Recenzja: Avatar Audio Holophony №2 MkII

Budowa

Obecnie bambus.

   Odnośnie tej budowy, szybki briefing tytułem przypomnienia: Holophony №2, podobnie jak №1, to konstrukcja podłogowa, trójdrożna. Prócz tego dwuczęściowa, co jest osobliwością, ale nie całkowitym wyjątkiem. Podobnie jak u sławnych Vox Olympian (choć bez osobno stojącego modułu basowego) moduł wysokotonowy to wydzielona sekcja. A ściślej wysokotonowy głośnik wraz ze średniotonowym, których wspólną obudowę stawia się na swój głośnik tylko mającej sekcji niskotonowego. Stawia nie tak po prostu, tylko na czterech specjalnych podstawkach, z których każda ma wewnątrz łożysko kulkowe redukujące wibracje. To samo dzieje się pod modułem niskotonowym, który od podłogi oddziela analogiczny kwartet antywibracyjnych podkładek. Wszystkie one, jak również uziemiające okablowanie, stanowią część integralną zespołu, nie trzeba osobno płacić. Odnośnie tego okablowania, to składa się z łączówek między częścią dolną a górną, bowiem tylko do dolnej doprowadzamy kable od wzmacniacza poprzez potencjalny bi-wiring. Oprócz łączówek dostajemy też kable ochronne, które od każdej kolumny winny być prowadzone do sztucznego lub prawdziwego uziemienia – zatem do gruntu albo kondycjonera masy, bądź czegoś innego w tym rodzaju, choćby kuwety z mokrym żwirkiem.

Kolumny są nominalnie 4-ohmowe i producent tego pilnuje. To znaczy prosi, aby mieć taki wzmacniacz i żeby nie miał on mocy większej niż około 20W.[1] Kolumny są więc trójdrożne – z głośnikami każdym z papieru (celulozy) i każdym z lat 60-tych. Wszystkimi produkcji niemieckiej, przy czym ich marki Avatar nie zdradza. Średnice to 10 cm dla wysokotonowego, 20 cm dla średniotonowego i 30 cm dla woofera, co łatwo zapamiętać. Tak nawiasem, są to te same średnice co w wyższym №1 – a nawet te same głośniki za wyjątkiem woofera, który w wyższej konstrukcji membranę ma nieimpregnowaną i czysto papierową, dzięki której oferuje jeszcze lepszą rozdzielczość. Główna różnica leży bowiem nie w głośnikach, a w elementach zwrotnicy, która w modelu szczytowym składa się z samych wyselekcjonowanych elementów vintage. Także w wyższego gatunku okablowaniu i bardziej dopieszczonej obudowie – elegantszej, wyobleniami bardziej dopracowanej akustycznie i z lepszych materiałów.

Nie ma, jak kiedyś, dwóch kolorów.

To jednak właśnie materiał obudowy jest kolejnym przyczynkiem do wersji MkII, bowiem poprzednio stosowane płyty MFD zastąpił teraz bambus.

Zwrotnica jest pierwszego rzędu, co przy realistycznym wyznaczniku wydaje się oczywistością, a obudowa z bambusowych płyt ma wyszukany kształt, a nie tylko podział na części. Odnośnie jeszcze tej zwrotnicy, to jest idee fixe autora, który w niekończących się próbach dąży do doskonałej wierności brzmienia, wspierany przez specjalistę od naturalności brzmienia basu. Rzecz podobno doszła jednak do końca, ideał został osiągnięty. Na cześć tego osiągnięcia właśnie notyfikacja MkII.

Kolumny wraz z kablami i podstawkami dostajemy w trzech skrzyniach o sprytnym sposobie pakowania, dostajemy za 50 tys. złotych.

[1] Pytaniem pozostaje, czy ma na myśli każdy rodzaj, czy tylko lampę w klasie A, jako że zupełnie czym innym jest 20W z tranzystorowej końcówki A/B, a czym innym z lampowego SET w klasie A. Pierwsze to moc stosunkowo niewielka, drugie bardzo pokaźna. 

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

8 komentarzy w “Recenzja: Avatar Audio Holophony №2 MkII

  1. Sławek pisze:

    Panie Piotrze,
    a co do kota – ładny i duży sierściuch. Ja też mam sierściucha, biały w bure łaty i kupiłem kotoodporne kolumny.
    Czy ten Pana kiciuś nie ostrzy sobie pazurków na membranach głośników i czy nie wyrządził jakichś szkód?
    Mój ma na koncie przegryzione 2 pary kabli słuchawkowych, ale cieniutkich do Kruger&Matz córki, takich co to 25 zł kosztują (a słuchawki 300 zł) synowi zaś przegryzł kabel od zasilacza do laptopa.
    Tonalium na szczęście nie rusza (jak na razie)…

    1. Piotr Ryka pisze:

      Mój kot nigdy żadnemu sprzętowi nie wyrządził najmniejszej szkody. Ostrzy się tylko na drapakach i dywanie, czasami brał pod pazury kanapę, ale wystarczyło go poprosić, żeby tego nie robił – i przestał. Kocha swoje zabawki, których ma całą armię, i lubi spać z nami w łóżku, najchętniej z głową na głowie żony. U Maine Coon to podobno najzupełniej normalne, podobnie jak chęć do zabawy wodą.

      1. Sławek pisze:

        o, mój to wszelkie drapaki szerokim łukiem omija. Do łóżka przychodzi spać jak najbardziej. Kilka razy przespacerował po gramofonie w trakcie odtwarzania płyty – po zamkniętej pokrywie. To jest kot typu „dachowiec”, owszem mardzo przymilny, ciekawski i odważny, wręcz tryska energią (ma 2 lata), maine coon jednak to wyższa liga…

        1. Piotr Ryka pisze:

          Jeżeli chodzi o sprzęt i zakłócanie, to mój kot bywa jedynie zazdrosny o klawiaturę. Gdy piszę lubi wskoczyć na blat i położyć się na niej, albo chociaż ją zdeptać. Ale obok ma swoją dwupiętrową wieżę, więc pogłaskawszy uprzejmie go proszę, żeby się na nią przeniósł, co czyni bez entuzjazmu i dość wyniośle, ale bez protestów. A kiedy już na jej szczycie leży, wyciąga swoją długą łapę i opera o moje ramię, bo bardzo lubi pozostawać w jakimś kontakcie dotykowym. I tak razem piszemy.

  2. Bafia pisze:

    Dreszcze mnie przeszly jak zobaczylem tego slicznego *kotka*.
    Ja zamykam pokoj na klucz, poniewaz *kotek* juz raz skoczyl na klamke i chcial sobie wejsc. Co by bylo, …..tego lepiej sobie nie wyobrazac.(membrany, kable, ustroje akustyczne…BOZE, az strach pomyslec) 🙂 Pozdrawiam. Patryk.

  3. Sławek pisze:

    Co do samych kolumn jednakowoż, a zwłaszcza filozofii „grajpudeł” to tylko papierowe membrany, kilku watowe wzmacniacze lampowe…
    A cały ten postęp to jedna wielka lipa – może w znacznej części, ale czy na pewno? Pan ma tubowe Zingali, a kilka kolumn dobrze grających też już słyszałem, np. z głośnikami wysoko tonowymi AMT i grały pierwsza klasa.
    Ale dobrze, że jest różnorodność.

  4. Marcin pisze:

    Co do gramofonów – pierwszy 100 razy droższy od drugiego, a ile razy – Pańskim zdaniem – lepszy?

    1. Piotr Ryka pisze:

      O tym będzie w jego recenzji. Z tym, że na ilość razy nie da się tego skrupulatnie przełożyć.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy