Recenzja: Beyerdynamic T1 V3

   Tesla Jeden – wersja trzecia, tyle mówią symbole. Nazwa firmy dotyczy zaś historycznie najważniejszej, bowiem najstarszej. W 1924 roku, w Berlinie, inżynier Eugen Beyer (1903-57) zakłada Gebrüder Beyer GmbH – manufakturę głośników kinowych. Świetnie trafia, bo trzy lata później rodzi się kino dźwiękowe z prawdziwego zdarzenia, otwiera się większy rynek. Prócz tego firma bierze się za telefony, urządzenia pomiarowe i poczynając od 1937 też słuchawki, których najstarszy model, Beyerdynamic DT-48, będzie powstawał nieprzerwanie do 2012 roku.

Historia Beyerdynamic toczyła się równo i spokojnie, nie licząc zniszczeń wojennych. Toczyła zawsze do przodu. Spokojny rozrost do rozmiaru dużego przedsiębiorstwa, jednego z liderów rynku słuchawek, mikrofonów i sprzętu studyjnego. Gdy chodzi o słuchawki, ważniejsze daty to rok 1976 – powstanie Beyerdynamic ET1000/N1000, pierwszych słuchawek elektrostatycznych wyprodukowanych w Niemczech. Rok 1980 – moment wprowadzenia na rynek popularnego modelu DT880. I rok 1985 – uzupełnienie oferty modeli z wyższej półki słuchawkami DT770 i DT990, wszystkimi trzema zbliżonymi cenowo.

Pisząc w lutym 2010 recenzję Beyerdynamic T1 V1 rozwodziłem się nad tym, że firma nie miała wcześniej słuchawek flagowych z prawdziwego zdarzenia. Elektrostatyczne szybko zniknęły, pozostałe zajmowały pozycję średnią, lokując się jakościowo poniżej elektrostatów Sennheisera i Staksa, też Grado HP1000 i RS-1 oraz szczytowych modeli Sony i Audio-Techniki. W umacnianiu pozycji rynkowej nic to firmie (przeniesionej po wojnie z Berlina do Heilbronn w Badenii-Wirtembergii) nie przeszkadzało, aż krążyć zaczęły słuchy o nowym modelu flagowym Sennheisera; takim nie arcy drogim, natomiast arcy świetnym. Te słuchy datują się na połowę pierwszej dekady po 2000 roku, i na ten konkurencyjny cios Beyerdynamic już odpowiedział. Flagowiec konkurenta z niemieckiego podwórka zjawił się latem 2009, niedługo potem weszły na rynek Beyerdynamic T1. Jedne i drugie niemieckie flagowe odniosły duży sukces, a jakościowo (choć nie stylistycznie) były bardzo zbliżone. Zbliżone zrazu też cenowo, ale modyfikując swe HD800 do wersji „S” i zamkniętej Sennheiser zaczął uciekać w górę; Beyerdynamic nie uległ tej pokusie, jego wersja V2 flagowych T1 wyceniona została na równe pięć tysięcy. Mało tego – wbrew powszechnej tendencji opisywana teraz rewizja trzecia to ponownie tylko cztery tysiące, a nie jakieś bajońskie sumy, ku którym zmierza konkurencja. Cena więc identyczna jak za T1 V1 kilkanaście lat temu, po uwzględnieniu inflacji znacznie niższa.  

Przystępujemy zatem do opisu zmodyfikowanej wersji słuchawek znanego producenta – flagowych i klasycznych – którym, jako jedynym, w nowszej wersji obniżono cenę. To zaciekawia i rodzi nadzieję, zwiastuje też sukces rynkowy. Którego potwierdzeniem fakt długiego oczekiwania na egzemplarz testowy – w pierwszych partiach się taki nie znalazł, schodziły bowiem na pniu, co wzmagała pandemia. Z jednej strony ograniczająca produkcję i utrudniająca transport, z drugiej nakręcająca słuchawkowy rynek. Praca zdalna, zdalna nauka, miesiącami przesiadywanie w domu – to wszystko miało swoje przełożenie na słuchawki, jako o wiele potrzebniejsze. A skoro już mieć trzeba, może akurat te? Sam pisałem przy różnych okazjach, że Beyerdynamic T1 to jedne z najtańszych słuchawek o pełnej szlachetności, coś naprawdę godnego uwagi. Kiedy je wesprzeć lepszym kablem, stają się realnym konkurentem najdroższych. Co piszę z głębokim przekonaniem i bez naginania faktów. Beyerdynamic T1 w wersjach V1 i V2 to słuchawki światowej ekstraklasy i tam dalekie od strefy spadkowej.

Technologia i wszystko wokół   

Kartonowe pudełko, takie samo jak wcześniej.

   Co się zmieniło, co zostało? Nienaruszona pozostała forma całościowa – w tym kształt i zawieszenie muszli, konstrukcja pałąka i padów, kątowe wchodzenie kabla, stosowane surowce. Rzut oka i od razu wiemy, że to Beyerdynamic T1 albo ktoś z najbliższej rodziny. Mimo to wygląd zasadniczo się zmienił i jego odbiór takoż. Słuchawki z popielato-srebrnych stały się grafitowo-czarne. Wyparowało przy okazji poczucie niezwykłości na widok unikalnego deseniu okryw muszli i ich wyszukanego odcienia obróbki aluminium. Słuchawki stały się zwyklejsze i „bardziej nowoczesne”, o ile to coś znaczy. Fakt, wygląd auta sprzed trzydziestu lat bije nienowoczesnością po oczach, ale odnośnie słuchawek? Na ich polu dzieje się często odwrotnie, powtarzają się dawne wzory. Stax właśnie nawiązał do swojego super-flagowca – najstarszej  SR-Omegi[1] (1993), HiFiMAN wręcz się zafiksował w naśladownictwie Sony R10 (1987), Grado tłucze nowe warianty swoich klasycznych HP1000/RS1 (1991 i 1996). U słuchawek nie ma bowiem problemu z zewnętrznym opływem powietrza i brak nowego typu reflektorów oraz komputerowych dodatków. Istotny problem przepływu powietrza rozgrywa swój epizod cały we wnętrzu muszli, a o wymyśleniu czegoś nowego odnośnie padów i pałąka raczej nie może być mowy, chociaż gimbale[2] w Dan Clark Audio STEALTH to pewna nowość odnośnie zawieszenia muszli w słuchawkach high-endowych.

U T1 V3 niczego jednak nie poprawiono – to są w noszeniu i odkładaniu dokładnie takie same słuchawki jak jedenaście lat temu. Zmienił się tylko wygląd, poprzez skok z jasnej kolorystyki w ciemną i zmianę deseniu muszli. Pokrycie ich paskami przeciwbieżnie skośnych prążków zastąpiono perforowaniem – całe są w drobne otworki, tym większe, im bliżej centrum. U góry między otworkami kryje się prawie niewidoczny napis „beyerdynamic”, powtórzony większymi literami tłoczeniem na wierzchu pałąka. Różnica techniczna z  tego taka, że słuchawki są teraz bardziej otwarte; podobno przy tej okazji nieznacznie przeprojektowano przetwornik, ale żadnych odnośnych szczegółów.

Podobne w jego wnętrzu etui.

Dwie są też różnice użytkowe, obie o szczątkowym znaczeniu. T1 stały się dotykowo śliskie w miejsce surowszych, satynowanych, a pady są jak dawniej czarne, ale mikrofibra bardziej kosmata. Guzik to wszystko znaczy w porównaniu z tą większą otwartością, zmianą kolorystyki i deseniu, ale dotyk przy braniu do ręki stał się cokolwiek przyjemniejszy, a pady trochę miększe.

Wygląd całości mniej wyszukany, szczególnie że zrezygnowano z ażurowego kształtu chwytaków – które poprzednio zadawały szyku, a teraz stały się powszedniejsze, takie same jak w niższych modelach. Czy mikrofibra też jest tańsza, tego nie umiem powiedzieć, ale tym jej kosmatość pachnie. Niemniej producent gwarantuje, że to prawdziwa (czyli japońsko-włoska) Alcantara®, więc może tylko odmiana inna. Suma zmian składa się tak czy owak na mniejsze estetyczne wysmakowanie i uproszczenie wyglądu. Mniej też te przeprojektowane T1 rzucający się teraz w oczy, ale zawsze można powiedzieć, że design stał się „nowocześniejszy”, to powszechnie występujące bzdurzenie. Wyrazami tej nowoczesności ma być wg producenta surowcowe przejście odnośnie kołpaków z aluminium na stal nierdzewną i pokrycie ich ażurowej powierzchni powłoką w wyrafinowany sposób mieniącą się przy zmianach kąta światła. Cóż, może na kogoś faktycznie to działa, sam przeszedłem obok tego „mienienia” zupełnie obojętnie. Poprzednie pokrywy podobały mi się o wiele bardziej, te są, powiedzmy, takie sobie.

Kabel pozostał identyczny i wciąż, tak samo jak u T1 V2, wpina się go via małe jacki. Wciąż także, dla wygody, wchodzi w muszle pod kątem. Ta wygoda jeszcze by wzrosła, gdyby udało się wypłaszczać muszle i odkładać na płask, ale tego nie uczyniono, słuchawki odkłada się twardo. Dzięki temu pałąk jest prostszy, koszty produkcji są niższe. Nie przeszkodziło to słuchawkom w zdobyciu nagrody German Design Award 2021 właśnie odnośnie wzornictwa. Ale cóż, skoro Tokarczuk i Szymborska mogły dostać po Noblu z literatury, to wszystko odnośnie nagradzania jest jak najbardziej możliwe.

Mniej podobne słuchawki, ale głównie przez kolorystykę.

Kabel ma specyfikację OCC 7N i jest dołączany do słuchawek w wersji niesymetrycznej z końcówką jack 3,5 mm plus przejściówka na 6,35 mm. Za symetryczny zapłacimy osobno, około tysiąc złotych. Producent chwali się, że okablowanie dał świetne, wykonywane na  specjalne zamówienie.

Clou wszakże to nie wygląd ani kabel, a przetworniki z rodziny Tesla, zaprojektowane dla pierwszych T1. Są bardzo mocne – porównywalne energetycznie z planarnymi, i ustawiane w muszlach pod specjalnie dobranym kątem, by naturalizować scenę. Odnośnie nich i tego ustawiania powtórzę dawną uwagę, że trudno o słuchawki równie trójwymiarowo formujące dźwięki i równie trójwymiarowo obrazujące scenę. Wraz z mocą to paleta zalet czyniąca T1 produktem ekskluzywnym; pod względem trójwymiarowości dźwięku nie znajdziecie równie szlachetnych w zbliżonym rewirze cenowym, odkąd Sennheiser HD 800 kosztują ponad sześć tysięcy.

Nic nowego odnośnie opakowania. W białym kartonie pudła, opatrzonego wizerunkami T1, brezentowe etui na błyskawiczny zamek; praktyczne, niemal wojskowe. Popielate, zupełnie sztywne, z samymi słuchawkami i tym jedynym niesymetrycznym kablem. Dołączona książeczka ma kieszonkowy format i wydrukowana została na najtańszym papierze w konwencji czarno-białej, co pewnie w jakiejś części ukłonem do ekologów. Zarówno wygląd, jak dodatki, świadczą zaś przede wszystkim o próbie minimalizacji kosztów; cała para poszła w poprawę dźwięku i nie podwyższanie ceny. Moim zdaniem – w słusznym kierunku. Dzięki temu dźwięk stricte high-endowy pozostanie w zasięgu ręki przeciętnego użytkownika, a będzie to dźwięk od bardzo zasłużonego producenta, a nie któregoś młodego wilka.

Także pokrywy muszli ze stali nierdzewnej, a nie aluminium.

W palecie danych technicznych zaszła pojedyncza, lecz ważna zmiana: impedancję przystosowano do urządzeń przenośnych: wynosi teraz nie sześćset, a trzydzieści dwa Ohmy. Mimo to nie podskoczyła skuteczność, oscylująca nadal wokół wartości stu decybeli. Efektem braku inżynieryjnych zmian, największą z nich także obserwujemy z zewnątrz: zaglądając do wnętrza muszli możemy się przekonać, iż wygląd przetwornika uległ poważnej modyfikacji – z pewnością to nie kosmetyka. O celu tego, czyli dużych zmianach odnośnie postaci brzmienia, samo Beyerdynamic ustami głównego projektanta, Guntera Weinemanna, powiada, że celem było przede wszystkim wzmocnienie basu i uczynienie dźwięku cieplejszym, jak również dalsza naturalizacja sceny, przyrost czystości brzmieniowej i całościowy w następstwie wzrost autentyzmu, podnoszący przyjemność słuchania.

Dodajmy na koniec, że Beyerdynamic T1 są otwarte, ale od samego początku towarzyszy im odmiana zamknięta z symbolem T5p.

[1] Powstałej w ilości kilkuset sztuk zaledwie, najwyższy znany numer seryjny to 542.

[2] Gimbal to statyw kamery (podłogowy lub ręczny) wyposażonych w przegub Cardana; też kardanowe ramię do mocowania jej w dronach.

Odsłuch

I prostszy wzór jarzm pałąka. 

   Tak sobie pomyślałem, że lepiej może będzie zaczynać ocenę słuchawek przy stacjonarnych torach, granie z przenośnym sprzętem traktować jako dodatek. Ważny dodatek, dla wielu nawet kluczowy, lecz o jakości na pewno nie decydujący; więcej i bardziej definitywnie orzekać można na podstawie niemobilnych urządzeń. Zacznę zatem od toru przy komputerze, tego samego, który nie tak dawno opukiwał brzmieniowo wielokroć droższe planarne.

W torze komputerowym

Słuchałem kilka razy wcześniej, a ostatniego dnia przez wiele godzin, konfrontując nowe T1 na przemian z AudioQuest NightHawk, Ultrasone T7 i HiFiMAN HE-R10P. Przejście całego testowego repertuaru pozwoliło dojść do następujących wniosków:

Rzeczywiście, producent ma rację, trwa proces czynienia brzmienia Beyerdynamic T1 coraz cieplejszym, gładszym i łatwostrawnym. Przy czym przejście w takim kierunku między wersjami V1 i V2 (bez udziału Wernhera von Brauna) było głębsze – V2 grały wyraźnie mniej chropawo i mniej neutralnie w sensie temperatury od V1. Grały też ciemniej i głębiej, natomiast mniej impresjonistycznie i misternie. Kontynuacja tego procesu między V2 a V3 to dalsze, ale teraz śladowe pociemnienie i ocieplenie, natomiast bardziej wyraźne czynienie dźwięku gładszym, bardziej nośnym, potęgowym i obfitszym basowo. Niemniej i pod tymi względami nie jest to różnica wyraźna, jedynie się zaznaczająca. Mocniejszy bas jest faktycznie mocny – ale całkowicie odporny na zniekształcenia, w pełni rozdzielczy i w wysokim stopniu obrazowy. Ogólnie bardzo przyjemny w słuchaniu, w sposób naturalny złączony ze średnim zakresem oraz krańcowo różny od duszności czy nadmiaru. Jak wszystko u T1 formę ma trójwymiarową i dzięki trójwymiarowości sceny ma też wystarczająco dużo miejsca. Basowe dźwięki nie kiszą się i nie napierają jako bezpostaciowa masa; bas ma swobodę – i tej swobody dużo; przywołuje naturalne obrazowanie instrumentów, a nade wszystko poprawia humor słuchającego, jako przyjemny i efektowny. Duży, przestrzennie uformowany, wyraźny i natleniony nawet, sprawia świetne wrażenie, zwłaszcza że idealnie pasuje do reszty.

Forma ogólna podobna, całkiem inna kolorystyka.

Ta reszta jest nieco inna niż u wersji poprzednich, choć oczywiście podobniejsza do tej z V2. Zachodzi w kolejnych etapach proces odchodzenia od neutralności w typie słuchawek studyjnych (tyle że na unikalnie wysokim poziomie i nie bez zakusów artystycznych), ku formom bardziej audiofilskim, rozrywkowym i popularnym. Wciąż to ten sam wysoki poziom, ale już teraz nie przede wszystkim dla smakoszy brzmień nieprzeciętnych, wręcz wyrafinowanych, tylko dla szerokiego ogółu pochłaniaczy świetnego grania z naciskiem na duże lecz łatwe do łyknięcia dźwięki; przy czym proszę brać pod uwagę, że opis ten silniej akcentuje różnice, niż ma to miejsce w rzeczywistości. Tak, brzmienie Beyerdynamic T1 V3 stało się trochę cieplejsze, trochę ciemniejsze i trochę bardziej basowe, a większy u T1 V1 nacisk na podkreślanie brzmień delikatnych przeszedł w swe przeciwieństwo – wersja T1 V3 faworyzuje duże brzmienia, a delikatne podkręca do średnich. Ten stan bardzo dobrze obrazowało porównanie do HiFiMAN HE-R10P, które przy równie mocnym basie i nawet większej scenie potrafiły znakomicie ukazywać delikatność żeńskich wokali i lepiej wydobywać indywidualizmy głosów. Na obszarze sopranu i tonów średnich więcej się u nich działo – nie w sensie jakkolwiek rozumianej szczegółowości, tylko umiejętności dokładnego, ergo więc bardziej różnorodnego, formowania dźwięków. Mienienie się, tak eksponowane odnośnie pokryw muszli nowej wersji T1, u nich było mienieniem się głosów, poetyką brzmień wyrafinowanych bardziej. Ale cóż, to słuchawki przeszło sześciokrotnie droższe, coś muszą mieć z tej okazji. Przy czym znowu muszę powiedzieć, że różnica była niewielka; trzeba było zawczasu wiedzieć, do jakiego repertuaru się udać, żeby to dobrze usłyszeć, a nie jest to repertuar popularny ani tym bardziej młodzieżowy.

Pałąk niemalże identyczny, lecz pozbawiony ozdobnych wstawek.

Odnośnie tego typu repertuaru bardziej miarodajne było porównywanie do Ultrasone T7. Oczywiście potężniejszych basowo i ciśnieniowo mocniejszych, oczywiście bardziej też kontrastowych, wyraźnie bardziej chropawych i mocniej akcentujących szczegóły. Beyerdynamic gładko płynęły muzyczną strugą ze stopą wody pod kilem, a Ultrasone szorowały dnem, cały czas utrzymując wysoce szmerowy charakter, podobnie jak to czynią Dan Clark Audio STEALTH. Z kolei porównania do AudioQuest NightHawk najbardziej były zaskakujące, ponieważ te słuchawki grały tak podobnie do testowanych, że chwilami miałem trudności z odróżnieniem. Z tym, że to były NightHawk ze swym oryginalnym kablem, który jest bardzo marny, ale Tonalium do nich pożyczyłem. Grając ze swoim miały od T1 V3 trochą bardziej mrukliwy i niżej schodzący bas, ale nie wolny w najtrudniejszych partiach od zniekształceń. Tych u T1 V3 nie było, a bas miały przestrzennie swobodniejszy. Powyżej działo się u obu niemal identycznie, z czego by wynikało, że można i T1 w wersji trzeciej akcelerować lepszym kablem.

Trochę tym T1 V3 nautykałem, lecz generalnie niesłusznie. Grają fascynująco, a pewne słabsze punkty względem słuchawek wielokrotnie droższych nie stanowią przeszkody w czerpaniu wielkiej satysfakcji. Cóż z tego, że w pewnych momentach kobiece wokale są u nich trochę pogrubione i nie tak ładnie się mienią; cóż z tego, że ich aspekt szmerowy nie jest tak uwypuklony? Poza już wymienionymi mają tę cechę znakomitą, że przydawania brzmieniom mocy, a muzyce wartkości, nie okupują naprężaniem. Brzmienia produkują głębokie, nasycone i z idealnie dobraną masą, a jednocześnie struny pozostają prawidłowo naciągnięte, dzięki czemu dźwięki nie są wypukłe i nie zamykają się w bąblach. Inaczej mówiąc: muzyka jest otwarta i naturalnie prężna.

Kabel tak samo odpinany jak w wersji V2.

W połączeniu z całkowitą transparentnością, dobrym ożywianiem przestrzeni, trójwymiarowością, rozwartym po obu stronach pasmem i sporą dawką natlenienia robi się z tego świetny spektakl – bierzesz to z marszu i słuchasz. Słuchasz, i nie odczuwasz żadnej potrzeby, żeby to analizować. Sam analizowałem z przyczyn zawodowych, poniekąd wbrew przyjemności słuchania.

To nie jest brzmienie tak nadzwyczajne przestrzennie, jak u naśladowcy Sony R10, tak szmerowe jak u najlepszych, ani basowe na miarę mistrzostwa. Ale całościowo rewelacyjne, i jeśli twórcom szło o to, żeby sprawiać przyjemności, to rzecz się w pełni udała.

Odsłuch: Przy odtwarzaczu i gramofonie

Po zaglądnięciu do muszli zobaczymy przeprojektowany przetwornik.

   Napisawszy powyższe udałem się po naukę do dzielonego słuchawkowego wzmacniacza, który lat parę i paręnaście temu badał, jak grają wersje poprzednie. W zasadzie pewien byłem powtórki, tzn. brzmienia jak przy komputerze, tylko trochę lepszego. Spotkało mnie rozczarowanie. Na wstępie jedno zastrzeżenie: pomimo opowieści producenckich o najwyższej klasy okablowaniu z miedzi krystalicznej o półtorametrowych kryształach, pozwolę sobie wątpić w faktyczność jego wysokiej klasy. Zapewne z lepszym kablem zagrałyby nowe T1 lepiej; prócz tego, cóż, nasłuchałem się ostatnimi czasy brzmień od słuchawek bardzo drogich, co z całą pewnością rzutowało na miarę oczekiwań. Ale to samo przecież odnośnie grania przy komputerze, a tam wypadły dobrze, aczkolwiek na pewno nie rozwojowo w sensie obiektywnych kryteriów brzmienia. Ale przyjemnościowych? –Cokolwiek przez nie rozumieć, łatwość słuchania i łatwość napędzenia wzrosły. I wzrosły także tutaj, ale teraz to brzmienie bardziej mnie zirytowało niż dawało przyjemność. Rozumiem, że obniżka kosztów, by móc obniżyć cenę, zatem technologiczne kompromisy. Nie przeczę, to teraz są słuchawki łatwe do napędzania i słuchania, ale czar wyrafinowanych brzmień, efekt ostrego konkurowania z flagowcem Sennheisera – ten czar niestety wyparował. Brzmienie w referencyjnym torze okazało się ciepłe, gładkie, obniżone tonalnie, cofnięte sopranowo i nie dość wyraziste basowo. Pozostały ładne wokale; z tym że określnik „ładne” właściwie wyczerpuje opis.

Nowe mniej rzucają się w oczy.

Ładne są brzmienia nowych T1, ale już wyrafinowane nie, bo sopranowe przycięcie odbiera im urodę. Podobny wokal dostaniemy od kosztujących dwa tysiące – nierzeźbiony przez sopranowe dłuto. Łatwość przegoniła perfekcję, to teraz są słuchawki miłe, łatwe, przyjemne. Ale miriady sopranowych igieł i sopranowe wtręty podkreślające jakość średnicy – tego nie ma, to się zgubiło. To było najmocniejsze w Beyerdynamic T1 V1, jeszcze trwało w T1 V2 już przytłaczane muzykalnością, a w T1 V3 została niemal sama melodyjność, pomiędzy sopranami cofniętymi a nie dość formowanym basem.

Tak, to wciąż bardzo dobre słuchawki, ale poetyki nadzwyczajności, też wyrafinowanej holografii, zostało w nich niewiele. Może gdyby dać lepszy kabel? Jakiś rok temu po raz ostatni słuchałem Beyerdynamic T1 V2 oprzyrządowanych Tonalim, słuchałem w tym samym torze. Słuchałem w uniesieniu i z mocnym przekonaniem, że to najbardziej trójwymiarowo grające słuchawki poniżej tych najdroższych. Słuchawki rzucające czar, niosące w sobie magię. Tej magii tutaj nie było. Zostało miłe granie na mocnej podstawie basowej, którego największe zalety to duża siła sprawcza odnośnie mocy dźwięku, naturalizm wokali z gatunku sympatycznej powszedniości (nieco starzonej deficytem sopranów) oraz niemalże brak zniekształceń nawet w najtrudniejszych testach.

Za wygląd wzięły nagrodę.

Dźwięk ewidentnie obniżony, zaokrąglony i z okrojony górą, chociaż w sposób udany, bez żadnej karykaturalności. Nieznacznie także ocieplony, lecz poniżej jakości Audeze LCD-3. Ratuje sytuację wyczuwalny dodatek tlenu i sporo miejsca wokół instrumentów, czyli nie ma ciasnoty. Z tym wszystkim zdecydowanie najlepiej wypadł rock wszelkich odmian – i tutaj mamy odpowiedź na pytanie, do kogo skierowano słuchawki. Zweryfikujmy to jeszcze ze sprzętem przenośnym, charakterystycznym dla młodszych pokoleń słuchawkowych użytkowników.

Z przenośnym odtwarzaczem

Dorzućmy ważną uwagę do poprzedniego rozdziału. Wzmacniacz ASL Twin-Head został skrojony pod słuchawki o impedancji wysokiej. Oczywiście w papierach jest mowa, że niską też  obejmuje, ale lepiej się przy nim mają te o impedancji wysokiej. Z tym, że są od tego liczne wyjątki, na przykład Audio-Techniki, Grado i Ultrasone. Niemniej trzeba zaznaczyć, że wysokoomowe Beyerdynamic T1 w wersjach pierwszej i drugiej miały przewagę nad niskoomowymi V3. Przy komputerze tak się nie działo, tam wzmacniacz Phasemation miał regulator impedancji. 

A teraz znów coś pasującego, przenośny odtwarzacz plików Astell & Kern SE180.

Co może znaczyć impedancyjne dopasowanie lub jego brak, to pokazał ostatni utwór słuchany w rozdziale poprzednim, od którego zacząłem ten. Oznaczać może przycinanie pasma po obu stronach i redukcję brzmieniowego pietyzmu, spowodowanego deficytem sopranów.

Czy słusznie, oceńcie sami.

Tak, z odtwarzaczem przenośnym za około siedem tysięcy zagrało lepiej niż z torem stacjonarnym za grubo ponad sto. Zarówno przybyło wysokich tonów, wraz z czym wyszlachetnienie każdego dźwięku i większa jego wyraźność, jak i bas stał się masywniejszy, także lepiej zobrazowany. Ożywiła się przestrzeń i przyrosła misterność, a jednocześnie do pobliża neutralności spadła temperatura, jako też oczywiste następstwo rozwinięcia sopranów. Dźwięk wrócił na właściwe tory i znów stał się skorelowany z ceną. Z czego ważna nauka – właściciele Beyerdynamic T1 V3 muszą  wystrzegać się wzmacniaczy przeznaczonych dla słuchawek wysokoomowych. Ogólnie biorąc żaden problem, gdyż takich teraz nie ma. Kiedyś powstawały masowo z myślą Sennheiser HD 600 i Beyerdynamic DT880 – pierwszych słuchawkach high-endowych dla masowego odbiorcy. Pod nie konstruowano wzmacniacze, dla nich produkowano lepsze kable; cała historia wysokogatunkowych słuchawek o zasięgu masowym zaczęła się w Europie od Beyerdynamic DT880 i Sennheiser HD 600, jednych i drugich wysokoomowych. W Japonii takim promotorem była Audio-Technica, w Stanach słuchawki Koss i Grado. Przy czym w Europie Środkowej po 1989 w największym stopniu oddziałały Sennheisery, których dystrybucja działała najprężniej. Także do Ameryki słuchawki Sennheisera docierały w większych ilościach i pod ich wpływem firma Antique Sound Lab tworzyła słuchawkowe wzmacniacze. Dawno temu, gdy nie myślano, że kiedyś zatryumfują niskoomowe i odtwarzacze przenośne. Tej modzie są podporządkowane Beyerdynamic T1 V3 i o tym trzeba pamiętać szukając dla nich toru. A w sumie to nie trzeba, bo nowe urządzenia, jak jedno, będą pasowały. Bardzo przyjemnie było słuchać jak współpracują z Astellem i jak każdy możliwy repertuar bardzo dobrze pasował.

Pod światło faktycznie się mienią.

Niemniej cechy wyróżnione przy komputerze i tu pozostały. Rewizja trzecia gra gładziej, krąglej, cieplej i bardziej basowo od poprzednich. Wszystko to nie są wielkie różnice, ale nie są też małe. Beyerdynamic stworzył słuchawki uniwersalne wysokiego poziomu. Masz odtwarzacz przenośny? Lub słuchawkowy wzmacniacz przy komputerze, tablecie albo laptopie? Masz tani, średni albo drogi tor słuchawkowy z elementów kupionych nie wcześniej niż dziesięć lat temu? Możesz te słuchawki brać w ciemno dla przyjemnego i jednocześnie potężnego brzmienia wysokiego poziomu. Jeżeli tylko niedopasowanie impedancyjne nie zje obu stron pasma, wszystko będzie w porządku od brzmień wysublimowanych po najcięższego rocka. Skraje pasma rozkwitną, a wykonawcy zjawią się osobiście, w niezapośredniczonych postaciach.

Podsumowanie

   Nigdy wcześniej nie natrafiłem pośród naprawdę dobrych na słuchawki tak źle współpracujące z moim wzmacniaczem. Ale to się nie okazało przeszkodą dla wystawienia im wysokiej noty. To nie brzmieniowe laboratorium, jakim były Beyerdynamic T1 V1, które właśnie z moim wzmacniaczem grały szczególnie pięknie. Działo się tak przy impedancji wynoszącej 600 Ω, i to należy już do przeszłości. Wersja V2 była z kolei nieznacznym ukłonem w stronę łatwości słuchania i wciąż artyzm z moim wzmacniaczem. Natomiast V3 to już ukłon pod adresem czysto przyjemnościowym głęboki i całkowita zmiana impedancji. Dopasowanie zatem do nowych czasów i gustów bardziej masowych, przy jednoczesnym obniżeniu ceny, też na rzecz masowości. Alternatywą byłoby stworzenie słuchawek droższych od poprzednich, prawdopodobnie zupełnie nowych. Opartych o szczytowe rozwiązania odnośnie dynamicznych przetworników, które musiałyby być rozmiarowo większe i surowcowo kosztowniejsze. Może i takie słuchawki Beyerdynamic kiedyś stworzy, i będą one kosztowały na pewno ponad dziesięć tysięcy. A może, swoim zwyczajem, poprzestanie na wyższych średnich, ale naprawdę wyjątkowych. Beyerdynamic T1 V3 nie są konkurencją dla Dan Clark Audio STEALTH ani Focal Utopii, ale dla tych z przedziału do dziesięciu tysięcy – jak najbardziej.  Łatwe, przyjemne i elegancko brzmiące, w przypadku dobrych nagrań brzmiące jednocześnie miło, potężnie i rewelacyjnie. No i ta cena – całkiem przystępna. W obecnych czasach byle karta graficzna kosztuje dużo więcej.

 

W punktach

Zalety

  • Wysokiej klasy, jednocześnie łatwy w odbiorze dźwięk. 
  • Przy odpowiednim partnerstwie sprzętowym (o które bardzo łatwo) klasy high-endu.
  • Dobre na poprawę humoru.
  • Bo smutek w nich topnieje.
  • Nieznacznie powściągnięte, mimo to efektowne soprany.
  • Przekonująco realistyczne ludzkie głosy i średnica instrumentalna.
  • Wzmocniony względem wersji poprzednich, przy dobrych nagraniach spektakularny bas.
  • Podejdą pod każdy gust za wyjątkiem bardzo szczególnych.
  • Bardzo dobre dla sprzętu przenośnego,
  • Bardzo dobre dla plikowego grania z obecnie produkowanymi przetwornikami i wzmacniaczami.
  • Stosunkowo lekkie.
  • Wygodne.
  • Przyjemne w kontakcie dotykowym.
  • Ładne.
  • Pady z prawdziwej Alcantary.
  • Kable są odpinane i wchodzą w muszle pod kątem.
  • Można dokupić symetryczny.
  • Praktyczne etui w komplecie.
  • Jako jedynym obniżono cenę względem wersji poprzednich.
  • Dobry stosunek tej ceny do jakości.
  • Sławny producent.
  • Made in Germany.
  • Nowa wersja klasyka.
  • Polska dystrybucja.

Wady i zastrzeżenia

  • Nie tak wyrafinowane brzmieniowo, jak wersje V1 i V2.
  • Nie tak też brzmieniowo obiektywne.
  • I nie tak trójwymiarowe odnośnie dźwięków i sceny.
  • Holografia mogłaby być lepsza.
  • Obniżenie tonalne i z lekka powściągnięte soprany są przyjemne dla ucha, ale dla szukających brzmieniowej wierności będą od niej odstępstwem.
  • Poprzednie wersje były bardziej wyrafinowane estetycznie także pod względem wyglądu.
  • Tylko jeden kabel w komplecie. (W zamian niewygórowana cena.)

 

  • Dane techniczne:
  • Słuchawki wokółuszne, dynamiczne, otwarte
  • Typ przetwornika: Tesla
  • Pasmo przenoszenia: 5 Hz – 50 kHz
  • Impedancja: 32 Ω
  • Nominalny SPL: 100 dB (1 mW / 500 Hz)
  • Maksymalny SPL: 124 dB (300 mW)
  • Zniekształcenia THD: <0,05%
  • Złącze: wtyk 3,5 mm, adapter 6,35 mm
  • Przewód: miedź OCC 7N, długość 3,0 m
  • Waga: 360 g
  • Akcesoria: sztywny futerał, adapter jack 6,3mm

Cena: 3990 PLN

 

System:

  • Źródła: PC, Astell & Kern A&futura SE180, Cairn Soft Fog V2, Avid Ingenium.
  • Przetwornik: PrimaLuna EVO 100.
  • Kable USB: iFi Gemini, Fidata HFU2 Series USB.
  • Kabel koaksjalny: Tellurium Q Black Diamond.
  • Konwerter: M2Tech EVO TWO z zewnętrznym zasilaczem.
  • Wzmacniacze słuchawkowe: ASL Twin-Head Mark III, Niimbus Ultimate HPA US 5, Phasemation EPA-007.
  • Słuchawki: Beyerdynamic T1 V3, Dan Clark Audio STEALTH (kable VIVO Cables i Tonalium), Final D8000 PRO, HiFiMAN HE-R10P, Ultrasone Tribute 7 (kabel Tonalium – Metrum Lab).
  • Interkonekty: Sulek Edia, Sulek 6×9, Tara Labs Air 1.
  • Listwa: Sulek Edia.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

19 komentarzy w “Recenzja: Beyerdynamic T1 V3

  1. Fon pisze:

    Świetna recenzja,czyli wychodzi na to,że to takie trochę inne,lepsze? NHwki,zbalansowane podobnie.
    Może nie powinny się tytułować T1v3? Życie pewnie pokaże czy to był dobry ruch ze strony producenta.Trochę szkoda,że nie są brzmieniowo wyrafinowane,nie ukrywam,że liczyłem na kontynuację brzmienia z górnej półki. Ale posłuchać trzeba będzie.
    No i ciekawe jak model zamknięty się zaprezentuje.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Są brzmieniowo wyrafinowane, ale nie tak jak V1 i V2. Nie są też lepsze od NightHawk, tylko inne, głównie w rejonie basowym, gdzie są bardziej swobodne a mniej potężne. Ciekawe byłoby porównanie obu mających kable Tonalium, albo inne wysokiej jakości, ale na razie nie doszło do skutku i raczej prędko nie dojdzie.

      1. Fon pisze:

        Czy jest szansa na test Clear MG ,ostatnio ich słuchałem i mam trochę mieszane uczucia,brzmienie bardzo detaliczne ,wyrafinowane ale nie za bardzo rozciągnięte,podpięte to było do Naima Atoma ,może to jest powodem…razem z MG słuchałem Celeste one były z fajnym balansem,swobodą ale nie tak precyzyjne i wyrafinowane no clone oczywiście.

        1. Piotr+Ryka pisze:

          Szansa zapewne jest, ale na razie napisałem recenzję Grado GH2. Bardzo udane słuchawki, niestety już wyprzedane.

  2. Sławek pisze:

    Z tego Co Pan pisze Panie Piotrze, to pewnie są lepsze od Monoprice Monolith 1570, które miałem przez 4 dni na wypróbowanie. A jak się mają te Beyerdynamiki do HE-6 HiFiMana? Jest sens sprawdzać?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Lepsze od Monoprice (pod warunkiem dobrego tych Monoprice napędzania odpowiednio pasującym torem) nie są, a tylko trochę swobodniej grające w podobnie przyjemnym stylu. Od ekstremalnie napędzanych HE-6 na pewno będą słabsze.

      1. Sławek pisze:

        Dziękuję za odpowiedź. To daje do myślenia. Co to jednak znaczy „ekstremalnie napędzanych?” Końcówka mocy Audio-gd A1 pod względem ceny (nominalnie 5100 zł, kupiona za 3600 zł) high- endem przecież nie jest, ale mocy ma 125 wat/8 Ohm na kanał. Są inne wzmacniacze bardziej wyrafinowane jakościowo – to jest ten ekstremalny (jakościowo) napęd? Np. Leben? To może te HE-6 dopiero przy wzmaku za 50 tysi pokażą co potrafią? Czyli jakość wzmacniacza przede wszystkim, nie tylko jego moc…?

        1. Piotr+Ryka pisze:

          Leben byłby świetny, szczególnie gdy podpinać do wyjść kolumnowych. Genialny wzmacniacz dla prądożernych słuchawek to EAR V12. Niestety drogi. Z tańszych bardzo cenię SPL Phonitora. Z jeszcze tańszych FEZZ Audio i PhaSta. Przy muzykalnym źródle każdy z wymienionych się sprawdzi.

          1. Romek pisze:

            A ican Pro jak przy wymienionych wypadnie?

      2. Sławek pisze:

        Jeszcze dopowiem. Oczywiście pytanie wydaje się głupie, bo przecież wiadomo, że im lepszy (przeważnie droższy) wzmacniacz tym lepiej gra. Pytanie właściwe brzmi: ile warto wydać na wzmacniacz (w domyśle kolumnowy) do napędzenia HE-6?

        1. Piotr+Ryka pisze:

          Jednoznaczna odpowiedź paść nie może, bo to zawsze zależy od budżetu i też apetytu kupującego. Poza tym niepodobna wiedzieć, do którego wzmacniacza spośród ogólnie dobrych najlepiej w danych przedziałach cenowych będą pasowały (co także zależy od źródła). FEZZ na przykład wydaje się tani i dobry, ale czy na pewno będzie pasował i na pewno się komuś z tymi HE-6 będzie podobał? SPL Phonitor 2 bardziej z kolei potrzebuje muzykalnego źródła, za to ma większe możliwości regulacyjne. PhaSt może być za słaby mocowo, EAR na pewno się sprawdzi, ale po jakich kosztach… Masa innych też będzie bardzo dobra, ale które najlepsze w danych przedziałach, nie wiem. Dobrze natomiast pamiętam, że HE-6 grały znakomicie z najdroższym wzmacniaczem Audio-gd. To było połączenie synergiczne.

          1. Sławek pisze:

            No nie wiem, który to najdroższy wzmacniacz A-gd, bo może mocarne monobloki Master A2 za 23 400 PLN-ów a może jakaś integra, ale skoro mam HE-6 i A-gd A1 to już wiem dlaczego inne słuchawki brzmią gorzej. Ja mam po prostu synergię! I dlatego tak dobrze brzmi! czyli złapałem (małego) zajączka co to podobno się złapać nie da. Ale jak się go nakarmi odpowiednią ilością PLN-ów to wyjdzie duży Zajączek w postaci Susvar i monobloków A-gd za trochę mniej niż pierdylion tychże! Czyli reasumując jestem szczęśliwy bardzo, ale jak do tej pory to tego nie doceniałem.

          2. Piotr+Ryka pisze:

            Możliwość bezpośredniego porównywania miałem kiedyś na AVS. Były trzy wzmacniacze Audio-gd, ustawione w kolejności jakościowej – i ten wielki, z pleksiglasowym dla ciekawych wnętrza wierzchem, grał z HE-6 znakomicie. Byłem pod wrażeniem.

          3. Sławek pisze:

            Ale rozumiem, że podpięte były pod odczepy głośnikowe?

          4. Piotr+Ryka pisze:

            Nie, przez symetryczne gniazdo z przodu. Natomiast później na Lebenie CS300 porównywałem przednie słuchawkowe z odczepami głośnikowymi i różnica na korzyść odczepów była bardzo wyraźna, pomimo że w materiałach technicznych mowa jest o tym, że przednie gniazdo też daje cały potencjał.

  3. Alucard pisze:

    Recka tych Grado napisana, to kiedy wstawka? Ogólnie to wchodzi nowa seria X właśnie. Mam nadzieję że cos zrecenzujesz jeszcze z tych Xsów 🙂

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Recenzja napisana, ale zdjęcia jeszcze nie zrobione Też mam nadzieję zrecenzować najnowsze Grado, w tym nowe RS1x i trochę starsze GS3000.

  4. Michal pisze:

    Dzieki za recezje, co sadzisz porownijac do Dt1990 ktore uwielbiam, mysllaem nad dodaniem t1 v3 do kolekcji ale jednak pytanie czy warto porownujac do 1990? Pozdawiam

    1. Piotr+Ryka pisze:

      DT1990 słuchałem tylko przez kilka minut i to prawdopodobnie niewygrzanych, tak więc mowy nie ma o jakimkolwiek porównywaniu. Mogę jedynie rekomendować T1 V1 albo T1 V2 zamiast T1 V3, które najmniej mi się podobały.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy