Recenzja: CREEK 4040 CD i CREEK 4040 A

Odsłuch

     Wiem, że nie działam jak niektórzy inni recenzenci (zwłaszcza ci z anglojęzycznych pism branżowych), ale nie myślę tego zmieniać. Mógłbym teraz chwacko i upraszczając sobie życie napisać: podłączyłem i posłuchałem, zagrało bardzo fajnie, użyłem szpanerskich nagrań, bo wiem które to, więc było jeszcze  fajniej; i wiecie, rozumiecie, ten sprzęt nie może być tak dobry jak najlepsze, na przykład mój, bo jest o wiele tańszy, ale jak za te pieniądze grał fajniście i nawet całkiem w porządku, więc kogo z was na lepszy nie stać, niech sobie kupi, będzie fajnie.

      Tak, ma się rozumieć – też podłączyłem – bo tylko najwybitniejsi recenzenci potrafią bez podłączeń. (Chodzą słuchy o takich.) Podłączyłem i z miejsca kilka uwag. Ale moment, chwileczkę, przecież to podłączanie nie odbywa się abstrakcyjnie, by potem wisieć chmurą niedopowiedzeń nad szukającym prawdy czytelnikiem. Trzeba czymś konkretnym podłączyć, konkretnie czymś pospinać. Nie chciało mi się nad tym dumać, chwyciłem co wpadło w rękę, a by był to interkonekt Sulek 6×9 i zasilający dla wzmacniacza Sulek 9×9. Okropeczna drożyzna, ale występują w audiofilskiej przyrodzie też dobre przewody niedrogie, tyle że akurat nie u mnie. Jasne, że nie tak dobre, ale na pewno sympatyczne, brzmieniowo jak najbardziej strawne. Kolumn także użyłem swoich, bo niby jakich miałem; i czterodrożne Audioformy pozwoliły się bez problemu rozpędzać do koncertowych głośności, czyli od strony mocy wzmacniacza wszystko jak najbardziej w porządku. Ładnie też oba urządzonka stojąc na sobie wyglądały, przy czym nie powinienem pisać „urządzonka”, bo trochę to obraźliwe. Mała wieża, ale nie z tych okropnych, które sprzedają z głośnikami, tylko audiofilski komplecik już bardziej dla smakoszy; bardzo starannie wykonany, więcej niż surowcowo porządny, z przyjemną stylistyką i zwłaszcza ujmującym wyglądem obydwu wyświetlaczy. Piloty działające bez zarzutu (z fotela cztery metry od bez problemu obsługiwałem), a główne dane na wyświetlaczach też mogłem odczytywać. Kolumn tykać w sensie suwania nic a nic nie musiałem, tyle że stały bliżej niż zazwyczaj ściany tylnej (niecałe półtora metra), bo dwa dzielne maluchy CREEK-a to przecież nie wyposażenie ekskluzywnych sal odsłuchowych.

 

 

 

 

     Teraz napiszą po swojemu, to niepomijalnie ważny szczegół. Umyślnie nie zostawiłem wieżyczki CREEK na noc pod prądem, tylko przed samym odsłuchem odpaliłem, odczekałem kwadransik i zacząłem słuchać. Na początek cichutko, tak żeby tylko grało, i brzmienie to wydało mi się wysoce zadowalające. Ale potem zwiększyłem głośność i okazało się, że jest takie z typowych dla stanu „Dobre i niedobre”. Dobrze uchwycona tonalność, całkowicie też transparentne medium oraz wyraźna rzeźba dźwięków, ale te dźwięki za twarde, za kanciaste, za słabo też cokolwiek ze sobą współpracujące, a sopran za surowy. Dobra natomiast scenografia, akurat taka sama jak u dzielonego Circle Labs z niedawnej recenzji, to znaczy pierwsza linia z metr za głośnikami i za nią duża głębia, a płaszczyzna horyzontalna jak najbardziej obecna. Więc z jednej strony dobrze, że głośno, czysto, dynamicznie i wyraźnie na dobrze oddanej scenie, ale sama obwiednia i konsystencja dźwięków zostawiające wiele do życzenia. Tak, owszem, chwilowe przebłyski – coś ładnie wzięte, też następne, ale zaraz inne zrzucone. Pokiwałem głową i pokręciłem nosem – no tak, za te pieniądze…. Cudów nie ma.

    Ale piętnaście minut rozgrzewki, a potem pół godziny słuchania to cośkolwiek przymało. Zwłaszcza w kontekście ostrzeżenia producenta, żeby wzmacniacz stawiać na wierzchu, bo mocno się rozgrzewa, a po przesadnym rozgrzaniu potrafi się zapobiegawczo wyłączyć. No, chwila – przecież on tylko ledwie ciepły, niby przed czym miałby się bronić? Zostawiłem muzykę na niskim poziomie głośności, zająłem się czymś innym. Trzy godzinki sobie mruczało, po których okazało się, że wzmacniacz jest faktycznie bardzo ciepły – nie aż gorący, ale rozgrzany.

      Wróciłem do słuchania za koleją tych samych utworów, zjawiła się inna muzyka. Może nie taka stricte high-endowa, ale taka z pobliża, trąca miejscami o granicę. Kanciastości właściwie przepadły, nic niemal po nich nie zostało. Soprany tak się poprawiły, że już nie miałem uwag, zwłaszcza że głosy zaczęły się mienić, zyskały też brzmieniowe aury i eleganckie wtóry echowe – można się było w nich rozsmakowywać, a nie kręcić na nie nosem. Jedyne czego w narzucający się sposób zabrakło, to takich naprawdę bez zarzutu crescendo i diminuendo. Ślizganie głosowe góra-dół u sopranistek (genialne diminuenda tylko Maria Callas, wybitne Montserrat Caballé) nie było pierwszej próby, co znaczy, że i gitarowe czy fletowe jazdy też nie mogły być z takich naj. Ale ogólna nastrojowość satysfakcjonująco oddana, całkiem mocne chwytanie za serce i skuteczne wnikanie w duszę, a dla smakoszy mocny bas, taki naprawdę wyróżniający. Też dla smakoszy holografia – zaskakująco efektowna – i duże zaskoczenie: głosy normalnej mowy niemal jak z życia wzięte, pozbawione burzących naturalizm sopranowych charczących wtrętów. Do tego sybilacją w ryzach, najwyżej minimalna, a całość – proszę bardzo – można siadać i słuchać.

    Przeszedłem repertuar zaczynając od śpiewu a capella, poprzez solistów z gitarą, jazz, symfonikę i koncerty rockowe, by skończyć na organach i katedralnych chórach. – Wszystko na dobrym poziomie, wszystko mogące się podobać. Atmosfery klubowe, plenerowych koncertów, relacje z filharmonicznych sal, cerkwi i kościołów realistycznie odtwarzane – najogólniej można powiedzieć, że muzyka przez duże M nie doznawała w rękach duetu CREEK uszczerbku, całkiem udanie była pieszczona. Oczywiście biorąc poprawkę, że to system z najtańszych, ale dalece nie tych najgorszych. Do takich w ogóle nie było co przymierzać, to grało przyzwoicie nawet dla mnie, jadającego zwykle wykwintnie; grało jak najbardziej w wymiarze duchowym, i to nie w kategoriach ulgowych, a całkiem obiektywnych. Nie znośnie, a przyjemnie; nie aby-żeby, a wcale-wcale. Tyle że właśnie po trzech godzinach, kiedy się wzmacniacz rozpalił.  

      Mogę dorzucić, chociaż to raczej niepotrzebne, stwarza kosztowy dysonans, ale mimo wszystko dorzucę, że pochłaniacz pól magnetycznych REM-8 od Acoustic Revive okazał się przynosić poprawę odnośne spoistości brzmienia, melodyki i przede wszystkim rozbudowy trzeciego wymiaru. Trójwymiarowo, na czarnych tłach, gęsto i dynamicznie już i bez niego grało, a z nim, no cóż – jeszcze lepiej – nie da się tego powiedzieć inaczej i nie skłamać. Ale jasne, dorzucanie dwóch z górą tysięcy w sytuacji redukowania kosztów? – raczej nie tędy droga, więc tylko tak rzuciłem, bo mi się akurat chciało wstać i użyć, choć nikt mi za to nie płaci. (Żeby i tu jasność była.)     

     Ktoś może postawić zarzut, że się recenzent wygłupia, parując urządzenia za łącznie osiem tysięcy z kablami po kilkanaście czy dwadzieścia parę i kolumnami za kilkadziesiąt. Na dodatek grało to w pomieszczeniu jakiego prawie nikt nie ma, a kiedy ma, to też go stać na całkiem inny system. To wszystko prawda, ale dzięki temu wytyczone zostały maksima, a nie jakaś kiepska średnia. Wiadomo teraz na co duo CREEK 4040 CD z CREEK 4040 A stać, a nie tylko kogo stać na nie.

      Ale, ale – chcą państwo większej taniości? To proszę bardzo – odstawiamy CD i kolumny, sięgamy po przetwornik i słuchawkowy wzmacniacz wbudowane w 4040 A. Pięć razy tańszy kabel zasilania (Acoustic Zen Krakatoa), a słuchawki z przedziału od kilku do dwudziestu paru tysięcy z jednym sprawdzającym wyjątkiem za przeszło trzydzieści. I na początek maksymalizacja taniości po kablu USB; nie takim całkiem zwykłym, bo tego bym już nie zniósł, ale Fidata HFU2 USB to nieprzesadne półtora tysiąca.

     Zagrało zaskakująco dobrze, aż szokująco niemal; kompletnie byłem zaskoczony klasą i przetwornika, i wzmacniacza. Ten wzmacniacz to mała płytka, przetwornik wprawdzie większa, ale za same przyzwoite słuchawkowe wzmacniacze chcą zwykle dużo więcej, a kiedy z grubsza tyle samo co za całego 4040 A, to już wrzaski, że wielka okazja.

      Zaskoczony zostałem, bo dźwięk okazał się kompletny, nie doszukałem się w nim jakościowych luk. Na upartego można było zauważyć, że nie miał humanizacji posuniętej aż do lubieżności – nie łasił się, nie przymilał. Zjawiał się jako neutralny przy wyważonej temperaturze, ale ta neutralność była z tych naturalnych – najdalsza od darzenia chłodem, czy uczuciową oschłością. Najprościej mówiąc była normalna, to znaczy przede wszystkim nie zwracająca uwagi, czego najlepszym dowodem, że dopiero po wyjściu z szoku i rozpoczęciu poszukiwań słabszych aspektów brzmienia w ogóle skierowałem na nią uwagę. Nawet nie można powiedzieć, że było to brzmienie „nie-lampowe”, bo niektóre lampowe wzmacniacze, zwłaszcza sprzed wielu lat, potrafiły grywać mniej ludzką nutą. Lecz gdyby ta udana neutralność była za całą ozdobę, mielibyśmy do czynienia najwyżej z brzmieniem przyzwoitym. Tak nie było.

      Podmiana kabla USB na koaksjalny Hijiri ociepliła i dodatkowo nasyciła brzmienie, ale już to przy USB dawało satysfakcję słuchania eleganckiej frazy pod dyktando dobrej melodyjności. Gęste, masywne brzmienia, zarazem giętkie i żywe, ozdabiał super bas i przy łączeniu koaksjalnym wyżej sięgające i bardziej obecne soprany, ale największy atut lokował się gdzie indziej. Tym atutem była rozdzielczość. A ona, moi mili, nie wiedzieć z jakiej to przyczyny, była rewelacyjna. Nie dobra i nie bardzo dobra, tylko niemal referencyjna. Miałem do czynienia z przetwornikami i słuchawkowymi wzmacniaczami za kwoty wielokrotnie wyższe niż cały dwuskładnikowy CREEK, u których ta rozdzielczość i wraz z nią szczegółowość były na tych samych słuchawkach słabsze. Ale to jeszcze nie koniec zalet, bo ta rozdzielczość zarazem wcale nie psuła muzykalności. Dowolnie brany zespół dźwięków okazywał się jednocześnie bardziej niż ma to miejsce przeciętnie wieloelementowy i stuprocentowo muzykalny. Śladu nawet zaburzeń muzycznego przepływu powodowanych naciskiem na łapanie szczegółów i separację dźwięków.

     Długo, naprawdę długo w ten aspekt się wsłuchiwałem i coraz bardziej byłem zdumiony. Tam gdzie u o wiele droższych zbitki i kotłowanie, tu perfekcyjne ukazywanie złożoności i żadnych zniekształceń. Napiszę to, pomimo że drży ręka, ale dobrze okablowany CREEK 4040 A starcza za bardzo dobry przetwornik i dobry, naprawdę dobry, słuchawkowy wzmacniacz. Faktem jest, że koaksjalny Hijiri już sam podwajał cenę, ale z Fidatą USB już było przyzwoicie. Na dodatek nie było problemu z napędzaniem słuchawek trudnych. Tak, owszem, ten mały CREEK może należycie obsługiwać Susvary tylko z odczepów głośnikowy, ze słuchawkowego gniazda go przytyka. Ale już Dan Clark Audio STEALTH to były właśnie te, przy których ta nadprzeciętna rozdzielczość mi się ukazała. To ich na początku użyłem, bo akurat najbliżej leżały, a one tę rozdzielczość sprzedają nadzwyczajną (lepszą od Susvar), ale nie z każdym wzmacniaczem chce się ona taką pokazać. Ale właśnie z tym CREEK, który słuchawkowym wzmacniaczem jest tylko przy okazji, okazała się lepsza niż z wieloma wzmacniaczami dedykowanymi słuchawkom.

    Dla porządku dopowiem, że użyte zostały sprawdzająco NightHawk, MOONDROP Venus, Ultrasone T7 i Dan Clark Audio nie tylko STEALTH, ale także najnowsze E3. Wszystkie wypadły bardzo dobrze, choć żadne tak jak STEALTH, co cenowo się jasno tłumaczy. Na marginesie dodam, że bardzo w mojej ocenie udane MOONDROP Venus (tu to potwierdzające), wypadły już z produkcji, co mnie zirytowało. Najwyraźniej niedrogie udane słuchawki umyślnie się zabija, by nie szkodziły drogim, gdy drogich coraz więcej. (Mają np. przyjechać RAAL za przeszło czterdzieści tysięcy.) W tej poetyce MOONDROP także sobie zrobiło nie aż tak drogie, ale droższe od tych Venus słuchawki – i tak toczy się światek.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

2 komentarzy w “Recenzja: CREEK 4040 CD i CREEK 4040 A

  1. Sławek pisze:

    No i fajnie, że tanie i dobre. Tylko taka uwaga – do napędu szczelinowego raczej nie włożymy płyty CD o średnicy 8 cm, a takie płyty istnieją, ja mam taką płytę Harmonixa do wygrzewania sprzętu.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Nic nie jest doskonałe. Ani sprzęt, ani ludzie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy