Recenzja: ENLEUM AMP-23R

Brzmienie cd.

AKG K1000 (kabel Entreq Olympus)

Z wszystkimi wybitnymi sam też okazał się wybitny.

    Lepsze wrogiem dobrego? Tak, ale za pewną cenę. AKG K1000 z ekstremalnym okablowaniem przegoniły Susvary pod względem indywidualizmu: –  przegoniły wyraźnie, dorzucając chropawość, koloryt, personalizację i bezpośredniość. – Uwypukliły to wszystko, co każe skupiać na czymś uwagę, nie snuły opowieści, tylko kazały ją przeżywać. Ale to właśnie było ceną: – słuchanie bardziej zaangażowane to słuchanie bardziej męczące. W tym wypadku nie obciążone żadnym męczeniem poprzez brzmieniową wadę (wręcz na odwrót), ale obciążające większą dozą informacji i rodzących się wraz z nimi emocji z rodzaju interpersonalnych, a nie jedynie estetycznych. Muzyka Susvarami płynęła i orzeźwiała spokojnym pięknem, a z AKG wychodziła jako intensywność przeżycia. To było granie dużo bardziej na emocjach porywu i przykładowo jawiło się jako filharmonia w sensie całkowicie dosłownym: z głową trzymaną prawie w fortepianie i chórem dookoła.

    Przytłaczała intensywność przestrzeni wypełnionej muzyką, przytłaczała wyraźność dźwiękowych obrazów i struktur harmonicznych. To było arcymistrzowskie, ale skrajnie angażujące. Przeciwko temu Susvary wystawiały ogląd dalszy i bardziej całościowy – mniej deszyfrujący poszczególne dźwięki i mniej odsłaniający harmonie, za to bardziej echowy, kolorystycznie ujednolicony i mocniej poprzez uwydatnione echa operujący holografią. Z całą pewnością wszystko u AKG K1000 było wyraźniejsze, bardziej uwydatniające złożoność i prawdziwsze, ale to wcale nie zabijało Susvar, słuchało się ich z fascynacją dla piękna wielkiej przestrzeni i swobody płynięcia dźwięku. Dźwięku bardziej jednolitego i kreślonego nie tak wyraźnie, ale podawanego w takiej formie, że bardzo chciało się go słuchać. Fotografowanego kamerą o niższej rozdzielczości i nie tak dużej przestrzeni barwowej, ale fotografowanego artystycznie i oświetlonego po mistrzowsku. Spokojniejszym i bardziej jednolitym światłem, ale dzięki cofnięciu kamery i mniejszym skupieniu na szczegółach pięknie chwytającego całość i podkreślającego jej wielkość. Na pewno wybrałbym ostatecznie K1000, gdybym już musiał wybierać, ale prezentacja od Susvar też mnie całkowicie ujęła, wywierała niezapomniane wrażenie.

Zamknięte czy otwarte – to mu nie robi różnicy.

    Ale, ale – bo gubimy rzecz najważniejszą – zatraca nam się sam wzmacniacz. A to jego recenzujemy i o nim trzeba powiedzieć, że znakomicie napędził wszystkie słuchawki, a nie tylko najbardziej podejrzewane o pasowanie Sennheiser HD 800 i HiFiMAN Susvara. I moc – mocy naprawdę ma duży worek, tchnie energią aż miło. A jak wygląda to w poszczególnych przypadkach, to właśnie napisałem.

 

Przejdźmy do odtwarzacza

    Nie, nie powtórzę epistoły z wszystkimi słuchawkami – ograniczymy się do Susvar i K1000, dołączając do nich Audeze. – Audeze CRBN (elektrostatyczne i popisowe).

    Do uwagi o stosowaniu sztucznego uziemienia dorzucę teraz kolejną – otóż ze wszech miar słusznie i naukowo (jak mawiano w ZSRR) jest nie wyłączać Enleum z prądu. Nawet nie tyle nie wyłączać, co nie pozwalać mu przechodzić w stan oczekiwania. Jeżeli chcemy usłyszeć jak rzeczywiście jest dobry, powinien być pod prądem bardzo długo, najlepiej całą wcześniejszą noc. Zakładając zaś, że posiadacz go często używa, nie dać mu odsapnąć choć na chwilę, bo zaraz stygnie i gra gorzej. Ba, dużo gorzej nawet, a nie o to wszak chodzi. Że zaś recenzja dotyczy jego, a nie zbioru słuchawek, od razu też napiszę, że taki w pełni rozgrzany, gorący jak chleb z pieca, daje brzmienie całkowicie lampowe – z pełnym bogactwem harmonicznych, gamą kolorów, ciepłem, poetyckością, wycieniowaniem, wysmakowaniem i realizmem. Tak więc to rzeczywiście świetny wzmacniacz i jak na konstrukcję tranzystorową niemalże unikalny (podobny pod tym względem był Wells Audio Headtrip), ale kiedy nie dość rozgrzany, to nawet mi się nie podobał. Tak więc żadne słuchanie na chybcika, żadnych wyrywkowych przymiarek, tylko rzecz trzeba zorganizować, a wówczas…

 

Audeze CRBN

    Zacznijmy od elektrostatów podpiętych poprzez Woo Audio WEE kablem głośnikowym – czterometrowym i za 24 tys. O tyle to istotne, że taki długi daje lepsze brzmienie, gatunkowy tym bardziej. Elektrostatyczne Audeze nie zagrały tak dobrze, jak z mojego systemu, ale tylko nieznacznie gorzej. Troszeczkę mniej subtelnie, troszeczkę mniej magicznie, z cokolwiek też słabszym basem, ale przy całej realistycznej trzeźwości swojej miękko, ciepło i z melodyjnością bardzo wysokiego poziomu (w tym zerowym podostrzaniem i nie forsowaniem przerysowanych konturów).

Natomiast stwarza różnicę obecność kondycjonera masy.

    Kontury tworzyły bardziej poprzez wypełnienie i separację, a przede wszystkim przez swoistość różnicującą; ani trochę pomimo takiej melodyjności nie gubiącą chrypek ani szorstkości faktur, co jak najlepiej o brzmieniu świadczy. Jako że właśnie taka melodyjność nie jest powierzchowna – tej, tak nawiasem, nie znoszę.

    Dokoła ciemna aura, a w niej złociste dźwięki o bardzo dobrym wypełnieniu – organizacji kontaktu ze słuchaczem jako nacierająca, bliska, bezpośrednia, a ciśnieniowość medium zależna przede wszystkim od nagrania. (Czasami tylko śladowa, a czasem bardzo wyraźna, podobnie jak głębia i holograficzność sceny.)

    Odnośnie scenografii muszę wstępnie zaznaczyć, że dobra separacja brzmień oraz ich indywidualizacja wybitna podporządkowane były wymogom formy całościowej – to ona, jako koherentne, zharmonizowane działanie dźwięków pełniła rolę wiodącą. Zatem żadnego komponowania formy z wyosobnionych elementów i czasem z tego względu głębia sceniczna i holografia nie docierały do słuchacza jako forma nadrzędna, a element całości. W tym sensie elektrostatyczne Audeze wyraźnie różne stylistycznie od złoto-brązowych Omega II Staksa, gdzie właśnie najpierw holografia, a ciepłe, melodyjne brzmienie w niej, a nie przed nią.

   Ogólnie biorąc większa fascynacja samą muzyką niż sceną jej rozgrywki, więcej (pomimo takiej melodyjności!) ataku niż relaksu, sytość brzmieniowej pełni, głębia i barwność brzmienia.

 

HiFiMAN Susvara

    Na drugi ogień Susvary. Zafascynowały mnie już przy komputerze, ale nie w taki sposób, jakiego bym oczekiwał pisząc wcześniej recenzję. Recenzując je nabierałem własnych przekonań, ale w pamięci mając nierzadko spotykaną opinię, iż są zupełnie wyjątkowe, po prostu z wszystkich najlepsze. – I chyba są, a przynajmniej trochę – jako ucieleśnienie tego, czym nie stały się AKG K701. Słuchawki z całkiem innego poziomu cenowego i czasów już minionych, ale mówiące o sobie, że naturalistyczne, spokojnie i wysmakowane brzmienie to jest ich misja audiofilska, w tym będą niezrównane.

I kable słuchawkowe – one zawsze robią różnicę.

    Niestety, pomimo rzeczywiście takiego stylu zwyczajnie mnie nudziły. Brakowało zarówno Élan vital[1], jak  i wystarczającej perfekcji. Czego się nie da powiedzieć o Susvarach; te są faktycznie ucieleśnieniem doskonałości płynącej ze spokoju. A przynajmniej są takie napędzane wzmacniaczem ENLEUM AMP-23R, o którym też z kolei wielu głosi, że jest referencją dla tych Susvar.

  – W czym ta perfekcja spokoju znajduje uzasadnienie? Tak samo jak przy komputerze pokazała się perfekcyjna otwartość, podobna do wynikającej z konstrukcji u K1000 i analogicznej dostawanej od Final D8000. Dźwięk na zewnątrz wypływa z tych słuchawek zupełnie bez oporu i bez resztkowych odbić. W każdym razie takie sprawia wrażenie i jest to bardzo przyjemne. Oprócz tego jest doskonale spójny, a jednocześnie rozpostarty na ogromnej przestrzeni. Przestrzeni często kusicielsko tajemniczej i ozdabianej świetną holografią. Najpierw uderza ta otwartość, zaraz potem ogrom przestrzeni, a potem dociera do nas, że to jest dźwięk doskonale spójny, podporządkowany nadrzędnej formie. Tą formą właśnie spokój i ujednolicona tonacja barwna – nie usiłująca pstrokatym wzorem przykrywać efektownych szarości o dużym walorze nostalgii i wzmiankowanego spokoju. Jednocześnie trafność tonalna w całościowym wymiarze jest wysoce przekonująca – czujemy, że to gra poprawnie, a nie tylko upaja. Oto kolejna satysfakcja. Ale pod powierzchnią spokoju czają się także nerwy – soprany potrafią strzelać i być naturalnie ostre, naturalizm postaci uderza,  autentyzm bywa porażający. Że to planary, to i bas nie będzie od macochy, a ponad wszystkim dominuje zniewalająca przyjemność słuchania – tego się słucha i słucha, i ciągle chce się więcej.

 

Dan Clark Audio STEALTH

   Słuchając tak doskonale grających Susvar, a wcześniej też Audeze, nie mogłem się powstrzymać przed przymierzeniem do nich STEALTH. Bez żadnych obaw ani też bez przesadnych oczekiwań – to słuchawki ogólnie biorąc tego samego poziomu co też planarne Susvary i Abyss 1266. Zagrały od Susvar inaczej i też genialnie, tworząc wielki spektakl pod każdym względem, chociaż bez takiej otwartości i aż tak wielkiej sceny.  Brzmienie zaistniało ciepławe, ale chłodniejsze niż Audeze, a za to bardziej kontrastowe i w dobrym sensie agresywne. Brzmieniowy atak szedł frontalnie przy dobrym wypełnieniu, znakomitej dynamice i super rozdzielczości. Nie brzmiało to przede wszystkim melodyjne (jak u Audeze), ani nie porażało otwartością (jak u Susvar); ściany pomieszczeń pogłosami i zwyklejszymi odbiciami rysowało natomiast bardziej wyraźnie, a jednocześnie popisyowało się intensywnością, rozmachem i doskonałą tonalnością. Od obu wcześniejszych mniej łagodne, bardziej trójwymiarowe i przede wszystkim popisowe – z narzucającą się spektakularnością. – Zatem nie relaks, ten czy inny, ani magiczna swoboda lotu, ani upajanie melodyjnością, a zmasowany teatralizm i realizm epicki. Brzmienie forsowne, konturowe, gęste; odnośnie tej gęstości zaskakujące, bo one zwykle nie zgęszczają. Bas mocny i nietwardy, złożoność harmoniczna ważniejsza niż melodia.

 

AKG K1000

Abyss to jedne ze słuchawek chętnie z ENLEUM używanych.

    Na finał AKG K1000 – którym, tak między nami, chętnie wyrządziłby jakąś krzywdę na zasadzie „bij mistrza”, ale nie dało się, nie dało. Jedyną krzywdę mogę zrobić ENLEUM, do którego wyjść głośnikowych podpięte, w przypadku wyjątkowo cicho nagranej płyty doszły do końca skali potencjometru i jeszcze im było mało. Do ich nietypowej impedancji wzmacniacz więc nie do końca pasował, lecz nie mam drugiej płyty takiej cichej pośród około pięciuset, zatem naprawdę wyjątek. 

   Odnośnie pozostałych spraw, to nic się nie zmieniło względem grania przy komputerze, poza przyrostem jakości. Otwartość siłą rzeczy u tych słuchawek największa, to wszak otwarte głośniki. Scena równie duża jak Susvar i bardziej perspektywiczno-holograficzna, mocniej narzucająca swą obecność. Ale na niej brzmienia odmienne – nie łagodne, a intensywne. Bardziej chropawe i kontrastowe, intensywniej nasycone materią i kolorytem, określające się wyraźniej. Mocniejszy indywidualizm, silniejsze wżycie w życie, przytłaczający realizm bez skrawka odpuszczenia na rzecz spokojnej melodyjności. Jak trzeba, to smyczkiem po gołych nerwach, jak trzeba, to sopranami jak z bata. Do tego bas wyrysowany najdokładniej i schodzący wcale płyciej niż u najlepszych, o ile pominiemy ekstremalne Ultrasone. Tak więc zadowolenie, że to słuchawki moje, ale ktoś mógłby, z łaski swojej, zrobić nareszcie lepsze. (Są inne równie dobre, ale gdzie lepsze – bo nie widzę.)  

 

Z kolumnami

    „Kiedy coś jest do wszystkiego, to jest do niczego” – głosi znane przysłowie. Podpinałem więc kolumny z pewną rezerwą, ale tylko niewielką, bo brzmienie od K1000 też przecież pochodziło z odczepów kolumnowych. Tak naprawdę spodziewałem się zaś, że zagra bardzo dobrze, ale będzie się do czego przyczepić; i będą to rzeczy małe, ale być może z tych, które smak psują.

– Nic takiego nie zaistniało – zaistniał słuchacz zaskoczony znakomitością brzmienia. Znakomitego pod każdym względem: od dynamiki i precyzji, po czar wyrafinowania, pogłosowej oprawy, cienistej aury i intensywnego tętnienia wszelkiego smaku dźwiękami. To był naprawdę wielki spektakl w wykonaniu małego wzmacniacza, napędzającego bezproblemowo czterodrożne kolumny. Napędzającego w stylu lampowej świetności z gatunku nie tych push-pull pentodowych, a triodowego czaru. Stuprocentowy teatralizm, sycenie dźwiękiem całkowite – aktorzy i scenografia szczytowego poziomu.

Jeden przycisk i dwa światełka – to wszystko prócz potencjometru.

   Chwalę – a co z krytyką? Zaistniała ta sama sytuacja, co przy AKG K1000 – ta sama wyjątkowa płyta okazała się nagrana tak cicho, że potencjometr doszedł do końca, a kolumnom było za mało. Co było zaskoczeniem, jako że na normalnie (czytaj: przeciętnie) nagranych płytach nie potrzebowały nawet połowy skali dla pełnej potęgi brzmienia, z czego wyciągnąć trzeba wniosek, że przyrost głośności słabnie za połową, a więc kroczy nierówno. A w każdym razie tak się zdarza w niektórych, rzadkich przypadkach.

    Druga uwaga krytyczna także jest relatywna, ale nie w odniesieniu do rozmiaru kolumn, pojemności głośnikowego kabla ani poziomu głośności do jakiego wyskalowano nagranie. Chodzi o sam brzmieniowy styl i odnośne upodobania. Otóż przy teście zwykłej mowy wyszło na jaw, że wzmacniacz lekko upiększa poprzez podrasowanie. Czyni to przy tym sprytnie, dobrze się z tym maskując. Albowiem nie zmienia wysokości głosów. Te pozostają zasadniczo prawidłowe, pojawia się w nich sama ekscytacja – recytujący mówią do słuchających z zaznaczającą się emfazą. Emfazy tej nie daje się zauważyć u śpiewających, ani tym bardziej w dźwiękach instrumentów, tak dobrze w całość się komponuje. (W każdym razie ja nie umiałem.) Muzyczny przekaz jawił mi się jako świetny i niczym nie skażony – a w takim razie to drobiazg, małe odstępstwo od realizmu ścisłego, niemalże nieuchwytne. Poza tym: – A co to szkodzi, że z lekka emfatycznie? – przecież też dzięki temu teatralizm domyka spełnienie, słucha się z większą fascynacją.

– Nie, zdecydowanie nie ma się czego czepiać, zagrało z kolumnami pięknie.  Tak pięknie, że z niejaką przykrością (jako miłośnik słuchawek) musiałem sam przed sobą przyznać, że czterodrożne Audioformy potrafią nieco więcej niż nawet najlepsze słuchawki. (Minus intymność.)

[1] Pojęcie wprowadzone przez zapomnianego dziś filozofa Henri Bergsona, przed I wojną najmodniejszego. Oznaczające immanentną w Kosmosie dążności do kreowania życia i wcielania go w coraz doskonalsze, coraz też bardziej energetyczne formy. Potocznie możemy to określać witalnością: – Wszechświat wg Bergsona jest witalny i kreatywny, a nie bierny i przypadkowy.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

12 komentarzy w “Recenzja: ENLEUM AMP-23R

  1. Stefan pisze:

    Szkoda tych fabrycznych nóżek bo zmieniają Enleum i takie np. Isoacoustic nie są w stanie im dorównać.
    Teraz są w komplecie i to dobrze nie trzeba kombinować.

  2. Mateusz pisze:

    Mocno przeceniony wzmacniacz, choć jeżeli ktoś szuka lampowego brzmienia w kompaktowej formie tranzystorowego wzmacniacza to chyba nie ma konkurencji. Mimo wszystko i tak wolałbym WA33.

      1. Piotr+Ryka pisze:

        Tak, tylko że na początku roku to było jeszcze przed wojną i wszystko było tańsze. Poza tym wtedy nie dawano podstawek w komplecie. (2800 złotych zdaje się solo kosztują.) Nie bronię wystawiaczy cen, ale trzeba to brać pod uwagę. Niższa cena byłaby oczywiście przyjemniejsza, ale w przypadku Enleum jest nastawiona raczej na grube portfele, co tłumaczą wyjątkowością. (Wszystko się jakoś da wytłumaczyć.)

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Woo Audio WA33 to nie jest jeden wzmacniacz, to wiele wzmacniaczy. Ilość możliwych garniturów lamp i dostępnych wariantów budowy wewnętrznej daje ogrom możliwych kombinacji. Niedługo coś na ten temat napiszę w uzupełnieniu do recenzji.

    2. szczygieł pisze:

      Trzeba tez wziąć pod uwagę ze Enleum można podpiąć zarowno do kolumn jak i sluchawek ijednoczesnie majac gwarancje brzmienia najwyższych lotów.
      Niestety nie stać mnie ale odsłuchu pamiętam do dziś.

  3. Piotr+Ryka pisze:

    Kiedy wydaje ci się, że o słuchawkach, a zwłaszcza tych najdroższych, jeżeli nawet wszystkiego nie wiesz, to przynajmniej o nich słyszałeś, wówczas świat wyprowadza cię z błędu:
    https://www.spirittorino.com/en/collections/headphones/products/valkyria-titanium

    1. Robert pisze:

      A tych Pan słyszał? Ponoć świetne (dobry bas i dociążenie jak na elektrostaty) i całkiem przystępne cenowo. Chociaż teraz pewnie bardzo trudne do ściągnięcia: http://perun.prfi.ru/

      1. Piotr+Ryka pisze:

        Tym kiedyś się przyglądałem, trafiłem na nie przypadkowo. Na nie, to znaczy na to zdjęcie. Kiedyś, tak jakąś dekadę temu, słuchawki robił także Rudi Stor, właściciel firmy z Triestu, ale nie ma już jego słuchawek ani wzmacniaczy.

      2. alx pisze:

        O czym pan pisze?
        To nie są elektrostaty a zwykłe słuchawki dynamiczne.
        Proszę nie wprowadzać ludzi w błąd.

        Dodatkowo FR jest bardzo nietypowy. Na pewno nie sa to słuchawki neutralne w swoim strojeniu.

        1. Sławek pisze:

          Elektrostaty. 580V. Proszę wejść na ww. linka i sprawdzić.

  4. Mariusz pisze:

    Witam.Panie Piotrze czy dało by się z Panem porozmawiać telefonicznie.Chodzi o kable do Enleum i Susvary.Jak tak to proszę o nr tel na maila.
    mariusz.178@interia.pl.Dziękuje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy