ruperta Neve powstało dawno temu, kiedy słuchawki o wysokiej królowały, a jednak lepiej pasuje do tych nisko opornych, bo takie były studyjne. Minęło kilkadziesiąt lat, czasy nastały inne – słuchawki o oporności wysokiej stały się właśnie rzadkie, rynek urządzeń przenośnych wymusił oporność niską także wśród audiofilskich i przeciętnych. Historia poszła więc na rękę wzmacniaczowi Ruperta Neve i teraz przeciętny posiadacz słuchawek miał będzie z jego dzieła nieprzeciętny pożytek. Duża moc, zbędny zasilający kabel (co wydatnie obniża koszty), praktyczne bycie tranzystorowym i lampowe, a zatem wyższe, walory brzmienia zebrane w niewielkim, efektownym pudełeczku – czego można chcieć więcej za umiarkowane pieniądze?

 

W punktach

Zalety

  • Tym razem od tego zacznę – wyjątkowo korzystny stosunek jakości do ceny.
  • Na bazie świetnego brzmienia za rozsądne pieniądze.
  • Którego stricte lampowy charakter dziwnym trafem odnalazł się w tranzystorowych obwodach.
  • Odnalazł poprzez trójwymiarowość dźwięków i sceny.
  • Także wyjątkową tych dźwięków żywość, a wraz z tym pełnię życia wykonawców.
  • Witalność.
  • Ciepło.
  • Bezpośredniość.
  • Oddziaływanie na uczucia.
  • Ogólną siłę oddziaływania na bazie dużego, mocnego dźwięku.
  • Bezdyskusyjny naturalizm.
  • Szerokie rozwarcie pasma.
  • I tego pasma spójność.
  • Mocny atak i ładne podtrzymanie.
  • Dynamikę.
  • Rozdzielczość krzyżującą się z wypełnieniem.
  • Trafność tonalną.
  • Efektowny światłocień i bardzo dobre ogólnie oświetlenie.
  • Ożywianie przestrzeni.
  • Doskonałą kontrolę pogłosu.
  • Dużą moc.
  • Łatwość współpracy z innymi urządzeniami.
  • Skromny lecz efektowny wygląd.
  • Owianie legendą. (Jako że mamy tutaj klasyczne dzieło jednego z najsławniejszych konstruktorów.)
  • Profesjonalną proweniencję.
  • Sprawdzone od dekad rozwiązanie.
  • Korzystnym zbiegiem okoliczności doskonale pasujące do nowych czasów.
  • Dużą oszczędność dla nabywcy, dzięki zbędności zasilającego kabla.
  • Moc nie jest stopniowana, lecz mimo to nie ma brumu w wysokoczułych słuchawkach.
  • Designed by Rupert Neve.
  • Made in the USA.
  • Polska dystrybucja.
  • Ryka approved.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Wersja pierwotna, wciąż osiągalna, tańsza o połowę.
  • Z kolei symetryczne słuchawkowe wyjście jedynie w wersji zintegrowanej z firmowym przetwornikiem.
  • Wściekle świecące lampki indykatorów wejścia.
  • Nietypowe (profesjonalne) symetryczne gniazda wejściowe.
  • Warto zadbać o antywibracyjne podstawki.

 

Dane techniczne:

MAKSYMALNE POZIOMY WEJŚCIA

„A” XLR I / P: +22,8 dBu przy 1 kHz

„B” RCA I / P: + 14,7 dBu przy 1 kHz,

„C” 3,5 mm I / P: + 3,3 dBu przy 1 kHz

MOC WYJŚCIOWA

Zgodnie z pomiarem dla typowych słuchawek, Z = 44 Ω : 3,617 VAC RMS przy 1 kHz = 300 mW RMS

16 Ω typowe Obciążenie: 1,933 VAC RMS przy 1 kHz = 230 mW RMS

150 Ω typowe Obciążenie: 5,108 VAC RMS przy 1 kHz = 175 mW RMS

IMPEDANCJA WYJŚCIOWA

0,08 Ω przy 1 kHz, obciążenie 16-150 Ω, wejście 0 dBu

PASMO PRZENOSZENIA

+/- .2dB od 10 Hz do 120 KHz

SZUMY

Mierzone z typowymi słuchawkami, Z = 44 Ω, BW 22 Hz – 22 kHz

„A” Wejście XLR: -101,9 dBV,

„B” Wejście RCA: -100,9 dBV

„C” 3,5 mm Wejście: -88,8 dBV

WYMIARY

6,5 cala szerokości x 4,6 cala głębokości i 1,9 cala wysokości

WYMAGANIA DOTYCZĄCE ZASILANIA

Minimum 24 VDC przy 0,25 A (6 W). Używaj z dostarczonym zasilaczem, ponieważ został on starannie dobrany w celu uzyskania najlepszej mocy wyjściowej i wydajności szumów. Może być również używany z odpowiednio skonfigurowanym akumulatorem 24V.

Cena: 5699 PLN

 

System:

  • Źródła: PC, Ayon CD-10 II Signature..
  • Przetworniki: Ayon Sigma.
  • Wzmacniacze słuchawkowe: Divaldi Amp-02, FIDELICE by Rupert Neve, Phasemation EPA-007.
  • Słuchawki: HEDDphone (kabel Sulek Edia), Sennheiser HD 800 (kabel Tonalium-Metrum Lab), Ultrasone Tribute 7 (kabel Tonalium-Metrum Lab).
  • Kabel USB: iFi Gemini + iUSB3.0
  • Kabel LAN: Fidata LAN HFCL Series.
  • Kabel koaksjalny: Tellurium Q Black Diamond.
  • Konwerter: iFi iOne.
  • Interkonekty analogowe: Acoustic Zen Absolute Cooper, Sulek Edia & Sulek 6×9, Tellurium Q Black Diamond XLR.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One, Sulek Edia, Sulek 9×9 Power.
  • Listwy: Power Base High End, Sulek Edia.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Acoustic Revive RIQ-5010, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

7 komentarzy w “Recenzja: FIDELICE by Rupert Neve Design

  1. Sławek pisze:

    Panie Piotrze,
    ale ten DiValdi to oprócz bycia wzmacniaczem słuchawkowym jest także przedwzmacniaczem gramofonowym, więc proporcja jakość/cena jest lepsza. A dźwiękowo też się nie poddaje jak Pan stwierdza w recenzji.
    Ja mogę tylko dodać – co na własne uszy stwierdziłem, że DiValdi trudne orto – HE-6 „pociągnął”, a tenże Fidelice też tak dały radę? Może, może… zawsze posłuchać warto.

    1. Marcin pisze:

      W podobnej cenie niedługo pojawi się bardzo mocny konkurent – Burson Soloist 3X. W pełni zbalansowany, 8W na kanał… na head-fi już się nad nim rozpływają.

    2. Piotr Ryka pisze:

      Napisałem, że Divaldi zawiera przedwzmacniacz gramofonowy, to jest w recenzji. Odnośnie mocy, Fidelice jest troszkę mocniejszy. Brzmienia ich z jednymi słuchawkami bardziej podobne, z innymi mniej, generalnie jednak trochę różne. Divaldi bardziej rozciąga pasmo, zwłaszcza górą, Fidelice daje pełniejsze i barwniejsze.

  2. Marcin pisze:

    Panie Piotrze,

    W tekście wspomina Pan o starszej wersji wzmacniacza. Szybki research w sieci i faktycznie są na aukcjach używane wzmacniacze słuchawkowe Rupert Neve za ok €500.

    Pytanie więc, czy ta starsza wersja oraz ta nowa grają podobnie? Czy ma Pan jakieś informacje na ten temat?

    Pozdrawiam,
    Marcin

    1. Piotr Ryka pisze:

      Rupert Neve Designs – Rnhp Precision Headphone Amplifier, czyli starsza, pierwotna wersja, jest do kupienia nowy w mp3store za dwa i pół tysiąca:

      https://mp3store.pl/wzmacniacze-dac/wzmacniacze-sluchawkowe/rupert-neve-designs/2020100387610160331//rupert-neve-designs-rnhp-precision-headphone-amplifier?utm_source=ceneo&utm_medium=pricewars2&utm_campaign=rupert-neve-designs-rnhp-precision-headphone-amplifier&ceneo

      To tej wersji słuchał Karol w Londynie i prawdopodobnie od testowanej się nie różni brzmieniem, albo najwyżej minimalnie, ale dystrybutor nie chciał jej udostępnić do testu.

  3. Szkudi pisze:

    Witam Panie Piotrze, ciekawa recenzja, ciekawy sprzęt, szczególnie w dzisiejszych wariackich cenowo czasach.

    A myśli Pan, że to cudeńko byłoby w stanie wysterować Lcd-3 ?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Myślę, że tak.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy