Recenzja: ESA Credo Stone

Odsłuch

Oraz zamontowanymi na stałe podstawkami Franc Audio Accessories.

   Tradycyjnie wpierw o warunkach. Pod oboma względami kolumny okazały się łatwe – to znaczy łatwe do ustawienia i łatwe dla napędu. Pole manewru przy ustawianiu zjawiło się spore, nie trzeba było w pocie czoła wyszukiwać obszaru punktowego, poza którym brzmienie by nie zadowalało. Mniej czy bardziej odgięte, bliżej czy dalej ścian – w każdym wypadku grały na pełny wymiar satysfakcjonująco. Z tym, że można ich słuchać siedząc metr albo dwa od linii między nimi, lecz dopiero gdzieś w okolicy trzech i dalej scena formuje się w wizualny całokształt i całkowicie rozstawia. A wówczas staje bardzo spójna i z całościowym przeglądem. Zupełnie od głośników oderwana (najmniejszej korelacji) i z pierwszym planem metr za nimi. Nie na całą wysokość od sufitu do podłogi, tylko na wysokości oczu perspektywicznie odchodzi z zaznaczającą się płaszczyzną własną i własnym kanałem szerokości. Z którego to kanału dźwięk specyficznie atakuje, ale do tego jeszcze wrócimy.

Odnośnie napędzania, też są przyjazne. Mocy nie potrzeba im wiele i hybrydowy Croft, dysponujący sygnałem circa 25 W (po przeróbce nie znam specyfikacji dokładnej), mógłby chyba te Stone rozsadzić, a już na pewno za połową skali potencjometru sąsiadów pozrzucać z łóżek.

Trzeci obok ustawienia i mocy parametr użytkowy, to jakość podłączanego toru. Kolumny Stone dużo potrafią wybaczyć, grając gęstym i nasyconym dźwiękiem, niemniej ich pospuszczane ze smyczy brakiem filtracji soprany mogą zacząć żyć własnym życiem, niepomne teoretycznych dopasowań. W moim przypadku problemem okazało się zgranie ze źródłem, gdyż zbrojny w ruskie lampy 6H30 dzielony Ayon też sopranami potrafi sypnąć. Problem złagodziły podstawki od Avatar Audio, soprany się unormowały. Nie aż stuprocentowo i groźna Sweet Jane Cowboy Junkies ciągle z lekka swym groźnym „sssweet” sybilowała, ale było to całkowicie akceptowalne i w innych miejscach dające pozytywy, w postaci bardzo wyraźnego obrazowania, przyjemnej sopranowej łuny i przede wszystkim oczywiście dźwięczności.

Na rzecz zgodności fazowej głośników odchylone do tyłu, ale bez tweetera zsuniętego do boku.

Lecz co w tym chyba najważniejsze – można było tę sybilację podciągać pod prawidłową relację z nagrania, jako że na większości płyt partie sopranów, dzwonki, skrzypce i instrumenty dęte – ogólnie biorąc to wszystko, co może pokaleczyć uszy – ostre ponad własną naturę nie było. Klarował się przestrzenny i bardzo wyrafinowany obraz wysokich tonów, z ciepłotą, prawidłową wibracją, melodyjnością i słodyczą w kobiecych głosach. Jedyne, czego nie było, to lepkości. Lepkości nie dostaniemy. Żadne znane mi miejsca nagraniowe oferujące mniejszą czy większą lepkość, lepkim się nie okazały. Aż tak gęsto te Stone nie grają, kajmakowych smaków nie będzie. Jako że też nie grają słodko – słodząc jedynie śladowo lub najwyżej umiarkowanie. Ogólnie zatem lokujemy się bliżej naturalizm niż upiększania, co było wszak obiecane.

Sporośmy tego dźwięku już ujechali, a teraz sprawa basu. Czy faktycznie ten 18,4 cm dolny mid-woofer, wspierany tylną czeredą czterech pasów, może zaoferować to samo, a nawet więcej, niż głośnik, powiedzmy, 30-centymetrowy?  – Okazuje się, że i tak, i nie. Może bowiem bas znakomicie kontrolować, schodzić naprawdę nisko i przede wszystkim (co jest jego największym atutem) bas ów czynić wyjątkowo objętościowym. Basowe wejścia w muzyce elektronicznej będą niosły się po horyzont i dotykały nieba, a bębny taiko (jap.太鼓) pokażą swoją wielkość nie tylko osobom je znającym drogą przypomnieniową, ale brzmieniowo wielkie same z siebie też będą. I jeszcze (co też cenne i naprawdę istotne) bez żadnych pokażą to opóźnień i przesterów powodowanych zbyt szybką wibracją membrany. Szalone pałkowania w dziwnych metrach, charakterystyczne dla brzmień taiko, nie zdołały tych Stone pogrążyć w żadnej spośród kilkunastu aplikowanych prób. Jednak fizykę nie tak łatwo oszukać i nie ma zmiłuj, te same bębny taiko na wielkich Trenner & Friedl Isis o15-calowych wooferach (ø 38, a nie ø 18,4 cm) wypadały potężniej i prawdziwiej, wprawiając słuchaczy w ekstazę. Niemniej bas, podobnie jak sopran, u Credo Stone są w pełni, bez żadnych ale, high-endowej miary. Przestrzenne, precyzyjne i substancjalne – bardzo dalekie, wręcz przeciwległe, względem bycia wydmuszką o samym jedynie zarysie.

I jeszcze coś więcej o tych sopranach, że mianowicie obraz dzwoneczków okazywał się zawsze bardzo przekonująco plastyczny, a na niemały dodatek nie wpadający nigdy w sopranową przesadę. Jednakże odgłosy stepowania wykazywały przewagę trzasku obcasa nad głuchą odpowiedzią deski, a głosy w mowie potocznej były z lekka sopranami podbite, cokolwiek podrasowane. Co zawsze rodzi dylemat, ponieważ tak jest ekstatyczniej i jakby więcej słychać, natomiast nie jest to naturalne – nie odpowiada sytuacji z życia. I jeśli nawet brać pod uwagę, że głosy posługujących się mową potoczną nagrywane były w warunkach akustycznie aktywnych (sal większych od normalnych pokoi i o wyższych sklepieniach), to jednak czuć było podrasowanie, swoistą nadaktywność. Nieznaczną, akceptowalną, ale naturalność przekraczającą.

Podwójne przyłącza, najwyższej klasy własne zwory Metrum Lab.

Tym samym wywędrowaliśmy już na obszar tonów średnich, gdzie z audiofilską rozkoszą oddawałem się słuchaniu nagrań wszelakiej jakości. Credo Stone nie należą do kolumn, które wybaczyć mogą wszystko, toteż nie można ich polecać jako ideału do reprodukcji słabych nagrań, niemniej takie nagrania reprodukują bez zarzutu i bez męczenia słuchacza skrupulatną relacją o brakach. Zbyt na to są dźwięczne, nazbyt głęboko brzmiące i nazbyt nasycone, by jakakolwiek męczliwość przez piękno brzmień się przedarła i wyszła na plan pierwszy, czy choćby nawet drugi. Szczególnie, że bardzo dobrze realizowane są pogłosy, pojawiające się jako średnio mocne do słabych i całkowicie podporządkowane całościowej estetyce brzmienia – pozbawione wyskoków własnych. Nie były te pogłosy aż tak zjawiskowe, jak pamiętne od Avantgarde Duo Grosso (z przy okazji piekłem wyskalowania ich sekcji aktywnej na drodze prób i błędów, gdzie możliwości jest kilkadziesiąt tysięcy) – niemniej takie naprawdę smaczne i dużo całości dające. A skoro już się czepiam, to dodam jeszcze, że nie było też takiej łuny dźwięków i tak rozedrganej przestrzeni, ani też takiego dźwiękiem ataku, jak u Raidho D2, z ich aktualną ceną $54 000… Niemniej wszystko było w high-endowym wymiarze przy pełnej satysfakcji odsłuchowej. Dźwięk gęsty, ale nie przyciężki a nośny; doskonale prześwietlony i architektonicznie ukazany; szybko narastający i bardzo długo podtrzymany;  dobitnie trójwymiarowy i z pełną muzyczną skalą. Szczególnymi jego zaletami okazały się separacja źródeł i detaliczność; doskonała kontrola tudzież rozdzielczość basu, przy odpowiednim jego zgęszczeniu i ciężkości; naturalizm ludzkiego głosu ze śladowym jedynie sopranowym podbiciem w przypadku słabszych nagrań; i same te soprany sferyczne, odpowiednio harmonicznie złożone i przede wszystkim mające substancję – nie sam obrys.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

11 komentarzy w “Recenzja: ESA Credo Stone

  1. Paweł pisze:

    Recenzja opisana w kwiecistym stylu (jak zawsze bardzo wciągającym). Mnie jednak brakuje tutaj konkretów. Jeśli produkt plasuje się przynajmniej cenowo w hi-end i producent proponuje „przełomowe” technologie dla bezstronności recenzji produktu w tym budżecie z chęcią zobaczyłbym pomiary. Jeśli obudowa jest rzeczywiście sztywna możnaby badanie jej wibracji przeprowadzić za pomocą akcelerometru i załączyć wykres przebiegu częstotliwości przy odpowiednim napięciu sterującym. Dodatkowo sztywność obudowy to jedno o drgania całego zestawu przy tylu membranach biernych to drugie więc możnaby wtedy ocenić inżynierskie podejście do całego projektu. Wykres przebiegu częstotliwości na kilku osiach też byłby przydatny bo podsumowanie „nieznaczna nadaktywność sopranowa” jest zniechęcająca bo sugeruje nieliniowość. Tak się składa, że użytkuję japońskie kolumny w podobnym budżecie, których obudowa w dużej części jest zbudowana z jednego elementu będącego odlewem z masy syntetyczej podobnej do corianu (blaty kuchenne dupont) i takie technologie jak w ESA są już stosowane od kilkunastu lat przy produkcji kolumn hi-end. Pomiary o których wspomniałem i jeszcze wiele innych redakcja stereophile wykonuje przy sprzęcie z wyższej półki cenowej.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Z takimi postulatami trzeba się zwrócić do Esy, albo do redaktora Andrzeja Kisiela z magazynu AUDIO.

  2. Paweł pisze:

    Panie Piotrze, można się oczywiście zwrócić do w/w wskazanych ale to Pan pisze recenzje w sposób sprawiający radość z ich czytania oraz przywołuje Pan dużo przykładów (porównań) co pozwala jakoś w przybliżeniu spozycjonować recenzowane produkty

    1. Piotr Ryka pisze:

      Zająłem wobec pomiarów sprzętu audio stanowisko zewnętrzne, to znaczy korzystam oczywiście z danych producenta i czasem odnoszę się do cudzych poglądów powziętych z jakichś prywatnych pomiarów, jednakże opinię o danym urządzeniu czy akcesorium wyrabiam sobie wyłącznie na podstawie jego cech użytkowych, całkowicie z pozycji użytkownika. Jedyne pomiary prowadzę własnymi uszami i są one całkiem subiektywne, ale słuchanie muzyki też jest takie. Dzięki czemu zachodzi pełna synergia pomiędzy metodą a poszukiwanym rezultatem, przynajmniej moim zdaniem. Obiektywizujący w tym wszystkim pozostaje jedynie czynnik kontekstowy – porównywanie z wyrobami konkurencji. Ważniejszy według mnie o wiele od pomiarów, bo przykładowo szczytowe kolumny Avatar Audio w papierach mają górę pasma kończącą się na 20 kHz, podczas gdy odsłuchowo są to jedne z najlepszych i najbogatszych sopranów w ogóle.

  3. jafi pisze:

    Zmartwiło mnie zdjęcie podłączenia kabli kolumnowych i zworek do tych kolumn. Jeśli masz Piotrze jeszcze kolumny u siebie, to podłącz proszę kable kolumnowe do terminali nisko-średniotonowych, a zworki od tych dolnych do górnych. Powinno być lepiej tzn. mniej „bałaganu” na scenie.
    Swoją drogą ciekawe, czy te zworki dostarczone przez producenta mają zaznaczony kierunek?
    Na pewno można znaleźć lepszy kierunek, ale czy jest takie oznaczenie?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Oznaczenia brak, działałem na wyczucie. Metoda mieszanych podłączeń zwykle dobrze się sprawdza, ale być może proponowana jest lepsza. Kolumny jeszcze są i będę jeszcze ich słuchał, ale w tej chwili na stanowiskach stoją inne.

    2. Paweł pisze:

      Potwierdzam postulat jafi, w moich kolumnach (przy 2 parach zacisków) producent w instrukcji wskazuje aby kable single wire podłączyć do terminali LF (nisko-tonowych) w celu uzyskania maksymalnej jakości.
      W moich poprzednich kolumnach, które miały tri-wiring też wskazywał konieczność podłączenia kabla głośnikowego do zacisku średniotonowego i zakazywał łączenia na skos.
      Co do kierunkowości zworek są tak krótkie i raczej z wysokiej jakości przewodnika(pojedyńczy kryształ), że chyba kierunkowości nie da się usłyszeć (powinno to być podane przez producenta).

      1. jafi pisze:

        Ależ da się określić kierunkowość zworek, tym bardziej, że sam produkt i jego cena zawieszają wysoko poprzeczkę. Z mojego doświadczenia wynika, że kierunkowość ma „pierwszeństwo” przed jakością przewodnika określaną ilością N po przecinku.

      2. Piotr Ryka pisze:

        Zasięgnąłem informacji u źródła. Zwory nie mają oznaczenia kierunku, ponieważ nie są kierunkowe. Zarazem producent jest bardzo zadowolony z faktu użycia krzyżowego podłączenia kolumn, ponieważ testował wszystkie i to mu wypadło najlepiej.

  4. Paweł pisze:

    Panie Piotrze poczekam na Pana test kabli tego producenta.
    Używam raczej dobrych /sprawdzonych kabli z wyższej półki tj. Hijiri HGP Million, Verastarr (ten producent nie ma kierunkowości w kablach), Acoustic Zen itp. w zależności które źródło i który tor (stereo czy słuchawki). Jeśli napisze Pan, ze rzeczywiście jest duża pozytywna różnica to rozważę ich testowanie.
    Cena kabli metrumlabs wydaje się raczej wygórowana za produkt, w którym użyte materiały raczej pochodzą z produkcji ogólnie dostępnych komponentów i podlega jedynie jakimś procesom (postarzania?) oraz konfekcji (tutaj umiejętności są rzeczywiście ważne) lub innym objętym zapewne tajemnicą handlową.
    Współpraca podjęta z tak renomowaną marką jak ESA to chyba promocja dla metrumlabs.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Mają dostarczyć, zobaczymy. Wysłałem też parę własnych, które mam podwójne, do sprawdzenia rezultatów tego uszlachetniania. Porówna się poprawiane z niepoprawianymi i będzie wiadomo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy