Recenzja: Cowon P1 Plenue

Cowon_P1_Plenue_003_HiFi Philosophy   Cowon Systems, Inc. jest powstałym w 1995 roku południowokoreańskim producentem elektroniki użytkowej i oprogramowania z siedzibą w Seulu. Początkowo koncentrował się na syntezatorach mowy i opracowaniach dźwiękowego zapisu, a obecnie kojarzy się przede wszystkim z przenośnymi odtwarzaczami plikowymi. Pierwszy taki odtwarzacz – Cowon S9 – pojawił się w 2008 roku, a od tego czasu firma opracowała kilkanaście modeli, z których recenzowany Cowon P1 Plenue jest najnowszym i najbardziej popisowym.

Przenośny odtwarzacz plikowy, czyli następca Walkmana, a w dalszej perspektywie tranzystorowego radyjka, to teraz sprzętowe oko cyklonu. Małe cacko, a jednocześnie przedmiot wielkich pożądań. Jedynym dlań konkurentem może być smartfon, dla którego uwielbienie jest jeszcze większe. Całkiem możliwe, a nawet właściwie pewne, że prędzej czy później te uwielbiane smartfony zjednoczą w sobie funkcje przenośnych odtwarzaczy plikowych i ich wzmacniaczy, ale póki co tak dobrze odtwarzać i wzmacniać nie umieją, tak więc kto chce po drodze w swoją życiową przyszłość świetnym dźwiękiem poza domem się raczyć, musi kupić jakiegoś Cowona, Astell & Kerna, czy innego FiiO.

Jak zawsze i jak w każdej odnodze sprzętu, formują się pośród tych odtwarzaczy przenośnych podziały jakościowe, tak więc mamy do czynienia z elitą, klasą średnią i maruderami. A pomiędzy tymi kastami szarpią się urządzenia chcące przeskoczyć z jednej do drugiej. Same chcą oczywiście przeskoczyć wyżej, a przez niezadowolonych posiadaczy (bo tacy zawsze się znajdą), są spychane do niższej. I toczy się ten sprzętowy peleton pośród marketingowych zachwytów i forumowych między użytkownikami sporów. W tym kontekście o Cowonie Plenue można powiedzieć, że producent ma go za zbawcę świata (w każdym razie własnego), a i użytkownicy nie stronią od pochwał. Należy niewątpliwie do ścisłej czołówki i gotów jest mierzyć się z każdym, w tym takimi tuzami jak AK240, HiFiMAN HM-900, albo Colorfly C4. W naszym teście mierzył się będzie jedynie na dystans, poprzez recenzenckie wspomnienia, ale akurat dobrze brzmienia tych przenośnych plikowców mam utrwalone, toteż od przymiarek z konkurencją się nie wykręci.

Od strony technicznej można jeszcze rzucić na wstępie, że kosztuje ten Plenue dość sporo, bo 4500 złotych, lecz daleko mu pod tym względem do najdroższych, a rozmiar ma taki średni – ani duży, ani mały – za to moc na tyle sporą, że producent raczej nie przewiduje dlań zasilania zewnętrznym wzmacniaczem, czego wyrazem fakt, że podpięcie do gniazda USB traktuje w pierwszym rzędzie jako ładowanie baterii, a nie przyjmowanie bądź wysyłanie sygnału.

Budowa

Gustownie, acz skromnie przybywa do nas...

Gustownie, acz skromnie przybywa do nas…

   No więc właśnie jest średni – taki że akurat pasuje do dłoni – a ciężar ma na tyle wydatny, że trochę go w tej dłoni czuć, ale tylko trochę. Poza tym posiada kanciaste krawędzie, tak więc w garści specjalnie nie leży, tylko czuje się te krawędzie w postaci wzmożonego dotyku. Sam to lubię, lecz pozostaje faktem, że urządzenia bardziej obłe trzyma się jeszcze przyjemniej; na przykład mojego starego smartfona Samsunga, który jest niemal tej samej wielkości. W komplecie znajdziemy etui z miłego dotykowo tworzywa w bardzo ciemnym, niemal czarnym popielu, a także oczywiście kabel USB, zakończony po jednej stronie normalnym wtykiem A, a po drugiej pasującym do urządzenia micro. Cały przód tego Plenue to 3,7-calowy ekran AMOLED o rozdzielczości 480 x 800 dpi, kolorowy i dotykowy. Obsługiwać możemy urządzenie także przyciskami na prawym boku: »Back«, »Forward« i »Play«, wraz z przyciskowym regulatorem siły głosu o 140 poziomach. U góry jest włącznik główny, a od dołu gniazda 3,5 mm słuchawkowe, wyjście optyczne oraz kieszonka dla karty micro SD, a także port micro USB B do ładowania baterii. Ładowanie to trwa około czterech godzin, a potem możemy się przez osiem bawić poza domem bez konieczności ponownego ładowania.

W sumie pod względem powierzchowności, gabarytów i obsługi jest standardowo i prosto, przy czym wyróżnia się ten bardzo duży ekran, wprost nawiązujący do smartfonów, jak również regulacja siły głosu nie poprzez pokrętło, uwalniająca od trudności z jego aplikowaniem.

Urządzenie otrzymujemy w ładnym, niewielkim pudełku o aksamitnym wyścieleniu. Ma jak sam odtwarzacz kolor ciemnego grafitu i zdobi je napis PLENUE. Wieczko jest zawiasowo przytwierdzone na stałe, tak więc nie będzie się poniewierać i nie trzeba będzie go szukać.

...Cowon P1 Plenue.

…Cowon P1 Plenue.

Przechodząc do spraw technicznych. Plenue ma 128 GB własnej pamięci wbudowanej, a na zewnętrznej karcie potrafi obsłużyć kolejnych 256 GB; zatem możemy w nim przechowywać obszerną bibliotekę nagrań. Obsługiwał je będzie dwurdzeniowy procesor AMR Cortex A9 o częstotliwości taktowania 1,2 GHz, wspierany zegarem systemowym TCXO, niewrażliwym na zmiany temperatury i o dokładności do jednej pikosekundy. Z kolei DAC to klasyczny, pochodzący z dawnych zapasów Burr-Brown PCM1792A, uchodzący za najlepszą pojedynczą kość przetwornika jaką kiedykolwiek zrobiono. Jego obecność na pokładzie zdecydowanie podnosi oczekiwania co do jakości dźwięku, każąc serio traktować zarówno reklamowe przechwałki jak i zachwyty użytkowników.

Świetne zaplecze techniczne pozwala nowemu Cowonowi uzyskać odstęp szumu od sygnału na poziomie 120 dB, a także aż 134 decybele separacji kanałów wraz ze zniekształceniami harmonicznymi poniżej 0,0006%. Na szczególną pochwałę zasługuje mimo zastosowania starszej kości przetwornika dbałość o kompatybilność z plikami DSD (nawet o podwójnej prędkości), a także DXD. Poza tym wysoką jakość oferują bardziej standardowe kodeki FLAC, WAV, AIFF oraz ALAC. Urządzenie podejmuje współpracę z systemami Windows, MAC OS i Linux, a wbudowany wzmacniacz słuchawkowy oddaje moc 2V RMS przy impedancji wyjściowej 3 Ω. Obudowę wykonano w całości z aluminium, a wszystko to razem waży 173 gramy.

Oprócz czystej techniki operacyjnej i odczytu zaimplementowano też nowemu Plenue sporo udogodnień programowych poprzez instalację profesjonalnego miksera BBE, dzięki któremu mamy do wyboru aż pięćdziesiąt (sic!) predefiniowanych ustawień dziesięciokanałowego equalizera, do których dodać możemy jeszcze cztery własne. Mikser umożliwia także podbicie basu, podbijanie dynamiki w trybie MP (Mezzo-piano Enhanced), a także stosowanie generatora akustyki, oferującego efekty 3D Surround, Chorus (8 trybów) oraz Reverb (9 trybów).

Tak jak opakowanie, tak i sam Plenue jest bardzo ascetyczny w swej elegancji.

Tak jak opakowanie, tak i sam Plenue jest bardzo ascetyczny w swej elegancji.

Tak więc wraz z doskonałą technologią dostajemy bogactwo narzędzi ingerowania w brzmienie, obiecujące sporą zabawę. Pora przeto się bawić. Rzucę jeszcze tylko, że na ekranie znalazło się u samego dołu miejsce na nawiązanie do dawnych czasów, bowiem wyświetlają się tam tradycyjne niegdyś dla urządzeń audio wskaźniki wychyłowe poziomu sygnału. Nie wydają się potrzebne, ale taka była wola twórców, chcących chyba oddać cześć poprzednikom. Natomiast poziom przyciskowego potencjometru ma postać niewielkiej cyferki u góry po prawej, która jest nieco mało widoczna, ale za to nie narzuca się swoim widokiem.

Odsłuch

Szklany fronty i aluminiowa obudowa w szmpańskim kolorze - oto przepis na sukces  wizualny według Cowona.

Szklany fronty i aluminiowa obudowa w szmpańskim kolorze – oto przepis na sukces wizualny według Cowona.

   Tradycyjnie przejedziemy się po słuchawkach, poczynając od najskromniejszych.

Grado SR60

Ilekroć przychodzi mi o tych Grado wspominać, tylekroć odczuwam satysfakcję. Satysfakcję podwójną, bo przyjemności ze słuchania i zadowolenia z dostępności. Tak tanie, a takie dobre – myślę o nich za każdym razem. Albowiem się niemal nie zdarza, by z czymś naprawdę dobrze nie grały, a w przeważającej ilości przypadków grają tak dobrze, że droższej nieraz kilkadziesiąt razy konkurencji powinna cierpnąć skóra. A już na pewno grać będą znakomicie z dobrym jakościowo sprzętem, co Cowon Plenue udowodnił po raz nie wiem który. Słuchałem ich z nim już wcześniej, ale na okoliczność testu zrobiłem to po raz kolejny i znowu mnie to brzmienie oczarowało. Bo właśnie było czarujące – bliskie, głębokie, duże, miękkie, powabne, melodyjne. Jak zawsze u tych Grado nieco przyciemnione i jak zawsze kiedy je dobrze napędzać gładko przez muzykę sunące – z tym całościowo narzucającym się smakiem doskonałego grania. Naprawdę aż nie chce się wierzyć, że tak tanie słuchawki tak dobrze grać mogą, albo – odwracając sytuację – że potrzeba aż tak dużych pieniędzy, by inne – te high-endowe – tak niewiele lepiej zagrały.

Nie mam ochoty ponownie rozwijać tematu: co to jest dużo a co mało w przypadku jakości grania, lecz niewątpliwie trzeba spostrzec, że z urządzeniami takimi jak Cowon Plenue już skromne Grado SR60 potrafią dać dużego formatu spektakl, z muzyką taką tuż, tuż i na wysokim poziomie. Z wizualną i cielesną obecnością wykonawców oraz pięknym brzmieniem instrumentów. A wykonawcy ci bardzo dobrze siedzieli tutaj w instrumentacji – ani się przed instrumenty nie sforując, ani za nimi nie chowając – tylko w ich otoczeniu pozostając i we wspólnej z nimi biesiadzie. Nazywa się to spójnym spektaklem, i taki ten spektakl był niewątpliwie. Prawda, że muzyczne tła nie zostały ukazane z całą maestrią obrazowania, tylko ich rysunek miał miękki kontur, trochę zacierający detale, ale muzykalność nawet tym zyskiwała, a to co na pierwszym planie i tak było realistyczne w stopniu wystarczającym, byśmy mogli być z tym pierwszym planem w bezpośrednim kontakcie. I to w sposób niepodważalny, niepodatny zarówno na racjonalną, płynącą ze świadomego obserwowania krytykę, jak i intuicyjne postrzeganie muzyki. Po prostu doskonale to grało, na naprawdę wysokim poziomie, dając pełnię satysfakcji, zwłaszcza u tych, którzy melodykę stawiają wyżej niż szczegółowość, a bliskość pierwszego planu cenią bardziej od wielkości i perspektywy sceny.

Przyciski są bardzo rozsądnie rozmieszczone...

Przyciski są bardzo rozsądnie rozmieszczone…

Głosy wokalistów nie były ocieplone, tylko takie w sam raz, w temperaturze dobrze ogrzanego pokoju; były natomiast pogłębione i zmysłowe. Umieszczone w atmosferze klubowej i ze słuchaczem na pluszowym fotelu, z towarzyszącym temu przygaszonym nieco, ciepłym światłem. Na samej przy tym granicy pomiędzy fakturą gładką, a taką już z meszkiem; tak więc na pewno brzmienia te nie były śliskie, tylko aksamitne i uwodzicielskie. Scena przy tym bliska, nieduża; taka właśnie klubowa i jazzowa. Trzeba też podkreślić nie tylko zmysłowość średnicy, ale także świetność spokojnych a zarazem bardzo dobrych technicznie sopranów, a także jeszcze lepszą jakość brzmień perkusyjnych; dających naturalną i mocną podstawę basową nie na zasadzie prymitywnej prostoty niskiego zejścia, tylko w naprawę dużym bogactwie akustycznym; z dobrą wizualizacją i przestrzennością bębnów oraz dobrym samym zejściem i rytmem. Pociągnięcia miotełek wraz z uderzeniami pałeczek oraz pedału pozwalały rozpoznać poziom naprawdę dobrego grania, zwłaszcza że fortepian i gitara (w tym także basowa) również dawały to co zwie się wybitnym graniem, które określiłbym całościowo jako silnie nawiązujące do prawdziwego muzycznego życia – że nawet z bardzo dobrych głośników biurkowych lepiej to nie gra, a taki związek z muzyką jest już naprawdę prima. Ze słuchawkami za trzysta złotych. No, super.

Sony MDR-Z1000

Nie produkowane już od paru lat spacerowo-profesjonalne Sony o wielkich kiedyś ambicjach, pokazały brzmienie nieco inne, oparte na trochę większej ekspresji szczegółów względem melodyki; jednak w stopniu tylko nieznacznym i dobrze wyważonym – akurat na tyle, by zadowolić zarówno lubiących szczegóły jak i samą melodię. Operowały brzmieniem nieco jaśniejszym i mniej gęstym, ale także naturalnie ciepłym, tyle że z większą zawartością w dźwiękach powietrza i mocniej akcentującymi się detalami.

adw

…a ich dobrze wymierzone rozmiar nie utrudniają obsługi małego koreańczyka.

Nieco większy kładły też nacisk na soprany – i całą w ogóle tonację miały nieco wyższą – co jak zawsze dźwięk czyniło świeższym i bardziej młodzieńczym. Zaznaczał się też u nich mocniejszy kontrast pomiędzy światłem a cieniem, co dawało atmosferę bardziej promenadową i spacerową niż klubową. Bez przyciemnionego światła i snującego się (w domyśle) papierosowego dymu, tylko jak wówczas kiedy w plenerze światło spotyka się z cieniem na wyraźnych krawędziach przez te cienie rzucanych.

W ludzkich głosach więcej było drżenia i podniecenia, a podobnie bliskie jak u Grado, bardziej niż u nich pojawiały się przed słuchaczem a nie w jego głowie. Scena była niewielka, lecz wokaliści wypchnięci za głowę, co można uznać za spory plus, jeżeli komuś zależy na naturalności.

Bas schodził bardzo nisko i miał lepszą niż u Grado rozdzielczość, a soprany były delikatniejsze i bardziej misterne. Ogólnie zatem atmosfera kontrastów i dużej maestrii operowania dźwiękiem; tak że od razu się czuje, iż to granie wysokiego poziomu, bardzo dobrze technicznie przyrządzone. Nie tak relaksujące jak z Grado i nie tak płynne, tylko w większym podnieceniu i mocniejszym wchodzeniu w inną niż sama melodyka treść nagrań. A jednocześnie wyważone, nie spychające wszystkiego na stronę techniczną, tylko pozostające przy muzyce; tyle że inaczej podanej, tak jakby być na estradzie, gdzie każdy syk czy szurnięcie są doskonale słyszalne.

Już w tym miejscu, na podstawie dwóch słuchawkowych przykładów, zmuszony jestem bardzo pochwalić tego Plenue, gdyż po prostu czuć było w każdej frazie, że znakomicie robi muzykę, a jego DAC jest rzeczywiście fantastyczny – znakomicie łączący szczegółowość z muzykalnością. Nawet lepiej niż same słuchawki Sony, o czym jeszcze się przekonamy.

Odsłuch cd.

Sloty micro-USB oraz micro-SD kryją się nie pod taką znowu micro klapką. A nieopodal czai się mini-jack.

Sloty micro-USB oraz micro-SD kryją się nie pod taką znowu micro klapką. A nieopodal czai się mini-jack.

OPPO PM-3

Ten opis jest przeniesiony częściowo z ich recenzji, a przytaczam go po to, by nie trzeba było się za nim uganiać.

Wielowarstwowe membrany OPPO posiadają wybitne predyspozycje do szczegółowego i dokładnego obrazowania. A przy tym ich dźwięk, podobnie jak u Sony, udanie okazuje się łączyć walory analityczne z muzycznymi. Szczegóły bardzo dobrze się eksponują, a jednocześnie nie dążą do dominacji. Prawidłowo siedzą w przekazie jedynie go wzbogacając, bez czynienia analitycznym. Oprócz tej analityczności wtopionej w muzykę popisywały się małe OPPO bardziej do wysokiej klasy systemów głośnikowych zbliżonym obrazowaniem dynamicznym, różnorodnością dźwięków i wyczynami na skrajach pasma. W ramach tego ich soprany całkiem nie pozwalały myśleć o ograniczeniach, będąc jednocześnie obfitymi, znakomicie dźwięcznymi i bez śladu cech ujemnych. Były tak samo jak u Sony zaakcentowane, ale wciąż dość naturalne i niewymuszone. Nie pchały się, nie stanowiły krzykliwej dominanty, a jednocześnie wszędzie były obecne, spontaniczne i zawsze przyjemnie wzbogacając muzykę. Ujmowały dźwięcznością i wykończeniem, jakiego nie ma niejeden tor za duże pieniądze. Tego samego rodzaju przyjemność dawały partie basowe; także bardzo obecne, ale nie oderwane, tylko swym własnym światem wzbogacające spektakl. Mocno się akcentujące, z wyraźnie zaznaczoną akustyką bębnów a nie samym w nie biciem, z bardzo też dobrą, podkreśloną rytmiką.

Wyraźne rozłożenie akcentów na osobne soprany, średnicę i basy – w sensie trzech bardzo dobrze i różnorodnie składających się na całość popisów – było u OPPO spośród dotąd porównywanych zdecydowanie najbardziej widoczne, co pozwala je nazwać najbardziej podobnymi do stylu głośnikowego, gdzie za poszczególne zakresy odpowiadają osobne głośniki, tworząc lepszą całościowo dźwiękową budowlę. Teoretyzuje się wprawdzie, że najlepszy byłby jeden głośnik idealny obsługujący całe pasmo, ale ideały są raczej nie z tego świata, a w efekcie zdecydowana większość słuchawek, posiłkujących się właśnie pojedynczymi głośnikami, zostaje daleko w tyle za wielogłośnikowymi kolumnami. Nie chcę przez to powiedzieć, że w związku z tym OPPO były zdecydowanie najlepsze, ale pod tym względem najbardziej popisowe były niewątpliwie. Od wcześniej słuchanych grały też nieco jaśniej, a przede wszystkim najbardziej przejrzyście.

Natomiat sam Cowon może się skryć w gustownym kaftaniku.

Natomiat sam Cowon może się skryć w gustownym etui.

Przejrzystość to niewątpliwie ich drugie imię i w tej mierze także oferują popis. Medium tu całkowicie znika, zastąpione przez transparencję; nie zaznaczając swej obecności ani żadnym zgęszczeniem, ani brakiem przejrzystości, ani dotykiem ciepła. Znika – i całe pole oddaje dźwiękom. A dźwięki te, poza wymienioną już różnorodnością, bardzo dobrą dynamiką i właśnie zawieszeniem w przeźroczu, mają jeszcze jedną cechę wnoszącą duży wkład do specyfiki tych słuchawek. Ta cecha to lekkie podbarwienie sopranami średnicy, czyniące ludzkie głosy wyraźniej artykułowanymi, bardziej też transparentnymi i w odbiorze poczytywanymi jako bardziej młode i rześkie. Tu zarysowało się więc podobieństwo do Sony a przeciwieństwo do Grado, które bardziej wypełniają, dają wykonawców bliżej stojących a nacisk kładą na melodykę bez żadnego podnoszenia tonacji. Przeciwnie – nieco ją obniżają.

Krok czy dwa dalej ku takiej podostrzającej się wyraźności i mielibyśmy u OPPO do czynienia z przekazem wyraźnie ukierunkowanym na analizę, ale tak się na szczęście nie dzieje. Słuchanie z Cowona plików wysokiej gęstości za ich pośrednictwem najbliższe było treściwego realizmu z wzorca głośnikowego, dalekie natomiast od relaksu i uspokojonej koherencji pasma.

OPPO PM-2

Numerek przy nazwie te PM-2 niższy mają, ale oznacza on wyższą jakość; najwyższą nawet, jako że od szczytowych PM-1 brzmieniem się nie różnią. A już w recenzji przenośnego wzmacniacza OPPO HA-2, jak również przy paru innych okazjach, zdążyłem napisać, że jakość tych PM-2 jest rewelacyjna, wręcz patrosząca wszystkich spoza najściślejszej elity. Nie inaczej było z Cowonem Plenue i raz kolejny słabsi zostali zmieceni. Można to było usłyszeć natychmiast, pojedynczą muzyczną frazą, wszakże pozbieranie odmienności w racjonalnie przedstawioną całość wcale nie okazało się łatwe.

Cowon_P1_Plenue_017_HiFi PhilosophyZacznę może od tego, że wszystko było naturalniejsze. A nawet tego rodzaju, że pytania o jakość już nie padają, bo rozumie się samo przez się, że jest znakomita. Dominowała bezpośredniość, muzykalność i duża wielkość dźwięku. Nie było przy tym jakiejś określonej atmosfery – klubowej czy promenadowej – tylko czysta, pozostająca wyłącznie sobą muzyka. Fakt, grana właściwie w głowie, bez żadnego stawiania przed słuchaczem, ale to była jedyna przywara, o ile komuś takie granie nie odpowiada. (Mnie nie przeszkadza.) Cała reszta to był popis. Duże dźwięki pozostające kwintesencją muzykalności zdecydowanie bardziej niż u poprzedników się rozpościerały, a więc o wiele bardziej były autentyczne. Nie jak naskrobane rysikiem małe znaczki na muzycznym fresku, tylko takie pełnowymiarowe, nośne, wszystko obejmujące. A przy tym tak dobrze zbudowane co do postaci i temperatury, że w sposób oczywisty prawdziwe, nie nasuwające żadnych uwag ani pobocznych skojarzeń. Wszystko tu okazało się muzyką, bo wszystko tak dokładnie zostało złączone, że śladu nie było żadnego zszycia, łączenia, porozrzucanych po paśmie właściwości. Żadnych też silnych kontrastów poza jedynie skokami dynamiki; żadnego również ostrego światłocienia albo sztucznego rozdrabniania dźwięków. Wszystko duże, super poprawnie zrobione i przeniknięte na wskroś muzyką. Ciepłe, nośne z podtrzymaną frazą a bez sztucznego pogłosu – po prostu jak żywe. Ta muzyka żyła, a postać poszczególnego dźwięku była bez przesady mistrzowska. Tak grają systemy kosztujące wraz z okablowaniem kilkadziesiąt tysięcy minimum – i to takich dobrych kilkadziesiąt. A jeszcze się trzeba solidnie naszukać, żeby naprawdę były tak dobre. Dominowało przy tym całościowe wrażenie, że siedzimy w samym sercu muzyki i że tak jest prawdziwa, że żadne techniczne uwagi nie są nikomu do niczego potrzebne. Fortepian dawał prawdziwy popis, a jedyne skojarzenie pojawiało się takie, że gra to zdecydowanie lepiej niż poprzednio z wcześniejszymi słuchawkami. Bardzo lepiej.

Odsłuch cd.

Niewielkim

Niewielkim grajkiem sterujemy głównie za pomocą dotykowego ekranu typu AMOLED. Obraz też się liczy u Cowona!

Fostex TH-900

Flagowe Fostexy dały spektakl w charakterystycznym dla siebie stylu, z też mocnym akcentem jakościowym, to znaczy z ukazaniem swych nieprzeciętnych umiejętności. Tak jak Grado w przyciemnionej atmosferze podkreślającej nastrój, ale na innej bazie technicznej i emocjonalnej. Bo przede wszystkim w kontraście. Kontraście migotliwych sopranów z głębokim basem i dźwięków drobnych z masywnymi. Bardzo te kontrasty były tu mocne, a łączyły się z wielką czujnością na szczegół i wyodrębnianiem każdego brzmienia cienką kreską wyraźnego obrysu, czemu towarzyszyła wzmożona akustyka, trochę nie do końca zestrajająca się z całością brzmienia, ale dająca wraz z tymi szczegółami i wyraźnością poczucie „oglądania” muzyki na poziomie obrazu HD, a nawet 4K. Nie całkiem był ten obraz plastyczny, trochę jednak przerysowany, niemniej sycący bogactwem informacyjnym i imponujący basowym zejściem – naprawdę bardzo głębokim. Jednocześnie głosy wokalistów miały niezbyt wysoką temperaturę (niższą w sposób odczuwalny niż u Grado czy Sony), a w zamian obficiej były nasycone powietrzem i ukazane w bardziej transparentnym, nie ujawniającym swojej obecności medium, co dawało analogię do OPPO PM-3. Mniej ciepłe i zmysłowe zachowywały wciąż muzykalność i były delikatniejsze niż u Grado, a jeszcze bardziej niż u OPPO PM-2. Zarazem wszystko było tu dalsze, nie tak prosto śpiewające do ucha. Z lekkim oddaleniem pierwszego planu i na czarnym tle pojawiały się dźwięki cyzelowane i niezbyt duże, dopóki nie odezwał się bas. Ten był wielki, masywny, sam do siebie pomrukujący. A poza samą jego mocą wszystko inne było w kontrapunkcie do stylu PM-2, ale też na świetnym technicznie poziomie. Nie tak naturalnym, ale zmuszającym swą maestrią do podziwu.

Sennheiser HD 800

Na sam koniec zostawiłem sobie flagowe (jeszcze, bo podobno nadciąga następca) Sennheisery. I raz jeszcze okazało się, że Cowon Plenue to znakomite muzyczne zwierzę, bardzo dobrze pasujące do wszystkich słuchawek. Impedancja nie robi mu większej różnicy i zarówno z nisko jak i wysoko ohmowymi dał popis, tyle że mające wysoką oporność Sennheisery najwięcej potrzebowały mocy. Grały naprawdę głośno dopiero na poziomie 130 przy maksimum wynoszącym 140. Ale jak grały. Najmniejszego nie było śladu podostrzenia sopranów, które się u nich ze słabym sprzętem dość często pojawia, a jednocześnie z wyjątkowo jak na nie obfitym basem, podanym w formie przestrzennej, z pełną wizualizacją akustyki bębnów i tym jakże przyjemnie rozchodzącym się dźwiękiem, kiedy te bębny rzeczywiście dobrze grają i membrana pracuje jak należy. Podobnie świetny był kontrabas i gitara basowa; z takim, powiedziałbym „elastycznym” zejściem, czyli dźwiękiem giętko i płynnie idącym do dołu. (Nie wiem czy ten opis jest dla kogoś zrozumiały, ale taką miałem impresję – elastycznego, głębokiego basu. Jak z prawdziwego bębna po prostu, a perkusję akurat mam w domu.)

Cowon_P1_Plenue_009_HiFi PhilosophyCowon_P1_Plenue_011_HiFi PhilosophyCowon_P1_Plenue_013_HiFi Philosophy

 

 

 

 

Względem na równie wysokim poziomie grających OPPO PM-2 Sennheisery miały większą przestrzeń, a dzięki temu więcej miejsca pomiędzy instrumentami. Silnie ta przestrzeń była odczuwalna, tak więc można było „chodzić” po scenie między porozsuwanymi źródłami, które jednocześnie ładnie współpracowały, tak więc nie było żadnej odrealnionej ich separacji.

Pierwszy plan pojawiał się poza głową, na samym jej obrysie, co potęgowało wrażenie tej dużej sceny. Trochę, ale tylko nieznacznie, dźwięk był chłodniejszy niż u PM-2 i taki lekko zdystansowany (także poprzez ten dalszy pierwszy plan). Wyraźnie dalsi byli więc wykonawcy i w tej perspektywie mniej zaangażowani emocjonalnie. Tacy trochę zobojętniali, muzykujący jakby nieco od niechcenia. Niemniej sama jakość dźwięku spokojnie to nadrabiała i choć wolałem bliższy, bardziej zaangażowany styl OPPO, to dla osób wolących pewien dystans i duży obszar muzyki oraz powietrze miast tulącego się ciepła styl Sennheiserów na pewno byłby lepszy.

I to polskie menu... A, i na dodatek jeszcze gra. Przecudownie gra. Pełna rekomendacja!!!

I to polskie menu… A, i na dodatek jeszcze gra. Przecudownie gra. Pełna rekomendacja!!!

Jedne i drugie słuchawki, a także Fostexy, grały w każdym razie przednio, a dla przetwornika w Cowonie i jego słuchawkowego wzmacniacza pełen jestem pochwał. Wyjątkowo przyjazny brzmieniowo i znakomitej jakości jest to odtwarzacz, każdym słuchawkom przydający indywidualnego stylu i jednocześnie do wszystkich pasujący. Super.

Podsumowanie

Cowon_P1_Plenue_006_HiFi Philosophy   Obiecałem porównać Cowona Plenue z najgroźniejszymi konkurentami. Od najdroższego z testowanych Astell & Kern AK240 ma niewątpliwie słabszą scenę, a względem podobnie kosztującego HiFiMAN-a HM-900 jest jakościowo analogiczny, w równym stopniu ciesząc muzyką. Nie odniosę się do różnic jakościowych szczegółowo, ale oba urządzenia uważam za bardzo udane. Daje ten Plenue prawdziwy popis muzykalności i elegancji brzmieniowej, pozwalając nosić ze sobą dźwięk wysokiej klasy wszędzie. I to nosić w dużej ilości, jako że bank muzycznych utworów kasę ma u niego całkiem pokaźną, że jeszcze niedawno dyski twarde stacjonarnych komputerów były takiej wielkości. Inna rzecz, że wysokiej gęstości pliki pamięć chłoną błyskawicznie, ale i tak dużo ich wejdzie. Super dźwięk, miła powierzchowność, masa możliwości ingerowania w brzmienie, wygodna obsługa i duża pojemność. Czegóż chcieć więcej? Niższej ceny zapewne i mniejszych gabarytów, tak żeby w kieszonce na piersi dobrze ten Cowon się mieścił. Ale to przyjdzie z czasem, w następnych modelach, a na razie musi wystarczyć oszczędność w postaci wybitnego brzmienia ze słuchawkami Grado SR60, które wprawdzie są słabsze od OPPO PM-2 w ogólności, a od Sennheiserów HD 800 i Fostexów TH-900 w szczególe, ale i tak grały popisowo. Spokojnie na co dzień przy pisaniu mógłbym tego słuchać i jakości by mi nie brakowało.

 

W punktach:

Zalety

  • Znakomity DAC, przekładający się na znakomitą muzykę.
  • A znakomita muzyka musi być oczywiście muzykalna.
  • Szczegółowa.
  • Dynamiczna.
  • Otwarta.
  • Z mocnym basem.
  • Naturalnie ciepłą i zmysłową średnicą.
  • Przestrzennie rozpostartymi i dźwięcznymi sopranami.
  • Bez żadnej ostrości.
  • Z plastyką obrazu.
  • Ze światłocieniem.
  • Spójna.
  • Realistyczna.
  • Uwodzicielska.
  • Płynna.
  • Głęboka.
  • Dochodzi do tego dobra ergonomia.
  • Elegancka powierzchowność.
  • Duży, dotykowy wyświetlacz.
  • Mikser BBE.
  • Wbudowana pamięć własna.
  • Spora moc słuchawkowego wzmacniacza.
  • Pełna kompatybilność plikowa.
  • Ładne etui w komplecie.
  • Ładne opakowanie.
  • Znany producent.
  • Made in Korea.
  • Polski dystrybutor.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Wzmacniacz OPPO się prędzej ładuje.
  • Chyba zbyteczne wskaźniki wychyłowe na wyświetlaczu.
  • Bardziej obły kształt by nie zaszkodził.
  • Szkoda, że taka cena.

 Sprzęt do testu dostarczyłą firma:

mipbz

 

 

Strona producenta:

COWON_logo

 

 

Dane techniczne:

  • Procesor: ARM Cortex A9 1,2 GHz, dwurdzeniowy.
  • Obsługiwane formaty: DXD/DSD/FLAC/WAV/AIFF/ALAC/APE/MP3/WMA/OGG.
  • Algorytm dźwięku: JetEffect 7.
  • Equalizer: 10-pasmowy EQ, 54 profile w tym cztery własne..
  • BBE+: BBE, Mach3Bass, 3D Surround, MP Enhahnced.
  • Efekty specjalne: Chorus (8 trybów), Reverb (9 trybów).
  • Przetwornik DAC: Burr-Brown PCM1792A.
  • Odstęp sygnału od szumu (SNR): 120 dB.
  • Współczynnik zawartości harmonicznych (THD+N): 0,0006 %.
  • Przesłuchy między kanałami (Stereo Crosstalk): -134 dB.
  • Napięcie wyjściowe: 2Vrms.
  • Impedancja wyjściowa: 3 Ω.
  • Głośność: 140 poziomów.
  • Zegar: TCXO (jitter fazy 1ps).
  • Wyjścia: Słuchawkowe jack 3.5mm / optyczne toslink 3.5mm.
  • Pamięć: 128GB wbudowanej pamięci, slot na karty MicroSD SDXC.
  • Wyświetlacz: 3.7″ AMOLED, dotykowy, 480 x 800 px.
  • Przyciski fizyczne: POWER/HOLD, PLAY/PAUSE, VOL+, VOL-, FF, REW.
  • Akumulator: litowo-polimerowy, 3000 mAh (czas ładowania: 4h / czas pracy: 8,5h).
  • Wymiary: 64,5 mm x 116,4 mm x 13,4 mm.
  • Waga: 173 g.
  • Cena: 4490 PLN.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

22 komentarzy w “Recenzja: Cowon P1 Plenue

  1. Stefan pisze:

    Cóż Piotrze wypada mi tylko dodać że z Edition 5, P1 też gra pięknie jedyne do czego można by było mieć zastrzeżenia to ilość basu
    jeżeli ktoś go nie lubi bo jest go dużo, ale za to bardzo dobrej jakości.
    Pozdrawiam

    1. Piotr Ryka pisze:

      Tak, rzeczywiście – bardzo dobrze to grało. Ogólnie bardzo udany odtwarzacz.

      1. Stefan pisze:

        Jedyne które mi do niego nie bardzo pasują to AKG K701, nie modowane.
        Niestety nie mam już SR60i, ale z pamięci to bardzo równo grające słuchaweczki w swojej cenie jedne z lepszych,
        gdyby jeszcze ta wygoda, to były by chyba najlepsze w tej cenie.

        1. Piotr Ryka pisze:

          Mam te najstarsze SR60, jeszcze bez „i”. Mają już kilkanaście lat, a wciąż świetnie grają.

          1. Stefan pisze:

            Podobno te nowe z 'e’ są jeszcze lepsze, ale nie słuchałem także nie mogę potwierdzić.

          2. Piotr Ryka pisze:

            Oby. Byłoby rewelacyjnie.

  2. Zydek pisze:

    Cowon gra też znakomicie, od dziwo z Sennheiser’ami HD650, ale będę musiał sprawdzić zalecane tutaj zestawienie z Grado SR60. To naprawdę zacne brzmienie, jak na urządzenie przenośne i nie ma się czego wstydzić wśród urządzeń stacjonarnych. Sprawdzałem m.in. z odtwarzaczem Trigon Recall, czy Linn’em Classik, co prawda Trigon gra ciut dostojniej, barwniej, gęściej, ale nie jest to różnica klas. Linn to już nie ten poziom, wyraźnie słychać jego niski poziom. Przy wykorzystaniu urządzenia jako DAC przez USB, ta różnica zdecydowanie się skraca, szczególnie jeśli za playera wykorzysta się MQN Player. Zaskakuje mnie ten postęp w jakości brzmienia jaki dokonuje się na poziomie miniaturyzacji urządzeń. Serdecznie pozdrawiam i dziękuję, za jak zwykle ciekawą recenzję.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Grado SR60 zagrają łagodniej, ale HD 650 na nieco wyższym całościowo poziomie. Tak sądzę, bo nie porównywałem.

  3. Lord Rayden pisze:

    Miałem okazję porównać Plenue P1 z AK120, oba bowiem odtwarzacze miałem w domu. P1 kupiłem okazyjnie w znakomitym stanie i postanowiłem zmienić odtwarzacz. Porównywałem więc oba sprzęty na moich słuchawkach, dodatkowo zabierając go na testy Focali CLassic i Pro z salonie Denona.

    I cóż się okazało. P1 to dobry odtwarzacz, niezły dźwięk ale nie jest zgodny z moimi preferencjami. Okazał się za ciepły. AK120, który już jest lekko ciepły, okazał się znacznie od P1 chłodniejszy. Szczególnie na PRO EQ. Poza tym bateria trzymała krócej niż 120tki – no cóż , display spory…

    Plenue powrócił w rodzinne pielesze a 120tka nadal wiernie mi towarzyszy…

    1. Piotr Ryka pisze:

      A na jakich słuchawkach to porównanie?

  4. Lord Rayden pisze:

    Focale Classic i Pro, Sennheiser Momentum Black i On Ear.

    Na razie zauważam, że AK120 jest chyba najbardziej przyjaznym DAPem dla wielu słuchawek. Nie zawodzi nawet na BD T70 250 omów. Słuchałem ostatnio AK 100 MK II. Zamiana 120 na nową setkę jest dla mnie nieopłacalna..

  5. Lord Rayden pisze:

    Niestety w domu P1 nie zdążył zetknąć się właśnie z BD T70. Jeden z moich forumowych znajomych chwalił to połączenie. T70 są jasne i ostre. Może P1 współgral by z nimi. Jednak taki DAP byłby dla mnie mało uniwersalny. W końcu na ulicę T70 nie wezmę.

  6. tommypear pisze:

    A jak by zagralo z lcd 2 ? Plus rapture.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Powinno dobrze.

      1. tommypear pisze:

        Echh gdy juz wybralem i zakupilem wzmacniacz teraz najwiekszy problem to dac. Dziekuje musze posluchac tego cowona.

        1. Piotr Ryka pisze:

          Dobrze będzie. Na pewno znajdzie się rozwiązanie.

          1. tommypear pisze:

            Tylko czy jest sens uzywania czegos strikte mobilnego stacjonarnie. Poszukuje dac-a tak w granicach 3/4 tys. Do wspolpracy z rapture i lcd2.

  7. tomoking pisze:

    Mam Plenue od 5 miesiecy.Po dlugim szukaniu sluchawek, ktore z tym sprzetem odpowiadaly by mi najlepiej skonczylem u Ultrasone Signature Pro. Nie zamierzam niczego zmieniac . Jestem na prawde zadowolony.

  8. Introverder pisze:

    Ciekawe czy AK Kann trafić może w moje gusta.

    Ogólnie z DAP-ów czuję, że może najbliżej mi do szkoły Astell & Kern, ze względu na sporą wierność brzmienia jak sądzę przynajmniej niektórych modeli – jak np. AK300, bo np. Cowony grają muzykalnie, ale skoro P1 mi się nie spodobał (dźwięk pływa i to jakoś zaburza mi harmonię i brzmienie), to pewnie Cowon Plenue 2 nie ma co sprawdzać?..

    QP2R przepadł dla mnie (przesadzili i jest to przemulone jakieś dla mnie), DX200 to w ogóle nieporozumienie. AK70 to taka zabawka dla mnie.

    A AK300 mam na testach (łącznie z AMP-em dedykowanym). Gra czuję wiernie, ale brakuje mi większego formatu dźwięku, sceny, lepszej rozdzielczości i fajniejszego wypełnienia i może mniejszej szorstkości i czuję, że AK300 brzmi dopiero dobrze z AMP – bez brzmi dla mnie fałszywie, a to zmniejsza opłacalność takiego rozwiązania.

    Więc zastanawiam się czy AK Kann może mi to zapewnić czego brakuje mi w AK300, no i większej klasy dźwięku.

    Słuchawki to zasadniczo Sonorousy 6, HE400S zostały przez S6 chyba wysłane na emeryturę :).

  9. Introverder pisze:

    Przepraszam za 2 takie same pytania pod 2-ma wątkami, ale zwyczajna złośliwość rzeczy martwych a raczej może moje roztrzepanie, w wątku o Kannie (recenzja AK Kanna na hifiphilosophy) miało być właściwe zapytanie, ale się zagapiłem itp.

  10. Rafał pisze:

    Panie Piotrze, jak Pan sądzi – czy Cowon P1 Plenue zgrałby się dobrze z Audio-Technica ATH-AD2000X? Lubie dźwięk przestrzenny, z odsuniętym pierwszym planem, bardziej głębię, niż szerokie granie (a najlepiej obie te cechy łącznie), napowietrzony, płynny, nasycony i szczegółowy. Wciąż nie mogę trafić na odpowiedniego partnera dla tych słuchawek.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Powinien zagrać, bo Audio-Technica jesz przestrzenna i szczegółowa, a Cowon muzykalny, z dobrym wypełnieniem i szeroką paletą barwną. Trzeba mu tylko dać trochę czasu na wygrzanie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy