Recenzja: Entreq Olympus – kabel słuchawkowy

    Nie podobała mi się ta recenzja od samego początku, już przed pierwszą postawioną literą.

Bo tak:

– O samym kablu już pisałem na kanwie łącza USB, a zatem znaną sprawą.

– Ale producent tajemniczy, nie wszystko mówi o sobie, nadal nie wszystko będzie jasne.

– Prócz tego pisanie o znaczeniu kabli każdorazowo potencjalną burzą, a choć nikt mnie już nie zaczepia, bo zwykłem dawać po uszach, to jestem tym trochę zmęczony.

    Lecz to i tak jeszcze nie wszystko, a nawet nie powody główne. Główny powód jest taki, że kabel połączono na stałe ze słuchawkami AKG K1000, które kiedyś przez długi czas (1989 – 2015) były flagowe dla nieistniejącego już austriackiego AKG, natomiast nadal są flagowe dla mojej kolekcji słuchawek. Mało tego – flagowymi też pozostają pośród wszystkich które zrecenzowałem, ale w tej roli już nie same i wyłącznie z kablem Entreqa. Co jest właśnie powodem, że w ogóle te słowa piszę, ale jeszcze bardziej niż wojowaniem z kablami zmęczony jestem wychwaleniem tych historycznych AKG. Od lat już nieobecnych w sensie obecności sklepowej, chociaż tak, macie rację – ciągle można nabywać na dość szerokim rynku wtórnym. Swym nieustannym tam cenowym progresem (niedawno widziałem ofertę w nierozpieczętowanym pudełku z wyceną ponad dwudziestu tysięcy) szydzą z nowopowstałych[1], nie pozwalając się wyprzedzać, jako że kiedy do takich nierozpieczętowanych dodamy cenę obligatoryjnego dla ich popisów entrekowego kabla, wdrapiemy się na pułap najdroższych spośród dzisiejszych, mieszając się pomiędzy HiFiMAN Susvara i Stax SR-X9000. Tym samym trafiając do klubu najelitarniejszych spośród oferowanych normalnie, aczkolwiek bywają jeszcze elitarniejsze – Sennheiser HE1 oraz HiFiMAN Shangri-La – ale jako efemerydy możliwe do powąchania jedynie drogą kupna.

    Z tego wszystkiego zieje nudą powtórnego opisu – braku elementów nowości i postępu. A jeszcze na dodatek przyjdzie opisać coś tak banalnego jak kabel; dwa są jednak, co najmniej, powody (nie licząc najbardziej zasadniczego, że kabel otrzymałem), by się zagłębić w temat:

– Po pierwsze, kiedy się tych AKG słucha z okablowaniem Entreq Olympus, to w kategoriach porównawczych słuchawkowego grania dajemy nura w muzyczny szał.

– Po drugie, audiofilski kabel jako byt poznawany wzrokiem jawi się jako nieciekawy przedmiot, ale kiedy go poznajemy słuchem, jawi się jako tajemnica.

    Właśnie wokół tej tajemniczości nagromadziły się spory o jej istnienie bądź nie: albowiem jedni utrzymują, że żadnej tajemnicy nie ma, ponieważ kabel nic nie robi poza zwyczajnym przewodzeniem, więc z każdym będzie identycznie, byleby właśnie przewodził. Drudzy natomiast (pomiędzy nimi to piszący) zostali empirycznie przekonani, że kable dużo mogą – mogą poprawiać, mogą psuć.   

    To psucie i to poprawianie właśnie jest tajemnicze, bo wg jednych nie ma mowy, żeby płynące w przewodniku elektrony[2] obrazujące falę akustyczną mogły dać lepszy albo gorszy obraz przekładający się na dźwięk; wg nich wszystko z tym związane dzieje się na podobieństwo pieczątek, gdzie przewód jest pieczątką, a muzyka dla pieczątki tuszem. – Jeśli zamoczysz ją w muzyce, dostaniesz zawsze ten sam wzór, ponieważ nie jest żadną sztuką tworzyć idealne wzorce pieczątek; niezależnie od materiału i precyzji wykonania zawsze będzie równie wyraźny, zawsze tak samo czytelny. Co innego atrament, czyli sygnał muzyczny – ten może dawać czytelności różne, ale sama pieczątka nie.

    W sumie szkoda mojego czasu na dowodzenie oczywistej rzeczy, że w zależności od substancji przewodnika, sposobu jej poprowadzenia oraz otoczki izolacji od zewnętrznych i wewnętrznych zakłóceń zależeć będzie czystość sygnału na końcu jego drogi. Fakt, że to dzieje się dynamicznie i że tam płynie jakiś prąd[3], zamąca co poniektóre umysły, analogia z pieczątką zaczyna działać jak zaklęcie o powszechnej identyczności. Bo kiedy ktoś się zafiksuje na tym, że prąd ma postać niezmienną i tylko płynie albo nie, traci możliwość zrozumienia, że sygnał pod postacią elektromagnetycznej fali może być mniej lub bardziej czytelny na skutek tego w czym płynie.[4] Zupełnie jakby ci w to niewierzący nie żyli na tym świecie i nigdy dotąd nie spostrzegli, że przykładowo dym lub mgła zaburzają jakość widzenia.[5] Według nich dzienne światło słońca i nocne światło gwiazd są zawsze identyczne niezależnie od stanu powietrza, a jeśli nawet nie, to czynnik transparentności w przypadku medium dla prądu w audiofilskim przewodzie jest identyczny zawsze. – I na tym kończy się rozmowa.       

   Mam nadzieję, że tym, którzy zechcieli przez powyższe przebrnąć cokolwiek wyjaśniłem odnośnie tego, czemu deliberacja nad kablami nie jest dla mnie pociągająca. Od strony dyskusji ze sceptykami jest ona zbyt trywialna; od strony rozwikłania fizyczności w najgłębszej jej naturze pozostaje poza zasięgiem. Nikt nie wie czemu prąd przepływa ani czym tak naprawdę jest; można to tylko obserwować i powierzchownie opisywać, nie można tego zgłębić. A że opisy zjawisk (nawet najbardziej naukowe) nie są tożsame z ich dogłębnym zrozumieniem, tego nie uczą w szkołach – to siałoby lęk pośród gawiedzi, pchało ją w religijność. O ileż łatwiej mieć do czynienia z tłumem głęboko przekonanych, że nauka (zwłaszcza empiryczna) wszystko dokładnie wyjaśniła, że można na niej poprzestawać. Na szczęście dla animatorów politycznych oraz tzw. pedagogów ludzie instynktownie boją się filozofii z jej okrutnymi pytaniami – wolą wierzyć w naukę albo w wieczne zbawienie. [6]

    Dobrze, zostawmy filozofię i jej narzędzia agnostyczne – zajmijmy się kablem jako takim w oderwaniu od wszystkiego poza muzyką.

[1] Ich cena na pierwotnym wynosiła zaledwie 2700 PLN.

[2] Czymkolwiek one są, czego dokładnie nie wiadomo. (Bo może na przykład rodzajem wibrującej w n-wymiarowej przestrzeni struny, a może czymś zupełnie innym.)

[3] De facto w metalu on nie płynie, tylko działa jak wahadło Newtona.

[4] Bo owszem – może płynąć bez zakłóceń, ale w próżni, co nie dotyczy kabli.

[5] Które także jest elektromagnetyczną interakcją, przy czym można je łatwo zaburzać nie tylko od strony nośnika, lecz także odbiornika: różną ilością dodatnich lub ujemnych dioptrii, też alkoholem etylowym podawanym doustnie lub atropiną dogałkowo.

[6] Filozofia też jest nauką, ale te bardziej szczegółowe z niej kiedyś wyodrębnione (jak fizyka czy biologia) zatraciły filozoficzny instynkt samokontrolny, w przypadku co słabiej zorientowanych adeptów nabierając pewności, że wszystko w swych zawężonych dziedzinach same są zdolne wyjaśnić. Otóż nic bardziej mylnego – „wszystko” jest poza zasięgiem.

Entreq Olympus – co wiadomo?

Napis nie pozostawia wątpliwości – nowa seria.

   Kilka już razy pisałem o firmie Entreq, nie ma sensu tego powtarzać innym doborem słów. Przypomnę zatem:

   Entreq Energy Transforming Equipment „The Sound of Nature”, będące autorskim dziełem i własnością Per-Olofa Friberga, zgodnie ze swą tytułową maksymą od startu w 2007 roku stawia na ekologię i naturalne podejście do wszystkiego czym się zajmuje i czym nie. Zawołaniem rodowym hasło: „Głos Natury”; w swym „O nas” Per-Olof wykłada, że ona, Pani Natura, powinna być dla wszystkich wzorcem oraz przykładem tego, jak pewne prawa muszą być przestrzegane i jak zmiany należy wprowadzać stopniowo, czerpiąc z obserwowania jej inspirację. Jako przykład swoich w tym zakresie dokonań podaje wynaleziony przez siebie preparat dezynfekcyjny „Virkon”, o którym wiem skądinąd, że ma postać różowego proszku i po rozpuszczeniu w wodzie służy do zamgławiania bakrerio- i wirusobójczą mgłą, której substancją czynną tlen. Virkon niszczy czynniki chorobotwórcze aktywnym tlenem i jest w tym wyjątkowo skuteczny – skuteczniejszy od środków dezynfekcyjnych opartych na antybiologicznych czynnikach jodu, chloru czy alkoholu, co potwierdziły profesjonalne testy. (Dla obeznanych z biochemią nie powinno to być zaskoczeniem – tak ceniony przez ekologicznie natchnionych tlen pozostaje najbardziej zabójczym dla życia pierwiastkiem zaraz po nieobecnym w przyrodzie plutonie; to właśnie skutkiem obecności tlenu w atmosferze nie tylko żyjesz, ale starzejesz się i umierasz.)   

    Prócz bycia audiofilem i wynalazcą Per-Olof Friberg szczyci się tym, że jest z zawodu i też zamiłowania rolnikiem; to tylko w Polsce ukuła się bowiem tradycja postrzegania rolników jako upośledzonych istot niższego rzędu, a powiedzenie: „Ty rolniku!” – uchodzi za obelgę. To konsekwencja posiadania przez obecną (zwłaszcza medialną) „yntelygencję” – te pożal się Boże „celebryty” i „autorytety” – rodowodu właśnie rolnego, a ściślej małorolnego lub bezrolnego (parobki). Licząc dwa, trzy pokolenia wstecz prawie wszyscy oni „autoryteci” wywodzą się z biedoty wiejskiej, proletariuszy lub najwyżej drobnego mieszczaństwa, bardzo się tego wstydząc, czego przejawem nienawiść. Tymczasem w takich krajach jak Dania, Belgia, Szwecja, Szwajcaria, a już zwłaszcza Holandia, rolnicy to swego rodzaju arystokracja, podczas gdy osoby nie będące posiadaczami ziemi są obywatelami niższego stanu; tak jak w szlacheckiej Polsce mieszczanin był kimś gorszym od szlachcica – mocium panie, ten tego, dobrodzieju …

    Właśnie do szlachectwa polegającego na zbrataniu z przyrodą wynikłym z wiejskiego życia nawiązuje Per-Olof i ma niemałą rację, aczkolwiek współczesne rolnictwo ma z naturalną przyrodą mniej więcej tyle wspólnego co konik morski z koniem, czyli także opiera swą biologiczność na DNA i podziale komórkowym. Poza tym podglądanie natury i czerpanie z jej stylu może doprowadzić do wniosków w rodzaju: „wszystko zżera wszystko”, albo: „silniejszy zawsze gnębicielem”; czego byśmy, jako ludzkości ogół, wydaje się nie chcieli, chociaż najbardziej zaawansowani „ekolodzy” mający portfele miliarderów tym właśnie się kierują. W Szwecji wygląda to jednak łagodniej, w tym też rolniczo dużo lepiej niż na większości globu, tak więc z przyrody czerpane wytyczne Per-Olofa nie całkiem pozbawione są sensu. To z niej, Pani Natury, wywodzi metodologię podpatrywania i cierpliwego testowania, pozwalającą eliminować błędy i pomału docierać do miejsc dotąd nieprzebadanych, aby odkrywać rzeczy wartościowe, poprawiające jakość życia. W naszym akurat przypadku odnosi się to do brzmienia, jako że jest Per-Olof  miłośnikiem muzyki i entuzjastą aparatury audio, parającym się audiofilią poczynając od 1976 roku. Na własnej skórze przerabiającym związane z tym radości i troski, bo jak o sobie powiada: nieobca mu gorycz rozczarowania drogim nabytkiem, który okazał się chybiony. Dlatego postanowił na własną rękę poprawiać co się uda, w czego ramach kable, kondycjonery i specjalne systemy uziemiające, plus trochę audiofilskiej biżuterii ze sławnymi „myszami” na czele. Albowiem w nazwie firmy zawarto cel przedsięwzięcia i ramy odnośnego działania: Energy Transforming Equipment.

Imiona wypalono w drzewie.

    Przyznać trzeba, że z powyższego dla lubiących duże cyferki parametrów technicznych i duże firmy w dużych halach za wiele nie wynika. Firma zajmująca się kablami i kondycjonerami to nie audiofilskie jądro komórkowe, to cytoplazmatyczna otoczka. Konkretne pudło metalowe – no, niech już ostatecznie z zewnątrz drewniane, ale nautykane elektroniką (Accuphase przykładem), także głośniki w solidnych skrzyniach z jednym chociaż wentylem basowym – oto jądro audiofilizmu. No tak, po namyśle trzeba przyznać, że kable temu potrzebne, a podobnie wszelkim słuchawkom (za wyjątkiem bezprzewodowych, ale te jakość mają słabszą). I nie wracajmy już do tego, ile te kable znaczą – zdaniem autora recenzji dużo; konkretnie ile i dlaczego, tym zajmiemy się zaraz.

    Przejdźmy wpierw do stratyfikacji jakościowej w katalogu Entreqa. Obecna zaczyna się od kabli z podstawowej rodziny Discover, nad którymi kable Konstantin (od których firma zaczynała i które nadal ceni); oczko wyżej Challanger – z użyciem droższych materiałów, za drogich dla Konstantin; następne to Apollo – kable neutralne i uniwersalne kategorii high-end zbierające najwięcej nagród; jeszcze wyżej grupa Atlantis, która chyba wybyła (w salonach występuje z adnotacją „oczekiwanie jeden tydzień”, podczas gdy na stronie firmowej nie ma); najwyżej od niedawna Olympus, z najwyższych olimpijskich szczytów. Kto olimpijskich kabli zakosztuje, ten wg zapewnień Entreqa nie będzie chciał już innych, choćby próbował najszacowniejszych i najdroższych. Kabel Olympus to kwintesencja muzyki w odniesieniu do kabli; aż dziesięć lat zajęło jego doskonałości opracowanie, w ramach którego nadal żyły plusowe skręcane ze srebrnych przewodów w jedną stronę, ujemne z miedzianych w drugą, też każdy minimalnie innej długości, tak by jak najmniej na siebie wpływały. Żadnych przy tym w tych żyłach stopów, gdyż one tylko psują, a wtyki zintegrowane z przewodami jako ich przedłużenia. (Ten sam metal, żadnych przejść ani łączówek.) Na koniec całkowita długość redukująca zakłócenia radiowe, czyli rozmiary ściśle określone w ciągu: 0,55 m, 1,1 m, 1,65 m, 2,2 m – i tak dalej).

    Wszystko to jednak cechy wspólne dla wszystkich kabli Entreqa, dlaczego te z rodziny Olympus najdoskonalsze i najdroższe? Ścisłej wykładni brak, ale prawdopodobnie dlatego, że wykonane z najlepszych surowców oraz najlepiej uziemione, a reszta tajemnicą. Faktycznie – kabel Atlantis pracujący poprzednio w AKG nie miał odczepu uziemienia, nowy Olympus ma. Odchodząca od głównego przewodu (grubego, okrągłego) srebrna żyła, drut solid core w płaskawej osłonie z czarnej bawełny, kończy bieg jako haczyk do mocowania w uziemieniu, którym w moim przypadku była drewniana skrzynka kondycjonera masy Entreq Silver Minimus (€ 585). Oprócz tego Olympus od poprzednika okazuje się grubszy i też cięższy, jak również ma rzecz sprytną, mianowicie drewnianą broszę z zapinką, którą można przyczepić do koszuli, bluzy czy swetra, chroniąc mocowanie kabla ze słuchawkami przed dźwiganiem jego ciężaru, co po dłuższym lub krótszym czasie musiałoby się skończyć rozłąką. (Najpierw słuchawek z kablem, potem ich obu z właścicielem.)

Kabel sprawdzono z jednymi słuchawkami.

    Za optymalną, czyli najmniej podatną na zakłócenia radiowe, całkowitą długość przewodu Entreq uważa 4,4 metra; testowanemu Olympusowi nie przydano aż takiej, ale jego 3,3 m także nie byle czym.

     Nie ulegało wątpliwości, że słuchawkowy Olympus odznacza się sporo większą pojemnością od wcześniejszego Atlantisa, tak jak ten też odznaczał względem używanego wcześniej Konstantina. Zaraz to poznać po dystansie pokonywanym przez potencjometr, także po całościowej tonalności i masywności dźwięku, wraz z większą pojemnością niższego i masywniejszego. Jakość idzie więc u Entreqa pod rękę z pojemnością, ta z kolei z grubością oraz ciężarem kabla.

   – Czy zatem cała ta lepszość to tylko grubsze żyły z wyższej czystości surowca?

   – Tego raczej nie można twierdzić, to oznaczałoby blagę z tymi dziesięcioma latami pracy włożonymi w serię Olympus.  

    – Ale na czym niekwestionowana podobno wyższość polega poza pojemnością oraz lepszymi surowcami oraz dodanym uziemieniem, tego się nie dowiemy. W sumie nic w tym dziwnego; każdy producent chroni swe tajemnice, chyba że chodzi o surowce, o których dobrze wiadomo, że inni z nich nie skorzystają, jak przykładowo z długokrystalicznej miedzi od Matsushita Electric Ltd., której Japończycy nie eksportują.

    Słuchawkowy przewód Entreq Olympus długości 3,3 metra, niezależnie od typu zakończenia na końcówce sprzętowej (w naszym przypadku głośnikowe widełki) kosztuje 8300 PLN. To podejrzanie mało na tle pozostałych z rodziny, gdzie trochę ponad metrowy interkonekt to 72 tys. PLN, a głośnikowy 2 x 2,2 m aż 130 tysięcy. Z wymaganym do optymalizacji modułem uziemienia cena rośnie co prawda do ponad dziesięciu tysięcy, ale takiego uziemienia potrzebują też wszystkie pozostałe, a głośnikowe nawet dwóch.

    Opakowaniem tradycyjnie drewniana skrzynka, podobnie jak drewniane są na kablu przewiązki. Oplotem także tradycyjna bawełna – czarna w osnuciu białą nitką, a sam kabel dość sztywny i dość ciężki, też poprzez dużą twardość odporny na zgniatanie. W Internecie próżno go szukać, nie figuruje na domowej stronie Entreqa, lecz polska dystrybucja GFmod bezproblemowo go oferuje.

Odsłuch

Tak samo jak poprzednio.

    Oprzyrządowaniem był wyłącznie mój system, w oparciu o źródła analogowe i cyfrowe – gramofon i CD. Różnice pomiędzy nimi nie na tyle jednak istotne, aby pisać osobne rozdziały, chociaż gramofon oferował w lepszym gatunku muzyczną tkankę, dzięki czemu był jednocześnie bardziej realistyczny i magiczny. Realistyczny jako bezpośredniejsze w odbiorze i prawdziwsze brzmienie; magiczny jako wchodzący w te rejony, gdzie realizm staje się nadrealny w porównaniu ze zwykłym życiem. Ale także CD potrafił wszędzie docierać, mimo iż w sensie analogowym (w jego wypadku sztucznym) nie z tą intensywnością. Za to w wymiarze tajemniczości i poczucia zmieszania realności z odrealnieniem docierał głębiej.  

    Dwie zatem tajemnice – analogowa i cyfrowa – ale o tym szerzej pisałem gdzie indziej; kto chciałby się zapoznać, albo sobie przypomnieć, może sięgnąć do tekstu recenzja.

    Tu zaś napiszę w nawiązaniu, że w obu tych domenach było to granie rzeczywiście magiczne (o które audiofil zabiega), co dochodziło do skutku także dzięki dwunastu lampom i dużej (jak na słuchawki) mocy, zdolnej przeradzać się w dynamikę i energetyczność dźwięku. Lecz tym, jaki to był dźwięk na tle innych słuchawek, zajmę się dopiero za chwilę; najpierw spróbuję scharakteryzować różnice między Olympus a Atlantis.

    Pomimo wielomiesięcznej przerwy dzielącej ich percypowanie niektóre odmienności dały się z miejsca wyłapać, a bardzo ważną pośród nich wspomniana zmiana tonalności poprzez większą pojemność.  

    Kabel Entreq Olympus zauważalnie niżej lokował swą tonalność, ale ani mu to nie burzyło sopranowego potencjału, ani nie przyciemniało brzmienia. Intensywność światła u obu miała dzienny charakter, z tym że przy kablu Atlantis medium z pewną „nieobecnością” w konsekwencji transparentności bardziej próżniowej, tym samym światło bardziej przenikliwe, podczas kiedy Olympus swoje bardziej nasycał intensywnym lecz napotykającym opór ośrodka światłem, też każdej materii większą gęstością.   

    Powtórzyła się przy tej okazji historia z przejściem od Konstantina do Atlantisa: początkowo powściągliwsze soprany nowego – droższego i grubszego – z biegiem czasu rozkwitły przyćmiewając wcześniejsze. Chociaż nie, zbytnio się rozpędziłem – przyćmienie miało miejsce pomiędzy Konstantinem a Atlantisem, natomiast soprany Olympusa nie przyćmiły tych z Atlantisa, w każdym razie nie pod względem intensywności, natomiast poprawiły kształt. Odczuwalnie niższa tonalność sprowadzała się bowiem niemal wyłącznie do dopływu masy – brzmienie AKG K1000 poprzez nowszy kabel flagowy zwiększyło wypełnienie i poprawiło trójwymiarowość. Co odnosiło się do całego spektrum, ale najlepiej widoczne było na obszarze sopranów, choć prędzej to byś pomyślał, że przeciwnie – u basów. Tak, bas także się lepiej wyrażał wypełnieniem i trzecim wymiarem, lecz jego z Atlantisem dynamika i znakomita wyraźność przy wypełnieniu całkiem dobrym już dawały basowe wzmożenia zdolne zrywać z fotela, w miejsce krytykowanego „pustego” basu z kablem oryginalnym.

Jako że przypięty na stałe.

     Bas z Olympusem jawił się jako pełniejszy, lecz to robiło mniejsze wrażenie niż w przypadku sopranów. Nie dlatego, że prawie żadne, niemniej inne doznania mocniejsze. Mocniejsze wrażenie robiąca większa trójwymiarowość góry przy zachowaniu jej ekstensji, też sposób bycia rzeczy bytujących za pierwszym planem. Także i to, że bardziej ucieleśniające się wzrostem miąższości głosy i cała reszta w zakresach średnich.

    Wszystko to było korzystne, wszystko poprawiające realizm – jako oddalanie słuchacza od przeżyć a realnych (które także potrafią porywać) – ale już o tym pisałem w recenzji łącza USB, że kable z nowej generacji flagowej Entreqa jawią się jako brzmieniowo zwyklejsze, i w tym właśnie tkwi ich siła. Jako że powrót z nich do tych udziwniających skutkuje odczarowaniem. Najpierw, przy przejściu z odrealniających na Olympus pojawia się wrażenie, że coś (to odrealnienie) straciliśmy, by zaraz potem, przy przechodzeniu odwrotnym, poczuć całą tych odrealniających sztuczność, już teraz nieakceptowalną.[7]   

    Kabel Entreq Atlantis był odrealniający mało, jako nadrabiający minimalny brak wypełnienia wyraźnością konturu i całościowym bogactwem brzmienia, ale Olympus to nadrabianie obnażył, robiąc rzecz najważniejszą, inne zalety spychającą cień. Trudno mi przy tym orzec, jak sprawa ta będzie wyglądała w przypadku tych słuchawek (czyli niemalże wszystkich), takich, które nie mają regulowanej odległości przetwornika od ucha. Ale można to zastępować zwiększeniem głębokości padów, tyle że więcej z tym zachodu. U AKG K1000 rzecz zaś banalnie prosta: kąt odchylenia muszli od głowy ma zakres regulacji od zerowego do circa 75°; ze słuchawkami na głowie regulujemy go dobierając najkorzystniejszą proporcję pomiędzy nasyceniem (bliżej ucha) a rozrostem przestrzeni (dalej). Z kablem Entreq Konstantin było to w moim przypadku blisko ucha, ponieważ nie lubię odchudzeń. Z Atlantis w okolicach połowy, przy nasyconym materiale nagraniowym czasem wyraźnie za. Z Olympus zaś to już otwarcie pełne lub niemal pełne – co bardzo uważnie sprawdziłem pod kątem realizmu. (Dobieranie kąta pod kątem.) Nie trzeba zatem zbytnio się wysilać, by zgadnąć, że z każdym z wymienionych kabli dostajemy innej wielkości przestrzeń tak samo nasyconą. Z kablem oryginalnym nasycenie zawsze kuleje, z Konstantin jest zdecydowanie lepsze, ale przestrzeń (chcąc realizmu masy) relatywnie niewielka, natomiast przy Olympus okazuje się ona wspanialsza niż u jakichkolwiek słuchawek. – Nie ma bowiem sztuczności pod postacią zwiększania sceny echem (co może być porywające, ale to nie realizm), a jednocześnie dostajemy całkowitą sytość materiałową – nic nie ulega odchudzeniu. Do postaci realistycznej nakarmione substancją dźwięki tańczą na gigantycznej scenie – a wszystko to, poczynając od dalekiego pierwszego planu, ujęte zostaje w spektakularną perspektywę, jakość holografii jest niezrównana.  

    Cztery razy jedynie miałem wcześniej okazję doznawać tego rodzaju przestrzennych uniesień[8]:   

    – z Sony MDR-R10, tyle że kosztem basu

    – z zatopionych w delikatności i niebiańskości Stax SR-Ω

    – z przywołujących fenomenalną realność Stax SR-007 Mk I, ale wyłącznie na płycie binauralnej stworzonej specjalnie dla nich przez samego Staksa

    – z inscenizowanych pogłosem, ale oszałamiających lotnością Grado GS1000

Teraz wymagający też uziemienia.

    Ciekawe przy tym, że ta specjalna płyta Staksa tak doskonale działa z tymi jednymi słuchawkami (najnowszy flagowiec X9000 też tego nie odmienił); smutne, że tamte dawne Grado nie były równe jakościowo w odniesieniu do wszystkich egzemplarzy; a najsmutniejsze to, że włączając w to AKG, wszystko to są słuchawki dawne. Pocieszeniem (tak mówią), że aktualne HiFiMAN Shangri-La są w mierze przestrzenności analogicznie zjawiskowe, lecz ich najlepsze osiągi podobno ze wzmacniaczem VIVA Audio, a nie własnym, z kolei cena $18 000 (samych słuchawek) wyklucza popularność.

    Wracając do dawnych AKG z najnowszym kablem. Za tego kabla sprawą można ich słuchać bez redukcji gęstości z otwartymi na max muszlami, a wówczas scena też się otwiera wielkością i holografią. Lecz sama ta wielkość, nawet z taką holografią, nie robiłaby aż takiego wrażenia, gdyby nie było tak mocnego nawiązania do realizmu kolumnowego. Naturalność sceny dźwiękowej – nie tylko dużej, ale i otwartej brakiem przylegania głośników do głowy, w efekcie czego słyszeniem każdego kanału dwojgiem uszu, to zupełnie inny rodzaj spektaklu niż ze zwykłymi słuchawkami. Co momentalnie uderza, lecz dopiero z kablem Olympus staje się tak spektakularne, jako że z nim dopiero pojawia się teatralność nie dosyć że otwarta, to jeszcze wielkoobszarowa.

[7] Zjawisko akceptowania sztuczności to dla audiofilizmu temat kluczowy, któremu można by poświęcić księgę. Zawsze obecne, odznaczające się ogromną różnorodnością form i stopni, diametralnie też różne gdy chodzi o czerpaną przyjemność i stopień świadomości odbiorców. My, jako audiofile, wszyscy żyjemy w sztucznych światach uważanych za uwodzicielsko realne, czerpiąc przyjemność ze zjawisk życie naśladujących, ale też odrealniających. Jednak z tym samym mamy do czynienia w każdym rodzaju sztuki, i równocześnie sama muzyka nie jest czym innym jak językiem odwołującym się do czystych emocji a nie znaczeń. (Rzecz jasna pomijając towarzyszące teksty.)

[8] Sennheiser Orfeusz bardzo blisko, lecz tak spektakularnej samej sceny nie daje. Za to ma inne wspaniałe walory, których konkurencja nie daje.

Odsłuch cd.

Ze sprytnym klipsem podtrzymującym.

    Wiem, ta recenzja ma postać ględzenia i prawie do nikogo się nie odnosi. Niewielu jest zapewne takich, którzy swe AKG K1000 zachcą wyposażyć w kabel Olympus, na dodatek złość wzbiera u pozostałych – co zdanie, to się dowiadują, że ich słuchawki gorsze. Ale zaraz będę pocieszał, tylko najpierw przyględzę odnośnie narratora, że mianowicie opisując swe AKG jeszcze z kablem Atlantis wszedłem w zatarg z takimi, którzy opisywali je jako mające najdoskonalszą i największą scenę. Tak, najdoskonalszą – owszem, ale największą – nie. Dopiero teraz dotarło do mnie, że głoszący takie poglądy słuchają tych słuchawek przy oryginalnym kablu z całkowicie rozwartymi muszlami, co mnie tak odstręczało, że nawet się takiej scenie dokładnie nie przyjrzałem. Balety anorektycznych cieni to aż może nie były, ale za chudo i nie lubię. O wiele lepsza sytuacja zaistniała przy kablu Atlantis i przedwzmacniaczu Phasemation (jednym z najdoskonalszych na świecie), który przejawił taką właściwość, że przy połowicznym i pełnym rozwarciu ta sama gęstość dźwięku. Też zatem muszle na roścież i otwieranie wspaniałej sceny – byłem tą wspaniałością oszołomiony, ale nie było to aż tak doskonale wypełnienie jak przy kablu Olympus.

   Tyle odnośnie relacji pomiędzy Atlantisem a Olympusem.

 

   W porównaniu do innych słuchawek, niezależnie od ich biegłości w tworzeniu naturalnych bądź nadnaturalnych scen, rozmach i naturalizm sceniczny rozwartych na roścież K1000 z Olympusem był czymś przytłaczającym. Dla tym zmartwionych dwa pocieszenia:

    Po pierwsze, słuchawki mające mały dystans do pierwszego planu (jak przykładowo najnowsze referencyjne Stax SR-X9000, albo klasyczne Grado RS1) potrafią nawiązywać z wykonawcami bardziej intymny, dotykowy kontakt, lokując ich na wyciągnięcie ręki zamiast ujmować w perspektywę z dalekim pierwszym planem, za nim mistycznym horyzontem. Wprawdzie nawet na maksimum rozwarte AKG utwory stricte kameralne umieją czynić intymnymi, ale to już nie będzie taka bliskość, że niemal ocieranie.   

    Po drugie, kwestia przyzwyczajeń. Faktycznie – w pierwszym odruchu po AKG z Olympus inne wydają się sztuczne, ale to trwa chwileczkę; mózg-magik momentalnie wkracza do akcji i raz-dwa wszelkie sztuczności zostają oswojone. Minuta, dwie i jest normalnie, nie czuć rozpadu na kanały. Z kolei kiedy w grę zaczyna wchodzić ten intymny kontakt z wykonawcami, wówczas to przejście z X9000 i im podobnych na K1000 skutkuje efektem rozłąki. Co prędko ustępuje, przytłoczone brzmieniowym przepychem, ale zawsze pociechą że: „Nie takie te AKG z Entrekiem doskonałe, żeby nic przeciw nim nie było.” Niemniej scenicznym naturalizmem przytłaczają, a lepiej nasycający brzmienie kabel jeszcze to potęguje, zwiększając dystans pomiędzy ich doskonałością a niedociągnięciami reszty. Reszty za wyjątkiem głośników nagłownych RAAL i Mysphere o analogicznej budowie z regulacją rozwarcia. Pytaniem pozostaje, czy tworzyć z tej trójki kategorię, czy na siłę spawać do reszty. Moim zdaniem różnice prezentacyjnego stylu i warunków użycia są na tyle istotne, że raczej wyosobniać. A że „Бог троицу любит”[9], potężna to trójka.

Z wielką renomą marki.

    Wyosobnienie jednak nie zamyka sprawy, są wszak aż cztery sposoby pomagania tym zwykłym, przylegającym do głowy słuchawkom. Jeden też czyniący je niezwykłymi – to zawarta już w nazwie technologia Crosszone, przykładająca do każdego ucha zespół kilku głośników miksujących sygnały kanałów. To też znakomity sposób – także prawdziwsza scena i na dodatek dźwięk tak gęsty już przy oryginalnym kablu, że inne zdają się odchudzone. Na użyteczny dodatek przyleganie do głowy, nie ryczymy na cały dom. Drugi sposób jest prostszy – to technologia Ultrasone nazywająca się S-Logic; sztuczka polegająca nie na mieszaniu kanałów, tylko specjalnym rozpraszaniu dźwięku na małżowinie usznej. Także dająca dźwięk o wiele bardziej gęsty, ale stereofonicznie nie wzbogacony[10]. 

    Dwa pozostałe sposoby wychodzą już poza słuchawki. Jeden to mieszanie kanałów na poziomie wzmacniacza, co nieraz działa lepiej od chwytu S-Logic Ultrasone, jednak nie dorównuje ani tej specyficznej trójce, ani trzem modelom Crosszone. (Choć trzeba przyznać, że najbardziej zaawansowane pod tym względem wzmacniacze niemieckiego SPL Phonitora dają efekty spektakularne.) Ostatni sposób płynie z samych nagrań, tak zwanych binauralnych. To sposób znakomity, tyle że bardzo sporadyczny. Takich nagrań niemalże nie ma – potrzeba do nich sztucznej głowy von Neumanna, której nikt prawie nie używa. – Po co, skoro już na poziomie mózgu działa dostateczna korekta, by sztuczność zwykłych słuchawek zdusić, żeby się dobrze sprzedawały zarówno zwykłe nagrania, jak i te zwykłe słuchawki. Ale naprawdę szkoda, bo płyta binauralna wydana lata temu na użytek wewnętrzny Staksa z ich flagowymi wówczas SR-007 Mk I wywarła na mnie piorunujące wrażenie, to był wjazd do krainy marzeń.

    Finalnie jeszcze parę słów o kablu, jego to przecież recenzja.

    Patrząc od strony brzmieniowej, czyli tej najważniejszej, posiada jedną właściwość – nie stwarza ograniczeń. Nie ogranicza sopranów, nie ogranicza basu, nie ogranicza nic pomiędzy. Oto jest sedno sprawy – non plus ultra. Bo przecież kabel w pozytywnej roli może jedynie nie ograniczać, sam kreować nie może. Nawet kiedy mówimy o którymś, że jest ciepły czy gęsty, to przecież nie w tym sensie, że chłodny sygnał ociepla nic oprócz tego nie zmieniając, rozrzedzony tak samo zgęszcza. Działając jako filtr (chcąc nie chcąc musi tak działać), nie może w żadnym stopniu czegoś do dźwięku dorzucić; uwypukla jedynie coś poprzez odfiltrowanie czegoś, jedno odfiltrowując inne wzmacnia. Być może również może rezonansowo pewne rzeczy pobudzać, ale porzućmy teorię, nigdzie nas tym razem nie zaprowadzi, na pewno nie pod moim przewodem. Nie piszę wszak rozprawy naukowej z dziedziny fizyki ciała stałego w kontekście przewodzenia prądu, tylko rozprawkę o słyszeniu w nielaboratoryjnych warunkach. Słyszenie to – i tylko ono – doprowadziło mnie do przekonania, że kabel Entreq Olympus przepuszcza szerokie spektrum akustyczne w jego widełkach niczego nie wycinając ani nie zniekształcając. Ściśle biorąc coś zapewne wycina i coś na pewno zniekształca, ale na tyle mało, że ludzkie ucho nie słyszy. Efektem sytość brzmieniowa w całej kompleksowości, o co niezwykle trudno, co prawie się nie zdarza. Muzykę dostajemy w naturalnej formie, jako prawidłowo uformowaną temperaturowo i pogłosowo przy pełnym rozwarciu i całym bogactwie. Dzięki czemu można się cieszyć zrośnięciem rzeczy rzadko współistniejących – naturalności i bujności. Nie ma coś za coś – super sopranów kosztem rachitycznego basu, kulturystycznego basu kosztem przyduszonych sopranów, intensywności sopranowej za cenę pogłosowości. Wszystkie tradycyjnie wyodrębniane składniki akustycznego pasma są jednocześnie ekspresyjne i naturalne; a ponieważ są takie, nie zjawia się deformacja. Jako że w audiofilizmie te deformacje na każdym kroku nam towarzyszą, zjawia się „z tyłu głowy” poczucie normalności. Normalności odnośnie proporcjonalności struktury i jednocześnie nienormalnie wielkie poczucie obfitości. Kiedy dodać do tego aspekt ochrony przed zniekształceniami (zarówno o postaci sybilacji, jak i przesterów basowych), dołożyć miąższość i łaszenie głosów oraz pełną dawkę energii z przełożeniem na dynamikę, dostaniemy to coś, co jest kablem niemal idealnym w najważniejszym dla audiofilskich kabli wymiarze brzmieniowym.

Także gwarancją mojego sprzętu.

    Od strony użytkowej niestety już tak idealnie nie jest. Kabel jest gruby, ciężki i mało elastyczny. Domaga się ponadto modułu uziemienia, a jego duża pojemność zwiększonej mocy wzmacniacza. Że drogi jest, to mu można wybaczyć – takie są ceny high-endu. Można nawet powiedzieć, że jest relatywnie tani – tani zarówno jak na kabel z najwyższej serii Entreqa, jak i na coś, co należy do najściślejszej elity kabli słuchawkowych, gdzie znajdujemy przykłady droższych.[11] Czy wybaczymy mu masywność i małą skrętność, to już będzie zależeć od miejsca użytkowania (z pewnością nie na ulicę), także gotowości wyrzeczeń. Mnie przy słuchaniu AKG jego budowa nie przeszkadza, tym bardziej, że ma zapinkę. Ale jak ktoś lubi ruchową wygodę i mały ciężar giętkiego kabla, to on najpewniej nie dla niego.

[9] Bóg trójcę kocha. 

[10] Niektórzy twierdzą, że w ich odbiorze wzbogacony, ale sam tego nie doświadczam, mimo że właścicielem takich słuchawek jestem od wielu lat.

[11] Kimber Axios, Danacable Lazuli Nirvana, JPS Labs Semiconductor, Transparent Ultra.

Podsumowanie

    Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, lecz tego konia dostałem po to, by mu właśnie zaglądnąć. To zaglądanie długo trwało, kabel się wolno docierał. Ale kiedy już dotarł, zęby mu się wyprostowały i zalśniły – ukąsił pięknym dźwiękiem. Z początku żałowałem Atlantisa, teraz go nie żałuję. Dostęp do większej naturalności poprzez zwiększoną gęstość i masywność, także do większej sceny dzięki szerszemu teraz otwieraniu muszli, to osiągnięcia warte zamiany. Na dodatek zwiększony odstęp od zniekształceń, w tym tych powodowanych przez odbicia.
    Użytkownicy słuchawek najczęściej nie są świadomi tego, jakie te odbicia są silne, jak znacząca część dźwięku jest rezultatem miotania się go wewnątrz komory. Co zabawniejsze, niejednokrotnie duża satysfakcja płynie z tego właśnie miotania – potęguje się bas i ciśnienia, potęgują się także echa. Bardzo trudno stworzyć słuchawki, a już zwłaszcza zamknięte, które tych odbić nie będą miały w rozmiarze XXL. Ogromna siła jakościowa pamiętnych już teraz tylko z nazwy Sony MDR-R10 brała się między innymi z tego, że tę umiejętność posiadały w stopniu niespotykanym. Nie ma pośród dzisiejszych zamkniętych tak dobrze to umiejących, mimo że chiński HiFiMAN kopiuje tamte muszle. Kopiuje kształt, lecz nie gatunek drzewa, nie postać membran i nie magnezowość opraw. Efekty w rezultacie ograniczone, nawiązanie tylko częściowe. Też historyczne, niewiele młodsze od tych Sony flagowe AKG były aż dziesięć razy tańsze, z kablem Entreqa (fakt, nietanim) są identyczne jakościowo z dodatkiem potężniejszego basu. Nie tylko obfitszego i schodzącego niżej, także wspaniale objętościowego – słucha się z fascynacją.
    Naturalna gęstość muzycznej materii przy całościowym wyważeniu pasma i fantastycznie szerokim spektrum – oto zalety Olympusa. Efektem pełna transparentność ożywiana nie tylko migotaniem drobin i dotykami poszmerów, także i gęstszą konsystencją, mocniejszą zawiesiną smaku. Sam smak zaś z tych najlepszych – poezja najwyższego lotu. A w takim razie od brzmieniowej strony nic, tylko same atuty. Niegłupio posiąść taki kabel.  

 

W punktach

Zalety

  • Najlepszy na świecie?
  • Skupia niezwykłe cechy.
  • Z jednej strony poczucie naturalności.
  • Z drugiej niesamowitość.
  • Przy dużej pojemności daje oczywisty w tej sytuacji potężny bas.
  • I oczywistą gęstość dźwięku.
  • Mniej oczywistą, ale też zrozumiałą wspaniałą średnicę.
  • Całkiem nieoczywiste wspaniałe soprany.
  • Brak echowości.
  • A jednocześnie wielką scenę.
  • W pełni przezierne medium.
  • A mimo to fizjologicznie jego odczuwalne.
  • Już do niczego nie w kontrze wyjątkowo trójwymiarowe brzmienie.
  • Szczytowej klasy szczegółowość.
  • Odcięcie od zniekształceń.
  • Poetykę i romantyzm.
  • Potęgę i dynamizm.
  • Pełne doznanie autentyzmu.
  • Niezapośredniczony kontakt z wykonawcami.
  • Spod szyldu ekologii.
  • A zatem zgodny z modą.
  • Szereg nowatorskich rozwiązań.
  • Przyjemny w dotykowym kontakcie.
  • Odporny na uszkodzenia.
  • Odczep dla uziemienia.
  • Użyteczna klamra podtrzymująca.
  • Sławny, ceniony producent.
  • Made in Sweden.
  • Polska dystrybucja.
  • Ryka approved.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Gruby.
  • Ciężki.
  • Nieelastyczny.
  • Drogi.
  • Technologicznie w dużym stopniu osnuty tajemnicą.
  • Znacząco podnoszący cenę moduł uziemienia.
  • Niewidoczny na stronie producenta.
  • Wyłącznie na zamówienie.
  • Z uwagi na dużą grubość przewodów nie do każdych słuchawek.

 

Dane techniczne

  • Typ: kabel słuchawkowy.
  • Przewodnik: żyła gorąca srebro; żyła neutralna miedź.
  • Każda skręcona w przeciwnym kierunku.
  • Każda o minimalnie innej długości.
  • Izolacja: teflon. (?)
  • Dodatkowy odczep uziemiający.
  • Dedykowany kondycjoner masy: Entreq Olympus.
  • Oplot: czarna bawełna.
  • Dostępne długości: 1,65 m; 2,2 m; 3,3 m; 4,4 m.
  • Cena: 8300 PLN   (3,3 m bez modułu uziemienia)
Pokaż artykuł z podziałem na strony

30 komentarzy w “Recenzja: Entreq Olympus – kabel słuchawkowy

  1. Sławek pisze:

    Panie Piotrze – fajna recenzja.
    Ale to kable typu solid core. O ile wzmacniacz lub kolumny stoją nieruchomo (pomijam wibracje), to słuchawek nie się słuchać siedząc nieruchomo, ponadto kiedyś trzeba te słuchawki na łeb założyć, a po posłuchaniu zdjąć. I w końcu kable typu solid core pękną – więc pytanie jak z trwałością – producent daje jakąś gwarancję na te kable? Podobno Entreq miał swego czasu dużo reklamacji z tego powodu a nawet produkcję zawiesił. Ciekawe, czy rozwiązali jakoś ten problem?
    Mam jeszcze kable srebrne słuchawkowe Lavricables, nie używam bo co i rusz to pękają przy wtykach do słuchawek, trzeba je nieustannie skracać.
    Moje zdanie jest takie, że kable solid core na słuchawkowe się nie nadają. Lavricables na swoje kable słuchawkowe gwarancji nie daje żadnej…

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Sądzę, że rozwiązali poprzez umocnienie. Kabel jest bardzo solidny, trudno go będzie uszkodzić. Konstantina i Atlantisa używałem łącznie przez wiele lat – fakt, były problemy z łączeniem przy muszlach. Ale ten ma to połączenie masywniejsze i odejmującą ciężar zawieszkę. Kilka miesięcy używania na razie mu nie zaszkodziło.

      1. Sławek pisze:

        No i tak trzymać, oby służyły niezawodnie. Z moich doświadczeń – a słuchawek słucham prawie codziennie – to mistrzem niezawodności jest FAW. Sytuacja idealna to taka gdy mistrz brzmienia = mistrz niezawodności.
        A swoją drogą, to ciekawe, czy Entreq zrobiłby kable do Crosszone (pisząc to na głowie mam CZ-10 z kablami FAW, piękny koncert Toma Waitsa Glitter and Doom Live…)

        1. Piotr+Ryka pisze:

          Tonalium naprawiało kabel do Crosszone i wg relacji przewody są cienkie, tak więc Entreq raczej nie. Ale dystrybutora trzeba zapytać.

  2. omnia 10 pisze:

    Jakby Pan porównał je z topowym sulkiem ? Wiem ze to mało dyplomatyczne ale czy jest niekwestionowany zwycięzca? Lubię dzwiek analogowy i cieply

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Chodzi o Sulka słuchawkowego, jak mniemam? Trudno porównywać kable używane w różnych słuchawkach, zwłaszcza gdy jednymi z nich są K1000. Bardziej zgaduję niż twierdzę, że Sulek spokojniejszy i cieplejszy. Bardziej skupiony na melodyce, mniej na dynamice. Który lepszy? To dopiero do ustalenia i zależy pod jaki gust. Podejrzewam, że dla mnie Olympus, a dla kogoś lubiącego analogowe ciepło i melodykę może Sulek?

  3. Colorfort pisze:

    Panie Piotrze.
    Posiadam Atlantis i Olympus od 2019 roku. Kupiłem wprost od producenta. – Swego czasu opowiadałem Panu o tym. Z perspektywy użytkownika: Olimpus ma pełniejsze spektrum dźwięków i pełniejsze składowe; soprany są wręcz pieczołowicie artykułowane ale bez cienia sylabizacji; bas precyzyjny z charakterem oryginalnych dźwięków instrumentarim akustycznych oryginałów; intymność i jednocześnie znakomita przestrzenność orkiestr i kameralistyki.
    Pierwsza wersja Olimpusa po roku użytkowania (bardzo ostrożnego) zaczęła pękać w kilku miejscach 9oddalonych od wtyków). Napisałem do producenta i wysłałem do naprawy. Po 2 miesiącach otrzymałem kabel, który wydaje mi się taki sam gruby ale jest bardziej wiotki (choć nadal jest sztywnawy). Po wygrzaniu kabel gra jeszcze lepiej. – Nie otrzymałem od Entreq’a słowa wyjaśnienia, ale jestem przekonany, że przysłali mi inną wersję Olympusa. Jak dotąd nie ma tendencji do ponownego łamania. Jednak piszę o tych tendencjach do pękania ze względu na nowych użytkowników.
    Pozdrawiam.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      To ja mam chyba starą, sztywną. Może to ta z Pana słuchawek – odzysk. 🙂

    2. AudioFan pisze:

      Dzięki za ten sygnał ostrzegawczy. Mam Entreqa Olympus od sierpnia, używam z Susvarą i również bardzo łagodnie się z nim obchodzę. Nie wyciągam bez sensu wtyczki 4 pin XRL ze wzmacniacza i kabelek za drewnianą beczułką (nie doczytałem jak się to fachowo nazywa) zwisa i jest skierowany zwykle w jedną stronę. Obserwuje czy coś się tam nie dzieje, ale jak na razie jest OK. Czy zalecanie wyciągać wtyczkę ze wzmaka?

      Trochę obaw miałem gdy przy zamówieniu Olympusa powiedziałem, że chcę go do Susvar. Dystrybutor odradził mówiąc, że Entreq do tych słuchawek już nie robi, bo Olympus jest zbyt ciężki i wtyczki w słuchawkach wypadają. Dopytałem czy ten problem też występuje w przypadku nowych Susvar z nowymi wtykami i na szczęście usłyszałem, że w tym przypadku jest znacznie lepiej. Do tej pory tylko raz się zdażyło, że z jednej słuchawki wypadła wtyczka i to z mojej winy, bo przypadkowo pociągnąłem za kabelek przy odwieszeniu słuchawek na stojak, który miałem ustawiony dość wysoko. Czyli nie jest źle, choć z innymi słuchawkami raczej to by się nie zdażyło.

      1. Mariusz pisze:

        Witam.Możesz coś napisać jak Olympus wpływa na brzmienie Susvar.Mam te słuchawki i szukam do nich kabla.Dziękuje.

        1. AudioFan pisze:

          Oryginalnie kabelki od Sus gubiły bas, dlatego poszszlył niemalże z automatu do wymiany, Po zmianie na Entreq Olympus usłyszałem w tym zakresie zadawalajacą poprawę.. Co ważne, kabel Olympus wygrzewa się dobre ponad 100 godzin, wcześniej zaokrąglal soprany.

  4. Colorfort pisze:

    Napewno nie 😉 tak jak pisałem wcześniej, rożnica sztywności jest niewielka, jednak jest. Sam nie bardzo to rozumiem, ponieważ grubość i waga kabla jest taka sama… i napewno jest to nadal solidcore.
    Pozdrawiam.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Różnica w sztywności wynika zapewne z gęstości wypełnienia międzyżyłowego, którego zadaniem jest tłumienie drgań przewodów. (Przewodnik prądu zawsze ma mikrodrgania.)

      Proszę mi przypomnieć, jakie słuchawki Pana Olympus obsługuje.

      1. Marcin pisze:

        problem z tymi wszystkimi kablami polega na tym, że jest to zakup w ciemno – osobiście nie wyobrażam sobie kupna kabla do słuchawek za 9000 tyś zł do słuchawek za 9000 tyś zł bez wcześniejszego odsłuchu; wydaje mi się, że to dużo $ dla audiofila (o zwykłych ludziach nie mówię, bo od razu stwierdziliby, że mają do czynienia z pomyleńcami), dlatego sam zrezygnowałem z takiego rozwiązania; stać mnie na taki kabel, ale nie do tego stopnia, żeby móc taką kwotę sobie po prostu przehulać i powiedzieć, że jeśli nie stwierdzę spektakularnych różnic (za taką kwotę, takich właśnie oczekuję) to trudno, 8 tyś zł to niewiele. Nie trafia do mnie argument – to słowa klasy średniej, jest wiele ludzi bogatych, ale których to niewiele. Znam sporo osób bardzo zamożnych, które posiadają dużo bardzo drogich rzecz, ale nigdy z nich ust nie słyszałem, że 8 tyś zł to żadne pieniądze i kupić jakiś kabel do słuchawek za taką kwotę to jak splunąć. Jeśli ten czy inny kabel wart byłby swojej ceny w moim przekonaniu to bym go kupił; w ciemno nigdy.

        1. Marcin pisze:

          p.s. chętnie posłuchałbym opinie użytkownika Colorfort w przedmiocie zastosowania tego kabla do utopi.

        2. Piotr+Ryka pisze:

          Odnośnie zachowań bogatych, to przypomina mi się dialog z serialu „Absolutnie fantastyczne” między sprzedającą modystką a łażącą po salonie klientką.
          – Ile to kosztuje?
          – Pytasz, ile to kosztuje? To znaczy, że cię nie stać. Wynoś się!

          Odnośnie zaś kupowania bez sprawdzenia, to przecież prawie wszystko tak się kupuje, niezależnie od ceny. Czy butów, garniturów, samochodów albo lodówek używa się tygodniami na próbę przed zakupem?

        3. AudioFan pisze:

          Gdy na początku lipca składałem zamówienie był nieco tańszy. Chyba na początku września cena śmignęła do góry. Ale to nie odosobniony przypadek, bo wszystko podrożało. Choć uwaga, sprzęt dCSa potaniał teraz w końcówce roku, bo kursy walut spadły. W nowym roku można się spodziewać kolejnych podwyżek.

          Jak ktoś kocha swoje słuchawki za 9K i chce dać im w prezencie taki kabelek, to jak najbardziej jestem w stanie to zrozumieć. 🙂

      2. Colorfort pisze:

        Obecnie RAAL a Atlantis Utopie. W obu przypadkach zleciłem konfekcjonowanie wtykami wprost w Entreq.

  5. Michal Pastuszak pisze:

    Rowniez uwazam ze swoboda propagacji fali dzwiekowej ma decydujace znaczenie w oddaniu naturalnosci i realizmu przekazu i zadne sluchawki klasyczne nie oddadza tego tak wiernie jak naglowne monitorki typu K1000 czy RAAL SR1a, dlatego tez aby nie chodzic juz na skroty przeszedlem finalnie na system kolumnowy jako moje glowne otoczenie muzyczne.

    Bede jednak trzymal typowe sluchawki do intymnych odsluchow, do ktorych nadaja sie w sam raz, moze nawet sprawie sobie GS3000x, bo jakos mam ogromny sentyment do tych drewniakow i sprawie sobie hobbystycznie system wieczorny/nocny w oparciu wlasnie o nauszniki.

    ps. odnosnie sluchawkowego kabla Sulka, jest on ok ale zdecydowanie za drogi na swoje walory, opisywana tutaj 'tania w porownaniu’ Luna niczym mu nie ustepuje a w niektorych konfiguracjach (Abyss 1266 i Wa 33) moze sie wrecz wydac ciekawsza/lepsza.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Grado GS3000 to dużo straconego czasu w walce o egzemplarz do testów. Podobno Grado produkuje ich bardzo mało, a sprzedają się bardzo szybko, nie ma wolnych sztuk żeby podesłać. Nawet nie wiem jaką teraz literkę dodają po tych trzech tysiącach, bo szybko się to zmienia.

      1. Michal Pastuszak pisze:

        To najnowsze wydanie GS3000 z dopiskiem 'X’ do ktorego sie odnosze, ma juz nowy, 52mm przetwornik, a i wizualnie same muszle ladnie sie prezentuja, to moga byc absolutnie czolowe sluchawki dynamicznej w obecnej produkcji, a co wazne, nie kosztuja jeszcze fortuny, jak to jest u konkurencji:

        https://gradolabs.com/headphones/statement-series/item/136-gs3000x

        1. Piotr+Ryka pisze:

          Wyglądają faktycznie kusząco, ale polska dystrybucja twierdzi, że zamawia i nie otrzymuje.

          1. Alucard pisze:

            Oni już sami nie wiedzą chyba co piszą bo mi napisali i to już dawno temu że na razie nie sprowadzają i nie zamierzają. Albo ściemniają. Kiedyś rozmawiałem z nimi przy okazji wstępnych negocjacji najwyższego modelu i to była bardzo dziwna konwersacja przez pocztę mail. Jak to dziś mówią młodzi ludzie, cringe. Albo creepy 😉

          2. Piotr+Ryka pisze:

            Znajomy już zamówił GS3000x, tak że bez łaski. Ale ma przywieźć dopiero w lipcu.

  6. miroslaw frackowiak pisze:

    Rzadko juz slucham swoich sluchawek K-1000 ale kiedy czasami zrobie odsluchy to jest to cudowne uczucie,majac wysokoskuteczne kolumny Goodmans i gramofon to jest fantastyczne analogowe sluchanie,zawsze interesuje sie nowosciami sluchawkowymi,szkoda ze CanJam w Londynie zrobili w srodku lata, kiedy akurat wszyscy sa na urlopach i nie moglem byc na tej pieknej wystawie.Caly czas mysle o sluchawkach Grado RS1x i bardzo chcialbym je posluchac,interesuja mnie jako drugie sluchawki,szukam tanszych sluchawek, ale bardziej spektakularnych,takimi byly i sa do dzis moje K-1000 to byl strzal w dziesiatke,nie podlega dyskusji ze to dzieki Piotrowi zrobilem ten zakup z wzm.Carym 300B graja wspaniale.

  7. AudioFan pisze:

    Piotrze widzę, że uziemiasz swojego Olympusa starszą wersją Minimusa. To był Twój celowy wybór po testach z AKG K1000 między tą wersja a droższa Silver?

    Sam będę testował obydwie wersje Minimusa z Olympusem i jak myślisz, który bardziej pasowałby do Susvar? Jakie zmiany obserwujesz w swoich słuchawkach gdy grasz na Olympusie z kondycjonerem masy i bez niego i czy to jest od razu słyszalna różnica, czy jednak trochę dokładniej trzeba się wsłuchać, aby te zmiany usłyszeć?

    I przy okazji zapytam. Spada jakość działania Minimusa gdy podepniemy do niego dwa urządzenia, czyli kabelek słuchawkowy Olympus oraz drugim odpowiedni kablem uziemimy np: DAC, czy lepiej osobno uziemiać każde urządzenie?

    1. Marcin pisze:

      https://www.youtube.com/watch?v=WH7Q-xO_lpQ
      proszę posłuchać, innych odcinków także, a zaoszczędzone być może dzięki temu pieniądze przekazać na fundację, schronisko czy dom dziecka – pożytek z tego będzie znacznie większy, a i żyć będzie lżej z myślą, że coś się zrobiło dobrego dla innych, niż dać z siebie zrobić nieuka.

    2. Piotr+Ryka pisze:

      To nie świadomy wybór, tylko przysyłając powiedziano że Silver, a przyjechał zwyczajny (czyli bez dosypki srebra). A ja nawet nie sprawdziłem, że to nie Silver, po długim czasie się zorientowałem. Nie mając Silvera, nie wiem czy podpinanie do dwóch go osłabia, poza tym mam drugi kondycjoner masy, to i tak do dwóch nie muszę.

  8. Piotr pisze:

    Który z kabli Entreq’a nadawał by się najbardziej do Utopii 2022 ? Czy może jednak lepszym wyborem byłby przytoczony w recenzji kabel Luny który jak Pan pisał podwyższał tonacje i „sypał sopranową sól” – a na tym mi zależy. Pozdrawiam

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Entreq Olympus na pewno będzie lepszy. Atlantis też, tylko nie wiem, czy jest jeszcze osiągalny.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy