Recenzja: ESA Credo Stone

Odsłuch

Nie ma specjalnych wymagań odnośnie ustawienia.

To w ogóle główny asumpt wybitności tych Credo Stone, ich przepustka do ligi najwyższej. Dźwięk każdy ma nie tylko kształt i wagę, ale też wyczuwalną konkretność – ma substancję. Nie tylko jest widoczny i nie tylko może nas pacnąć, ale czuje się jego istnienie jako zgęstkę i zostajemy w nim bez żadnej umowności zanurzeni. Więcej nawet: nie jest ten dźwięk cieczą brzmieniową, lecz czymś bardziej wyczuwalnym, nie ślisko opływającym nas materiałem. Ma bogatszą, większy opór stawiającą zmysłom konsystencję – dotyk bardziej meszkowy i bardziej przytrzymujący przy sobie kontakt. Mocniej się o nas ociera, mocniej w niego wchodzimy i mocniej go odczuwamy, a także pamięć o nim bardziej się w nas odciska. Dużo bardziej działa na zmysły i wyobraźnię, niż ma to miejsce zazwyczaj – wnikamy w świat brzmień doskonalszych, prawdziwszych, z bogatszą treścią.

A wszystko to mimo tego, że dźwięk ten przy wyższych poziomach głośności nie ciśnie tak na skórę, ani nie siada takim ciężarem, jak u niedawno zrecenzowanych i wciąż stojących w sali odsłuchowej Zingali 3.15 Evo. (Analogicznie jak Isis z wooferami ø 38 cm i tego ciśnieniową konsekwencją.) ESA Stone nie tworzą takiego ciśnienia i nie mają tak forsownego ataku, niemniej ich gęsty i nośny dźwięk wypełnia całe pomieszczenie, ma poryw i jest zjawiskowo rozdzielczy. Przy czym atak też jest niemały, a skala dźwięku duża. Z łatwością kreowały kamienne Esy wielkie spektakle, co, jak już nieraz pisałem, rutynowo sprawdzam wybranym fragmentem opery Vivaldiego Farnace. Potęga się wraz z nim zjawiła – spektakl przytłaczał mocą. Innym tego rodzaju testem są Rydwany ognia Vangelisa; utwór tak znany, że aż stał się banalny, toteż w moim przypadku zdolny poruszać jedynie w mistrzowskich aranżacjach sprzętowych, z czym Credo Stone też nie miały problemu – zabrzmiał porywająco.

Po prostu stoją i grają.

Ich dźwięk jest przy tym zjawiskowo spójny – do tego stopnia, że testy przejść międzykanałowych (L-R stereofonii) na wybranych utworach muzyki elektronicznej bardziej przejawiały trwałą obecność dźwięku z zaznaczającym się przepływem fali, niż ewidentne przejścia, niczym rzuty piłką. Credo Stone nie lubią brzmieniowych pustek i całą przestrzeń wolą trzymać w stałym brzmieniowym napięciu, niż operować punktowymi plamami dźwięku. Niczym przyroda w wiekopomnym aforyzmie Francois᾽a Rabelais – nie tolerują próżni. Operując na rzecz negacji wszelkich pustek brzmieniami fantastycznie złożonymi i perfekcyjnie bez mała do końca wypowiadanym. Bardzo uważnie sprawdziłem te obie wartości – i złożoność, i dykcję – i obie wyszły z tych badań w aureolach chwały. Tam, gdzie zwykłe głośniki oferują już tylko szum jednolity, pozbawiony postaci, Credo Stone zrównywały się z najlepszymi, w rodzaju wzmiankowanych Raidho czy Lumen White Anniversary – analogicznie jakbyś sięgnął po mocną lupę i odkrył głębsze pokłady tekstur. To samo odnosiło się do dykcji. Gdzie zwykły głośnik już urywa, zamienia brzmienia w szum, Credo Stone wciąż kreowały dźwiękowe formy na pograniczu ciszy. Uczciwie trzeba przyznać, że duże papierowe membrany topowych Avatar Audio potrafią nasycać przestrzeń gęstszymi miriadami planktonu, ale Esy też są w tym znakomite, tkwiąc głęboko w brzmieniowym szaleństwie, a w odniesieniu do formowania złożoności dźwięków i ich podtrzymywania, niczego nie da się im zarzucić.

Przyznać muszę, iż czuję się trochę głupio, napisawszy to wszystko, bo wyszło na to, że co chwilę im wypominam: te w tamtym były lepsze, inne w owym. Ale baczcie, że te przymiarki odnoszą się do samych asów i nieraz dużo droższych, a już bez wyjątku posługujących się droższymi i najczęściej większymi głośnikami. Poza tym te porównania tyczą cech pojedynczych, a liczy się przecież suma. I w odniesieniu do niej rzekę, iż słuchało się pierwszorzędnie i wszystkich gatunków muzycznych. Ludzkie głosy epatowały pięknem i mocnym walorem emocjonalnym, fortepian złożonością harmonii i doskonałym czuciem klawisza, a instrumenty perkusyjne i dęte ekspozycją trzeciego wymiaru dalece ponad normę i ekstraordynaryjnym doznawaniem substancji je tworzącej. Membrany blachy, struny – to wszystko biło nie tylko po uszach dźwiękiem, ale także po oczach wizualizacją i po skórze wibracją.

I prędzej to one patrzą z góry, chociaż na zdjęciu odwrotnie.

I jeszcze taka rzecz nielicha, że mimo iż cały dźwięk gęsty, nasycony i z basem nisko schodzącym, to wszystko na dużą głębokość przejrzyste, a nie tą gęstością przykryte. Muzykalność zupełna, swoistość brzmień popisowa, natężenia dźwięku po koncertową miarę. Więc dwie tyko jeszcze na koniec uwagi. Podobnie jak wszystkie inne kolumny konstrukcji nietubowej, nie potrafią te Credo Stone osiągnąć takiego poziomu rozciągania w przestrzeni dźwięków, jak tuby. Tak samo jak bas fizjologiczny jedynie przy dużej membranie, tak dźwięk niczym skulptura, w zupełnym rozwinięciu, zjawia się tylko z tuby. I na to nie ma rady, to dyktuje sama fizyka. Druga uwaga taka, że wraz ze swą znakomitą jakością własną, zyskują Credo Stone ogromnie przy najlepszych nagraniach. Te słabe czy archiwalne odtworzą bez zarzutu i nieraz palce lizać, ale dopiero najlepsze pozwalają im się rozpędzać i wprawić słuchacza w zachwyt. Co wcale nie jest oczywiste, jako że są też kolumny takie (nazwijmy je – upiększające), które słabsze nagrania odtwarzają wybornie, ale z dobrymi tak nie zyskują. Tymczasem Credo zyskują, ich jakość jest otwarta. Poza tym są uniwersalne, lubią każdą muzykę. Od śpiewu a capella solo, po wielkie chóry Verdiego; od sola na banjo, po najcięższego rocka – żadnego wybrzydzania, sama najlepsza muzyka.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

12 komentarzy w “Recenzja: ESA Credo Stone

  1. Paweł pisze:

    Recenzja opisana w kwiecistym stylu (jak zawsze bardzo wciągającym). Mnie jednak brakuje tutaj konkretów. Jeśli produkt plasuje się przynajmniej cenowo w hi-end i producent proponuje „przełomowe” technologie dla bezstronności recenzji produktu w tym budżecie z chęcią zobaczyłbym pomiary. Jeśli obudowa jest rzeczywiście sztywna możnaby badanie jej wibracji przeprowadzić za pomocą akcelerometru i załączyć wykres przebiegu częstotliwości przy odpowiednim napięciu sterującym. Dodatkowo sztywność obudowy to jedno o drgania całego zestawu przy tylu membranach biernych to drugie więc możnaby wtedy ocenić inżynierskie podejście do całego projektu. Wykres przebiegu częstotliwości na kilku osiach też byłby przydatny bo podsumowanie „nieznaczna nadaktywność sopranowa” jest zniechęcająca bo sugeruje nieliniowość. Tak się składa, że użytkuję japońskie kolumny w podobnym budżecie, których obudowa w dużej części jest zbudowana z jednego elementu będącego odlewem z masy syntetyczej podobnej do corianu (blaty kuchenne dupont) i takie technologie jak w ESA są już stosowane od kilkunastu lat przy produkcji kolumn hi-end. Pomiary o których wspomniałem i jeszcze wiele innych redakcja stereophile wykonuje przy sprzęcie z wyższej półki cenowej.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Z takimi postulatami trzeba się zwrócić do Esy, albo do redaktora Andrzeja Kisiela z magazynu AUDIO.

  2. Paweł pisze:

    Panie Piotrze, można się oczywiście zwrócić do w/w wskazanych ale to Pan pisze recenzje w sposób sprawiający radość z ich czytania oraz przywołuje Pan dużo przykładów (porównań) co pozwala jakoś w przybliżeniu spozycjonować recenzowane produkty

    1. Piotr Ryka pisze:

      Zająłem wobec pomiarów sprzętu audio stanowisko zewnętrzne, to znaczy korzystam oczywiście z danych producenta i czasem odnoszę się do cudzych poglądów powziętych z jakichś prywatnych pomiarów, jednakże opinię o danym urządzeniu czy akcesorium wyrabiam sobie wyłącznie na podstawie jego cech użytkowych, całkowicie z pozycji użytkownika. Jedyne pomiary prowadzę własnymi uszami i są one całkiem subiektywne, ale słuchanie muzyki też jest takie. Dzięki czemu zachodzi pełna synergia pomiędzy metodą a poszukiwanym rezultatem, przynajmniej moim zdaniem. Obiektywizujący w tym wszystkim pozostaje jedynie czynnik kontekstowy – porównywanie z wyrobami konkurencji. Ważniejszy według mnie o wiele od pomiarów, bo przykładowo szczytowe kolumny Avatar Audio w papierach mają górę pasma kończącą się na 20 kHz, podczas gdy odsłuchowo są to jedne z najlepszych i najbogatszych sopranów w ogóle.

  3. jafi pisze:

    Zmartwiło mnie zdjęcie podłączenia kabli kolumnowych i zworek do tych kolumn. Jeśli masz Piotrze jeszcze kolumny u siebie, to podłącz proszę kable kolumnowe do terminali nisko-średniotonowych, a zworki od tych dolnych do górnych. Powinno być lepiej tzn. mniej „bałaganu” na scenie.
    Swoją drogą ciekawe, czy te zworki dostarczone przez producenta mają zaznaczony kierunek?
    Na pewno można znaleźć lepszy kierunek, ale czy jest takie oznaczenie?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Oznaczenia brak, działałem na wyczucie. Metoda mieszanych podłączeń zwykle dobrze się sprawdza, ale być może proponowana jest lepsza. Kolumny jeszcze są i będę jeszcze ich słuchał, ale w tej chwili na stanowiskach stoją inne.

    2. Paweł pisze:

      Potwierdzam postulat jafi, w moich kolumnach (przy 2 parach zacisków) producent w instrukcji wskazuje aby kable single wire podłączyć do terminali LF (nisko-tonowych) w celu uzyskania maksymalnej jakości.
      W moich poprzednich kolumnach, które miały tri-wiring też wskazywał konieczność podłączenia kabla głośnikowego do zacisku średniotonowego i zakazywał łączenia na skos.
      Co do kierunkowości zworek są tak krótkie i raczej z wysokiej jakości przewodnika(pojedyńczy kryształ), że chyba kierunkowości nie da się usłyszeć (powinno to być podane przez producenta).

      1. jafi pisze:

        Ależ da się określić kierunkowość zworek, tym bardziej, że sam produkt i jego cena zawieszają wysoko poprzeczkę. Z mojego doświadczenia wynika, że kierunkowość ma „pierwszeństwo” przed jakością przewodnika określaną ilością N po przecinku.

      2. Piotr Ryka pisze:

        Zasięgnąłem informacji u źródła. Zwory nie mają oznaczenia kierunku, ponieważ nie są kierunkowe. Zarazem producent jest bardzo zadowolony z faktu użycia krzyżowego podłączenia kolumn, ponieważ testował wszystkie i to mu wypadło najlepiej.

  4. Paweł pisze:

    Panie Piotrze poczekam na Pana test kabli tego producenta.
    Używam raczej dobrych /sprawdzonych kabli z wyższej półki tj. Hijiri HGP Million, Verastarr (ten producent nie ma kierunkowości w kablach), Acoustic Zen itp. w zależności które źródło i który tor (stereo czy słuchawki). Jeśli napisze Pan, ze rzeczywiście jest duża pozytywna różnica to rozważę ich testowanie.
    Cena kabli metrumlabs wydaje się raczej wygórowana za produkt, w którym użyte materiały raczej pochodzą z produkcji ogólnie dostępnych komponentów i podlega jedynie jakimś procesom (postarzania?) oraz konfekcji (tutaj umiejętności są rzeczywiście ważne) lub innym objętym zapewne tajemnicą handlową.
    Współpraca podjęta z tak renomowaną marką jak ESA to chyba promocja dla metrumlabs.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Mają dostarczyć, zobaczymy. Wysłałem też parę własnych, które mam podwójne, do sprawdzenia rezultatów tego uszlachetniania. Porówna się poprawiane z niepoprawianymi i będzie wiadomo.

  5. Javier pisze:

    The ESA brand is a disaster, the customer service is very bad and they do not work well with after-sales problems. Good luck to future buyers!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

© HiFi Philosophy