Recenzja: Fidata HFU2 Series USB

Odsłuch cd.

Naprawdę jedynych takich.

   Ja wiem – w ocenie tego wszystkiego trzeba brać pod uwagę, że Ayon Stratos to przetwornik idący bardzo na rękę; już same dwa zegary (osobne dla 44,1 i 48 kHz) dają dużą poprawę, a zestaw najwyższej klasy kondensatorów i dziesięć wzmacniaczy operacyjnych plus osiem lamp, transformatory R-Core itd. – to wszystko robi różnicę. Z tego też czerpie USB jako sygnał wejściowy, a czy w czeluściach wielkiego DAC-a jest także sekcja specjalna z przeznaczeniem jego poprawy, tego producent nie zdradza. Faktem jedynie, że użycie dedykowanego drivera (wcześniej Stratos samoczynnie przywłaszczył sobie sterownik iFi, który akurat był aktywny w zakładce „Menedżer urządzeń”) robiło sporą różnicę. Niezależnie jednak od tego transfer koaksjalny czerpał dla siebie z tego samego, tak więc gra była uczciwa, na tych samych warunkach. W jej ramach okazało się, że fidata HFU2USB ani trochę nie ustępuje. Były natomiast różnice, bo gdyby ich nie było, o swoim słuchu musiałbym zwątpić. Niemniej nie jestem pewien, czy przeszedłbym ślepy test. Odpowiednio przygotowany pewnie tak (wcześniejsze porównania), ale z marszu, to niekoniecznie.

Odnośnie owych różnic: Black Diamond grał bardziej miękkim i wprawdzie bardzo nieznacznie, ale mniej akcentującym skraje pasma dźwiękiem. Mniej eksponował wszelkie kontrasty, stawiał bardziej na spójność. (Przypominam – w ramach różnic tak małych, że ślepy test bardzo trudny, a cała jakość zjawiskowa.) Był minimalnie bardziej płynny, a jednocześnie przy dużym nasyceniu kolorystycznie spokojniejszy, bo mniej nabłyszczający. Mniej też eksponujący wszelkie grasejacje, chrypki, pogłosy, sopranową aurę. Ogólnie mniej skłonny do analizy, bardziej zogniskowany wokół spraw linii melodycznej. Która to linia u fidaty realizowała się bez zarzutu, ale przy cerze (że tak to tym razem ujmę) mniej analogowo przypudrowanej, bardziej uwidaczniającej nagraniową skórę. Nie suchszą – tego całkiem nie było, ale z lepiej widocznymi porami i większą chropawością. Większe tarcie, powodujące mniejszą płynność, za to dające bogatszą teksturę oraz specjalny ów rodzaj zadowolenia (który znacie) z faktu tak bogatego rysunku. (Raz jeszcze przypominam – wciąż mowa o różnicach na pograniczu wyłapania przy najwyższej jakości ogólnej.)

Nie tylko efektownych, ale też ze specjalnymi funkcjami.

Z wszystkich tych odmienności (jak zawsze większych w opisie niż naprawdę), jedna tylko była bardziej makroskopowa i mnie niemało zaskoczyła. Okazało się mianowicie, że poprzez USB fidaty daje się słyszeć dźwięki tła przy innych takich kablach, i także przy Black Diamond koaksjalnym, zupełnie zatracone. Ktoś rytm cichutko wystukiwał, szmer rozmów wyraźniejszy, oddzielały się bardziej głosy, dłonie w oklaskach obrazowały wyraźniej, mocniej słyszalne stawało nabieranie przez solistów oddechu, skrzypienia, zasapania, stuknięcia… Ten teatr rzeczy małych robił się większym teatrem, nie dając wkładu do muzyki, ale dając poczucie „tam”. Na pewno to było istotne, na pewno to przewaga, ale największym atutem fidata HFU2 Series okazała się mimo wszystko muzykalność. Nie taka, jak u Black Diamond, ale dla USB niezwykła. Muzykalność zarówno w wymiarze generalnej płynności – kształtu i spasowania fraz; jak i w wymiarze nasycenia – realizowanego czynnikami masy i gęstości; a też przy okazji intensywności barwnej i spodniej powłok pigmentów, czyli precyzji tekstur. Także stopniem odmienności tonalnej głosów, widoczności i sposobu wkładania w przekaz detali oraz całej brzmieniowej głębi. To wszystko, pospołu z szybkością i dynamiką, które też były high-endowe, dało mi znakomity wieczór z trzema parami słuchawek. Wyjątkowo potężnymi Ultrasone, wyjątkowo przestrzennymi Sennheiser i starającymi się łączyć ich cechy Meze.

Coś więcej trzeba o tym słuchaniu. Przyznam, że dopiero wraz z użyciem fidaty i poprawionych słuchawkowych kabli (o których innym razem), dotarło do mnie w całej rozciągłości, jak wybitny jest  Ayona Stratos w lokalizacji przykomputerowej. Wiedziałem o nim, że jest wybitny w ogóle i dosyć też trudny przy okazji, bo muzykalność trzeba mu organizować, sam sobie nie zorganizuje. (Wiadomo, lampy 6H30, one zawsze tak mają.) Tym większa zatem pochwała dla dzieła inżynierów z I-O DATA, którzy nie tylko potrafili wycisnąć tak obfity zbiór danych z transferu USB, ale też jednocześnie sprawić, by przybrał tej miary muzyczną postać. Muzyczną w takim stopniu, że dość muzyczną dla Stratosa i dość w sytuacji tak wielkiego informacyjnego natłoku. Pod obecność lawiny detalicznej drobnicy i ściągającego uwagę misternego obrazowania krawędzi nie nastąpiło przysłonięcie muzycznej formy całościowej. I to nawet w przypadku Stratosa – który jest bardzo za komplikacjami, ale za muzyczną ich formą nie bardzo. To znaczy owszem, bardzo chętnie, ale jak inni się postarają, bo sam nie kiwnie palcem. Przesadzam może, gdyż te jego lampy i cała reszta w środku organizują same z siebie brzmienia bardzo głębokie, kolorystycznie nasycone i z dużą dawką lampowej magii.

Co ma istotne przełożenie na najważniejszy tutaj dźwięk.

Ale niech tylko coś na zewnątrz to zaburzy, muzyczny gmach się wali. Tego dowodził zestaw iFi (nawet nie wspominając o zwykłych USB), temu się skutecznie przeciwstawiały Black Diamond koaksjalny i USB fidaty. I przyznam, iż ten drugi akurat tego wieczoru (apetyt na muzykę i dobra predyspozycja słuchowa) wywarł większe wrażenie, bo tymi detalami zdobił. Gdybym był w gorszym nastawieniu, albo bardziej zmęczony, pewnie miększe obrazowanie via kabel koaksjalny bardziej by mi odpowiadało. Tym razem tak się nie działo, cały zapadłem w muzykę. Znane, tylekroć słuchane pliki, zarówno dyskowe jak z Internetu, ożywały w lepszej postaci, bardziej misternie obrobione. Tylko niech sobie ktoś nie myśli, bo ciągle to misternie, misternie… Misternie swoją drogą, ale było to brzmienie też potężne i ekstremalnie dynamiczne. Rockowe i symfoniczne utwory miażdżyły autentycznie, a nie jak w politycznych głupotach. Ciśnienie, miara basu i skala dynamiczna szczególnie w Ultrasonach zdumiewały. A skoro o nich mowa, to przy okazji dorzucę, że są naprawdę trudne i o przester basowy nie trzeba w nich się starać. A tutaj ani śladu nawet w najtrudniejszych kawałkach – specjalnych do ich ujawniania. I z drugiej strony śladu nawet nadmiernej sybilacji, a one syknąć też potrafią. Na obu skrajach są trudne, bo strasznie rozciągnięte – chyba nawet najbardziej ze znanych mi słuchawek. W dodatku tutaj grały z Tonalium-Metrum Lab, gdzie uszlachetnienie Metrum polega na poszerzaniu pasma… Toteż przy kablu USB należało się złego spodziewać, tymczasem samo dobro. Słuchałem do trzeciej nad ranem wszelkiej lubianej muzyki i wszystka brzmiała ekstra.  I nie takim zdawkowym ekstra, tylko takim, że ech…

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

21 komentarzy w “Recenzja: Fidata HFU2 Series USB

  1. Jarek pisze:

    Świetna recenzja, z którą zgadzam się w 100%.
    W zeszłym roku byłem w trakcie poszukiwań kabla UBS i zostałem przekonany przez dystrybutora do zakupu opisywanego właśnie kabla Fidaty. Powiem szczerze i z pełną odpowiedzialnością, że był to najlepszy prezent gwiazdkowy jaki mogłem sobie sprawić! Nie miałem świadomości jak mocno ograniczona ilość informacji wcześniej do mnie docierała, tak jakbym wcześniej oglądał świat przez przykurzone okna, a następnie okna te się otworzyły pokazując jak piękny i prawdziwy jest otaczający mnie krajobraz. Coś pięknego!
    Moim zdaniem kabel wybitny, zachęcam do testu wersji LAN 🙂

    1. Jarek pisze:

      *kabla USB nie UBS oczywiście 🙂

  2. calluna pisze:

    Z różnymi kablami różnie bywa. Ciekaw jestem czy są różnice dźwiekowe miedzy tym 1m a 3m kablem.

  3. Marcin pisze:

    recencji nie czytałem, spojrzałem jedynie na cenę; tanio, jak na audiofilskie standardy (bez ironii), spodziewałem się kolejnego czarodziejskiego kabelka zmieniającego wszystko o 360 stopni (to już z ironią) za…powiedzmy 6000 zł. Co do brzmienia, wpływu itd. to się wypowiadać nie będę, bo się nie znam i nawet znać się nie chcę, bo szczerze szkoda czasu, a przede wszystkim pieniędzy na kupowanie „złotych” kabli, bo „srebrne” są słabe itd.
    Nie zamierzam oczywiście urazić ani recenzenta, ani innych czytelników czy właściceli audiofilskiego sprzętu, uważam, że każde hobby z czasem może się przerodzić w paranoję i jeśli ktoś jest na etapie kupowania wszelkiej maści akcesoriów za bardzo wygórowane ceny, przeznacza wysoki procent swojego budżetu na tego rodzaju zakupy; zamiast po prostu słuchać muzyki to skupia się na testowaniu sprzętu, a resztę czasu zajmują mu rozmyślania na temat tego jak duże są to zmiany, czy je słyszy, czy słyszy je ktoś jeszcze poza nim, czy było warto itd. to nie jest to recepta na bycie szczęśliwym, a prędzej na bycie nieszczęśliwym.
    Ja rozumiem, że fajnie się słuchać muzyki na fajnym sprzęcie. Każdy ma jakieś hobby i jeden wydaje na rower, inny na aparat, a trzeci na głośniki i takie ma prawo. Tak, jest duża różnica dla niewprawnego ucha/nieaudiofilskiego ucha słuchać na słuchawkach za 800 zł i za 8000 zł, ale kupowanie słuchawek za 5000 zł i kupowanie do nich kabla za 2000 zł bo firmowy jest do niczego to według mnie jest już przesada.

    1. Miltoniusz pisze:

      No a przesadą to jest że do słuchawek za 5000 trzeba niestety kupować kabel za 2000.

    2. Przemysław S. pisze:

      Zgadzam się, że po wątkach na forach audio, po recenzjach oraz opisami pod nimi można odnieść wrażenie, że muzyka służy tylko jako narzędzie do testowania sprzętu, a nie jest celem, z myślą o którym tworzymy dany tor audio.

      Przyznaję się bez bicia, że przez pierwsze 2-4 dni z nowym sprzętem skupiam się na jego brzmieniu oraz jego specyfice, łącznie z barwą, muzykalnościa, holografią, detalicznością, sceną, spójnością… dopiero potem przychodzi przyjemność z obcowania z samą muzyką i po prostu delektowania się nią bez analizowania cech sprzętu.

      Ideałem byłoby medium uniwersalne, całkowicie przezroczyste, oddające każdy najmniejszy aspekt utworu muzycznego bez najmniejszych jego zniekształceń, jak wprost ze studia nagraniowego/koncertu i na dodatek w przystępnej dla każdego Kowalskiego cenie.

      Wtedy z pewnością prowadzone na Pana Piotra oraz innych forach koncentrowałyby się wyłącznie na tematyce stricte melomańskiej, a nie częściach składowych naszych systemów audio. Taka utopia z pewnością szybko się nie złości i do tego czasu jesteśmy „skazani” na czytanie, dzielenie się naszymi naszymi kabelkowo-źródłowo-wzmacniaczowo-sluchawkowymi/kolumnowymi doświadczeniami oraz poszukiwaniami takiego sprzętu, który nie będzie stanowił bariery między nami, a muzyką. Będzie natomiast umożliwiał jej przeżywanie/doświadczanie w jak najbardziej naturalny, namacalny sposób. Na dobry początek z nauszników mogą wystarczyć NH, które posiadam i potrafię stale czerpać dużą satysfakcję z płynącej z nich muzyki, chociaż mam też znacznie droższe, lepiej brzmiące modele słuchawek.

      Mogę stwierdzić, że jestem szcześliwy z tego, co posiadam i wdzięczny recenzjom Pana Piotra, osobom wypowiadającym się pod nimi, bo dzięki temu mogę być bliżej mojej ulubionej muzyki każdego dnia niż kiedykolwiek wczesniej oraz nasycić się nią w stopniu, jaki nie był mi nigdy do tej pory dostępny (poza koncertami).

      Co się tyczy kabli, nawet tanie, oryginalne furutechy świetnie się sprawdzają w porównaniu z tym, co załącza do sprzętu producent sprzętu audio lub tych interkonektów z „marketowych” półek. Kabelki do słuchawek najlepiej przetestować i jeśli z perspektywy danej osoby nie wprowadzają znaczących różnic, to pozostać przy stockowym.

      Za ewentualne błędy w tym komentarzu przepraszam, ale pisząc na telefonie przejrzenie dłuższej wypowiedzi bywa klopotliwe. Pozdrawiam!!!

  4. Miltoniusz pisze:

    Trudno odmówić logiki rozumowania oraz wysokiego prawdopodobieństwa, że ta logika sprawdza się w praktyce.
    Niestety, w moim przypadku się nie sprawdza. Cytując króla Salomona, proponuję zaczerpnąć z cudownej studni doświadczenia. Fajnie jest się zdziwić.
    A że paranoja, nieszczęście i takie tam – tak, to jest realne zagrożenie.

  5. Piotr Ryka pisze:

    Napiszę ogólnikowo. Niekoniecznie słuchawkom za pięć tysięcy trzeba kupować kable za dwa, bo można nie kupić żadnego – i Beyerdynamic T1 też będą bardzo dobrze brzmiały. Można kupić za tysiąc i trochę od FAW – i zagrają jeszcze lepiej. Można za trzy od Tonalium – i będzie znów lepiej o trochę, a można za pięć tysięcy dolarów (sic!) od Kimbera – i nie wiem jak będzie, bo z Kimber Axios Silver nie miałem do czynienia.

    Natomiast odnośnie całościowej relacji sprzęt/muzyka – to tu wchodzimy w dwie zasadnicze kwestie:

    1. Zgodnie z teorią poznania (duża interdyscyplinarna gałąź nauki), świat odbierany przez nas składa się w 90% z własnych projekcji mózgu, a jedynie w 10% z nieprzetworzonych danych sensorycznych. Zdawać by się więc mogło, że jakość aparatury odtwórczej audio ma bardzo nikłe znaczenie, lokując się w tych dziesięciu zaledwie procentach. Ale na tej samej zasadzie można by mniemać, że na przykład uroda kobieca także nie ma znaczenia, a jednak wydaje się mieć zasadnicze – nieprawdaż? Bo mózg jest właśnie wyczulony na najmniejsze zmiany – nie ma tendencji do uśredniania. Czepia się różnic bardzo zajadle, uporczywie trzyma najmniejszych, mimo iż ma wbudowany mechanizm łagodzący i na przykład przykre zapachy po paru minutach tracą znacznie na intensywności. (Przyzwyczajamy się do smrodu.) W pewnym stopniu przyzwyczajamy się też do „smrodu” w audio, ale jedynie w pewnym, i smród złego brzmienia zawsze pozostanie nieprzyjemny. (A może być – i często jest – powodowany złym, śmierdzącym kablem.)

    2. I druga sprawa – pamiętajmy, z czym mamy do czynienia. Czy to w kolumnach, czy w słuchawkach niewielka w sumie membrana (bo cóż to jest parędziesiąt maksymalnie centymetrów średnicy)lub kilka membran (czy wstęg) próbuje naśladować brzmienie całej armii najprzeróżniejszych źródeł dźwięku; od czegoś tak prostego jak trójkąt poczynając, a na czymś tak dużym jak organy, albo skomplikowanym jak ludzka głośnie kończąc.Oczekiwanie w tej podwójnie złej sytuacji (wyczulenie i wielka aktywność mózgu oraz skomplikowanie procesów źródłowych) całkiem wyklucza rozwiązania proste i ostateczne. Inaczej mówiąc: nie należy oczekiwać tanich i jednocześnie w całej rozciągłości zadowalających rozwiązań, nie ma na to widoków.

    3. Jest wszakże pewna ważka pociecha – daje się zauważyć w odniesieniu do mózgu pewien krytyczny moment satysfakcji. Moment, w którym suma cech pozytywnych brzmienia zdobywa decydującą przewagę nad zawsze muszącymi się pojawiać niedociągnięciami. – I wówczas te 90% mózgowego wkładu jest w stanie całkowicie niedociągnięcia te przykryć, a satysfakcję rozdmuchać do rozmiarów ogromnych. Do tego powinniśmy dążyć, to nie jest jakieś strasznie trudne do zdobycia. (A recenzowany powyżej kabel USB Fidaty, to duży krok w tym kierunku dla posługujących się muzyką z komputera.)

  6. Marek pisze:

    Panie Piotrze, wlasnie – powiedzial Pan „muzyka z komputera”. Zazwyczaj o kablach USB, czy innych zabawkach w tym standardzie (np ifi) pisze sie w kontekscie polaczenia komputer – przetwornik.
    Ja slucham muzyki z dysku SSD, podlaczonego bez komputera wprost do gniazda USB odtwarzacza sieciowego, ktory zajmuje sie cala robota. Zastanawiam sie, czy w takim polaczeniu dobry kabel USB bedzie mial tak znaczacy wplyw, jak w opisywanej konfiguracji?
    Pozdrawiam

    1. Ein pisze:

      Pytanie do autora, także z góry przepraszam, za swoje trzy grosze, opinię znaczy się. Do momentu, jak ktoś nie zwęszy interesu, nie będzie miał. Piszę sarkastycznie, bo takich kabli właściwie na rynku (jeszcze?) nie ma, tj. kabli USB-microUSB czy USB(a)-USB(A), bo taki pewnie by Pan potrzebował, łącząc swój dysk ze streamerem. Ale spokojnie, na pewno ktoś to wprowadzi na rynek 😉

      Serio zaś, nie jest to dla dźwięku, dla brzmienia istotne. Dane są przesyłane do magistrali, układ – kontroler, weryfikacja danych / bufor, przepchnięcie dalej do przetwornika C/A lub (bez konwersji) do wyjścia USB/SPDIF w zależności od możliwości/konfiguracji urządzenia audio do którego dysk jest wpięty.

      Jak chce Pan to zweryfikować, można (i to jest rzadkość, bo zazwyczaj audiofilskie kable USB to wtyki: USB(A)-USB(B)) sprawdzić z drutem Supry, bo Szwedzi oferują różne gniazda w tego typu okablowaniu. Zaleta – jest jeszcze względnie tanio. Wada – wynik takiego porównania do przewidzenia.

      PS. Są na rynku dostępne audiofilskie przewody SATA, także nic mnie już nie zdziwi.

      1. Piotr Ryka pisze:

        Audiofilskie okablowanie do transferu cyfrowego istnieje, ponieważ sygnał cyfrowy w kablu ma postać analogową. Ma postać fali, a fale w zależności od ośrodka różnie propagują. I żaden bufor, kontroler, przetwornik itp. tego nie zastąpi ani nie zamaskuje.

        1. Marek pisze:

          Od poczatku uzywam Supry wlasnie i nie bardzo mam z czym ten kabel porownywac.
          Rozumiem wiec, ze poki co nie bardzo wiemy czy warto szukac stanowczo lepszego kabla, zanim nie dokonamy porownania.

          1. Piotr Ryka pisze:

            Nie znam Supry, więc się nie odniosę. Być może jest cudowna. Chociaż mam wątpliwości co do jej możliwości względem Fidaty.

        2. Ein pisze:

          To, co na zewnątrz, w konteście tego, co w środku. Wpływ. Skala odniesenia. Właściwa skala. I tak można by w kółko Macieju. Mniejsza. Nie ma na rynku takiego okablowania, o które pytał Pan Marek. Czy to oznacza, że branża jest ślepa i wedle opini autora recenzji, nie zauważa problemu? Czy może zwyczajnie nie ma o co kruszyć kopii? Nie zastanawia to recenzenta? Jest jeszcze czynnik całkowitej przypadkowości (jednostkowy, nie mający żadnego przełożenia na ogół, bo dotyczący konkretnego egz., konkretnego ucha) w takim „badaniu”, na czuja.

          Fascynujące jest to, że ludzie przypisują rzeczom pomijalnym takie znaczenie. Ja rozumiem, że ktoś może uznać, że mu do szczęścia potrzeba danego druta, że mu to lepiej, bo tak mu się wydaje, ale uogólnianie tego i tworzenie na postawie własnego doświadczenia jakiegoś wyznacznika jakościowego, miarodajnego źródła wiedzy nt. to jednak wg. mnie gruba przesada.

          BTW. Okablowanie Supry* jest względnie tanie. To zapewne wada 😉

    2. Paweł pisze:

      Jeśli tor jest odpowiednio czuły, wysokiej klasy, sugeruję nagrać ten sam plik szczególnie native dsd lub testowy od np. Dr. Z’s test na kilka nośników usb i zewnętrzny dysk ssd a następnie samemu posłuchać. Nie są to diametralnie różnice ale słyszalne nie licząc różnego poziomu szumów. Ciekawe doświadczenie bo zawartość w bitach identyczna.

    3. Przemysław pisze:

      U mnie po dodaniu usb od ifi wraz iDefenderem oraz iSilencerem zmiana w jakości dźwięku jest bardzo wyraźna, bo stało się bardziej rozdzielczo, holograficznie oraz nie uprzekrzają odsłuchu ewentualne zakłucenia, które wcześniej potrafiły zepsuć przyjemność ze słuchania muzyki.

  7. Marcin pisze:

    Panie Piotrze,

    Mam konkretne pytanie. Otóż używam głównie iOne jako konwerter z USB na coax, planuje kupić DAC Berkeleya, który nie ma wejścia USB i poprzez kabel koaksjalny oba urządzenia połączyć. Planowałem również do iOne’a dokupić iUSB 3.0 razem z dwoma kablami USB od iFi.

    I teraz pytanie: czy ja na pewno dobrze zrozumiałem, że sama Fidata podłączona od komputera do iOne’a zdziałała więcej, niż iUSB 3.0 razem z kablami iFi???

    1. Piotr Ryka pisze:

      Fidata jest lepsza niż iUSB3.0 i więcej zdziała. Poza tym będzie lepszą rezerwą na wypadek ewentualnej przyszłej pracy z przetwornikiem prosto po USB. I o ile we współpracy z iOne względem iUSB3.0 różnica będzie niewielka (przynajmniej tak jak sprawdzam – z Black Diamond koaksjalnym), to w drugim przypadku duża.

  8. Andrzej pisze:

    Rezultaty podobne do opisanych w tej recenzji osiągnąłem stosując audiofilskie: listwę zasilającą, oraz kabel zasilający. W system słuchawkowym mam wpięty dwugłowy kabel Gemini a także filtr i kondycjoner w jednym czyli iusb 3.0 micro

  9. Norbert pisze:

    Jak długo „wygrzewał” Pan usb fidata? Czy wspomniane wypełnienie i barwy były od początku, czy zaczęły ujawniać się później? Jak pod koniec odsłuchów (zakładam, że przewód był wtedy wygrzany) wyglądało zróżnicowanie góry pasma? Pozdrawiam.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Przykro mi, nie pamiętam. Jeżeli w recenzji nie napisałem, to ta wiedza przepadła. Ale zapewne nie od razu było super.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy