Recenzja: Cayin A55-TP

Odsłuch

A55-TP nie posiada układu autobiasu - bez miernika się nie obędzie!

A55-TP nie posiada układu autobiasu – bez miernika się nie obejdzie!

   Nie ma to jak prosta sprawa, aczkolwiek komplikowana dwoma trybami. Gramofonu z wkładką MM nie miałem, toteż pozostawał odtwarzacz. Wszystkie podpięcia zrealizowałem Sulkami, bo w końcu jak się przyznaje nagrody, to wypada własne wybory honorować. Sulek głośnikowy leżał przy tym na podstawkach Rogoza, i to miało dla brzmienia także pewne znaczenie. Dzięki temu już z tymi lampami sterującymi od Sino brzmienie okazało się całkiem dobre, a nie muszę chyba nikogo przekonywać, że o małych triodach z dzisiejszej produkcji (szczególnie tych najtańszych) dobrego zdania nie mam. Mimo to zagrało żywym, szybkim i doświetlonym dźwiękiem, z dobrymi – o dziwo – sopranami, co tym było ważniejsze, że zaznaczała się przewaga ilościowa sopranów nad basem. „Lepsza góra niż dół”, zanotowałem w kajecie, „bo muzykalna i obfita, a dołu mniej i nie całkiem dociążony”.

Grało w stronę muzykalności i z wyczuwalnym ciepłem; takim realistycznie prawdziwym, jak to z tym ciepłem jest w życiu. Pogłosu było mało a głębia brzmieniowa średnia – i ten jej lekki niedobór wydawał mi się początkowo największym mankamentem. Ale kiedy przeszedłem do uważniejszego studiowania pogłosu, jego brak jeszcze bardziej okazał się doskwierać, nie tyle w sensie braku ładności – jako że ładnie grało – niemniej brak pogłosowych ram wokół dźwięków i pogłosowego trójwymiaru zubażał przekaz, czyniąc go bardziej powszednim, mniej wyrafinowanie ukształtowanym. Grało też dosyć jasno, bez uciekania w światłocień, ale jak zdążyłem napisać – żywo, dość dynamicznie i przede wszystkim naturalnie. Naturalność największą była zaletą; żadnych makroskopowych zniekształceń, zmanierowania, udziwnień, a przede wszystkim wad. Żadnego szczypania sopranami, odchudzających się głosów, alienacji basowej. Bas, owszem, mniej procentowo obecny był od sopranów, niemniej wyraźnie obecny, jak najbardziej słyszalny; z tym, że przy małej ilości pogłosu przejawiał ograniczenia odwzorowania akustyki bębnów, brzmiących w efekcie zbyt powierzchownie.

Przedni panel dominują trzy solidne pokrętła: włącznik, potencjometr i selektor źródła.

Przedni panel dominują trzy solidne pokrętła: włącznik, potencjometr i selektor źródeł.

Natomiast ludzkie głosy już powierzchowne nie były, bo chociaż bez pogłosowej aury i lekko poprzez soprany podwyższane, brzmiały realistycznie i natychmiast przywoływały wykonawców. W sumie więc byłem zadowolony, tym bardziej, że brzmienie przejawiało złożoność. Żadna tam, czasami w tańszych wzmacniaczach lampowych spotykana, drożdżowa buła; że samo wypełnienie i obłość kształtów, więc wszystko podczas słuchania czerstwieje i przeżuć tego nie można. (Nic tak nie zalepia uszu jak słaby wzmacniacz lampowy i nic ich tak nie piłuje jak słaby tranzystorowy.) Dźwięk żywy, szczegółowy, wyraźnie kreślący kontur i skłonny do poszukiwań. Nie leniwy i nie podostrzony (no, może trochę), tylko wyrazisty, z kontrastem, a zarazem nie za jaskrawy. Ogólnie zatem satysfakcja, zwłaszcza poprzez tą żywość i udane soprany, ale nie byłbym sobą, gdybym nie sięgnął po lepsze lampy. To zresztą byłoby nieuczciwe w stosunku do wzmacniacza, jako że producenci mają dość wąskie pole manewru w doborze małych triod. Ich oferta z bieżącej produkcji jest naprawdę mizerna, choć trzeba uczciwie przyznać, że ECC83 od Sophia Electric na pewno poprawiłyby brzmienie. Tych jednak już u siebie nie miałem, tak więc sięgnąłem po coś jeszcze lepszego, po zabytkowe (koniec lat 50-tych), sławne i popularne wśród miłośników lamp M8137/ECC83 Mullard. Nie tak drogie, o blisko połowę tańsze niż najlepsze „long plate”, a niemal równie dobre i z osławionym potężnym basem. Cieniste, doskonale wypełniające i dodające do brzmienia specyficzny, tajemniczy składnik, czyniący je piękniejszym. Te tylko lampy włożyłem i żadnych innych podmian, a całkowicie starczyło.

Brzmienie powyżej opisane to fabrycznie ustawiony tryb Ultralinear, a po podmianie lamp wypróbowałem obydwa tryby. Na początek znów oczywiście Ultralinear, by czynić świeże porównania; a te rozpoczęły się od braw za udaną podmianę. To nie jest częste zjawisko, by tak była udana, bo wprawdzie dobre lampy z reguły czynią poprawę – i nawet z reguły ogólną – ale rzadko aż taką. Para M8137 załatwiła sprawę gruntownie. Oczywiście nie był to dźwięk najlepszy na świecie, ale teraz już żadnych uwag krytycznych nie miałem. Dołu przybyło ewidentnie i zrównał się ilościowo z górą, a w efekcie do prawidłowej obniżyła tonacja. Dźwięk przyciemniał, poprawił pogłos i wypełnienie, nabrał całościowej ogłady. A jeśli ktoś nie słyszał w akcji lamp kultowego Mullarda, pomoże nieco porównanie odniesione do perfum.

Tylny panel w pełni ujawnia klasyczność tej konstrukcji. Żadnych wejść cyfrowych.

Tylny panel w pełni ujawnia klasyczność tej konstrukcji. Żadnych wejść cyfrowych.

Te tańsze, za kilkadziesiąt złotych, nie mają czarowania, uroku. Nutę zapachową przejawiają zbyt jednoznaczną i przeważnie za mdłą lub ostrą. Pozbawioną wewnętrznej głębi i rozwarstwienia, a poprzez to bez tajemniczości, przeciągania, zharmonizowanej aury i odchodzenia w inność. Podobnie jest z brzmieniami. Te od zwykłych lamp są niczym woń gorszych perfum. Jednoznaczne, uboższe, pozbawione esencjonalnej głębi i całościowego czaru. Takie sobie, po prostu jakieś – że nie trzeba się zastanawiać, tylko zaraz odstawiasz, bo to nic ciekawego. A Mullard to król brzmienia, arbiter elegancji, choć mocno muszę pochwalić te chińskie KT-88 i nawet te 12AU7. Wystarczyła wielosmakowość i głębia wzięta od Mullarda, by wszystko nabrało nowego wymiaru i całość stała się wyrafinowania. Wybrzmienia wcześniej dość krótkie teraz się wydłużyły, rozwinęła też skrzydła scena, wyraźnie się pogłębiając, a dźwięki na niej także nabrały głębi i zyskały sferyczną formę. Ciemniejsze teraz (chociaż nie ciemne), dawały posmak elegancji, czerpiący między innymi z ciekawej gry świateł i cieni. Ale nade wszystko przekaz całościowo uległ humanizacji. To prawda, że już wcześniej miał wydźwięk stricte realistyczny i kreował udanie wykonawców, ale teraz te same postaci nabrały nowych walorów. Nie samego wyrazistego rysunku, ale też plastyczności, lepszego plasowania na scenie i wraz z tym bardziej przekonującego istnienia. Głosy, tak jak te lepsze perfumy, stały się bardziej złożone, więcej z sobą niosące, bardziej przemawiające do wyobraźni i bardziej rzeczywiste. Pozbawione skażenia artefaktem, choć artefaktem będące. Z pierwiastkiem czegoś artystycznego, co jest ponad zwykły realizm i co w odniesieniu do Mullardów określa się czasem jako „przypalenie”. Tutaj było ono śladowe, jako że całościowy wyraz mocno realistyczny, jednakże akcent cienia kład się na ten realizm, czyniąc go bardziej tajemniczym.

A co oferuje A55-TP brzmieniowo?

A co oferuje A55-TP brzmieniowo?

Najciekawsza rzecz odniesiona do brzmienia była jednakże inna; szczególnie dobrze widoczna na tle trybu Triode, aczkolwiek trochę przez porównania burzona.

W tym miejscu należy się passus o adaptacji słuchu. Gdy nie czynimy porównań, pewne rzeczy pozostają co do swej natury zamaskowane i zdają się oczywiste. Tak dzieje się jednak tylko w pewnych ramach, obejmujących sam dźwięk wysokiej jakości. Tak wysokiej, że gotowi jesteśmy bez zastrzeżeń brać go za autentyczny i dopiero w porównaniach z innymi też wysokiej jakości ale różnymi co do stylu uwidaczniają się różnice i ten pierwotny autentyzm przestaje być jednoznaczny. Tak było właśnie tym razem i już tłumaczę dlaczego.

Zacząć muszę ponownie od tego, co w brzmieniu Ultralinear było najbardziej charakterystyczne i najbardziej zarazem cenne. A była tym czymś różnorodność i w niej zawarta jedność przeciwieństw. Już starożytni bardzo tą jedność cenili, dostrzegając w niej arche (fundamentalne tworzywo i fundamentalne zawarte w nim prawa) leżące u podwalin świata. Nie ma jednakże potrzeby uciekać w filozofię, do tego w starożytną, bo niewątpliwie i dziś cenimy rzeczy potrafiące jednoczyć przeciwieństwa. Wdzięk z siłą, niezłomność logiki ze swobodą interpretacji, bogactwo z wstrzemięźliwością, zdecydowanie z brakiem agresji. Cenimy też na niwie kulinarnej charakterystyczne dla kuchni chińskiej dania słodko kwaśne, i to w tym wypadku porównanie szczególnie trafne. W trybie Ultralinear łączyła się bowiem w jedno pikanteria z muzykalnością. Wyrazista aż po niemalże ostrość kreska konturów i sopranowe podbarwienia wnoszące powiew świeżości ze sferycznością brył, długim trzymaniem wybrzmień, światłocieniem i masywnością basu. Gęstość brzmienia przeplatała się z misternością, dźwięczność i szybkość ataku przechodziła w głębokość rozwinięcia, nasycenie współgrało z rytmem i dynamiką. To była suma kontrastów, suma bardzo udana. Z prawdziwą przyjemnością oddawałem się temu brzmieniu, a kolejne płyty nie zmieniały pozytywnego odbioru. Aż nadszedł moment porównań i wówczas wartościowanie uległo zachwianiu. Tak jak w brzmieniu Ultralinear łączyły się przeciwieństwa, tak rozbicie na Ultralinear i Triode nie chciało ukazać jednoznaczności, definitywnego rozstrzygnięcia.

Choć nie jest to topowa konstrukcja, to dostarcza ona wszystkich analogowych smaków, których pragną audiofile na całym świecie. Polecamy!

Choć nie jest to topowa konstrukcja, to dostarcza wszystkich analogowych smaków, których pragną audiofile na całym świecie.

Długo nie mogłem się zdecydować, a działo się tak z tego dokładnie powodu, od omówienia którego te porównania zacząłem. Tak z naszą jaźnią się dzieje, że kupuje co jej sprzedają, o ile towar wystarczająco jest dobrej jakości. A oba tryby Cayina, szczególnie przy tych Mullardach, bardzo dobrymi były, w czym pewnie niemała zasługa okablowania i kolumn Audioforma. Lecz nie w tym rzecz, chociaż także, tylko w różnicach brzmienia. Te były dobrze słyszalne – powiedziałbym, aż za dobrze. Wypróbowany teraz Triode nie stawiał bowiem na różnorodność, na archetypiczną jedność przeciwieństw, tylko na spójność, elegancję i całościową siłę wyrazu. Żadnych podbarwiających sopranów, żadnych wraz z nimi powiewów świeżości, żadnego przejrzystego aż po nieobecność medium i mocnego krawędziowania, jak również podkręconej ekscytacji, skrajnej kontrastowości, mocnych akcentów dół-góra, wyraziście echowego i trochę poprzez to odrealniającego pogłosu. Wszystko klasycznym triodowym stylem: że gładko, spójnie i w jednolitej formie. A przy tym tak elegancko, że jednak Triode wybrałem. Przed stadium porównań mi się  Ultralinear bez zastrzeżeń podobał, lecz w konfrontacji uległ. Bardzo mi wprawdzie odpowiadał tą swą ożywczą kontrastowością, która go podkręcała, lecz Triode bliższy był prawdy życia, która zwykle nie jest tak jawnie dwubiegunowa w odniesieniu do pojedynczego przejawu. A muzyka płynąca z jednego źródła jest pojedynczym przejawem i zwłaszcza to sopranowe podbarwianie wypadało wprawdzie efektownie, ale nie do końca prawdziwie. Takiego zdania była przynajmniej ma jaźń na bazie swoich licznych doświadczeń i trudno było z nią polemizować. Tym bardziej, że nie miałem ochoty przypłacać recenzji Cayina jej rozdwojeniem, choć pewne zakusy były, jako że podobały mi się obydwa tryby. Lecz w imię spokoju ducha pozwoliłem Triode wygrać.  

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

7 komentarzy w “Recenzja: Cayin A55-TP

  1. Sławek pisze:

    Cena 6500 zł. Ciekawe jak się ma ten wzmacniacz do FEZZ Audio Titania…

    1. PIotr Ryka pisze:

      Ciekawe 🙂

  2. Maciek pisze:

    Cena 6500 zł. Ciekawe jak się ma ten wzmacniacz do FEZZ Audio Titania…

    Tutaj nawet nie ma o czym rozmawiać…. Cayin zarówno jakością wykonania, kulturą pracy oraz dźwiękiem zostawia Fezza w tyle. Cena również przemawia za Cayinem.

    1. Grzegorz pisze:

      Miałeś okazję ich słuchać? stoję przed dylematem zakupu… Fezz Titania czy ten cayin. Będę wdzięczny za każdą uwagę. Chcę go podpiąć pod Pylony Diamond 28.

  3. AAAFNRAA pisze:

    Albo do EGG-SHELL PRESTIGE 12WKT, chociaż to konstrukcja SE i klasa A.
    P.S. Od kilku recenzji widzę CD Restek w systemie. Nowy nabytek, czy przymiarka do recenzji?

  4. Robert pisze:

    Ciekawe czy ten wzmacniacz będzie nadawał się do muzyki klasycznej? I jak zagra np. Z Tannoy Revolution dc6t 🙂

    1. PIotr Ryka pisze:

      A czemu miałby się nie nadawać i czemu nie zagrać?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy