Recenzja: Cayin N8

   Oto recenzja równoległa z tą wzmacniacza C9. Dwa szczytowe wyroby Cayina przyjechały równocześnie, mogą bowiem pracować razem. Ale także oddzielnie. N8 jest samowystarczalnym odtwarzaczem przenośnym, niepotrzebującym zewnętrznego wzmacniacza; C9, jako goły wzmacniacz,  musi mieć jakieś źródło dźwięku – ale to może być smartfon, laptop, cokolwiek. Na ile może zaś poprawić brzmienie samowystarczalnemu N8 (o ile może w ogóle), o tym pisałem w jego recenzji. Tutaj skupimy się na solowych popisach N8, o którym producent głosi, że rzecz jest bezkompromisowa.

To pierwszy tak wyśrubowany odtwarzacz przenośny Cayina, gotowy konkurować ze szczytowymi Astell & Kern, Sony, HiFiMAN i Lotoo. Stosownie do tego z ceną od krygowania uwolnioną, opiewającą na 14 900 PLN. To mniej niż za najdroższych, ale nie za specjalnie, a w takim razie ekstraliga. Do niej będziemy się przymierzać, też do parę razy droższego systemu stacjonarnego, a wstępnie zauważę (co czyniłem już nieraz), że urządzenia nie wymagające drugich (tu poza słuchawkami) i niepotrzebujące kabli, to nawet kiedy drogie, i tak wypadają tanio w porównaniu do średnich nawet systemów stacjonarnych złożonych z minimum dwóch i okablowania. Same dwa gatunkowe przewody zasilające, nawet jeszcze bez listwy, już dorównują cenie tego Cayina, a gdzie tam jeszcze do reszty. Gdyby więc takie brzmienie – z jednego urządzenia i bez kabli – mogło być samowystarczalnie high-endowym, to wiwat odtwarzacze przenośne!

Czy takie może być, to już wałkowaliśmy przy innych okazjach – i okazuje się, że owszem, choć oczywiście to nie pułap EAR V12 czy dCS Bartóka. Ale blisko daty startowej tego serwisu, osiem i pół roku temu, malutki w porównaniu do dzisiejszych flagowców flagowy Astell & Kern AK100 grał niezwykle obiecująco, a przecież jakiś postęp mamy.

Na marginesie tego postępu. Czyż nie jest to zdumiewające – głupie, podłe i skrzywione zarazem, że każdy zjadacz Internetu zna jakieś Lady Gagi, Angeliny Jolie, czy innych lichych celebrytów, a najbledszego pojęcia nie ma (podobnie jak ja nie mam), kim są ci, dzięki którym powstają lepsze smartfony, procesory, telewizory, samochody? Ci są ukryci za nazwami firm, niemal zawsze anonimowi. A przecież to im zawdzięczamy progresję cywilizacji technicznej, a nie tym małpom z ekranu.

Wracając do naszego urządzenia (sporządzonego oczywiście przez anonimowych twórców). Zjawiło się w 2018, czyli recenzja poniewczasie. Na czasie były inne, ta jest przypomnieniowa – spowodowana głównie pojawieniem się wspomnianego wzmacniacza. Lecz co nam szkodzi odświerzająca ocena rzeczy od trzech lat obecnej, ale ciągle oferowanej i nieustająco flagowej? Przy okazji też się napuszę – ta będzie przy lepszych słuchawkach.

Budowa

Pudełko.

   Odtwarzacz przychodzi do nabywcy w sporym pudełku kształtu kostki, urozmaicająco przeciętym nie prostym cięciem, tylko skośnie. Kolorystyka czarno-srebrna, a dumny napis głosi: „Never be the Same Again”. (Ten sam zjawia się jako powitalny przy uruchamianiu urządzenia.) W pudełku, na samym wierzchu, odtwarzacz, który powtarza czerń i srebro, z taką jednak różnicą, że srebrność jego nie przypomina aluminiowej, raczej tytan. (W rzeczywistości to stal nierdzewna pokryta PVD.) Identycznie czarny jest za to wygaszony ekran z gorilla glass, który ożywa po naciśnięciu jednej z gałek.

W odróżnieniu od konkurencji, odtwarzacz flagowy Cayina ma bowiem z prawej dwie gałki, obydwie duże i złocone. Górna to potencjometr i jednocześnie naciskowy włącznik; dolna, dość nietypowo, odpowiada za skoki wprzód, wstecz i pauzę. Na górnej krawędzi N8 znajdujemy trzy gniazda: wyjścia słuchawkowe 4,4 mm (symetryczne) i 3,5 mm (niesymetryczne) oraz wyjście liniowe 3,5 mm. Po lewej goła krawędź, ale zaokrąglona, tak by trzymanie przyjemniejsze, na dolnej złącze USB Type C, gniazdo karty pamięci i wyjście I2S Output via mini HDMI (przez które najlepsza jakość). Także igłowy przycisk resetu – remedium w razie zawieszenia; jeszcze na wierzchu, pod ekranem, trójkątny przycisk HOME/Return i przy nim lampka indykatora, informująca kolorem o typie odtwarzanego pliku. Ekran nie ma dużej powierzchni, ani wysokiej rozdzielczości, ale to nie telewizor – więc okazuje się wystarczająco czytelny oraz dogłębnie kolorowy, choć czułość na dotknięcie mógłby przejawiać nieco wyższą. Dopełnieniem wyglądu spodnia strona z gorilla glass i przede wszystkim poniżej ekranu opadający skos prowadzący do krawędzi dolnej, pod którym lampa KORG Nutube 6P1 (żywotna mała trioda z bogactwem alikwotów obsługująca stopień wyjściowy).

I w pudełku.

Zdjęcie tacki, na której spoczywa odtwarzacz w łożu wyścielonym czarnym welurem, odsłania taką samą z akcesoriami. Tu znajdziemy przejściówkę z 4,4 mm na 2,5 mm, dwie różnokalibrowe z USB na Coaxial, oraz najbardziej rzucającą się w oczy z jack 4,4 mm na 2 x XLR męskie, czyli wyjście na duży wzmacniacz. Summa summarum cztery przejściówki plus dołączony kabel USB (przeciętny), ale zabrakło dwóch bardzo ważnych, pozwalających słuchawkom z kablem zakończonym czteropinem wejść w gniazdo 4,4 mm i zakończonym dużym jackiem wejść w gniazdo 3,5 mm. Co niby winno należeć do słuchawkowego setu, ale gdyby się takie tu znalazły, na pewno hasło „Never be the Same Again” realizowałoby się dobitniej.

Kompletu wyposażenia dopełnia skórzane etui na odtwarzacz, które musi być dość pękate; Cayin N8 jest bowiem obrysowo mniejszy od największych Astelli, ale dość gruby i dość ciężki – dokładnie 388 gramów ważący przy gabarytach 128 x 70 x 21 mm. Solidnie poczujemy w dłoni te jego dosyć liczne gramy, ale to i tak pikuś względem temperatury. Po kilku godzinach pracy, zwłaszcza gdy w ciepłym otoczeniu, odtwarzacz mocno grzeje, niemalże parzy w rękę. Lepiej go zatem odłożyć; najlepiej na antywibracyjną podkładkę (np. poskładany kawałek materiału albo ściągacz nadgarstka), jako że wszystkie takie grają ciut lepiej nie wibrując na twardym blacie.

A potem trzeba włączyć.

Odnośnie technicznych danych i technicznego zaplecza. Poza wspomnianą lampą w środku, osobne dla każdego kanału kości przetwornikowe Asahi Kasei Microdevices AK4497EQ, pozwalające czytać natywnie DSD512 i obsługiwać PCM 32-bit/768 kHz. Szum separują od sygnału o 131 dB, a zniekształcenia harmoniczna mają u nich słyszalny poziom poniżej minus 116 dB. Jedne z najlepszych zatem takich i na dodatek dwie. Radość studzi co prawda fakt, że w N8 ich osiągi ograniczono do DSD256 i PCM 32Bit/384kHz, ale przywraca ją informacja, że mamy natywny odczyt MQA. Też to, że wbudowana pamięć liczy aż 128 GB, a karta może zaoferować dodatkowe 512. USB umożliwia pracę w standardzie 3.0, a na słuchawkowym wyjściu niesymetrycznym mamy wybór między trybami lampowym i tranzystorowym. (Tryb tranzystorowy jest zdecydowanie chłodniejszy odnośnie temperatury urządzenia.) Na zbalansowanym wyjściu moc wbudowanego wzmacniacza osiąga 750 mW; jego konstrukcję oparto na czterech OPX1622, dwóch tranzystorach MUSES02 (alternatywnie ze wspomnianą lampą) i kontrolerze głośności PGA23111UA. Wszystko to obsługuje bank prądowy o pojemności 7000 mAh, wyposażony w szybkie ładowanie standardu QC2.0, deklaratywnie pozwalający podtrzymywać pracę przez dziewięć i pół godziny. (Nie mierzyłem z zegarkiem w ręku, ale faktycznie długo podtrzymuje.) Do użytkowego kompletu bezprzewodowy Bluetooth BT v4.2, equalizer, wybór cyfrowych filtrów, regulacja balansu oraz możliwość dopasowania do impedancji słuchawek.

Brzmienie

Wyregulować złotymi gałkami.

   Trudno – jak nie dają w komplecie (ani odtwarzacz, ani słuchawki, poza takimi których nie mam (oBravo, Meze, T+A), trzeba było zamówić przejściówkę z XLR na Pentaconn. Szkoda przecież byłoby zachodu z recenzowaniem obu Cayinów, gdy ich przenośny odtwarzacz i ich przenośny wzmacniacz bazują symetrycznie na gniazdach 4,4 mm. Przejściówkę wykonało Tonalium, stosując przyłącza Furutecha, bo takich sobie zażyczyłem. Słusznie, niesłusznie – inna sprawa, tych użyto i już. Tym samym Ultrasone T7, HEDDphone i Sennheiser HD 800 wkroczyły do symetrycznej gry, uzupełniane przez Final D8000 Pro pozbawione symetryzacji (z kablem firmowym na duży jack). Punkt odniesienia stanowił Astell & Kern AK 380 i system stacjonarny złożony z przetwornika PrimaLuny oraz wzmacniacza Phasemation.

Na początek uwaga odnośnie minut startowych. Nie należy oceniać na ich podstawie, N8 gra wówczas inaczej. W dźwięku dominuje podstawa basowa, i choć jest to bas trójwymiarowy, to jeszcze dobitniej masywny, brzmienie wyoblający. (Jak to przeważnie bas.) W sferze światła i cienia dźwięk prezentuje zaś mocne kontrasty oraz zgęszczoną atmosferę mroku – co wespół efektowne i przyjemne, zwłaszcza że wsparte gładkością i ładnym falowaniem fraz. Lecz nie jest to obraz naturalny. Z upływem czasu sytuacja ulega zmianie: kontury się wyostrzają, przyrasta wielowarstwowość i brzmieniowa otwartość, a na jeszcze dalej poprawiający dodatek krawędzie i powierzchnie zaczynają się strzępić, coraz lepiej oddając dźwiękowe bryzy i spienienia. Scena pogłębia się i obraz jej też wyraźnieje, lokacją źródeł szerzej i dokładniej rozstawionych. Zjawiają się też sopranowe łuny, srebrzeniem coraz mocniejszym znaczące czernie tła – i wszystko to razem coraz mocniej przekierowuje do high-endu; tym mocniej, że pomimo atmosfery mrocznej dźwięk coraz wyraźniejszy, bardziej zróżnicowany i od samego początku wysokociśnieniowy. Z Ultrasone T7 bas subwooferowy zgoła, a moc „jak ze wzmacniacza wielkiej cegły”. Grało coraz i coraz powabniej, bardzo udanie łącząc ciemną gęstość z narastającym wyrafinowaniem.                                        

Popodpinać co trzeba.

Druga sprawa, to kwestia: czy warto przez symetryczne gniazdo 4,4 mm, czy może na niesymetrycznym jest tak samo, albo bardzo podobnie? Okazuje się – że jednak warto: obraz ulega wyostrzeniu i głębiej przenikamy w muzyczną konsystencję. Troszeczkę to się odbywa kosztem obłości kształtów, także łatwości przyswajania rzeczy po prostu miłej, ale dla audiofila, czy kogokolwiek innego, komu na jakości zależy, jakości tej przez gniazdo Pentacon otrzyma wyraźnie więcej. Tym bardziej rzecz jest warta zachodu, że te ubytki obłości, jako śladowy pejoratyw, pojawiają się tylko w pierwszych minutach, a potem, wraz z rozgrzaniem, elektronika N8 nabiera odtwórczej klasy i wielowarstwowe, trójwymiarowe obrazowanie doszczętnie deklasuje łatwą obłość. W parę  minut staje się wyczynowo, z dźwiękiem zaskakująco głębokim, nadspodziewanie dynamicznym i szokująco wręcz potężnym.

Odnośnie tego wszystkiego mam świadomość, że zastosowane słuchawki, już poczynając od pierwszych, należały do ekstraligi, co jeszcze było wzmagane ich ponadstandardowym okablowaniem, lecz właśnie dzięki temu miałem możność oceny maksymalnych osiągów, nic nie limitowanych poślednim towarzystwem.

Przejdźmy do pełni krasy, brzmienia tak po półtorej godzinie.

Ultrasone T7

Zaczynając od Ultrasone, jako najlepiej dostosowanych do aparatury przenośnej – łatwych do napędzenia i zamkniętych. Poza tym jednych z moich ulubionych.

Użyć ulubionych słuchawek.

Pierwsza rzecz z bardzo się podobających, to wyraźne czucie przestrzeni i mocny dotyk medium. Scena otwiera się przed słuchaczem na sporą głębię, wysoko też sięga do góry, a samo brzmienie nie tylko jest wysokociśnieniowe, ale też dotykające tysiącami czułków. Nieustający szmer trwania, jako uzupełnienie tkanki łącznej, to jeden z głównych czynników jakości i satysfakcji – tu obecny na pełną skalę. Atmosfera mroczności wraz z pełnym rozgrzaniem obwodów nie ulegała rozproszeniu, wciąż „brzmienie nocnych świateł”, kolorów pośród czerni. Duże, postawne i masywne, po brzegi też wypełnione, a jednocześnie operujące szeroko rozpostartym pasmem, w którego ramach brak przycięcia sopranów, mimo iż te nie jakieś skrajnie strzeliste. Dźwięczność jak w stacjonarnym high-endzie i zarazem żadnej ostrości – absolutnie. Wybicia do góry high-endowego poziomu, z okrasą małej do średniej dawki ciepła i pełnej melodyki. Toteż słuchanie przyjemne i efektowne zarazem, w ramach którego bliscy, rzucający czar wokaliści, potężne uderzenia wyraźnie rysowanych bębnów, a jakże często mnie drażniące big-bandowe orkiestry dęte jak najbardziej konsumowalne, mimo tych rozciągniętych sopranów. Trąbki złociste i  należycie rozwiane na trzeci wymiar, z ładnie zaznaczonym dmuchaniem. Kolejny czynnik satysfakcji, to już wspomniane rozsunięte źródła w ramach stereofonii popisowej, a nie żałośnie udawanej. Ogólnie kawał ciemnego, masywnego brzmienia z naciskiem na melodyjność i przestrzenność. W tych ramach duża dawka realizmu i jednocześnie umilenia. Długimi godzinami można słuchać, kontentując się melodyką frazy i autentyzmem wykonawców.

W porównaniu do tego brzmienie Astell & Kern AK380 przez wyjście symetryczne 2,5 mm było szczuplejsze i chłodniejsze oraz bardziej echowe. Kreślone cieńszą kreską, bardziej z naciskiem na kontury, a mniej na wypełnienie. Z wydatniejszymi echami, wprowadzającymi czynnik minimalnego odrealnienia. Ze słabszym też dotykiem medium, a większym naciskiem na harmoniczną strukturę. Tłem czarnym, ale z nutką szarości i dużo bardziej wygaszonym, czasami aż po głuchą ciszę. Innego typu efektowność, skierowana do innych smakoszy. Brzmienie bardziej laboratoryjne, mniej klubowe – bardziej zrobione i techniczne. Mniej muskające, epatujące aksamitną ciszą. Podobnie świetne i też bardzo przeze mnie lubiane, w stylistyce elektroniki dCS, gdy u Cayina lampowej.

Brzmienie cd.

Sennheiser HD 800

Ewentualnie podziękować Cayinowi za przeżyte doznania.

Niby te słuchawki pasują do sprzętu przenośnego jak co nie powiem czemu (tym bardziej z grubym kablem), ale kiedy ten sprzęt przenośny tak bardzo się rozgrzewa, że lepiej żeby leżał na czymś niż był trzymany w ręce, to czemu te Sennheiser nie? Za trudne? Zobaczymy.

Od razu po podłączeniu było jasne, że ani trochę za trudne. Odtwarzacz napędzał je bez żadnego wysiłku, wraz z nimi inna stylistyka. Mniej ciepła, ale wciąż odrobina powyżej wyzerowanej neutralności, a koloryt mniej nasycony, w odcieniu bardziej pastelowy. Tym samym dzienna a nie nocna atmosfera, też akustyczne ciśnienie słabsze i słabszy dotyk medium. Za to scena poszerza się i zmierza ku horyzontowi niższym, bardziej zogniskowanym na źródłach dźwięku pułapem. Więcej delikatności, misterności, spokoju i zadumy, brzmienie mniej ofensywnie. Więcej powietrza i impresjonistycznych przymgleń (tylko żebyśmy się dobrze zrozumieli – brzmienie w pełni otwarte i transparentne, a mgiełki jako ozdobniki).

Przy Ultrasonach ozdobnikami były strzępki odrywające się od powierzchni, a z Sennheiserami impresjonistyczne mgiełki. Muzyka mniej niż z Ultrasonami energetyczna, za to rozlewająca się na większą przestrzeń i trzymająca większy dystans. Słabsze czucie przestrzeni, soprany bardziej szeleszczące, mniej intensywne oświetlenie (mniej połysku, więcej szarości), a melodyjność bardziej poskładana z rusztowania harmonii niż falowania frazy. Ogólnie, jak mawiają – bardzie z dystansem i neutralnie, a do wyciśnięcia wszystkiego z tych Sennheiserów jednak o wiele dalej niż w przypadku Ultrasone.

O ile z Ultrasone bardziej podobał mi się charakter odtwarzacza Cayina, to dla Sennheiser HD 800 lepszą robotę robił Astell.  Tym razem to u niego ciemniejsza atmosfera i większa połyskliwość, też więcej w dźwięku energii, a echa ładnym ozdobnikiem. Flagowe kiedyś Sennheisery z nim bardziej ofensywne, bardziej się wkręcające w muzykę, zdecydowanie bardziej zaangażowane. Także potężniej brzmiące na bliższym pierwszym planie, bez dystansu uczuciowego ani przestrzennego. Wyższy o wiele sufit, horyzont mniej widoczny, a przede wszystkim lepsze wypełnienie i większe ciśnienie dźwięku, który cieplejszy i bliższy. Wyraźnie większa żywiołowość w tzw. mocnych kawałkach (np. muzyce z „Gladiatora” istne tornado akustyczne). Wspaniała dźwięczność, świetny rytm, prężność, energetyczność i melodyka oparta na otwartości oraz precyzji tonalnej – dla tych słuchawek Astell, na pewno.

HEDDphone

Jeszcze trudniejsze do napędzenia, wyposażone w harmonijkowe przetworniki AMT też niemieckie HEDDphone oferowały podobną temperaturę i oświetlenie. – Także śladowe ciepło i raczej dzień niż noc, przy trójwymiarowości, jak zawsze u nich, największej, najbardziej efektownej. Też ładnej (o co u nich niełatwo) melodyce, najefektowniej łączącej trójwymiarowość z płynięciem. I znów żadnych problemów z mocą, a czynniki otwartości brzmieniowej i transparentność największe. Względem radosnych Ultrasone aura uczuciowa neutralna ku zadumanej i smutnej, lecz względem Sennheiser mniejszy dystans do pierwszego planu i większe zaangażowanie. Kolory ani nie pogłębione, ani nie pastelowe, tylko nasycane powietrzem pośród ogólnie najlepszej nośności dźwięku.

 

 

 

 

Mimo największej trójwymiarowości, głębia sceny zaznaczająca się tylko w utworach rozbudowanych przestrzennie – muzyce symfonicznej czy kinowej.  Brak wysokiego ciśnienia akustycznego i wyraźnego dotyku – muzyka ze światła, powietrza i wiatru. Konstrukty harmoniczne powiązane ściśle z melodyką i przestrzenną ekstensją, zogniskowanie źródeł podporządkowane całości brzmienia, a nie uwypuklone. Ogólne wrażenie niezwykłości i brzmieniowego pietyzmu, z wokalistami i instrumentami bliskimi, prawdziwymi. Pasmo akustyczne najlepiej w całość związane i odnośnie sopranów nawet do głowy nie przychodzi, że mogą bywać za ostre. Żadnych ozdobników z obłoczków, mgiełek, strzępień, brzmienie najbardziej „liquid”.

Przymierzony porównawczo Astell grał podobnie, ale bardziej chropawo (w dobrym sensie) i z lekkim także strzępieniem, nie wyrobił się jednak mocowo – grać mógł jedynie ściszonym, choć niewątpliwie ciekawym dźwiękiem.                                                  

Final D8000 Pro

Na koniec flagowe planarne Final, które przybyły swego czasu z firmowym kablem niesymetrycznym, toteż ten rodzaj brzmienia z nimi. Wetknięcie słuchawkowego kabla w gniazdko niesymetryczne (via przejściówka od Grado) automatycznie uruchomiło tryb lampowy, tak jak poprzednio z automatu był on tranzystorowy. Lampa przydała ciepła, choć bez niej Ultrasone grały cieplej. Niemniej nie był to balans na skraju neutralności, tylko ciepło wyraźne. Przepiękna z nim muzykalność, oparta na gładkości, bliskości i wypełnieniu brzmienia. Doskonała także otwartość (to ich popisowy numer) i popisowa też dźwięczność. Te słuchawki w trybie niesymetrycznym radziły sobie wyraźnie lepiej niż użyte do jego porównania z symetrycznym Ultrasone, na których obronę to, że z nimi przez dwie przejściówki.

W razie trudności z mocą (o co naprawdę trudno) można sięgnąć po dedykowany wzmacniacz zewnętrzny.

Co wróciło wraz z planarami (których napędzanie nie stanowiło dla odtwarzacza najmniejszego problemu), to wyczuwalne ciśnienie i całościowa potęga. Także strzępienie dźwięku (nieznaczne lecz obecne) oraz soprany żyjące bardziej własnym życiem – trójwymiarowe i z pełną kulturą. Znów źródła dobrze poogniskowane, sufit wysoko, głębia sceniczna duża. Do tego żywość i temperament – najlepsze słuchawki do tego odtwarzacza zaraz po Ultrasone; ich dźwięk mnie bardziej fascynował niż Sennheiserów i HEDDphone. Gdyż lubię jak się chropawi i strzępi, jak jest ciśnie i są warstwy, też jak jest całkowita otwartość, a jednocześnie czuć lekki chociaż dotyk medium i silny samych dźwięków. Tutaj to wszystko było – przy świetle ani ciemnym, ani jasnym, takim średnim. (Niczym bezsłonecznego dnia w cieplejszej porze roku.)

Porównywany Astell grać musiał na prawie sto procent swojej mocy, gdy Cayinowi wystarczało siedemdziesiąt do osiemdziesiąt (zależnie od głośności samego nagrania). Grał brzmieniem dosyć podobnym, ale trochę mniej ciepłym i za bardzo podostrzającym redukcją trzeciego wymiaru soprany, co momentalnie cały przekaz czyniło mniej atrakcyjnym. Nieznacznie, ale wyczuwalnie, gdy na to zwrócić uwagę dzięki bezpośredniemu porównaniu.

Podsumowanie

   Cayin N8 nie ma dużego obwodu, nawet stosunkowo nieduży, ale grubość już sporą. Zapewne skutkiem lampy, która pozwala w trybie niesymetrycznym uzyskać także świetne brzmienie; szkoda jedynie, że wraz z jej pracą urządzonko się bardzo rozgrzewa. Komu to będzie przeszkadzało, winien zadbać o tryb symetryczny – nielampowy. W nim Cayin także grzeje, ale wyraźnie mniej, w kieszeni od biedy da się nosić. (A czy mu to zaszkodzi skróceniem czasu życia – to inna sprawa, której w takim teście nie można było sprawdzić.)

Na użyteczność od strony ergonomii wpływa też spory ciężar i wystawanie regulatorów za obrys. (Tylko podczas wkładania i wyjmowania z kieszeni, bo tak w ogólnie, to pomaga.) Trochę także przeszkadza za mała czułość ekranu na dotyk, do czego jednak prędko przywykasz, niektórych może też rozczarować jego skromna rozdzielczość, ale to przecież nie smartfon. To wszystko są drobiazgi, nie o to głównie chodzi. Kluczem jest dźwięk – i co do niego, to w nim rozczarowania nie ma. Zarówno odnośnie mocy, która zdołała napędzić HEDDphone i dała „na full” pograć planarnym Final, też wysokoomowym Sennheiser, a już zwłaszcza odnośnie jego postaci, którą bierzesz i smakujesz od razu. Jedynie zwolennicy brzmień odrealnianych chłodem i pogłosami powinni szukać gdzie indziej, na przykład zestawiając Astelle z pogłosowymi słuchawkami. Natomiast zwolennicy mniejszej czy większej naturalności, szczególnie tej w muzykę zaangażowanej, ciepłej i pełnej życia na bazie dynamiki i wypełnienia – tacy w brzmieniu N8 znajdą kres poszukiwań na polu odtwórczości przenośnej. Tym bardziej, że zbyteczny będzie zewnętrzny bateryjny wzmacniacz i dodatkowy powerbank, chyba że mają zamiar napędzać prądożerne jak stuwatowa żarówka T+A Solitaire P i pojadą z nimi na długi weekend w miejsce gdzie nie ma prądu.

Kończąc recenzję tylko przypomnę, że tak jak było obiecane, opisy te odnoszą się do samych high-endowych słuchawek, na dodatek mających lepsze od standardowych kable i znakomitej jakości przejściówki. Obiecywałem przebadać N8 w świetle takiego towarzystwa, co pozwala go zobrazować przy maksymalnych osiągach. Te do takich słuchawek pasują, bo też są high-endowe. I na dodatek jeszcze w stylu akceptowanym najszerzej. To muzyka zaangażowana i muzyka potężna. Z ciśnieniami, miłym dotykiem, w przyjaznym oświetleniu. Bliska i nadprzeciętnie melodyjna, wielowarstwowa i otwarta. Budująca efektowne przestrzenie i misterium dźwięczności. Ogólnie wyrafinowana oraz mocna – czym pasuje do ceny, jeżeli się zgodzimy, że high-endowe przenośne grajki kosztują po paręnaście tysięcy. Co brutalnie narzucił rynek, widać mu konsument pozwolił. Co robić, taki świat – są bogaci i biedni.

 

W punktach

Zalety

  • Wybitna muzykalność (zarówno w trybie tranzystorowym jak lampowym) i mocne, treściwe brzmienie.
  • W tych ramach dynamika.
  • Wypełnienie.
  • Wysokie ciśnienia.
  • Skrząca żywość.
  • Miły dźwiękowy dotyk oraz przyjemne oświetlenie z tendencją do atmosfery mroku.
  • Zależnie od słuchawek koloryt pastelowy lub z połyskiem.
  • Całkowita brzmieniowa otwartość i transparentność medium.
  • Harmoniczna wielowarstwowość.
  • Wzbogacające fakturę strzępienia na powierzchniach dźwięków.
  • Dźwięczność.
  • Trójwymiarowość.
  • Potężny bas i strzelisty sopran.
  • Realistyczne uobecnianie wykonawców.
  • Wysokie walory sceniczne, generujące porządek i głębię.
  • Ograniczenie pogłosów potęguje realizm.
  • Atmosfera nie aż gorąca, lecz ciepła z okolic neutralnej, zwiększa przyjemność obcowania.
  • Kontury dźwięków ku obłościom, a nie kreślone cienką kreską.
  • High-endowy poziom ogólny.
  • Moc wbudowanego wzmacniacza starczy niemal każdym słuchawkom niezależnie od ich impedancji.
  • Wygodnie leży w ręce.
  • Duże regulatory.
  • Pojemna pamięć.
  • Dwie kości przetworników na rzecz pełnej symetryzacji.
  • Lampa poprawia tryb niesymetryczny.
  • Wyjścia Pentaconn i I2S.
  • Natywny odczyt MQA.
  • Przystosowany do pracy jako DAC dla sprzętu stacjonarnego.
  • Łączność bezprzewodowa.
  • Sympatyczny design i luksusowe wykończenie.
  • Gorilla glass.
  • Flagowiec z dużymi ambicjami.
  • W eleganckim opakowaniu.
  • Znany producent.
  • Polska dystrybucja.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Drogi.
  • Dość ciężki.
  • Grubawy. (Ale inaczej brakłoby miejsca na lampę.)
  • Mocno rozgrzewa się w lampowym trybie niesymetrycznym.
  • Dotykowy ekranik mógłby być bardziej reaktywny i mieć większą rozdzielczość. (Co jednak kosztem zwiększenia rozmiaru całego urządzenia).
  • Dodanie przejściówek z 4-pin na Pentaconn i z dużego jacka na mały byłoby pożytecznym uzupełnieniem ich zestawu.

 

Dane techniczne Cayin N8

WSPIERANE FORMATY:

  • DSD
  • DSF
  • DIFF
  • SACD-ISO
  • PCM
  • WAVE
  • AIF-AIFF
  • FLAC
  • ALAC
  • APE (Fast, Normal High, Extra High)
  • WMA Lossless
  • WMA
  • MP3
  • AAC
  • OGG
  • DAC: AK4497EQ x 2
  • LPF: MUSES02 x 2

 

  • Wersja Bluetooth: BT v4.2
  • Bateria: 3.7V 7000 mAh
  • Wyświetlacz: IPS 3.2” (480 x 360)
  • Obudowa: Stal nierdzewna pokryta PVD
  • Lampa: KORG Nutube 6P1
  • Kontroler głośności single-ended: PGA23111UA
  • Wzmocnienie: OPX1622 x 4 (paralelnie dla dwóch kanałów)
  • Tylny panel: profilowane szkło Corning Gorilla 3 (AF, DLC)
  • Pojemnościowy ekran dotykowy
  • Aktualizacje oprogramowania: OTA lub ręcznie (przy użyciu zewnętrznej karty pamięci
  • Wymiary: 128 x 70 x 21 mm
  • Waga: 380 g
  • Cena: 14 900 PLN
Pokaż artykuł z podziałem na strony

7 komentarzy w “Recenzja: Cayin N8

  1. Sławomir S. pisze:

    A tymczasem AQN tylko w roli modela na fotkach?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Tak, bo one są teraz Karola, a fotografowanie u niego. Nie uwzględniam ich w kolejnych recenzjach z premedytacją, bo nie są to słuchawki produkowane. Co w niczym nie zmienia mojego wielkiego szacunku i lubienia pod ich adresem.

  2. Miltoniusz pisze:

    Ciekawy test. Czy to jest klasa wyższa niż A&K SP1000 czy SP2000?
    Ps. Praktyka pokazuje, że takich przenośnych grajków z dobrym brzmieniem słucha się nawet częściej niż torów stacjonarnych.

    1. Piotr Ryka pisze:

      To nie jest wyższa klasa tylko inny sty. Cieplejszy, bardziej swojski i bardziej melodyjny. Takie klubowe granie – dynamiczne i jednocześnie miłe.

  3. Fon pisze:

    Może by tak test smartfona LGv60 ponoć bardzo bardzo dobry jako dap.

    1. Piotr Ryka pisze:

      LG nie udostępnia sprzętu do testów audio.

      1. Fon pisze:

        W zasadzie więcej LG już nie będzie to ostatni smartfon z takim muzycznym zacięciem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy