Recenzja: Dayens Ecstasy IV sc

Odsłuch

Bateria wejść i wyjść.

  Badanie stanu faktycznego zacząłem od separacji galwanicznej. Posłuchałem najpierw jak gra słuchawkowy wzmacniacz Ayona podpięty do odtwarzacza bezpośrednio, a jak poprzez Dayensa. Różnica okazała się oczywista w słyszeniu, trudniejsza do interpretacji. Odtwarzacz Cayina, którego nie poznaję, odkąd zasilam go kablem Sulek 9×9 (żaden z tego dla ciebie, Czytelniku, pożytek, od dawna go nie produkują i nawet firma przestała istnieć), grał dając sygnał wprost na wzmacniacz ciemniejszym, bardziej miękkim, obłym i zgęszczającym czernie dźwiękiem. Natomiast poprzez Dayensa te czernie się rozgęszczały i rozjaśniły w sensie tła, ukazując więcej szczegółów.  Analogicznie jak to ma miejsce podczas rozjaśniania ekranu, tyle że nie zrobiło się tutaj zbyt jasno, tylko w sam raz – z minimalnym wciąż przyciemnieniem. Nie za jasno więc nawet dla tych, którzy lubią lekko przyciemniony krajobraz, przy jednoczesnym doświetlającym uwyraźnieniu pierwszego planu i wydobyciu detali z tła. Sam siebie nie namówię  jednak na stwierdzenie, że było to lepsze niż bez Dayensa. Było inne. Bardziej przezierne, widzące lepiej głębię. Pierwszy plan oczywiście też i z zachowaniem efektownej bryły, ale o bardziej wyrazistych, cieńszym piórkiem sopranów rysowanych konturach. Mniej aksamitnie, mniej miękko, te gęste czernie po rozjaśnieniu już tak nie pieściły i nie skrywały spraw tajemnych. Więcej światła, więcej oczywistości, więcej sopranowego blasku – więc  bardziej dzienna atmosfera; nie taka, jak to się robi w klubie albo teatrze, kiedy tył ginie w mroku i po kątach też ciemno, by było właśnie tajemniczo, ciekawiej. Oba podejścia wykazywały się przy tym muzykalnością, bardzo dobrym wrażeniem trójwymiarowości i efektowną holografią, tyle że obraz bez Dayensa kładł nacisk na czar miękkości i niedopowiedzeń, a ten z Dayensem na twardszą wyraźność oczywistości. Mniej był gładko-otulający, bardziej widokowy i wraz z tym głębszym widzeniem dystansowy. Dorzucę jeszcze, że w tej sytuacji do Dayensa pasować będą kable generujące dźwięk gęsty i wyrobiony muzycznie; broń boże jakieś cienko brzmiące albo jasne.

Tyle o separacji galwanicznej na pojedynczym przykładzie, a teraz o Dayensie jako pasywnym przedwzmacniaczu pomiędzy odtwarzaczem a końcówką mocy. Cayina zastąpił dzielony odtwarzacz Ayon CD-T2/Ayon Stratos, ślący sygnał końcówce Crofta właśnie poprzez Dayensa.

Jest gniazdo dla zasilania, ale to zasilanie buforuje jedynie pstryczki, by podczas przełączania nie było bum! ani trzasków.

Prawdę mówiąc oczekiwałem jakiejś zmiany, chyba głównie dlatego, że zmian się zawsze wygląda. Nic jednak z takich rzeczy. Pracując jako całościowy przedwzmacniacz Dayens Ecstasy zachowywał się dokładnie tak samo, jak kiedy separował galwanicznie. Raz jeszcze pokazał tą samą niezwykłą cechę – nie rozjaśniając całościowo przekazu bardzo starannie oświetlał poszczególne elementy przedstawienia – coś jakby fosforyzowały w mroku, choć żadnej fosforyzacji nie było. Coś  niewątpliwie dla tych, którzy lubią widzieć wyraźnie i lubią detaliczność. Owa swoista „fosforyzacja” miała miejsce za sprawą sopranów, które dość mocno się eksponowały. Nietrudno zgadnąć czemu, wiele za tym stało czynników. Poczynając od dzielonego Ayona, który ma wprawdzie aż dwanaście lamp w obu częściach, ale wśród nich cztery H30 mocy, które taki dosadny, kreślony wyraźną sopranową kreską obraz dają. Wielu ulega temu urokowi, na przykład Gerard Hirt z Ayona i Jarek Waszczyszyn z Ancient Audio; to bowiem bardzo dobry punkt startowy dla przyrządzenia super dźwięku. Jako że nie jest trudno coś ostrego utemperować; tępoty natomiast wydźwignąć się nie da – pozostaje rozkładać ręce. Kolejny czynnik to srebrne okablowanie i srebrne transformatory Dayensa. Wiadomo, srebro tak już ma. (Oyaide i topowe Siltechy oraz topowe Kondo to chwalebne wyjątki.) I wreszcie hybrydowy Croft, oto końcówka mocy od zawsze rysująca wyraźnie; jeszcze wyraźniej (chociaż z wyższą kulturą) odkąd ma najlepsze z możliwych dla się lampy 6060 Brimara z początku lat 50-tych. Jedynie zatem wpinane pomiędzy urządzenia miedziane interkonekty Sulka oraz wielkie Zingali 3.15 z tubami Omniray na końcu tego wszystkiego dawały temu łagodność. Wypadkowa? Bardzo interesująca. Nie tylko tą osobliwą wyraźnością pośród ogólnie dość ciemnego, klimatycznego obrazu, ale też charakterem sceny. Sceny o bardzo rzadko spotykanej koherencji, można powiedzieć całkowitej. Półkoliście otaczającej słuchacza i nawet nie tyle idącej w jego stronę, co dźwiękiem wypełniającej cały obszar przed nim od ścian i sufitu po podłogę. Wszystko muzyką przy całkowitym ożywieniu, wręcz rozhasaniu przestrzeni, że szpilki między dźwięki nie wbijesz. I jednocześnie wraz z przybliżaniem się słuchacza do kolumn, by powstał z tego na koniec trójkąt równoboczny, coraz mocniejsza holografia. Niezależnie od odległości siadania – ba, nawet słuchając z pozycji za kolumnami (nie używałem pilota, a trzeba pyty zmieniać) dźwięk w stu procentach od nich oderwany – wręcz popisowo. Natomiast im bliżej słuchacz kolumn, aż po ten trójkąt równoboczny a nie tylko równoramienny, tym scena głębsza i bardziej holograficzna.

Aparatura czarna, ale dźwięk pełen blasku.

Wszystkie pozostałe aspekty też okazały się popisowe, w tym szybkość, wypełnienie, trójwymiarowość, rola pogłosu. Pogłosu bardzo powściągliwego, ledwie się zaznaczającego i nigdy nie przechodzącego w byt samoistny, co przy tak mocno zaznaczającej się warstwie sopranów było zdumiewające. Bas bardzo dobrze kontrolowany i nie wpadający w przesadę, ani też roznoszony na całą przestrzeń. I przede wszystkim raz jeszcze ta wyraźność, zdolność przebicia mroku. Łączona z poetyką i słodyczą głosów dawała efekt niecodzienny. Takiego brzmienia jeszcze nie słyszałem.

Dwa zawsze prowadzone testy pokazały coś jeszcze, pewne podkręcanie przekazu. Zwykła mowa miała przesadnie wyraźną artykulację, ale bez wady pogłosowej i wady sybilacji. Można ją było poczytywać za normalną, ale jako od kogoś kto ma lekko nerwowy i grasejujący styl mówienia. Test stepowania pokazał natomiast wyraźną przewagę trzasku obcasa nad głuchą odpowiedzią deski przy jednocześnie świetnej ekstensji dźwięku, znakomicie obrazującej wielki obszar.

A potem przyszła pora na porównanie – Dayensa z samym transformatorem zastąpił całkowicie przebudowany ASL Twin-Head z dziesięcioma łącznie lampami, w tym mocy 45’ Emission Lab. Zagrało dalece inaczej. Spokojniej, śpiewniej, melodyjniej. Przyrosła ilość basu, zmalała ilość sopranów. Koherencja została utrzymana, natomiast scena się pogłębiła i stała jeszcze bardziej holograficzną. Dźwięki pełniejsze i bardziej trójwymiarowe, potoczna mowa całkowicie normalną, a głucha odpowiedź deski dokładnie równoważyła trzask obcasów. Dźwięk dłużej podtrzymywany i bardziej malarski niż inżyniersko-precyzyjny.

Podbijanie głośności przyda się słabym wzmacniaczom.

Ale co to wszystko nam mówi? Mówi jedno – że ASL Twin-Head po tych rozlicznych modyfikacjach jest lepszym składnikiem toru niż (też modyfikowany) i z najlepszymi lampami Croft. Że ładnie go tonuje (wspominałem  o tonowaniu) i ładnie też tonował ekspresję odtwarzacza. Przy wsparciu kolumn Zingali dawało to takie brzmienie, że mimo cyfrowego źródła niewiele brakowało do analogowości prezentowanej przez ostatnio opisywany gramofon za sześćdziesiąt tysięcy. (Z pre ponad siedemdziesiąt.)

 

 

 

 

 

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

12 komentarzy w “Recenzja: Dayens Ecstasy IV sc

  1. Sławek pisze:

    Ciekawy byłby pojedynek z Music First Audio https://mfaudio.co.uk/preamplifiers/
    Pozdrawiam

    1. Piotr Ryka pisze:

      Pewnie byłby, ale dystrybutora nie ma.

  2. jafi pisze:

    Doczekałem recenzji starego znajomego:)

    Swoją drogą zajmujemy się intensywnie takimi „pasywnymi regulatorami głośności” od miesięcy.
    Skutki przerosły oczekiwania i trudno sobie wyobrazić, gdzie ta droga nas doprowadzi…
    Choć już kilka razy korzystaliśmy z naszego pasywnego pre z regulacją transformatorową na wystawach w Warszawie, może tym razem powstanie wersja komercyjna.
    Tymczasem wycieczka do KAiM-u w najbliższy piątek z najnowszym wcieleniem pre

    Wbrew żarcikowi z tekstu nadal działamy i mamy się dobrze, a efekt naszej pracy pewnie będzie można usłyszeć na kolejnym AVS.

    1. Piotr Ryka pisze:

      „Nadal działamy”, czyli kto? Bo chyba nie Cairn.

  3. miroslaw frackowiak pisze:

    Czym mniej „klockow” w torze odsluchowym tym lepiej,ale u sprzedawcow czym wiecej tym lepiej,wiadomo trzeba zarobic,to jest taki przyklad ,jak nacagnac audiofila na dalsze wydatki,ale jak uslyszy przez to lepiej to na zdrowie..

    1. Piotr Ryka pisze:

      Czyli monobloki są gorsze od integr, a odtwarzacz CD z regulacją głośności wpięty wprost do końcówki mocy zagra lepiej od podłączonego poprzez dobry przedwzmacniacz? I oczywiście słuchawki najlepiej grają z dziurki w odtwarzaczu?

  4. Marek pisze:

    Bardzo ciekawy test ciekawego urzadzenia! Dzieki!
    Mam jedna uwage: za kazdym razem w tekscie pojawia sie nazwa Ectasy, tymczasem jest to ECSTASY.
    (Od ekstazy, nie od ektoplazmy)
    Tym, co szukaja w Googlu bedzie latwiej znalezc przy wlasciwej nazwie…
    Pozdrawiam

    1. Piotr Ryka pisze:

      Oczywiście, że od ekstazy. Już poprawiłem. Nie bycie wzrokowcem miewa zabawne następstwa.

  5. Paffcio pisze:

    Panie Piotrze,
    Jakby Pan porównał jakość toru. Ayon35 z pre i jeden interkonekt do końcówki mocy (tak mam teraz) czy Ayon35 z pre i testowany Dayens w torze + kolejny interkonekt.
    Czy jest sens inwestowania w preamp, czy byłby lepszy? Do ayona mam podłączone jeszcze źródło plików cyfrowych.
    Czy ma Pan wiedzę czy dayens jest zbalansowany?
    Pozdrawiam
    Paweł

    1. Piotr Ryka pisze:

      Dayens jest zbalansowany – ma wejście i wyjście XLR. Ale właściwie nie jest przedwzmacniaczem, bo niczego nie podgłośnia, sygnału nie wzmacnia. Jest tylko samym regulatorem siły głosu i hubem połączeniowym. Odnośnie natomiast CD-35, to istota tkwi w jakości przedwzmacniacza. Ze słabym będzie gorzej, z wybitnym będzie lepiej. Kable też muszą być do tego wybitnego odpowiednie, nie ma zmiłuj.

  6. Piotr Ryka pisze:

    Kolejna recenzja się ślimaczy, ale opisuję dCS Bartoka w wianuszku najlepszych słuchawek i jest z tym dużo roboty.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy