Recenzja: Cayin N8

Brzmienie cd.

Sennheiser HD 800

Ewentualnie podziękować Cayinowi za przeżyte doznania.

Niby te słuchawki pasują do sprzętu przenośnego jak co nie powiem czemu (tym bardziej z grubym kablem), ale kiedy ten sprzęt przenośny tak bardzo się rozgrzewa, że lepiej żeby leżał na czymś niż był trzymany w ręce, to czemu te Sennheiser nie? Za trudne? Zobaczymy.

Od razu po podłączeniu było jasne, że ani trochę za trudne. Odtwarzacz napędzał je bez żadnego wysiłku, wraz z nimi inna stylistyka. Mniej ciepła, ale wciąż odrobina powyżej wyzerowanej neutralności, a koloryt mniej nasycony, w odcieniu bardziej pastelowy. Tym samym dzienna a nie nocna atmosfera, też akustyczne ciśnienie słabsze i słabszy dotyk medium. Za to scena poszerza się i zmierza ku horyzontowi niższym, bardziej zogniskowanym na źródłach dźwięku pułapem. Więcej delikatności, misterności, spokoju i zadumy, brzmienie mniej ofensywnie. Więcej powietrza i impresjonistycznych przymgleń (tylko żebyśmy się dobrze zrozumieli – brzmienie w pełni otwarte i transparentne, a mgiełki jako ozdobniki).

Przy Ultrasonach ozdobnikami były strzępki odrywające się od powierzchni, a z Sennheiserami impresjonistyczne mgiełki. Muzyka mniej niż z Ultrasonami energetyczna, za to rozlewająca się na większą przestrzeń i trzymająca większy dystans. Słabsze czucie przestrzeni, soprany bardziej szeleszczące, mniej intensywne oświetlenie (mniej połysku, więcej szarości), a melodyjność bardziej poskładana z rusztowania harmonii niż falowania frazy. Ogólnie, jak mawiają – bardzie z dystansem i neutralnie, a do wyciśnięcia wszystkiego z tych Sennheiserów jednak o wiele dalej niż w przypadku Ultrasone.

O ile z Ultrasone bardziej podobał mi się charakter odtwarzacza Cayina, to dla Sennheiser HD 800 lepszą robotę robił Astell.  Tym razem to u niego ciemniejsza atmosfera i większa połyskliwość, też więcej w dźwięku energii, a echa ładnym ozdobnikiem. Flagowe kiedyś Sennheisery z nim bardziej ofensywne, bardziej się wkręcające w muzykę, zdecydowanie bardziej zaangażowane. Także potężniej brzmiące na bliższym pierwszym planie, bez dystansu uczuciowego ani przestrzennego. Wyższy o wiele sufit, horyzont mniej widoczny, a przede wszystkim lepsze wypełnienie i większe ciśnienie dźwięku, który cieplejszy i bliższy. Wyraźnie większa żywiołowość w tzw. mocnych kawałkach (np. muzyce z „Gladiatora” istne tornado akustyczne). Wspaniała dźwięczność, świetny rytm, prężność, energetyczność i melodyka oparta na otwartości oraz precyzji tonalnej – dla tych słuchawek Astell, na pewno.

HEDDphone

Jeszcze trudniejsze do napędzenia, wyposażone w harmonijkowe przetworniki AMT też niemieckie HEDDphone oferowały podobną temperaturę i oświetlenie. – Także śladowe ciepło i raczej dzień niż noc, przy trójwymiarowości, jak zawsze u nich, największej, najbardziej efektownej. Też ładnej (o co u nich niełatwo) melodyce, najefektowniej łączącej trójwymiarowość z płynięciem. I znów żadnych problemów z mocą, a czynniki otwartości brzmieniowej i transparentność największe. Względem radosnych Ultrasone aura uczuciowa neutralna ku zadumanej i smutnej, lecz względem Sennheiser mniejszy dystans do pierwszego planu i większe zaangażowanie. Kolory ani nie pogłębione, ani nie pastelowe, tylko nasycane powietrzem pośród ogólnie najlepszej nośności dźwięku.

 

 

 

 

Mimo największej trójwymiarowości, głębia sceny zaznaczająca się tylko w utworach rozbudowanych przestrzennie – muzyce symfonicznej czy kinowej.  Brak wysokiego ciśnienia akustycznego i wyraźnego dotyku – muzyka ze światła, powietrza i wiatru. Konstrukty harmoniczne powiązane ściśle z melodyką i przestrzenną ekstensją, zogniskowanie źródeł podporządkowane całości brzmienia, a nie uwypuklone. Ogólne wrażenie niezwykłości i brzmieniowego pietyzmu, z wokalistami i instrumentami bliskimi, prawdziwymi. Pasmo akustyczne najlepiej w całość związane i odnośnie sopranów nawet do głowy nie przychodzi, że mogą bywać za ostre. Żadnych ozdobników z obłoczków, mgiełek, strzępień, brzmienie najbardziej „liquid”.

Przymierzony porównawczo Astell grał podobnie, ale bardziej chropawo (w dobrym sensie) i z lekkim także strzępieniem, nie wyrobił się jednak mocowo – grać mógł jedynie ściszonym, choć niewątpliwie ciekawym dźwiękiem.                                                  

Final D8000 Pro

Na koniec flagowe planarne Final, które przybyły swego czasu z firmowym kablem niesymetrycznym, toteż ten rodzaj brzmienia z nimi. Wetknięcie słuchawkowego kabla w gniazdko niesymetryczne (via przejściówka od Grado) automatycznie uruchomiło tryb lampowy, tak jak poprzednio z automatu był on tranzystorowy. Lampa przydała ciepła, choć bez niej Ultrasone grały cieplej. Niemniej nie był to balans na skraju neutralności, tylko ciepło wyraźne. Przepiękna z nim muzykalność, oparta na gładkości, bliskości i wypełnieniu brzmienia. Doskonała także otwartość (to ich popisowy numer) i popisowa też dźwięczność. Te słuchawki w trybie niesymetrycznym radziły sobie wyraźnie lepiej niż użyte do jego porównania z symetrycznym Ultrasone, na których obronę to, że z nimi przez dwie przejściówki.

W razie trudności z mocą (o co naprawdę trudno) można sięgnąć po dedykowany wzmacniacz zewnętrzny.

Co wróciło wraz z planarami (których napędzanie nie stanowiło dla odtwarzacza najmniejszego problemu), to wyczuwalne ciśnienie i całościowa potęga. Także strzępienie dźwięku (nieznaczne lecz obecne) oraz soprany żyjące bardziej własnym życiem – trójwymiarowe i z pełną kulturą. Znów źródła dobrze poogniskowane, sufit wysoko, głębia sceniczna duża. Do tego żywość i temperament – najlepsze słuchawki do tego odtwarzacza zaraz po Ultrasone; ich dźwięk mnie bardziej fascynował niż Sennheiserów i HEDDphone. Gdyż lubię jak się chropawi i strzępi, jak jest ciśnie i są warstwy, też jak jest całkowita otwartość, a jednocześnie czuć lekki chociaż dotyk medium i silny samych dźwięków. Tutaj to wszystko było – przy świetle ani ciemnym, ani jasnym, takim średnim. (Niczym bezsłonecznego dnia w cieplejszej porze roku.)

Porównywany Astell grać musiał na prawie sto procent swojej mocy, gdy Cayinowi wystarczało siedemdziesiąt do osiemdziesiąt (zależnie od głośności samego nagrania). Grał brzmieniem dosyć podobnym, ale trochę mniej ciepłym i za bardzo podostrzającym redukcją trzeciego wymiaru soprany, co momentalnie cały przekaz czyniło mniej atrakcyjnym. Nieznacznie, ale wyczuwalnie, gdy na to zwrócić uwagę dzięki bezpośredniemu porównaniu.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

7 komentarzy w “Recenzja: Cayin N8

  1. Sławomir S. pisze:

    A tymczasem AQN tylko w roli modela na fotkach?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Tak, bo one są teraz Karola, a fotografowanie u niego. Nie uwzględniam ich w kolejnych recenzjach z premedytacją, bo nie są to słuchawki produkowane. Co w niczym nie zmienia mojego wielkiego szacunku i lubienia pod ich adresem.

  2. Miltoniusz pisze:

    Ciekawy test. Czy to jest klasa wyższa niż A&K SP1000 czy SP2000?
    Ps. Praktyka pokazuje, że takich przenośnych grajków z dobrym brzmieniem słucha się nawet częściej niż torów stacjonarnych.

    1. Piotr Ryka pisze:

      To nie jest wyższa klasa tylko inny sty. Cieplejszy, bardziej swojski i bardziej melodyjny. Takie klubowe granie – dynamiczne i jednocześnie miłe.

  3. Fon pisze:

    Może by tak test smartfona LGv60 ponoć bardzo bardzo dobry jako dap.

    1. Piotr Ryka pisze:

      LG nie udostępnia sprzętu do testów audio.

      1. Fon pisze:

        W zasadzie więcej LG już nie będzie to ostatni smartfon z takim muzycznym zacięciem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy