Ostatnio samo grube audio, a przecież jest też inne. Nie każdy ma ochotę wydać na system kilkadziesiąt tysięcy czy więcej. Nie każdy też ma ochotę słuchać ze słuchawkami na uszach, bo tylko tak jest taniej. Wcale nie, brytyjski CREEK udowadnia, że bynajmniej.
Firma Michaela Creeka wystartowała w 1982 i zaraz podbiła brytyjski rynek. Dziwiło to ówczesnych recenzentów, nieświadomych tego, że zaskakująco młody, nikomu nieznany inżynier ma już za sobą wieloletni staż w ojcowskim Wyndsor Recording Co. Ltd, w którym przeszedł drogę od zaopatrzeniowca do kierownika produkcji. To Wyndsor produkowało tanie magnetofony szpulowe, gramofony, magnetofony kasetowe i radia FM/AM, tkwiło więc w samym sercu masowego rynku, ale nie produkowało wzmacniaczy. To one stały się punktem startowym Creek Audio Systems, firmy założonej przez Michaela w rodzinnym londyńskim domu. Z biurem w jednym z pokoi i montownią w garażu, co starczyło tylko na chwilę, bo rynek chwycił i zapotrzebowanie na debiutancki wzmacniacz Creek CAS4040 w konkurencyjnej cenie £99 błyskawicznie urosło do kilkuset sztuk miesięcznie. By temu sprostać ruszyła fabryka produkująca już w tysiącach – i tak to się zaczęło. Potem, jak to w historii, różne zawirowania. Przejściowo Creek stanowił jedno konsorcjum z Tannoy, Mordaunt-Short i Epos Speakers, potem znów stał się samodzielny, potem nawiązał współpracę z amerykańskim Music Hall, jeszcze potem sam przejął Epos Acoustics; cały czas w trakcie zmieniał lokalizację fabryk, na koniec oczywiście oczywistością tamtych czasów wylądował z częścią produkcji w Chinach (2004). Gdzie wcześniej stworzył alternatywne biuro projektowe oraz zaplecze logistyczne i stamtąd pochodzącą tańszą część produktów zaczął sprzedawać pod marką Evolution.
Dziś produktami znaczonymi marką Creek Audio Ltd. są dwie serie złożone ze wzmacniacza i odtwarzacza CD, z tym że oba wzmacniacze są zintegrowane z przetwornikami, mają więc wejścia cyfrowe. Dołącza do nich minimalistyczny przedwzmacniacz gramofonowy wyłącznie dla wkładek MM, a produkowane dawniej tunery radiowe w dobie internetowych nadawców opuściły ofertę. Wzmacniacze mogą być za to wyposażone w zintegrowane wzmacniacze słuchawkowe i pre gramofonowe obsługujące wkładki MC, tak więc właściciele słuchawek i droższych gramofonów nie będą czuć się porzuceni.
Droższa seria to odtwarzacz za przeszło dziesięć tysięcy i wzmacniacz za blisko dwadzieścia, a my skupimy się na tańszej, gdzie odtwarzacz za trzy osiemset, wzmacniacz za cztery trzysta. Rzecz jasna bez złotówkowych końcówek, bo tak już musi być, ale czy musi też być tak, że tańsze znaczy gorsze? A nawet jeśli musi, to mianowicie o ile?
Inżynieria: CREEK 4040 CD
Odtwarzacz jest w rozmiarze mini, o oczko wyższym od modnych kiedyś odtwarzaczy CD przenośnych (discmanów). Szeroki na 21,5 cm, na 22 cm głęboki i na 6 cm wysoki waży niecałe dwa kilogramy, dokładnie jeden koma osiem. Wzorniczo należy do nowszej linii, tzn. panel ma metalowy, do wyboru srebrny lub czarny. A zaglądając w historię trzeba tutaj napomknąć, że dawne wzornictwo Creek opierało się na obudowach z tworzywa, czasem po części drewnianych, dla których znakiem rozpoznawczym był ciemny kolor frontu z oznaczeniami w charakterystycznej miętowej zieleni. Debiutancki Creek CAS4040 (z jeszcze starszym oznakowaniem białym) wyposażony był też w dwupasmowy (bas, sopran) equalizer, uchodzący w latach osiemdziesiątych za coś bardzo atrakcyjnego, aczkolwiek już naonczas wielu było sceptyków. Equalizacja zniknęła wcześniej, miętowa zieleń dużo później, dzisiaj podobno wciąż można zamawiać wersje w dawniejszej stylistyce, ale nie jestem pewien, czy to wciąż aktualne. W każdym razie naszego CREEK 4040 CD możemy dostać w wersji srebrnej bądź czarnej, w każdym wypadku metalowej odnośnie całej obudowy.
U góry frontu duże logo CREEK, pod nim centralnie umieszczona szczelina na płytę, pod którą sporej wielkości ekran TFT (Thin-Film Transistor) wyświetlający w stonowanej bieli znaki oraz obejmujący sobą przyciski funkcyjne. (Jest regulacja siły świecenia oraz możliwość wygaszania.)
Poza skromnym rozmiarem i czarną albo srebrną szatą o stylu urządzenia decyduje fakt, że ekran jest po obu stronach koliście zakończony, w tych właśnie na końcach półkolach osadzono przyciski funkcyjne, po trzy stronami. Małe srebrne guziczki są wszystkie oznakowane i zdublowane obsługą z wielofunkcyjnego pilota, na centralnej części ekranu króluje czasomierz odtwarzania i znacznik numeracji utworów.
Ładnie się to prezentuje, bo front jest lśniąco gładki, a panel wyświetlacza raczy głęboką czernią tła i spokojnym świeceniem znaków. Celem wzmocnienia efektu estetycznego grzbiet urządzenia jest ciemniejszy od kołnierzowo szerszego frontu w wersji srebrnej, a na odwrót u czarnej.
Z tyłu od lewej mamy gniazdo prądowe 12 V DC, więc odpadają koszty związane z kablem zasilania, realizuje je transformatorek nagniazdkowy i jego własny kabel. Ale producent prosi, by nie traktować tego lekceważąco, bo transformator jest dopracowany, zapewnia świetne zasilanie.
Zmierzając ku środkowi dwa gniazda RCA oznakowane jako TRIGGER, poprzez które podpięty wzmacniacz będzie samoczynnie wybudzał odtwarzacz. Następnie gniazdo USB-C, przez które za pośrednictwem komputera możemy ściągać nowszy firmware, w centrum trzy wejścia cyfrowe: AES-EBU, Coaxial i Optical, po prawej wyjście RCA.
Maluszek stoi na srebrnych metalowych walcach dopasowanych rozmiarowo, w komplecie z nim oprócz pilota i transformatorka z kablem dostajemy też interkonekt, kabel optyczny i skróconą instrukcję obsługi na pojedynczym kartoniku. Wszystko to znajdujemy w sporym pudle z grubego kartonu o piankowych profilach wewnątrz, elegancko obleczonego obwolutą pokrytą lśniącym lakierem i z dużym logo za ozdobę. (Będzie tak zapewne do czasu, bo choć United Kingdom nie należy już do UE (szczęściarze), ale i tak pewnie kiedyś i im każą wszystko pakować w nagą, surową tekturę.)
Wzmiankowana już cena 3790 PLN na tle dzielonego Accuphase czy innego kolosa wydaje się całkiem śmieszna, pozostaje żywić nadzieję, że nie podąża za tą śmiesznością brzmienie, co nam producent, z jego ugruntowaną renomą, zdaje się gwarantować. W końcu to od cen się zaczęło, te 99 funtów za inauguracyjny wzmacniacz pokierowało dalszym losem. Niskie ceny, wysoka jakość to genom Michaela Creeka.
Dorzućmy co możliwe odnośnie spraw technicznych. Wnętrze całkowicie wypełnia napęd i za nim płytka drukowana. Na płytce kość przetwornikowa ESS Sabre32 ES9018K2M – dwukanałowa, 32-bitowa, o szumie własnym -127 dB i THD poniżej -120 dB. Pracująca w potokach 44,1 i 48 kHz ze zintegrowaną funkcją DSP i oczywiście obsługująca wszystkie wejścia cyfrowe. Na szczelinowo ładowanym napędzie niczego nie uświadczysz poza nic nie mówiącym napisem FORYOU i kodem numerowym, z którego wynika, że mamy do czynienia z napędem DVD GPX TDU5045B za równe trzydzieści dolarów. Napis na spodzie urządzenia głosi, że zaprojektowano je w GB a zmontowano w Chinach, podczas gdy droższa seria CREEK jest montowana na Słowacji.
Napięcie na wyjściu liniowym RCA to słuszne 2,0 V; kiedyś sugerowano zapalczywie, że wyższe napięcia są lepsze, ale stanowczo zaprzeczam. Pasmo przenoszenia urosło i w miejsce dawniej standardowego 20 Hz – 20 kHz tu mamy dużo szersze: 1 Hz – 30 kHz +/-3dB. THD to >110 dB, a maksymalny pobór mocy to skromne 12 W. W trybie czuwania jedynie 0,5 W, a automatyczne do niego przejście można ustawiać po pół, całej albo dwóch godzinach, bądź z tego zrezygnować i trzymać cały czas pod prądem.
Ostatnia rzecz do napisania odnosi się do zasilacza, którego dobra pono jakość może być przewyższona jeszcze lepszą holenderskiego Sbooster, co nam przysporzy kosztu 1650 złotych, ale podobno warto.
Inżynieria: CREEK 4040 A
Dopełniający system wzmacniacz ma identyczne gabaryty i identyczny panel przedni, wzbogacony po obu stronach wyświetlacza gałkami wielofunkcyjną i regulacji głośności. Zaskakuje przy tym sama obecność identycznego wyświetlacza, ale jedynie do momentu uświadomienia, że wzmacniacz ma swój przetwornik. Może więc nie być częścią kompletu, pracować samodzielnie, w której to roli firma widzi go jako uzupełnienie stacjonarnego komputera. Nadmienia przy tym, że cała seria z oznakowaniem 4040 to seria rocznicowa, powstała na 40-lecie firmy, co niewątpliwie zwiększa prestiż i dodatkowo zobowiązuje. Tym bardziej powinniśmy oczekiwać niepośledniej jakości, zwłaszcza że ten 4040 A stanowi wg. adnotacji producenckiej bezpośrednie nawiązanie do CAS4040 z 1982 – nadal z equalizerem i jeszcze przetwornikiem. Jak widać zmienne mody na najważniejsze dodatki nie są aż takie zmienne, rzućmy więc okiem na przetwornik i na ten equalizer.
Przetwornik jest skoligacony z przedwzmacniaczem, jak to ma miejsce u wbudowanych w integry. Przedwzmacniacz wyposażono w podwójne wejście analogowe RCA i pojedyncze XLR, umożliwia więc trzy podpięcia, w tym jedno symetryczne. (Takiego łącza nie ma jednak CD 4040, para nie jest więc symetryczna.) Przetwornik ma wejścia cyfrowe SPDIF, Optical TOSLINK, USB 2.0 i aptX Bluetooth 5.0, za pośrednictwem których, jak wylicza producent, może być zespalany z streamerami, kinem domowym, transportami CD, komputerami i bezprzewodowymi urządzeniami Bluetooth, może też poprzez USB ładować nowszy firmware. Za przetwarzanie odpowiada układ scalony ESS Sabre32ES9018K2M, a więc ten sam co w odtwarzaczu.
CREEK 4040 A jest standardowo wyposażony w anonsowany jako dobry i wszechstronny (30 do 300 omów) wzmacniacz słuchawkowy, którego gniazdo duży jack jest na obszarze ekranu. Ten ekran służy także do obsługi i w tym wypadku dwupasmowej equalizacji, również do regulacji balansu kanałów, informuje też o poziomie wzmocnienia i aktualnie aktywnym wejściu, przy czym prócz już wymienionych może to też być wejście Phono, ale wewnętrzny przedwzmacniacz gramofonowy Sequel mk4 z obsługą wkładek MC to opcja za dopłatą. (Przejmuje wtedy na swój użytek parę gniazd RCA.)
Elektroniczna regulacja głośności sunie jednodecybelowymi krokami w zakresie 70 dB, a equalizer umożliwia zmiany przypisanych zakresów o maksimum 10 dB.
Kluczowa dla jakości jest jednak sekcja wzmocnienia, zaczynająca się od zasilacza o mocy 350 W, nietypowo (jak zwraca uwagę producent) stabilizowanego napięciem, co umożliwia podwojenie mocy wyjściowej już przy połowie impedancji obciążenia i niezależnie od wahań napięcia sieciowego. To ważna rzecz, bo uniezależnia od kaprysów napięcia w sieci i ogólnej jakości prądu – o te rzeczy w przypadku CREEK 4040 A podobno nie trzeba się martwić.
Dalej jest też innowacyjnie, bo za samo wzmocnienie odpowiada „najnowocześniejsza technologia MERUS™ Infineon, zapewniająca wysoką wierność na realistycznych poziomach głośności nawet dla najtrudniejszych obciążeń”.
Doprecyzowując zauważmy, że MERUS™ Infineon oznacza wzmacniacz klasy D w oparciu o układy scalone firmy Infineon Technologies AG, dla uzyskania wyższych mocy mogących współpracować z tranzystorami MOSFET. I zauważmy przy okazji, że Infineon to wydzielona w 1999 część koncernu Siemensa – globalny producent podzespołów elektronicznych, mocno w materiałach firmowych dbający o to, by jego niemieckie dziedzictwo pozostało w ukryciu i w tym celu unikająca dodatku AG w nazwie.
Wnętrze wzmacniacza przy wmontowanym przetworniku staje się bardzo zapełnione, a w sekcji zasilania transformator wspierają dwa większe i cztery średnie kondensatory. Przy modułach Infineon też są kondensatory, a całość finalizuje pojedyncze wyjście głośnikowe uzupełniane słuchawkowym oraz, z uwagi na możliwą współpracę z gramofonem, też odczep uziemienia.
Moc oddawana to 55 W/8 Ω i 110 W/4 Ω przy maksymalnym poborze własnym 350 W. Pasmo przenoszenia ogarnia zakres 5 Hz – 50 kHz przy THD poniżej 0,045% i S/N 105 dB oraz przesłuchu międzykanałowym poniżej 68 dB. Waga to skromne 2,2 kg, a gabaryty są identyczne jak w module CD. Cena 4290 PLN na tle cen innych wzmacniaczy niewątpliwie napawa otuchą.
Opakowane takie samo jak u partnera z kompletu, w nim oprócz kabla zasilania i pilota antena łączności bezprzewodowej.
Dwa kompaktowe CREEK można stawiać na sobie, raczej ze wzmacniaczem na górze, żeby lepiej się chłodził. Komplet to także dwa piloty, dokładnie jednakowe, każdy z przyciskami wyboru AMP i CD, tak więc jeden wystarczy, co jednak w praktycznym działaniu jest trochę uciążliwe.
Wzmacniacz otrzymał szereg wyróżnień, zapowiada się odsłuch ciekawy.
Odsłuch
Wiem, że nie działam jak niektórzy inni recenzenci (zwłaszcza ci z anglojęzycznych pism branżowych), ale nie myślę tego zmieniać. Mógłbym teraz chwacko i upraszczając sobie życie napisać: podłączyłem i posłuchałem, zagrało bardzo fajnie, użyłem szpanerskich nagrań, bo wiem które to, więc było jeszcze fajniej; i wiecie, rozumiecie, ten sprzęt nie może być tak dobry jak najlepsze, na przykład mój, bo jest o wiele tańszy, ale jak za te pieniądze grał fajniście i nawet całkiem w porządku, więc kogo z was na lepszy nie stać, niech sobie kupi, będzie fajnie.
Tak, ma się rozumieć – też podłączyłem – bo tylko najwybitniejsi recenzenci potrafią bez podłączeń. (Chodzą słuchy o takich.) Podłączyłem i z miejsca kilka uwag. Ale moment, chwileczkę, przecież to podłączanie nie odbywa się abstrakcyjnie, by potem wisieć chmurą niedopowiedzeń nad szukającym prawdy czytelnikiem. Trzeba czymś konkretnym podłączyć, konkretnie czymś pospinać. Nie chciało mi się nad tym dumać, chwyciłem co wpadło w rękę, a by był to interkonekt Sulek 6×9 i zasilający dla wzmacniacza Sulek 9×9. Okropeczna drożyzna, ale występują w audiofilskiej przyrodzie też dobre przewody niedrogie, tyle że akurat nie u mnie. Jasne, że nie tak dobre, ale na pewno sympatyczne, brzmieniowo jak najbardziej strawne. Kolumn także użyłem swoich, bo niby jakich miałem; i czterodrożne Audioformy pozwoliły się bez problemu rozpędzać do koncertowych głośności, czyli od strony mocy wzmacniacza wszystko jak najbardziej w porządku. Ładnie też oba urządzonka stojąc na sobie wyglądały, przy czym nie powinienem pisać „urządzonka”, bo trochę to obraźliwe. Mała wieża, ale nie z tych okropnych, które sprzedają z głośnikami, tylko audiofilski komplecik już bardziej dla smakoszy; bardzo starannie wykonany, więcej niż surowcowo porządny, z przyjemną stylistyką i zwłaszcza ujmującym wyglądem obydwu wyświetlaczy. Piloty działające bez zarzutu (z fotela cztery metry od bez problemu obsługiwałem), a główne dane na wyświetlaczach też mogłem odczytywać. Kolumn tykać w sensie suwania nic a nic nie musiałem, tyle że stały bliżej niż zazwyczaj ściany tylnej (niecałe półtora metra), bo dwa dzielne maluchy CREEK-a to przecież nie wyposażenie ekskluzywnych sal odsłuchowych.
Teraz napiszą po swojemu, to niepomijalnie ważny szczegół. Umyślnie nie zostawiłem wieżyczki CREEK na noc pod prądem, tylko przed samym odsłuchem odpaliłem, odczekałem kwadransik i zacząłem słuchać. Na początek cichutko, tak żeby tylko grało, i brzmienie to wydało mi się wysoce zadowalające. Ale potem zwiększyłem głośność i okazało się, że jest takie z typowych dla stanu „Dobre i niedobre”. Dobrze uchwycona tonalność, całkowicie też transparentne medium oraz wyraźna rzeźba dźwięków, ale te dźwięki za twarde, za kanciaste, za słabo też cokolwiek ze sobą współpracujące, a sopran za surowy. Dobra natomiast scenografia, akurat taka sama jak u dzielonego Circle Labs z niedawnej recenzji, to znaczy pierwsza linia z metr za głośnikami i za nią duża głębia, a płaszczyzna horyzontalna jak najbardziej obecna. Więc z jednej strony dobrze, że głośno, czysto, dynamicznie i wyraźnie na dobrze oddanej scenie, ale sama obwiednia i konsystencja dźwięków zostawiające wiele do życzenia. Tak, owszem, chwilowe przebłyski – coś ładnie wzięte, też następne, ale zaraz inne zrzucone. Pokiwałem głową i pokręciłem nosem – no tak, za te pieniądze…. Cudów nie ma.
Ale piętnaście minut rozgrzewki, a potem pół godziny słuchania to cośkolwiek przymało. Zwłaszcza w kontekście ostrzeżenia producenta, żeby wzmacniacz stawiać na wierzchu, bo mocno się rozgrzewa, a po przesadnym rozgrzaniu potrafi się zapobiegawczo wyłączyć. No, chwila – przecież on tylko ledwie ciepły, niby przed czym miałby się bronić? Zostawiłem muzykę na niskim poziomie głośności, zająłem się czymś innym. Trzy godzinki sobie mruczało, po których okazało się, że wzmacniacz jest faktycznie bardzo ciepły – nie aż gorący, ale rozgrzany.
Wróciłem do słuchania za koleją tych samych utworów, zjawiła się inna muzyka. Może nie taka stricte high-endowa, ale taka z pobliża, trąca miejscami o granicę. Kanciastości właściwie przepadły, nic niemal po nich nie zostało. Soprany tak się poprawiły, że już nie miałem uwag, zwłaszcza że głosy zaczęły się mienić, zyskały też brzmieniowe aury i eleganckie wtóry echowe – można się było w nich rozsmakowywać, a nie kręcić na nie nosem. Jedyne czego w narzucający się sposób zabrakło, to takich naprawdę bez zarzutu crescendo i diminuendo. Ślizganie głosowe góra-dół u sopranistek (genialne diminuenda tylko Maria Callas, wybitne Montserrat Caballé) nie było pierwszej próby, co znaczy, że i gitarowe czy fletowe jazdy też nie mogły być z takich naj. Ale ogólna nastrojowość satysfakcjonująco oddana, całkiem mocne chwytanie za serce i skuteczne wnikanie w duszę, a dla smakoszy mocny bas, taki naprawdę wyróżniający. Też dla smakoszy holografia – zaskakująco efektowna – i duże zaskoczenie: głosy normalnej mowy niemal jak z życia wzięte, pozbawione burzących naturalizm sopranowych charczących wtrętów. Do tego sybilacją w ryzach, najwyżej minimalna, a całość – proszę bardzo – można siadać i słuchać.
Przeszedłem repertuar zaczynając od śpiewu a capella, poprzez solistów z gitarą, jazz, symfonikę i koncerty rockowe, by skończyć na organach i katedralnych chórach. – Wszystko na dobrym poziomie, wszystko mogące się podobać. Atmosfery klubowe, plenerowych koncertów, relacje z filharmonicznych sal, cerkwi i kościołów realistycznie odtwarzane – najogólniej można powiedzieć, że muzyka przez duże M nie doznawała w rękach duetu CREEK uszczerbku, całkiem udanie była pieszczona. Oczywiście biorąc poprawkę, że to system z najtańszych, ale dalece nie tych najgorszych. Do takich w ogóle nie było co przymierzać, to grało przyzwoicie nawet dla mnie, jadającego zwykle wykwintnie; grało jak najbardziej w wymiarze duchowym, i to nie w kategoriach ulgowych, a całkiem obiektywnych. Nie znośnie, a przyjemnie; nie aby-żeby, a wcale-wcale. Tyle że właśnie po trzech godzinach, kiedy się wzmacniacz rozpalił.
Mogę dorzucić, chociaż to raczej niepotrzebne, stwarza kosztowy dysonans, ale mimo wszystko dorzucę, że pochłaniacz pól magnetycznych REM-8 od Acoustic Revive okazał się przynosić poprawę odnośne spoistości brzmienia, melodyki i przede wszystkim rozbudowy trzeciego wymiaru. Trójwymiarowo, na czarnych tłach, gęsto i dynamicznie już i bez niego grało, a z nim, no cóż – jeszcze lepiej – nie da się tego powiedzieć inaczej i nie skłamać. Ale jasne, dorzucanie dwóch z górą tysięcy w sytuacji redukowania kosztów? – raczej nie tędy droga, więc tylko tak rzuciłem, bo mi się akurat chciało wstać i użyć, choć nikt mi za to nie płaci. (Żeby i tu jasność była.)
Ktoś może postawić zarzut, że się recenzent wygłupia, parując urządzenia za łącznie osiem tysięcy z kablami po kilkanaście czy dwadzieścia parę i kolumnami za kilkadziesiąt. Na dodatek grało to w pomieszczeniu jakiego prawie nikt nie ma, a kiedy ma, to też go stać na całkiem inny system. To wszystko prawda, ale dzięki temu wytyczone zostały maksima, a nie jakaś kiepska średnia. Wiadomo teraz na co duo CREEK 4040 CD z CREEK 4040 A stać, a nie tylko kogo stać na nie.
Ale, ale – chcą państwo większej taniości? To proszę bardzo – odstawiamy CD i kolumny, sięgamy po przetwornik i słuchawkowy wzmacniacz wbudowane w 4040 A. Pięć razy tańszy kabel zasilania (Acoustic Zen Krakatoa), a słuchawki z przedziału od kilku do dwudziestu paru tysięcy z jednym sprawdzającym wyjątkiem za przeszło trzydzieści. I na początek maksymalizacja taniości po kablu USB; nie takim całkiem zwykłym, bo tego bym już nie zniósł, ale Fidata HFU2 USB to nieprzesadne półtora tysiąca.
Zagrało zaskakująco dobrze, aż szokująco niemal; kompletnie byłem zaskoczony klasą i przetwornika, i wzmacniacza. Ten wzmacniacz to mała płytka, przetwornik wprawdzie większa, ale za same przyzwoite słuchawkowe wzmacniacze chcą zwykle dużo więcej, a kiedy z grubsza tyle samo co za całego 4040 A, to już wrzaski, że wielka okazja.
Zaskoczony zostałem, bo dźwięk okazał się kompletny, nie doszukałem się w nim jakościowych luk. Na upartego można było zauważyć, że nie miał humanizacji posuniętej aż do lubieżności – nie łasił się, nie przymilał. Zjawiał się jako neutralny przy wyważonej temperaturze, ale ta neutralność była z tych naturalnych – najdalsza od darzenia chłodem, czy uczuciową oschłością. Najprościej mówiąc była normalna, to znaczy przede wszystkim nie zwracająca uwagi, czego najlepszym dowodem, że dopiero po wyjściu z szoku i rozpoczęciu poszukiwań słabszych aspektów brzmienia w ogóle skierowałem na nią uwagę. Nawet nie można powiedzieć, że było to brzmienie „nie-lampowe”, bo niektóre lampowe wzmacniacze, zwłaszcza sprzed wielu lat, potrafiły grywać mniej ludzką nutą. Lecz gdyby ta udana neutralność była za całą ozdobę, mielibyśmy do czynienia najwyżej z brzmieniem przyzwoitym. Tak nie było.
Podmiana kabla USB na koaksjalny Hijiri ociepliła i dodatkowo nasyciła brzmienie, ale już to przy USB dawało satysfakcję słuchania eleganckiej frazy pod dyktando dobrej melodyjności. Gęste, masywne brzmienia, zarazem giętkie i żywe, ozdabiał super bas i przy łączeniu koaksjalnym wyżej sięgające i bardziej obecne soprany, ale największy atut lokował się gdzie indziej. Tym atutem była rozdzielczość. A ona, moi mili, nie wiedzieć z jakiej to przyczyny, była rewelacyjna. Nie dobra i nie bardzo dobra, tylko niemal referencyjna. Miałem do czynienia z przetwornikami i słuchawkowymi wzmacniaczami za kwoty wielokrotnie wyższe niż cały dwuskładnikowy CREEK, u których ta rozdzielczość i wraz z nią szczegółowość były na tych samych słuchawkach słabsze. Ale to jeszcze nie koniec zalet, bo ta rozdzielczość zarazem wcale nie psuła muzykalności. Dowolnie brany zespół dźwięków okazywał się jednocześnie bardziej niż ma to miejsce przeciętnie wieloelementowy i stuprocentowo muzykalny. Śladu nawet zaburzeń muzycznego przepływu powodowanych naciskiem na łapanie szczegółów i separację dźwięków.
Długo, naprawdę długo w ten aspekt się wsłuchiwałem i coraz bardziej byłem zdumiony. Tam gdzie u o wiele droższych zbitki i kotłowanie, tu perfekcyjne ukazywanie złożoności i żadnych zniekształceń. Napiszę to, pomimo że drży ręka, ale dobrze okablowany CREEK 4040 A starcza za bardzo dobry przetwornik i dobry, naprawdę dobry, słuchawkowy wzmacniacz. Faktem jest, że koaksjalny Hijiri już sam podwajał cenę, ale z Fidatą USB już było przyzwoicie. Na dodatek nie było problemu z napędzaniem słuchawek trudnych. Tak, owszem, ten mały CREEK może należycie obsługiwać Susvary tylko z odczepów głośnikowy, ze słuchawkowego gniazda go przytyka. Ale już Dan Clark Audio STEALTH to były właśnie te, przy których ta nadprzeciętna rozdzielczość mi się ukazała. To ich na początku użyłem, bo akurat najbliżej leżały, a one tę rozdzielczość sprzedają nadzwyczajną (lepszą od Susvar), ale nie z każdym wzmacniaczem chce się ona taką pokazać. Ale właśnie z tym CREEK, który słuchawkowym wzmacniaczem jest tylko przy okazji, okazała się lepsza niż z wieloma wzmacniaczami dedykowanymi słuchawkom.
Dla porządku dopowiem, że użyte zostały sprawdzająco NightHawk, MOONDROP Venus, Ultrasone T7 i Dan Clark Audio nie tylko STEALTH, ale także najnowsze E3. Wszystkie wypadły bardzo dobrze, choć żadne tak jak STEALTH, co cenowo się jasno tłumaczy. Na marginesie dodam, że bardzo w mojej ocenie udane MOONDROP Venus (tu to potwierdzające), wypadły już z produkcji, co mnie zirytowało. Najwyraźniej niedrogie udane słuchawki umyślnie się zabija, by nie szkodziły drogim, gdy drogich coraz więcej. (Mają np. przyjechać RAAL za przeszło czterdzieści tysięcy.) W tej poetyce MOONDROP także sobie zrobiło nie aż tak drogie, ale droższe od tych Venus słuchawki – i tak toczy się światek.
Wnioski
Nie zahaczyłem w opisie brzmienia o aspekt finezyjności, o cechy takie jak kruchość czy dźwięczność. One też wniosły swoje do udanej całości, system CREEK ich nie gubił. Może nie były tak popisowe jak rozdzielczość, bas, holografia i brak zniekształceń czy udziwnień w brzmieniu, niemniej także na swoim miejscu. Mimo braku kociej miękkości kroku i zwinności jaszczurczej muzyczny przepływ narracyjny miał czynnik finezyjny i ładną melodykę. Pozbawioną wprawdzie pogłębionych opraw rzutujących na trzeci wymiar oraz poprawiającej muzyczny klimat aury wokół każdego dźwięku, ale nawet i bez tych stricte już high-endowych dodatków było to zadowalające. Nie aż zdumiewające, a zadowalające właśnie, z określnikiem zdumienie przerzuconym do ekonomii.
W realiach dzisiejszych cen, gdzie sam dobry wzmacniacz HEED Obelisk to już przeszło osiem tysięcy, a poprawiający mu brzmienie zasilacz dodatkowe cztery, osiem tysięcy za wzmacniacz z odtwarzaczem to konkretna oszczędność. Tak, HEED prezentuje wyższy poziom, w sumie adekwatny do ceny, ale to wcale nie przeszkadza słuchać duetu najtańszych CREEK z prawdziwą przyjemnością. Ktoś powie, że nieładnie z mojej strony, że nie użyłem własnego odtwarzacza z małym lecz obsypanym nagrodami wzmacniaczem, ale to byłoby parowanie czegoś, czego dzisiejsze odpowiedniki kosztują minimum trzydzieści tysięcy, a kiedy kogoś stać na taki odtwarzacz, może sięgnąć przynajmniej po HEED-a, najlepiej od razu model Lagrange. Trzeba móc się miarkować, a i tak to miarkowanie zostało nadszarpnięte przez kable i kolumny oraz drogie słuchawki. Ale niedrogie dobre kolumny i słuchawki istnieją – słuchawki pokazałem, kolumny recenzowałem. Natomiast dobrych tanich CD nie uświadczysz, wraz z wymieraniem wyżej się cenią. Strimować z kolei mi się nie chce, od kiedy przetwornik Mola Mola wyznaczył wyższy poziom, ale się na koniec przemogłem i dobrze to wypadło, przetwornik wbudowany we wzmacniacz bardzo dobrze się wywiązuje. Pozostaje już tylko polecić – kto poszukuje taniości, tu dobrą taniość dostanie.
W punktach
Zalety
- Dobrze i relatywnie tanio.
- Dźwięk naturalny.
- Pozbawiony wprawdzie niuansowości szczytowej, niemniej zadowalający we wszystkich aspektach.
- Z mocnym basem.
- Niekaleczącym sopranem.
- Widowiskową holografią.
- Rewelacyjnie przy tym rozdzielczy.
- Dobry odczyt CD.
- Zaskakująco dobre odtwarzanie plikowe via przetwornik we wzmacniaczu.
- Dobre już za pośrednictwem kabla USB, jeszcze lepsze przez koaksjalny.
- Oba urządzenia ładnie się prezentują.
- Pracują bez zarzutu.
- Mają wielofunkcyjne piloty.
- Wysokiej jakości wzmocnienie D-klasowe zapewnia wzmacniaczowi dużą moc i brak zniekształceń.
- Zaskakująco wysokiej jakości wbudowany wzmacniacz słuchawkowy dodaje obsługę słuchawek, w tym nawet trudnych planarnych.
- Można wyposażać ten wzmacniacz też pre gramofonowe z obsługą wkładek MC.
- Od razu jest wyposażony w łączność bezprzewodową.
- Renomowany producent z 40-letnim stażem.
- W dodatku to seria rocznicowa, twórca szczególnie się przykładał.
- Sprawdzona polska dystrybucja.
Wady i zastrzeżenia
- Wzmacniacz napędzając duże kolumny solidnie się rozgrzewa, dlatego powinien stać na wierzchu.
- Koniecznie trzeba obu urządzeniom pozwolić postać pod prądem, dopiero wtedy elegancko grają.
- Do odtwarzacza można dokupić za ponad półtora tysiąca lepszy zasilacz.
Dane techniczne
CREEK 4040 CD
- Napęd płyty: DVD GPX TDU5045B
- Przetwornik: ESS Sabre32 ES9018K2M – dwukanałowy, 32-bitowy, o szumie własnym -127 dB i THD poniżej -120 dB.
- Pasmo przenoszenia: 1 Hz – 30 kHz
- Potoki próbkowania: 44,1 i 48 kHz
- Wejścia cyfrowe: 1x koncentryczne RCA, 1x optyczne TOSLINK, 1x zbalansowane cyfrowe XLR AES-EBU
- Wyjście audio: stereofoniczne wyjście audio przez gniazda RCA z napięciem 2,0 V
- Wyświetlacz TNT z regulacją siły świecenia.
- Napięcie sieciowe: automatyczny zakres od 100V do 250V, 50/60Hz
- Pobór mocy: 20 W
- Zasilacz: nagniazdkowy 12 V DC.
- Czas czuwania można regulować w menu.
- Kolory: Czarny; Srebrny (panel przedni)
- Wymiary: 6 cm x 21,5 cm x 25,5 cm (wys. x szer. x gł.)
- Waga: 1,8 kg
- W komplecie zasilacz, pilot, kabel optyczny i instrukcja obsługi.
Cena: 3790 PLN
CREEK 4040 A
- Moc: 55 W przy 8 Ohm, 110 W przy 4 Ohm
- THD: <0.045%
- Stosunek sygnału do szumu: 105 dB
- Pasmo przenoszenia: 5Hz – 50 kHz
- Czułość wejściowa: 525 mV dla 55 W przy 8 omach
- Wzmocnienie: 32dB lub x40
- Przesłuch: >68dB przy 1 kHz Wejścia przedwzmacniacza: 2x RCA (niezbalansowane) i 1x XLR (zbalansowane)
- Wejście wzmacniacza mocy: Power Amp Direct poprzez opcję menu Opcje wtyczek Phono: Sequel mk4 MM Phono.
- Wejścia cyfrowe: 1x współosiowe, 1x optyczne, 1x USB 2.0
- Łączność bezprzewodowa: Bluetooth aptX HD
- Przetwornik cyfrowo-analogowy: ES9018k2m Sabre DAC
- Wyjścia głośnikowe: gniazda głośnikowe 4 mm z tylnym i bocznym wejściem oraz końcówka widełkowa
- Współczynnik tłumienia: >100 do <0,04 Ohm
- Gniazdo wyjścia słuchawkowego: jack 6,3 mm dla słuchawek 30 – 300 Ohm
- Zakres napięcia wejściowego: 100V do 240V nominalnie, 50Hz lub 60Hz
- Pobór mocy: <0,5 W tryb gotowości; 5 W tryb bezczynności; 350 W przy pełnej mocy
- Automatyczny tryb gotowości: 30, 60, 120 minut lub wyłączony
- Kolory: czarny; srebrny (panel przedni)
- Wymiary: 6 cm x 21,5 cm x 25,5 cm (wys. x szer. x gł.)
- Waga: 2,2 kg
- W komplecie kabel zasilania, pilot, instrukcja.
Cena: 4290 PLN
System:
- Źródła: PC (pliki dyskowe, YouTube, TIDAL), CREEK 4040 CD.
- Przetworniki: Phasemation HD-7A K2, CREEK 4040 A (wbudowany ES9018K2M Sabre DAC).
- Wzmacniacze słuchawkowe: CREEK 4040 A (wbudowany), Phasemation EPA-007.
- Słuchawki: AudioQuest NightHawk (kabel FAW), Dan Clark Audio STEALTH i E3 (kabel Tonalium), HiFiMAN Susvara (kabel Tonalium – Metrum Lab), Ultrasone Tribute 7 (kabel Tonalium – Metrum Lab).
- Wzmacniacz: CREEK 4040 A.
- Kolumny: Audioform 304.
- Kabel USB: Fidata HFU2.
- Kabel koaksjalny: Hijiri HDG-R Million.
- Interkonekty: Sulek 6×9 RCA, Tellurium Q Black Diamond XLR.
- Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II i Krakatoa, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One, Sulek 9×9 Power.
- Listwa: Sulek Edia.
- Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H.
- Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Solid Tech „Disc of Silence”.
No i fajnie, że tanie i dobre. Tylko taka uwaga – do napędu szczelinowego raczej nie włożymy płyty CD o średnicy 8 cm, a takie płyty istnieją, ja mam taką płytę Harmonixa do wygrzewania sprzętu.
Nic nie jest doskonałe. Ani sprzęt, ani ludzie.