Ależ jestem spóźniony, ten wzmacniacz debiutował w 2021, trzy lata już zbiegają. Ale to sytuacja odmienna niż w przypadku niedawno opisanego Reveal Audio First Mk II, bo czasem warto poczekać. Nie żebym czekał naumyślnie, ale wyrywać też się nie chciałem, sprawę pozostawiając jej własnemu biegowi. Ten przynosił od czasu do czasu zapewnienia, że powinienem i na pewno, bo to niezwykły produkt, lecz że właśnie niezwykły, to stale wędrujący, pokazywany gdzie tylko można, bo potem chętnie kupowany. Tyle ze strony dystrybucji, a sam producent do recenzji także wolnego nie miał, nie nadążając z realizacją zamówień. Lecz w odróżnieniu od wzmacniacza Reveal, który do wersji Mk II doszedł jakiś czas temu, dzielony wzmacniacz Circle Labs ewoluował nieustannie od debiutu do teraz i nie zmieniając nazwy stał się innym wzmacniaczem. Tak w każdym razie obustronnie mnie zapewniano – od dystrybucji i produkcji.
– No wiesz, nie ma porównania, to inne urządzenie – pakując w pudła najświeższą wersję sprzedawca Grzesiek informował. Na skutek czego, o tym za chwilę, na razie sięgnijmy przypomnieniowo po historię założycielską marki wg słów samych twórców.
Sprzęt audio od zawsze był przedmiotem zainteresowań konstruktora Krzysztofa Wilczyńskiego, którego firma Circle Labs przez lata zajmowała się czymś innym, prowadząc działalność na obszarze projektowania i produkcji specjalistycznych urządzeń do badań naukowych z dziedziny mikrobiologii. Aparaturę z jej nazwą można odnaleźć w czołowych ośrodkach badawczych krajowych i światowych.
W 2019 roku rozwijana równolegle na zapleczu autorska technologia Circle Power z dziedziny wzmacniania dźwięku przyciągnęła uwagę jednego z czołowych polskich wytwórców sprzętu Hi-End, co zaowocowało opracowaniem referencyjnych monobloków.
Tak doszło do dynamicznego rozwoju firmy na audiofilskim obszarze i jej finalnej oferty dla szerokiego grona odbiorców.
Uzupełniająco przypomnę, co sam do tego dodałem:
Czołowy polski wytwórca pchający sprawę do przodu to Łukasz Fikus z Lampizatora, a za obwodem elektronicznym wzmacniacza stoi wymieniony już Krzysztof Wilczyński, który zainteresowanie elektroniką wywiódł z bycia gitarzystą rockowym, poprzez co bycie użytkownikiem gitarowych wzmacniaczy. Wzmacniacz taki dla siebie gitarzysta Wilczyński stworzył, kwestię wzmacniania dźwięku od tamtej pory drążył. Obecnie konsultuje swoje pomysły z inżynierem Jackiem Kopczyńskim, adiunktem Politechniki Krakowskiej, a ozdabianie ich finalnej wersji piękną powierzchownością powierza trzeciej osobie w firmie – przyjacielowi Krzysztofowi Lichoniowi, designerowi i specjaliście branży promocyjnej. Tym samy okrąg Circle Labs wpisał się w postaciowy kwadrat: Wilczyński, Kopczyński, Lichoń, Fikus.
Zmiany, zmiany, zmiany
No ale co się zmieniło? Ano zmieniło trochę.
– Poczynając od przedwzmacniacza, który otrzymał cichsze transformatory na rdzeniach EI, dostarczane przez świdnickie Poltrafo. Wykonywane przez powstałą w 2005 roku firmę na indywidualne zlecenie od początku były pożytecznie nadwymiarowe w sensie ilości zwojów i opatrzone drobiazgową specyfikacją, a powstające teraz są jeszcze lepsze i wg opinii Circle Labs bezkonkurencyjne na skalę światową.
– Modyfikacja objęła także układ sprzężenia zwrotnego, poprzez użycie grubowarstwowych rezystorów firmy Arcol oraz poprawioną realizację dzielnika napięcia.
– Odnośnie końcówki mocy P200 najbardziej rzuca się w oczy zmiana lamp ECC88 stopnia wejścia, którymi początkowo były Siemens NOS, a teraz to zwykłe Harmonix. Co nie wygląda na awans, i rzeczywiście te Siemens były zapewne lepsze, ale zdarzało się im padać po nieakceptowalnie krótkim czasie, a na dodatek brzmieniowo okazywały się nierówne – jedna para grała inaczej od drugiej, mimo iż wyciągane były z zapieczętowanych pudełek. Na to renomowany wytwórca nie mógł sobie pozwolić i ostatecznie stanęło na zwykłych Harmonix, które z zakrojonego na pełną skalę porównania wszystkich powstających obecnie wyłoniły się jako zwycięskie. Co mnie specjalnie nie dziwiło, ponieważ te dzisiejsze zbytnio się między sobą nie różnią, przy czym z góry można zakładać, że zaoferują brzmienie czyste, dynamiczne i wyraziste. A zresztą, nie ma co zakładać, mam przecież parę tych Harmonix, od kilkunastu lat nieużywaną – i one też są takie. Podmiana lamp na dawne nie jest przy tym czymś zabronionym, ale już w ramach indywidualnych działań nabywców; co wykonawczo nie będzie trudne – wierzch obudowy można ściągać po odkręceniu kwartetu śrubek trox.
– Kolejna zmiana, w sumie bardziej znacząca (tu już się nic nie podmieni, tylko najwyżej podreguluje), to zaistnienie przełączników regulacji wzmocnienia, o wartościach 35, 32 i 28 dB. Zlokalizowane na tylnym panelu i realizowane poziomo chodzącymi skobelkami osobnymi dla każdego kanału, poza doborem siły wzmocnienia pozwalają na zmianę charakterystyki brzmienia, przez równoczesną regulację głębokości sprzężenia zwrotnego sekcji lampowej.
– Doskonalącym modyfikacjom poddane zostały również zasilacz sekcji lampowej i obwód masy.
– Kolejna innowacja to zastosowanie mocniejszych tranzystorów sterujących stopniami mocy, dostarczanych przez firmy NTE i onsemi (dawniejsze ON Semiconductor, składnik koncernu Motorola).
– Udoskonalenia objęły także pracę wzmacniacza pod obciążeniem o charakterze pojemnościowym.
A tak w ogóle?
Tyle aż zmian, ale tak w ogólności, to z czym mamy do czynienia? Audiofil powie: „z klasyczną dzielonką”. Podział na pre i końcówkę mocy (w tym wypadku mogą to być aż cztery końcówki monofoniczne) znamionuje przejście do wyższej ligi jakościowej, tej najwyższej. To przejście było zakładane od początku, już podczas tworzenia integry A200 chodziło twórcom po głowie. Nic dziwnego, wszak naturalna to kolej rzeczy, tym bardziej wobec sprzedażowego sukcesu. Sukces w tym wypadku dogonił sukces, zarówno integra jak i dzielony wzmacniacz się znakomicie sprzedają. Lecz osiadanie na laurach nie byłoby rozsądne, stąd aż tyle modyfikacji i stąd kolejna recenzja; trudno powiedzieć czy wersji finalnej, ale na pewno rozwojowej.
Rzut oka na powierzchowność rozwiewa wątpliwości odnośnie kwestii estetycznych. To jest dokładnie ten sam design z jakim mieliśmy do czynienia w integrze A200, skądinąd bardzo słusznie, był wyjątkowo udany. Panele przednie to szlifowane szkło grubości 18 mm; szkło lśniące lecz nieprzezierne, raczące widza czernią. Oba panele są czarno-lśniące, ale jedynie przedwzmacniacza czymś więcej niż zdobioną motywem akustycznej fali i napisami taflą. Centralnie ma wyświetlacz, dużymi cyframi ze świetlnych punktów informujący o głośności w przedziale 0-63, ponieważ tyle pozycji ma krokowy potencjometr Khozmo oparty o drabinkę rezystancji, sprzężony z dużą gałką z prawej. Gałka jest czarna i gładko chodzi stukając cicho krok po kroku, alternatywnie można ją zmuszać do marszu przyciskami +/- pilota. Innym na pilocie przyciskiem można ustawiać poziom jasności wyświetlacza – trzema krokami redukcji i czwartym wygaszenia. Ale nawet gdy całkiem zgasić, coś jeszcze będzie świecić; będzie to pięć punktów świetlnych towarzyszących gałce lewej, odpowiedzialnej za wybór wejścia. Wejść zatem mamy pięć (3 x RCA; 2 x XLR), ale by dotrzeć do nich musimy obejść obudowę. Ta na bokach w przypadku przedwzmacniacza jest czarną, metalową gładzią, a u końcówki mocy to radiatory z aluminiowych żeber, między którymi pochowane te cztery trox do demontażu i dwa podtrzymujące przedni panel. Popisem estetycznym także oba panele wierzchnie, na których przodach pysznią się złociste wstawki ze szczotkowanego mosiądzu z guziczkami włączników. Obie zachodzą winietami na fronty i korespondują z identycznymi wstawkami u spodu oraz złotymi obwódkami gałek i otokami podstawek. Na obu wygrawerowano nazwę firmy i nazwę urządzenia, a oba wierzchnie panele z grubego aluminium, nawiązując do stylu retro, ozdobiono pasami w łuk układających się kratek wentylacyjnych.
Obydwie sekcje są masywne i o tej samej szerokości, także tej samej głębokości, ale wzmacniacza wyższa i cięższa. Przedwzmacniacz waży 10,6 kg, wzmacniacz równe 20 kilo; szerokie są na 43, głębokie na 35 centymetrów. Można je stawiać na sobie, ale tylko w ostateczności, bo wzmacniacz sporo się rozgrzewa i ma w dodatku lampy.
Dużo się dzieje na zapleczu i od razu zwrócę uwagę, że sekcje można połączyć wyłącznie interkonektem XLR. Jedynie wchodzić do przedwzmacniacza można przez złącza RCA i tego typu połączenia mogą być trzy jednocześnie. Oprócz nich dwa XLR, a cztery wyjściowe gniazda symetryczne mogą obsłużyć dwie stereofoniczne końcówki lub cztery monofoniczne. Lecz do końcówki mocy też można wejść przez RCA, ma po wejściu takim i takim, a jedynie przedwzmacniacz nie posiada takiego wyjścia. Oprócz tego końcówka ma gniazdo XLR realizacji funkcji „Bridge” i pojedynczy komplet najwyższej klasy przyłączy głośnikowych od WBT Nextgen™. Poza tym już wspomniane skobelki regulacji mocy i jednocześnie sprzężenia; każda z sekcji posiada też własny zapadkowy włącznik główny z czerwonym indykatorem aktywności i swoje gniazdo prądowe.
Rozruch trwa około minuty, a jest tu co rozruszać – moc 160 W na kanał przy impedancji 8 Ω i 300 W przy czterech. (Dopasowanie do kolumn następuje automatyczne.) Oba trafa w sekcji wzmocnienia – usytuowane jedno nad drugim – są potężne i najwyższej jakości, każde w swoim kanale uzupełniane przez cztery wysokopojemnościowe kondensatory KEMET, o łącznej pojemności 200 000 mikrofaradów. Wszystkie obwody na etapie projektowania starano się uczynić możliwie najkrótszymi, a brzmienie neutralnym. Topologia kluczowych obwodów jest własnego autorstwa, zasilacze są niskoszumne i wysoce separujące, a aluminiowe obudowy masywne i frezowane. Tranzystory pracują w układzie podwójnego push-pull, układ jest w pełni symetryczny i typu dual mono.
Wzmocnienie na obszarze przedwzmacniacza to 8 dB, a na pokładzie końcówki mocy 35 dB. Pasmo przenoszenia omiata zakres 2 Hz do 1 MHz, czułość to 0,85 V, impedancja wejściowa 100 kΩ.
Pozostała kwestia kluczowa – ile to wszystko kosztuje? Otóż kosztuje nie tak dużo w relacji do jakości (o której już przedkładam) – sekcję przedwzmacniacza P300 wyceniono na 23 900 PLN, sekcję końcówki mocy M200 na 34 900 PLN. Łącznie dzielony wzmacniacz P300/M200 może zostać naszą własnością za 58 800 PLN.
Odsłuch
Odsłuch zacząłem od konfiguracji najprostszej, czyli dwóch interkonektów XLR zespalających w łańcuszek odtwarzacz, pre i końcówkę. Jednym był pożyczony Siltech Ruby Crown, drugim własny Tellurium Q Black Diamond. Zagrało pierwszorzędnie, zwłaszcza że przez trzy godziny system nabierał jakości, cichutko sobie mrucząc różne wiązanki jazzowe. A kiedy już zasiadłem i podkręciłem głośność, momentalnie wiedziałem, że mam do czynienia z systemem najłatwiejszym z możliwych. Zero kombinowania przy ustawianiu kolumn, jakichś prób z podstawkami, dociążnikami, chęci majstrowania przy lampach. Od startu to ruszyło całkowicie sycącą jakością, że najmniejszych zastrzeżeń i nimi powodowanych nerwowych prób ulepszenia. Każdy z aspektów na wysoką notę i cienia pejoratywu.
Zrazu byłem w pełni zadowolony, a potem naszły mnie wątpliwości. Nie, wcale nie te z tych, że coś jednak nie tego, lecz dopiero zauważyłem, bo wciąż zero pejoratywów, żadnego się nie dopatrzyłem. Wszelako pomyślałem sobie, że może to grać jeszcze lepiej, bo znam takie jeszcze lepsze brzmienia i tu wydają się możliwe. Inaczej mówiąc, świąd audiofilski mnie dopadł i zaraz stałem przy urządzeniach, odłączając CD Cairna od pre i podpinając mu kablem optycznym przetwornik Phasemation z uaktywnionym procesorem K2, który musiałem podpiąć do P300 interkonektem RCA, bo on ma tylko takie wyjście. Użyłem najlepszego z dostępnych, Sulka Red, który jest dużo droższy od każdej części wzmacniacza, tańszy dopiero od ich sumy. Ale zostawmy ceny, bo teraz tak zagrało, że aż kręciłem głową z niekłamanego podziwu. I zaraz pomyślałem sobie, że na całe me audiofilskie szczęście znalazły się w tym dzielonym dwie lampy, bo inaczej musiałbym zwątpić w przydatność lampową. Zwątpić natomiast można było w sens poszukiwania jakichś NOS, nie wydawały się potrzebne. Ogólnie biorąc grało niemal tak samo jak mój system z lampowym przedwzmacniaczem i hybrydową końcówką mocy – jedyna wyczuwalna różnica tyczyła tego, że w moim większy nacisk na czarowność, a w tym na dynamikę. Ale żeby ktoś nie pomyślał, że w tym nie było kolorytu, liryki i czarowności, bo jak najbardziej były, i to na pełną skalę. Śladowo mniejsze rozwibrowanie i rozkołysanie melodyczne zastępowane były w pełni rewelacyjnym dynamizmem i fantastyczną organizację sceny. Sceny takiej zaczynającej się około metr za kolumnami i bezkreśnie sięgającej do tyłu, ale nie trzymającej się w tym obszarze, tylko atakującej słuchacza. To tam – ten metr za głośnikami i dalej – rozpoczynała się muzyka, ale tak samo jak u żywej: kiedy stoisz w pobliżu, ona ciebie ogarnia. Nie dzieje się „tam”, tylko wokół – i ta właśnie się działa. A jednocześnie super przyjemnie było widzieć, jak test stereofoniczny na bazie „Chung Kuo” Vangelisa nie przelatuje prosto albo łukiem z kolumny na kolumnę, a w pełni oderwany przemieszcza się sygnałem wyraźnie z tyłu za nimi i pięknie pozwala trwać brzmieniom, niezależnie od tego, że miota się błyskawicami i z pełnym rozmachem.
Imponująco to wypadło i zaraz wziąłem się do tego, żeby sprawdzić potęgę i przetestować naturalizm. Bębny taiko się rozszalały i chyba jeszcze nigdy nie puściłem ich aż tak głośno; też chyba jeszcze nigdy nie ukazały takiej brzmieniowej złożoności i takiego braku zniekształceń. Różnicowanie pałek, membran, kotłów, niemalże też słyszalne ćwieki trzymające membrany – wszystko to żyło szałem bicia i brzmieniowym ogromem o wielkiej komplikacji i mocy wyobrażeniowej.
Zaraz od tego przeskoczyłem do Piotra Skrzyneckiego i Jana Nowickiego, by sprawdzić zwykłą mowę. Skrzynecki został tak nagrany, że głos wzbudza się sopranowo – i to wzbudzenie pomieszane z autentyzmem wypowiedzi oddane było perfekcyjnie. Nowickiego natomiast nagrano jak radiowego spikera, czyli bez żadnych zniekształceń – i on był całkiem jak prawdziwy, jakby tam stał przy kolumnach i wiersz swój recytował przy wtórze śpiewu innych.
O ty, wzmacniaczu dzielony z dwiema małymi lampkami, ty sobie urządzasz kpiny z kosztujących wielokroć więcej? Bo nie, żeby one w każdym przypadku miały być nie lepsze, a gorsze; ale wystarczy, że nie lepsze, aby całkiem poległy. A tym to właśnie pachniało i nie będę wskazywał marek, ale sami znajdziecie. Bo teraźniejszość aż się roi od wzmacniaczy dzielonych za sto, dwieście, trzysta i więcej tysięcy, a nie dostrzegam między nimi wielu, o których chciałbym powiedzieć, że są brzmieniowo jeszcze lepsze. Znajdą się bardziej dopieszczające i bardziej dynamiczne, ale tak całościowo nie miałem uwag, nie odczuwając pragnienia lepszości. Dzielony Circle Labs P300/M200 jest perfekcyjny w tym co robi, a jeszcze za te pieniądze… Tak, można go kontrować na przykład EAR Yoshino V12, ale on moc ma aż trzy razy mniejszą, a grzeje jak piekarnik. I tak, pozostaje faktem, że już mały dzielony HEED to jest nie byle co, ale dalece nie tyle.
Wszystko, co mi przychodzi do głowy jako przykład wyższości, kosztować będzie worek złota i grzać o wiele mocniej. (Te A-klasowe monobloki Accuphase, czy monobloki Audio Research na galeriach lampowych – rany boskie jak one grzeją.) Alternatywą niskie moce pojedynczych albo podwójnych dużych triod w kanale, ale do nich trzeba dobierać kolumny o dużej skuteczności, a o ceny lepiej nie pytać. To samo względem przedwzmacniacza.
Szybko z opisem brzmienia tym razem się uwinąłem, ale co się będę rozwodził? Że była atmosfera prawdziwego koncertu, że można było się wsłuchiwać w najdrobniejsze niuanse, a głosy ludzi i instrumentów jawiły się jako zjawiskowe? Tak, wszystko to tam było, a każdy z was przecież słyszał znakomicie grający system i wie na czym rzecz polega. Tu miałem zaś do czynienia z jednym z takich i pozostawało sprawdzić, czy podmiana tych zwykłych Harmonix na jakościowo maksymalne Simens & Halske E88CCa przyda cośkolwiek jakości, oraz ewentualnie wypróbować końcówkę M200 z własnym przedwzmacniaczem, by rzecz trochę pokomplikować. Przyznam, że nie za bardzo mi się tego wszystkiego chciało w obliczu tak dobrego brzmienia, ale się jakoś przemogłem.
Zacznijmy od tych CCa, którymi szybko i bez problemów końcówkę obsadziłem. (Mały problemik taki, że lampy zorientowano na płask z małą ilością miejsca przed nimi, a gniazda mają ciasne zaciski.) Złote bolce historycznych, drogocennych lamp, opisywanych jako „Najlepsze z najlepszych! Holy Grail!”, powoli i nie bez oporu wraziły się na swoje miejsca, aparatura została odpalona, półtorej godziny pomruczała (na więcej nie miałem cierpliwości), odsłuch ruszył. Zmiany? Tak, owszem, zmiany. Deklasacja? Nie, na to nie było miejsca. Jak mogłoby być tak fantastycznie wcześniej, a teraz doznać deklasacji. Nic zatem z deklasacyjnych smaków, ale na pewno inaczej. I w sumie w sposób łatwy do przewidzenia, ale trudniejszy do opisu. Pokazało się brzmienie gładsze, bardziej spójne i jednorodne wyrazowo, ale pomimo tej spójności… No właśnie, jak to nazwać? Jednym słowem się nie da, ewentualnie rzucając hasło „bardziej zróżnicowany naturalizm”.
Zacznijmy od ludzkich głosów. Stały się spokojniejsze, zyskały głębszy namysł i jawiły się jako jeszcze bardziej czerpane wprost z życia. To podkręcenie sopranowe w głosie Skrzyneckiego prawie zupełnie znikło, okazując się czy to sztuczną próbą wzmożenia, czy może raczej następstwem wady; tak czy tak te Harmonix wyostrzały obrazowanie poprzez podbicie kontrastu poza realistyczny poziom, ażeby stało się nadrealnie ostro i przesadnie chropawo. Co mogło się w oderwaniu podobać, ale na tle naturalnego podejścia trochę raziło sztucznością, aczkolwiek słowo „razić” to epitet w tym wypadku nadmierny, poprzestańmy na „lekkiej przesadzie”. No, może nie do końca lekkiej, bo jednak ten Skrzynecki poprzednio trochę szczypał, a teraz prawie stuprocentowo płynnie się wypowiadał, ale to nie było o tyle za dużo, żeby aż stało się rażące. Spokojny natomiast już przy lampach Harmonix głos Jana Nowickiego też doznał przesunięcia, ale w stronę namysłu, z towarzyszeniem nastroju rezygnacji, świadomości prośby o niemożliwe. (Proszenia, żeby Skrzynecki choć na chwilę zmartwychwstał.)[1]. Ogólnie nabierania cech bycia czymś bardziej ludzkim niż samym obojętnym uczuciowo głosem; to samo odnosiło się do wszystkich innych głosów, i wszystkie one (rzecz niebagatelna) nie tylko były lepiej plasowane w spektrach audialnym i emocjonalnym, ale też doskonalej, bardziej uwidaczniająco, osadzane na scenach.
Wypiękniała więc melodyka i pogłębiła się refleksyjność w splocie z aranżem scenicznym, ale zaszły też inne zmiany. Na skutek wzrostu koherentności (powodowanego tą lepszą melodyką), brzmieniowy atak, który już opisałem jako forsowny i startujący z o metr za głośnikami sceny, stał się atakiem bardziej zwartym i jednocześnie bardziej złożonym. Niby to sprzeczne wewnętrznie, ale takie miałem odczucie, i spróbuję to oddać przez analogię militarną. Otóż atakowany byłem przez bardziej zwarte formacje brzmieniowe, a jednocześnie te formacje były dokładniej opisane. Rozplanowanie przestrzenne jeszcze się poprawiło, a poszczególne dźwięki jeszcze lepiej wpisywały się w przestrzeń – szczególnie obraz symfonicznych orkiestr doznał poprawy widokowej. Lokalizacja instrumentów i wyważanie ich siły stały się jeszcze prawdziwsze – stały takie jak bardzo, ale to bardzo rzadko kiedy. Wrażenie bycia w filharmonii podczas słuchania płyt nagranych systemem Decca tree już było dojmująco prawdziwe, a tych nagranych binauralnie prawdziwe aż po zastyganie wobec niemożliwego.
Cenne lampy z epoki trochę też do przekazu dopompowały powietrza i uczyniły bardziej namacalnym medium, jako ośrodek bardziej obecnego i mieniącego się światła; mniej kontrastowo, za to bardziej plastycznie wydobywającego kontury.
Ale to wszystko ani trochę nie podważyło opisów wcześniejszych, bo lampy Harmoniksa okazały się nadspodziewanie dobre; bez porównawczych przymiarek niemalże perfekcyjne, a po nich i tak świetne.
Pozostał do wypróbowania jeszcze własny przedwzmacniacz, jako osobliwa alternatywa, bo nigdy takiego nie było w sprzedaży i na pewno nie będzie. Trudno go też oszacować cenowo, ale tu wezmę miarę, że na pewno bym go nie sprzedał za mniej niż sześćdziesiąt tysięcy, możemy zatem przyjąć, że od recenzowanego był jakieś dwa i pół raza droższy, co już przed rozpoczęciem porównań dawało Circle Labs P300 znakomitą pozycję. (Tym bardziej jeszcze z ekskluzywnymi lampami CCa, które sklep TUBES-store.eu wycenia na 2200 PLN.) To z nimi na pokładzie robiłem porównanie, ciesząc się z bycia posiadaczem dwóch par i martwiąc jednocześnie, że ten lampowy serwis wyżej ocenia i wycenia E188CC Siemens & Halske. (Miałem kiedyś E188CC Mullarda i one nie były lepsze ani gorsze, a tylko ciemniej grały; no, może jednak były odrobinę mniej finezyjne.)
To porównanie, co z nim? Dało się wyczuć kilka zmian, w tym między innymi tę, że linia horyzontu nieco się obniżyła, a horyzontalna płaszczyzna stała bardziej obecna. Do czego dołączyło cofnięcie pierwszego planu o jakiś jeszcze metr i dużo mocniej odczuwana przepastna głębia sceny. Mniej odczuwalna teraz była intensywność ataku, a bardziej magia przestrzeni, w tym obecność otchłani. Bardzo osobiście ją lubię i dawno temu pisałem, że Sennheiser Orfeusz (ten pierwotny) to jedyne słuchawki, potrafiące tym obdarować. Bo czucie ogromu, to jedno, a czucie przepastności, to trochę co innego – jego głównym motywem lęk.
Prócz tego zarysowała się jeszcze lepsza sceny tej kompozycja – brzmienia efektowniej łączyły się w całość kompozycyjną i aurę nastrojową, też trochę bardziej były złożone, racząc słuchacza większą informacyjną obfitością. Ale to już nie była obiektywna zmiana obrazu, jedynie subiektywne odczucia.
Ostatnia rzecz warta wzmianki to inne konstruowanie dźwięków, bardziej zróżnicowane. Przy przedwzmacniaczu P300 i z lampami Harmonix w M200 dźwięki były nie tylko wyraźne, ale też mocno kontrastowe. Zastosowanie lamp CCa minimalnie podniosło temperaturę, wygładziło powierzchnie i odjęło kontrastu, w sposób niezaprzeczalny wzbogacając też całość o refleksyjne bogactwo uczuć. Wraz z czym pojawiły się mniej poprzednio rozpoznawalne stany rezygnacji, zwątpienia czy zobojętnienia, zjawiło się też intensywniejsze przeżywanie, jak również refleksyjny dystans do własnego przekazu. Co razem składało się na wyższy poziom wyrazowy, ukazujący więcej emocji i szerszą gamę uczuć, przy jednoczesnym stonowaniu klimatu brakiem wszechobecnego czynnika ekscytacji.
Przedwzmacniacz ASL Twin-Head (kompletnie przerobiony) jeszcze to trochę zmienił, mocniejszy kładąc akcent na składniki same już z siebie podkręcone, co jeszcze mocniej zróżnicowało całość. Z czego sumarycznie wynikał przekaz cokolwiek żywszy niż w kombinacji P300/M200 z lampami CCa, ale to była różnica taka dla poszukiwaczy różnic, a nie żadna niepomijalna.
Finalnie całościowe odczucie zjawiło się takie, że przedwzmacniacz P300 spokojnie się obronił; galeria dziesięciu lamp w Twin-Head nie zdołała go skrzywdzić, jedynie ukazała go w pewnym odniesieniu.
[1] Wiersz Nowickiego powstał jako reakcja na śmierć Skrzyneckiego.
Podsumowanie
Co by tu teraz napisać, żeby to wszystko wyważyć; krzywdy nie zrobić niedostateczną pochwałą ani nadmierną przyganą.
Na pewno wzmacniacz Circle Labs P300/M200 należy do kategorii sprzętu finalnego. Nawet dysponując sutym budżetem można go sobie wybrać i nie szukać innego. Tych – skromnych przecież – lamp Harmoniksa też nie ma konieczności wymiany, w zupełności wystarczą. Można sobie w duchu powiedzieć: – Stop! Już jest świetnie. Nie będę tego ruszał!
Bo kiedy zacząć ruszać, można się nabawić nerwicy i zapominając o muzyce pogrążyć w ciągłych zmianach. Co nieuchronnie pchnie ku rzeczom bardzo drogim, które za mnóstwo dadzą mało, albo i zgoła nic. Ma się rozumieć, że da się lepiej – jak ktoś ma milion albo dwa na sprzęt, może marzyć o lepszym systemie. Zaletą natomiast takiego z tym wzmacniaczem będzie połączenie dwóch najważniejszych rzeczy: finezji high-endowego poziomu z nasyceniem energią tej miary, że najwyższe poziomy głośności osiągane są bez wysiłku. Ten brak wysilania będzie słyszalny i podbuduje finezję, a stłumi zniekształcenia. Rozmach symfonicznej orkiestry z pełną paletą wag i smaków, ekstatyczna potęga rockowego koncertu, nawet realistyczne kreacje jazzu czy popu – to wszystko, zmierzając ku doskonałości, podkreśli zalety i przede wszystkim wprawi w egzaltację słuchacza. A wszystko to dostaniemy od razu, hic et nunc – to nabywamy z tym wzmacniaczem. Możemy sobie to jeszcze wzmagać używając pary M200 jako monobloków, a ekstremalnie ich kwartetu w konfiguracji bi-wiringu, który mogącym sobie pozwolić jak najbardziej polecam.
Słyszę pytania o wady. Nie ma żadnej wyraźnej, jedynie można próbować coś odmiennego osiągać decydując się na wzmacniacz całościowo lampowy. Który chcąc oferować energię podobnego poziomu kosztował będzie słono, a i tak ograniczy wybór kolumn. Poza tym Circle Labs także ma sznyt lampowy – gra ciepło, melodyjnie, finezyjnie, czarownie. Jak ktoś chce tego jeszcze więcej, to w miejsce skromnej pary Harmonix któreś E88 CCa, albo chociaż Philips SQ z dawnych czasów. Najwięcej można tego dostać od Amperex albo Philips/Valvo CCa PINCHED WAIST, które są jednak nie do zdobycia. Mnie pozostaje rekomendacja, jak najbardziej wzmacniacz polecam.
W punktach:
Zalety
- Dzielony wzmacniacz należący do kategorii „koniec poszukiwań”.
- Łączący zalety lampowego czaru z tranzystorową dynamiką.
- Bo też mający na pokładzie i tranzystory, i lampy.
- Te lampy są bardzo tanie i z produkcji bieżącej, a mimo tej pospolitości bardzo się dobrze spisują.
- Można je samodzielnie zastępować lepszymi z dawnych czasów (co jest wprawdzie nietanie, ale technicznie bardzo łatwe), a wówczas dalszy postęp.
- Scena za linią głośników, a mimo to atakująca.
- Równocześnie bardzo głęboka, holograficzna i uporządkowana.
- Potęgę brzmienia w połączeniu z dźwiękową finezją i ciśnieniowością dostajemy na zawołanie.
- Zupełny brak szumów własnych.
- Brak wyczuwalnych zniekształceń nawet na niszczycielskich poziomach głośności.
- Nutka ciepła.
- Klarowne i przyjazne temperaturowo światło.
- Stuprocentowa przejrzystość ożywionego rozwibrowaniem medium.
- Bogaty koloryt.
- Trafność tonalna.
- Ze sprzedażowymi lampami wyraźność wspomagana kontrastowością.
- Z najlepszymi historycznymi wzrost plastyczności i dopieszczanie konturów bez używania kontrastu.
- Naturalizm zmieszany z ekspresją.
- Do każdego rodzaju muzyki.
- Do każdego nastroju.
- Zawsze obecne w ludzkich głosach czynnik duchowy i składnik intelektualny.
- Wszystkie podstawowe aspekty (jak szczegółowość czy rozwartość pasma) na high-endowym poziomie.
- Żadnych problemów z niedoborem ilościowym i trójwymiarowością sopranów.
- Analogicznie żadnych z basem.
- Zakres środkowy uderza realnością.
- Wyjątkowa efektowność tzw. trudnych utworów, zarówno na obszarze muzyki klasycznej, jak każdej innej.
- Symetryczna konstrukcja.
- Dual-mono.
- Popisowy, wysmakowany design.
- Same wysokiej klasy podzespoły.
- Krokowy potencjometr.
- Pilot.
- Pięć wejść w sekcji przedwzmacniacza i dwie pary symetrycznych wyjść.
- Końcówkę mocy można podpinać przez XLR i RCA.
- Made in Poland.
- Polska dystrybucja.
- Ryka approved.
Wady i zastrzeżenia
- Opis dotyczy wersji najnowszej, dalece usprawnionej.
- Sekcje można zespolić tylko interkonektem symetrycznym.
- I raczej nie należy ich stawiać na sobie.
- Moc kosztuje, swoje ze ściany musi wziąć.
- Charakterystyczne dla każdej wysokiej klasy aparatury uwrażliwienie na jakość reszty toru.
Dane techniczne:
Circle Labs P300
- Wejścia liniowe: 2 x XLR, 3 x RCA
- Wyjścia liniowe: 2 x XLR
- Impedancja wejściowa: 33 kΩ RCA, 66 kΩ XLR
- Impedancja wyjściowa: 15 Ω
- Wzmocnienie: 8 dB
- Pasmo przenoszenia: 2Hz-500kHz (-3db)
- Wymiary: 430 x 342 x 127 mm
- Waga: 10.6 kg
Cena: 23 900 PLN
Circle Labs M200
- Moc wyjściowa tryb stereo: 160W/8Ω, 300W/4Ω
- Moc wyjściowa tryb monoblok: 600W/8Ω, 930W/4Ω
- Pasmo przenoszenia: 2 Hz – 1 MHz (- 3dB)
- Czułość: 0,85V (pełna moc)
- Wzmocnienie: 35 dB
- Impedancja wejściowa: 100 kΩ
- Wymiary: 430 x 355 x 178 mm
- Waga: 20 kg
- Pobór mocy: Stand by < 0,1W; On Const 90W; ON max 950W
Cena: 34 900 PLN
System:
- Źródła: Cairn Soft Fog 2 solo i z przetwornikiem Phasemation HD-7A 192.
- Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head Mark III i Circle Labs P300.
- Końcówka mocy: Circle Labs M200 i Croft Polestar1.
- Kolumny: Audioform 304.
- Kabel optyczny: WireWorld Supernova 7 Glass Toslink.
- Interkonekty: Sulek RED RCA, Next Level Tech (NxLT) Flame RCA, Siltech Ruby Crown XLR, Tellurium Q Black Diamond XLR.
- Kabel głośnikowy: Sulek 6×9.
- Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One, Sulek 9×9 Power.
- Listwa: Sulek Edia.
- Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
- Kondycjoner masy: QAR-S15.
- Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
- Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.
- Ustroje akustyczne: Audioform.
Na zdjęciach lampy CCa.
Panie Piotrze, Dariusz Fikus… nie Łukasz?
Łukasz, Łukasz. Przepraszam za błąd.
Poprawiłem.
dziękuję ☺️
Nie rozumiem dlaczego konstruktorzy zdecydowali się finalnie na słabe lampy Electro-Harmonix we wzmacniaczu wycenionym grubo ponad 30.000 PLN. Być może Simensy były awaryjne, ale spośród lamp ecc88 można wybrać znacznie lepiej. Chyba nie była to forma oszczędności producenta?
Tak jak napisałem w recenzji: producent w obliczu awaryjności Siemensów (których miał zgromadzony skrzyniowy zapas) zdecydował się przejść na któreś lampy z produkcji bieżącej i zorganizował ich zakrojone na jak najszerszą skalę porównanie. Z porównania tego – ku jego zaskoczeniu – zwycięsko wyszły zwykłe Harmonix, a zauważmy przy okazji, że wielokrotnie droższe wzmacniacze Kondo używają teraz zwykłych JJ. Nie chodzi tu o oszczędności, a o bezawaryjność w okresie gwarancji i brak różnic brzmieniowych między egzemplarzami. Nie jest przy tym winą Circle Labs czy Kondo, że nie ma w produkcji bieżącej lamp tej jakości co dawne CCa czy PQ, nie ma nawet takich jak te standardowe z epoki. I znów to nie jest wina dzisiejszych wytwórców lamp, tylko obowiązującego teraz zakazu używania toksycznych surowców przy ręcznej produkcji, które to surowce o wyższej jakości dawnych lamp decydowały. (Może nie tak do końca, ale w głównej mierze.)
Ktoś chyba przeszarżował lub się pogubił w tych czerwonych cyferkach, bo niemal milion za słuchawki to absurd, ale nawet dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy to już grubo za słono.
O samych nowych Susvarach słyszałem przeszło miesiąc temu od mp3store. A te srebrne dekle do słuchania się ściąga i na tym wic polega.
https://m.sklep.rms.pl/hifiman-susvara-unveiled-sluchawki-nauszne-otwarte-planarne-magnetostatyczne-klasy-total-hi-end
Tutaj jest informacja, że mają kosztować 8000$. Czyli tyle samo co poprzednia wersja:
https://www.head-fi.org/threads/introducing-hifiman-susvara-unveiled-elevating-audio-excellence.973091/
A z tą ceną milionową to się chyba polskiemu dystrybutorowi something pojebałoś.
Na pewno nie beda kosztowac tyle samo. Susvara 2 jest juz oficjalnie wyceniona w UK na 7500£, podczas gdy Susvara 1 kosztuje 5700£, zatem blisko 10k PLN roznicy.
Sławek o tyle ma rację, że Susvary faktycznie kosztowały osiem tysięcy dolarów, ale ostatnio zaczęły gwałtownie tanieć. Niewątpliwie z uwagi na pojawienie się nowszej wersji, i teraz te relacje są takie jak przedstawiasz. A są już te nowe dostępne, czy tylko przedsprzedaż?
Nawet nie pamietam kiedy były one sprzedawane w tej wyjściowej cenie, bo ta pierwsze Susvara w cenie 5700 funtów jest za tyle dostępne w UK już od około 2 lat (wcześniej nie sprawdzałem). Natomiast Susvara 2 widnieje jako na stanie (cokolwiek to oznacza), rozumiem wiec ze musieli kilka sztuk uzyskać i można je mieć od reki. Jak będę mial możliwość to zobaczę czy jest egzemplarz odsłuchowy, w innym wypadku odwiedzę stoicko HFM na CANJAM w Londynie w lipcu.
https://www.hifonix.co.uk/detail/hifiman-susvara
I jeszcze poprawna specyfikacja Susvar 2, bo widzę ze w wielu miejscach jest z błędami podawana:
Susvara Unveiled Specifications:
Frequency Response: 6Hz-75kHz
Sensitivity: 86dB
Impedance: 45Ω
Weight: 430 grams/16.16 ounces
Mnie akurat pasuje to 86dB, bo jakby nie patrzył będzie to poziom trudności napędzenia zbliżony do DCA Stealth i spora poprawa względem Susvar 1 (83dB). Co innego gdy ktoś buduje system od zera i tylko pod Susvary, wówczas może to mieć mniejsze znaczenie.
Może Michale byś wrzucił ten podesłany mi opis wzmacniacza Lucarto i zdjęcia pod jego recenzją?
Jak najbardziej, chociaz nie wiedzialem ze tu mozna zamiescic tez zdjecia w komentarzu (odnosnie Songolo).
Ciekawa promocja: https://www.salonydenon.pl/outlet/sluchawki