Recenzja: Crosszone CZ-10

  Mieszajmy dalej w słuchawkach, skoro ich tyle. W opisywanym przypadku wywołać zamieszki nie będzie trudno, mieszanie mają już w nazwie. Zwą siebie strefą mieszania, a ściślej krzyżowania i przekraczania. Zatem miesza się tu, krzyżuje, przekracza…

Producent nie jest nowicjuszem i jest w dodatku z Japonii – kraju gdzie słuchawek powstaje najwięcej i gdzie używa się ich jeszcze częściej niż gdzie indziej. Bez mała trzy lata temu napisałem recenzję modelu Crosszone CZ-1 – produktu debiutującej nim na rynku słuchawek firmy Asia Optical Inc. Company (o pochodzeniu tajwańskim), zajmującej się przede wszystkim wytwarzaniem soczewek optycznych i dalmierzy laserowych. Firmy teraz z Okaya – miasta pięćdziesięciotysięcznego położonego w prefekturze Nagano, czyli samym sercu Japonii. Miasto nie jest duże, ale stanowi jedno z centrów japońskiego przemysłu precyzyjnego i innowacyjności; dość powiedzieć, że mają tam swoje zakłady Epson, Olympus i Kyocera.

Model debiutancki CZ-1 to słuchawki o wyjątkowo obszernych muszlach, tak by pomieściły aż trzy przetworniki. Wszak skoro obiecuje się mieszanie, trzeba mieć co i z czym wymieszać. W każdej muszli mieszają się przeto dźwięki z trzech głośniczków – na dodatek nie tak po prostu; dochodzą do tego specjalne strefy mieszania i opóźniania oraz czwarte źródło. Tym czwartym dźwięk brany z tyłu a nie przodu głośnika wysokotonowego.

Widać więc jak na dłoni, że zamieszki będą niemałe – aż cztery źródła dźwięku i dwa specjalne rewiry mieszania, z czego mógłby powstać bałagan, ale nie o bałagan tu idzie. Wręcz przeciwnie – bałagan zdaniem Crosszone robi się wówczas, kiedy słuchawki mają tylko dwa przetworniki szerokopasmowe, po jednym w każdej muszli. Od tego groch z kapustą, bałagan w środku głowy. Każde zwykłe go produkują, nie dając stereofonicznej sceny. Mózg – ten artysta plastyk – zawsze jakoś sobie z tym radzi (tak szczerze, to nie zawsze – niektórzy nie tolerują słuchawek), z Crosszone natomiast wbrew pozorom będzie mu dużo łatwiej – z tego zmieszania i skomplikowania powstaje bez trudności – automatycznie i sama z siebie –  prawdziwa scena dźwiękowa. O to szło od początku, to skomplikowanie było planowe. Wymyślił je pospołu ze współpracującym inżynierem akustykiem pan Robert Lai – dyrektor Asia Optical, któremu sposób grania zwykłych słuchawek w środku głowy podczas długich podróży służbowych wysoce nie odpowiadał i postanowił zrobić lepszy. Efektem w każdej muszli zawirowania jakie powstają podczas słuchania wolnostojących kolumn – dźwięk omnikierunkowy, jakby od ścian się odbijał i do każdego ucha trafiał z obu kanałów stereo.

Że nie są to żadne bajki, to udowodnił duży i drogi model startowy. Najwyraźniej pozwolił zaistnieć marce, bo po prawie trzech latach zjawia się mniejszy i dużo tańszy. Mniejszy gdzieś o połowę i kosztujący jedną trzecią, ale przechowujący w wątlejszej posturze cały bagaż tamtych rozwiązań – te cztery źródła dźwięku i dwie specjalne strefy. Ma być zatem to samo, tyle że w mniejszym i za mniej. Czy faktycznie i w jakim stopniu, ku temu właśnie zmierzamy, ale wcześniej dokładniej o konstrukcji.

Konstrukcja

  Muszle Crosszone CZ-10 są rzeczywiście aż o połowę mniejsze, bynajmniej z tym nie przesadzam. Lecz nie przeszkadza im to być tej samej wielkości co u przeciętnych słuchawek wokółusznych – to w CZ-1 były ekstremalnie duże. Dziedziczą te nowe, mniejsze wszystkie rozwiązania wewnętrzne i zewnętrzne – w ogóle całą ideę – i na jej rzecz coś specyficznego zjawia się na pokrywach muszli – wystające kanały transmisji dźwięku.

To przez nie płynie do tyłu komory rewers sygnału akustycznego z 23-milimetrowego tweetera (umieszczonego maksymalnie z przodu) i ląduje za uchem. Kanał wygląda bardzo elegancko (jak całe zresztą słuchawki, mocno pachnące ekskluzją) – ma postać złotej beleczki. Bardziej centralnie i poniżej osi poziomej lokuje się wewnątrz muszli 35-milimetrowy przetwornik szerokopasmowy obsługujący dany kanał, a bardziej z tyłu i powyżej osi identyczny obsługujący kanał przeciwny. Sumarycznie dzieje się więc bez porównania więcej niż ma to miejsce w każdych normalnych słuchawkach – nie dwie membrany, a aż sześć, i dwa dodatkowe kanały transmisyjne. W sumie więc coś niczym ośmiokanałowe kino domowe, chociaż na bazie dwukanałowej stereofonii.

By móc to wszystko obsłużyć, wtyki kabla przy muszlach są symetryczne, a same kable aż ośmiożyłowe, natomiast wspólna końcówka do połączenia ze wzmacniaczem symetryczna już nie jest. Kabel  dla sprzętu stacjonarnego ma 3,5 m długości, jest miękki i niesprężynujący (niemalże taki sam jak u Sennheiser HD 600). W komplecie znajdujemy także drugi (1,5 m) dla sprzętu przenośnego z końcówką mały a nie duży jack. Kablowe wtyki z muszli mają wyjścia kątowe do przodu, więc nie ma z nimi najmniejszych problemów, o nic nie będą zawadzały. Same muszle są wyjątkowo ładne; matowa i w rzadko rzucany baranek czerń ich pokryw w luksusowy wręcz sposób kontrastuje z lśniąco złotymi rurkami kanałów transmisji dźwięku, połowicznie w nich zatopionych. Powyżej stylizowaną kursywą też złoty, ale już zmatowiony napis Crosszone; a te pokrywy od zewnątrz okrągłe, ale pady po stronie ucha trójkątne. Ich obszycie to gruby i mający dziurkowaną wentylację welur z miękkim, świetnie układającym się wypełnieniem.

Tak samo wyrafinowana, jak sam sposób produkcji dźwięku, jest konstrukcja pałąka. Jego chwytaki idealnie przylegają do muszli i łączą się z nim przez obrotnice, a zaraz za ich obrotowym połączeniem są na dłużnicy pałąka resorujące zawiasy o dużych trzpieniach, jednocześnie pozwalające muszlom się idealnie układać i dodatkowo, poprzez zwiększanie siły tarcia odginaniem ku górze, zapobiegają zbytnim luzom regulacyjnych prowadnic. Pałąk ma bowiem regulację długości – po obu stronach długie kształtki ze srebrzystego metalu chowają się i wysuwają w obszytą skórą od spodu część nagłowną. Sumą tego wszystkiego nieprzeciętna wygoda i przede wszystkim wyjątkowa łatwość układania słuchawek już po ich założeniu. Trzy osie obrotu muszli i płynne poszerzanie długości pałąka gwarantują idealną obsługę. Dają też możność odkładania słuchawek na płask, co przy ich konstrukcji zamkniętej nie tylko zapobiega rysowaniu muszli, ale też nie musimy ściszać zdjętych, co nieraz się przydaje. Opis muszli L-R nie jest tutaj potrzebny, bo kable wychodzące do przodu go zastępują, ale i tak naniesiono na pałąk ponad muszlami odnośne małe literki. Nie ma ich natomiast na końcówkach kabla i to jest nie w porządku, bo wbrew niektórym sugestiom bynajmniej nie są dla stron obojętne.

Nowe, mniejsze Crosszone.

Zajrzyjmy jeszcze do wnętrza. Tweeter jest odsłonięty, a przetworniki szerokopasmowe schowane w komorach mieszających. Niezależnie od tego czy to on, czy któryś z 35-milimetrowych wooferów, membrany będą miały poprawiające kontrolę dźwięku przetłoczenia i napylenie berylem. Łącznym produktem sześciu przetworników dźwięk obejmujący pasmo 20 Hz – 40 kHz przy impedancji 75 Ω i czułości 99 dB. Słuchawki bez kabla ważą 385 gramów i wykonano je w Japonii, jak dumnie głosi napis na pałąku.

Dostajemy je w czarnym pudle wyłożonym atłasem, którego zewnętrzną powłokę stanowi bardzo miłe w dotyku, przypominające fakturą irchę tworzywo. Dwa kable, słuchawki i instrukcja obsługi – tyle.

Za te wszystkie zawirowania w eleganckim pudełku i naprawdę mistrzowsko prezentujących się muszlach przyjdzie nabywcy zapłacić cztery tysiące bez tradycyjnego ogonka, tak żeby z przodu zjawiła się trójka. Sądząc z wygody i wyglądu nie będzie to za dużo, ale czy także z brzmienia?

Odsłuch

Krótki kabel w zestawie, a zatem, panie recenzencie, nie ominiemy sprzętu przenośnego.

Z Astell & Kern KANN CUBE

Zachowują poza wielkością wszystkie cechy większego flagowca.

Akurat z grubsza cenowe dopasowanie, razem koło dziesięciu tysięcy. Co zaś do brzmienia, to rysunek ze strony producenta słuchawek wyjątkowo dobrze ilustruje sytuację. Jeżeli założeniem było przeniesienie muzycznej scenerii z wnętrza głowy przed twarz słuchającego, to to się w pełni udało. Nie wprawdzie pod postacią scenografii o jakimś oddalonym na metr czy więcej pierwszym planie, lecz wyjście spomiędzy uszu jest ewidentne. W tym wypadku uzyskane przy wsparciu mieszania kanałów, a więc poprzez zabieg jeżeli już, to zwykle stosowany w słuchawkowych wzmacniaczach. I niemal zawsze powodujący zbytnie zmiękczenie dźwięku (SPL Phonitor i Feliks Audio chlubnymi wyjątkami), tak że w sumie gra niespecjalnie warta świeczki – brzmienie za bardzo misiowate. W przypadku tych Crosszone to brzmienie także miękkie, ale z naciskiem na muzykalność, a nie na misiowatość. Żadnych przymgleń, osłabień dynamiki i wyraźności konturów. Bo owszem – kontury bardziej obłe niż standardowo pozakreślane linią jednego przetwornika na ucho, ale żadnego osłabienia wyraźności, transparencji, modelowania brył. Luz, swoboda i płynność w trójwymiarowym wydaniu, natomiast nie rozlazłość, nie mulenie i nie zacieranie. Przestrzenna i jednocześnie konturowa perkusja o mocnym punchu, towarzysząca pomrukom Amy Winehouse; nieprzeciętnie rozbudowany przestrzennie i odpowiednio migotliwy na górze fortepian w muzyce filmowej Hansa Zimmera ze ścieżki Gladiatora; należycie nastrojowy główny temat z Inception oraz z tego samego filmu dynamiczna Mombasa, naszpikowana efektami przestrzennymi i basowymi akcentami. Ta muzyka miała swoją przestrzeń – od studyjnego albumu Breakout po koncertowy  Jimi Hendriksa czuć było jak się rozpręża i modeluje inaczej niż w zwykłych słuchawkach. Jak wyprowadza dźwięki poza głowę, powiększa ich objętość i odbierając im płaską ostrość zastępuje ją gładszym i bardziej trójwymiarowym wypełnieniem. Zupełnie inne granie, na pewno dające lepsze poczucie przestrzenności i bardziej naturalną scenografię. I tradycyjnie towarzyszący temu efekt przejścia. Kiedy w miejsce Crosszone zakładałem inne słuchawki, po jednym przetworniku na ucho, rzecz oczywista, mające, wówczas dla kogoś obytego ze słuchawkami z jednej strony robiło się normalnie (w sensie typowo), lecz z drugiej nienormalnie – bo nienormalność tej normalności od razu się uwidaczniała. Zbyt ostre kontury, za płaskie dźwięki, granie we wnętrzu głowy – to wszystko uderzało, nie trzeba się było doszukiwać.

Z Astell & Kern AK380

Czyli trzy w każdej muszli przetworniki.

Wyraźniejsze, mocniejszą kreską rysowane kontury za sprawą droższego Astella bardzo się Crosszone przysłużyły. Jednocześnie nie zabrakło temu droższemu, ale wyposażonemu w słabszy wzmacniacz, mocy – brzmienie oprócz wyrazistego było też dynamiczne, energetyczne, ciśnieniowe nawet. I wciąż – tak samo jak poprzednio – bardziej objętościowe, trójwymiarowe i wyrzucone z głowy. W efekcie aż potężne, co piszę bez przesady. Wyjątkowa synergia zaistniała pomiędzy dawnym flagowcem Astella a tymi niezwykłymi słuchawkami – i jak zawsze bycie tego świadkiem niosło ogromną frajdę. Przykładem niezwykłości może być wspominane przeze mnie wielokrotnie „szczeknięcie” z drugiej części Song of White Vangelisa (album „Antarctica”), którego odzew w przypadku każdych zwykłych słuchawek ma dużo mniejszą objętość, bardziej przypominając smagnięcie batem niż wybuch.  U Crosszone miało zaś właśnie postać eksplozji, co było niewątpliwie efektowniejsze. A jednocześnie, czym byłem zaskoczony, ani odrobinę nie zmalała wyraźność obrazu – we wszystkich utworach tego albumu bardzo mocno obecna i ważna. Kontury i zakreślane nimi obszary znakomicie w trzech wymiarach współpracowały, tworząc imponujący obraz muzyki i przestrzeni. Inny przykład. Na specjalnym nagraniu testowym w gęstym formacie potęga brzmieniowa zespołu bębniarzy została zachowana, a jednocześnie ich zespołowy śpiew zdecydowanie lepiej względem bębnów lokował się scenicznie, budując spektakl wyraźnie bardziej efektowny od popisów nawet bardzo drogich, ale zwyczajnych słuchawek. Zarówno więcej się działo, jak i dzianie to było w lepszą całość składane. A ściślej lepiej rozstawiane. Dodatkowa obserwacja: Crosszone okazały się dużo bardziej od zwykłych słuchawek podkreślać wyższą jakość droższego Astella. Niezwykle były przy tym łase na najwyższej jakości nagrania; dopiero one potrafiły w pełni ukazać ich kunszt modelowania przestrzennego. Zdecydowanie wyższy niż wszystko to, co oferują w tej mierze wzmacniacze słuchawkowe z krosowaniem kanałów. Rozmiarami efektów podobne do najlepszych efektów z kart dźwiękowych, ale przy zachowaniu większej naturalności.

Z ręką na sercu muszę przyznać, że wysokojakościowych plików z tego Astella nie odtworzyły tak efektownie żadne słuchawki, a testowałem wiele najlepszych. Oczywiście można zakładać, że komuś tradycyjne granie w środku głowy i bardziej ścieśniona scena na bazie mniej objętościowych i stłoczonych dźwięków może podobać się bardziej, tak samo jak inżynierowi Mamoniowi z Rejsu Piwowskiego podobała się jedynie ta muzyka, którą  wcześniej już słyszał. Lecz nie wydaje mi się; ten spektakl od Crosszone zbyt na to był efektowny. Poufnie dodam, że w konstruowaniu przestrzennym mniejsze i tańsze Crosszone CZ-10 okazały się lepsze – bo bardziej bezpośrednie i w modelowaniu prawdziwe – od swojej firmy flagowych CZ-1. W czym o tyle nie ma sensacji, że do sprzętu przenośnego z założenia powinny pasować lepiej.

Przy komputerze

Nagi tweeter.

Komputerowym sprzętem stacjonarnym był i tym razem przetwornik Ayon Sigma, ale spięty kablami symetrycznymi ze wzmacniaczem słuchawkowym Niimbus Ultimate US4+ (23 900 PLN). I może ujmę to tak: trudno przesądzać na podstawie jednostkowego odsłuchu, czy ujawniła się tu ogólnie większa skłonność tańszych Crosszone do kumania się ze sprzętem przenośnym, ale synergia względem AK380 niewątpliwie była większa. Wyraźność wprawdzie z dużo droższym stacjonarnym torem jeszcze przyrosła, ale zabrakło „tego czegoś”, co nas ujmuje w muzyce. Prawdopodobnie za sprawą mniej efektownego łączenia tej wyższej wyraźności z objętością, która pod jej naporem nieco się wycofała, przestając być tak widoczną i ważną. Było więc lepiej pod jednym względem (no bo jednak wyraźniej), ale sumarycznie nie bardzo – mniej mi się to brzmienie podobało. Bardziej konturowe i twardsze gubiło idealną równowagę między wyraźnością a objętością, której zaczynało brakować. Niemniej całościowo było wysokiej próby, nic w tradycyjnych kategoriach oceny słuchawek nie można mu było zarzucić. Precyzyjne, trójwymiarowe, a przede wszystkim dysponujące lepiej rozrysowaną i obszerniejszą (zwłaszcza w odniesieniu do powierzchni pierwszego planu) sceną – wyraźnie odbiegało tym in plus względem zwykłych słuchawek. Tyle tylko, że tych samych utworów z AK380 słuchało mi się lepiej i nic na to nie poradzę, ani towarzyszący mi inżynier Mamoń też nie.

Odsłuch cd.: Przy odtwarzaczu

Kunsztowny pałąk.

Drogi tor, z droższym jeszcze od bardzo drogiego tranzystora słuchawkowym wzmacniaczem lampowym, przywrócił na szczęście prawidłową proporcję między wyraźnością a objętością i zrobił to najlepiej jak można, bo wyraźność zostawił, a objętość powiększył. Zagrało jeszcze lepiej niż z AK380, lecz nie o tyle, by pomięć o tamtym brzmieniu uległa dewaluacji. Może nawet przeciwnie, ponieważ ze swoim stacjonarnym torem słucham na co dzień słuchawek lepszych technicznie i też binauralnych, podczas gdy z AK380 ciekawiej grających nie słyszałem. Słyszałem wiele operujących dźwiękiem całkiem inaczej i mogących się komuś zdecydowanie bardziej podobać, ale mnie te Crosszone z jednopudełkowym systemem do noszenia w kieszeni bez przesady urzekły. Nie powiem, że żadnych innych nie słuchałbym z równą satysfakcją, ale czy większą? Niekoniecznie. Przy lampowym torze stacjonarnym już tak dobrze nie było, ale zacznijmy od pozytywów. Pierwszy już wymieniłem – wspomniana równowaga.

Dźwiękowe bryły o większych niż u normalnych słuchawek objętościach, a jednocześnie niezaburzona wyraźność konturów – żadnych mgiełek, żadnego zacierania. Także nie nadmiernego zmiękczania, że wszystkie dźwięki na podobieństwo bezbarwnego kisielu. Strasznie tego nie lubię i tego tutaj nie było. Niemniej dźwięk ogólnie pozbawiony utwardzeń i przede wszystkim ostrej płaskości. Wszystko, co na dwuprzetwonikowych słuchawkach może być i bywa raniącym uszy jazgotem albo gwizdem, u Crosszone rozdmuchiwane było w jawny sposób na przestrzeń, dzięki czemu ta ostrość szła do diabła. Ale na szczęście nie w taki sposób, żeby robił się z tego paskudny kisiel – wysokie tony nie znikały, pozostawała ich przyrodzona ostrość, ale w formie bardziej przestrzennej, już uszu nie dźgającej. Ogólnie biorąc dobra zmiana (że trącę o politykę), choć momentami zmieniająca sytuację, do której w nagraniu przywykliśmy. Bowiem dołączał drugi czynnik – to wyrzucanie dźwięku z głowy. Pierwszego planu tuż przed czoło, ale dalekich dużo dalej, że rzeczy dalsze zyskiwały dwie odmienności – stawały się jeszcze dalsze i lokowały we wnętrzach. Obecność wnętrz i ożywiającej się w nich przestrzeni zaznaczała się bardzo mocno, przy czym zarówno te wnętrza (w sensie ścian), jak i wypełniająca je przestrzeń były obecne pogłosem. Nie nim jedynie, niemniej pogłosowy charakter przejawiał się w torze lampowym mocniej niż poprzednio i momentami aż przeginał. Tyczyło to wprawdzie jedynie utworów w samym nagraniu pogłosowych, ale w nich czasem przeginało. To nakładanie się pogłosów z nagrania i słuchawek czasami budowało bardzo ciekawą przestrzeń, ale czasami było przedobrzeniem. Grać zaczynało jak w skalnej grocie, echa dominowały resztę. I to mi się nie podobało, ale tak działo się sporadycznie.

Przeważnie było to ciekawe brzmienie o innej niż ze zwykłymi słuchawkami postaci – mocniej, ale w budzący zaintrygowanie a nie sprzeciw akcentujące obecność wnętrz, pogłosów i objętość samych dźwięków. Dźwięków nie tylko nie mających charakterystycznej dla wzmacniaczy krzyżujących kanały konsystencji kisielu, ale wręcz kiedy trzeba mocnych, ciśnieniowych. Huk, łomot, grzmot i głośność – to nie sprawiało Crosszone żadnego problemu. Ba, one w odniesieniu do substancji mają więcej przymieszki basu niż sopranów, toteż ta mocna, gęsta substancjalność to u nich cecha wrodzona. Nie były aż tak ciśnieniowe, jak całkiem ekstremalne pod tym względem Ultrasone z linii Edition/Tribute 7/9, ale od pozostałych, jak Sennheiser HD 800 czy Meze Empyrean, nie odstawały.

Piękne muszle.

I miały jeszcze jeden atrybut pozwalający udanie konkurować nawet z taką arystokracją – wyraźnie lepszą stereofonię. Realizowaną nie poprzez prosty rozrzut prawo-lewo, jaki słuchawki o dwóch przetwornikach mają w genomie – że u nich prawo jest tylko prawo, a lewo tylko lewo. By tak nie było, by tak banalnie nie upraszczać, potrzebne są nagrania binaural lub muszle odstające od głowy – czego w praktyce prawie nie ma. Natomiast u Crosszone po lewej jest L-P, a po prawej P-L; i jeszcze na dodatek w każdej muszli dźwięk brany z przodu i tyłu tweetera. Efektem nie tylko ta obojętność, pogłosy i ożywiana nimi na niecodzienną skalę przestrzeń, ale też w stopniu równie mocnym centralne wypełnienie pierwszego planu. Tu nie ma prawo-lewo i w środku wielka dziura. Mózg się nie musi wysilać, żeby ta dziura znikała. A ściślej nie tyle znikała, co żebyś jej nie odczuwał. Żebyś o niej zapomniał, jak zapominasz o bólu zęba podczas orgazmu. Ciekawe dzianie z prawej i równie ciekawe z lewej szybko sprawia, że zapominasz o pustce w centrum, a mózg-chytrus potrafi nawet ją częściowo wypełnić, w każdym razie u tych, którzy ze słuchawkami dobrze żyją. (Przypominam, że wielu ludzi nie toleruje słuchawek i nie traktujmy ich lekceważąco.) Tego wszystkiego z Crosszone nie ma, u nich centrum jest pełne.

Tym niemniej nie jest wszystko jedno, który wtyk kabla do której muszli. Głosy w stereofonii po prawej i u nich też będą trochę na prawo, ale o wiele mniej. Tym niemniej scena jako całość szeroka i na dodatek głębsza niż zazwyczaj. Ale to nie jest dominanta – dominantą są bardziej objętościowe same dźwięki i bardziej obecne wnętrza. Obie te dominanty są ciekawe i wespół z tym centralnym wypełnieniem budują inny muzyczny obraz, który można woleć od „normalnego-dwuprzetwornikowego”, a można też nie woleć. Co do mnie, to w torze stacjonarnym wolałem słuchać swoich Ultrasone Tribute 7 (koniecznie z kablem Tonalium, który mają zamontowany na stałe). Ich większa ciśnieniowość, całościowa potęga i mocniej obecne skraje pasma tworzyły spektakl bardziej godny podziwu. Niemniej i one są wyposażone w uboższy wprawdzie, ale jednak system naturalizacji dźwięku, a poza tym z tym kablem nie kosztują cztery tysiące a czternaście. I co jeszcze w tym wszystkim istotne – przejście z nich na Crosszone nie powodowało żadnego niezadowolenia. Z punktu się doskonale słuchało – innego, ale też fascynującego dźwięku. W dodatku niezależnie od repertuaru i jakości nagrania. W tej mierze tylko uwaga, że Crosszone bardziej uwidaczniają archiwalność nagrań archiwalnych (cały czas mowa o stereofonicznych), ale nie w sposób je deprecjonujący, tylko ukazujący ten ich meszek historii bez próby ze starego robienia na siłę nowego.  Ogólnie biorąc są ciekawe i są szczególnie dla tych, którzy zwracają uwagę na aspekt przestrzenny i przy okazji nie lubią pikanterii w brzmieniu.

Crosszone CZ-10 vs Crosszone CZ-1

Fotografia rodzinna.

Mając jedne i drugie trudno było nie porównać. Sprawa odnośnie różnic jest prosta i nieprosta. Prosta, ponieważ ta różnica sprowadza się do tego, że scena u dużych Crosszone CZ-1 jest większa i ma szerzej porozstawiane źródła. Pomiędzy którymi prześwity, więc efekt brzmieniowy inny. Jest luźniej, nieco jaśniej, dźwięk nie napiera tak mocno i nie tworzy tak jednolitej całości. Tylko zrozummy się dobrze. Tu nie chodzi o jednolitość w sensie zlania, bo tak Crosszone CZ-10 nie grają ani, ani. Źródła mają dokładnie odseparowane – poszczególne dźwięki bardzo dobrze wyodrębnione, co tyczy zarówno instrumentów różnych, jak i głosów śpiewaków w chórach czy sekcji smyczkowych albo dętych w orkiestrach. Chodzi jedynie o brak luzu w sensie  prześwitów między dźwiękami. Dźwięk z mniejszych Crosszone jest bardziej jak lawina, a nie opady śniegu – choćby nawet najintensywniejsze. I to mi się – przyznam – u nich podobało. Nie mając wzmacniacza słuchawkowego Octave V16 (jedynego, który potrafi dać Crosszone CZ-1 wszystko, czego im trzeba) wolałbym mieć te tańsze CZ-10 – oferowały większą frajdę. Bardziej zwarte, bardziej atakujące i bardziej brzmieniowo się wypiętrzające, podobały mi się bez żadnego „ale”, a już z odtwarzaczem przenośnym szczególnie. I to jest właśnie ta nieprosta, nieoczywista część porównania. 

Podsumowanie

  Średnio kosztujące słuchawki o trzech przetwornikach na muszlę japońskiego Crosszone mają szereg korzystnych przymiotów, które warto wyliczyć. Elegancki wygląd na bazie samych wysokojakościowych surowców i bardzo miły cały dotyk. Przy tym to jedne z najwygodniejszych, jakie znajdziemy na rynku. W dodatku bardzo łatwe do prawidłowego ułożenia już po założeniu na głowę i nie dająca prawie żadnego ucisku, pomimo solidnego siedzenia. Nieduże, w miarę lekkie i z dwoma kablami, skrywają innowacyjne rozwiązanie – jedyne takie na świecie. Jego efektem jednoznaczne wyprowadzenie dźwięku poza głowę i tego dźwięku postać zawsze bardziej objętościowa oraz dająca mocniej odczuć wnętrza, w których rozbrzmiewa muzyka. Dołącza do tego dobre rozwarcie pasma, wyrazistość konturów, głęboka scena i przede wszystkim jej całkowite zapełnienie na obszarze centralnym. Duże spektakle i duża gęstość dźwięku o wymiarze nieraz aż ciśnieniowym. Najlepiej wypada to na tle konkurencji z dobrej jakości odtwarzaczem przenośnym, ale dobranie odpowiedniego toru stacjonarnego to też nie żadna gimnastyka. Jedyne ograniczenie – nie lubią nagrań z mocnym echem, powstać może z tego przegięcie. Za to są (zapomniałem o tym napisać) naprawdę wolne od zniekształceń: wzbudzenia, syki i przestery – tego w Crosszone nie ma. Jest natomiast inaczej – dźwięk formę przybiera inną. I taką jego formę można woleć, a mnie się podobała.

 

W punktach:

Zalety

  • Inne od reszty.
  • Dążenie do binauralnego brzmienia zostało w pełni zrealizowane.
  • Efektem tego wyprowadzenie dźwięku z głowy i wypełnienie środka sceny.
  • Także bardziej objętościowa postać każdego jednego brzmienia.
  • Też głębsza niż zazwyczaj scena o dużo lepszej od przeciętnej topologii.
  • Wnętrza sal koncertowych i w ogóle przestrzeń bardziej niż u innych obecne.
  • Wraz ze wspomnianą większą objętością całe rozprowadzone na przestrzeń soprany.
  • Zatem zero sopranowej ostrości, sybilowania, sopranowych wzbudzeń.
  • Także bardzo objętościowy i jednocześnie mocny bas.
  • Ta binauralność i przestrzenność nie dzieje się kosztem nadmiernego zmiękczenia ani braku konturów.
  • Brzmienie jest inne – bez wątpienia – ale to nie brzmieniowy „kisiel”.
  • Przeciwnie – jego postać potężna: imponujące rozmiary orkiestr, chórów, fortepianów.
  • Bardzo dobre separowanie źródeł dźwięku, ale całość brzmieniowego wyrazu spójna – gęste i zwarte brzmienie bez pustek pomiędzy dźwiękami.
  • Ta gęstość aż do formy ciśnieniowej, czyli najpotężniejszej.
  • Mogą się mierzyć z najlepszymi – słuchane zaraz po słuchawkach wielokrotnie droższych nie powodują rozczarowania, ani nawet wrażenia odstawania.
  • Co tyczy także porównania do własnej firmy modelu flagowego.
  • Który jest bardzo wymagający dla wzmacniaczy, podczas gdy tańszy nie.
  • Doskonała współpraca ze sprzętem przenośnym – wysokojakościowy DAP to idealny partner.
  • Bardzo wygodne.
  • Pięknie wyglądają.
  • Same najlepsze surowce.
  • Dobrze leżą na głowie – nie spadają.
  • Odpinany kabel (w komplecie długi i krótki) umożliwia szukanie lepszego.
  • Można odłożyć na płask. Co zapobiega porysowaniu.
  • Eleganckie opakowanie.
  • Made in Japan.
  • Pochodzą od firmy z potężnym zapleczem technologicznym.
  • Polski dystrybutor.
  • Trochę warunkowa, ale jednak rekomendacja. (Trzeba lubić ten styl.)

 

Wady i zastrzeżenia

  • Nie będą pasowały do niektórych nagrań z mocnym pogłosem, sumując go z własnym w przesadę.
  • Niektórym brzmienie zwykłych słuchawek lepiej układa się w głowie.
  • Dobranie właściwego wzmacniacza to mimo wszystko nie błahostka, a pieniądze nie są tu najważniejsze.
  • Najistotniejsze jest wyważenie pomiędzy konturem a objętością.
  • Ich inność trzeba zaakceptować i nie warto do tego się zmuszać. (Lubimy taki styl lub nie – i nie ma co przy tym grzebać.)
  • Większy nieco dystans do pierwszego planu daje inny kontakt z wykonawcami.
  • Kabel nie ma oznakowania P-L, a strony wcale nie są bez znaczenia.
  • Z uwagi na konstrukcję wewnętrzną niemożliwe (chyba) podpięcie symetryczne.

 

Dane techniczne:

  • Rodzaj: wokółuszne słuchawki zamknięte.
  • Typ przetwornika:  dynamiczny.
  • Przetworniki o membranach napylonych berylem:  1 x tweeter ø25 mm; 2 x woofer ø35 mm w każdej muszli.
  • W każdej muszli kanał transmisji dźwięku z rewersu przetwornika wysokotonowego.
  • Pasmo przenoszenia:  20 Hz – 40 kHz.
  • Impedancja: 75 Ω.
  • Czułość:  99 dB.
  • Waga:  385 g.
  • Kable: ośmiożyłowe  –  1 x 1,5 m z końcówką mały jack: 1 x 3,5 m z końcówką duży jack.
  • Opakowanie:  kaseta.
  • Cena: 3 990 PLN

 

System:

  • Źródła: Astell & Kern CANN CUBE, Astell & Kern AK380, PC, Ayon CD-T II.
  • Przetworniki: Ayon Stratos, Ayon Sigma.
  • Wzmacniacze słuchawkowe: ASL Twin-Head, Niimbus Ultimate HPA US 4+.
  • Słuchawki: Crosszone CZ-1, Crosszone CZ-10, Meze Empyrean (kabel Tonalium-Metrum Lab), Sennheiser HD 800 (kabel Tonalium-Metrum Lab), Ultrasone Tribute 7 (kabel Tonalium-Metrum Lab).
  • Interkonekty: Sulek Audio & Sulek 6×9, Tellurium Q Black Diamond XLR.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Acrolink MEXCEL 7N-PC9700, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One, Sulek Edia i Sulek 9×9 Power.
  • Listwy: Power Base High End, Sulek Edia.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Acoustic Revive RIQ-5010, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

29 komentarzy w “Recenzja: Crosszone CZ-10

  1. DarnokSly pisze:

    Bardzo dobra recenzja 🙂
    Myśli Pan, że polubiły by się z Chordem Hugo 1?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Myślę że tak. On rysuje wyraziste kontury, one to lubią. Tylko trzeba być przygotowanym na inne brzmienie niż ze zwykłych słuchawek.

  2. Adam pisze:

    Witam

    No no muszę przyznać, że to MEGA ciekawe słuchawki. Nagrania binauralne lubię choć rzadko słucham, ale lubię, więc Crosszone CZ 1 mnie zaciekawiły, ale cena ostudziła zapał. Ale teraz chyba zapał został rozpalony na nowo, szczególnie w cenie 4k. Spodziewałbym się wyższej po de facto dosyć egzotycznych słuchawkach. Muszę się głębiej nad nimi zastanowić, bo cena plus odmienność niż typowe słuchawki naprawdę rozpala wyobraźnie.

    A jaki wzmacniacz mógłby być alternatywą do wymienionych w recenzji, a zarazem nie będący tak drogi, tzn może coś bliżej 10k?
    Może Feliks Euforia mógłby się polubić z CZ10?

    Pozdrawiam

    Adam

    1. Piotr Ryka pisze:

      Feliks, FEZZ, PhaSt, RME, iFi – wiele innych.

      1. Janusz pisze:

        Leben CS300F ver. Nautilius jako wzmacniacz to dobry pomysł?

        1. Piotr Ryka pisze:

          Niewątpliwie.

  3. Nehero pisze:

    Witam
    Czy mógłbym prosić Pana o porównanie CZ-10 do Meze Empyrean? Oczywiście na tyle na ile Pan pamięta.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Meze bardziej gęste, bardziej ciśnieniowe, mniej transparentne, z mocniejszym basem. Rzecz jasna pozbawione takich efektów scenicznych, jakie oferują Crosszone.

  4. Qwertz pisze:

    Z tym że CZ-10 są bardzo specyficzne, koniecznie przed zakupem trzeba je posłuchać. Z plikami wysokiej rozdzielczości czy binauralnymi brzmią świetnie, ale przy gorzej nagranych (czyli niestety większości) czasami wręcz ciężko słuchać. Osobiście CZ-10 nie polecałbym jako jedyne słuchawki, a tylko jako dodatkowe, do niektórych utworów. Meze zdecydowanie bardziej uniwersalne, bez ryzyka. Jak dla mnie też bardziej naturalne brzmienie. CZ-10 za to bardzo wygodne, solidne, choć Meze też nic nie brakuje. Nie jestem też pewien, czy CZ-10 nie grają lepiej ze wzmacniaczami o niższej impedancji.

  5. Sławek pisze:

    Wypożyczyłem te słuchawki do przetestowania no i teraz już są moje. Rewelacyjny dźwięk, bardzo muzykalny. Super przestrzeń, bardzo lekkie i wygodne. Jak po nich założyłem na głowę moje stare HE-6, to HifiMany wydały się skrajnie rozjaśnione i jazgotliwe. To jest to czego szukałem – strzał w 10tkę, czyli króliczek złapany! Rozdzielczość jest wspaniała choć nienachalna. Świetnie brzmią z winylem – poezja!
    Natomiast FAW zadeklarowało wykonanie kabla symetrycznego do CZ-10, Pan Mateusz odpisał, że nie ma problemu, jedynie kabel oryginalny potrzebuje do przemierzenia. Zapytałem też Tonalium o możliwość przerobienia, bo mi akurat ten kabel chwilowo leży odłogiem.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      No i świetnie! Zadowolenie, rzecz najważniejsza.

  6. Sławek pisze:

    No i jest kabel symetryczny (4 pin XLR, nie zdecydowałem się jednak na 2 x 3 pin) Noir Hybrid HPC od Forza Audio Works. Duża zmiana dźwięku – cieplej, ciemniej, plastycznej ale nadal bardzo przestrzennie i rozdzielczo. Tonalium dalej coś kombinuje i pewnie wykombinuje, tu jest kwestia rozcięcia kabla przy splitterze i dołożenia 2 żył. Natomiast nie porozumiałem się z Argentum Audio – facet twierdzi, że to niemożliwe by słuchawki były podłączone jak na rysunkach od producenta, a to że oba kanały grają w obu muszlach słuchawkowych to jest marketing i w rzeczywistości tego być nie może….
    Można też zamawiać oryginalne kable symetryczne od Crosszone za pośrednictwem dystrybutora – Nautilusa.

    1. MirekM pisze:

      Może z Argentum Audio, nieporozumienie polegało na tym, że w obu wtykach XLR przy słuchawkach mogą być oba kanały L i R. Wówczas obojętne jest wpięcie w słuchawki.

      1. Sławek pisze:

        Przy słuchawkach to są 4 polowe jacki o średnicy 3,5 mm. Natomiast facet owszem wykonał dla mnie kabel, nie chciał kabla oryginalnego do przemierzenia chociaż mu proponowałem (FAW samo o ten kabel oryginalny poprosiło) i jeszcze wysłał mi zdjęcie, że przez pomyłkę przylutował mi jacki 3 polowe, a nie 4 polowe, on mnie przeprasza, ale nie ma to żadnego znaczenia. Więc mu tłumaczę, że jednak ma, bo musi być mieszanie kanałów i przesłałem mu rysunki ze strony producenta jak podłączyć przewodniki – wtyk do wzmacniacza 4pinXLR z jackami 4-polowymi. Nawet dziecko umiałoby to już podłączyć, natomiast odpowiedź dostałem następującą – cytuję „Niestety, ale nic nie wnosi w sprawę. Przesyłam Panu przykład zastosowania kabla 5-cio żyłowego, gdzie są czynne 3 przewodniki a dwa stanowią tylko wzmocnienie konstrukcyjne kabla – posiadają druciki stalowe. Tak więc ilość żył wcale nie świadczy o ich połączeniu. Tak więc nie jest ważne ile jest w kablu żył tylko ile stanowi z nich przewodników. Tak mówiąc obrazowo w kablu może być nawet 12 żył, ale będziemy wykorzystywać tylko np. 3 Odpowiedź producenta na Pana zapytanie to niestety smutna rzeczywistość dorabiania na siłę ideologi do irracjonalnie zastosowanej konstrukcji po to by u odbiorcy wywołać efekt wyjątkowości, ale cóż, marketing siłą handlu.”

  7. Sławek pisze:

    Teraz, jak kabel of FAW się wygrzał, a zwłaszcza jak został potraktowany płytą do wygrzewania sprzętu, o której to była już mowa na tym forum, to dźwięk jest naprawdę super – precyzyjny, muzykalny, nastąpiło otwarcie na wysokich tonach, które są bardzo zróżnicowane i nigdy za ostre.
    Wczoraj nastąpiło poważne porównanie z HiFiMan HE-6. Każde ze słuchawek miały kabel FAW Noir hybrid HPC, HE-6 podpięte przejściówką (też FAW) do końcówki mocy A1, a Crossone 4-pinem XLR do Master 11 Singularity. Największa różnica jest taka, że w dźwięku HE-6 jest jakieś rozmycie, tylko nieco mniejsza przestrzeń wprawdzie, ale wysokich tonów jest więcej i mają one skłonność do sybilacji, czego nie mają Crosszone. Naprawdę lepsza selektywność jest z CZ-10. Są też lżejsze i wygodniejsze i można długo słuchać bez zmęczenia – pomimo konstrukcji zamkniętej. Zatem otoczenie nie musi wiedzieć czego słucham.
    Biorąc pod uwagę, że CZ-10 są o połowę tańsze od HE-6, to jest to naprawdę rewelacja.
    Ciekawe jak ma się dźwięk CZ-10 do CZ-8A. W razie czego kabel pasuje.

    Tonalium już jest w rękach Konstruktora, liczę na dalszą poprawę doznań muzycznych.

  8. Bartek pisze:

    Panie Piotrze

    Czy jest Pan w stanie zarysować porównanie CZ-10 do NightHawków i/lub Beyerdynamic T1/T5? NightHawków właśnie się pozbyłem, a T5 planowałem zakupić, jednakże z racji górnego limitu ceny, jaki sobie ustaliłem, Crosszone łapią się na rozważania i tu brakuje mi porównania z czymś co znam.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      A czemu się Pan pozbył NightHawk? Jakie są oczekiwania odnośnie następcy?

      1. Bartek pisze:

        Pozbyłem się, ponieważ się u mnie kurzyły od dłuższego czasu będąc jedynymi z 9 innych słuchawek, jakkolwiek najlepszymi. Obecnie jestem na etapie uszczuplania kolekcji na rzecz jednych, lepszych allrounderów, najlepiej zamkniętych, które podepnę sobie przez przenośny dac/amp ifi do maca podczas pracy. Szukam czegoś porządnie zbudowanego, muzykalnego ale i detalicznego

        1. Piotr+Ryka pisze:

          Górny limit cenowy w przybliżeniu?

          1. Bartek pisze:

            4.5-5 tys 🤷

  9. Bartek pisze:

    Ciekawa rekomendacja. Na pewno będę musiał ich spróbować. Dziękuję 🙂

  10. Sławek pisze:

    No i w końcu przyszedł Tonalium do Crosszone! Od razu lepiej, jest to moje ulubione „srebrzenie”.
    Kabelek jest dwuczęściowy – do wzmacniacza idą 2 wtyki 3pinXLR, w miejscu splittera jest gniazdo / wtyczka 4pinXLR. I ta druga część będzie miała drugą wersją – na klasycznych mini jackach 3 polowych, wtedy spasuje też do Quad ERA-1. I wielu innych słuchawek.
    Pogra dłużej to zamelduję.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      To czekamy.

      1. Sławek pisze:

        Porównanie kabli słuchawkowych FAW Noir Hybrid HPC vs Tonalium zastosowanych w słuchawkach Crosszone CZ-10.
        W punktach – na korzyść Tonalium:
        1. Subiektywne wrażenie szerszego pasma odtwarzanych dźwięków zarówno wysokich i niskich tonów.
        2. Większa rozdzielczość dźwięku.
        3. Większa precyzja i pieczołowitość.
        4. Większe nasycenie barw.
        5. Lepsze zróżnicowanie i dociążenie wysokich tonów.
        6. Ogólnie większa swoboda dźwięku.
        7. Większa melodyjność muzyki.
        Nie oznacza to, że FAW to złe kable. Wyraźnie lepsze niż kabel oryginalny dostarczony z Crosszone. Ale różnica w cenie – około dwukrotna jest adekwatna do wzrostu jakości muzyki z Tonalium. Ten mój kabel Tonalium został przerobiony – pierwotnie był wykonany pod słuchawki HiFiMan HE-6 (które jeszcze mam i jak słucham to z odczepów głośnikowych końcówki mocy). Przeróbka polegała na tym, że dodany został drugi odcinek. Pierwszy jest zakończony wtykami 2x3pinXLR do wzmacniacza słuchawkowego. Zamiast splittera jest gniazdko / wtyczka 4pin XLR i dodatkowy odcinek to od tej wtyczki do słuchawek zakończony mini jackami 3,5 mm 4 polowymi (jak to do Crosszone). W trakcie produkcji jest inna wersja tego drugiego odcinka – będzie zakończona mini jackami 3,5 mm trzy polowymi (jak do QUAD ERA-1 i wielu innych słuchawek, które przyjmują to połączenie). Wtedy będę mógł na QUADach porównać kable Argentum Audio Extreme i Tonalium.

        1. Piotr+Ryka pisze:

          Dziękujemy za to porównanie, czekamy na następne.

          1. Sławek pisze:

            Tonaliu vs Argentum na słuchawkach QUAD ERA-1
            To nie jest łatwe porównanie, początkowo byłem przekonany, że kable idą „łeb w łeb”.
            Ale po kolei. Po pierwsze – słuchawki. Pan Piotr ich jeszcze nie recenzował (mogę do recenzji użyczyć gdy taka będzie chęć Pana Piotra wskutek trudności zdobycia egzemplarza od dystrybutora). ERA-1 grają w sposób bardzo dźwięczny i nasycony, to dźwięk bardzo bogaty, będący gdzieś w połowie drogi pomiędzy HiFiMan-ami a Audeze (HiFi Many HE-6 mam, Audeze nieraz słuchałem i grają raczej ciemniej).
            Teraz kable.
            Złącza i budowa.
            Tonalium ma od strony wzmacniacza wtyki Neutrik 2 x 3 pin XLR pozłacane, zamiast splittera jest wtyczka / gniazdko Neutrika i końcowa część kabla nieoznaczone wtyki mini Jack 3 polowe pozłacane do słuchawek, pasujące bardzo ciasno, trzeba dość dużej siły użyć, by je umieścić w gniazdach. Kabel gruby, czarny, dość sztywny jak na słuchawkowa, bardzo solidny o nieco garażowym (w dobrym znaczeniu tego słowa) wyglądzie długości łącznej około 2,5 m.. Argentum Audio Extreme od strony wzmacniacza no name 4 pin XLR wtyczka prześliczna o wyglądzie włókno weglowe / polerowane aluminium, styki pozłacane. Długość 2,5 metra. Kabel dość giętki, ładnie zapleciony czerwonym oplotem, od splittera końcówki dużo cieńsze czarne, wtyki do słuchawek marki Nakamichi wchodzą do gniazd pewnie z ładnym „kliknięciem”.
            Brzmienie.
            W przypadku obu kabli brzmienie jest bardzo, bardzo dobre. Są pewne różnice – Argentum gra w sposób minimalnie bardziej rozświetlony, najwyższe tony są trochę jaśniejsze (daleko mu do rozjaśnienia znanego mi z kabli łotewskiego Lavricables), a z kolei z Tonalium blachy są bardziej dociążone. Rozdzielczość bardzo dobra w przypadku obu kabli, średnica, bas pod pełną kontrolą na obydwu kablach. Jest jednak pewna różnica „strukturalna” – Tonalium stawiają bardziej na precyzję dźwięku, a Argentum na ogromną chęć do grania, taką radość z muzyki… Doprawdy rozumem nie da się rozstrzygnąć, który jest lepszy, trzeba sercem. Ja „na co dzień” używam Argentum do QUAD-ów i Tonalium do Crosszone i tak jest moim subiektywnym zdaniem dobrze.
            Cena.
            Oba mają po około 2,5 metra. Za Tonalium ponad dwa lata temu zapłaciłem 2500 zł, teraz pewnie trzeba by 3000 zł wyłożyć, nie wiem nie pytałem, poniosłem tylko koszt przeróbki kabla pod dwie różne końcówki. Gdyby nie dodatkowe złącze, to Tonalium może grałby ciut lepiej. Z kolei za Argentum zapłaciłem parę miesięcy temu 1900 zł.
            Argentum są bardzo starannie wykonane, śliczne czerwone i czarne. Tonalium bardziej pancerne i koto odporne (mam w domu 4 sierściuchy). A zatem co kto lubi. A można mieć i jedno i drugie – „kto bogatemu zabroni”?

          2. Piotr+Ryka pisze:

            Dziękujemy za ciekawy, wyczerpujący opis. Ze słuchawek Quad i kabli do nich chętnie po Nowym Roku skorzystam.

          3. Sławek pisze:

            Oczywiście, Panie Piotrze, proszę pisać na priv.

            Post Scriptum.
            Jak ktoś potrzebuje prawie pięciometrowego kabla, to można do gniazdka Tonalium włożyć wtyczkę od Argentum i jest! Wtedy w brzmieniu dominują cechy Tonalium – bardzo się robi ciekawie… długi kabel złożony z 2 kabli 2 producentów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy