Dźwięk
RAAL Immanis
Zacznę od wysokiego C, które staczając się w język plebejski można zamienić na „z grubej rury”. A bez wikłania się w zawiłości najróżniejszych potocznych określeń powiem, że zacznę od słuchawek RAAL Immanis, które zrobiły w ostatnim czasie oszałamiającą karierę, wielu chce widzieć w nich najlepsze i spośród przeszłych, i obecnych. Sam pod tym się nie podpiszę, ale że są nadzwyczajne, to nie ulega wątpliwości. Nie ma takiego parametru, który by je osłabiał, jest za to wiele wynoszących. Ale żeby faktycznie tak było, coś musi być wstępnie zrobione, a nie jest to coś oczywistego. Recenzenci i użytkownicy donoszą, że trzeba im zapewniać cieplarniane warunki odnośnie toru – i to jest oczywiste, bo nie było w słuchawkowej historii wielu, które na wzór Grado RS1 potrafiłyby grać z pudełka zapałek i też wszystko było w porządku. RAAL Immanis z całą pewnością do takich nie należą, lecz mam na myśli inny warunek. Warunkiem tym zastąpienie dostarczanego z nimi kabla pomiędzy nie a adapter, kabla Star-8 Mk II Silver, wcześniejszym takim Mk I, noszącym oznakowanie prostsze, po prostu Star-8 Silver. Kablem cieńszym i nakrapianym dwukolorowo, a dokładniej czerwienią i bielą na zasadniczej czerni. Kablem dającym coś szalenie istotnego, a mianowicie intensywniejszy, wyżej idący sopran. Co wnosi do postaci brzmienia rzeczy o tak kluczowym znaczeniu, jak dopieszczenie wokali, przydanie obszarowości bezkresu i dopełnienie do pełnej skali opisowej roli pogłosów. Brzmienie z nowego Mk II jest masywniejsze i ociężałe, czego nie należy mylić ze spowolnieniem, ponieważ jest bardzo szybkie, ale niezdolne do szybowania. A mówiąc bardziej brutalnie – jest przyziemne. Nie smakowało mi i nic nie sprawi, by stało się inaczej, chyba że kabel ten po nie wiem jakim czasie pracy przeistoczy się w Mk I. Odnośnie którego z mojej strony jedna uwaga mogąca wydać się krytyczną, ale sam tego tak nie widzę. Z tym Mk I kluczowe dla oceny sybilacji nagranie „Sweet Jane” Cowboy Junkies pokazywało swoje sweet na samym skraju syku węża, ale to był jedyny wyjątek, a na odwrotnej stronie korzyści bez porównania większe.
No dobrze, ale przecież nie mamy za temat RAAL Immanis… Rzeczywiście, nie mamy, lecz z ich okablowaniem wiąże się należąca do sprawy historia. Naczytawszy się o poprawach przynoszonych przez doskonalszy Mk II, a przede wszystkim nie mając do dyspozycji starszej alternatywy, posłuchałem tych RAAL Immanis rzecz oczywista z nim, tyle że to był początkowo Divaldi AMP-04. I bardzo prędko, i jakże błędnie, doszedłem do mylnego wniosku, że co jak co, ale Divaldi i Immanis nie będą chodzić w parze. Tymczasem ze starszym Star-8 Silver (ale nie z nowszym Star-8 Mk II Silver) para Immanis-Divaldi jest niczym na wystawę. Z tym, że jeszcze ona lepsza, gdy miejsce AMP-04 zajmie AMP-05. Żadna to strata, AMP-04 nie jest rynkowo dostępny, dobrze więc, że to AMP-05 podobał mi się bardziej. I na nim się skupiając mogę, a nawet muszę napisać, że przy przetworniku Phasemation i bardzo dobrym, ale wcale nie maksymalnie drogim okablowaniu, grało to na najwyższych obrotach. Długie godziny słuchałem, nie mogąc się oderwać, a przecież mając za plecami aparaturę, że klękajcie narody. Wcale mnie do niej nie ciągnęło, rozparłem się wygodnie przy komputerowym ekranie – i raz plik z dysku, a raz z TIDAL, a raz dla odmiany z YouTube – raczyłem się muzyką. Taką o doskonale dobranej masywności, że z jednej strony dociążenie, a z drugiej lotna forma. Taką, że czernie tła i światłocieniste wizje, ale tak osadzone w realiach, że wcale o tym się nie myśli, tylko ze smakiem przyswaja. Bas? Bas intensywnie obecny – szybki, duży, trójwymiarowy i do tego jeszcze wyraźny, odznaczający się znakomitą fakturą i unikaniem przesady. Tam, gdzie go z innymi słuchawkami potrafiło brakować, z tymi był jak należy, a tam, gdzie nagraniowo wykazywał przesadę, z tymi w przesadę nie popadał. Na drugim skraju sopran, który przy Star-8 Silver był popisowo – namiętnie wręcz – dochodzący do swoich szczytów, zdobiąc muzykę tym wszystkim, co sopran może ofiarować. I znowu żadnej przesady, nawet archiwalne nagrania z koloraturowymi sopranistkami były nie tylko jadalne, ale wręcz apetyczne. Głupio się wyraziłem, bo „apetyczne” nie pasuje, jako nazbyt trywialne – były bogate duchowo i intensywne przeżyciowo. Czuło się w nich zarówno upływ lat z widzeniem ich minionych czasów, jak i znakomitość rzemiosła wielu dawnych śpiewaczek.
A pogłos, a doznanie bezkresu, a pokazowe ekscytacje? – to wszystko na szczytowych poziomach, o co podczas pierwszych z nimi kontaktów słuchawek tych nie podejrzewałem. A pomiędzy skrajami prawdziwy Kwiat Sekretu (że skubnę od Almodovara) – wokale tak nasycone indywidualną esencją, że wstaje się i bije brawo. Kontakty międzyludzkie nawiązywane zarówno w odniesieniu do naturalności głosów, jak i niesionych przez nie emocji, pozwalały jedynie chwalić, nie było w tym nawet cienia jakiegokolwiek pejoratywu. A na ozdobę, i niemałą, fantastyczna rozdzielczość i rozpoznanie szczegółów – warstwa wtrącanych dźwięków – całego tego szumu tła, stukania, westchnień czy nabierania oddechu – to wszystko lubiący tego doznać dostają w dawce XD, o ile nie jeszcze większej.
Czyli co? Czyli perfect? No tak, nawet mierząc w najwyższych kryteriach było to pokazowe granie, i kto choć raz w życiu takiego nie słyszał, z pewnością byłby w szoku. Jednocześnie uwaga, na duchu podnosząca, że nie tylko przy drogich lampach SET czarować te Immanis mogą. Nie są tak potęgowe jak Spirit Torino Valkyria i tak scenicznie niesamowite jak AKG K1000, ale ogólnie fantastyczne, między innymi z tym Divaldi. A on przecież nie za sto tysięcy, ani nie za pięćdziesiąt, ani dwadzieścia nawet…
AudioQuest NightHawk
Ze słuchawkowego Olimpu zeskoczmy do cenowego przyziemia. Dlaczego tak lubię te słuchawki i dlaczego tak ich nie lubię? Lubię, bo dają fantastyczne brzmienie, nie lubię, bo ich nie ma. Dlaczego Sennheiser HD 600 mogą tak długo trwać rynkowo, a te znikły tak prędko? Nie powiedziano nam tego, znikły sobie i już. Ale kto kupił, ten posiada, sam przezornie kupiłem. Mając stale używam, tej recenzji też się przydały. Faktem, że nie popisały się aż taką głębią przenikania w materię brzmieniową, tak wyrafinowaną umiejętnością podziału na poszczególne dźwięki, taką też samą głębią brzmienia i aurą wokół dźwięków, niemniej ciągle to była muzyka wysokiego lotu. Nieznacznie tylko bledsza i mniej poseparowana na poszczególne brzmieniowe frakcje, niemniej wciąż intensywnie basowa, strzeliście sopranowa i analogowo bez zarzutu. Nie aż tak całkowite nasycenie i finalna precyzja, ale wciąż to tak dobrze brzmiało, że siadać, nic nie gadać, słuchać.
Ultrasone Tribute 7
Kiedyś flagowe, nadal brzmieniowo unikalne studyjne Ultrasone, nie miały już problemów ze spadkiem nasycenia. Miały natomiast niewielki problem z kontrolą swego basu, który basową nutą trochę podbarwiał tony średnie. Niemniej – a przy tym mimo tego, że w pauzach pojawiało się mruczenie – słuchanie okazało się lepsze niż z NightHawk i nie gorsze niż z RAAL. Zarazem stylistycznie inne.
Nasycenie i moc basu to czynniki kluczowe, decydujące w zasadniczym stopniu o intensywności przeżycia. A że basowi towarzyszył przyrost głębi brzmieniowej, energii oraz drajwu, tym bardziej było to kluczowe. Towarzyszyły też piękne pogłosy, przydające postaci brzmienia dodatkowego wymiaru, a na decydujący stylistycznie dodatek otaczał to wszystko surowszy niż u pozostałych klimat, stanowiący przeciwny biegun tego, co zwiemy łagodzeniem. W moim postrzeganiu muzyki suma tego to coś, czego najbardziej lubię słuchać, a co żadną nowiną, jako że fun factor tych Ultrasone zawsze był uważany za maksymalny. I odnośnie jedna uwaga – to wszystko nie układało się w perfekcyjną całość na jedno pstryknięcie palców; producent oswojenie z układem Ultrasone S-Logic szacuje na siedem minut, po takim mniej więcej czasie lepsze okazywały się też wybrzmienia – snucie muzycznych wątków pokrewne było temu z RAAL, a bas jeszcze intensywniejszy. Wahadło skali częstotliwości wahało się więc jeszcze szerzej, nieznacznie mniej po drodze akcentując centrum, ale i tu indywidualne esencje głosów i wszelkie odcienie ich barwy znajdowały dobitny wyraz.
Krótko mówiąc to brzmienie miało dryg, gęstość, jazdę, maksymalnie skumulowaną energię, ciemną z błyskami sopranowego światła aranżację i pokazową głębię esencji. Może i bas trochę swawolił, chociaż po oswojeniu to znikało, za to poryw… – tego nie dawało się obejść, trzeba było w tym siadać. Rock – istna petarda; elektronika – wielkopolowa; symfonika – zgniatająca; wokal – dożylny, ciemny, gęsty, brany z sal pod gotyckim sklepieniem intensyfikującym rewerby; fortepian – jak organy; organy – jak filary nieba.
– I żeby gorzej nigdy nie było, to lepiej już nie musi. Pięćsetwatowe głośniki tak grają: ściany się kruszą, żywioł.
Dan Clark Audio STEALTH
Jak Ultrasone mistrzami basu i mieszających światło z mrokiem gęstych klimatów echowych, tak STEALTH mistrzami czystości, wyraźności, dokładności i przejrzystości. Medium czyste jak łza, rozdzielczość jak u RAAL, to samo głębokie przenikanie muzycznej materii i rozpoznanie dźwiękowych barw. Same te dźwięki nieco zaś mniejsze, lżejsze, kruchsze, ulokowane trochę dalej i bardziej wzięte w perspektywie, bez takiego poczucia bliskości. Z wszystkiego tego brzmienie przywołujące w pierwszych chwilach na myśl dobry układ tych słuchawek z Divaldi – ta czystość, brak zniekształceń! – jednakże rock okazał się za lekki, a symfonika nie tak walcująca jak z Ultrasone ani z RAAL. Tak więc z Divaldi DCA STEALTH tak raczej do muzyki popowo-rozrywkowej, a jak poważnej, to kameralnej, a nie opartej na mocy.
HiFiMAN Susvara
Ku niekłamanemu memu zaskoczeniu Divaldi bez problemu poradził sobie z Susvarami; i to do tego stopnia dobrze, że nastąpiła wymiana – on dał im szybkość i dynamikę, one jemu masywność i barwę. Pełne w obliczu tego zaskoczenie, bo szybkość i dynamika u tych pierwotnych Susvar „Veiled” to dla wzmacniaczy tytaniczna praca; sam producent powierzył jej wykonanie wzmacniaczowi o mocy 50 W na kanał. A tu 2,0 W mocy muzycznej zupełnie wystarczały, mimo użycia kabla o bardzo dużej pojemności, autorstwa tak nawiasem Waldemara Łuczkosia, czyli współtwórcy wzmacniacza. Na pierwszy rzut muzycznego ucha brzmienie było bardzo podobne do otrzymywanego z RAAL, ale najbardziej przy srebrnym całym u tych RAAL okablowaniu. Kiedy pomiędzy wzmacniaczem a adapterem zjawiał się kabel miedziany [2] (brzmienie z którym wolałem), RAAL stawały się spokojniejsze w wyrazie i bardziej zaokrąglające dźwięki, jako analogicznie wyraźne, a równocześnie mniej wyrywne. Jako też bardziej analogowe (bardziej od Susvar!) i odnośnie faktury brzmienia trochę też bardziej pastelowe; mniej mające sopranowego połysku, co przy przejściu na srebrny kabel ulegało zmianie – pastele zastępował blask, a analogowość stawała się nie lepsza niż Susvar. Przy miedzi zaś większe nasycenie i większa koncentracja na melodii niż rozdzielczości i drajwie, podczas kiedy ze srebrnym kablem pomiędzy wzmacniacz a adapter nie dałbym głowy, że (pomijając inne czucie na głowie) zdołałbym w ślepym teście odróżnić RAAL Immanis od Susvar okablowanych Tonalium przy napędzaniu przez Divaldi.
Final D8000 PRO Da Capo
Na koniec coś specjalnego, początkowo nieobecnego, sprowadzonego intencjonalnie. Wieść niesie, za moją i nie tylko sprawą, że te słuchawki, a precyzyjniej wszystkie Final, ze wzmacniaczami Divaldi wyjątkowo się lubią. Nie inaczej też w tym wypadku, a więc sytuacji współpracy świeżej daty flagowców; Divaldi AMP-05 i Final D8000 PRO Da Capo to debiutanci rynkowi i flagowe wyroby zarazem; musiały się tu spotkać, co wymagało kuriera. Nie po próżnicy pan Kurier styczniową porą się trudził, dostarczył coś bardzo potrzebnego. Po podłączeniu Final Da Capo (które wcześniej grały już u mnie z Divaldi, ale z AMP-04) od razu wylądowałem na obszarze niecodziennej przestrzeni – takiej wyjątkowo rozległej i wyjątkowo otwartej. Półzamknięte topowe Final sprzedają takie brzmienie, jakby nie tylko były otwarte, ale wzorem K1000 nawet nie przylegały do głowy. Odrobineczkę z tym ostatnim przesadzam, aż tak otwarte nie są, niemniej poczucie otwartości oferują niezwykłe. Dawne Stax SR-Ω i Grado GS1000 będą się tutaj kłaniać, ale o ile obszarowo podobne, to co do stopnia otwartości nie powiem, zbyt dawno miałem do czynienia. Nie o takie porównania jednak nam tutaj idzie, a o wybory realne. Jak zatem to się miało do Susvar i RAAL Immanis? Otwartość i bezpośredniość Final niewątpliwie była największa, przy jednocześnie większej niż u Susvar naturalności, pozbawionej ocieplania i czarowania. Odnośnie porównania z RAAL, podobny styl traktowania muzyki, analogiczny jak u nich nacisk na wyjątkowo dokładne opowiedzenie każdego jednego dźwięku. Tyle że scena dla tych dźwięków w przypadku Final głębsza i jednocześnie mniejsza dawka ciepła niż kiedy RAAL z miedzianym kablem pomiędzy wzmacniacz a adapter. No cóż, flagowe Final PRO Da Capo srebrny kabel mają firmowy, co nie oznacza chłodu, ale oznacza neutralność; temperaturę proponowaną bardziej jak późną wiosną na dworze, a nie domową przy kominku. RAAL wprawdzie też muzyki nie grzeją jak płonące polana, ale trochę przy tym miedzianym okablowaniu środowisko miały cieplejsze i mocniej ocienione, co je czyniło bardzo zbliżonymi do Susvar okablowanych Tonalium. Można to woleć, można nie, a najważniejsza analogia z dopowiadaniem dźwięków do końca, tak jakby jedne i drugie (RAAL i Final) w porównaniu do pozostałych dostały od jury więcej czasu na opowieść o swoich brzmieniach, pomimo że de facto żadnego wydłużonego czasu, tym bardziej spowolnienia. Nie działo się nic okropnego, czym ongiś traktowały słuchających Sony MDR-CD3000, jakże boleśnie potrafiące krzyżować piękno brzmienia ze spowolnieniem biegu. Spowolnienia u słuchawek planarnych ani wstęgowych z natury rzeczy nie występują, a jedynie precyzja pracy membran RAAL Immanis i Final D8000 Da Capo PRO pozwala im mimo szybkiego tempa mieścić w nim tak rozległe opowieści. Divaldi jeszcze dopomagał, jednym i drugim podsuwając wigor i jednocześnie skrupulatność. Pozostawał więc wybór między nieco innymi scenami, innymi temperaturami i większym u RAAL naciskiem na analogowość, u Final na bezpośredniość i otwartość. Susvary były bardzo bliskie obu, a Ultrasone, które także ogromnie mi się podobały, dalece inne stylistycznie.
Z firmowym zasilaczem
Na koniec raz jeszcze sprawdziłem zasilacz nagniazdkowy z kompletu, pochodzący od chińskiej firmy Grees. Całkiem on jest masywny (460 g) i ma na grzbiecie czerwony włącznik kołyskowy, nie musi więc być stale pod prądem. Na tle mogącego uchodzić za referencję wielokrotnie większego Sboostera okazał się niemal dorównujący mu pod względem barwy, analogowości i generalnie elegancji, ale wyraźnie ustępujący w odniesieniu do dynamiki, i mniej, ale też, zakresu rozwartości pasma. Brzmienie poprzez Sbooster pojawiało się żywsze, bardziej skrzące i obfitsze basowo, też wyczuwalnie sopranowo. Kto zatem skupia się na elegancji, a dynamika nie jest dla niego kluczem, temu Grees może wystarczyć, ale do pełni dynamicznego szczęścia i rozmachu na skrajach pasma Sbooster chcącym się przyda, co przy jego umiarkowanej cenie wydaje się grą wartą świeczki.
[2] Tylko domyślam się, że miedziany, może tylko z innego srebra.
Na ostatnim AVS rzuciłem uchem i naprawdę dawał radę. Zapytałem Pana od producenta (ale nie Pana Waldemara, bo go tam nie widziałem) ile za to cudo, odpowiedział, że 10 000 PLN. No widzę, że cena uległa aktualizacji 🙂
No cóż – ceny wzmacniaczy słuchawkowych są dziwne, są dziwne, są dziwne…
12 000 za tę popielniczkę? Heh 😛
Nie opowiadaj. Wzmacniacz ma zewnętrzny zasilacz, a ten może być bardzo duży. To analogia z Naim Headline, który też był malutki, a z wielkim zasilaczem kosztował 32 tys. PLN.
Przepraszam za czasową dziurę, ale karta graficzna padła, a kupno nowej bezgłośnej nie jest niestety kwestią udania się do sklepu. W dzisiejszych czasach, jak chodzi o podzespoły komputerowe, na półkach nic nie ma.
Witam.Z opisu wynika, że lubi Pan i ceni AudioQuest NightHawk.Czy mógłby Pan podać nazwę słuchawek które brzmią podobnie jak NightHawk ale dają jeszcze lepszy jakościowo dzwięk a nie kosztują fortuny?
Nie natrafiłem na takie słuchawki. Pytanie tylko, gdzie stawiamy granicę cenową.
Bardzo dziękuję za odpowiedź.Dla mnie granicą to 10 000 zł
https://www.audiosystem.com.pl/produkty/gs3000x/
Targować się o cenę, może coś spuszczą.
Panie Piotrze a czy mógłby Pan wskazać słuchawki do 5 tys. zł o brzmieniu jak w naszej korespondencji?