Recenzja: Ayon CD-T II Signature Reference Transport

Budowa

Nowa ayonowa dzielonka.

   Ayon nie byłby sobą, gdyby nie wsadził swojej nowości w pancerz z czarnego aluminium. Nazywa już nawet te obudowy  „timeless Ayon chassis”; i rzeczywiście – masywne, aluminiowe korpusy o zaokrąglonych narożach przylgnęły do wizerunku marki. Lecz że odtwarzacz jest dzielony, nie musi być wszystkim w jednym, dzięki czemu wygląda zgrabniej od jednoczęściowej wersji, gabaryty mając nie tak rozległe. Model CD-35, a wcześniej CD-5, to są kawały byków, a CD-T II/Sigma jest co prawda piętrowy, ale bardziej normalny. Łatwiejszy więc jak chodzi o wyszukanie miejsca, a dwie smuklejsze obudowy (każda ze swoim wyświetlaczem) wyglądem mniej przytłaczają. Miesza się w to oczywiście odwieczna audiofilska polemika – lepiej dzielić czy nie? Jedni podnoszą tutaj zalety integracji, owocującej krótszymi ścieżkami, drudzy wychwalają przewagi lepszej izolacji od wzajemnych zakłóceń – i spór pozostaje nierozstrzygnięty. Też nie będziemy go rozstrzygać, albowiem faktem pozostaje, że takie i takie odtwarzacze bywają bardzo dobre. Faktem też, że te dzielone trzeba jakoś połączyć i w tej mierze nowy dzielony Ayon oferuje szczególnie duży wybór, to znaczy przesył po łączach S/PDIF (RCA), I2S, AES/EBU, BNC i TosLink. Recenzując poprzednią wersję wskazałem na optymalny I2S, a tym razem będzie inaczej, ale o tym za chwilę.

Owa mnogość wyboru to spadek po poprzedniku, podobnie jak ładowany od góry napęd CD-2 Pro Philipsa i lampy 2 x 6H14 na wyjściu S/PDIF. A także ustawienie nóżek, pozwalające stawiać na mającej od wierzchu lampowe wywietrzniki Sigmie oraz ogólny wygląd i gabaryty. Nas interesują wszakże nowości, a nowe jest zasilanie, w oparciu o dwa niezależne transformatory R-Core – osobne dla napędu i powiązanej z nim sekcji cyfrowej. Nowy także zegar taktujący o precyzji jednej pikosekundy, który może być zastąpiony zewnętrznym femtosekundowym, jakiego sam Ayon nie oferuje. Wyposaża napęd jedynie odnośne przyłącze BNC i przy nim włącznik On/Off, bez którego dezaktywacji w razie braku zewnętrznego zegara na wyświetlaczu będzie uparcie migał indykator Word Sync. Oferuje także przyłącza DSD  dla zewnętrznego procesora przestrzennego, wspomnianą też mnogość wyjść cyfrowych, w tym przy złączu I2S przełącznik MCLK, dla pracy tego transferu z Master Clockiem lub bez. Zarazem coś ubyło, zniknęła bowiem lampka sygnalizatora właściwego podpięcia zasilania, których to lampek (jako groźnych dla życia!) zabronili nie wiedzący co począć z sobą w godzinach pracy kochani unijni biurokraci.

I tak bardziej frontalnie.

Pojawił się za to lepszy filtr prądu zasilania i sześć stabilizatorów napięcia FET, a przede wszystkim dodano opcjonalną funkcję konwersji PCM 44,1kHz/16-bit na standard DSD 128, powodującą dopłatę niecałych sześciu tysięcy w zamian za dumny znacznik „Signature”.

Odnośnie tego rozszerzenia zachodzi istotna różnica względem modelu CD-35 Signature, nie ma bowiem odniesionych doń przycisków na pilocie, a wraz z tym transformacji nie da się uruchamiać bądź cofać, i jeśli masz już CD-T II w wersji Signature, skazany jesteś na DSD o próbkowaniu128, bez przełączanego rozszerzenia do 256. Mało tego, wypada na dodatek z gry wyjście lampowe transferu S/PDIF, bo chociaż nie piszą o tym w instrukcji, przestaje ono działać. S/PDIF, owszem, wciąż transfer przez nie jest możliwy, ale już tylko za tranzystorem. Napisano natomiast w instrukcji, że rozszerzenie 256 nie jest co prawda osiągalne, ale pozostaje aktywne i trzeba się skontaktować. Zapewne więc można je aktywować, tyle że nie samemu.

Nasuwa się więc pytanie, czy owo DSD się sprawdza i czy może także je usprawniono? Albowiem w przypadku CD-35 Signature nie było to całkiem jasne. Dogłębnie się wówczas wgryzałem i było raczej coś za coś. Tu natomiast mamy przynajmniej sprawę o tyle jasną, że wyboru żadnego nie ma. To znaczy jest pomiędzy napędami w wersjach z konwersją lub bez, ale po zakupowym wyborze już huśtawki nie będzie. Nie będzie jej więc i w recenzji, jako że wersji bez Signature nie miałem. Mogę jednakże uspokoić – ta z Signature jest w porządku, ba – nawet o wiele więcej. Na to jednakże przyjdzie pora, a teraz z satysfakcją powiem, że mimo lżejszej pokrywy nad napędem ten spisuje się bardzo dobrze. Już nakładanie krążka dociskowego przynosi satysfakcję, bo sam się dopasowuje do leża bez potrzeby trafiania w bolec, a jeszcze ważniejsze jest to, że napęd jest całkiem cichy. Płyta wiruje bezszelestnie, więc nic percepcji nie naruszy.

Opisu obudowy, wyświetlacza i pilota nie będę powtarzał, bo od wersji sprzed pięciu lat nic pod tymi względami się nie zmieniło. Modyfikacja jest wyłączenie wewnętrzna, ale za to istotna.

Bardziej z lewej.

Odtwarzacz czyta wyłącznie płyty CD i każdą konwertuje do DSD 128. samemu można natomiast wybierać przejście z 44,1/16 do 192/24 kHz i skakać pomiędzy filtrami Sharp (Nr 1) lub Slow (Nr 2). Można też wybrać opcję z zafiksowaną głośnością maksymalną (bajpas) albo regulowaną, a nawet wybierać za pośrednictwem pstryczka z tyłu na konwerterze Sigma pomiędzy poziomami wyższym i niższym napięcia wyjściowego. Producent nie podaje, o jakie konkretnie chodzi, ale i tak na tej kanwie niewielka dygresyjka.

W czasach dominacji odtwarzaczy CD, gdy tylko one się liczyły, pojawiały się stale sugestie, że te z nominalnym wyjściem 2,0 V RCA i 2,5 V XLR tracą bez sensu na jakości, bo podniesienie do 5,0, czy nawet 6,0 V, daje wyraźną poprawę. Dyskusje te pozostały nierozstrzygnięte, choć przeważała opinia, że wyższe napięcie lepsze. Przyjrzałem się teraz sprawie, a nawet przysłuchałem, i mogę deklaratywnie stwierdzić, że nie ma jednoznacznej wykładni. Do jednych słuchawek (z kolumnami ustalać byłoby trudniej) bardziej pasował sygnał mocniejszy, z kolei do innych słabszy. Sprawa jest zatem względna i nie ma prostej odpowiedzi. Bardzo dobrze natomiast, że Ayon pozwala nam wybierać, gdyż to umożliwia optimum.

Napęd waży 13 kilogramów, jest szeroki na ponad standardowe 48 centymetrów i wysoki na 12. Aluminiowy pancerz ma aż 1,2 cm grubości, a dynamika i stosunek szum-sygnał to jednakowo po 120 dB. Z uwagi na obecność lamp wyposażono go w procedurę rozgrzewania, a w instrukcji obsługi producent powiada, że pełną sprawność brzmieniową zyska po około 50 godzinach. Głównie z uwagi na potrzebę wygrzania  (break-in period) złoconych płytek PCB, których kondensatory i prostowniki muszą się uformować „due to a residual polarisation of the electric materials”. To samo dotyczy transformatorów i wewnętrznego okablowania, które też się musi ułożyć.

Klasyczna klawiszologia.

Pytaniem pozostaje, czy idąca za dwuczęściowością separacja zakłóceń, bezszelestna praca napędu i możliwość korzystania z zewnętrznego zegara równoważą brak odczytu SACD oraz konwersji DSD 256. Pytaniem też, czy pracę DSD 128 poprawiono w wymiarze muzycznym.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy