Recenzja: Burson Timekeeper

Burson_Timekeeper_001_HiFi Philosophy   O Bursonie parę razy już było, bo popełnił kilka słuchawkowych wzmacniaczy, a te nas bardzo interesują. Popełnił też wraz z nimi przedwzmacniacze i przetworniki, instalowane niejednokrotnie we wspólnych obudowach, ale popełnił także wzmacniacz głośnikowy, zwący się właśnie Timekeeper, prawdopodobnie na cześć faktu, iż czas miniony zaklęty w nagraniach potrafi przywoływać. O tym jak to potrafi będzie za chwilę, a teraz jedynie przypomnę, że australijska firma z siedzibą w Melbourne powstała w 1996 roku, skupiając muzyków, inżynierów i entuzjastów pod szczytnymi hasłami walki o jak najlepsze brzmienie, realizowane z pomocą tępienia marnych podzespołów, prostowania muzyce drogi poprzez skracanie ścieżek sygnału i dopracowywanie projektów do ostatecznej perfekcji, tak by już nic nie zostawało do poprawienia. Tradycyjnie trzeba jeszcze dorzucić hasło najbardziej popularne, że wszystko to sprowadza się do lepszego brzmienia za mniejsze pieniądze. Amen.

Budowa

Burson_Timekeeper_007_HiFi Philosophy

Niepozorny, a jednak potrafiący zaskoczyć – Burson Timekeeper.

   Timekeeper okazuje się średniej wielkości, srebrny i błyszczący, co bardzo powinno zainteresować entuzjastów science fiction, stale z jakimiś wehikułami czasu do czynienia mającymi i pewnie szukającymi poręcznych a niedrogich. Ale że czas jest tylko złudzeniem, jak stanowczo Parmenides i Hegel twierdzili, jego przezwyciężanie i nad nim władanie powinno być betką, chociaż niektóre iluzje to do siebie miewają, że twardsze są niźli stal damasceńska i kamień w sercu złego człowieka. Nad niewątpliwie bardzo zawiłą naturą czasu i przestrzeni nie miejsce tu by je roztrząsać, co innego natomiast srebrny Timekeeper. Łapie on czas swoją sporą skrzynką, a może także i dwiema, jako że ma funkcję bycia monoblokiem a z tyłu przełącznik ją aktywujący. Monoblokiem ma być jednak głównie w trybie symetrycznym i ma na to dowód w postaci pojedynczego gniazda XLR, chociaż w trybie niesymetrycznym za pośrednictwem gniazd RCA też być monoblokiem potrafi, natomiast w trybie stereo może być dwukanałową końcówką mocy, co umie już tylko w reżimie niesymetrycznym i do czego służy mu para przyłączy RCA. A skoro jesteśmy już na tym tyle, to jest tam też oczywiście gniazdo zasilania i obok niego włącznik główny oraz niczym nie osłonięty a jedynie ostrzegawczo pomalowany na czerwono przełącznik zmiany napięcia 110/230 V. Są też bardzo porządne terminale głośnikowe dla obu kanałów, a pomiędzy nimi kratka wentylatora, który to wentylator prawie nigdy się nie aktywuje, a przewidziano go wyłącznie na wypadek jakiejś niezwykle upalnej pogody, pomimo której ktoś miałby jeszcze chętkę muzyki długo słuchać.

Obudowa jest jak zawsze u Bursona srebrna i pancerna, przy czym panel przedni i korpus wykonano z aluminiowego stopu, a płyty wierzchnia i spodnia, przykręcane widocznymi śrubami, są z aluminiowej blachy. Wygląda to całkiem, całkiem, a przede wszystkim solidnie, zwłaszcza że ściany boczne zaopatrzono w starannie wyfrezowane grubościenne radiatory, dla zwiększenia powierzchni dodatkowo jeszcze rowkowane. Za jedyny wskaźnik świadczący, że Timekeeper jest w stanie gotowości do łapania dla nas muzycznego czasu służy niebieska dioda z przodu po lewej, zaraz pod wygrawerowanym napisem BURSON.

Burson_Timekeeper_009_HiFi Philosophy

Z zewnątrz nie ma za bardzo co podziwiać – pancerna, minimalistyczna obudowa obszyta dookoła solidnymi radiatorami.

We wnętrzu króluje porządnie zapuszkowane toroidalne trafo o mocy 300 W, stopień wejściowy oparto o tranzystory FET, a stopień wzmocnienia na bipolarnych. Pracuje to wszystko w klasie AB przy użyciu wysokiej jakości dużych kondensatorów Wimy i Elny, oddając w trybie stereo 80 Watów na kanał, a w monofonicznym aż 240. Oporność wynosi 8 Ω, tak więc nasz pancerny łapacz czasu naprawdę jest dosyć mocny, a pozostałe parametry, jak na klasę AB przystało, są całkiem niezłe, bo pasmo obejmuje zakres 0 Hz – 50 kHz, zniekształcenia harmoniczne lokują się poniżej 0,03%, a stosunek szumu do sygnału powyżej 98 dB.

Wszystko to razem kosztuje 9 990 zł i ma polskiego dystrybutora, który poprosił mnie o test w tańszym trybie stereofonicznym, czyli w oparciu o jeden egzemplarz. No to niech będzie, proszę bardzo.

Odsłuch

Burson_Timekeeper_011_HiFi Philosophy

A gdyby oddawanego ciepła było zbyt wiele, to do pomocy włączy się niewielki wentylator umieszczony na tylnym panelu.

   Burson ma trochę pecha, bo wpadł pomiędzy młot końcówek mocy Zeta a kowadło jeszcze droższych Jeffa Rowlanda, będzie jednak dzięki temu okazja pobieżnie chociaż porównać jak ma się bardzo droga klasa D do niezbyt drogiej AB, jako że firma Burson stroni zarówno od wzmacniaczy lampowych jak i cyfrowych (czy jak kto woli impulsowych), trzymając się twardo tranzystorowego wzorca w oparciu o jak najlepsze w danym przedziale cenowym komponenty. Trochę zarazem szkoda, że nie otrzymałem dwóch Bursonów, bo porównywanie monobloków byłoby uczciwsze, a tak to tylko można będzie tu i ówdzie się odnieść do różnic w brzmieniu, pamiętając za każdym razem, że urządzenia pochodzą z zupełnie innych cenowych bajek, tak więc ich względem siebie przymiarki to nieuczciwa walka zawodników o całkiem różnych wagach.

W trybie stereo, czyli posługując się jednym Timekeeperem, można jak mówiłem działać wyłącznie po złączach RCA, chcąc nie chcąc użyłem więc takich, a konkretnie Tary Air1. Nie żebym uznawał wyższość połączeń symetrycznych; wręcz przeciwnie, niejednokrotnie zdarzała się sytuacja gdy niesymetryczna alternatywa okazywała się wcale nie gorsza, a zdarzało się nawet, że była lepsza, ale zdarzało się też, że symetria tryumfowała, czemu się nie ma co dziwić, bo symetria to wielkie Słowo, dźwigające na sobie ciężar najważniejszych naukowych wyjaśnień. Wystarczy przypomnieć, że einsteinowska Ogólna Teoria Względności opiera się na symetrii wszystkich obserwatorów inercjalnych i nieinercjalnych, a podejrzewa się też, że cały Wszechświat wpisany jest w wielką, największą z możliwych, symetrię E8.

Burson_Timekeeper_013_HiFi Philosophy

A może być naprawdę ciepło, bo ilość upakowanych we wnętrzu Timekeepera wysokiej jakości komponentów przyprawia o zawrót głowy.

Takiego naukowego zadęcia symetria połączeń sygnałowych na użytek potrzeb audiofilskich wprawdzie nie wymaga, ale samo bycie symetrycznym już daje słuchającemu pewien komfort, wprawiając jego jaźń w stan błogiego samozadowolenia – Symetryczne mam! To z kolei może mieć wpływ na psychoakustykę, wedle psychologicznej zasady samospełniania się oczekiwań, na znanej powszechnie zasadzie, że bodźce uchodzące za atrakcyjniejsze jako bardziej atrakcyjne są postrzegane, a mówiąc potocznie – reklama i propaganda działają. Na to z kolei jest dowód jak najbardziej już namacalny a nie psychologiczny, w postaci pieniędzy jakie się na nie przeznacza.

Czy w przypadku Timekeepera symetria dowodzi swej wyższości nad asymetrią i czy czyni to na zasadzie propagandowej czy jak najbardziej namacalnej, tego niestety nie sprawdzę, tak więc pora ruszać niesymetryczną ścieżką wiodącą do pojedynczego Timekeepera.

Być może dystrybutor się żachnie, może żachnie się i producent, a może są też jakieś spektakularne przykłady obalające moją tezę, ale w toku dokonywanych na przestrzeni miesięcy sprawdzeń (wzmacniacz był już od dawna) okazało się dość jednoznacznie, że Burson Timekeeper naprawdę dobrze współpracuje jedynie z przedwzmacniaczem wmontowanym w innego Bursona, konkretnie w Bursona Conductora. Przedwzmacniacz ów chwali się umiejętnością czerpania sygnału prosto z napięciowego stopnia wzmocnienia, a więc z ominięciem zwykle wykorzystywanej do tego brania w przedwzmacniaczach będących jednocześnie słuchawkowymi wzmacniaczami redukującej jakość sekcji “gain”, natomiast źródłowo sam sygnał czerpie ze znajdującego się w tej samej obudowie przetwornika, korzystającego z kości logicznej ES9018 SABRE32 Reference DAC, a więc jednej z najlepszych produkowanych. Nie darmo zatem chwali się Burson stosowaniem najlepszych komponentów i trzeba przyznać, że własne klocki bardzo dobrze do dźwiękowej układanki spasował, bo spośród wielu próbowanych tylko rodzinny zespół Bursona podawał jego końcówce pod każdym względem pasujący do niej sygnał i tylko razem naprawdę dobrze to grało.

Burson_Timekeeper_014_HiFi Philosophy

Wstępne oględziny zaliczone, czas na raport z wrażeń dźwiękowych.

Stanowi to rzecz jasna ograniczenie, od którego całkiem możliwe że są wyjątki, ale u mnie żaden taki wyjątek się nie pojawił, a testowałem sporo kandydatów. Ze spokojem ducha mogę przeto polecić jedynie Timekeepera wspólnie z Conductorem, ale to w sumie dobra wiadomość, bo oba Bursony są dopasowane nie tylko brzmieniowo ale także wzorniczo oraz cenowo. Postawione po obu stronach napędu albo jeden na drugim prezentują się efektownie i nie stanowią jakiegoś wielkiego wydatku, bardzo umiarkowanie w porównaniu do innych wyceniając swe umiejętności. A jeśli dodać, że Conductor posługuje się najwyższej klasy potencjometrem krokowym i jest jednocześnie naprawdę bardzo wysokiej klasy wzmacniaczem słuchawkowym, to mamy do czynienia z rzeczywiście udanym duetem, zdolnym napędzić głośniki i słuchawki. Jedyny mankament to fakt, że Conductor jest niesymetryczny, tak więc kto chciałby korzystać z dwóch Timekeeprerów i możliwej w ich przypadku symetrii, zmuszony będzie szukać innego przedwzmacniacza. Ten kłopot sam miałem z głowy, bo jak mówiłem dystrybutor chciał mieć test pojedynczego, tłumacząc że test podwójnego już posiada, a pojedynczego nie ma. No to świetnie, będzie tym łatwiej.

Znów do akcji wkroczyły nieocenione w takich razach, nietrudne do wysterowania głośniki Spendor D7, podpięte także niedrogim a naprawdę zacnym kablem głośnikowym Entreq Discover; sygnał podawał Conductorowi Cairn kablem optycznym, no i nastała muzyka.

Głośniki ustawiły się błyskawicznie, bo znam je już z licznych odsłuchów niczym własne, i zatopiłem się w brzmienie. Timekeeper nie miał łatwo, bo jeszcze dzień wcześniej zatapiałem się w reprodukcję głośników i monobloków Zeta z przedwzmacniaczem Jeffa, a to jest światowa ekstraliga za elitarne pieniądze.

Burson_Timekeeper_005_HiFi Philosophy

A te obiecuje zapewnić pod warunkiem sparzenia ze swoim bliskim krewniakiem – Bursonem Conduktorem.

Miałem w związku z tym, trzeba przyznać, poważne obawy, ale druga połowa zespołu, czyli Karol, zapewnił mnie, że słuchał już razem Bursonów i na pewno będzie w porządku. A tak nawiasem to właśnie Karol ustalił, że Burson tylko z Bursonem, a sam jedynie wcześniej miałem kilka razy okazję przekonać się, że Timekeeper z innymi przedwzmacniaczami to nie do końca jest to.

Odsłuch cd.

Burson_Timekeeper_002_HiFi Philosophy

Źródło zaś stanowił niezawodny Cairn Fog, wysyłający sygnał cyfrowy po kablu otycznym.

   Oddajmy nareszcie pole muzyce. Ruszyła z kopyta, a pierwsze co usłyszałem, to brzmienie rodzące myśl: „A więc jednak ten Timekeeper naprawdę gra z Conductorem”. Bo jak wspomniałem już kilkakrotnie, miałem poważne obawy i nie do końca byłem przekonany co do możliwości tego tandemu, a tu trach, parę taktów i przekonanie gotowe. Bowiem właśnie w ten sposób zagrało, by się od razu podobać, gdyż szkoły pozytywnego grania są zasadniczo dwie tylko z pewnymi mutacjami i kombinacjami: że albo się od razu podoba, albo do podobania dochodzimy stopniowo. No więc ta tutaj była taka natychmiastowa, a składało się na to szereg czynników, które wprawny audiofil mógłby bez trudu odgadnąć z zamkniętymi uszami, a mianowicie prawidłowo posadzona tonacja, bez żadnych rozjaśnień ani przyciemnień, żywiołowa dynamika, dyktująca tempa rodzące chęć przytupywania, kompleksowy popis, zdobny zalewem ładnie dopasowanych do całości detali i prezentująca wysoki poziom umiejętność budowania poszczególnych dźwięków. Wokale były przy tym nadobne i bardzo w sensie realności serio, zachowujące wysoki indywidualizm i zdolne wyrażać zarówno delikatność melodyki jak i silne stany emocjonalne, a bas – bo jakże o nim zapomnieć! – był taki w sam raz, to znaczy mocno się zaznaczający, ale nie pchający przed resztę.

W sumie zatem świetna kombinacja popisowych umiejętności, bardzo daleka od ujednolicającego grania na jedno kopyto czy gubienia spraw co subtelniejszych. Żadnego uśredniania, popisu pod publiczkę przewalonym basikiem, czy temperowania sopranów, tak by ukrywać przed słuchaczem potencjalne zagrożenia, mogące go do przekazu zniechęcać. Żadnej sztucznej mgły z basu chowającej sopranowe szpilki, ściemniania po narożnikach i rozmazywania krawędzi, mającego tuszować ordynarność dźwięków, czy przesadnego docieplania, mającego zastępować elegancję. Grało to jednocześnie popisowo i uczciwie.

Burson_Timekeeper_010_HiFi Philosophy

Czy Timekeeper zaliczył egzamin z audiofilizmu?

Lecz kiedy miało się tak jak ja w uszach granie systemów bardzo zamożnych, nie sposób było nie zauważyć także niedociągnięć. Nawet żywa muzyka wszak takowe posiada, bo nie zawsze wokaliści są w formie (albo im się nie chce), instrumenty nie stroją, a z akustyką też bywa różnie. W życiu nie ma perfekcji, bo życie to nie matematyczny dowód, a wielka symetria E8 daje mu tylko zarys a nie konkret, z którym to konkretem zdarzają się rozliczne przygody. Nie wiem wprawdzie czy anioły łysieją, a prawdziwa czarna dziura podobno w ogóle nie ma włosów, ale tak na co dzień to wszelkiego rodzaju potknięć, łysych na różne sposoby i bokami łysiejących nie brak.

Gdy chodzi o te braki, najbardziej widoczna była niekoherentność czasu i miejsca. System, a konkretnie jego brzmienie, troszeczkę się rozmazywało, nie będąc ani panoramą bardzo konkretnie do miejsc przypisanych źródeł, jak to miało miejsce u Zeta, ani taką efektowną ich emanacją jak u Raidho. To było coś pośredniego, to znaczy postaci niby ulokowane w danych miejscach, ale nie tak do końca, i emanacja już się zaznaczająca, ale jeszcze niezdolna do przybrania pełnej postaci. Dotarło to do mnie po kilku dopiero minutach, bo wcześniej cały byłem pod wrażeniem jak ten niedrogi Timekeeper dobrze sobie radzi, ale nawet kiedy dotarło, słuchanie nie przestało być bardzo przyjemne. W zbyt dobrą całość to się komponowało i nazbyt było spektakularne, by zniszczyć poczucie zadowolenia i chęć słuchania. Tak nawiasem winę w głównej mierze ponosił tutaj zegar, bo chociaż Burson bardzo chwali się walką z jitterem w swoim Conductorze, to jednak femtosekundowe zegary, takie jak w słuchanej dopiero co Sigmie, potrafią lepiej wyostrzać muzyczny obraz, przydając źródłom dźwięku wyraźniejszych konturów i przypisując je lepiej do konkretnych miejsc.

Burson_Timekeeper_012_HiFi Philosophy

Pomimo wcześniejszych obaw, zdał bez trudy.

To wyostrzenie weszło mi w krew mimochodem i sam sobie gratuluję, że własny Cairn ma chociaż zegar LC Audio, gdyż inaczej słuchać bym go nie mógł, bo choć nie jest to zegar femtosekundowy, ale już dość przyzwoity, a w każdym razie zdolny radzić sobie nie gorzej od tych z niezłych przetworników. Tego samego nie mogę niestety powiedzieć o możliwościach przetwornika w karcie muzycznej Asus Xonar Essence, której słuchanie właśnie z tego względu kompletnie przestało mi się podobać. Rozłazi się obraz u niej i nijak słuch mój nie jest tego teraz w stanie zaakceptować. A tak mi się podobała… Tak, słuchanie lepszego sprzętu bywa niebezpieczne. Czasami powrót do stanu poprzedniej, gorszej normalności okazuje się łatwy i po paru dniach nie odczuwamy już dyskomfortu, ale czasami staje się nieznośny i akceptacja gorszości przestaje być możliwa. W tej mierze, przynajmniej u mnie, zegary o dużej dokładności okazały się szczególnie niebezpieczne, bo gdybym takiego teraz przy komputerze nie miał, zupełnie słuchać z przyjemnością bym owego komputerowego grania nie mógł. Tak więc dobry przetwornik jest podstawą, chyba że korzysta się z usług gramofonu.

 Odsłuch cd.

Burson_Timekeeper_018_HiFi Philosophy

I choć czasem potrafi się odrobinę zająknąć w okolicach średnich rejestrów…

   O systemie opartym na Timekeeperze i Conductorze trzeba jeszcze dopowiedzieć rzeczy parę. Przede wszystkim to, że bardzo ładnie pokazywał dalsze plany. To nie był jak u Zet przede wszystkim zjawiskowy plan pierwszy z jakimiś mniej istotnymi dodatkami na zapleczu, tylko całościowa kompozycja, do której bardzo istotny wkład wnosiły rzeczy drugoplanowe, budując wrażenie pogłębienia i nakładania się planów, co oczywiście musiało dawać spektakularne efekty. Ilekroć sięgałem po muzykę nie budowaną głównie w oparciu o plan pierwszy, tylekroć satysfakcja okazywała się większa, czy może raczej należałoby powiedzieć, dodatkowa. Obraz orkiestry symfonicznej, fortepianowego koncertu czy elektronicznych majaków był każdorazowo wzbogacany o efekt pogłębienia, bardzo naprawdę spektakularny. Ale gdy padło już słowo fortepian, muszę niestety nawiązać do sprawy mniej pozytywnej. Te fortepiany występujące tutaj nie miały całkowicie wyklarowanej dźwięczności i femtosekundowej precyzji, zdolnej rysować klawisze i młoteczki. Ich obraz był nieco uproszczony i przytłumiony względem tego co potrafią systemy z najwyższej półki, ale za coś przecież w ich przypadku się płaci i okazuje się, że między innymi właśnie za to.

Na kanwie fortepianu i ogólnie na kanwie wysokich dźwięków trzeba zauważyć, że opisywany system stosował pewien trik, nie wiem czy zamierzony, ale niewątpliwie dosyć udany. Niezależnie od zauważalnych niedostatków dźwięczności potrafił produkować tony bardzo wysokie, a przy tym całkiem przestrzenne i emanujące, tak więc nie nastręczające problemów, a wręcz przeciwnie, wnoszące niemały udział do całościowego sukcesu. Lecz jednocześnie przejście pomiędzy tymi wysokimi a średnicą nie było płynne, a sama średnica lekko obniżona.

Burson_Timekeeper_017_HiFi Philosophy

…to jednak całościowo była to bardzo satysfakcjonująca wypowiedź na temat muzykalności.

Taka średnica jest wprawdzie przyjemna i na pewno lepsza od podwyższonej, ale perfekcja niewątpliwie jeszcze jest lepsza. Samotna, ładnie eksponująca się góra ponad lekko obniżoną, bogatą i nasyconą średnicą, postawioną na mocnym ale nie narzucającym się zbytnio i niczego nie przysłaniającym basie, jest z pewnością dobrą receptą na skłaniające do słuchania granie za umiarkowane pieniądze, ale należy do obowiązków recenzenta wytykać wszelkie słabości, a więc niniejszym to czynię.

Szczególnie dobrze pośród tego wypadły jak wspominałem wokale, należycie realistyczne i dostatecznie zróżnicowane, przy czym słowo dostatecznie nie oznacza tu wyciągania słabeuszy na siłę ze stanu niedostateczności, tylko całkiem udaną obronę od strony prymusów, atakujących tą swoją femtosekundową precyzją i innymi przysmakami. Pomimo zmasowanego ataku Zet i Raidho potrafiły Bursony wespół ze Spendorami grać bardzo zachęcająco, nie pozwalając się stłamsić. Do tego stopnia, że wzbudziły niekłamany początkowy entuzjazm, zredukowany wprawdzie nieco stopniowym diagnozowaniem niedociągnięć, ale w odbiorze holistycznym, kiedy nie przyglądamy się analitycznie dźwiękom tylko pozwalamy ponieść muzyce, jak najbardziej wciągający i bezpośrednio oddziałujący. Wokale były jak najbardziej realne, umiejące zarówno być subtelnymi jak i dramatycznymi, pozbawione też nachalności i bardzo dalekie od ujednolicania w jakiejś ogólnie obowiązującej manierze. W wydaniu rockowym dobrze wyodrębniały się z całościowego tumultu, który to tumult taktował skądinąd bardzo rytmicznie, bardzo był szybki i prężny, a także poparty solidnym basem. Sola gitarowe i ogólnie muzyka gitarowa znacznie lepiej wypadły od fortepianu i w sumie do wszystkiego poza fortepianem nie miałem większych zastrzeżeń, bo nawet dzwonki dobrze wypadły, a podobnie muzyka dawna, organowa, jazz czy akustyczna. Saksofon był całkiem udany, chociaż nie rysował się tak wyraźnie jak u najlepszych i nie miał takiego podmuchu.

Burson_Timekeeper_006_HiFi Philosophy

Jedno pytanie pozostanie bez odpowiedzi – jakby to zabrzmiało w trybie mono, po złączach XLR?

W sumie jak za te pieniądze system grał na pewno lepiej niż gorzej, imponując zwłaszcza brakiem niedociągnięć względem wzmacniaczy i przedwzmacniaczy lampowych. Szczególną na to zwracałem uwagę, bo sam używam takiego, i nie działo się pod tym względem nic niepokojącego.  Całościowa muzyczna magia w tym stricte tranzystorowym torze bez jednej choćby lampy była jak najbardziej odczuwalna, a poszczególne dźwięki budowały się naprawdę znakomicie, nie dając powodów do narzekań. Ani śladu tandety i upraszczania, a że nie grało to jak tacy za sto tysięcy, to trudno mieć pretensje, bo wszyscy wszak jesteśmy dorośli i wiemy na jakim żyjemy świecie.

Podsumowanie

Burson_Timekeeper_016_HiFi Philosophy   Tak więc Burson Timekeeper, wbrew początkowym obawom i na przekór kilku nie do końca udanym próbom okazał się być we współpracy z własnym przedwzmacniaczem i przetwornikiem urządzeniem jak najbardziej wartościowym, za swoje niecałe dziesięć tysięcy pozwalającym zbliżać się na całkiem niewielkie odległości do urządzeń wielokrotnie droższych. Nie jest to wprawdzie jakaś zupełna rewelacja, potrafiąca dystans do najlepszych niwelować całkowicie, ale z uwagi na prezentowaną klasę i brak widocznych niedociągnięć każący o sobie myśleć pozytywnie. Jedyny grubszy mankament, jeżeli można to tak nazwać, to zdeklarowany chęć współpracy z własnym firmowym towarzystwem, co z drugiej strony jest dobre zarówno z uwagi na estetykę jak i finanse. Niezbyt duży, solidnie ważący i zbudowany jak twierdza jest Timekeeper prawdziwym łapaczem zatrzymanych w czasie muzycznych dokonań, których realność potrafi oddawać w stylu do słuchania przekonującym. Nie cuduje, nie pogłębia przesadnie, nie zwodzi. Ma swój przepis w postaci lekko podkreślonej, trochę oderwanej góry i przyjemnie obniżonej średnicy, przy czym temperaturę i oświetlenie pozostawia dokładnie tam gdzie ich miejsce. Nie rozjaśnia, nie przegrzewa, nie ściemnia. Jest lekko ciepławy i trafia ze światłem w samo sedno. Dobrze się go słucha, chwilami nawet spektakularnie. Na pewno z różnymi głośnikami, źródłami i okablowaniem daje nieco odmienne efekty, a są może i przedwzmacniacze jeszcze bardziej doń pasujące niż własny, chociaż na to za bardzo bym nie stawiał. Niemniej to jednak możliwe. Oczywiście poruszamy się cały czas w granicach pewnego cenowego przedziału, ale kosztowałem też takich sporo droższych niż Conductor i nie wypadły lepiej. Co do okablowania, nie jest szczególnie wymagający, a cały muzyczny repertuar obsłużył bardzo dobrze za wyjątkiem tego nieszczęsnego fortepianu, ale to może skutkiem jakiegoś niedopasowania z Cairnem albo głośnikami. W sumie wypadł na plus, a to na pewno najważniejsze. Poza tym oferuje też funkcję bycia monoblokiem, w której staje się trzykrotnie mocniejszy i może też być symetryczny, co na pewno oddziałuje pozytywnie, ale czego nie mogłem tym razem sprawdzić. Słuchałem jednak takich w trybie monobloku grających Timekeeperów na Audio Show i grały bardzo spektakularnie.

 

W punktach:

Zalety

  • Naturalne, realistyczne brzmienie.
  • Szybkie i energiczne.
  • Dobra dynamika i wszystkie podzakresy.
  • Jak zawsze godne podkreślenia gdy się pojawiają bezproblemowe soprany.
  • Przekonująca średnica.
  • Mocny, nie gubiący samego siebie bas.
  • Imponująca szczegółowość.
  • Naturalne światło.
  • Bardzo dobre ukazanie bliższych i dalszych planów.
  • Spójna we wszystkich kierunkach scena.
  • Niezłe ogniskowanie konturów dźwięku.
  • Pancerna budowa.
  • Dobre komponenty.
  • Możliwa praca w trybie stereofonicznym i monobloku.
  • Symetryczność.
  • Ładnie wygląda z własnym przedwzmacniaczem.
  • Z którym tworzy bardzo udany duet.
  • Uznany producent.
  • Polski dystrybutor.

Wady i zastrzeżenia

  • Dziura między wysokimi tonami a średnicą.
  • Która to średnica nieco jest obniżona.
  • Brak pełnej dźwięczności sopranów.
  • Preferuje własny przedwzmacniacz.

 

 Sprzęt do testu dostarczyła firma:

Sklep_GFmod

 

 

 

 

Strona producenta:

Burson Audio

 

 

 

Dane techniczne:

  • Tranzystorowa końcówka mocy w klasie AB.
  • Pasmo przenoszenia: 0hz – 50 kHz (+/-3dB)
  • THD: (1khz/8 Ohm) 0.03%
  • Stosunek szumu do sygnału: >98dB (CD , Line level)
  • Czułość wejściowa / Impedancja: 240 mV / 20K
  • Zużycie energii: 300 W (peak)
  • Moc w trybie stereo:: 80 W (8 Ohm)
  • Moc w trybie monobloku (RCA & XLR): 240 W (8 Ohm).
  • Napięcia: 240 V / 110 V AC.
  • Wejścia:
  • 2 x RCA line level input
  • 1 x RCA line level input (for RCA bridge mode)
  • 1 x XLR input (for XLR bridge mode)
  • Wyjścia: 2 x RCA
  • Waga: 8 kg.
  • Kolor: srebrne, anodyzowane aluminium.
  • Wymiary: 265 x 255 x 80 mm.

 

Zawartość opakowania:

  • 1 x Timekeeper Power Amp.
  • 1 x kabel zasilający.
  • 1 x instrukcja obsługi zawierająca 24 miesięczną gwarancję.

 

Cena: 9900 PLN.

 

System:

  • Źródło: napęd Cairn Soft Fog V2/przetwornik Burson Conductor.
  • Przedwzmacniacz: Burson Conductor.
  • Końcówka mocy: Burson Timekeeper.
  • Głośniki: Spendor D7.
  • Interkonekt: Tata Labs Air1 RCA.
  • Kabel optyczny: Belkin Digital.
  • Kabel głośnikowe: Entreq Discover.
  • Kondycjoner: Entreq Powerus Gemini.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

9 komentarzy w “Recenzja: Burson Timekeeper

  1. Marecki pisze:

    I co tam dalej w trawie piszczy?
    Może warto by było jakąś zapowiedź sporządzić, bo ostatnio staneło na kwietniu.
    Chyba że zmieniła się formuła?
    Choć wiadomo, że z tymi zapowiedziami to różnie bywa, bo obiecanki cacanki, a recenzentowi i czytającym radość! : D
    Ale w każdym bądź razie coś napomknąć można : )

  2. hifiphilosophy pisze:

    Nie chce mi się za bardzo robić tych zapowiedzi, bo z jednej strony nie wszystko się potem realizuje i są pretensje, a z drugiej jest ostatnio sporo „niespodzianek”, to znaczy sprzętów, których dystrybutorzy nie chcą widzieć w zapowiedziach, bo nie są pewni czy na pewno je otrzymają, albo chcą żeby to był grom z jasnego nieba.

    W tej chwili piszę recenzję DAC-ka Phasemation, a potem będzie chyba recenzja wzmacniacza słuchawkowego Divaldi.

  3. Marecki pisze:

    No tak, to całkiem zrozumiałe.
    Będe w takim razie dopytywał co jakiś czas : )

  4. Piotr Ryka pisze:

    W sumie to racja żeby takie zapowiedzi, chociaż orientacyjne, się ukazywały, ale ostatnio namnożyło się tych niespodzianek i nieco się sprawy skomplikowały. Cały czas wskakują niespodziewane tematy, a inne, już obiecane, nie dochodzą do skutku. Polityka się z tego recenzowania zrobiła.

  5. Piotr Ryka pisze:

    Nie ma jeszcze działu nowości, chociaż ma być. Tak więc na razie tutaj ostra nowość od Sony

    http://www.sony.pl/electronics/sluchawki-palak-na-glowe/mdr-z7

  6. Marecki pisze:

    Dobry pomysł z tymi nowościami.
    Te Sonacze są już w Polsce?
    Osiemdziesięcio milimetrowe przetworniki są chyba największe wśród „dynamitów”, albo w ogóle największe?
    Planary od Oppo miały 70 mm. z tego co pamiętam.
    Ciekawe co potrafią!
    Zobaczymy na ile się zbliżą do swojego legendarnego produktu, ale najważniejsze jest to, że idą w dobrym, trochę zapomnianym przez siebie, słuchawkowym kierunku!

    1. Piotr Ryka pisze:

      Kontaktowałem się z dystrybutorem i słuchawek jeszcze u nas nie ma. Rzeczywiście przetwornik mają największy ze wszystkich.

      Drugą ciekawostką jest to, że Sony zrobiło wysokiej klasy przenośny słuchawkowy wzmacniacz.
      http://www.sony.com.sg/product/pha-3

  7. Marecki pisze:

    No to w takim razie trza obadać komplet! : ) Wzmacniaczyk ciekawy

    1. Piotr Ryka pisze:

      Taki mam zamiar, tylko najpierw muszą przyjechać, a jeszcze nie wiadomo kiedy to będzie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy